X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania W oczekiwaniu na wiatr, który rozwieje burzowe chmury...
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4

28 stycznia 2022, 16:08

Nasze malutkie, śliczne serduszko zgasło 😢

8 lutego 2022, 15:33

Wróciłam z piekła... Tydzień ronienia i 3 dni chodzenia z ciążą zablokowaną w szyjce to tortura. Zaparłam się, że nie chcę zabiegu więc znosiłam to cierpienie. Niestety został w macicy mały fragment endometrium z przepływami. Za tydzień usg i dr zdecyduje, czy muszę wrócić do szpitala na zabieg. Także niestety to jeszcze nie koniec 🙁 Opiekę miałam cudowną. Mój ginekolog wziął mnie do siebie na oddział. Wszyscy lekarze i pielęgniarki wiedzieli, że jestem od niego i dbali o mnie jak mogli. Jedna z młodych pielęgniarek płakała ze mną i tuliła, gdy nie mogłam się uspokoić. Uwielbiam mojego lekarza absolutnie za wszystko.

Doszły kolejne kłopoty 🙁 Jest podejrzenie konfliktu serologicznego. Pojechałam od razu do Centrum Krwiolecznictwa na badania. Podejrzewają, że to wina szczepień limfocytami. Miały pomóc, a być może wyrządziły szkody 😔

Fizycznie jestem wyczerpana. Mam anemię, odwodnienie i potykam się o własne nogi.
Psychicznie jestem na dnie. Nie mogę przestać płakać. Nie walczę z tym, bo za bardzo jestem tym wszystkim przygnieciona.

16 lutego 2022, 21:18

Zostało ustalone, że zwariowałam, jestem nadpobudliwa, egoistyczna, pielęgnuję ból, którego w ogóle nie powinnam czuć! Ok jestem smutna, płaczliwa, nerwowa, wkurzam się na głupie gadanie ludzi, wybucham, gdy ktoś przesadzi. Ale czy nie mam do tego prawa? Otóż okazuje się, że nie mam.

Gdy dostaję informację od lekarza, że serduszko zwalnia...
Mama: wszystko jest dobrze, a Ty wierzysz w głupoty i robisz niepotrzebnie dramat.
Siostra: jest serce, jest zdrowe dziecko, nie wymyślaj problemu tam gdzie go nie ma.
Słyszę najgorszą diagnozę...
Mama: ale chociaż zachodzisz w ciążę więc nie jest tak źle jak to przedstawiasz. Kowalska poroniła, a ma dwoje dzieci.
Siostra: przecież nie musisz rodzić swojego dziecka, zaadoptuj.
W trakcie poronienia, msza w kaplicy szpitalnej...
Ksiądz: apostoł był tak bardzo niegodzien pełnienia służby Jezusowi, że został porównany do nienarodzonego, poronionego dziecka. Jest ono tak bardzo niegodne, ponieważ nie zasłużyło na powołanie do życia 😯😡
Po poronieniu...
Mama: pewnie coś dzwignęłaś i tak się stało.
Siostra: weź się w garść.
Kolega: nie tylko Ty masz problemy, ja mam ciężki oddech po covidzie.
Koleżanka: życie toczy się dalej, nie możesz tak przeżywać.
Koleżanka z pracy: wracaj do roboty, to zapomnisz o płaczu, nerwach i innych głupotach.
Ubezpieczyciel: utrata ciąży nie jest życiową szkodą.

Czy naprawdę zwariowałam, że się wściekam?! Obecnie z nikim nie rozmawiam i mówię wprost żeby do mnie nie dzwonili, bo nie pomaga mi to. Także dodatkowo jestem zarozumiała i zatracam się w cierpieniu, bo tak jest łatwiej i wzbudza to litość innych. A ja się zastanawiam jak do cholery mam rozmawiać z ludźmi żeby ich zadowolić w obecnej sytuacji? Zastanawiam się kiedy jest ten moment, w którym mam prawo przeżywać stratę? Czy gdybym urodziła i straciła maluszki? Dopiero wtedy miałabym podstawy do płaczu? Kto wyznacza granicę kiedy można cierpieć? Zrobiłam się aspołeczna i bardzo mi z tym dobrze. I zamierzam taka być. Nie będę uszczęśliwiać ludzi udając, że dobrze się czuję kiedy czuję się fatalnie. Mam strasznego wkurwa! Ale to takiego, że jeszcze pół słowa i będę wszczynać awantury. Każdy mi mówi co mam robić, jak się czuć i jak się nie czuć. A już na pewno nie rozpaczać! Bo niby jakim prawem, z jakiego powodu?! No żesz jasna cholera!!!!! Dlaczego ludzie po prostu się nie odpieprzą?!

Wiadomość wyedytowana przez autora 16 lutego 2022, 21:19

18 marca 2022, 18:39

Nastał martwy czas. Klinika nakłaniała mnie do bardzo szybkiego transferu. Byłoby to już w połowie kwietnia, a jeszcze nawet bety nie mam ujemnej 🤦 Po ciężkich negocjacjach stanęło na histeroskopii w kolejnym cyklu, a transfer najwcześniej w maju lub czerwcu. Zawsze chciałam wszystko szybko ale tym razem, na myśl o tak prędkiej kolejnej próbie i ewentualnej ciąży, wpadam w panikę. Poprzednia ciąża z wieloma komplikacjami tak mnie przeorała psychicznie, że dziś nie mam siły na następną. Mam poczucie, że podchodząc do transferu wbrew sobie i po naciskach lekarza, trudniej byłoby mi to wszystko udźwignąć. Przecież lecę na oparach sił.

Jeszcze w marcu mamy konsultacje w innej klinice. Może świeże spojrzenie coś wniesie.
Po weekendzie też wizyta u dr Paśnika, na której dostanę nowe zalecenia do transferu.

Tymczasem dowiaduję się o kolejnej ciąży, która pojawiła się dzięki moim wskazówkom jakie badania wykonać i do jakiego lekarza się udać. Cieszę się, że jestem matką chrzestną tego sukcesu. Czy moja trudna droga jest po to, żeby pomóc przyjść na świat innym pociechom? Z każdej bardzo się ucieszę ale swojej też chciałabym się doczekać.

Wiadomość wyedytowana przez autora 18 marca 2022, 18:41

30 marca 2022, 07:35

Wizyta w nowej klinice miała dać nadzieję, a odebrała resztki, które się we mnie tliły. Nie ma rady żeby zapobiec moim poronieniom. Wypieram myśl, że może nigdy się nie udać. Nie jestem w stanie tego zaakceptować. Jednak dalsze działania ze świadomością, że prawdopodobnie są daremne, to potężne obciążenie psychiczne. Nie wiem jakie winy muszę w ten sposób odpokutować 😔

31 maja 2022, 07:33

Majowa procedura zakończyła się niepowodzeniem. Staram się zgonić to na statystykę ale jednak przykro. Zostały nam dwa zarodki już trochę słabszej klasy ale i tak są w porządku.
Jest już nowy cykl i nowa szansa. Brakuje trochę sił fizycznych i psychicznych. Z wiarą też kiepsko. Działam, bo tak trzeba ale brakuje mi paliwa.

20 czerwca 2022, 20:05

Jestem 2 dni po transferze i od 2 dni męczę się z chorobą... zapalenie ucha, węzłów chłonnych, gardła, zatok. O ile przed transferem miałam w sobie nadzieję, teraz szlag ją trafił.
Kuriozalne jest to, że leczę się by mieć zdrową ciążę, tymczasem to leczenie rujnuje moje zdrowie i w tym momencie odsuwa mnie od ciąży. Zastanawiam się gdzie jest granica normalności. Leżę jak dętka na kanapie, zieję, stękam, kicham, prycham i nie mogę wziąć leku, który postawi mnie na nogi, bo leczę niepłodność. "Zwykli" lekarze robią wielkie oczy, gdy opowiadam im swoją historię. Edukuję ich z immunologii i działania szczepień limfocytami, po czym słyszę, że nie widzą co ze mną zrobić. Oficjalnie jestem już inna niż wszyscy (żeby nie powiedzieć nienormalna).
Przez tą nieszczęsną chorobę zastrzyki bolą bardziej niż zwykle. Przy heparynie płaczę i bluźnię jednocześnie. Ile można wytrzymać? W którym momencie zaczyna się choroba psychiczna o nazwie "dziecko, którego nie ma"? Czy świadome zatracanie własnego zdrowia jest tą granicą?
Czytam obecnie książkę o in vitro, która rozprawia głównie o zatrważających poglądach kościoła, polityków i pozostałych przeciwników tej metody. Odkładam ją co chwilę, bo muszę ochłonąć po słowach, którymi piorą mnie po twarzy. Dlaczego do cholery ktoś z nich nie zajrzał do domu pary niepłodnej żeby przekonać się ile jest w nim cierpienia fizycznego i psychicznego?!

Wiadomość wyedytowana przez autora 20 czerwca 2022, 20:07

28 czerwca 2022, 09:09

Kolejny transfer niestety zakończył się niepowodzeniem 😢 Nie mamy już pieniędzy, sił, planu i nie ma między nami prawidłowych relacji. Ta cholerna wojna z niepłodnością wyniszcza nas coraz bardziej.
Nie mam pojęcia co dalej. Klinika proponuje badanie, na które nas nie stać. Dr Paśnik nie ma nic do powiedzenia dokąd na mamy ciąży. To właśnie boli i martwi mnie najbardziej, że dla mnie pozytywna beta to jedynie cień szansy na zdrową ciążę, bo prawdopodobieństwo poronienia jest większe. Tymczasem nie dostaję nawet tej szansy 😞

12 lipca 2022, 15:07

Wizyta u nowego immunologa przyniosła rozczarowanie. Dostałam jakieś zalecenia ale na zasadzie "tego jeszcze pani nie miała". Starania naturalne dr skrytykował i uznał, że nie mają sensu. Jednocześnie zapytany o lekarza, do którego mam się udać w nowej klinice, uznał że nie dadzą sobie ze mną rady. Także ani nie mam kliniki, ani lekarza, ani perspektywy starań naturalnych. O pieniążkach na nową procedurę nie wspomnę. Psycholog nastawia mnie na bezdzietność, co strasznie mnie przygniata. Nie jestem na to gotowa i przede wszystkim nie chcę tego. Tymczasem nie ma chętnego i nie ma pomysłu co ze mną zrobić. Zaczynam panikować. Nie wiem już gdzie szukać pomocy. Stres jest coraz większy. Ciągle płaczę z byle powodu. Wróciła potworna migrena. Czuję, że wszystko przegrałam.

Edit. Często podpowiadacie kontakt z Fundacją Ernesta. Byłam dzięki nim na wizycie w Warszawie w Oviklinice. Dr powiedziała, że nie mogą mi nic zaproponować. Poleciła próbować i uzbroić się w cierpliwość. Nie zostaliśmy nawet zakwalifikowani do procedury.

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 lipca 2022, 20:04

25 października 2022, 13:12

Mijają kolejne miesiące i nic się nie zmienia. Przeraża mnie upływający czas, bo zbliżam się do wieku, w którym nic nie da się zrobić. Starania naturalne okazały się żenadą. Albo brak owulacji albo stymulacja zakończona torbielą. Znów kilka miesięcy w plecy.
Został ostatni zarodek. Niektórzy skreślają go na starcie ale i tak przygotuję się najlepiej jak mogę, żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia. Wypięłam się na dotychczasową dr prowadzącą, bo nasza "współpraca" polega na wiecznej walce ze sobą. W międzyczasie okazało się, że inni lekarze zalecają to, o co zabiegałam, a czego ona mi odmawiała.

Dziś śnił mi się maleńki chłopiec. Karmiłam go piersią i zmieniałam pieluszkę. Zawsze myślałam o dziewczynce, a nocą przychodzi do mnie chłopiec. Strasznie to przykre, że wymarzone chwile można przeżywać jedynie we śnie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 25 października 2022, 21:17

7 grudnia 2022, 15:45

Ostatni maluszek trafił dziś do mojego brzuszka 🍀 Emocje są skrajne. Niby się cieszę, bo zmieniłam lekarza, który zdecydował o zupełnie innym przygotowaniu do transferu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Maluch ma warunki jakich nie miał żaden inny. Teraz muszę włączyć tryb wyczekiwania. Wiadomo, jest jakaś nadzieja ale jestem realistką.

Dziś zamiast euforii jest przygnębienie. Skończyliśmy procedurę, która miała być pewniakiem. Zamknął się mega trudny i ważny etap. Cztery dobrej klasy zarodki miały dać conajmniej jedną zdrową ciążę. Po cichu liczyłam nawet na dwie. Tymczasem nadal jestem bez dziecka, z pustym kontem i pocharataną psychiką. Czuję ogromny zawód. 5 długich lat starań i 2 lata z kliniką doprowadziły mnie do nikąd.

Chcemy jeszcze spróbować z nową kliniką ale przyszłość rysuje się dość czarno. Niespodziewanie jestem na wypowiedzeniu. Za chwilę zostanę bez pracy i wynagrodzenia. Jak zaczynać ivf 400 km od domu nie mając stałego dochodu, ubezpieczenia? Z drugiej strony jak podjąć pracę w nowym miejscu jeśli, ze względu na wiek, muszę szybko rozpocząć nową procedurę? Stanęłam nad przepaścią. Nie spodziewałam się znaleźć w takim miejscu. Za kilka dni kończę 37 lat i jestem w najczarniejszej d... na każdej płaszczyźnie życia. Mam tylko nadzieję, że to już jest dno i gorzej być nie może.

17 grudnia 2022, 18:01

Transfer ostatniego maluszka zakończył się niepowodzeniem 😢 Pierwszy raz byłam bardzo dobrze przygotowana. Walczyłam o transfer na cyklu naturalnym i okazało się to jedyną słuszną drogą. Cholernie przykro, że dr prowadząca odmawiała mi tego przy poprzednich transferach. Tym samym zmarnowała nam 3 najlepsze zarodki.

Koniec procedury, która miała dać nam upragnione szczęście. Gdzie jesteśmy po blisko 2 latach w klinice? Nie uzyskaliśmy zdrowej ciąży, mamy lżejszy portfel o ok 60 tyś zł, mam skopane zdrowie fizyczne i psychiczne, za chwilę stracę pracę, dobiliśmy do wieku 37 i 38 lat.

Podsumowanie współpracy z kliniką...
1. Odmowa pogłębiania diagnostyki. Nerwy, gdy coś proponowałam. Finalnie badałam się po kryjomu z pomocą innych lekarzy. Zero współpracy, a walka między mną i prowadzącą.
2. Odsyłanie od lekarza do lekarza w obrębie kliniki, bo ten się zna na tym, a tamten na tym więc trzeba się skonsultować. Generowało to spore dodatkowe koszty.
3. Wysłano mnie na histeroskopię (o którą walczyłam), ze zgodą żebym zrobiła na nfz dla oszczędności. Po czym odmowa leczenia endo zapalnego, bo wynik jest spoza kliniki!!!!
4. Transfery bez leczenia endo z wiedzą, że jest mocno zapalne.
5. Prowadzenie stymulacji do punkcji przez wielu lekarzy, bo urlop, bo brak terminów.
6. Doprowadzenie do hiperstymulacji i udawanie, że jej nie ma!!! W potwornych bólach i panice szukałam ratunku poza kliniką.
7. Po punkcji zasłabłam w łazience i leżałam tam ok pół godziny. Nikt nie sprawdzał, nikt nie zauważył.
8. Odmawiano próbowania nowych rozwiązań, choć wcześniejsze się nie sprawdzały. Ich zasada: transferować taśmowo.
9. Po zatrzymaniu serduszka usłyszałam, że mogę jedynie modlić się o cud żeby kiedyś się udało.
10. Słaby kontakt z lekarzem i embriologiem. Ogólnie wszechobecna dezinformacja. Niejasne koszty procedury, które później rosną w oczach. O informację na temat klasy zarodków walczyliśmy oboje przez wiele dni.

Jeszcze dużo smaczków bym znalazła ale za długo by pisać.
Klinika Salve Medica Łódź O-M-I-J-A-Ć !!!

31 grudnia 2022, 22:43

Nawet nie będę robić podsumowania roku, bo wyszłaby z tego żenada.
W pionie trzymała nas nadzieja, że zmiana kliniki i nowa procedura przyniosą sukces. Już 2 stycznia miałam zacząć stymulację. Nie spodziewałam się, że wszystko szlag trafi. Nie dostaliśmy zgody ze względu na zły jeden z moich wyników! Mamy wrócić za kilka miesięcy. Dr była zaskoczona, że poprzednia klinika tego nie badała, bo nie powinna dopuścić do procedury.
Od razu uderzyłam w histeryczny płacz. Mieliśmy wszystko zaplanowane pod kątem wypowiedzenia z pracy. Teraz jesteśmy w najczarniejszej dupie. Po punkcji miałam już nie wracać do pracy. Jestem przerażona koniecznością spędzenia w tym piekle jeszcze dwóch miesięcy.
Weekend sylwestrowy przepłakany 😢 Czy kiedyś w końcu wydarzy się coś dobrego? Trudno już w to wierzyć ☹️

10 kwietnia 2023, 21:10

Rok temu podczas śniadania wielkanocnego siedzieliśmy sami, smutni, zbierający się po trzecim poronieniu. Płakałam, a K. pocieszał mnie, że mamy w klinice trzy maluszki i kolejne święta z pewnością spędzimy w powiększonym gronie i w innej atmosferze.

Przy tegorocznym śniadaniu zmieniło się jedynie to, że nie płakałam tylko wyłam, a K. już nawet nie próbował mnie pocieszać. Wspomnieliśmy tamtą rozmowę. Teraz wydała się żenująca. Dalej siedzieliśmy milczący i przybici. Ja łykałam łzy razem z jajkiem, on jadł w biegu żeby jak najszybciej wstać od stołu i przerwać tą scenę.

Przez rok zrobiliśmy 3 transfery, które nie dały ciąży i walczyliśmy z moimi przewlekłymi chorobami. Do końca życia nie wybaczę sobie, że wyciągnęłam się w kult Paśnika i poddałam szczepieniom limfocytami. Nie przyniosły żadnych efektów poza poważnymi skutkami ubocznymi. Mam ogromny żal do doktora za to, że mówi jedynie o 70-80% skuteczności terapii, a słowem nie wspomina o skutkach ubocznych. A nawet sugeruje, że ich nie ma. Tymczasem szczepienia wyniszczyły mi organizm. Dr jedynie powiedział, że zdarza się ale bardzo rzadko, dlatego się o tym nie mówi. Po prostu oszukał mnie, wpędził w poważne problemy i umył ręce.

Nowa klinika i procedura miały być wybawieniem. Dały jedynie obraz mojej fatalnej płodności. 16 pęcherzyków, 6 komórek, 1 zdrowy zarodek 😔

Zaczynamy 6 rok walki z wiatrakami. Po tylu latach straciliśmy wszystkie pieniądze, nadzieję i chęć do życia. Zyskaliśmy moją depresję i brak stałego zatrudnienia.

Dziś K. stara się uciekać od tego wszystkiego żeby nie zwariować. Ja już przepadałam i znajduję się daleko pod powierzchnią. Nie mogę się z tego gówna wygrzebać.

Tak cholernie przykro. Tak cholernie niesprawiedliwie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 kwietnia 2023, 22:13

30 lipca 2023, 10:33

Minęło kilka miesięcy, a nadal nie podeszłam do transferu przez skrajnie cienkie endometrium. Wszystkie metody naturalne i leki zostały wypróbowane i zawiodły.

Nie mam już na to wszystko siły. Czuję jak deprecha mnie wyniszcza. Antydepresanty wyeliminowały mnie z życia. Wymioty, biegunka, potworny ból głowy i żołądka. Nie jestem w stanie wstać z łóżka, jeść i w ogóle funkcjonować.

Jestem przerażona dokąd to wszystko mnie doprowadziło. Straciłam pracę, zniszczyłam organizm terapiami i lekami, zniszczyłam psychikę. Ciągle zastanawiam się za co zostałam tak ukarana i czy starania są warte tak wysokiej ceny. Boję się, że już nigdy nie wrócę do sił fizycznych i psychicznych. Na dzień dzisiejszy przegrałam wszystko. Kilkuletnia walka odebrała mi życie.

11 września 2023, 15:19

Brak kwalifikacji do transferu z powodu bardzo cienkiego endometrium. Próbowaliśmy w inny sposób niż dotychczas. Kiedyś przynosił efekty ale nie tym razem.

Dr poleciła dać sobie spokój na jakiś czas, bo dalsze próby nie mają sensu. Dostałam też informacje, w których krajach jest legalna surogacja 😭

Brak sił, brak słów, brak pomysłów co dalej. Po 6 latach walki i całkowitego poświęcenia się nie mamy absolutnie żadnej nadzieji, że to się kiedykolwiek uda. Płaczemy już oboje. K. długo się trzymał ale też już nie daje rady. Przeklinamy dzień, w którym zamarzyliśmy o byciu rodzicami. Tego nie da się anulować w głowie. Marzenie o cudzie rodzicielstwa stało się naszym koszmarem i wciągnęło do piekła. Jest tak cholernie, cholernie ciężko 😢


11 listopada 2023, 16:39

Dziękuję za wszystkie dobre rady pod poprzednim wpisem. Raczej nie skorzystamy z pomocy kliniki w innym mieście. Druga procedura 300 km od domu pokazała nam jak trudno jest pogodzić wizyty i dojazdy z normalnym życiem i jak trudno ogarnąć to finansowo. Poświęciłam na to pracę i oszczędności. Jedyne co nam zostało to przeniesienie zarodka do miejscowej kliniki. Wstępnie z nimi rozmawiałam. Moje problemy są na tyle duże, a historia skomplikowana, że mam porozmawiać z ich głównym lekarzem i zadecyduje, czy podejmą się leczenia. Mam wrażenie, że każdy już nas traktuje jak wrzód na tyłku. No ale pójdę, pogadam i zobaczymy. W międzyczasie monitorowałam to nieszczęsne endometrium i konsekwentnie nie przekracza 6 mm 🙁

Przerwa w staraniach, czy to słynne odpuszczenie i powierzenie spraw losowi równa się u mnie z końcem wszystkiego ze względu na wiek. Także wygląda na to, że to już jest początek końca 😕 Próbujemy pogodzić się z nieuniknioną porażką ale strasznie trudno dopuścić do siebie taką myśl.

Bez względu na wszystko muszę zająć się teraz sobą. Słowa lekarza o surogacji i rezygnacja z dalszego prowadzenia nas były dla mnie wstrząsem i kubłem zimnej wody jednocześnie. Zaczęłam myśleć o tym ile poświęciłam, ile straciłam, jak tragicznie od 6 lat wygląda moje życie. Zastanawiam się ciągle jak wiele człowiek jest w stanie poświęcić i gdzie jest ta granica rozsądku żeby nie zaprzepaścić siebie i swojego życia. Nie znam na to odpowiedzi.

Wiem jednak, że obecnie najważniejsze to naprawić psychikę i podjąć pracę. Jestem ogromnie wdzięczna dobrym duszyczkom z forum, które wyciągają mnie za uszy z depresji 😘 Gdyby nie one, pewnie nie zdecydowałabym się na leczenie. Dopiero teraz, gdy leki zaczynają otwierać mi oczy widzę, że naprawdę tego potrzebowałam. Cudownie jest mieć świadomość, że są osoby, które dostrzegą, że dzieje się coś złego i nie pozwolą na pogrążenie się w tym.

Chwilowo miałam wytchnienie od zmartwień, ponieważ postanowiliśmy wziąć szybki ślub. Zorganizowaliśmy wszystko w 1,5 miesiąca z nadzieją, że pozytywnym wydarzeniem może przerwiemy złą passę 🤷 Także od tygodnia jestem żoną, a świeżo upieczony małżonek póki co nosi mnie na rękach. Dobrze, że w tym wszystkim mamy siebie tak na 200%

25 czerwca, 22:18

Dość dawno nie pisałam, ponieważ starania zdecydowanie odeszły na dalszy plan. Musiałam powalczyć z depresją, co jest cholernie trudną robotą. Żeby mieć czyste sumienie i nie zarzucać sobie marnowania czasu, próbowaliśmy naturalnie z monitorowaniem owulacji i śledzeniem endometrium. Statystyki są komiczne... na 9 cykli miałam dwie owulacje. Reszta to cykle bezowulacyjne lub z torbielami. O endometrium nawet nie warto wspominać. To tyle jeśli chodzi o moje naturalne możliwości.

Poza tym sporo się zmieniło. Mam nową pracę, w której jest mi naprawdę dobrze. Aż dziwię się, że coś takiego jest możliwe. Zaczęłam też studia magisterskie o czym od dawna marzyłam ale wszystko inne zawsze było ważniejsze. Próbuję żyć inaczej niż przez ostatnie lata. Po prostu staram się odwracać swoją uwagę od dziecka, na które szanse są znikome. Żeby nie powiedzieć, że żadne. Kurcze, nie jest łatwo się przestawić, a właściwie oszukiwać głowę, że już nie chcę być mamą. Ale jakoś trzeba to sobie wmówić.
Zawsze będę mieć wielkie pretensje do losu, że tak mnie potraktował. Jest we mnie ogrom żalu i goryczy. Sądzę, że tak już zostanie. Nie jest możliwe pogodzenie się z tym wszystkim.

2 listopada, 10:36

Minęło wiele miesięcy odkąd pożegnałam się z poprzednią kliniką. Właściwie to dr pożegnała się ze mną, bo wyczerpała wszelkie możliwości wykrzesania czegoś z mojego endometrium. Przenieśliśmy zarodek do innej kliniki, pogadaliśmy z lekarzem, który niby jest u nich najlepszy. Oczywiście obiecał cuda na kiju. Zdecydowałam jednak o dłuższej przerwie. Znalazłam pracę, do której chodzę z przyjemnością (żeby było śmiesznie dotyczy pieczy zastępczej), bardzo zaangażowałam się w studia, skończyłam psychoterapię i leczenie antydepresantami, wyjechałam na wymarzone wakacje. Pełni wiary i nowej energii wróciliśmy do kliniki po jedyny zarodek jaki uzyskaliśmy w Invicta.

Co się zmieniło? A no nic 🤦 Już trzeci miesiąc dr bawi się z moim endometrium. Dostaję śmieszne dawki estrogenów, które ledwo dociągają endo do 6 mm. Tłumaczę doktorowi, że wcześniej przyjmowałam dwa razy większe i to nadal nie dawało efektu. Pokazywałam mu zalecenia z innej kliniki i zdjęcia usg endo, a on się tylko uśmiecha i mówi, że zostaje przy swoim. Finalnie, w tajemnicy przed nim, dokładam sobie jedną tabletkę i to nadal jest za mało. Daję mu ostatni miesiąc zabawy i później czuję w powietrzu awanturę. Nie mam czasu na jego wymysły, bo jestem za stara i już to wszystko przerabiałam.

Powrót do kliniki spowodował bałagan w głowie. Łapie doły, których bardzo się boję. Jestem znów bardzo nerwowa i wracam pamięcią do procedur, ciąż i poronień.
Często czytam podpowiedzi o adopcji. Nie wykluczyłam tej możliwości i nawet rozpoczęłam rozmowy. Póki co ośrodki z nas rezygnują i każą pytać za kilka lat! Niestety ku radości mojego męża, który nie wyobraża sobie przechodzić tego procesu. Poza tym moja historia jest na tyle trudna, że odpadnięcie na którymś etapie jest niemal pewne.
Zostaje mi udawać, że dobrze się w życiu bawię jako studentka i pracownik pieczy zastępczej. Oczywiście wróciły też choroby grubego kalibru, z końskimi dawkami antybiotyków. Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać 🤷🤦

10 grudnia, 21:46

39 urodziny
W prezencie dostałam negatywny wynik transferu jedynego zarodka jaki mieliśmy 😔 Był przebadany, zdrowy, najwyższej klasy. Endometrium piękne jak nigdy dotąd. Miałam obstawę lekową lepszą niż kiedykolwiek. Czego jeszcze nie dopilnowałam? 😔
7 lat ciężkiej walki, 2 procedury, 5 transferów, 3 ciąże. Kończymy przegrani 😢
1 2 3 4