Jest OK. Chwilowo przestałam panikować i wypełniłam sobie kalendarz spotkaniami z koleżankami, wizytami u fryzjera i kosmetyczki i innymi tego typu przyjemnościami. Czekam jeszcze na szlafroczek, który zamówiłam (cienki, bawełniany, na upały) i tyle. No… ew przydałoby się kupić jakieś staniki ‘do karmienia’, ale szczerze mówiąc to nie chce mi się już myśleć o tej całej szpitalnej wyprawce… Nuuuda.
Maluszek-kłebuszek buszuje w brzuszku po całości (a podobno pod koniec ruchy miały być łagodniejsze, bo ‘dzidzia nie ma już miejsca’…), ale cieszę się z tego (no chyba, że akurat chce mi się spać).
Dzisiaj śniło mi się, że urodziłam i karmiłam dziecko, a ono było super grzeczne i idealnie ssało cyca. Ot takie tam :o)
Pisałam już Wam kiedyś, że jestem farciarą. Dużo rzeczy mi się w życiu udało i poszło gładko, mimo że bardzo się bałam, a ludzie straszyli. Np. bałam się, że z moim wykształceniem nie uda mi się nigdy znaleźć DOBREJ pracy, a ostatecznie dobra praca znalazła mnie. Bałam się, że zostanę starą panną, bo kto by chciał ze mną być, a mam super męża. Straszyli, że tak ciężko zdać egzamin na prawo jazdy, a zdałam za pierwszym razem. I tak by można wymieniać… I tak sobie myślę, że może z porodem też mi się uda? Że będzie bez komplikacji i ‘w miarę’ łatwo? Nie liczę na cud (że nic nie poczuję, a całość potrwa 5 minut), to by było głupie. Ale przecież są łatwiejsze i trudniejsze porody. Może mój będzie z tych łatwiejszych? Piszecie prawdę dziewczyny, że nie ma co sobie wyobrażać i zbyt dużo planować, bo WSZYSTKO się może zdarzyć. Ale planuję oddać się w ręce personelu licząc na ich umiejętności (nie oszukuję sama siebie, że ‘będę działać instynktownie i dam radę’), liczę też na męża, no i na łut szczęścia…
Nie mogę uwierzyć, że wchodzę w 39ty tydzień i nie znam dnia ani godziny… Dzieciaczek spać mi wczoraj nie dał; co on tam tymi małymi łapkami wyprawiał? Pytam się go codziennie o jego plany na wyłonienie się :o) ale póki co bez odpowiedzi :o)
Lubię weekendy, mimo że przecież nie chodzę do pracy. Lubię kiedy mąż jest w domu. Tak spokojnie spędzamy czas; spacer, lody, wspólne drzemanie. Niby nic, ale po prostu jesteśmy razem. Przez tą ciążę czuję jeszcze większe przywiązanie do niego. Dziwne to i nie do końca wiem, jak to opisać. Wcześniej czułam się jakaś taka bardziej ‘samodzielna’ (?), ‘niezależna’ (?), potrzebowałam przestrzeni tylko dla siebie. A teraz szukam w nim oparcia każdego dnia. I fajnie, że wiem, że mogę na niego liczyć.
Żadnych objawów zbliżającego się porodu. Brzuch od czasu do czasu twardnieje i tyle. Nawet do końca nie wiem o co chodzi z tymi skurczami przepowiadającymi, czym one się różnią od ‘twardnienia’ macicy?
Nadal trzyma mnie jakiś dziwny luz, nie panikuję na myśl o porodzie. Nie zaprzeczam, że to może się zmienić w każdej chwili, ale na chwilę obecną jest spoko. Nieustannie pytam Zwierza, kiedy wyjdzie :o) i mówię mu, że czekam na niego.
Ah, nadal nie kupiłam termometru ani aspiratora do nosa. Wątpię, że będą potrzebne w pierwszych dniach życia, a tak jak już Wam pisałam: jestem zmęczona tym całym ‘wyprawkowaniem’.
O takie: http://www2.hm.com/pl_pl/productpage.0372628016.html
Fajne, bo calkiem mieciutkie, bez zadnych fiszbin i innych gabek (tfu, nie lubie, niewazne ciaza czy nie ciaza). Musze je tylko wyprac i dopakowac do torby szpitalnej. Ale szczerze, to sie nie spodziewam zadnego nawalu ani puchniecia cyckow, ani tego, ze wkladki laktacyjne beda potrzebne. Mam wrazenie, ze wiekszosc dziewczyn (po pamietnikach i forum wnioskuje) ma za malo pokarmu i problemy z wycisnieciem czegokolwiek, a nie z rzeka mleka, ktora tak strasza na szkole rodzenia...
Na froncie porodowym cisza. Byłam u lekarki; stwierdziła, że brzuch zaczął się lekko obniżać (ja nic nie zauważyłam…). Powiedziała, że objawem tego jest ‘trochę lepsze oddychanie, trochę cięższe wiązanie butów’. Kazała dużo spacerować, żeby ułatwić małemu dobre ustawienie się (ale ja akurat dużo łażę). Miałam też usg, wszystko wygląda ok. Waga 3500 +/- 500gr… Taki szacunek to ja sobie bym mogła sama zrobić ;o) Badanie ginekologiczne standardowo mnie bolało, lekarka ‘krzyczała’, że mam się rozluźniać przy porodzie, a nie zaciskać…
Dokucza mi uczucie gorąca i pocenie się… Serio serio mam nadzieję, że to minie wkrótce po porodzie. No i wstaję siku kilka razy w ciągu nocy, ale jest to coś, co pojawiło się dopiero pod koniec ciąży. E W ogóle często ciśnie mnie na pęcherz; jak gdzieś idę (spacer, sklep), to muszę mieć pewność, że będzie tam wc. No i ten dziwny ucisk na nerw, który lekko ‘paraliżuje’ mi lewą nogę. Ale jakoś żyję :o)
Moje lenistwo sięga zenitu, ale mówię sobie, że to ostatnie dni, kiedy mogę sobie na to pozwolić…
Byłam dziś u fryzjera. Włosy pofarbowane i podcięte. Pani fryzjerka stwierdziła, że jestem gotowa na porodówkę. I sama opowiedziała mi swoją historię, że ona urodziła dopiero po 42gim tygodniu. Kurczaki, nie chcę tyle czekać :o) Objawów porodu brak. Za podwójne wizyty w toalecie obwiniam dużo owoców i już się nie łudzę, że to ‘oczyszczanie’. No może od kilku dni mam większe wydzielanie śluzu (co chwila zmieniam wkładkę), ale czy to można uznać za objaw? Może warto, by spróbować seksu, ale szczerze mówiąc, to mi się nie za bardzo chce (niewygodnie…) i widzę, że mąż też się nie kwapi, więc nie będę na siłę cisnąć tematu ;o)
Zwierz buszuje w brzuszku ile wlezie. Pewnie po porodzie szybko zapomnę jakie to uczucie… A w sumie to bardzo miłe (chyba, że akurat chcę spać). Jak za długo siedzi cicho, to pukam/bujam/mówię do niego żeby się ujawnił :o) i robi to! No i te czkawki co chwila :o)
Lęku przed porodem dalej brak (póki co). Tzn lęk jest, ale panuję nad nim i coraz bardziej jestem po prostu CIEKAWA jak to będzie. Sama sobie zadaję pytania: czy to naprawdę AŻ TAK boli (głupie, wiem, pewnie po pierwszych skurczach pożałuję, że wątpiłam)? Ile to będzie trwało? Jak zachowa się mój mąż? W jednej z książek/poradników napisano, że po porodzie, kiedy kładą dziecko na brzuchu matki, to ‘dzidziuś jest mokry i ciepły’. Strasznie bym już chciała tego mojego dzidziusia dotknąć i poczuć to ciepło :o) Moja mama powiedziała, że razem z ciocią były w Smyku i zrobiły trochę zwierzowych zakupów, jak miło :o)
Weekend minął przemiło. Byliśmy na obiedzie na mieście i żartowaliśmy, że to może ostatni raz. Udał nam się nawet seksik ;o) ale nie łudziłam się, że coś potem ruszy. No i nie ruszyło :o)
Dziś w nocy słabo spałam i pobolewał mnie brzuch, momentami już zaczynałam się bać, ale nic się nie wydarzyło. Rozmawiałam wczoraj ze Zwierzem i zrobiliśmy deala, żeby nie zaczął wychodzić w nocy :o) Jeśli coś ma się zacząć, to wolałabym żeby się zaczęło w ciągu dnia. W nocy jakaś taka nieprzytomność (nie wiem, czym bym męża dobudziła!).
Wczoraj wieczorem miałam chwile załamki. Bardzo bolała mnie lewa noga (ten ucisk), Zwierz tak bardzo się wiercił, że 1)bolał mnie brzuch 2)bałam się, że coś się dzieje. I chyba ogólnie miałam słabszy dzień, wszystko leciało mi z rąk, ciągle coś upuszczałam. No i zmęczyłam się, bo byłam w sklepie, a potem długo stałam przy garach (obiad, ogórki etc). Skończyło się na małym płaczu ;o) ale to oczyściło atmosferę. Teraz już ok.
Niestety dołek trwa. Znów zrobiło się gorąco i siedzę w domu. Ledwo wytaczam się do osiedlowego sklepu, a poza tym nie mam siły nigdzie iść. Za ciepło po prostu. W nocy coraz gorzej mi się śpi; boli mnie brzuszek :o( Nie wiem o co chodzi, nie są to skurcze, tylko jeden nieustający skurcz :o( Nie mogę znaleźć dobrej pozycji do spania, no i oczywiście ciepłota. Wczoraj wieczorem, po ochłodzeniu, pojechaliśmy na spacer do lasu, było spoko, ale w drodze powrotnej mieliśmy z mężem w samochodzie małe ‘spięcie’ o technikę prowadzenia pojazdu. Ogólnie totalna pierdoła, ale przy moim obecnym rozchwianiu doprowadziło to do płaczu. A potem już nie mogłam się uspokoić. Mąż przytulał mnie i powtarzał ‘będzie dobrze’, ale skąd on może wiedzieć, że będzie dobrze? Ahh, z równowagi wyprowadził mnie też wczoraj np nóż, który mi spadł na podłogę przy obiedzie… A jedyne, co mnie cieszy to żarcie. Jaki ja mam apetyt! Strach wejść na wagę. A w ogóle to wydaje mi się, że nigdy nie urodzę. Nie dopuszczam tej myśli do siebie. Jakaś abstrakcja. Ot, będę tak do końca życia chodzić w wielkim brzuchem. Jutro wizyta u gin, ale pewnie nic nie powie, bo i co ma powiedzieć?
Byłam wczoraj u lekarza. Nic nie zapowiada porodu. Lekarka stwierdziła, że wszystko ‘wysoko’, nic się nie opuszcza. I to właściwie tyle. Dała skierowanie do szpitala, mam iść w poniedziałek. Więc pójdę, ale nie liczę, że mnie tam zostawią, bo nie ma miejsc. Liczę, że zrobią ktg, może usg… No nic, nastawiłam się już na spokojny weekend. Jestem (chwilowo) spokojna, ale i zmęczona ciągłym uczuciem gorąca (czuję się jak rozpalony piecyk-koza), spuchniętymi stopami i dłońmi, niemożnością znalezienia wygodnej pozycji.
Poczłapałam do szpitala właściwie na luzie. Na rejestracji powiedziałam, że mam skierowanie, bo już po terminie i położna położyła mnie pod ktg. Kazała leżeć lekko na prawym boku i było mi mocno niewygodnie i (co gorsza) duszno i gorąco. Ale ok, leżałam tak ok 20 minut po czym przyszła i kazała się położyć na plecach. Tak zrobiłam, ale po chwili uderzyła mnie taka gorącz, że myślałam, że wyjdę z siebie. Już wcześniej byłam spocona, ale w 10 sekund spociłam się do potęgi. Ktg zaczęło ‘lecieć’, przyleciała położna z lekarzem i pytają ‘co się dzieje?’, więc mówię, że nie mogę leżeć na plecach, bo mi od razu słabo… Masakra. W końcu pozwolili wstać. Lekarz zrobił mi badanie ginekologiczne (czytaj: wetknął mi jeden palec – LOL) i usg. Powiedział, że wszystko ok, ale faktycznie nie widać oznak porodu. Potem jeszcze raz położyli mnie na ktg, żeby się upewnić, że tamten ‘spadek’ był spowodowany zasłabnięciem. Wyszło ok. Lekarz spytał się, czy chcę zostać na oddziale (‘jeśli się pani denerwuje, to może pani zostać’). Powiedziałam, że się nie denerwuję i nie chcę zostawać jeśli wszystko jest ok. Oni mają politykę, że kładą dopiero jak minie tydzień od terminu porodu. Kazał mi się jeszcze zobaczyć z moją lekarką prowadzącą (że niby ona może mieć jakiś inny pomysł na to wszystko), więc zaraz będę się próbowała umówić. No i jak nic nie ruszy, to mam się zgłosić w piątek (wtedy już będą chcieli mnie położyć, bo to już będzie tydzień po…)… Strasznie mnie zmęczyła ta wizyta; jak wychodziłam z domu to pogoda była ok (chłodek), ale potem słońce wylazło i zrobił się ukrop momentalnie… Ah, Jeżyku, szpital mam 10 min tramwajem od domu, więc o tyle dobrze :o) Zastanawiam się czy poród może się zacząć bez żadnych wcześniejszych objawów? Tzn czy to możliwe, że dziś szyjka twarda, a dzieć wysoko, a jutro nagle wszystko miękkie, rozwarte i dzieć w kanale? Hmmm… Wolałabym uniknąć indukcji :o(
Dzięki dziewczyny za dobre słowa… Dziś dobrze się wyspałam i jest troszkę lepiej z samopoczuciem (wczoraj byłam bardzo zmęczona i marudna przez to – jak niemowlak hehe). Ale oczywiście na froncie porodowym nic się nie dzieje ;o) Udało mi się wbić na czwartek do mojej lekarki, chociaż nie wiem po co… W planach na dziś porządki w mieszkaniu (ale na raty: troszkę sprzątania i troszkę odpoczynku) i oglądanie na Netflix nowego sezonu ‘Anne with an E’. Wieczorem wpadnie koleżanka pomalować mi pazurki u stóp :o) I czekam dalej…
Fajnie, że jesteście, dziewczyny :o). Dziś o 2 w nocy obudził mnie brzuch… Wysikałam się i nie mogłam już zasnąć, bo męczyły mnie bóle/skurcze/twardnienia brzucha. Pomyślałam sobie, że może coś się będzie rozkręcać i nawet się ucieszyłam. Ale zasnąć już nie mogłam. Wstałam, poczytałam, umyłam włosy (zakładając, że potem mogę już nie mieć siły), zrobiłam śniadanie mężowi i sobie. Mąż poszedł do pracy i oczywiście kazał dzwonić w razie czego. A ja o 7 wróciłam do łóżka, bo bóle właściwie przeszły… Przespałam się 3 godziny, aż obudził mnie telefon. Jestem trochę (ok, trochę BARDZO) wkurzona i dziś NIC NIE ROBIĘ. Żadnego krzątania się po domu, żadnego wycierania kurzu, żadnego gotowania (mąż ma przywieźć pizzę na obiad), mam wszystko w d****. Jest mi gorąco, jest mi grubo, jest mi spuchnięto i znudzona jestem czekaniem :o)
Byłam dziś u mojej lekarki. Szyja twarda i zamknięta i wysoka. Więc jutro stawiam się w szpitalu i chyba tam zostanę. Wkurza mnie taka jakaś ‘niepewność’ wokół tego tematu. Gadanie w stylu ‘no już tydzień po terminie, można by iść do szpitala, ale z drugiej strony wg usg z początku ciąży, to jeszcze można by dać sobie tydzień’. Albo to, że jak byłam w poniedziałek na IP to się mnie pytali, czy chcę zostać. No kurde, wolałabym, żeby ktoś mi powiedział ‘ostro’: ‘idziesz do szpitala’ i koniec. Bo ja za bardzo nie wiem, kto ma podjąć tą decyzję… W każdym razie zabieram jutro wszystkie manatki i chyba rano się stawię na oddziale. Boję się jak cholera tego pobytu w szpitalu. Jutro się weekend zaczyna i boję się (nie wiem czy słusznie?), że przez weekend w ogóle się mną tam nie zainteresują i tak będę gnić… Ok, byłam gotowa na pobyt w szpitalu związany z porodem, ale myślałam, że poniosą mnie emocje i adrenalina, jak już zacznie się akcja, ale takie szpitalowanie się na zimno jakoś mnie przeraża. Muszę jeszcze dziś iść dokupić sobie jakieś przekąski, bo z nerwów mi się jeść chce… No i jak cholera boję się indukcji :o( Lekarka dziś powiedziała, że z tak ciasnym/zaciśniętym kroczem, to ona słabo widzi ten poród. I że mam prosić o nacięcie, bo bez tego się nie obędzie. Koszmar jakiś…
Do śmiechu: pamiętam, jak już wtedy, w tym 11stym tygodniu jojczyłam, że brzuch mi odstaje (już mi ciasno było w obciślejszych ciuchach), haha, co mam teraz powiedzieć?
Od 10 do 16 czekaliśmy na IP (piatek 13go i byl niezly sajgon...). Maz uparcie siedzial ze mna chociaz kazalam mu jechac do pracy. Jak w koncu pojechal to stwierdzili, ze mnie przyjmuja (a serio stracilam już na to nadzieje i wlasciwie nastawilam sie na weekend w domu i na powrot na IP w poniedzialek). Tak wiec znalazłam się na patologii ciazy i jestem w szoku: wszyscy tacy mili!!! Na jutro zapowiedzieli probe oxy i zaraz potem ew indukcje. Pozyjemy, zobaczymy. Pewnie napisze pozniej bardziej szczegolowa relacje z pobytu tutaj (moze się komus przyda, no i dla wlasnej ku-pamieci), ale to musze na laptopie, bo nie lubie na komórze pisac.
Laski, super, ze jestescie!!!
Noc z bani, ale poczulam sie lepiej po kapueli i zjedzeniu czesci zapasow:o) no i wiedzialam, ze tak bedzie: brzuch odpuścił... postaram sie zdrzemnac... jestesmy na laczach!
Tak pozytywne nastawienie to ja lubię :-)
Jeszcze troszkę i dzidzia będzie z Tobą
moje idealnie ssalo cyca po urodzeniu, i co z tego jak pokarmu nie bylo :) teraz cyca nie chce i pije odciagany pokarm plus mm niestety. wiec naszykuj sie na rozne perturbacje ;)