Ale dzisiejsze przemyślenie jednak jest tego warte.
Tak naprawdę dopiero teraz zaczęłam zdawać sobie z tego sprawę, z czym wiąże się to, że jesteśmy bezdzietni.
Ja nie wiem, czy kiedykolwiek ktokolwiek narysuje mi laurkę, choćby dziecięco-pokraczną, ale przez to najpiękniejszą na swiecie. Nie wiem, czy będzie mi dane tulić do serca coś poza kotem. Nie wiem czy kiedykolwiek zobaczę uśmiech który nie jest uśmiechem cudzego dziecka. Powoli zaczynam wątpić w to, że kiedykolwiek usłyszę skierowane w moją stronę "mamo", że zawsze będę już tylko "Patrycja".
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 maja, 14:10
I tak jest w każdym cyklu. Po kryzysie związanym z fazą lutealną, okresem przychodzi etap nowej determinacji i nadziei.
Szkoda tylko, że nie wiadomo, czy przy walce z niepłodnością również tak będzie. Tego nikt nam nigdy nie może zapewnić. Co jeśli po burzy zostanie tylko już wiecznie zasnute chmurami niebo? Być może czas pokaże.
Ja na pewno się nie poddałam i póki mam szyjkę macicy i dostępne przystępne opcje, będę walczyć. Ale w głowie i tak układam sobie scenariusz "co by było gdyby rodzina została już zawsze 2+0" aby złagodzić przeżywane rozczarowania świadomością, że potrafię odnaleźć w takim układzie również szczęście i życiowy spokój.
Wczoraj zrobiłam cytologię. Czekać na wynik będę miesiąc. Zaczęłam bardzo delikatnie plamić po tej cytologii, co nie ukrywam, ale mnie zmartwiło. Ostatnio plamienia i krwawienia po cytologii miałam właśnie przed wykryciem raka in situ. Na razie staram się o tym nie myśleć.
U mojego lekarza miałam potwierdzoną owulację na lewym jajniku - widziałam piękne ciałko żółte. Na prawym jajniku pęcherzyk przekształcił się w LUF. Ale wczoraj na USG (USG było nowe i według mnie trochę nieustawione z kontrastem bo te zdjęcia były... nic nie widzę prawie :p) dowiedziałam się, że w prawym jajniku mam ciałko żółte, a w lewym nic. Wiem tyle, że wprawym jajniku było więcej pęcherzyków, ale chyba ich nie monitorowaliśmy finalnie. Po analizie zdjęć USG z różnych cyklów, mam pewność, że nikt nie pomylił jajników. Bardziej stawiam na opcję, że przez niesprawdzenie przepływów, na tym nowym USG ciałko żółte na lewym jajniku zostało nieuzauważone (mi się wydaje, że je widzę), ale dodatkowo jednak pękło coś na prawym. I niech ta koncepcja ze mną zostanie.
Dodatkowo chciałam zaprezentować endometrium, które dobrze jest wysycone progesteronem (pierwsze zdjęcie sprzed dwóch cykli, drugie z wczoraj, mało co widać):
Widać w jaki sposób jest zawinięte, jak się bieli. To oznacza, że jest dobrze wysycone progesteronem. Mogłoby być bardziej.
Tu mamy żaróweczkę z wczoraj. :p
A tu mamy endometrium z poprzedniego cyklu. Nie przekształciło się po owulacji w drugofazowe, wciąż jest trójlinijne. Progesteronu było mało z jakiegoś powodu, mimo dodatkowej suplementacji luteiną w dawce 2x200 dopochwowo.
A to dla porównania endometrium w pierwszej fazie tego cyklu:
I tuż po owulacji w tym cyklu, zaczyna się bielić i przekształcać:
Taka mała analiza, bo ja bardzo lubię analizować różne rzeczy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 czerwca, 12:33
Otóż ja, która w cuda nie wierzyłam (albo raczej wierzyłam, ale sądziłam, że mi się one nie zdarzają), załapałam. Niewiarygodne. To jest dla mnie tak totalna abstrakcja...
Ale może w skrócie co się działo w ogóle w tym cyklu.
1. Podczas okresu i już podczas stymulacji bardzo pokłóciliśmy się z mężem. Tak bardzo, że wyniósł się do salonu spać - a to u nas skrajnie zły omen, bo wychodzimy z założenia, że co by się nie działo, śpimy razem. Spisałam całkowicie cykl na straty. Poinformowałam go, że muszę się stymulować dalej, że nie będę przerywać hormonów w trakcie. Że zastrzyk też sobie zrobię bo nie chcę zakończyć cyklu torbielą.
2. Podczas monitoringu ukazało się sporo pęcherzyków na prawym jajniku (skupiliśmy się na tym co ma 16mm) i jeden na lewym 16mm. Już wtedy moje całkowicie chłodne podejście do cyklu zniknęło i pojawił się najzwyczajniej w świecie staraczkowy smutek, że stracimy taką szansę mimo, że obu nam zależy i to z powodu czegoś tak przejściowego jak kłótnia (nawet poważna).
3. Zaczęliśmy po tygodniu spać w jednym łóżku. Pojawił się seks, ale bez celów prokreacyjnych i bez finiszu tam gdzie trzeba. Dalej było między nami źle, ale zaczęliśmy w podstawowym stopniu funkcjonować ze sobą. W międzyczasie na monitoringu dostałam zieloną flagę na ovitrelle. Szykowała się podwójna owulacja.
4. Zrobiłam zastrzyk o 24:00, zła jak osa i zrezygnowana. Poszłam spać, a mąż jeszcze siedział i grał.
5. Udało nam się porozmawiać, jakimś cudem... Następny ranek okazał się porankiem pogodzeniowym, ale czy ktokolwiek z nas myślał o prokreacji? Nie wiem. Wiem, że to były piękne chwile i bardzo miło je wspominam. Oczywiście przy okazji te starania finalnie były. Potem przeszliśmy w tryb pogodzeniowy z domieszką starań.
6. Na monitoringu 4 dni po podaniu zastrzyku było już widoczne ciałko żółte na lewym jajniku. Prawy pęcherzyk stracił na jędrności i zaczął się zapadać. Diagnoza: LUF.
7. Pojechałam tydzień później na cytologię, która była mi potrzebna do planowanego HSG. Od razu poprosiłam o USG i... na lewym jajniku nie było nic widać, a na prawym było ciałko żółte. Jestem pewna, że nikt z ginekologów jajnika nie pomylił... Wiem też, że poradnię wyposażono w nowe USG a lekarka nie sprawdzała mi na USG przepływów przez jajniki. W szoku wyszłam z gabinetu i...
8. Pojechałam do ortopedy z powodu urazu łokcia, który skierował mnie na RTG. Na szczęście kości całe, ale przypominam, że byłam ok 9dpo. Dzień wcześniej robiłam test DOZ żeby sprawdzić, czy ovitrelle jeszcze wychodzi u mnie we krwi - wyszedł. Był cień. Ovi u mnie trzyma się bardzo długo.
9. Później miałam kilka dni z przyjaciółką, jej bobo i planszówkami. Wpadło trochę piwka light somersby grejfrut (notabene polecam, w ogóle nie jest gorzkie i ma tylko 130kcal!). W piątek miałam wracać. Ale uznałam, że nasikam na kolejnego DOZa...
Pozytywny test DOZ wyszedł mi 13dpo w piątek. To już na pewno nie było ovi. Chwilę po tym poszłam na betę. Mój mózg całkowicie wypierał tą sytuację, chyba zwyczajnie nie mogłam uwierzyć co się właśnie dzieje. Bo jak to tak? Po dwóch latach nagle sobie tak kreski widzę? Ale jak to? Przecież mi się to nie zdarza? Pewnie za chwilę się skończy...
Beta wyszła 41,3 mIU/ml. To się działo. To się naprawdę działo! Bałam się dopuścić do siebie tą informację. Bałam się upadku z baaardzo wysokiego konia, chyba Shire. Tyłek bolałby jak diabli... Ale powoli zaczęłam się jednak cieszyć... TO się dzieje.
Finalnie otworzyłam furtkę dla pozytywnego scenariusza w mojej głowie. Jako, że kolejne badanie bety zaplanowałam na poniedziałek, gdzie wyniki miały być we wtorek dopiero, kupiłam sobie kilka facelle aby móc podziwiać, jak kreska ciemnieje.
W piątek po powrocie kreska była piękna, mocna. Z przyjemnością ją obserwowałam. Z satysfakcją myślałam o tym, że zrobiłam ten test o 18 godzinie i proszę, jaki piękny. Ciekawe co przyniesie jutrzejszy osikaniec?
I to był błąd... Bo przyniósł bladziocha całkowitego na tej samej partii. Załamałam się. Spróbowałam postawić dookoła siebie mur, ale wystarczyło tylko, że mąż mnie przytulił (widział, że jest coś ze mną nie tak), a cała konstrukcja runęła z łoskotem, a ja się rozkleiłam zupełnie, zdradzając o co chodzi. Przestałam wierzyć w powodzenie tej misji. Napisałam sobie nawet jedną wielką epopeję, jaką miałam tutaj wstawić w pamiętnik w razie potwierdzenia niepomyślnego scenariusza... Emanuje z niej naprawdę wielki smutek... Ale jedno jest pewne. To i wsparcie męża pomogło mi zaakceptować niechciany scenariusz porażki. Dodatkowo okazało się, że mąż bardziej wierzył w kropka niż ja. Powiedział mi przed snem przytulając, że zobaczę, że będzie ciemniejsza...
No i rano znowu wyszedł bladzioch. Może ciemniejszy niż dzień wcześniej, ale nie tak spektakularny jak w piątek. Miałam bardzo mieszane uczucia.
Od góry - facelle z piątku wieczór, z soboty popołudniu, z niedzieli rano.
Jednocześnie w piątek miałam zrobionego dodatkowo jeszcze Pinka płytkowego. Tak dla porównania, bo miałam zakupionego jeszcze jednego, z zamiarem zrobienia go w poniedziałek. To miał być ostateczny test przed betą, na którą finalnie jednak wybrałam się do Wrocławia, żeby wyniki mieć w ten sam dzień i żeby zbadać dodatkowo ze skierowania z enelmedu progesteron, estradiol, TSH, FT4, morfologię.
Przebudziłam się dzisiaj o 4:35. Czując parcie na pęcherz doczłapałam się zrezygnowana do toalety i zrobiłam test...
I BYŁ CIEMNIEJSZY. Na świeżo był ciemniejszy niż tamten z piątku wyschnięty. Kreska była gruba, wyraźna i ciemna.
No... To było pospane. Jak cholera. Wierciłam się w łóżku do szóstej szukając dogodnej pozycji obok grzejącego jak grzejniczek zimą męża. W końcu zrezygnowana wstałam i zrobiłam sobie kawę. Zaczynałam ponownie wierzyć, że to się dzieje. Na teście świeciła "kreska mocy" jak talala. Zalogowałam się na służbowego laptopa i zaczęłam czytać o ubezpieczeniu grupowym, na które nie zdążyłam się finalnie zapisać przed ciążą, a które jak za 71zł wcale mnie nie zachwycało swoimi wysokościami świadczeń. Podzieliłam się wątpliwościami na czacie z mężem, bo w końcu spał, to żeby zobaczył newsy rano jak wstanie. Pokręciłam się, ogarnęłam zwierzaczki, naszykowałam oba testy mężowi na stoliku nocnym oraz kawkę w szklance termo żeby szybko nie ostygła i pojechałam na badania wyposażona w służbowy osprzęt potrzebny do pracy.
Na wyniki czekałam długo, nie będę ukrywać. Bardzo długo. Ale powiem wam jedno. Było CHOLERNIE WARTO. To się dzieje. TO SIĘ NAPRAWDĘ DZIEJE. A ja się zastanawiam: dlaczego tak w sumie?
W pracy teraz miałam dostać awans (przynajmniej taką miałam nadzieję) - logiczne, że nie powiem o ciąży przynajmniej do czasu serduszka.
Miałam zacząć jeździć na siwej, przygotować ją pod sprzedaż.
Mieliśmy wyjechać zimą na narty.
Na urodziny we wrześniu miałam dostać wymarzone od kilku lat whisky...
Szykowałam się do HSG, miało być robione w przyszłym miesiącu.
Zaczęłam żyć, bez chęci czekania wielu lat na ciążę, która przyszła wtedy, kiedy jej nie oczekiwałam. Czy odpuściłam? Nie, nigdy. Nie można odpuścić biorąc leki i zastrzyki. Jak kiedyś odpuściłam to po 3 miesiącach wywoływałam okres luteiną, bo nie doszło do żadnej owulacji a ja byłam zmęczona czekaniem na cokolwiek. Ja nie mogę być typem osoby, która odpuszcza, bo wtedy sypie mi się wszystko. Ja mogę po prostu spinać bardziej i mniej dupę. Po prostu z biegiem czasu przestałam załamywać się nad kolejną bielą.
I tak oto moje napromieniowane, atomowe dinozaurze jajo na majonez Winiary walczy dalej. I mam nadzieję, że kolejna beta to będzie tylko czysta formalność. Bo ja już pozwoliłam sobie uwierzyć, że i do mnie uśmiechnęło się szczęście. Że w końcu odnalazłam prawdziwka bez robaków. Tego najpiękniejszego w całym lesie...Poruszyłam pół forum swoimi dwiema kreskami, więc mamy ze sobą wielką obstawę.
Teraz ten pamiętnik faktycznie ma szansę zacząć dawać nadzieje wszystkim tym, którzy jak ja, powoli ją utracili...
Badania z dzisiaj:
TSH - 2,090 uIU/ml
FT4 - 1,53 ng/dl
Estradiol - 506 pg/ml
Progesteron - 48,60 ng/ml
betaHCG - 172 mIU/ml
Skontaktowałam się już rano z moją koordynatorką z poradni przedstawiając jak się ma sprawa. Wieczorem po otrzymaniu wyników wysłałam jej wszystko mailowo oraz dołączyłam listę leków i suplementów jakie aktualnie biorę, zaznaczając które leki mi się kończą. Nie wiem, jakie będą dalej zalecenia lekarskie, więc czekam na jutro.
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 czerwca, 18:08
Cycki zelżyły na bólu, podbrzusze ma skurcze jak na okres.
Jutro ostatnia weryfikacja i zamierzam odstawić leki. Wrócimy do punktu wyjścia.
Przez chwilę myślałam że faktycznie mi się mogło udać. Długo wypierałam tę myśl w obawie przed bólem i zranieniem, ale w końcu pozwoliłam sobie na chwile zapomnienia. Opuściłam gardę. To było bardzo dużym błędem.
Niestety znowu okazało się, że ten prawdziwek to robaczywek. A był naprawdę dorodnym okazem. Największym jaki do tej pory widziałam. 😔 Odbudował mi raz moją zszarganą już nadzieję...
Wychodzi na to, że cuda jednak nie są dla mnie. Nie zdarzają mi się.
Poruszyłam połowę forum swoim chwilowym szczęściem. Tymczasem jak widać moja droga się nie skończyła. To, co chciałam nazwać krańcem wędrówki chociaż twardo wzbraniałam się prawie cały czas, to był tylko krótki przystanek który imitował dom. Ale domem nie był.
Przepraszam Was za to. Za całe zamieszanie. Nie wyszło. Chyba przestało mnie to już dziwić.
Zastanawiające jest to, że tutaj się musieliśmy wpasować w statystykę 60-70% kobiet doświadczających ciąży biochemicznej. Ale jak już chodzi o zajście w ciążę to los obdarzył mnie byciem wyjątkową i umieścił w szalonych 2%. No bardzo zabawne, nie będę ukrywać. Dziękuję za wyróżnienie w tej kategorii. 🤨 Chyba powinnam podziękować za to że nie jestem już tym samym człowiekiem co dwa lata temu? Pytanie tylko czy chciałam przestać nim być?
Znając życie, w statystykę zwiększonej płodności 3 cykle po poronieniu też się nie wpasujemy. 😁
Wpadam więc do zaszczytnego grona osób, które doświadczyły straty. Chyba tyle dobrze w tym wszystkim, że tak bardzo wczesnej. Jestem w stanie się podnieść. Tę walkę przegrałam. Znowu. Ale może w końcu wygram wojnę... Kiedyś.
"Sypialna pary nie jest już tym samym miejscem, co wcześniej. Metaforyczna kołysanka to: termometr do mierzenia temperatury aby wyznaczyć owulację, leki, suplementy, kontrola cyklu, informowanie partnera o owulacji. I cisza, gdy znowu pojawi się miesiączka.
Nie ma płaczu dziecka...
Jest płacz jego rodzicow..."
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 czerwca, 09:21
Zbadałam dzisiaj progesteron i betę. O dziwo właśnie mam wyniki. Powinny być jutro.
"Goły" progesteron 19,20 ng/ml.
Beta 372 mIU/ml.
A teraz rzut historyczny wartości bety:
14.06 - 41,3 mIU/ml
17.06 - 172 mIU/ml (przyrost ok 150%)
19.06 - 224 mIU/ml (przyrost ok 30%)
20.06 - 217 mIU/ml (spadek)
24.06 - 371 mIU/ml (przyrost ok 30%)
Chciałam przypomnieć incydenty z jaśniejącymi testami facelle w poprzedni weekend, kiedy nie miałam możliwości zbadania bety (badałam piątek i poniedziałek, niby był ładny przyrost ok 150%). Co jesli wtedy też zaliczyła spadek i wzrost...?
Rozpaczałam nad cb. Liczyłam na cud. Dostałam cp czyli najgorszy los w loterii?
Dzisiaj dowiedziałam się że mama ma nawrót złośliwego nowotworu piersi. Trojujemny, niehormonalny, naciekający, płaskonabłonkowy. Bardzo agresywny, najczęściej dający przerzuty, najrzadszy w przypadku piersi. Dwa miesiące przed tą informacją wszystkie badania wzorcowe. Dopiero po sterydach na astmę łagodna zmiana w piersi (obserwowana od lat) jej się zaogniła.
🥟
Zaczynam być tym chyba zmęczona...
Tyle zrobiłam dla tej ciąży która ani nie chce się odczepić, ani rosnąć a jeszcze może mnie skrzywdzić...
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 czerwca, 00:38
Dzień w którym wydarzył się cud.
Pół dnia przespałam, oddając się ogarniającej mnie depresji. Na przystanku dostałam ataku paniki i się rozpłakałam. Pół godziny przed godzinami otwarcia gabinetu ginekologa byłam 6 w kolejce... Nie wnikam od której te kobiety się tam gotowały.
Z upału i duchoty prawie zemdlałam załatwiając beton na fundamenty tarasu.
Nie pamiętam, jak wchodziłam do gabinetu. Trzęsłam się jak osika a głos mi się łamał, gdy komunikowałam, że jestem w ciąży ale ona chyba nie rozwija się prawidłowo.
Pokazałam wyniki. Beta wczorajsza dobra sama w sobie. Ale pozostałe spadki i przyrosty faktycznie były niepokojące. Dopytywałam o CP, bo beta skakała. Lekarz tylko się uśmiechnął i powiedział, że samą skaczącą betą nie diagnozujemy CP, po czym zaprosił mnie na USG, zobaczyć co tam widać.
A tam dwa ciałka żółte - nie myliłam się, że żaden z ginekologów nie pomylił jajników, tylko owulacja była podwójna.
I w macicy całe 2,64mm cudu - moja mała kropiczka.
Mam wrócić do leków. Nie robić bety. USG za tydzień w środę. Co z tego będzie? Nie wiem. Ale na pewno nie CP.
Cuda się zdarzają... I chyba nawet jeden zdarzył się mi. Forum mi to wymodliło i wytrzymało w kciukach. 😭😭
Czemu beta wariowała?
1. Krew jest wrażliwa na podróż. Jak bardzo beta jest wrażliwa to nie wiadomo (a przynajmniej lekarz nie wiedział), ale mogło to mieć wpływ - jak i to, że oddziały Diagnostyki były inne.
2. Mogły być bliźniaki a został wojownik. Młodszy, bo z jajnika który owulował kilka dni później. A to cwaniak...
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 czerwca, 00:00
Widziałam dzisiaj moją kropeczkę. Urosła bardzo ładnie od poprzedniej wizyty. Ma już widoczny pęcherzyk żółtkowy. Gdzieś tam kryje się nasze małe dzieciątko. 🥹
Kropeczka jest kilka dni młodsza przez różne zawirowania z początku, w tym prawdopodobnie bliźniaka który był większy i jej przeszkadzał a finalnie się zawinął i zniknął. Ale kropeczka rośnie aktualnie w bardzo dobrym tempie. ❤️
Lekarz był bardzo zadowolony z dzisiejszego obrazu USG!
Widzimy się 18.07 🍀 Czy maleńkie serduszko zabije wtedy na moich oczach i zostanie moim najcenniejszym pierścionkiem z brylantem? 💍 Taką mam nadzieję.
Poza wszechogarniającym dzisiaj stresem, czułam dziwny spokój. Nie bałam się wyniku wizyty, bałam się samej wizyty. Nie potrafię tego wyjaśnić.
Umyłam dzisiaj okna, wyprałam krzesła. Czuję się bardzo dobrze. Zdarzają się pomniejsze objawy, pomniejsze mdłości, większa ochota na sen, czułam że po dwóch oknach muszę zrobić sobie przerwę, ale nie ma tragedii.
Jest dobrze. I nawet jak objawy mnie zjedzą, przeżują i wyplują, będę przeszczęśliwa.
Kropeczko, rośnij dalej. Nie dla mnie, nie dla taty. Rośnij dla siebie, jesteś prawdziwą wojowniczką. 🥺
Mam wzrusz jak stąd na Biegun Północny od pisania tego postu i postu na IG. 😅
https://youtu.be/miZU7r8fT0Q?si=Xg1jrnxlCJKKfehK
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 lipca, 21:12
Nie mam na razie nic do dodania. Czekam na wtorek, kiedy lekarz kazał mi przyjść zobaczyć czy nic nie ruszy. Tradycji 25mm musi stać się zadość.
Mam leki przeciwzapalne, skierowanie na wywołanie poronienia i kolposkopię, bo mamy podejrzenie nawrotu raczka. Pół roku po zabiegu. Po dwóch dawkach gardasil 9.
Nie skorzystam ze skierowania, ostatnie o czym marzę to wykonywać te zabiegi w tym wielkim szpitalu. Poczekam na decyzję swojego lekarza i skierowania od niego, do naszego mniejszego szpitala
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 lipca, 18:15
Przede wszystkim najpierw napiszę co się zadziało na wczorajszej wizycie, bo byłam u swojego Wiesiołka. Dobrze mi tak o nim mówić. Lubię go, ufam mu. Ale do rzeczy.
Przede wszystkim zacznijmy od:
cytologii i "nie można wykluczyć H-SIL ASC-H.
Mamy wykryty w cytologii stan zapalny i rozmaz nadający się "warunkowo do oceny" ponoewaz nie jest do końca czytelny. Mamy brak zmian cytoonkologicznych. Dlaczego ktoś postawił na mnie od razu łatkę H-SIL skoro mało co widać a komórki nabłonka mogą być nieprawidłowe z powodu stanu zapalnego?
Przejdźmy teraz do ciąży.
Mamy taką sytuację. Pęcherzyk duży 30mm (ale został spłaszczony i na spłaszczeniu zmierzony, okrągły miałby pewnie te 24-25mm). Pusty w środku. Mały pęcherzyk znikąd 8mm. Czyżby rósł? Lekarz mówił, że 7mm a 8mm on traktuje jak błąd pomiaru, ale nie powiedziałam mu wczoraj, że on zmierzył 5mm dzień wcześniej. Na moje oko ten dziwny twór rośnie. Skąd się wziął to nikt nie może mi zapewne odpowiedzieć na to pytanie.
Beta z czwartku 33340. Bardzo dobra. 🤷🏻
Plany na teraz?
Opowiedziałam lekarzowi o wizycie w poradni, skierowaniu na poronienie i kolposkopię. Uspokoił mnie, żeby na razie nie odstawiać leków i nie czekać na poronienie, nie zgłaszać się do szpitala. Nic mi nie dolega, nic nie boli, nie krwawie i nie plamię. Możemy chwilę poczekać i poobserwować ciążę. Medycyna różne rzeczy w życiu widziała. W dużym raczej nic się nie pojawi na moje oko, ale mamy ten mały pęcherzyk. Oba będziemy obserwować tydzień-dwa. W czwartek mam zrobić betę, w piątek stawić się na wizytę i zobaczymy co się dzieje. Poronić zawsze można. Szyjka też nie jest na tyle pilną sprawą że tydzień-dwa nie może poczekać.
A co do szyjki... Na razie mam nie brać leków przeciwzapalnych. Niech się wyklaruje sytuacja z ciążą. Potem przeleczymy stan zapalny i zobaczymy co dalej w zależności od tego jak się rozwiąże sytuacja ciążowa. Na pewno lekarz by nie rzucał diagnozy H-SIL bez dokładniejszych badań czy ponownej weryfikacji. Kolposkopię też można zrobić w każdym momencie.
Moje myśli...
1. Przede wszystkim jak poronię to rozważam skorzystanie z badań genetycznych jaja płodowego i skorzystanie ze skróconego urlopu macierzyńskiego. Będę wtedy mamą aniołka, moje dziecko, chociaż aktualnie nie istnieje w moim brzuchu, dostanie imię. Koi mnie trochę ta myśl, gdyby scenariusz był niepomyślny, a wolę się na taki szykować.
2. Chciałabym jak najszybciej wrócić do starań. Niestety podejrzewam że sama jaja nie poronię skoro ono sobie rośnie przepisowo. Pewnie będziemy łyżeczkować albo indukować farmakologicznie. Wtedy będzie przymusowa przerwa na 2-3 cykle. Ale poniekąd to dobrze, bo...
3. Mam podejrzenia że mój lewy jajowód jest niedrożny. Aktualnie teoria o dwóch jajach, jednym z lewego, drugim z prawego jest odrzucona. Złe przyrosty prawdopodobnie wyrokowały od początku puste jajo. Zawsze do tej pory owulowałam z lewego jajnika. Nigdy nie załapałam. Gdy owulował prawy, mamy ciążę. Nieudaną, może jednak za słabą komórkę jeszcze wyprodukował... Ale jednak. Przy pierwszym podejściu z prawego załapałam. Podejrzewam więc, że mój lewy jajowód jest niedrożny. Po prostu. Priorytetem jest dla mnie sprawdzenie drożności jajowodów. Z takimi wynikami cytologii pewnie nikt mnie nie dopuści do HSG we Wrocławiu, ale jeśli będę i tak miała przerwę po poronieniu, to czemu mam nie skorzystać z histerolaparoskopii w Wieluniu? Od razu pobiore wycinki na cd138, jeśli tak krótki czas po poronieniu to będzie miało sens.
4. Będę też dążyła do tego, żeby produkować jajka na prawym jajniku. Nie wiem czy będę chciała spróbować z większą dawka letrozolu, skoro ostatnie dwie stymulacje przyniosły po jaju na lewym i prawym (dwa cykle temu prawy zmienił się w torbiel, w tym cyklu owulowal 3 dni później i nic na to nie wskazywało), czy spróbujemy np. z clo, które daje więcej pęcherzyków i zwiększy szansę na jaja na prawym. To wszystko jest do obgadania z lekarzem.
5. Chyba że, patrząc przez pryzmat tego jakie mam myśli ja i mąż, jednak zdecydujemy się od razu na IVF, żeby maksymalnie zwiększyć szanse i ominąć problemy jajowodów... Nie wiem co on aktualnie o tym myśli. Miesiąc temu chciał jeszcze próbować naturalnie gdyby nie wyszło, ale teraz jego słowa sugerują mi, że może być inaczej. Wszystko jest do omówienia w swoim czasie.
22.07 była nasza 7 rocznica ślubu.
Co otrzymaliśmy od losu? Bliźniaki, które od poniedziałku będę ronić w szpitalu.
Które były, ale ich jednak nie było pod moim sercem. 💔💔
Na urodziny 28.09 również otrzymam pustkę. Albo wyniki histerolaparoskopii. Zależy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 lipca, 19:26
Spakowałam ubranka, gadżety, książki i ciuchy do kartonu, który upcham gdzieś w ciemności po czym zamknę drzwi na klucz.
To wydaje się mieć sens. To ma sens.
Nie potrafię słuchać słów pocieszenia, że organizm zapamiętuje tryb ciąża. Że ktoś zaszedł 1-2-3 miesiące po poronieniu i jest ok.
Drażni mnie to.
Jaką mam pewność że mój organizm też to zapamiętał? Że lewy jajowód jest drożny albo znowu będzie owulował prawy jajnik? Jaką?
I jaką mam pewność że kolejna ciąża nie zostanie stracona?
Że szyjka macicy znowu mnie nie zablokuje?
Zważywszy na to, że wbiłam się w 2% ludzi niepłodnych i w 20% ciąż ronionych w pierwszym trymestrze oraz 50% przypadków poronień które są wywołane pustym jajem, 6% kobiet przed 30 r.ż. które miały raka szyjki macicy, statystyka bardzo mnie nie lubi, więc odpowiedzcie sobie sami na to pytanie czy to ma szansę się udać.
Oczywiście, chciałabym, żeby się udało, bardzo bym chciała... I nie za 5-10 lat, błagam... Ale od samego chcenia nigdy nic się nie zadziało.
Co czuję? Pustkę. Siedzi głęboko w moim sercu. Zmieniła mnie ona, czuję to.
Gdzieś zniknęła beztroska nawet przedłużających się starań. Jedno zgorzknienie zamienilam na drugie przemieszane ze strachem.
Czuję się też aktualnie trochę wyobcowana na forum. Nie potrafię zaczepić się w miejscach, w których byłam stałą bywalczynią. Mam wrażenie, że aktualnie tam nie pasuję. Może z biegiem czasu znowu zacznę...?
Na dziale poronień też nie czuję się dobrze, bo tam kobiety straciły jednak dzieci, a nie po prostu "pęcherzyki"...
Mimo to, to w końcu miały być moje dzieci, które szansy od losu nie dostały...
"Niebo dziś w żałobie zanosi się płaczem
Niegościnny świat w mroku pogrążył się
Skąd wiadomo czy jeszcze będzie inaczej
Czy nastanie znów świt czy nie
Niepomyślny czas zdaje się nie mieć końca
Już nam przyjdzie żyć w tej ulewie i mgle
Skąd wiadomo czy jeszcze wzejdzie nam słońce
Czy nastanie znów świt czy nie
Bo tutaj ciągle leje
Bo tutaj ciemność trwa
Bo tutaj wciąż wiatr wieje
Czy długo tak być ma
Mówią przyjdzie czas że ta burza ustanie
Wtedy wszystko to w końcu minie jak sen
Co to będzie gdy tak się jednak nie stanie
Jeśli spłynie znów cień na padół ten
Prześlij nam znak choć jeden raz
O dobry Boże wysłuchaj dziś nas
Spraw by wrócił znów słońca blask"
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 sierpnia, 21:34
Ale już na nich idę do przodu.
Jakoś posklejałam pęknięte serce. ❤️🩹
Nie znalazłam dwóch kawałków,
Z ich miejsca spoziera na mnie pustka.
Może kiedyś wypełni je tęcza. 🌈
Patrzę na siebie, patrzę na nas.
Już wiem, czemu to wszystko było nam potrzebne...
Cierpienie umocniło nas w sobie.
Każdego z osobna i obu razem.
Nie było więc to wszystko tak bezcelowe, jak myślałam, chociaż było okrutne. 🍂
Tyle gwiazd spadło z nieba, a życzenie w sumie tylko jedno. ☄️
Trwam w dziwnym zawieszeniu, znowu zostawiona samemu sobie. Oczekuję na wyniki płynnej cytologii w nadziei na to, że nie zobaczę znowu wyroku i potwierdzi pomyślne wyniki drugiej zwykłej, robionej podczas ciąży.
Od teraz każde oczekiwanie na wynik cytologii to będzie strach...
Tak bardzo chciałabym mieć w pełni otwartą drogę, a nie jak teraz: za uchyloną bramą.
Gdzie przez szparę wyciągam rękę do świata skąpanego w promieniach słońca, który obiecuje nadzieję. Co jeśli ta brama się nagle zamknie z głuchym łoskotem?🏚️
Znowu zastanawiam się czy będę miała owulację, czy jest sens mieć nadzieję. Jeśli nie, od przyszłego cyklu sama sobie podam letrozol. Mam go jeszcze, wiem jak reaguję. Będzie bez zastrzyku. Zweryfikuję tylko czy pęcherzyki pękają bez niego i zrobię badania 7dpo, aby zobaczyć czy ciałko żółte jest wydolne bez boosta z chorigonadotropiny.
Nastawiam się na HSG, jeśli cytologia wyjdzie dobrze. Histerolaparoskopie chciałabym zrobić na koniec roku lub nawet w początku nowego. Chcę wykorzystać maksymalnie czas, jaki mi dano po poronieniu, aby złapać tak nieuchwytną tęczę. Nie ważne jakim kosztem.
Mój niepoważny "naszczęściaku", w które miałam już nie wierzyć... Przynieś mi proszę tęczę. 🌈
Walczymy o Ciebie, nasz dinusiu. Z całych naszych sił. 🦕
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 sierpnia, 22:21
W pracy zmiany organizacyjne.
Trochę nie wiem na czym stoję i przez to się martwię.
Nie tak to miało być, miałam być w ciąży... Nie jestem.
Kolejny rok na karku od paru dni.
Czas płynie nieubłagalnie, tylko ja stoję.
Tak, już stoję. Nawet z podniesioną brodą, chociaż przygnieciona zrezygnowaniem.
W lesie pełno grzybów.
Chodzę więc, wdycham las, wdycham zapach.
A pachnie pięknie. Grzybowo.
Przynoszę pełne kosze leśnych skarbów i potem siedzę w garach. :p
Haftuję sobie co mi się podoba.
Bardzo dobrze to działa na głowę, odpręża, pozwala odciąć złe myśli. Wszystkie myśli.
Dzięki temu czuję się w miarę stabilna emocjonalnie.
Jest... dobrze? Nie. Nie jest źle. Po prostu.
Porzuciłam konie.
Mam wyrzuty sumienia, ale to aktualnie jeden z gorszych aspektów mojego życia.
Muszą znaleźć nowe domy, a ja muszę odpocząć.
Musimy skończyć wykańczać dom, na to powinny iść pieniądze, które one przejadają.
Znowu się staramy. Dalej się staramy.
I nie wiem ile jeszcze starać będziemy.
Moje myśli ewoluowały w dziwnym kierunku. W kierunku spokoju i "będzie co ma być". Również zmęczenia oraz pewnego rodzaju rezygnacji.
Nie ukrywam, że nie wierzę. I nie uwierzę. Ale się staram.
Staramy się.
Bo do ogromna część naszego życia od kilku lat.
Mężu...
Dziękuję Ci, że jesteś. Że jesteśmy w tym razem. Razem jakoś dajemy radę.
Staliśmy się silniejsi RAZEM.
Mimo tego, że zastanawiam się, czy gdybyś był z inną, to czy miałbyś te same problemy, to cieszę się, że jesteś ze mną. I moim kompleksem niepłodności.
Jeszcze mam nadzieję, bo ta umiera ostatnia, że kiedyś los obdarzy nas szczęściem. Mam nadzieję, że na to zasługujemy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 września, 13:32
Mam 6 miesięcy żeby urodzić w 2025. Termin porodu miałam na luty.
Doszłam do wniosku, że mój organizm jest leniuszkiem i długodystansowcem. Oh ironio, ja też jestem długodystansowcem, zwłaszcza w bieganiu. 🙈
Zastrzyk z chorigonadotropiną wypłkuje sie u mnie 14 dni, a działa po 2-4 dniach. Beta hcg po poronieniu też schodziła miesiąc. Okresy mam dłuższe niż krótsze. A moje naturalne owulacje biorą konkretny rozpęd - najlepiej taki 30-50 dniowy.
Mam wąsik. Łysieję. Moja twarz jest pełna trądziku. Im więcej robię, tym bardziej te aspekty mojego życia się pogarszają. Wstyd mi, gdy wiem, że to widać. Nabawiłam się nowych kompleksów.
Nie lubię mojego ciała, chociaż wiem, że nie powinnam tak myśleć.
Starania o dziecko dodały mi tylko kompleksów, a największy z nich to niepłodność.
Chciałabym, aby w tym pamiętniku były również pozytywne rzeczy, ale widzę, że przelewam tu wszystkie myśli, jakie mi towarzyszą, a jakie potrzebuję z siebie wyrzucić - najczęściej niestety są to myśli negatywne.
Pewnie źle się to czyta... Ale przecież piszę go dla siebie.
Układam siebie i swoje ja na nowo po tym co przeszłam. Powoli, skrupulatnie, nieubłaganie. Czuję się w połowie kompletna, a to już coś.
Wczoraj przyszła czerwona fala zagłady. Zalałam ją sowitą porcją czerwonego wina. Skoro mogę.
Na szczęście przebiega "książkowo". Leci miarowo, sporo, bez skrzepów wielkości kurzego jaja. Jest szansa, że nie będzie trwać 12 dni jak poprzednio.
Chyba na ten moment może być tylko lepiej?
Od jutra znowu zaczynam ćpać letrozole.
Jak usiądę i pomyślę chwilę dłużej, to całkiem sporo w życiu przeszłam jak na swoje 29 lat.
Nie ma cię, choć przez chwilę z nami byłeś.
Nawet dnia na tym świecie nie przeżyłeś.
Miałeś być z nami przez całe lata,
Ale nie poznałeś nigdy naszego świata.
Chcielibyśmy móc cię tak po prostu przytulić,
A potem ten jeden raz do snu przy nas utulić...
Nie wiemy czy byłbyś chłopcem, czy dziewczynką,
Tak drobną byłeś pod mym sercem kruszynką,
Ale mimo to bardzo cię kochamy,
I wiedz, że ciągle o tobie pamiętamy. 🥹
Nie wiem ile mogę tu napisać, ale chciałabym bardzo dużo.
Napiszę tylko tyle, że prawdopodobnie od poronienia nie miałam owulacji, co odkryłam sama "przypadkiem". Ot, moja nadgorliwość. Temperatura nie rosła mimo owulacji którą potwierdzał lekarz na USG? Zbadałam progesteron w drugim takim cyklu i wyszedł 0,24.
Nie jestem przekonana co do podejścia lekarza. Mimo zaistniałej sytuacji, nie zrobił za wiele. W dodatku kolejny cykl mimo stymulacji został dość mocno olany.
Sama podejmę rękawicę i zadbam o siebie, swoją diagnozę. Znowu.
Im dłużej życie mnie stawia w takich sytuacjach, tym bardziej sama siebie zaskakuje, jak bardzo potrafię zawalczyć o swoje. Sama. Znowu. 💪🏻
Estrofemu nie biorę, mimo tego że kazano mi go brać od 1dc. Prawdopodobnie on zaburzył poziom estradiolu w organizmie, który myślał że pęcherzyk jest już dojrzały (bo dorzucalam go z zewnątrz), a nie był. I pęcherzyk się zapadł. A szkoda.
Nadzieja umiera ostatnia. Ostatnie dwa cykle "pod opieką" programu prokreacji. Walczę połowicznie sama póki mogę, bo potrafię. 🍀
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 listopada, 00:48
Plus w tym taki że ponownie zajęłam się końmi i wdrażamy się do pracy. Nawet dwa razy jeździłam! Pierwszy raz od dwóch lat! I bardzo mi się podobało, mimo że to było po 5 minut.
Dzisiaj śniło mi się stado ropuch. Ponoć oznacza to, że zarobię dużo pieniędzy. Czyżby miały się jednak sprzedać? Aktualnie czekam na dostawę nowego siana za które będę musiała zapłacić kilka stówek, więc nie ukrywam, że byłoby jak znalazł.
Dodatkowo moja relacja z osami dalej nie chce się poprawić - jak założyłam but do jazdy konnej, chwilę w nim podchodziłam i dopiero zapięłam, to zostałam użądlona. Drugi dzień chodzę że stopą dwa razy większą niż normalnie. Mężu do mnie mówił "następnym razem sprawdzaj ręką". Ja do niego, że chyba wolę mieć użądloną stopę niż prawą rękę. 🙈
W pracy miało być spokojniej, nie do końca jest. Ale nie ma takiej tragedii jak była. Mam zbyt dużo dni urlopu, muszę to wybrać a nie ma kiedy, bo osoba która mnie może zastąpić jest kolejny miesiąc na L4 a ją przejęłam jej obowiązki. Najważniejsze dla mnie, że sobie z nimi poradziłam. 💪🏻 Ponoć przewidują dla mnie jakiś awans, ale tak czekam... I czekam... W sumie od dwóch lat czekam. 🤡
Na razie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jednak zowulowałam.
Pęcherzyk na lewym jajniku w piątek wieczorem miał ponad 24mm. W czwartek podawałam zastrzyk. O dziwo pik LH wychwyciłam zupełnie niezależnie w sobotę! A ból owulacyjny był w nocy z soboty na niedzielę. W poniedziałek wzrosła temperatura i to szybko, sprawnie, dużo. Pęcherzyk miał wtedy zapewne ok 28mm! Moje pęcherzyki jakoś tak pękają z tego co przeanalizowałam inne cykle... Chociaż po podaniu zastrzyku w jednym cyklu w ogóle nie rosły - jak były 20mm w jeden dzień, tak na kolejnym monicie dalej miały 20mm... Ciekawe. Ale nie chcę tego głębiej roztrząsać.
Za to interesuje mnie, czy ja w ogóle potrzebuję zastrzyku, skoro on sobie a mój organizm i tak sobie? Być może nie? Być może ja go podaję a on i tak nie działa?
Nie mam w ogóle wiary w ten cykl. Chciałabym, ale nie wierzę... I pewnie długo nie uwierzę nawet jeśli mi się kiedyś tam powiedzie. Kilkuletnie starania pod tym kątem ryją banię. Człowiek za dużo naoglądał się nieszczęścia i to nie tylko swojego. Przyznam, że na myśl o testowaniu zwyczajnie się boję. No ale albo wóz, albo przewóz. Sprawdzić trzeba...
Wyliczyłam, że do IVF mam jeszcze 2,5 cyklu "planowo". Miesiączka wypadnie mi chwilę przed Sylwestrem, więc styczeń będzie stał pod znakiem kwalifikacji i badań. Mam nadzieję, że od lutego - w miesiąc mojego terminu porodu, ruszymy z procedurą. Ale na razie to tylko pobożne życzenia i najbliższy czas nas zweryfikuje.
Ostatnio na forum dołączyło wiele nowych dziewczyn, które bardzo przeżywają proces starań - tzn. niecierpliwią się, gdy muszą czekać, jest im źle kiedy się nie udaje. Każdy ma prawo do swoich emocji. Fajnie, że o tym mówią i się wspierają. Podczytuję to z boku. Ale bardzo mi nieprzyjemnie, kiedy piszą, że "podziwiają kobiety starające się latami". Wiecie... Ja bym wolała nie być podziwiana. Tak po prostu i po ludzku. Wolałabym nie być "fajterką" czy "silną babką". Wolałabym zajść bez trosk w pierwszym roku starań i nie musieć wiedzieć tego co wiem, przeżyć tego co się udało. Ja nie chcę być podziwianą. To dla mnie żaden powód do dumy... Tylko kompleks. Nikt mnie nie podziwia za rozstępy na udach czy obwisłe piersi, dlaczego więc podziwiają mnie za walkę z niepłodnością?
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 listopada, 02:39
I spóźniająca się 1 dzień miesiączka (aktualnie, mam nadzieję że dzisiaj, czyli 3.12 plamienie przerodzi się w pełnoprawny okres), która skomplikowała mi trochę sprawy, bo w czwartek rano jadę z Wrocławia na wigilię pracowniczą. Jednocześnie zabieram wielką torbę, bo jak wrócę w ten sam dzień to idę na weekend do przyjaciółki. Finalnie muszę wyjechać z domu o 5:46 po to, żeby zdążyć iść do laboratorium zbadać krew w 3 dniu cyklu.
Co zrobisz, jak nic nie zrobisz...
Poza badaniami na 3 dzień cyklu, 7 dni po owulacji, lamettą 3-7dc, kariotypem męża, nie mamy planów. Nie będzie monitoringów, nie będzie zastrzyku. Będą owulaki i seks dla przyjemności, a nie pod rozkaz. Mamy dość.
Badania 3dc chcę odświeżyć ponieważ... 15.01.2025r. mamy wizytę kwalifikacyjną do IVF. I nie chcę marnować dodatkowego cyklu na to, żeby je powtórzyć. Będą aktualne. Badania 7dpo chcę zrobić dla siebie.
Ciężko będzie mi przetrwać grudzień. Święta spędzę bez brzuszka, bez dzieci, w naszej dwuosobowej rodzinie. Kolejne.
Będę robić test w Sylwestra, zastanawiając się, czy znowu ujrzę biel i czy dane mi będzie ją oglądać przez resztę roku, bo w końcu jaki Sylwester, taki cały Nowy Rok.
A miało być całkowicie inaczej. Miałam rozpoczynać trzeci trymestr... Los chciał inaczej. Nic na to nie poradzę, chociaż bym chciała.
#nierodzew2025 zbliża się nieubłaganie. Na to, że urodzę przed 30 rokiem życia już dawno straciłam nadzieję.
Luty 2025, miesiąc terminu porodu, będzie miesiącem stymulacji - mam nadzieję. Może to w końcu będzie dobry znak. 🍀
Ten wpis bardzo przypomina mi moje przemyślenia z czasów kiedy staraliśmy się o dziecko. Też bolało mnie serce na myśl że nikt nigdy nie powie do mnie mamo, mimo że mamy trochę inne problemy w drodze do macierzyństwa to naprawdę całym sercem Cie rozumiem i trzymam bardzo mocno kciuki żebyś kiedy usłyszała to magiczne słowo 🍀❤️
Mocno trzymam kciuk. Pamiętaj, że masz wiele opcji przed sobą, a rządowe dofinansowanie do ivf otwiera jedne drzwi bardzo szeroko P.S. piękne konie i pasja ❤️
Ta opcja pamiętnika jest super. Można oczyścić głowę na wpół anonimowo, czyli właśnie tak jak my Dinusie potrzebujemy. Ja zbojkotowałam dzień mamy, w ogóle tu nie zaglądałam. Każda z nas przeżywa to inaczej. 💝
Siesiepku rozumiem ❤️🥺 a wiesz, że dzisiaj Ovufriend mi pokazał Twój pamiętnik jak pamiętnik dający nadzieję? 🥹 Wysyłam wirtualne buziaczki 😘
Cześć dziewczyny. Dziękuję Wam. ❤️ Miał to być pamiętnik podnoszący na duchu a na samym końcu mam taki smut. Ivanka również mam nadzieję że kiedyś będzie mi to dane, ale chyba powoli próbuję się przygotować do niezamierzonej bezdzietności. Historie takie jak Twoje dają właśnie nadzieję. ❤️ Ewa wiem i jestem niesamowicie wdzięczna za możliwość IVF. Chciałabym podejść już od 2025 do tego wszystkiego, jak do tej pory się nie uda. Ale też wiem, że i ta droga może nie przynieść ciąży i dziecka. Wiem, że niestety w niepłodności nie ma gwarancji sukcesu nigdy. Śledzę od czasu do czasu Twoje posty i przyznam, że podziwiam Cię w tym wszystkim. Bambi o tak. ❤️ Chociaż przyznam się że po części dla pierdółek mam IG. Ja zajrzałam i wiem, że w dzień ojca nie popełnię tego błędu. A także za rok. :) Pfry ❤️ nieskromnie przyznam się że wiem. Za to nie wiem dlaczego zostałam wybrana. :) wiem że czas moich starań to kropla w morzu starań niektórych, a pomyślne zakończenie trudnej drogi mnie nie złapało. Ale staram się podnosić po każdym upadku - może to się przyczyniło. 🍀 Jak tam u Ciebie? Również wysyłam wirtualne przytulaski.
Ja też tak myślalam, właściwie to cały czas się starałam z myślą, że nie będzie mi to dane. Los okazał się łaskawy i spotkał mnie cud który właściwie nie miał prawa się wydarzyć. Mam głęboka nadzieję, że kiedyś z innej perspektywy przeczytasz swój wpis.