Wrześniówki 2015
-
WIADOMOŚĆ
-
http://naforum.zapodaj.net/thumbs/1b7f8b2f7927.jpg
Kącik trochę sterylny, ale jest. Nie chce żadnych ochraniaczy itp bo z mloda się nie sprawdzily, tylko kurz lapaly, a ja,jako alergik mam mega awersję do takich kurzawek...
Czekam jeszcze aż kumpela wydzierga łapacz snów, no i naklejki muszę kupic to coś ponaklejam na szafę z boku (nie widać jej na zdjęciu, jest po lewej stronie od lozeczka)Wiadomość wyedytowana przez autora: 14 sierpnia 2015, 13:00
Staraczka23, Czarna_88, Gusiak, Lady Savage, diatomka, Anitka201, trix, chabasse, snoopy_etka, skabarka lubią tę wiadomość
-
nick nieaktualny
-
nick nieaktualnyUwaga, poniżej wrzucam opis porodu w kolorze w tła strony (dzięki la_lenka!
). Jesli ktos nie chce czytac, niech pominie ten post. Jeśli chcesz przeczytać, zaznacz tekst kursorem
W weekend przed porodem miałam gościa - mojego tatę. Jedliśmy w knajpkach, spacerowaliśmy, itd. Korzystałam z ostatnich tygodni ciąży, ale oszczędnie. W niedzielę tato pojechał do domu, więc w poniedziałek siłą rzeczy odpoczywałam po weekendzie. W zasadzie 3/4 poniedziałku przeleżałam z dupką na kanapie, racząc się chłodnymi napojami. Wieczorem postanowiłam zabrać męża na zakupy po kilka rzeczy, których brakowało w domu - a że zgłodniałam, zjadłam w bistro tesco obiadokolację o godz. 20.30. To był mój ostatni posiłek aż do środy do godziny 12.00 (wspaniale jest cierpieć na głodnego, nie ma się siły kompletnie na nic). Od wtorku rana zabraniali mi również pić wody aż do środy rana - nie słuchałam, nie byłam w stanie nie pić. Wracając do głównego wątku- wróciliśmy z tego tesco, położyłam się do łóżka i jakoś nie mogłam spać. Leżałam, oglądałam seriale, klikałam coś tam online, potem wyłączyłam kompa i leżałam starając się zasnąć - aż do około 2.30. Mniej więcej o tej godzinie poczułam zalew ciepłej cieczy. Żadnego uczucia strzelenia pęcherza owodniowego, żadnego delikatnego podciekania, nic. Najpierw mały zaczął się mocno wiercić bardzo nisko - pomyślałam, że próbuje się wstawić do kanału. Po chwili 1 skurcz opasujący od góry i dołu, lekko bolesny, dość silny - i po nim bach, wody poszły. W panice obudziłam męża, mówiąc, że wstajemy, rodzimy, wody poszły. Mąż spojrzał z niedowierzaniem, ja wstałam z łóżka, wody leciały mi po nogach przez bokserki w których spałam... - mąż spojrzał przerażony na kałużę i stwierdził, że nie żartuję ani nie wydaje mi się... następne pół godziny spędziliśmy nerwowo rzucając co trzeba dopakować, co wziąć, czego nie zapomnieć, że jeszcze trzbea wyprowadzić psa, że ja pod prysznic muszę, że karty ciąży nie mogę zapomnieć... i tak dalej. Zdecydowałam się, że nie jedziemy do Świdnika, tylko do najbliższego szpitala wojewódzkiego w Lublinie, który ma III stopień referencyjności - wiedziałam już, że będzie wcześniaczek i musimy się kierować obecnością specjalistycznej opieki. W końcu pojechaliśmy. Na izbie przyjęć niespodzianka, dyżur miał lekarz, którego bardzo lubię i któremu ufam - jego obecność trochę mi pomogła, był spokojny. USG wyszło dobrze, tetno i ruchy w normie, wód ubyło duzo, ale nadal ich poziom był spory (AFI 13), wiec mozna bylo czekac i podawac sterydy. Usłyszalam, ze to jest graniczny tydzien, ze nie kazdy nawet juz podaje sterydy w tym tc, ze dziecko sobie poradzi i w razie akcji nie bedziemy jej powstrzymywac. Uspokoilam emocje, zapytalam czy dobrze mysle, ze nie wyjde ze szpitala przed porodem - lekarz potwierdzil. Chcieli mnie dac na patologie ciazy, ale nie bylo miejsc, wiec wyladowalam ostatecznie na przedporodowej. Niedługo pozniej zaczely sie skurcze. Byly bolesne, ale calkiem znosne - na tyle, ze nie panikowalam, a kiedy przychodzila polozna/lekarz pytac czy sa skurcze, moglam powiedziec spokojnie, ze sa, owszem, silne i bolesne - ale wiecie, poki jest sie w stanie komunikowac sie spokojnie z personelem i nawet czasem sie usmiechnac, to jest sie jeszcze bardzo daleko
no, przynajmniej ja tak mialam - bo znam tez historie o 8 cm rozwarcia znikad.
W kazdym razie robiono mi KTG, skurcze sie raz pisaly, raz nie - te, ktore sie pisaly nawet Wam pokazywalam, dochodzily poczatkowo do 60-70%, potem do 95%. Problem zaczął się, kiedy skurcze zaczęły mną rzucać... Ból nie do opisania, nigdy takiego nie przeżyłam. Nie byłam w stanie przeżyć w żadnej pozycji, najlepiej chyba było mi na podłodze na kolanach, ale trudno tu mówić o jakiejkolwiek uldze, raczej chodziło o to, żeby nie rozpierdoliło mi wszystkich wnętrzności... nie byłam w stanie myśleć ani funkcjonować, nigdy wcześniej tak nie miałam. W przerwach próbowałam odpocząć, ale nie byłam w stanie zasnąć nawet na minutę. Wymiotowałam wodą i kwasem żoładkowym. Goniło mnie do WC na stolce i sikanie, a każde sikanie wyzwalało nowy skurcz... nie byłam w stanie nic na to poradzić. Wyłam głośniej, niż kobiety na porodówce... W badaniu ginekologicznym szyjka skrócona całkowicie (a była długa), rozwarcia brak. Skurcze były wtedy co 3 minuty i przestały się pisać na KTG, zaczęły iść z krzyża i dołem podbrzusza. Chyba się przestraszyli, bo zdążyłam wtedy przyjąć dopiero pierwszą dawkę sterydów z 4 planowanych. Postanowili wtedy (zamiast na początku!!!) podać mi leki rozkurczowe. Faszerowali mnie no-spą, scopolanem i przeciwbólami, dostałam też kompres z pestek wiśni (bardzo fajna sprawa, ale na bóle standardowego stopnia a nie taką masakrę). Niestety rozkurczowe leki podane na takim etapie potrafia tylko wstrzymac postep akcji porodowej, a nie calkowicie ja wyciszyc... Wiec skurcze staly sie nieregularne, choc tak samo silne i bolesne. Szyjka stanela w miejscu, a ja nadal bardzo cierpialam. Nie mialam juz sily, zupelnie. Ten dzien zlal mi sie w jedno, nawet nie wiedzialam ktora jest godzina, nie zauwazylam, kiedy zapadl zmrok. Poszłam pod prysznic, siedziałam tam chyba z godzinę, nie wiem w sumie dokładnie ile czasu. Tam było znacznie lepiej, tylko ciepła woda przynosiła ulgę. Na skurczach nadal był dramat, ale prysznic pomagał je przetrwac, bolało kurewsko, ale nie miałam już wrażenia, że zaraz umrę, wiedziałam, że przetrwam ten ból. Niestety po wyjściu spod prysznica znów to samo, co wcześniej, albo jeszcze gorzej... Oczywiście ja bym nie wychodziła, ale wywołano mnie prawie że siłą na kolejne kroplówki rozkurczową i przeciwbólową. Te śmieszne leki przeciwbólowe (jakiś ketonal i paracetamol, lol) oczywiście NIC nie dawały, więc dostałam TENS - elektrody przyklejane do lędźwiowego odcinka pleców, prądem stymulują mięśnie do napinania się, wywołują nieprzyjemne, bolesne mrowienie, pomagają mięśniom się rozluźniać i odwracają uwagę od bólu. Polecane przy skurczach z krzyża... No więc korzystałam. Zanim poszłam na cc, doszłam do maksimum skali. To naprawdę silna stymulacja, położne były w szoku, że aż tak mnie boli - mówiły, że zwykle kobiety korzystają z połowy skali... a ja i tak sobie "dawkowałam" tę przyjemność, po skurczu schodziłam 2 ząbki niżej, żeby za szybko nie skończyć skali, bo wiedziałam, że organizm się przyzwyczaja i za chwilę nie będzie już czego podkręcić mocniej na skurczu... Po tym tensie miałam dobry tydzień zakwasy na plecach, ale było warto - może nie działał przeciwbólowo ani rozluźniająco, ale wprowadzał inny rodzaj bólu, korzystny dla mnie - bo mogłam się skupić na bólu który kontroluję pilotem, zamiast na bólu, którego nie kontrolowałam i który mnie obezwładniał. To takie dobre urządzenie do masochizmu, bardzo pomocne. W między czasie badano mnie ginekologicznie 3 razy, przy przedostatnim badaniu powiedziano, że zespół do cc się szykuje i jeśli nie będzie za pół godziny rozwarcia i nic nie ruszy, to robimy cc. Modliłam się, żeby nic się nie ruszyło, po 21 godzinach największego bólu w życiu, wielu godzinach bez jedzenia i 36 godzinach bez snu cesarka była dla mnie wybawieniem... Wybrałam świadomie znieczulenie ogólne. Nigdy go nie chciałam, zawsze chciałam być przytomna i widzieć własne dziecko tuż po urodzeniu, ale wtedy nie miałam na to siły. Godzina "snu" spowodowanego narkozą wydawała mi się wybawieniem. Tak bardzo się cieszyłam, że to już koniec męczarni... Wybudzając się usłyszałam głos mówiący, że mam oddychać, otworzyć oczy - głos powtarzał to wiele razy. Nie byłam w stanie. Trochę taka walka, żeby się nie udusić, ale jak przez mgłę, bo jeszcze nie byłam w pełni wybudzona... Otworzyłam w końcu oczy, zobaczyłam panią anestezjolog stojącą nade mną, mówiącą, że mam oddychać... Spróbowałam, nie mogłam - jebana tuba w gardle. Zapytała mnie, czy rurka przeszkadza, ledwo kiwnęłam głową, wyciągnęła - no trudno, żebym mogła oddychać zaintubowanazaczerpnęłam tchu, zapytałam co z dzieckiem. Powiedziała, że wszelkich informacji udzieli ktoś tam inny. Zapytałam tylko "ale żyje?", potwierdziła - odpłynęłam. Obudziłam się na sali pooperacyjnej, obok był mąż, opowiedział mi co z małym, widział go. Godzina urodzenia malucha podobno 23:05. Odpływałam co chwilę. Mąż mi potem opowiadał, że odczyt mojego tętna na monitorze pokazywał różne śmieszne rzeczy, np. 37... Pytałam później, czy gadałam jakieś śmieszne rzeczy jak to po narkozie bywa - odpowiedział, że nie byłam w stanie. Po pewnym czasie przewieziono mnie na salę - salę matek bez dzieci. No cóż, tak bywa. Przyjechałam tam podobno po 1 w nocy, dostałam przeciwbólową kroplówkę i zasnęłam. Spałam do rana, co jakiś czas tylko przychodziła położna coś sprawdzać, ale nawet nie pamiętam co dokładnie ode mnie chciała. Rano dowiedziałam się, że mogę już pić wodę - w końcu! Posiłek - mogę zjeść o 11.00, ale obiad dopiero o 13.00. Na szczęście mąż w południe przywiózł mi gotowy budyń waniliowy, na niego miałam największą ochotę - widać organizm wie, czego potrzebuje. Taka lekka papka w małym kubeczku pozwoliła mi bez bólu wrócić do jedzenia po tylogodzinnej przerwie. Przed papką, koło 11.00 położna przyszła mnie spionizować. Było ciężko, ale dajcie spokój - to żaden ból w porównaniu ze skurczami, to wręcz śmieszne. To tak, jak porównać mrówkę do słonia, w końcu jedno i drugie to zwierzę... Ja się czułam naprawdę bardzo dobrze mimo, że okazało się, że straciłam sporo krwi i potrzebowałam transfuzji. Nie mogłam iść do malucha mimo obecnosci męża, bo czekałam na tę jebaną krew i osocze. No, ale w końcu dostałam, kroplówy spłynęły i mogłam wstawać. Było coś koło 19.00, mąż wziął mnie na wózek inwalidzki i pojechaliśmy zobaczyć synka - dopiero 20 godzin po jego narodzinach mogłam go zobaczyć... Potem było już coraz lepiej, nie licząc kryzysów psychicznych związanych z tym, że nie mogłam małego najpierw dotknąć, potem przytulić ani nakarmić, wiecie... izolacja matki i dziecka to straszna sprawa. Fizycznie czułam się dobrze. Następnego dnia jeszcze jeździłam do małego na wózku, bo dzieliły nas 2 piętra, ale do wc już chodziłam "pieszo", 2 dni później do małego już też szłam, a nie jechałam, 3 dni później chodziłam coraz bardziej wyprostowana, 5 dni później byłam w stanie pójść samodzielnie podziemnym przejściem do innego budynku zrobić duże zakupy i przywieźć je sobie w walizce na kółkach. Tydzień po cc zdjęli mi szwy i praktycznie w ogóle już nie czułam, że rodziłam. Wiadomo, szwy trochę ciągną momentami, macica jeszcze troszkę się obkurcza, ale tego nawet nie można nazwać bólem. No, to chyba tyle...
Wiadomość wyedytowana przez autora: 14 sierpnia 2015, 13:02
-
nick nieaktualny
-
Staraczka jeszcze lepiej z tym bocianem
Ja jedyne co wiem, to ze chce rodzic w wodzie, bo woda to moje srodowisko naturalne i przypomina mi to, ze jakies pachnace swieczki musze tylko na te okazje kupic, zeby mnie odstresowywalo, a reszte to sie dowiem na porodowce -
Kucykowa wrote:Dzień dobry!
Sigma, też jestem za opisem
Moka, mam identycznie z dłońmi i na noc zdejmuję obrączkę.
A Wy Dziewczyny jeszcze nosicie biżuterię na palcach?
My dziś mieliśmy średnią nockę, bo an noc nafutrowałam się cukierków marcepanowych i zapiłam colą...o matko i córko, brzuszek bolał, że hoho...
Dziś troszke ogarniam mieszkanko, bo wróciliśmy z działki i po południu jedziemy zamówić wózek. Mam do Was pytanie: który kolor byście wybrały wózka? 5 czy 9 od prawej?? Nie mogę się cholera zdecydować...http://www.sportline.riko.pl/produkty/brano-ecco/
Miłego dzionka i powodzenia na wizytach
9 z prawej bardziej mi się podobaCo do obrączki, zdjęłam zapobiegawczo jakieś 2 miesiące temu, żeby w razie czego nie męczyć się ze ściąganiem lub żeby mi jej nie musieli rozcinać. Brakuje mi jej, więc od razu po powrocie z porodówki wkładam na palec
-
nick nieaktualny
-
nick nieaktualnyCarolline wrote:Staraczka jeszcze lepiej z tym bocianem
Ja jedyne co wiem, to ze chce rodzic w wodzie, bo woda to moje srodowisko naturalne i przypomina mi to, ze jakies pachnace swieczki musze tylko na te okazje kupic, zeby mnie odstresowywalo, a reszte to sie dowiem na porodowce
Woem jak to brzmi
Sigma chciala w domu rodzić nie dalo rady ,potem sn i jednak cc była zbawienna i z znienacka -
nick nieaktualny
-
Przez Ciebie Sigma musiałam zwlec się z sypialni od wiatraka i iść do salonu włączać laptopa, żeby to przeczytać - na telefonie niestety nie dało rady... ale ciekawość zwyciężyła
Po przeczytaniu gratuluję raz jeszcze... !
Znalazłaś w sobie dodatkowe siły i dałaś radę to wszystko przetrwaćWiadomość wyedytowana przez autora: 14 sierpnia 2015, 13:22
-
nick nieaktualny
-
Sigma Wow! Podziwiam! Nacierpialas się biedna
Niestety poród to nie wakacje. Ale sn naprawdę jest do zniesienia. A prysznic taki mega gorący i ja polecam!
U Ciebie widzę było trochę komplikacji, ale jak wszystko idzie fizjologicznie to naprawdę da się żyć.
I powiem Wam jeszcze... Że im silniejsze skurcze, szczegolnie z kręgosłupa, to szybszy poród... Przynajmniej tak mówią średnie -
nick nieaktualny
-
nick nieaktualny
-
nick nieaktualnyla_lenka wrote:Sigma, teraz się możesz tylko cieszyć, że Ty już masz to za sobą, a my dopiero się szykujemy.