Rozmawiałam ze swoim bratem. Będą mieli synka. Dziwi mnie jak szybko lekarz im powiedział o płci dziecka. Jego żona jest teraz w 14tc. A ja musiałam czekać na taką informację do 20tc. Wcześniej lekarz nie chciał nam powiedzieć.
Zastanawiam się co można kupić dziecku z okazji chrztu. Do rana miałam pomysł zakupu łańcuszka z medalikiem. Nawet wczoraj byłam u jubilera i wybrałam odpowiedni prezent. A tu rano dzwoni to mnie mama i informuje mnie, że babcia dziecka kupiła taki prezent. Zatem mój pomysł spalony. Może kupię jakiś komplet kolczyków z zawieszką? A może Wy byście mi coś doradziły? Nie chcę dawać kasy. Pieniążki rodzice wydadzą i dziecko nie będzie miało żadnej pamiątki. A ja chciałabym by mała miała coś na całe życie. By pamiętała, że chrzestna dała jej ten prezent.
Okres mam niezbyt obfity. Więc pewnie szybko sobie pójdzie. I niech nie wraca przez najbliższy rok.
Wczoraj napisałam za namową pani psycholog list do swojego Zarodeczka. Nie jest łatwo wylać swoje emocje, nadzieje, obawy na papier. Ja to zrobiłam. Raczej nie jest mi lżej, ale na pewno wiem, że otwarcie przyznaję się jak bardzo zależy mi na Zarodeczku - na dzidziusiu który będzie z niego. Oraz jak bardzo cierpię z powodu straty mojej kruszynki.
Rano byłam na badaniach z krwi. Pani w laboratorium zapytała się mnie czy te badania potrzebne są mi do szkoły? Popatrzyłam się na nią jak na kogoś z kosmosu. Ale z drugiej strony wiem, że nadal wyglądam bardzo młodo. Bardzo często jak kupuję papierosy mężowi (ja nie palę) to proszą mnie o dowód. A ja mam przecież 31 lat. Koleżanki z pracy powtarzają mi przy takich okazjach - nasza dziewczyneczka.
W pracy dwie koleżanki na urlopach, więc nie mam czasu na nic. A ja też już niedługo szykuję się na urlop. Więc muszę wszystko co do mnie należy zrobić.
W tym roku niestety nie pojedziemy na wakacje. Swój urlop wykorzystam na zagnieżdżenie się we mnie Zarodeczka. Będę leniuchować na maxa. Na wyjazd nas nie stać. Grób dla Gabrysi kosztował wszystkie nasze oszczędności. Teraz transfer też nie za darmo. Rok musimy jakoś wytrzymać bez żadnego wyjazdu. Za to w następnym pojedziemy na wczasy nie sami ale razem z maleństwem.
Na jutro umówiona jestem też na wymaz z kanału szyjki macicy. Wynik odpowie mi na pytanie czy pozbyłam się paciorkowca? Teraz już nie ma czasu na walkę z nim. Zapobiegawczo by nie mieć do czynienia z żadną grzybicą jem codziennie wstrętne jogurty naturalne albo kefiry.
Po wizycie szybciutko jechaliśmy do domu. Miałam wizytę u swojej pani psycholog. Rozmawiałyśmy o mojej roli w życiu mojej przyszłej chrześnicy. I stwierdziła, że lepszej matki chrzestnej koleżanka nigdzie by nie znalazła. Poczułam się tak dowartościowana, jak mało kiedy.
A później znowu szybciutko do laboratorium. Tam umówiona byłam na wymaz z kanału szyjki macicy. Wynik będzie we wtorek. Ale zapowiedziałam pani, że ma nic nie wyhodować. Że nie chcę nic słyszeć o paciorkowcu.
Odebrałam wynik tsh i ft4. I muszę zwiększyć sobie dawkę euthyroxu. A jakieś 2 tygodnie temu zmniejszyłam sobie dawkę o połowę bo chodziłam cały czas senna i zmęczona. Teraz czuję się znacznie lepiej, ale tsh rośnie. Jak endokrynolog nie jest na urlopie to spróbuje w poniedziałek się do niego dostać.
Jeśli będzie ładna pogoda w długi weekend sierpniowy uzgodniliśmy z mężem, że pojedziemy na parę dni nad morze. Jeśli uda nam się zajść w ciąże to będzie piękny początek mojego błogosławionego stanu. Już teraz myślę, jak mu na plaży przy zachodzie słońca powiem o bobasku w moim brzuszku. Było by miło, gdyż w takiej scenerii właśnie mąż mi się oświadczał. A gdy się nie uda to wolę nawet o tym nie myśleć....
Przywiozłam na weekend swojego brata. Jest między nami 21 lat różnicy. Niektórzy uważają, że jest to mój syn. Głupim ludziom nie ma sensu tego tłumaczyć. Niech uważają co chcą. Kacperek jest wspaniały. Zawsze uczynny, pomocny. Nieraz się zastanawiam, że taki mały a potrafi humor mi poprawić w maleńką chwilkę. Dla niego od samego początku byłam skłonna do różnych poświęceń i tak jest do dnia dzisiejszego. Mimo, że nie jest moim synem, ja traktuję go nie jak brata, a jak swoje dziecko. I rozpieszczam go jak żadne inne dziecko w rodzinie.
Moja pani internistka opowiadała mi dziś o dziecku urodzonym z masą 540g. Moja córcia urodziła się z wagą 510g. Tamto dziecko miało więcej szczęścia niż moje gdyż w rodzinie był ginekolog. I mimo, że sam nie wierzył, że to dziecko przeżyje, zrobił wszystko by mała była zawieziona do tego szpitala co ja tak bardzo prosiłam w szpitalu o przewiezienie. Tam ją uratowano. Ma teraz 6 lat i jest całkowicie zdrowa. Mnie nie chciano słuchać. Ja nie mam ginekologa w rodzinie. Jakim prawem ktoś decyduje, że tej osoby dziecko warto ratować, a tej nie? Do tej pory nie umie tego zrozumieć. Gdzie te osoby mają sumienie? Czy te osoby uważają się za katolików? Pani dr powiedziała mi, że pani ordynator neonatologii to kobieta, która ma takie zdanie, że nie warto takich dzieci ratować, bo często później są niepełnosprawne. Lepiej żeby rodzice trochę pocierpieli niż męczyli się całe życie z takim dzieckiem. Jeszcze raz pytam jakim prawem ktoś decyduje za mnie o moim życiu? Ja dla swojej Gabrysi zrobiłabym wszystko. Tylko aby była teraz ze mną.
Co do paciorkowca lekarz powiedział, że skoro go leczyłam i wyszedł znowu to jestem jego nosicielką i nie przeszkadza mu to. Żebym nim się nie przejmowała. Żebym wybrała sobie tą pencylinę i nie myślała o nim.
Wczoraj byłam na chrzcinach. Zostałam po raz kolejny matką chrzestną. Mała jest cudowna. Tuliła się w moich ramionach, a ja rozpływałam się ze łzami w oczach jak to będzie jak będę miała swoją taką księżniczkę. Nawet raz nie zapłakała. Mówiono mi, że pasuje mi taki maluszek. Żebym pomyślała o swoim. A ja nie myślę? Wypruwam flaki, by stać mnie było na kolejne etapy leczenia, by mieć maleństwo. Takie komentarze nie są mi potrzebne.
Siedzę i zastanawiam się czy transfer będzie teraz czy za miesiąc? Jestem niecierpliwa. Najchętniej to chciałabym, żeby było już 2 tygodnie po transferze. Żebym znała już wynik. A ja póki co to nawet nie wiem, czy teraz do niego dojdzie. Sądzę, że owulację jednak miałam. Czułam w piątek i w sobotę jajniki. Co prawda delikatnie, ale czułam. Ovu pokazało mi owulację znacznie wcześniej, co oznacza, że się pomyliło. Do piątku na pewno jej nie miałam. A co będzie jutro? Może transfer będzie w środę? A może dopiero za miesiąc? Ach żebym była wróżką to bym już wiedziała. A tak to muszę cierpliwie czekać. Jutro wszystko się wyjaśni.
Boli mnie ząb. Zastanawiam się czy dentysta wszystko w porządku z nim zrobił. W kwietniu po porodzie poszłam do dentystki i okazało się, że mam 8 do leczenia. Na kolejnej wizycie rozwierciła mi ją i powiedziała, że nie podejmuje się leczenia tego zęba. Bym poszukała sobie innego stomatologa. Poszłam do innego i prawie że to samo usłyszałam, bo nie ma dostępu. Najlepiej bym go usunęła. Zapisałam się do kolejnego. Tym razem wiedziałam, że mi tak nie powie, bo już kilka razy byłam u tego pana. Zawsze z jakimiś problemami byłam odsyłana do niego. I ten śmiał się jak mu powiedziałam jak byłam odsyłana. W piątek byłam na jednej wizycie. Ale ponieważ mam transfer, lekarz stwierdził, że tego zęba trzeba skończyć przed transferem. I we wtorek mi go skończył. Ale zapowiedział, że przez kilka dni mogę go odczuwać. I tak od wtorku mnie boli. Jak biorę leki przeciwbólowe to pomagają, ale ileż można brać te tabletki?
Ostatnio trochę zaniedbałam się w mierzeniu temperatury i uzupełnianiu wykresu. Chyba dam sobie z nim teraz spokój. Będę spokojniejsza jak nie będę widziała, czy temperatura rośnie czy spada? Jak bym mierzyła temperaturę, to będę ją bardzo wnikliwie analizować. Dla swojego lepszego samopoczucia przez najbliższe dwa tygodnie nie będę używać termometru.
Jakoś wyjątkowo spokojna jestem przed transferem. Cieszę się, że to już jutro. Zaraz zamierzam wyszorować jeszcze łazienkę i odkurzyć w całym mieszkaniu. Dałam sobie słowo, że przez najbliższe 2 tygodnie nie wezmę do ręki nawet wilgotnej szmatki by zetrzeć kurze. Zamierzam ten okres spędzić na prawdziwym lenistwie.
Dojechaliśmy tam ok 11.20 i poszliśmy do lekarza. Ten pokazał nam w komputerze zdjęcie naszego zarodka i kazał podpisać zgodę na transfer. Zarodek jest 8-komórkowy i klasy A. Czyli najlepszy jaki może być. Po czym zapłaciliśmy i poszliśmy pod salę zabiegową. Tam pani poinformowała mnie, że pielęgniarki już wiedzą, że czekam i zaraz przyjdą po mnie. Więc ja szybko zaczęłam pić wodę. Była wtedy 11.45. A pielęgniarka przyszła około 12.40 po mnie. Pęcherz dokuczał mi strasznie, ale cóż począć. Trzeba było wytrzymać. Transfer minął momentalnie i 40 minut leżakowania. Jechałam do domu na leżąco. Mam nadzieję, że zarodek zechce zamieszkać w moim brzuszku. Jak wracałam do domu to wymyśliłam, że jak się uda i będzie to chłopiec to będę nazywała go Horteksik, a jak dziewczynka to będzie Śnieżynka.
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 sierpnia 2013, 08:59
Póki co stosuję dietę wysokobiałkową i jem na okrągło: jajka, płatki kukurydziane z mlekiem, kanapki z twarogiem, naleśniki z twarogiem, ryby i piję: jogurty, maślanki, kefiry i dużo wody mineralnej. Zobaczymy czy to coś pomoże.
Wczoraj pisałam smsa do swojego zwykłego gina z prośbą o recepty na leki. Bo w klinice wypisują leki wszystkie na 100% i specjalnie nie wpisują numeru pesel na receptach, by wykupić u nich w aptece. A tam ceny są dużo droższe niż w każdej innej aptece. Dlatego wykupiłam tylko po jednym opakowaniu a resztę stwierdziłam, że sobie tu na miejscu załatwię. I dostałam odpowiedz zwrotną od lekarza: życzę szczęścia. Ale zaczęłam się śmiać. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Ale ten lekarz, jak żaden inny dokładnie zdaje sobie sprawę, jak bardzo pragnę tego maleństwa. Znamy się prawie od początku moich starań. Przechodził ze mną różne moje wzloty i upadki. I jestem pewna, że jeśli teraz się uda, to stanie na głowie, bym tą ciąże donosiła.
Byliśmy dziś na działce i mój mąż stał obok i zapalił papierosa. Gdy doleciał do mnie dym prawie że się nie udusiłam.
Mam nadzieję, że to są objawy spełnienia moich marzeń.
Na razie niczym innym nie jestem w stanie zająć swojej głowy. Przywiozłam wczoraj do siebie swojego 11-letniego brata, ale czas spędzany z nim wcale nie powoduje, że ja nie myślę o zarodeczku. Nawet trafili mi się dwaj uczniowie z poprawkami sierpniowymi. Siedzę z nimi i myślę o maleństwie.
Na test sikany stanowczo za wcześnie. Widzę, że moja cierpliwość już się wykończyła. I jak tu mam nie stresować się? Przecież to niemożliwe do osiągnięcia.