Doszłam zatem do następujących wniosków:
- w październiku byłam w ciąży bliźniaczej czyli objawy były bardziej wzmożone,
- w październiku byłam po stymulacji hormonalnej czyli jeszcze przed ciążą byłam wprowadzona w stan ciąży,
- z tamtej ciąży mam zdjęcie moich piersi z 8 dnia po transferze i moje brodawki niczym nie różnią się od tych na zdjęciu - były i teraz są olbrzymie, mam jedynie mniej widocznych żył,
- jajniki raz na jakiś czas czuję czyli coś na pewno tam się dzieje,
- tak wtedy jak i teraz cały czas mi się odbija,
- często chodzę siusiać, ale dużo też piję,
- każda ciąża jest inna.
Jutro 9 dzień po transferze i chętnie bym poleciała już na betę. Ale mąż cały czas powtarza bym poczekała do wtorku. Chętnie zrobiłabym sikańca ale czy przy becie załóżmy 60 test pokaże 2 krechy? Niby pokazują wynik od 25, ale jakoś nie do końca im wierzę. A mam ich sporo w domu bo kiedyś kupiłam na allegro i czekają. I kuszą mnie strasznie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 sierpnia 2013, 19:13
Zastanawiałam się czy warto w tej sytuacji iść dziś na betę. Ale stwierdziłam, że jestem tak niecierpliwa, że dłużej katować się nie będę. I pojechałam i oddałam krew. Wynik ma być po 15-tej. Jest to oczywiście dla mnie wielka niewiadoma. Mąż powtarza mi cały czas, że się udało. Znajomi z pracy dziś przysłali smsa, że trzymają kciuki.
A koleżanka przysłała mi smsa, że śniłam jej się dziś w nocy, że jestem w ciąży. I pytała się mnie czy to prawda? Więc odpisałam, że zobaczymy po 15-tej czy to prawda. Oby miała rację.
Zastanawiałam się czy warto w tej sytuacji iść dziś na betę. Ale stwierdziłam, że jestem tak niecierpliwa, że dłużej katować się nie będę. I pojechałam i oddałam krew. Wynik ma być po 15-tej. Jest to oczywiście dla mnie wielka niewiadoma. Mąż powtarza mi cały czas, że się udało. Znajomi z pracy dziś przysłali smsa, że trzymają kciuki.
A koleżanka przysłała mi smsa, że śniłam jej się dziś w nocy, że jestem w ciąży. I pytała się mnie czy to prawda? Więc odpisałam, że zobaczymy po 15-tej czy to prawda. Oby miała rację.
Wczoraj rozmawiałam z lekarzem o programie rządowym. Umówiłam się na wizytę w tej sprawie na następny piątek. Zobaczymy co uda nam się załatwić.
Wczoraj również dostałam od koleżanek z pracy niezły ochrzan. Za ich namową nie odstawiłam jeszcze leków. Zaraz stwierdzicie, że zwariowałam. A może jednak tak. Same zaraz może wypowiedzcie się na ten temat. Rano wczoraj miałam delikatne plamienie - kilka kropelek krwi. Nic więcej. Dziś też ani śladu. Wczoraj był 10 dzień po transferze. Jedna z moich koleżanek z pracy ma swoją najlepszą przyjaciółkę (ja też ją znam), która jest właśnie w ciąży z criotransferu. I ona ma kartkę, którą otrzymała po transferze od swojego lekarza, że implantacja może nastąpić do 11 dnia po transferze. I jak usłyszały, że miałam plamienie to oczywiście weszły mi na głowę. Że może jednak to implantacja... I poszukałyśmy w necie, że beta zaczyna rosnąć 48 godzin po implantacji. Czyli jutro dopiero by mogła ruszyć coś ta beta. Tak więc za namową koleżanek, z nadzieją że może jeszcze wszystko nie jest stracone, biorę leki dalej. Jeśli zacznie mi się okres to je odstawię. A jeśli okres nie przyjdzie do poniedziałku to pójdę w poniedziałek raz jeszcze na betę. Lekarzowi oczywiście do tego na razie się nie przyznałam. Może w piątek na wizytę pójdę z inną sprawą niż zaplanowałam gdy się na nią zapisywałam? Proszę więc mimo, że chyba są małe szanse, ale zawsze jakieś są, trzymajcie za mnie nadal kciuki. A co Wy o tym sądzicie?
Dziś byłam u ginekolog na NFZ. To była moja druga wizyta u tej pani. Wcześniej dała mi skierowanie na wymaz z szyjki macicy, ale żeby jej fundusz nie obciążył kosztem badania prosiła bym przyniosła wynik. Więc zapisałam się do niej jakiś miesiąc temu i dziś poszłam. Mówię jej, że jestem po transferze - najprawdopodobniej nieudanym, a ta do mnie, że skoro stać mnie na in vitro to nie powinnam na wizyty przychodzić do przychodni, bo zajmuję czas bardziej potrzebującym i mniej zamożnym. To ja jej mówię, że ja też płacę składki i mi też wizyty się należą. I że chce skierowanie na nowe badanie. Nawet mnie nie zbadała, tylko wypisała jakąś receptę. I mówię, że ja taki lek już brałam i on na mnie nie działa. A ona, że skoro ja lepiej wiem od niej co na mnie zadziała, to żebym sama się leczyła.
Ach i stwierdziła, że in vitro to bez problemu udaje się lekarzom w Białymstoku. A inni to nie znają się, tylko kasę wyciągają. Wyszłam od niej wkurzona. Więcej do niej nie pójdę. Owszem dała skierowanie na badanie, ale wyniku jej już nie zaniosę. Nie będę wysłuchiwać takich głupot kolejny raz. Receptę od razu porwałam. Nie potrzebna jest mi recepta na leki, które w żaden sposób na mnie nie działają. Zresztą może ja już nawet tej bakterii nie mam. Ona nie była zainteresowana zbadaniem mnie, a rozmowę tak prowadziła bym jak najszybciej z gabinetu wyszła. Nawet do drzwi mnie odprowadziła. Głupia krowa.
I wracając od tej miłej pani pojechałam na cmentarz do mojej Gabrysi. I byłam już bardzo blisko cmentarza jak z bocznej uliczki wyjechał mi tuż przed maskę samochód. A była to jazda egzaminacyjna. Gdybym nie zjechała na przeciwny pas, miałabym rozwalony cały przód samochodu. Trzeba przyznać, że pan nieźle pokazał egzaminatorowi jak jeździ. Jak już dochodziłam do bramy cmentarza to mijała mnie ta L-ka i pan który oblał egzamin siedział z bardzo wykrzywioną miną.
Po paru dniach poszłam do kartoteki skserować swoją dokumentację medyczną. Jak to oglądałam to myślałam, że to niemożliwe. Ale jednak... Według tej karty byłam wtedy trzeci raz w ciąży. W karcie były nie moje wyniki. Poznałam to po złych peselach, złych imionach, inny lekarz dawał skierowania, skierowania z innej poradni. Oczywiście to nie jeden był taki wynik. Tak więc przez kilka lat jak chodziłam to tego konowała, on leczył mnie, nie na mój problem. Dzięki niemu do dnia dzisiejszego nie możemy z moim lekarzem dojść do ładu z moimi hormonami. Najprawdopodobniej dzięki niemu dziś mam taki wielki problem z zajściem w ciążę. W moim mieście są tylko dwa szpitale. W jednym pracuje wyżej wymieniony pan, w drugim przeżyłam tragedię z Gabrysią. Wierzcie mi, że gdy uda mi się zajść w ciążę, nie pojadę do żadnego z nich nawet z najmniejszym bólem. Będę gnała 100km do Warszawy bo tu nie ma szans (chociaż w moim przekonaniu), żeby coś człowiekowi pomogli. Tutaj potrafią tylko zniszczyć człowiekowi życie.
Wynik bety będę miała po 14-tej. Ale wam napiszę dopiero wieczorem jak wrócę do domku. Wczoraj strasznie bolały mnie jajniki. Miałam wrażenie jakby się skręcały. Co do bety, to nie łudzę się, że będzie inna niż we wtorek.
W piątek mam wizytę w klinice. Mam nadzieję, że uda nam się załapać jak najszybciej do programu rządowego. W tym tygodniu jeśli dostanę okres pójdę na FSH. Dobrze by było, gdybym miała już ten wynik w piątek.
A w następnym tygodniu zaczynie się rok szkolny. Ja znowu będę miała mnóstwo lekcji, więc będę miała mniej czasu na rozmyślenia. Obiecałam już sobie i żebym nie zapomniała zrobię sobie plakat i powieszę w sypialni, że z każdej lekcji 30% odkładam na in vitro. Niech się wali i pali, nawet jeśli nie będziemy mieli na jedzenie - 30% będzie szło do skarbonki, tak aby za jakiś czas spróbować od nowa, jeśli nie wyjdzie z programem rządowym.
Dziś była już jawna dyskusja w moim pokoju w pracy na temat mojego in vitro. Wszystkie koleżanki wiedzą, mimo że to nie ja im powiedziałam. I stwierdziłam, że nie ma sensu z tego robić tajemnicy. Więc jak jedna się coś zapytała, to otwarcie na głos poinformowałam wszystkie, że się nie udało, ale walczyć dalej będziemy i będę starała się zakwalifikować do programu rządowego.
Dziś przeanalizowałam wszystkie dni po transferze. I doszłam do wniosku, że jak będę u swojego gina to muszę koniecznie z nim porozmawiać o skurczach. Po transferze wieczorami odczuwałam skurcze i obawiam się, że one mogły być przyczyną niepowodzenia. Może są jakieś leki by powstrzymać skurcze? W gruncie rzeczy to w życiu bym sama nie wpadła że to skurcze, gdyby nie to, że w marcu miałam identyczne, a wtedy mi nawet do głowy nie przyszło, że to skurcze. Ja wtedy pomyślałam, że dzidziusiowi tak mocno serduszko bije. A następnego dnia na izbie przyjęć dostałam taki opieprz, że głowa mała. Jeśli są jakieś sposoby by je powstrzymać, czy ewentualnie leki by do nich nie dopuścić to poproszę lekarza, aby przed kolejną próbą dał mi receptę na ten specyfik. I potruję mu o zastrzyku na zagnieżdżenie. Wcześniej miałam coś takiego podanego, teraz lekarz z kliniki nie chciał mi dać recepty na to. Więc do kolejnej próby muszę trochę pognębić swojego gina, który i tak mi już bardzo w życiu pomógł. I wie, że jak o coś proszę, to faktycznie jest mi to potrzebne.
Na razie okresu jeszcze nie dostałam. Boli mnie brzuch, ale nic nie wskazuje by @ miała się pojawić. Ciekawe ile będę na nią czekała?
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 sierpnia 2013, 22:16
A jutro planuję wyjść z pracy i zrobić sobie FSH. Jak je zrobię teraz to może już na jednej wizycie załatwimy sprawę z refundacją. A muszę je zrobić między 2 a 3 dniem cyklu. Więc jutro będzie odpowiedni moment.
Byłam dziś u pani psycholog. Stwierdziła, że omotałam ją niesamowicie. Że ja jako pacjentka owinęłam ją sobie wokół palca. Że ma wrażenie, że zamieniłyśmy się rolami. I że czas to zmienić, bo właśnie zdała sobie z tego sprawę. A ja głupia myślałam, że zaczęłyśmy się rozumieć.
Cały dzień chodzę nieprzytomna. I dochodzę do wniosku, że moja niska temperatura ciała spowodowana jest brakiem progesteronu w organizmie. Gdy go brałam czułam się bardzo dobrze. Kiedy go odstawiłam temperatura nagle spadła do 34 stopni. Brałam wcześniej 6 lat ciągle progesteron i organizm najwidoczniej teraz bez niego sobie nie radzi. I wcale nie chodzi o moje jajniki tylko termoregulację i ciśnienie. Dziś to mam wrażenie jakbym była jakimś Zombie.
Na środę umówiliśmy się w klinice na badania nasienia. A całą resztę zamierzamy zrobić w miejscu zamieszkania. Ja jedynie dziś w klinice robiłam AMH, bo u mnie w mieście i tak próbkę przewożą do Warszawy, a na wynik trzeba czekać od 3 do 4 tygodni. W klinice wynik będzie za 10 dni.
Wczoraj byliśmy w klinice porobić trochę badań. I widziałam dziewczynę, która leżała obok mnie na transferze. I jej się udało. Wczoraj była na wizycie ciążowej. Ja wierzę, że teraz i mi się uda. Obiecałam sobie, że nawet przez myśl mi nie przejdzie, że może się nie udać. Jeśli grają tu rolę moje emocje, psychika to ja już jestem pewna, że się uda. I muszę sobie to powtarzać, aż nabiorę 100% pewności. Ale wiem, że jak się nie uda to będzie rozpacz niemiłosierna.
A dziś wkurzyłam się na męża. Pokłóciliśmy się o pieniądze. Ja mam niestety inne zdanie niż mój mąż odnośnie pewnych wydatków. Mam wrażenie, że mój mąż sądzi, że pieniądze spadają nam z nieba. Nie da sobie wytłumaczyć, że nie na wszystko nas stać.
Wieczorem mu uzmysłowiłam, że poziom mojej prolaktyny na dość spory wpływ na to czy nam się uda i żeby darował sobie na pewien czas swoje mądrości, jeśli chce by nasza kolejna próba się udała. Wygląda na to, że facet zrozumiał, że teraz potrzebuję spokoju.
Odebrałam wynik na obecność chlamydii. Na szczęście jej nie mam. W tym tygodniu muszę zrobić wszystkie badania z krwi.
I zastanawiam się teraz czy wysoka prolaktyna nie spowoduje, że będziemy musieli przesunąć swoje plany z ivf. Mam jednak nadzieję, że nie. Bo już nie mogę doczekać się całej tej procedury.
W środę robiłam część badań, które są mi potrzebne do zabiegu, a dziś robiłam pozostałe. Większość wyników odbiorę w poniedziałek. Wyjątkowo ciekawa jestem prolaktyny. Z moich piersi już sam pokarm nie wychodzi. Ale jak naciskam sutek to delikatnie jeszcze coś wypływa. Do leku organizm już się przyzwyczaił. W czwartek jeszcze obijałam się o wszystkie futryny, które miałam okazje spotkać. Koleżanki w pracy śmiały się, że się naćpałam.
Opiszę Wam dość śmieszną historię z badaniami. Poszłam z mężem na badania do szpitala. Dałam pani na kartce rozpiskę badań dla mnie i na osobnej kartce dla męża. Pani popatrzyła się na nas i mówi, że HIV zrobią jedynie jak będziemy mieli skierowania. A w tym samym momencie wszyscy co stali za nami cofnęli się o 2 kroki do tyłu. Tak bardzo bali się byśmy ich nie zarazili. Jednak ciemnota naszego społeczeństwa mnie powala.
Aczkolwiek po 4 godz. załatwiliśmy wszystko. Dziś mieliśmy pierwszą wizytę na refundację. Dostałam leki na pierwsze 6 dni stymulacji. Jeśli okres dostanę w poniedziałek to w piątek jadę na kontrolę jak rosną moje pęcherzyki.
Jak tylko wróciliśmy do domu od razu pojechałam do pani psycholog. I okazało się, że jest na zwolnieniu. Więc nici z wizyty. Ale jak wchodziłam do przychodni to pokłóciłam się z ochroniarzem. Uważa się dosłownie za lekarza. Chyba następnym razem poproszę by udostępniono mi zakres obowiązków tego pana.
Później w laboratorium nie chcieli mi zrobić posiewu z kanału szyjki macicy. Zawsze mi robili, a dziś stanowczo odmówili. I kolejna awantura. W końcu badanie zrobiono takie, jak ja chciałam.
I już sama nie wiem czy ze mną coś nie tak, czy z tymi ludźmi co miałam dziś z nimi do czynienia.
no nie dziwie sie,ze kusza cie testy.....ja osobiscie tez ich nie moge posiadac w zasiegu reki,bo zaczynam testowac od 22 dc....przy dluuuuuuuuuuugich cyklach....co za bzdura,wiem,ale i tak sikne.....
te sikańce to nie wszystkie pokazuja od 25.. szkoda chyba Twoich nerwów bo jak sikaniec nie wyjdzie to będziesz zdołowana a szansa żeby sikaniec był wiarygodny 9 dni po transferze chyba nie jest duza, wiec poczekaj na bete, ona jest pewna. trzymam kciuki żebys dała radę wychiloutować się trochę ;) może jakaś gra na kompie,? ja to czasem lubie w takie kulki grać :D