A teraz trochę z innej beczki. Jak byliśmy na wyjeździe miałam dostęp do internetu, ale postanowiłam, że nie będę wchodzić na ovu. I to był bardzo dobry pomysł, bo dzięki temu udało mi się wyłączyć ciągłe myślenie o dziecku. I tak po powrocie stwierdziłam, że chyba muszę jeszcze bardziej przystopować z ovu, zaglądać tu rzadziej, dla własnego zdrowia psychicznego. Kibicuję Wam wszystkim i trzymam za Was kciuki, ale czasami jak czytam Wasze pamiętniki to sama zaczynam nakręcać siebie czarnymi myślami, a to nie jest dobre. Nie zrezygnuję z ovu, wykresu i Waszych pamiętników. Wykres będę prowadzić, bo dzięki temu wiem kiedy nadejdzie @, a najbliższych miesiącach będzie to dla mnie istotne, bo mamy dwa weselicha, zresztą już się przyzwyczaiłam do pomiaru temperatury . Wasze pamiętniki też będę czytać, bo jakby nie patrzeć, ale "zżyłam" się z Wami, w tych najtrudniejszych momentach byłyście ze mną i zawsze mogłam liczyć na wsparcie i dobre słowo z Waszej strony. Czytać będę, tylko rzadziej, wyjazd uświadomił mi, że mogę żyć bez wchodzenia na ovu po kilkanaście razy dziennie i czuję się wtedy zdecydowanie lepiej. Podsumowując nie rezygnuję, a będę rzadziej i cały czas będę Wam kibicować i trzymać za Was mocno kciuki.
Tak na koniec mojego wpisu kilka fotek z wyjazdu.
Taki widok mieliśmy z balkonu
Taki jak jedliśmy posiłki
Gdzieś na zachodzie Krety, nie pamiętam w chwili obecnej nazwy zatoki
Płaskowyż Lashiti, czyli pola uprawne Kreteńczyków otoczone górami
Jezioro w miasteczku Agios Nikolaos
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 czerwca 2015, 23:22
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 lipca 2015, 07:11
Wczorajsza beta 103 według normy 2-3 tydzień, nie porównuję bo robione w innym laboratorium.
Wczorajszy progesteron robiony też w innym laboratorium dużo niższy niż norma dla I trymestru.
W poniedziałek jeszcze raz zrobię te badania, a w środę pójdę do pani doktor i zobaczymy co dalej.
Uspokoiłam się, wyciszyłam, staram się nie myśleć. Co ma być to będzie, widocznie Bóg tak chciał. Jak nie uda się tym razem to uda się następnym...
Przedstawię Wam w skrócie historię mojego trzydziestoletniego życia. W zasadzie do 15 roku życia nic szczególnego się nie działo. Żyliśmy przeciętnie, nigdy nam się nie przelewało, nie zawsze miałam to czego chciałam, ale byłam szczęśliwym dzieckiem i za nic nie zamieniłabym swojego dzieciństwa. A potem przyszedł rok 2000. W styczniu po kilku miesiącach walki moja siostra cioteczna zmarła na raka, była ode mnie tylko rok starsza. Był szok i niedowierzanie, ale trzeba było żyć dalej. Miesiące leciały, nadszedł lipiec, nagle i niespodziewanie okazuje się, że mój wujek - brat mojego taty, jest chory, po kilku dniach w szpitalu umiera. Pojawiają się myśli, że to jakiś koszmar, ale prawdziwy koszmar był dopiero przed nami. 6 października otrzymaliśmy wiadomość, że mój tata zginął w wypadku. Miałam wtedy 15 lat, od miesiąca byłam w nowej szkole. Łatwo nie było. Cała moja rodzina modliła się, żeby rok 2000 już się skończył i nic więcej się w nim nie wydarzyło. Liceum jakoś przeleciało, były wzloty i upadki, najgorzej z tamtego okresu pamiętam maturę. Nigdy nie byłam jakimś orłem, ale matura to była jakaś porażka, ledwo bo ledwo, ale zdałam i udało mi się dostać na studia. Przed samym rozpoczęciem studiów poznałam chłopaka i się zakochałam z wzajemnością . Problemem było to, że Piotrek był ode mnie starszy o 7 lat. Przez rok ukrywałam ten związek przed mamą. Tak mniej więcej po roku mama się o nas dowiedziała, łatwo nie było, ale jakoś poszło i w końcu zaakceptowała nasz związek. Tą miłością cieszyłam się do stycznia 2008. W styczniu 2008 roku Piotrek wylądował w szpitalu, a po czterech dniach usłyszałam, że nie żyje. Nie za bardzo pamiętam tamten okres mojego życia. Mam pół roku wyjęte z życiorysu. Pół roku, gdy dzień w dzień płakałam. Pół roku myśli samobójczych, nie zrobiłam tego tylko ze względu na mamę i mojego chrześniaka. Po sześciu miesiącach wzięłam się w garść, zaczęłam myśleć co dalej. Ból był, jest do tej pory i pewnie będzie zawsze, bo nigdy nie przestanę kochać Piotrka, po mimo tego, że mam męża, którego też kocham. Postanowiłam pójść na drugie studia. Poznałam nowych ludzi, a dzięki koleżance poznałam mojego obecnego męża. I tak w sierpniu 2013 roku wzięliśmy ślub i praktycznie od razu zaczęliśmy starać się o dziecko. Chociaż tak właściwie to zaczęliśmy od grudnia, bo na własnym weselu wyskakałam sobie kamienie nerkowe, z którymi męczyłam się jakoś do października, ale chyba mogę być z siebie dumna bo urodziłam je własnymi siłami , bez żadnej pomocy medycznej. I tak po 18 miesiącach starań zobaczyłam dwie kreseczki na teście ciążowym. Resztę już znacie. Po tym wszystkim co przeszłam w swoim życiu już chyba nie wierzę w szczęśliwe zakończenie obecnej sytuacji. Dobija mnie ten stan zawieszenia w którym się teraz znajduję. Mam nadzieję, że w środę jak pójdę do pani doktor to zapadną decyzje co dalej. Chyba zaczyna brakować mi już sił, na pokonywanie tych wszystkich trudności jakie życie przede mną stawia...
Trzymam mocno kciuki, bo temp pieknie poszybowała;))
mam nadzieję że @ nie przyjdzie i wakacje będą w 3:))
Przecież odpuszczone cykle często bywają szczęśliwe... No liczę, że będą bardzo szczęśliwe wakacje dla Was... Nie tylko z powodu wakacji :-)