Ogólne zmęczenie
Przepracowanie
Głód
PMS
Złe wyniki męża
Kolejne niepowodzenie
Nie wiem co jeszcze...
M. przyszedł po mnie na przystanek i chyba pierwszy raz od wielu wielu miesięcy, może i od roku się rozpłakałam jak bóbr ;(
Nie jestem płaczliwa, ale normalnie te bakterie chyba przelały czarę goryczy, chyba tracę nadzieję na ciążę i jeszcze nie wiem jak sobie poukładać przyszłość, Czuję się zagubiona w tym wszystkim.
Taa, starania odfrunęły, bo przez te bakterie męża znowu mamy miesiąc w plecy. Antybiotykoterapia i takie tam. Doktor powiedział, że teraz MUSI się udać i że za miesiąc jak wrócimy to chce zacząć stymulację u mnie (cokolwiek to oznacza, bo nie zajmował się mną od wiosny i już te słowa słyszałam w maju ).
Co do bakterii, to nasz lekarz sam już nie wie skąd one się biorą. Zasugerował zwiększenie higieny, ale ja mam wrażenie, że my już jesteśmy na granicy myzofobii!!! Wszędzie żele antybakteryjne, chusteczki wilgotne, o mydle i myciu rąk nie wspomnę. No nic tym razem m. dostał Augmentin na 20 dni brania. Mi się wydaje, że to już jakaś końska dawka. Wykupiliśmy jakiś zamiennik, bo akurat Augmentinu nie było w hurtowni, ale pani w aptece powiedziała, że to to samo (I hope). Ja mam za to tylko 8 globulek, ciekawe czy wystarczy. Boję się tylko, żeby m. już całkiem sobie organizmu tylko antybiotykami nie osłabił.
Także, tego... szanse na ciąże w kolejne 5! Boże Narodzenie odpływają, chociaż ja mam jakąś nikłą nadzieję, że może jakiś cud... Zawsze mam tą durną nadzieję, nawet jak mężowi głośno powtarzam, że się nie uda. Beznadziejna jestem.
... a stresuję się, bo równo za tydzień idę do poradni hematologicznej. Nie wiem czy bardziej boję się potwierdzenia chłoniaka (tego i tak mi pewnie za pierwszym razem nie powiedzą)czy bardziej tego, że w związku z ewentualnym leczeniem będziemy musieli odłożyć starania. Nieeee, tego chyba nie przeżyję
A jutro moja koleżanka z pokoju jest ostatni dzień przez L4 ciążowym, wraca za co najmniej 1,5 roku. gdzie ja będę wtedy z moimi staraniami???????????????????????????????????????
W marcu 2015 r. zrobiono mi łyżeczkowanie, bo moje/nasze puste jajo płodowe nie chciało się usunąć farmakologicznie.
Mówią, że dzieci wracają, nasze jakoś nie chce wrócić prawie 4 rok.
Ale w sumie nie o to chodzi w tym wpisie. Chodzi o to, że my z mężem prawie o tamtym zdarzeniu nie rozmawiamy. Przy okazji rozmów na temat legalnej aborcji parę razy zastanawialiśmy się od kiedy liczy się poczęcie, człowiek itp. i parę razy mieliśmy taką rozmowę:
Mąż- to Ty byłaś w ciąży czy nie?
Ja- no tak, chyba tak
Mąż- aha, no tak
kurtyna...
W ogóle o tym nie rozmawiamy, tak jakby to było po prostu takie zwykłe smutne zdarzenie jak ich wiele, jak śmierc babci, oblany egzamin, utraconą przyjaźń, czy utrata pracy, ot życie...
Ja nawet nie pamiętam kiedy dokładnie miałam ten cholerny zabieg. Nie obchodzę żadnego dnia pamięci, w sumie nie czuje się chyba emocjonalnie związana z tym dzieckiem. Jak czytalam wpisy rozżalonych rodziców na fb, to poczułam się dziwnie. Bez uczuć, bez serca. To było nasze dziecko? A może jeszcze nie? Ta wersja mi chyba bardziej psychicznie odpowiada, chociaż przecież jestem wierząca, nie popieram aborcji, wierzę w niebo dla małych aniołków, ale usilnie wmawiam sobie, chyba oboje sobie wmawiamy, że nas to nie dotyczy. To inni mają poronienia, utracone dzieci, są osieroconymi rodzicami. Może ja nie mam serca i Bóg to wie i nie pozwoli mi mieć dziecka dla mojego egoistycznego chcenia.... Może ja nie będę umiała dziecka kochać?
Heh, dziś miałam durny sen. Że jestem w ciąży i mam brzuch, tylko, że się okazało, że ten brzuch to nie jest prawdziwy, tylko z poduszki, ale faktycznie jestem w ciąży, tylko brzuch jeszcze mały. Porąbane!
Doktorek na poprzedniej wizycie do dotychczasowych leków dorzucił mi tylko Cyklodynon (noż kurcze, wiecie, że był dostępny tylko w jednej aptece w Warszawie - przy uwzględnieniu, że my kupujemy leki tylko poprzez zamówienie internetowe z osobistym odbiorem, bo tak wychodzi najtaniej) z tego powodu, że pomimo Norprolacu i Duphastonu bolały mnie piersi w II fazie cyklu.
Teraz mam 5 dpo. Mając na uwadze nasze działania to wstrzeliliśmy się idealnie. No, ale ja to mam wrażenie, że doszliśmy do perfekcji jeżeli chodzi o trafianie w dni płodne, ale cóż z tego...
Na początku grudnia m. ma zrobić podstawowe badania nasienia i krwii a później mam dostać na wizycie już zalecenie stymulacji. A miałam już dostać stymulację już teraz, ale na razie m. ma brać 4x dziennie BabyStarta żeby jeszcze się podreperował po antybiotykoterapii.
Strasznie to nasze leczenie powolne, ciągle mam wrażenie że nie posówamy się na przód, ale w końcu postawiliśmy na Doktorka. Czekamy.
Jedno co mnie podtrzymuje na duszy, to to, że za każdym razem, serio(!) za każdym razem gdy jesteśmy na wizycie, to od naszego Doktorka wychodzi para w ciąży. Albo np. raz w trakcie naszej wyzyty - kiedy już myślałam, że tym razem nie trafiliśmy na szczęśliwą parę - zadzwonił telefon z info, że będą bliźniaki (!). Jak śledzę jego profil na znanylekarz.pl to też co chwila nowe komentarze, że ma sukcesy, że normalnie dr House. Więc to wszystko daje nam nadzieję... niecierpliwą nadzieję
Dawno nie pisałam, ale coś tam napisałam z pola bitwy, chociaż weszłam tu, żeby się trochę wyflustrować.
Właśie obejrzałam materiał w Faktach, wiem może ktoś powie, że trzeba było oglądać Wiadomości... no ale akurat obejrzałam Fakty, a tam mówią, że od 2013 roku z dofinnsowania rządowego in vitro (które miłościwie nam panujący rząd zakończył chyba już z początkiem swojej kadencji) urodziło się 21 000 dzieci, a z nowego rządowego programu wspierającego naprotechnologię od 2015 r. urodziło się - uwaga - 70 dzieci...
Ja na prawdę jestem praktykująca, wierząca i codziennie modlę się o naturalne poczęcie, o to, by nam się udało bez inseminacji, bez in vitro , ale noż kurczę, czy trzeba jeszcze więcej dowodów, że napro to przy skomplikowanych przypadkach za mało. Czy Pan Bóg dał nam rozum i naukę tylko dla teorii....
No i ciekawe czy Polacy wygrają z Portugalią, bo właśnie grają i mąż się krzywi, bo zaburzam mu aurę oglądania przez walenie w klawiaturę
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 listopada 2018, 21:18
Ot taki nastrój na święta... pobyt w rodzinnym domu nie pomaga, bo mama jak zwykle już od progu wbija szpile, że przytyłam to może... że mąż ma już swoje lata, że ten czy ten ma dziecko... etc. Jestem w domu dopiero kilka godzin i już chce uciekać, zaszyć się przed światem. Brrr.@ planowana na 24-26 grudnia, w punkt...
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 grudnia 2018, 16:15
I to wszystko po 3 latach leczenia u różnych lekarzy...
Dodam, że pan dr stwierdził to po jednym USG w 14 DC ustalając, że mam 4,5 mam endometrium. Jak powiedziałam, że nawet po tym łyżeczkowaniu miałam endometrium 6-8 mam, to stwierdził, że widocznie lekarz nie umiał robić USG.. serio? Moja stała gin. robiąc mi że 6-7 USG zawsze się myliła o 2-4 mm?
Nie ukrywam, jestem załamana, a mąż mówi, że nie chce mu się żyć, ale mnie kocha i nie zamierza zostawiać (bo ja oczywiście od razu o rozwodzie gadam), ale jakoś nie wiele mi to pomaga.
Aha i ten dr kazał mi brać dopochwowo estrofem... Ale ja już biorę duphaston, norprolac, cyclodynon..
Nie wiem czy mogę to wszystko mieszać. Bo oczywiście nie powiedziałam mu o tych lekach, bo w szoku zapomniałam.
Ot, mój Happy new year... Do dupy!
Dopiszę, że pół roku po łyżeczkowaniu miałam histeroskopię. Sprawdziłam - na wyniku napisano, że endometrium 3,2 mm prawidłowe... Czy jesli byłoby uszkodzone to czy by tego wtedy nie odkryli, czy też napisali ok bo to ten sam szpital robił mi łyżeczkowanie? Czy na Karowej mogli się tak pomylić, mam się szykować do walki sądowej o błąd medyczny, czy jak?
Mąż nadal czyta i czyta, będzie specjalistą od endometrium. Ja chyba zaczynam wypierać dzisiejsze nowiny. To przecież niemożliwe mieć takiego pecha...
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 stycznia 2019, 09:29
Ja, która zawsze widzę czarne scenariusze, która zawsze musi być pocieszana, że będzie dobrze... jakoś dziwnie spokojnie znoszę tą sytuację. Może to efekt szoku na tak dramatyczną dla nas "nowinę", może po prostu nie dopuszczam do siebie możliwości, że to może być prawda, może jednak wierzę, że Bóg nad nami czuwa...
Wysłałam smsa do mojego doktora z kliniki. Na szczęście oddzwonił. Powiedział, że jeszcze nigdy nie powiedział pacjentce, że się nie da w ogóle odbudować endometrium, że z pewnością diagnoza doktora z Invikty jest pochopna i zbyt wczesna, że niepotrzebnie nas nastraszył, bo trzeba to na spokojne sprawdzić.
Powiedział, że zdarza się uszkodzone po łyżeczkowaniu endometrium, ale nigdy nie jest tak, że jest całkowicie wyskrobane i zniszczone i że jest wiele metod jego poprawy (taaa, wiem, bo mąż przez minioną noc stał się chyba specjalistą od regeneracji endometrium i to w kilku językach :o ). Zapytał też jakie biorę leki i powiedział, że to też może wpływać (ale chyba akurat niewielki), a przede wszystkim kazał nam przyjść na wizytę w przyszłym tygodniu i sam sprawdzi co tam się dzieje.
Nie muszę pisać (ale napiszę ) że chyba zejdę do środy, bo dopiero w środę mamy wizytę. Pffff.
Przed nami w końcu niewyjazdowy weekend w mieszkanku. Ostatni taki był w listopadzie(!), więc postaram się nie myśleć o tym przez cały czas.
No, ale jak tu nie myśleć, że mogę być całkowicie bezpłodna! nie, chyba jednak się nie da.
Nie, no kurczę, cholera @#&%&#%#%#%@ jak to możliwe, że "fachowiec" przeczytawszy mój wypis ze szpitala i wynik histeroskopii i robiąc badanie USG po 5 minutach mówi mi, że mam 10% szans na poprawę endometrium, ergo w zasadzie 0% szans na zagnieżdżenie i donoszenie ciąży
Czuję się oszołomiona (negatywnie) i zagubiona.
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 stycznia 2019, 16:39
No dobra, od 10 dnia cyklu nieprzerwanie delikatnie budziłam krwią. Badało mnie dwóch gin. Jeden wziernikiem drugi zrobił USG i orzekł że z 4,5 mm endometrium ciąży nie będzie nigdy, przenigdy. W 24 dc dostałam lekkiego krwawienia, ale wszystko w czasie bo OF też przewidywał @ w tym dniu. Do tego przez minionym weekend byłam przeziębiona, więc temp. lekko podwyższona rano. Dziś wydałam majątek na Ovitrell, Atomek i i mnie tabsy. Coś mnie pokusiło i uwaga... Pierwszy raz od prawie 2 lat zrobiłam test... Potem 3 kolejne... Pozytywne....
kurtyna....
Jadę właśnie do giną na cito bo przecież to niemożliwe, bo przecież ja od 2 tyg krwawię, bo przecież prawie nie mam endometrium!!!
Co się dzieje? Czy to jakieś leki? Które?
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 stycznia 2019, 19:12
@Pinka, nie nie brałam Ovitrell, dopiero dzisiaj kupiłam go 1 raz (!)
Gorzej, że przestałam brać w tym cyklu duphaston, po prostu stwierdziłam, że po co... więc mam trochę kaca z tego powodu, no ale czy słyszał ktoś takie historie? Niecałe dwa tyg. temu mój m. zaczął czytać o OA bo przecież nie mamy szans...
Jesteśmy po ekspresowej wizycie z której oczywiście nic nie wynika... Dr nawet mi USG nie zrobił, ale w sumie się nie spodziewałam tego, bo co by zobaczył...no może to moje cholerne endometrium. Ale na razie kazał brać duphaston, zrobić rano betę i zadzwonić do niego. Wtedy ustalimy co dalej. Chyba zejdę na zawał do rana. Krwawię nadal nie rozumiem dlaczego dr się tym nie przejął, ale m. powtarza że przecież dr wie co robi, że takie krwawienie się zdarza. Nooo tak, dr kazal żeby mi w domu łeb odciął, bo jestem globus histericus o_O
Co do objawów.
-Lekko krwawię.
-Piersi mnie jeszcze wczoraj dziwnie nietypowo i całkiem mocno bolały, ale dzisiaj już nic z tego.
-Nie bolał i nie boli mnie w ogóle brzuch, żadnych boleści okołomiesiączkowych (?)
-Dzisiaj byłam do południa mega senna, dawno się tak mi spać nie chciało, ale w sumie byłam przeziębiona i trochę jestem osłabiona i lekko niedospana, więc wypiłam Plush Activ forte (brawo ja!) i było ok.
-..... Nulll, nic poza tym nie czuje, NIC:|
Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Nawet się nie cieszymy, bo to wszystko tak od dupy strony wyszło. Nie wiadomo jak się skończy.
W 2015 r. pod koniec stycznia zrobiłam swój pierwszy i jedyny (do dziś) test pozytywny. Panie Boże, proszę, by ta dzisiejsza historia skończyła się tak bardzo inaczej, dobrze, niż te 4 lata temu!
Czuję mega lęk. Lęk, że ta bajka pryśnie, chociaż m. mówi, że ja to nawet we wzorcowej ciąży bym panikowała tak samo - no racja
Ale boję się, bardzo się boję tego krwawienia, tego, że nic nie czuję, nawet piersi swoich. Mózgu swojego chyba też
Wizyta u doktorka dopiero we wtorek. Do tego czasu na prawdę oszaleję!!!!
Czujemy się oboje jacyś skonfundowani. Zdezorientowani.Zszokowani.
Z boskiej strony życia.
W dniu swoich urodzin w grudniu '18 zakończyłam nowennę pompejańską. Modliłam się o naturalne poczęcie zdrowego dziecka. Niewątpliwie Matka Boża się za nami wstawiła i spełniła prośbę naturalnego poczęcia (mimo, że wynik morfologii mojego m. 19 grudnia wyniósł okrągłe 0%!). Wobec okoliczności toż to jest cud. Mam nadzieję, że Dobry Bóg zostawi to dziecko nam tutaj na ziemi i że będzie zdrowe. Mam nadzieję, że nie chcę zbyt wiele...
Beta 157,6...
M. mnie pociesza, że znalazł w Necie historie, że beta zmalała, ale potem wzrosła i było ok. Jasne...
Dla mnie to jednak rachunek jest prosty. Przyrasta - to znaczy, że Kropek rośnie, nie przyrasta - znak że coś się źle dzieje, a raczej, że przestało się dziać ;(
Ja wiem, że jeszcze mieścimy się w 4 tc, ale co z tego, skoro beta nie tyle co nie urosła, co spadła
A ja nadal krwawię. Dzisiaj nawet więcej niż wczoraj i przedwczoraj To nie tak jak @, ale w sumie rano woda w muszli była zabarwiona na czerwono i plama krwi na wkładce. Brzuch mnie w ogóle nie boli.
EDIT.
Zadzwoniłam do doktora. Powiedział, że beta była trochę wysoka na c. biochemiczną, ale widocznie coś się zarodek nie rozwinął. Powiedział, że w tej złej informacji jest dobra taka, że mój organizm zaczął kontaktować, że poprawimy jeszcze męża i będziemy działać nadal. Że natura wie co robi i jakby miało być coś nie tak, to teraz jest lepiej jak jest, niż jakby nie wyszło tak jak trzeba i człowiek musi cierpieć całe życie... Kazał mi odstawić duphaston i wrócić do wszystkich leków i pojawić się na wizycie w połowie lutego.
Także, nawet nie zdążyłam przejść na fioletową stronę, a już tu wróciłam
M. mówi, żebym jednak poczekała na poniedziałek, zrobiła betę ostateczną i dopiero wtedy odstawiła duphaston i wróciła do serii leków. Chyba potrzebujemy czasu żeby się pożegnać z naszym Kropkiem ;(
Po raz drugi styczeń i po raz drugi porażka
Cudzie wróć!
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 stycznia 2019, 13:04
Weekend był straszny. Nic w zasadzie z mężem nie robiliśmy. Nawet nie posprzątaliśmy mieszkania. Taki totalny marazm. Ja skończyłam czytać kolejną książkę R. Mroza, a m. głównie oglądał TV. Wstawaliśmy koło 11-12, więc dzień względnie szybko mijał. Ale taki brak energii nas dołuje. Kilka razy się popłakałam, chociaż starałam się tego nie robić, bo wiem, że m. wtedy cierpi jeszcze bardziej, ale no chwilami inaczej nie mogłam ;(
Mam przyjaciółkę z lat licealnych. Widujemy się tylko kilka razy do roku gdy jeżdżę w rodzinne strony, nie piszemy do siebie, nie dzwonimy, ale jak się widzimy, to tak jakby ostatnie spotkanie było wczoraj. Jest mężatką rok dłużej niż ja i zawsze sobie powtarzałyśmy, że będziemy razem chodzić na spacery z wózkami... Ona co prawda ma nieślubne dziecko, ale z mężem na razie im nie wychodziło. W pt., w dniu kiedy dowiedziałam się, że nasze szczęście odeszło, przeczytałam na fb. komentarz męża mojej przyjaciółki na jakimś religijnym profilu, że właśnie modli się 4 nowenną pompejańską za ich dziecko, które żona nosi pod sercem... No więc tak oto się dowiedziałam, że jej plany się powiodły, że faktycznie mogłyśmy razem jeździć wózkami, mogłyśmy... załamałam się, świat okazał się okrutny jeszcze bardziej, a Bóg... Bogu chyba nie starczyło już miłosierdzia dla nas
Teraz najbardziej boję się, że czeka mnie znowu łyżeczkowanie. Cały czas plamię krwią, ale ja już tak plamiłam na dzień przed owulacją i trwa to od tamtego dnia niezmiennie, więc nie mam żadnej pewności, że obecne krwawienie jest związane z poronieniem. Tym bardziej, że brzuch ani przez chwilę mnie nie bolał. Żadnych skurczy, ćmienia w dole brzucha, null. Jedyne co, to zaczęły mnie bardziej od weekendu boleć piersi. Beznadzieja.
Ostatnio nawet Arthrotec na mnie nie podziałał, więc potwornie się boję powtórki. Jestem przerażona wręcz, bo jeśli ten dr z Invicty miał rację, że poprzednim drugim łyżeczkowaniem zniszczono mi endometrium, to jakie my mamy szanse na kolejną i udaną ciążę skoro znowu mnie będą skrobać?
Chciałabym żeby ten horror już się skończył, żeby przyszła normalna @, normalny cyk, nowe nadzieje...
Zrobiłam rano badanie bety i progesteronu. Czekam na wyniki. dopiero w czwartek planuję iść do mojej gin. żeby podejrzała co tam się dzieje w środku. Dam jeszcze sobie te kilka dni, może jakimś cudem oczyszczę się sama...
EDIT:
Beta - 110 - na szczęście nie mam (jeszcze) doświadczenia w tym zakresie (ba, nie pamiętam nawet, czy poprzednim razem robiłam betę po poronieniu i przed...) ale czy ta beta zawsze tak powoli spada? Czy ja dostanę @ dopiero jak spadnie?
Progesteron 2,49 ng/ml - zdecydowanie za mały jak na I trym. Plasuje się tak na fazę owulacyjną/pocz. lutealnej. Czyli homo-nie-wiadomo.
Aha, temperatura zaczęła powoli spadać, chociaż nadal utrzymuje się w górnych granicach - 36,48C. Mierzę ją nadal codziennie. Już z przyzwyczajenia. A przynajmniej wiem, że w razie ciąży nie wzrasta jakoś kosmicznie. Max była 36,6 C:| ale dla mnie nad kreską zwykle jest wszystko powyżej 36,4, więc w sumie zaobserwowany skok. Może jak tempka wróci do 36,0 to i @ się uskuteczni.
Czy po takim poronieniu będziemy musie długo czekać na nowe starania? To mnie też martwi, bo jak czytam, że trzeba 3-6 miesięcy poczekać to dopiero łapię doła
Siedzę w pracy i normalnie nie mogę się skupić. Akurat mój przełożony wziął tydzień wolnego na ferie z dzieciakami, więc nie mam bata nad głową i mam sporo czasu na myślenie, a myślenie, niekoniecznie o sprawach merytorycznych, tym razem boli.
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 stycznia 2019, 12:50
Co do ex ciąży - gin. powiedziała, że nie widzi żadnych pozostałości ciąży, że absolutnie mam nie myśleć o łyżeczkowaniu (uff). Powiedziała też, że moje endometrium wygląda na takie z I fazy cyklu i że ma 7,4 mm (!) wow, czyli jednak urosło, bez estrofemu... Pewnie to skutek ciąży, ale jednak urosło samo!
Ale... w tyle głowy odzywa mi się jakiś zły chochlik, że przecież to usg. znowu mi robiła ta sama gin. co zawsze, a ten lekarz z Invicty (wiem, wiem, głupi facet) mówił, że moje dotychczasowe mierzenia endometrium były nieprawidłowe. Wydaje mi się, że to bzdura, bo moja gin. jest najbardziej polecaną ginekolog w tej cząstce aglomeracji warszawskiej. Jak ktoś pyta na grupie fb o polecenie dobrego gin. to 80% głosów wskazuje na tą moją.... więc chyba nie może być tak, że ona zawsze źle mierzy to endometrium.
W każdym razie kazała mi zrobić betę za cztery dni i sprawdzić czy spada i do niej zadzwonić z info, a po @ mam się umówić na usg.
Ja chyba jednak dla świętego spokoju umówię się dodatkowo na przyszły tydzień do kliniki i niech tam też mi zrobią usg i zbadają, czy jest czysto, bo inaczej zwariuję z niepokoju.
Dziewczyny, piszecie, że miałyście po poronieniu @ po kilku tyg. tylko, czy u Was poronienie objawiło się skurczami macicy, bólem brzucha i krwawieniem a'la miesiączkowym? a później po tych paru tyg. przyszła kolejna @? Bo u mnie właśnie nic takiego się nie dzieje. Zero tego typu objawów. Wczoraj mnie kilka razu zabolał typowo na @ brzuch, ale to chyba dlatego, że gin, mi coś tam poruszała przy badaniu no i sporo się nagimnastykowałam sprzątając całe mieszkanie. Dlatego nawet nie wiem od kiedy to poronienie liczyć skoro żadnych objawów poza spadkiem bety nie mam Czy mimo braku fizycznych braków poronienia mogę spokojnie czekać na @? Dziwne mi się to wydaje trochę.
Siedzę w pracy i w milczeniu znoszę fizyczne cierpienie. Niby mam zadaniowy czas pracy, więc mogłabym sobie pójść, ale po pierwsze już wczoraj zrobiłam taki myk żeby dojechać do mojej gin. na 13, a po drugie to o 17 mam endokrynologa na którego czekam kilka miesięcy i liczę że chociaż zleci mi na NFZ jakieś badania po tym poronieniu. Endokrynolog pod pracą, a do mieszkania 40 min drogi, więc nie opłaca mi się krążyć w kółko. Po trzecie robota się sama nie zrobi. Tak sobie myślę, że mam fart, że praca przy biurku, że nie muszę się ruszać, a akurat przełożony na feriach, więc nie patrzy mi nikt na ręce, ale tekst się sam nie napisze, a ja nie mam głowy do merytorycznej pracy.
Ale jest plus, jest nowy cykl. Tylko tak się zastanawiam czy możemy serduszkować bez zabezpieczenia? Zapomniałam oczywiście o to zapytać mojej gin. Ale chyba odpuścimy w tym cyklu, żeby nie kusić losu powtórką.
Byłam też wczoraj u endokrynologa. 1 wizyta. Pani coś napomniała o Hashimoto... ja??? Jeszcze mi tego brakowało, pffff!!! W Instytucie Reumatologii już mi tą chorobę wykluczono, no ale lepiej być dwa razy diagnozowaną, więc zobaczymy co wyjdzie. Jutro mam zrobić kilka badań (tym razem całkowita nowość - na NFZ o_O) jako, że niby wczoraj miałam 1 dc. Jakoś wątpię by wyszły miarodajnie, skoro pewnie mam organizm rozchwiany po krótkiej ciąży, ale zrobić nie zaszkodzi, najwyżej powtórzę po kolejnej @ na własną rękę. Dodatkowy plus - dostałam receptę z refundacją Euthyroxu i Metformaxu , zawsze to jakaś oszczędność Ale jaki ten NFZ beznadziejny - jutrzejsze wyniki zobaczę dopiero na następnej wizycie czyli 6 marca.
Właśnie przeszłam się po pokojach w pracy z dobrą nowiną, że moja koleżanka z pokoju urodziła dziecko. Tylko mi napisała to info, bo się najbliżej trzymałyśmy. Wszyscy w euforii, a ja w środku się gotuję.
Ale sobie myślę - teraz k.... my!!!
Plan mam też taki żeby się zapisać się na badanie usg do kliniki na dzień przed wizytą u doktorka i mam nadzieję, że doktorek ustali nam plan działania. Szybki plan działania. Mąż dzielnie łyka Clo i Babystarta, więc armia powinna się polepszyć. Nie dopuszczam do siebie myśli, że w tym roku się nie uda.
Wiadomość wyedytowana przez autora 31 stycznia 2019, 11:19
Nadrobiliśmy z mężem serduszkową przerwę i już spokojnie spędziliśmy te dwa dni.
No nie tak spokojnie, bo wybraliśmy się do Ikei - nigdy więcej (w sobotę! ). ludzi było tyle, że ponad 10 minut krążyliśmy z tackami żeby usiąść i zjeść obiadek. Pfff, no na prawdę odtąd Ikea tylko na tygodniu po pracy!
Ale po ostatnich przeżyciach miałam potrzebę kupić coś nowego do mieszkanka. Padło na specjalne pojemniki żeby posegregować narzędzia typu gwoździe, śrubki, śrubokręty, młotki itp. I kto to zrobił? Oczywiście ja, bo mojego m. w ogóle majsterkowa sfera życia nie interesuje. W sumie grunt, że ja go interesuję
Planuję też kupić parowar żeby zdrowiej gotować a i toster - to nie jest ponoć wskazane przy diecie z niskim IG, ale kurczę ja uwielbiam tosty na śniadanie z dżemikiem mamusi
Beta spadła do 37, ale dr O. kazała mi zrobić jeszcze badanie kontrolne za kilka dni. W pt. idę do kliniki na usg, żeby mnie jakiś lekarz obejrzał i potwierdził czy wszystko czyste. Będzie to 10dc, więc przy okazji podejrzy jak tam jajniki moje. Zastanawiam się czy nie powinniśmy się zabezpieczać w tym cyklu, ale skoro nasza statystyka to raz na 4 lata, to chyba nie ma co wierzyć w cuda zbyt szybko...
Za tydzień wizyta u doktorka. Mam nadzieję, że zaproponuje nam jakiś szybki plan działania.
Przez półtora tygodnia walczyłam z gardłem i kaszlem. Dzisiaj poległam
Lekarz = zwolnienie = antybiotyk ... Pierwszy cykl po stracie ciąży i antybiotyk. Chyba najlepszy miesiąc na chorowanie z antybiotykiem bo i tak mieliśmy odpuścić starania w tym cyklu, więc nie będzie mi żal, że przez antybiotyk cykl przepadnie.
Zakupiłam sobie przekąski, rozłożyłam kanapę w salonie i nadrabiam zaległości serialowe
Tylko wina mi brakuje
No i wyszedł 2,08 by przy normie w fazie folikularnej 1,3
Zastanawiam się czy mam się czym martwić, czy zrobić jeszcze raz to badanie na własną rękę po najbliższej @.
Bo przecież ten progesteron mógł po prostu być w fazie spadania po ciąży i być pod wpływem duphastonu. Sama nie wiem. We wtorek popytam o to doktorka S. Miałam dzisiaj jechać do kliniki zrobić USG. Ale ostatecznie uznałam że to bez sensu. Skoro już wcześniej moja gin.O. nic nie widziała to co ja chcę sprawdzać. Lepiej chyba poczekać ten cykl i zrobić USG w okolicy następnej owulacji i sprawdzić endometrium.
Mam wrażenie że o ile w życiu codziennym m należę do tych osób, które chcą działać i mieć efekt tu i teraz, natychmiast!, to w przypadku starań moja cierpliwość jest przeogromna. A może już przywykłam do stanu permanentnego czekania...
Trzeci dzień na zwolnieniu.
Przez dwa dni nadrobiłam seriale, ale dzisiaj już wariuję. Chce do pracy! serio, lubię swoją pracę i tak sobie myślę, Boziu, co ja zrobię na tym ciążowym L4, chyba doktorat napiszę z nudów
No bo chyba w końcu na to wymarzone L4 pójdę... Chyba.
Mądrość I: Zima nie jest dobrą porą na zachodzenie w ciążę.
Niby jesteśmy homo sapiens sapiens (ostatnio słyszałam w tv., że ewoluujemy do sapiens sapiens sapiens ), ale nadal stanowimy część matki natury, a przecież samice zwierząt nie zachodzą w ciąże w okresie zimowym. Bo to wtedy organizm narażony jest bardziej na wirusy i zarazki, częściej zmęczony, bez sił witalnych. Lepiej wykorzystać ten czas na przygotowanie się do wiosennego działania.
Mądrość II - lepiej zabić człowieka niż powołać do życia chore dziecko, bo za morderstwo po paru latach wyjdzie się na wolność, a z kłopotem zostaje się na całe życie. Rozpadają się związki, dochodzi alkoholizm, ogólny dramat. Dlatego matka natura dokonuje selekcji naturalnej i dochodzi do poronienia.
Zacznę od końca. Rozumiem intencje doktorka. Chciał nas jakoś pocieszyć. Ja panicznie boję się, że nasze dziecko będzie chore, niepełnosprawne, nieidealne i nawet sobie nie wyobrażam, że moja psychika podołałaby takiemu problemowi. Oczywiście - moje motto: tyle o sobie wiemy ile nas sprawdzono - więc nie wiem co by było gdyby, ale bardzo nie chcę tego gdyby sprawdzać. Dlatego sama sobie w ten sposób tłumaczę nasze kolejne niepowodzenie. Ale z drugiej strony wiem, że większość rodziców kocha nad życie swoje chore dzieci i jest szczęśliwa, że je mam pomimo zmartwień. Dlatego nie do końca podpisałabym się pod tą teorią.
Co do zimy. Kurna!!! W lutym miała być stymulacja, jeszcze w grudniu mu zima nie przeszkadzała. A teraz mam kolejną wizytę dopiero na początku kwietnia i wtedy dopiero niby zaczniemy działać. M. ma tylko w marcu zrobić kompleksowe badania nasienia łącznie z bakteriami. Już umieram, że znowu się tam coś pojawi i będzie dramat, kolejna antybiotykoterapia, kolejny rok w plecy.
Na razie mamy brać nadal swoje leki i cierpliwie czekać !@#$$%%%#$!#! wiosny!!!
Pierwszy cykl po poronieniu. 14dc. a jajniki, które zawsze bolały, w ogóle się nie odzywają Wczoraj niby coś, ale raczej sama sobie wkręciłam. Szyjka zamknięta i twarda. Gdzie się podziała owulacja?? Za to nowość - śluz zalewa mnie od 3-4 dni jak nigdy dotąd. Organizm mi zwariował o_O
Boję się jeszcze, że @ się będzie b. opóźniać, albo nie przyjdzie w ogóle m. mówi, że tak będzie jeśli się będę stresować. taa, jemu dobrze mówić, bo on się stresuje raz na rok góra, a ja 100 razy na minutę
Wczoraj zakończyłam pierwszy cykl po poronieniu. Cykl nacechowany nie tylko żalem, ale też masakrycznym kaszlem, katarem, co skończyło się antybiotykami i ogólnym osłabieniem organizmu. Może Bóg wie co robi, ta ciąża nie była nam pisana...
Myślałam, że po poronieniu będzie cykl bezowulacyjny, dziwny. Jednak cykl wydłużył się tylko o kilka dni. Mimo wszystko cały czas mierzyłam temperaturę. Wykres trochę pewnie zaburzony chorobą, ale OF wyznaczył mi nawet owulację na 17/18 dc i @ przyszła po 11 dniach.
Było jednak coś dziwnego. Przez ostatnie 2 lata dokładnego pilnowania dni płodnych i obserwacji jeszcze nigdy, ale to nigdy nie miałam takiego śluzu płodnego w okolicy owulacji co w tym cyklu. Aż żal było nie korzystać, ale baliśmy się, że za wcześnie, a poza tym to nieszczęsne przeziębienie. Do tego w ogóle nie kuły mnie jajniki, piersi nie bolały. Dziwne. No cóż, mam tylko nadzieję, że nie było to jednorazowy kaprys organizmu.
W przyszłym tygodniu m. ma kompleksowe badanie nasienia. Boję się trochę wyniku. A za miesiąc ja mam się stawić u doktorka i będziemy działać.
I hope!
kochana czasem taki wybuch płaczu działa jak ulga. zeszły emocje, głowa się oczyści i będzie dobrze :) :*
Trzymaj się :( musi być dobrze