Jak nie zwariować, gdy wszystko idzie nie tak
-
WIADOMOŚĆ
-
Paula - przykro mi
Nawet nie wiem co doradzić bo sama nie wiem co bym robiła w tej sytuacji. Musicie na spokojnie zdecydować.
Dziewczyny ja posprzątałam sypialnię i wszystkie szafki i szuflady w kuchni. Wywaliłam kupę rzeczy. Ile teraz miejsca się zrobiłoSzok! Mam syndrom wicia gniazda / zmian tylko dziwne bo w ciąży nie jestem. To chyba ta moja chęć działania, oderwania myśli od wiadomego tematu. Narazie działa
Mam satysfakcję. Zamówiłam nowe poszewki na poduchy w sypialni i kilka innych pierdół do domu. Odbija mi chyba
Nefre - nad salonem myślę. Mam wizję biel, naturalne drewno, szarości i może jakiś akcent kolorystyczny. Jeszcze nie wiem. Coś jasnego na pewno.Nefre_ ms lubi tę wiadomość
-
Paula przykro mi że usłyszała takie pesymistyczne wieści. Z tego co piszesz to lekarka jest w porządku więc chyba Was nie naciaga.
Dziewczyny dobrze radzą, żeby każde z Was dało sobie kilka dni na przemyślenie. A później przeprowadzicie rozmowę. Gorzej by było gdyby mąż nie chciał podejść do in vitro ze względu na przekonania.Nefre_ ms, czekamynadzidzie lubią tę wiadomość
-
Ja bym chciała kiedyś być w ciąży. Ale na ten moment uważam,że nie podeszłabym raczej do in vitro. Tym bardziej nie skorzystałabym z komórek dawczyni czy dawcy. To już chyba wolałabym adoptować. Nie mam obaw, że nie pokochałabym obcego dziecka. Po prostu smutno by mi było, że nigdy się nie "rozmnożę", że nie zostawię po sobie nowego człowieka, z mojej krwi, podobnego do mnie... Ale rozmawialiśmy tak z mężem, że jeśli po jakichś większych trudach i np. kilku latach starań nam się w końcu uda 1 dziecko, to bylibyśmy gotowi adoptować drugie żeby już nie musieć znowu przechodzić tych starań, leczenia itp.
No ale każdy ma inaczej, inne oczekiwania, pragnienia, obawy. Do tego jeszcze trzeba dogadać się z drugą stroną, bo i z tym czasem bywa różnie...
Mam nadzieję Paula że dojdziecie do jakiegoś kompromisu, znajdziecie rozwiązanie, które będzie dobre dla Was obojga.Wiadomość wyedytowana przez autora: 30 października 2018, 12:29
Nefre_ ms lubi tę wiadomość
-
Lavende, super. Takie zmiany zawsze wprowadzają też zmianę wewnątrz, jakieś symboliczne uporządkowanie wnętrza. Mam tak samo, czasem jak pozbywam się starych niepotrzebnych rzeczy to trochę tak, jakbym pozbywała się i niepotrzebnego bagażu wewnątrz mnie
Lavende86 lubi tę wiadomość
-
Nefre ja bym nie chciała też żeby ktoś inny urodził moje dziecko... Ani dla mnie ani dla siebie. I mój mąż akurat ma też to samo zdanie. Albo zupełnie swoje, albo już chyba nic na siłę i pokochać dziecko, które już jest na świecie.
Teraz tak mi się wydaje.
Ale oczywiście nie stoję póki co przed takim wyborem, mam cały czas nadzieję i na razie nawet nie zastanawiałam się, ile czasu sobie daję. A może po tym 1 mimo wszystko stwierdzę, że warto drugi raz przez to przejść i starać się o drugie? Albo może wyjdą bliźniaki i na tym zakończę?Na razie oboje jesteśmy zgodni, że dzieci chcemy mieć i to w liczbie mnogiej, więc jesteśmy otwarci na adopcję tak czy siak.
-
Nefre dokładnie, to jest takie gdybanie
Tak samo jak sobie lubię myśleć o imionach dla dzieci, albo innych kwestiach dotyczących moich planów co do dzieci. A potem mówię sobie prrr szalona, najpierw trzeba urodzić to dziecko, zajść w ciążę, mieć owulację w ogóle... W odwrotnej kolejności oczywiście hehe
Nefre_ ms lubi tę wiadomość
-
Ja na temat adopcji mam mieszane uczucia. Masz racje Adry, że większość dzieci tam to głównie zabrane patologii i mają często różne problemy. Nie zawsze tak jest, ale trzeba mieć tego świadomość. Moja mama rozmawiała z kobietą, która adoptowała niemowlaka i okazało się po czasie, że ma autyzm i jest niedosłyszący. Ciężko z nim nawiązać kontakt. Nie wiedziała o tym w momencie adopcji bo u takiego noworodka ciężko to zdiagnozować. Moja ciotka za to adoptowała dwoje dzieci takich około 2 letnich i dzieciaki są zdrowe i fajne mimo, że z patologicznych rodzin zabrane. Najpierw wzięła chłopca. Miał braki, długo nie mówił i dopiero oni wpadli na to, że musi mieć okulary (w domu dziecka mieli to chyba w dupie). Wszystko nadrobił. Teraz to wysoki przystojniak i bardzo fajny chłopak. Ma już chyba z 20 lat. Za to dziewczynka jest mistrzynią szachów. Jeździła na zawody co chwilę i trenowała. Ogrywała wszystkich, ma puchary. Od malucha taka dobra w szachy. Też jak ostatnio ją zobaczyłam to kopara mi opadła bo laska z niej, że na modelkę się nadaje. Za to oboje mieli problemy z nauką i trzeba było ich z tym pilnować. Także różnie bywa.
Nefre_ ms lubi tę wiadomość
-
Też wydaje mi się, że różnie z tym bywa. Myślę, że pełno jest przypadków, że ludzie adoptują trudne dzieci, które powtarzają zachowania swoich rodziców... Bo też o tym słyszałam i to od kobiety pracującej z rodzinami zastępczymi. Ale znam też sporo przypadków szczęśliwych rodzin poadopcyjnych. Z naszego dziecka też nie wiemy co wyrośnie. Ale oczywiście każdy może mieć swoje zdanie i nic na siłę. Nie ma co kogoś namawiać ale też nie odradzać. Trzeba samemu rozważyć za i przeciw i czego jest więcej.
-
Ja mam skończoną resocjalizację, pracowałam trochę w różnych ośrodkach z trudnymi dzieciakami, z patologii itp. Więc też nie mam myślenia takiego jak to by było słodko i różowo a adoptowanie dziecka to jak wzięcie pieska ze schroniska który będzie wdzięczny do końca życia. Zdaję sobie sprawę z tego, że mogłoby być różnie. Ale mimo wszystko jestem otwarta na rozmowę na ten temat w przyszłości. Chociaż pewnie gdyby udało mi się mieć swoje dzieci, to bym się nie zdecydowała. A już na pewno nie na bycie rodziną zastępczą, bo tj dopiero hardkor.
-
Jeszcze Wam napiszę, że ta adoptowana córka mojej ciotki miała matkę, która była straszną latawicą. Ponoć co chwile miała nowego chłopa i puszczała się z każdym. Moja ciotka za to religijna i porządna. Wychowywała dzieci tak, że kościół i te sprawy. Zasady musiały być i nie było że boli. No i gdy ta laska była nastolatką zaczęła mieć takie jazdy, że mieli z nią problem bo latała strasznie za chłopakami i ciągle z jakimiś się próbowała spotykać. Czasem o wiele starszymi. Ciągle z jakimiś gadała na necie itd. A że jest ładna to powodzenie miała duże. Wujek był wkurzony i szlaban jej dawał często
Mówili, że w matkę się wdała
Oczywiście nam, nie jej. Teraz nie wiem jak jest.
Wiadomość wyedytowana przez autora: 30 października 2018, 13:28
-
Nefre to nie jest tak, że się dziedziczy w całości charakter. Ani nie jest tak, że tylko środowisko ma znaczenie bo i tu bywa różnie. Myślę, że na pewno i jedno i drugie ma wpływ - część się dziedziczy, część kształtuje wychowaniem i otoczeniem. A jeszcze zostaje jakiś taki pierwiastek który sprawia, że my to my
W końcu człowiek to nie plastelina, którą można dowolnie modelować i będzie taka jak założymy. Ale to już od wieków filozofowie się spierali jak to jest i chyba nigdy do tego nie dojdziemy tak do końca
Adry myślę, że też częściowo masz rację. Na pewno to ciężki kawałek chleba. Chociaż myślę, że i in vitro to ciężka sprawa... Psychicznie, ale i fizycznie, stymulacja lekami i w ogóle... No i materialnie. Nie ma idealnego wyjścia tutajAdry lubi tę wiadomość
-
Otóż to... Tak jak i my nie wiemy, czy byśmy ją podjęły. X lat temu też mogłam myśleć, że nie zależy mi za bardzo na dzieciach a gdyby się okazało, że trudno mi zajść to trudno, nie brałabym niczego i niech los zdecyduje co ma być. Teraz myślę już zupełnie inaczej. Na ślubie też kiedyś mi nie zależało, wręcz nie chciałam go w ogóle. Teraz myślę, że to raczej był mój instynkt samozachowawczy i byłam po prostu w beznadziejnym związku, bo jakoś po poznaniu mojego męża, miałam już zupełnie inaczej
-
Adry, racja. Dlatego też zapytałam Paulę, co ma przeciwko jej mąż. Bo właśnie względy religii, przekonań ok, ale nie, bo mam już dość... Też chyba tego bym nie umiała zaakceptować. To trochę tak, jakby mój mąż teraz nie zgodził się na swoje badanie, czy moje leczenie, bo już ma dość i trudno, poddaje się. Też byłabym wściekła i nie umiała tego zaakceptować. Zwłaszcza, że czasem to już nieodwracalna decyzja, jeśli liczy się czas.
Adry lubi tę wiadomość
-
Ja już żyję piątkową wizytą... Zaraz zacznie się Ten Cykl ze stymulacją... Mam dużo nadziei co do niego... Żeby chociaż się udało wywołać owulację... Już nie mówię, że uda się od razu ciąża. Ale chociaż tyle na początek... Tym bardziej że już pewnie do końca roku potem się nie uda a potem to już najprawdopodobniej kończymy tu pracę i po nowym roku wyprowadzka i znowu zmiana lekarza przymusowo...
Trochę się pokomplikowała nam znowu sytuacja i chyba nie ma już co odwlekać. Koleżanka mi doradzała też, że chyba nie ma co siedzieć do wiosny, skoro i tak i tak będę musiała tu przerwać ewentualne leczenie i szukać nowego. To może lepiej prędzej, zanim zaczęłam je na dobre. Ale do końca roku i tak raczej zostaniemy, więc chociaż ten jeden cykl spróbuję.
Staram się po prostu mieć nadzieję, ale nie wywierać sama na sobie tej presji. Muszę odpuścić to odliczanie, kiedy mi się uda, to ciśnienie, że jak nie teraz, to urodzenie się przesuwa na 2020. Trudne to. -
Wiem, ja też już nie podejmuję decyzji co jak zajdę albo co jak nie zajdę. Ale po prostu bardzo bym chciała, żeby teraz coś ruszyło, jakiś promyczek nadziei, że moje jajniki jakoś potrafią funkcjonować. Tyle, że już na to nie bardzo mam wpływ, mogę się tylko albo aż modlić o to...