Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Michalina - małe szczęście!
Dodaj do ulubionych
‹‹ 2 3 4 5 6

10 marca 2017, 13:16

39t0d

I o to 40 tygodni. Po lekarzu. Doktor mówił co zawsze, że rozwarcie, że mała nisko, że poród lada moment. Wody mi podobno już nie odejdą, bo mała zatyka cała wejście (wyjście?). Już tracę nadzieję, że urodzę kiedykolwiek.

14 marca 2017, 10:00

39t3d

Chciałam zasięgnąć opinii innego lekarza w sprawie mojego rozwarcia. Udałam się do szpitala w Oławie, gdzie trafiłam na najbardziej niemiłego i aroganckiego lekarza jakiego w życiu widziałam. Lekarz ginekolog powinien być delikatny przy badaniu. Ta kobieta nie była. Dobrze, że w ogóle poczekała z wepchnięciem we mnie całej ręki aż wejdę na fotel. W każdym razie ona żadnego rozwarcia nie widzi. Chciała zatrzymać mnie na obserwację. Nie zgodziłam się. Bardzo mnie przestraszyła ta wizyta, miałam inne wyobrażenie o tym szpitalu. Mam nadzieję, że następnym razem pojadę cała w boleściach i będzie mi wszystko jedno jak nie mili są tam ludzie.

18 marca 2017, 10:36

40t1d

I jesteśmy z Michalinką przeterminowane! Zaczynamy 10 miesiąc!
Wczoraj na KTG wyszły skurcze, dawały nadzieję. W samochodzie też prawie płakałam z bólu, a potem cisza. Całą noc cisza, teraz też cisza. W poniedziałek kolejne KTG, w czwartek kolejne i jak nadal nic to czeka mnie szpital.

Co to będzie?

20 marca 2017, 16:23

40t3d

Nadal w dwupaku. Byłam dzisiaj na KTG, drobne skurcze wyszły, choć to raczej żarty a nie skurcze. Zainstalowałam sobie The Sims na komputerze zeby się zrelaksować, ale to chyba już zbyt wysoki poziom stresu żeby cokolwiek podziałało.

Doktor chce położyć mnie w czwartek do szpitala. Nie wiem czy jest sens. Bo to prawie weekend, a leżeć i czekać na cud mi się nie chce. Szczególnie, że w niedzielę gramy mecz w piłkę nożną. Byliśmy pewni, że ten mecz obejrzymy już w trójkę.

Tracę nadzieję, tracę siły. Dni nic nie znaczą, są wielkim oczekiwaniem aż coś się zacznie. Ale wszystko milczy. Nie mam już sił, naprawdę.

22 marca 2017, 16:51

40t5d

No i nie doczekam się naturalnego porodu o którym tak marzyłam. Michalina, uparciuchu, dzisiejsza noc jest Twoją ostatnią szansą. Jutro mam się stawić do szpitala na 8:00. Zaczną indukcję? Przetrzymają mnie do poniedziałku "na obserwację"? Nie wiadomo. Najbardziej chciałabym żeby zaczęli indukcję jeszcze jutro rano. Ale to polski szpital, nigdy nie jest tak jakby się chciało...

24 marca 2017, 15:05

41t0d

Cóż... 42 tydzień ciąży.
Wczoraj stawiłam się na 8:00 na porodówkę. Kobieta powiedziała, że tym razem mnie nie wypuści. Badanie ginekologiczne, zero rozwarcia, wszystko pozamykane. Mieli zrobić mi USG, ale chyba się rozmyślili. Doktorka (ta która była ostatnio wyjątkowo nie miła) powiedziała, że jutro indukcja. Ale data porodu jej się nie podoba i cośtam. Trzy razy robili KTG, ze dwadzieścia razy sprawdzali dopplerem. Wieczorny obchód na którym liczyłam, że powiedzą mi coś odnośnie jutrzejszej indukcji, a lekarz tylko "ale mała jest leniwa". Całe popołudnie Maciek ze mną siedział, graliśmy w planszówki. Ciężka noc, koszmary, niewygodne łóżko, położna ciągle budząca na dopplera.
Rano czekałam na obchód z niecierpliwością. Doktor powiedział, że jeszcze nawet tydzień mogę tak pochodzić, oni nie będą indukować,bo nie widzą potrzeby. Założyliby mi balonik gdyby było rozwarcie, ale nie ma. I że zaraz zrobią mi badanie. Na badaniu znów zero rozwarcia i doktor mówi, że następne badanie za 24h. Powiedziałam, że chcę się wypisać na żądanie. Nie ma sensu leżeć i czekać aż raz na 24h mnie przebadają. Może gdyby było cokolwiek nie tak to bym się zastanawiała. Malutka jest zdrowa, waży około 3700g, wszystkie przepływy sprawne, wody też są ok. Obie mamy dobre tętno i wyniki. Nie ma sensu leżeć i czekać na cud.

Wypisałam się. W poniedziałek pójdę do naszej przychodni na KTG. W środę rano pójdę do doktora po skierowanie i wrócę do Oławy. Chyba, że zdarzy się cud i mała urodzi się szybciej.

30 marca 2017, 19:22

Ciąża zakończona 25 marca 2017

Wiadomość wyedytowana przez autora 30 marca 2017, 19:18

30 marca 2017, 20:26

5 dzień

I jest Michalińcia na świecie!

Ale od początku...
W sobotę 25 marca z samego rana nic nie zapowiadało pojawienia się Michasi na świecie. W okolicy 10:00 zaczęły się drobne pobolewania. Co 5-6 minut. Nie nastawiałam się zupełnie zniechęcona już do wszystkiego. Planowaliśmy upiec ciasto i zrobić donuty w czekoladzie. Pojechaliśmy do Biedronki na większe zakupy.Już tam, między alejkami, musieliśmy robić przerwy, bo czułam ból. Nie jakiś wyjątkowo mocny i bolesny, ale jednak. Po powrocie skurcze były co 3-4 minuty i trwały około 30 sekund. Nadal myślałam, że to straszaki, więc wzięłam kąpiel. W czasie kąpieli trochę się wyciszyły, ale nie zniknęły. Ustaliliśmy, że czekamy do 16:00 i będziemy jechać do szpitala. W między czasie obejrzeliśmy skoki narciarskie, skakałam na piłce, a na skurczu Maciek masował mi krzyż, bo skurcze robiły się coraz mocniej dokuczliwe. Po 15:00 okazało się, że zaczął mi odchodzić czop. Umierałam ze szczęścia, że wszystko rozpoczęło się samo. Jeszcze przed 16:00 ruszyliśmy w drogę.

W szpitalu na Izbie Przyjęć położna mnie zbadała, powiedziała, że rozwarcie na palec i kazała wypełnić tonę dokumentów. Dostałam szpitalną koszulę i hop na porodówkę.Tam trafiłam na KTG, już na fotel do rodzenia. Skurcze się nasilały, a na KTG ciągle płasko. Okazało się, że mam skurcze dołem brzucha i w krzyżu, a KTG łapie skurcze z góry brzucha. Pozwolono mi zejść ze stołu i pospacerować po korytarzu. Dostaliśmy nasz pokój, gdzie czekaliśmy na rozwój sytuacji. W międzyczasie dostałam lewatywę i wzięłam prysznic.

O 20:30 znów na salę porodową. Znów brak skurczy. Tętno małej wysokie, zawsze powyżej 180. Dostałam tlen do wdychania. Przyszedł lekarz i zbladłam. To ta sama nie miła doktor, która jak jechaliśmy na IP, była mega chamska i arogancka. Postanowiła zbadać rozwarcie. Zrobiła to tak boleśnie, że wydzierałam się jakby mnie ktoś ze skóry obdzierał. Przebiła mi pęcherz płodowy. Wody zielone, widocznie Misia zrobiła kupę jeszcze w brzuszku. Po nogach poleciał gorący płyn. Szyjka nadal jest, źle skierowana w stronę krzyża, rozwarcie się nie powiększa. Decyzja o oxytocynie. Podłączyli ją o 20:55.

I zaczął się koszmar. Najpierw nic się nie zmieniło. Dawka 0,6. Po 15 minutach doktor kazała zwiększyć dawkę. Koniec końców skończyliśmy na 8. Z każdą chwilą skurcze się nasilały. Walczyłam z organizmem, wmawiałam sobie, że kroplówka nie zadziała, bałam się. I słusznie. To jak mocne skurcze nadeszły przerosło moje oczekiwania. Krzyczałam, wiłam się, błagałam o śmierć.Położna zbadała mnie około 22:00 i mówi, że mam 4cm. Zaproponowała mi gaz. Pomógł na kilka pierwszych skurczy, odciągał moją uwagę, byłam ja i dźwięk wdychanego i wydychanego powietrza. Po kolejnym zwiększeniu dawki nie pomagało nic. Na skurczach darłam się w niebogłosy, łamałam Maćkowi palce. Między skurczami wentylowałam się i traciłam przytomność.Czas między skurczami (a skurcze były co minutę) zamiast wykorzystać na wypoczynek, ja drżałam na myśl o kolejnym skurczu. To był tak silny, tak traumatyczny ból, że nawet nie umiem go sobie wyobrazić. Chciałam autentycznie umrzeć.

O 23:00 przyszła doktor. Błagałam ją by przestali, żeby ją ze mnie wyjęli, że nie dam dłużej rady. Zbadała mnie, okazało się, że mam rozwarcie na 3cm. W środku umarłam. Bałam się,że każą mi robić to wszystko kolejne godziny, a ja naprawdę nie byłam już w stanie. Nawet nie do końca pamiętam co tam się działo. Byłam wymęczona. Decyzja o cesarskim cięciu, z powodu braku postępu w porodzie. Umarłam ze szczęścia.Cesarka oznaczała znieczulenie. Znieczulenie oznaczało koniec tego wszystkiego. Podpisałam jakieś papiery. Zgodziłabym się w tamtym momencie na wszystko.

Podpięli mi wenflon. Odpięli oxy. Nadal cierpiałam na skurczach. Liczyłam ile skurczy zostało do momentu w którym zacznie się operacja. Słyszałam jak dzwonią po anestezjologa. Chciałam żeby już był. Przenieśli mnie na łóżko. Maciek przyniósł pojemnik na soczewki. Zdjął mi biżuterię i wsuwki. Trzymał mnie za rękę i chyba mnie pocieszał. Pojechałam na salę cięć.

Tam mnie przenieśli na kolejne łożko. Lekarz badał mi kręgosłup żeby wiedzieć gdzie się wbić. Skurcze przychodziły raz za razem. Cierpiałam, bo jednocześnie chciałam żeby jak najszybciej się wbił ze znieczuleniem, ale z drugiej strony nie mógł tego zrobić jak miałam skurcz. W końcu się wbił. Był mega przemiły, tłumaczył mi wszystko co robił, krok po kroku. I zaczęłam czuć drętwienie w nogach i wiedziałam, że to już koniec. Koniec bólu i nie może być gorzej. Urocza pielęgniarka cały zabieg gładziła mnie po ręce. Czułam jak mnie przecinają, coś tam grzebią, ale w ogóle nie bolało. Zasłonili mnie zasłonką i nic nie widziałam, co tam się działo. Żartowali do siebie, była wesoła atmosfera. Nagle szarpnięcie, ale chyba coś utkwiło, kolejne szarpnięcie i zaraz płacz.Pociekły mi łzy. Zabrali małą do pokoju noworodków i słyszałam jak płacze.Wszystko mi było jedno co ze mną robią. Słyszałam małą i wiedziałam, że jest już z tatą. Za chwilę przynoszą takie maleństwo. 3500g, 57cm 10/10. Poprosiłam żeby pokazali ją bliżej, bo nie mam soczewek. Nie wiele pamiętam.

Zawieźli mnie do sali pooperacyjnej numer dwa. Tam już był Maciek i moje rzeczy. I cudowna położna pani Lucynka, która opiekowała się mną jak własną córką. Przynieśli mi maleńką, przystawili do cycka. Potem ją zabrali, Maciek był ze mną jeszcze z godzinę. Potem go wygonili. Nie mogłam nic pić, a cała nadal dygotałam, po tej cesarce. Przynieśli mi wodę destylowaną, którą potem zwróciłam. Nie czułam nóg, nie czułam niczego od pasa w dół. Leżałam goła i było mi wszystko jedno. Całą noc nie spałam.

Nigdy więcej nawet prób porodu naturalnego. Kolejny poród to cesarskie cięcie.

Michalina Anna, 25.03.2017, 23:35
57cm, 3500g, 10/10
Moje największe szczęście <3

24 października 2017, 01:20

Kontynuacja pamiętnika w KidzFriend - zapraszamy
‹‹ 2 3 4 5 6