Mój Mężulo kochany ma jutro urodzinki. Nie będę piekła mu torta, bo wiem,że dużo bardziej ucieszy się z chruścików Więc zaraz idę na zakupy i mam nadzieję,że uda mi się je dzisiaj zrobić I nie mam na myśli,że boję się,że nie zdążę,bo będę musiała jechać na porodówkę...boję się,że poczuję się na tyle źle,że nie będę w stanie ich zrobić tak po prostu... A chruścików zawsze robię dużo, bo z potrójnej porcji Część Adrian weźmie jutro do pracy razem z ciastem, które mu później upiekę Prostym ciastem - lista składników,które trzeba wrzucić do miski i zmiksować razem,a jak się upiecze, przełożyć powidłami i tyle. Na nic bardziej skomplikowanego nie jestem w stanie się zdobyć
Dobra, idę zanim znowu poczuję się gorzej...
EDIT:
A! Na bardziej pozytywną nutę, obrobiłam parę zdjęć z naszej "sesji" Podobają mi się,więc wrzucę
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 października 2015, 11:33
Ciążowo było wczoraj dużo lepiej. Maluch się uspokoił, wiedział,że matka robi chruściki dla Taty, więc Mały spał i cały dzień miałam w sumie spokój. Dopiero wieczorem się uaktywnił, ale też nie jakoś drastycznie. Dzisiaj też się czasem lekko ruszy,ale zasadniczo mam luz Skurcze i bóle jakieś się pojawiły wczoraj wieczorem, ale bardzo przelotne i w porównaniu do poprzedniego dnia,to nawet nie ma o czym mówić. Kręgosłup trochę bolał,ale to od roboty w kuchni, a że zmęczona trochę byłam,to bardzo szybko padłam. Wstałam niby na jakieś siku,ale bez szaleństw, więc w sumie się wyspałam A że na dworze szaro buro, to i jakaś drzemka mi się zdarzyła przed południem Mam więc luzik Zaraz kuchnię trochę poszoruję, bo taki mam ambitny plan i zrobię dobry obiadek dla mego jubilata ukochanego i będę się relaksować przy dobrej herbatce, książce i biznesowym angielskim Jak ja lubię takie dni
Pewna,że to wody nie jestem na 100%,ale mocz to też nie był. Więc założyłam wody. Ostatnio na badaniu okazało się,że mam zwiększoną ilość wód,więc wcale się nie zmartwiłam,jak zaczęły się sączyć. A po kąpieli sączenie też ustało...
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 października 2015, 10:51
Cieszę się też, bo dzięki Mężowi dostałam swoje pierwsze ever zlecenie tłumaczenia Poświęcę na to dzisiejszy dzień Fajnie, bo to jakaś kasa dla nas, a ja nie chcę już uczyć, chcę tłumaczyć właśnie, więc zawsze to jakaś praktyka dla mnie i pierwsze koty za płoty
Miłego dnia, Dziewojki I proszę posmyrać swoje maluszki od cioci Karoliny w piętki/pupcie/brzuszki czy cokolwiek Wasze dzieciny tam aktualnie wystawiają do posmyrania
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 października 2015, 10:58
Michaś przyszedł na świat dzisiaj o 14.22 przez cc. Sam nie bardzo chciał się urodzić... 3800 g,58 cm szczęścia Dla nas to najpiękniejsze dziecko świata
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 października 2015, 16:34
Chciałam wrócić do belly, żeby uwiecznić i ten czas, który w założeniu ma być piękny i oznaczać cudowne oczekiwanie. Czy tak będzie to się mocno okaże.
Czy moja trzecia ciąża jest dla mnie zaskoczeniem? I tak, i nie. Jest planowana, chciana, pewnie wymodlona. Kończy też czas dojmującej żałoby po stracie poprzedniej ciąży. Pojawia się czy też zbiega się z czasem, kiedy akurat bym urodziła, Może więc potrzebowałam fizycznie, psychicznie i duchowo tego czasu, by trochę dojść do siebie i się odbić od dna smutku. Jednocześnie jest zaskoczeniem, bo osiągnęłam już poziom "nigdy nie zajdę w ciążę, o ja biedna". I wtedy znienacka na teście pojawiły się dwie kreski. Na teście, którego miałam nie robić (a przynajmniej bardzo próbowałam się przekonać, by go nie robić). Chęć dowalenia sobie samej wygrała i okazało się, że finisz tej historii jest zdecydowanie inny od zakładanego scenariusza (na szczęście...).
Nie jestem w stanie wrócić do belly, więc historię ciążową będę kontynuouwać tutaj po prostu dla siebie. Z ekipy wsparcia, która towarzyszyła mi kilka lat temu już raczej nikogo nie ma. Ale ponieważ fajnie jest poczytać siebie po jakimś czasie, to też i z tego czasu chcę zrobić dziennik wspomnień.
Przedwczoraj zrobiłam pierwszą betę. Wynik to 170,4.
Dziś zrobiłam drugą betę i szereg badań, które są mi potrzebne przy moich schorzeniach i wizycie konkrolnej u endokrynologa. Na wyniki czekam. Obliczyłam, że by beta była prawidłowa musi wynosić przynajmniej 271. Zobaczymy, jak będzie.
Z objawów towarzyszy mi ból piersi (wczoraj prawie nie do wytrzymania) i ból podbrzusza. Pierwsza wizyta za niecały miesiąc - 21 czerwca. Tydzień wcześniej mam "randkę" z endokrynologiem.
Wyniki drugiej bety przyszły wczoraj wieczorem - 312,2. Przyrost to 81%, więc teoretycznie w normie. Oczywiście, ja się denerwuję, bo przy Michale i Zosi przyrost bety na początku wynosił ponad 100%. Moja głowa pełna jest więc lęków, a pamięć o poprzednim poronieniu nie daje o sobie zapomnieć. Więc dziś towarzyszy mi trochę strach.
Michał ma też ciężki dzień, od samego rana jest jakiś marudny i skrzekliwy. Ale tylko do wyjścia z domu. Czasami ma tak, że dopóki jesteśmy w domu, to marudzi i płacze o nic, a jak wychodzimy z domu, to jakby jakiś przełącznik przeskoczył. Tak jest też dzisiaj, więc poranek to była mała frajda. Ubawił mnie za to prezent od moich dzieci. Wszyscy wiedzą, że kocham i uwielbiam żelki. Mam jednak sporą nadwagę plus wyniki glukozy i insuliny sugerują powrót insuliooporności, więc słodycze powinnam omijać szerokim łukiem. Moja rodzinka kupiła mi więc..puzzle z żelkami. 1000 elementów, a obrazek to po prostu rozsypane żelki. )) Mają gest i poczucie humoru Nawet nie wiem, czy to jest w ogóle do ułożenia, obstawiam, że nie bardzo ))) Wakacje będą to będziemy się męczyć
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 czerwca 2022, 11:25
Nie lubię etapu wczesnej ciąży. Serio. Nic nie widać, nic nie czuć (na przykład tak jak dzisiaj), więc można zwariować ze zmartwienia i czarnych myśli. Staram się jakoś modlić, ale nie do końca mi wychodzi, nie mogę się skupić. Zawierzam dziecko Maryji i mam nadzieję, że w Jej rękach tylko jakoś przetrwamy. Do wizyty jeszcze trochę, nie wiem, jak to wytrzymam. Rozsądek mówi, że skoro nie mam plamień i nic się nie dzieje, to nie ma powodów, by świrować, ale w tym momencie ciąży rozsądek nie ma za bardzo siły przebicia... Prawie dwa tygodnie do wizyty będą trwały wieczność...
Objawy pojawiają się i znikają, mają różną intensywność. Piersi są wrażliwe, czasami nic nie czuć, a czasami mam wrażenie, że wybuchną. Często boli mnie brzuch jak na miesiączkę i mam też bóle krzyżowe, regularnie sprawdzam, czy nie mam plamienia, ale nic się nie dzieje. Staram się nie panikować i trzymać się myśli, że statystycznie msa większe szanse na zdrową i normalną ciążę niż poronienie czy komplikacje. Ale ciężko mi wyłączyć głowę. Do tego pewnie musiałabym wyłączyć internet, bo historie w internecie są czasami tak straszne, że płakać się chce od samego czytania. Ale moja wrodzona panika wyszukuje takie historie. Oby do wizyty...
Jutro idę do endokrynologa. Ciekawe, jak bardzo będzie krzyczał o glukozę i insulinę. Za tydzień w końcu pierwsza wizyta u ginekolog.
Wizyta u endokrynologa poszła ok. Co prawda w czasie wizyty nastąpiła przerwa w dostawie prądu i nie miałam USG tarczycy, ale nie jest potrzebne. Ważne dla mnie było skonsultowanie wyników badań. W zasadzie usłyszałam to, czego się spodziewałam. TSH jest bardzo dobre i na tym poziomie dobrze by zostało. Insulina natomiast i glukoza to już inna historia, ale w ciąży nie będę miała wdrażanych żadnych leków. Jedyne, co można zaradzić to trzymać się diety, unikać słodyczy, jeść warzywa i pewnie wdrożyć jakiś ruch. Niczego nowego się więc nie dowiedziałam.Będę się starać, ale uzależnienie od słodyczy to dla mnie duży problem, z którym nie do końca potrafię sobie poradzić. Liczę w tej materii na wsparcie mojego Męża. Lekarz stwierdził, że insuliny nawet nie będziemy badać w ciąży, bo ja i tak będę mieć hiperinsulinemię, a w ciąży nie jest ważny niski poziom insuliny. Najważniejszy jest brak cukrzycy ciążowej i o to mam walczyć i to właśnie dietą. Ciężkie zadanie przede mną, ale myślę, że dla mojego kochanego dzieciątka jakoś będę w stanie się poświęcić
Miałam zrobić wpis zaraz po wizycie, ale to jest tak szalony tydzień, że czasu nie było, żeby usiąść i naskrobać parę słów. Teraz nadrabiam.
Dzień wizyty był zdecydowanie jednym z najbardziej stresujących dni, jakie ostatnio pamiętam. Do 16.20 myślałam, że wykituję na serce. Dzień mi się dłużył niemiłosiernie, a poziom stresu był nie do zniesienia. Trochę miłym rozproszeniem była wizyta mamy, która przyjechała na zakończenie przedszkola Michasia. Trochę pogadałyśmy, pośmiałyśmy się. Ale na wizytę szłam z duszą na ramieniu. W poczekalni czekałam może 5 minut, ale i tak czas się ciągnął. W końcu weszłam! Najpierw wywiad ogólny, ustalanie tygodnia ciąży i różnych szczegółów. Potem fotel i USG, na które czekałam najbardziej. I wtedy się zaczęło. Lekarka sprawdzała, patrzyła, szukała i nic. Kazała mi iść opróżnić pęcherz. Wróciłam i dalej nic. Pośladki wyżej, jeszcze gorzej. Ja już na tej kozetce byłam bliska i płaczu, i zawału. Od razu przypomniała mi się pierwsza wizyta w poprzedniej ciąży, która zakończyła się pustym jajem i łyżeczkowaniem. Lekarka była tak skupiona, że bałam się ją o cokolwiek zapytać. Ale jak powiedziała, że tu jest ciąża, a tu sa mięśniaki, to nieśmiało w końcu wydukałam pytanie, czy może widzi, czy ciąża jest żywa. Odpowiedziała, że tak, żywa, ale nie może jej dokładnie obejrzeć. Po prostu kamień mi spadł z serca, bo tylko chciałam usłyszeć, że jest serduszko! W końcu pokazała mi ekran i zobaczyłam małego dzidziulka. Ulga nie do opisania. Ale z racji na moje mięśniaki, wiek i stan po dóch cesarkach lekarka nie była jakaś bardzo szczęśliwa i nie ukrywała, że to ciąża wysokiego ryzyka. Dała mi Duphaston, być może pomoże on zahamować wzrost mięśniaków. Dostałam też skierowanie na cały pakiet badań i mam się zgłosić za dwa tygodnie. W domu powiedzieliśmy o ciąży mamie i dzieciom. Dzieciaki się szczególnie cieszą, zwłaszcza Zosia, która dzidziusia wyczuwała już od kilku tygodni Także na razie zawitała w moim sercu radość i ulga. Zobaczymy na jak długo
Tydzień po pierwszej wizycie miałam drugą wizytę. Dziecko rozwija się dobrze. Wtedy to był 9+2, a wielkość dziecka wychodziła na 9+0, więc ładnie nadrobił. Oczywiście, od mojej lekarki musiałam wysłuchać porcję strachów dotyczących mięśniaków. Szczerze, to już mnie to męczy, tym bardziej, że nawet historie w internecie nie są tak straszne i tak drastyczne. A ona mi wprost powiedziała, że nie wiadomo, co z tą ciążą będzie. Umówiłam się na wizytę do dr Madejczyka w sierpniu, żeby zasięgnąć drugiej opinii, bo już mam szczerze dość tego straszenia. Nie mam też ciągle założonej karty ciąży. Lekarka chciała mi ją założyć ostatnio, ale nie miała broszurek, więc mam ją dostać na kolejnej wizycie. Zasugerowała też badania prenatalne, zwłaszcza że po 35 roku życia są darmowe, ale nie dostałam od niej skierowania, może dostanę je na kolejnej wizycie. Nie wiem, czy chcę robić te badania. Przy Michale i przy Zosi ich nie robiłam, bo bez względu na wszystko i tak dziecko urodzę, a jestem panikarą i choćby minimalne wskazanie ryzyka może być powodem do dużego niepokoju. Więc nie wiem, pomyślę jeszcze. Następną wizytę mam za tydzień, może już coś więcej się dowiem.
Dzieci od dwóch dni są u Babci na wakacjach. Z jednej strony fajnie, bo jest tak cicho i nie ma tego szału logistycznego z ich odprowadzaniem i przyprowadzaniem,ale z drugiej strony brakuje tego ich śmiechu, gadania i w ogóle obecności. W skrócie - tęsknię
Jakoś straciłam czas i werwę do uzupełniania belly. A szkoda, bo dużo się dzieje w tej ciąży. 3 tygodnie temu zaraz po wizycie trafiłam do szpitala z powodu nadciśnienia. Zaczęło się w poniedziałek dzień przed wizytą. Bolała mnie głowa i nie chciała odpuścić. Wzięłam kilka paracetamoli, ale nic mi to w sumie nie dało. Przeczekałam poniedziałek, odwołałam zajęcia i spotkania. Przez noc mi przeszło. Następnego dnia głowa mnie nie bolała, ale była i tak dość obolała. Miałam wrażenie, że to kwestia sekundy czy dwóch, jak znowu zacznie mnie boleć. Przypomniało mi się wtedy, że przed cesarką Zosi też bolała mnie głowa i wtedy położna sprawdzała mi ciśnienie. Wygrzebałam więc ciśnieniomierz, podłączyłam się do pomiaru i ... serce mało mi nie stanęło, jak zobaczyłam wynik. 183/107! Akurat tego dnia miałam wizytę, z czego się cieszyłam, bo byłam pewna, że lekarka przepisze mi Dopegyt i doprowadzi moje ciśnienie do ładu. A ona w czasie wizyty, jak się dowiedziała, jakie mam wartości ciśnienia, stwierdziła, że koniecznie muszę iść do szpitala, bo takie wartości to tylko w szpitalu mogą mi ustawić. Dała mi skierowanie i kazała przyjść za 3 tygodnie. Zapytałam ją też o nasz planowany lot na Sardynię, ale ona jak zwykle tylko pokręciła nosem, coś tam burknęła i tyle. Adrian, oczywiście, się nie ucieszył na informację, że mam się zgłosić na oddział. Ale jak mus to mus. Załatwiliśmy opiekę dla dzieci, spakowałam się, zrobiliśmy drobne zakupy dla mnie i Adi mnie odwiózł do szpitala. Przy przyjęciu na oddział byłam tak zestresowana, że ciśnieniomierz pokazał 200/135... Przyjęcia na oddział nie będę wspominać, bo było wyjątkowo przykre. Pani w rejestracji strzeliła focha, że tak późno przyjechałam, lekarz mnie ochrzanił. Summa summarum, poryczałam się jeszcze tego wieczoru. W szpitalu zajęło im 3 dni ustawienie mi leków i zbicie ciśnienia do takiego, które można by uznać za normalne. Dostałam Dopegyt wzmocniony Metocardem. Ten drugi lek jest trochę chyba ryzykowny i w internetach są różne nieciekawe rzeczy na jego temat, ale to chyba bardziej taki dupochron dla producenta. W każdym razie łykam i ciśnienie jest ok. Ledwo minął tydzień czy dwa od walki z nadciśnieniem, a już zaczęła mnie ćmić nerka. Ponieważ tą walkę już kiedyś toczyłam, to od razu łyknęłam dwie Nospy Max i wypiłam prawie półtora litra wody. Przeszło, chociaż ćmienie nerki pojawia mi się cyklicznie co jakieś 2-3 dni. Muszę więcej pić. Boję się, żeby mi się kolka nie rozwinęła, bo to jest masakra do kwadratu. Jutro mam wizytę. Planuję zmienić lekarkę na dr Madejczyka, bo nie podchodzi mi zupełnie Danieluk. Mam jej nawet trochę dość. Normalnie cieszyłabym się na wizytę ciążową u lekarza, ale że do niej jutro idę, to jakoś tak się nie cieszę. W środę mam wiztę u Madejczyka po raz pierwszy i ciekawe, czy uda się do niego dostać na stałe w ciąży. Oby.
Wizyta u mojej lekarki poszła jak zwykle. Straszenie i nic więcej. Wszystko jest źle i nie tak. Mięśniak jest za blisko główki dziecka, nie wiadomo, co z tym ciśnieniem jeszcze będzie, bo przecież ja już biorę końską dawkę leków, więc różnie może byc do końca. Jak zwykle same złe wieści. Jak poprosiłam o zaświadczenie o ciśnieniu, że to przeciwwskazanie do lotu (bo tak ostatnio sugerowała), to się oburzyła i wypisała mi zaświadczenie, że jestem w ciąży, mam mięśniaki i ona zaleca leżenie. Adrian mnie w domu wyśmiał, bo mieliśmy wysłać ten dokument do PZU, żeby odzyskać pieniądze za bilety lotnicze z ubezpieczenia. Ale co mieliśmy im wyslać? Że jestem w ciąży? Szkoda gadać.
Zupełnie inaczej było u dr Madejczyka. Bardzo miły, ciepły. O mięśniakach ani słowa i w końcu z wizyty u lekarza wróciłam radosna i uśmiechnięta. Także moim nowym lekarzem jest dr Madejczyk 8 września mam u niego w Poznaniu badanie połówkowe. Może wtedy będzie widać płeć.
Z wieści wyprawkowych - kupiliśmy wózek. Chcieliśmy coś mniejszego niż nasz wysłużony Jedo Fyn i wybór padł na ABC Design Mamba. Akurat była oferta w bardzo fajnym stanie, prawie nowy na OLX i zakupiliśmy. Wózek jest zielono-czarny. Bardzo ładny. Kupiłam też na Vinted chustę tkaną Natibaby i trochę ubranek. Kasa dobrze wydana
Tobiasz urodził się 12 grudnia o 16.36 przez nagłe cc. Ważył 2030 g, mierzył 43 cm. Jest ślicznym, zdrowym chłopcem ❤️
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 czerwca 2023, 15:21
Kompletnie nie wierzę, że jestem tu po raz kolejny… Tobiasz miał zamknąć maraton cesarek, trzecie cięcie miało być ostatnie. Ta ciąża zaskoczyła nas kompletnie. Od wczoraj próbujemy się pozbierać. Dużo wyzwań i obaw przed nami. Zawierzamy się Maryji. To jedyny sposób, by nie zwariować. Na razie tylko pozytywny test. W poniedziałek jadę na betę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 maja, 23:42
W tym tygodniu byłam na badaniach. Beta wyszła w normie - pierwsza 166,5, a druga 347,7. Zgodnie z kalkulatorem belly wszystko wskazuje na to, że ciąża rozwija się prawidłowo. Progesteron jest na poziomie 24, problem jest przy glukozie (na granicy normy) i TSH - ponad 2,6. Zwiększyłam już sama dawkę Euthyroxu. Zmieniłam też leki na nadciśnienie na Dopegyt i Metocard. W najbliższy wtorek mam wizytę u kardiologa, a w środę za półtora tygodnia pierwsza wizyta u ginekologa. Spodziewam się, że Madejczyk udusi mnie żywcem.
Czuję się dobrze. Dokucza mi jedynie senność i zmęczenie. Sen odcina mnie w różnych momentach. Piersi dopiero dziś się robią wrażliwe. Do tej pory nic nie czułam. W ogóle czuję się mało ciążowo. Trochę mnie to martwi, ale moje myśli raczej zajmuje sam fakt, że w ogóle jestem w ciąży. Takiej, której miałam nie być. Trochę się nam już z A. poukładało w głowach i zaczynamy się cieszyć, ale też wiele rzeczy logistycznych po prostu nas przygniata. Myślę, że dopóki lekarz mnie trochę nie uspokoi, to jednak obawy dalej będą. W końcu to 4 cesarka…
Wybraliśmy wstępne imiona - Marysia na cześć Maryji lub Mateusz - „dany od Boga”.
Ja się codziennie budzę rano z bolącymi wnętrznościami, tak jakbym miała pomiażdżone dosłownie jelita. Dlatego wiem mniej więcej, co czujesz. Moja Mała jest spokojna i tak nie wariuje jak Twój :) ciekawe kiedy się rozpakujesz :D
ech wiem Karmarku, że zawsze ból jest gorszy niż jego brak. Biedulo namęczysz się jeszcze zanim przyjdzie czas na rodzenie. Ale silne kobietki z nas i dasz radę. A z tego co piszesz to Twój organizm solidnie przygotowuje sie do godziny 0. Trzymam kciuki żeby Michasiek jak najszybciej zdecydował się wyjśc i żeby Cie już tak nie męczyło, bo to nic dobrego. W sumie bardzo chętnie przepuscimy Was w kolejce do rodzenia, co byś już mogła odetchnac z ulgą ;):)
aaaaaaaa przepiękne zdjęcia!:) super radość z Was bije, aż miło patrzyć :) Zaczynam żałowac, że nikt naszej małej rodzince zdjęc nie zrobił ;)
Bardzo ładne zdjęcia, bije z nich naturalne piękno Waszej miłości i radość oczekiwania na synka :) są takie urocze, że osłodziły mi przerażeniem po przeczytaniu Twojego wpisu! Namęczysz się kobieto! Ale to już bliżej niż dalej, przecież końcówka ciąży nie będzie trwać w nieskończoność i Michaś w końcu postanowi zjawić się na świecie :)
Kurcze współczuję, ale te bóle oznaczają, że wasze spotkanie coraz bliżej. Ja mam wrażenie czasami, że Bartek zostanie we mnie do osiemnastki. Zdjęcia śliczne, fajnie że widać w tle tą piękną jesień.
Super fotki :) szczególnie przedostatnie zdjęcie hehheh
Hehe... Po Waszych uśmiechach nie widać by bolało :-)
Bardzo ładne fotki :) Ale wiesz co, chyba zmieniłaś się na buzi. Pamiętam takie zdjęcie ze ślubu, kiedy byłaś świadkową i ciut inaczej się reprezentowałaś. Ale mimo tego dużego brzucha (jeszcze troszkę i Cię dogonię) naprawdę wyglądasz kwitnąco :)
Sliczne fotki, tak mi to wyglada na Grunwald?? Brawo dla ciebie za wypieki, ja nie mam na nic sil hehe. A co do malego to pewnie zdecyduje sie na wyjscie w najbardziej nieoczekiwanym momencie..pozdrowionka
Bardzo dziękujemy za wszystkie miłe słowa :) Kochane jesteście, kobietki :) Sikorko, dokładnie - Grunwald :)) Prawie skrzyżowanie Grochowskiej z Grunwaldzką :)
Slicznie..dobrze ze mieliscie ladna pogode..bedzie bardzo ladna pamiatka:)