X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe myśloodsiewnia
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5 ››

18 lipca 2016, 16:36

w sobotę powiedzieliśmy przyjaciółce i jej mężowi, tym co mają już swojego dzidziusia i ucieszyli się ogromnie. uwielbiam ich i szkoda, że dzieli nas trochę kilometrów, bo przez to widujemy się może raz na dwa-trzy miesiące. no ale taka jest właśnie dorosłość. człowiek podejmując jakieś decyzje coś sobie daje, a drugą ręką coś odbiera. i tak właśnie było z przeprowadzką do Warszawy.

po dzisiejszej wizycie u ginekologa (ponownie) mam mieszane uczucia do tego człowieka. nie wiem, może mam za duże wymagania, a może rzeczywiście coś jest na rzeczy. moim zdaniem on jest taki zbyt zdystansowany i tak chłodno uprzejmy. nie uprzejmy z natury, ale jakby mu coś kazało i ja to wyczuwam. dzisiaj nie było nawet USG i może to mnie najbardziej zirytowało, tylko badanie, że tak powiem ręczne, słuchanie serduszka (chyba przez detektor, albo coś podobnego nie wiem, bo nie mam) i już. koniec. a nie, przepraszam! jeszcze zwolnienie. poprosiłam i dostałam bez problemu (do końca tygodnia), a że z literkę "C" to inna historia. dopiero w pracy się zorientowałam, że "C" to bynajmniej nie ciąża, i bujałam się przez pół Warszawy po uprzejmą korektę. no i i tak, że coś mnie w ogóle tchnęło i sprawdziłam w internetach. a pomyśleć, że mogłam takie oddać szefowi i sobie pójść do domu zadowolona, żeby nie powiedzieć podchmielona. a następna wizyta dopiero 18 sierpnia i w sumie nie mogę się zdecydować czy to dobrze, czy nie dobrze. bo znowu strasznie długo.

dzisiaj dzwoniłam też z nowiną do koleżanki z pracy, której ciążę (starszą od mojej o 8 tygodni) wypłakiwałam swojego czasu mojemu Mężowi na ramieniu. oj cieszyła się bardzo i przy okazji pocieszyła, żebym się nie przejmowała objawami, bo są jak najbardziej na miejscu i że schudłam 0,5 kg też mam się nie przejmować, bo ona to schudła nawet 1 kg, a dodam tylko że to ja jestem ta szczupła, a ona to już w ogóle pióreczko. a teraz przy 20 tygodniu ma już taki konkretny brzuszek i 5 kg do przodu, więc po prostu wszystko ma swój czas.

21 lipca 2016, 09:57

z dniem dzisiejszym rozpoczynam czwarty miesiąc ciąży, ale patrząc na mnie trzeba wiedzieć, żeby uwierzyć, bo brzuszka mam tyle co nic. może wieczorami troszkę bardziej wystaje, ale to pewnie też przez wzgląd na to, że w ciągu dnia trochę się jednak je i to się musi jakoś odkładać. rano natomiast to chyba tylko jakiś dociekliwy detektyw by się dopatrzył, chociaż mój Mąż kiedy bym nie pytała zawsze mówi, że "widać" i że "brzuszek mniejszy już nie będzie".

tydzień zwolnienia dobrze mi robi, chociaż ja w zasadzie nie robię za dużo. dzisiaj Mąż dał mi do zrozumienia, że dobra żona to by chociaż raz wstała i zrobiła Mężowi śniadanie, no to wstałam... i dałam mu buziaka. jutro mu powiem, że dobry mąż to by chociaż raz zrobił żonie śniadanie, skoro i tak sobie robi przed pracą i obiecuję, że też mi wystarczy buziak.

mam wrażenie, że mdłości powoli ustępują. tzn. jeszcze wczoraj rano miałam takie konkretne odruchy, ale już bez finału w łazience. dzisiaj mogłam pierwszy raz otworzyć lodówkę bez zatykania nosa. co prawda dalej czuję, że "lodówka śmierdzi lodówką", ale nie są to już tego rodzaju przemyślenia, które później trzeba kontynuować nad klozetem.

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 lipca 2016, 09:56

28 lipca 2016, 09:02

od ostatniego wpisu miałam (niestety) jeszcze kilka sesji w toalecie, w tym jedną wczoraj zaraz po pracy. dziś rano przechodząc obok sklepu z kanapkami znowu miałam odruchy i coś czuję, że to się jeszcze długo nie skończy.

poza tym jestem permanentnie zmęczona. raz że ta duchota, dwa w sobotę mieliśmy wesele, na którym wytrwałam do 3 rano i teraz odchorowuję, albo dokładniej odsypiam. codziennie mam problem, żeby wstać do pracy i już odliczam do urlopu. na początku nie chciałam brać wolnego, bo w tym roku i tak nigdzie nie wyjeżdżamy, ale Mąż (jak zawsze) mnie urobił.

smutno mi, że w tym roku musimy obejść się bez typowych wakacji, ale budowa to studnia bez dna i każdy grosz jest na wagę złota. szkoda mi przede wszystkim dlatego, że to taki ostatni czas, żeby wyjechać gdzieś tylko we dwoje, ale z drugiej strony z dzidziusiem też będzie (?) fajnie, tylko inaczej.

jeśli chodzi o mój brzuszek to powoli (jednak) rośnie. jest to jednak tego rodzaju przyrost, który zauważam przede wszystkim ja i wiadomo Mąż, bo co chwila podwijam przy nim bluzkę. normalni śmiertelnicy jeszcze się nie zorientują, chociaż każdy kto się dobrze przypatrzy pomyśli co najmniej, że przed chwilą musiałam porządnie zjeść, o ile wiadomo nie założę jakiejś zwiewnej bluzki, a takich dodam mam najwięcej.

9 sierpnia 2016, 08:02

z każdym dniem czuję się coraz lepiej. sypiam już prawie normalnie, a nudności jakby stopowały. chociaż smaki mi się zmieniły. nie znoszę smażonego kurczaka, nawet piersi i w ogóle nic co jest smażone w panierce. odpychają mnie cukierki miętowe. przez chwilę nie mogłam jeść żółtego sera, oraz pomidorów. w ogóle mnie nie ciągnie do słodkiego, chociaż przez Męża łasucha czasem jednak coś słodkiego zjem, ale nie żebym musiała. częściej teraz sięgam po musztardę, ogórki kiszone. z grzechów żywieniowych to dwa raz jadłam chipsy, z czego za drugim razem czułam się tak źle, że musiałam zabić ten smak pomarańczą i koktajlem jagodowym. u teściowej od czasu do czasu jem parówki, bo tak głupio mi wybrzydzać, ale staram się szukać innych rozwiązań. natomiast cały czas zatykam nos przy otwieraniu lodówki, bo wciąż mi śmierdzi. z tego samego powodu unikam sklepów spożywczych i przechodzenia obok lokali gastronomicznych.

w niedzielę byłam u Mamy i tak się złożyło, że rodzeństwo w komplecie, co ostatnio zdarza się rzadko. pokazywałyśmy sobie z młodszą siostrą brzuchy i obydwie mamy takie same, ale... tylko ja jestem w ciąży. dodam, że siostra nie jest gruba, ani nawet przy kości, ale po niedzielnej wyżerce wyglądałyśmy prawie tak samo, na szczęście w poniedziałek rano już prowadziłam w tej nierównej walce.
ale prawda jest taka, że rzeczywiście mam mały brzuszek i wszyscy się pytają gdzie schowałam dzidziusia, ale jest to raczej takie zawadiackie i z sympatią więc się nie wkurzam. moja przyjaciółka w ogóle bardzo długo miała mały brzuszek, nawet w 7 miesiącu, a dzidziuś po urodzeniu miał prawie 3,5 kg. więc nie ma reguły. z kolei z ciekawostek ja po urodzeniu ważyłam 2,1 kg i jakoś świat się nie skończył.

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 sierpnia 2016, 08:00

11 sierpnia 2016, 17:56

wczoraj oglądaliśmy film tak bardzo luźno powiązany z tematem dzieci, po którym mój Mąż się do mnie odwraca (a właściwie mnie odwraca do siebie, bo leżeliśmy na łyżeczkę) i mówi, że jakoś tak właśnie dotarło do niego, że będziemy rodzicami, po czym mnie całuje, przytula i głaszcze (również po brzuszku). no kocham Go!

14 sierpnia 2016, 17:09

co prawda brzuszek dalej niewielki, ale po ubraniach zauważam, że jednak rosnę. kilka par spodni (szczególnie krótkich spodenek) już poszła w odstawkę, a w części jestem zmuszona odpinać guziki/rozpinać suwaki, co szczególnie w miejscach publicznych jest pewnym dyskomfortem.

ostatnio co prawda udałam się na "małe" zakupy, ale jakoś tak wszystko co kupiłam nie kwalifikuje się na ciążowe i za chwilę z tego wyrosnę. oczywiście nie muszę dodawać co na to mój Mąż i pozostała część rodziny, którym się wydaje, że jak już (w końcu) urosnę to taka zostanę na zawsze, a co za tym idzie, że wydałam pieniądze na marne, ale przecież od razu wiadomo, że są w błędzie co nie?

poza tym na swój sposób to mnie tak trochę łechce, że w ciąży, a jeszcze sobie spodnie w rozm. 36 kupiła. może po części dlatego, że nie zawsze byłam taka drobna (żeby nie przesadzić z filigranową) i jaram się swoją figurą, chociaż zabijcie mnie nie wiem skąd ta zmiana/spadek. na pewno schudłam po wyprowadzce z domu (jakieś 5 lat temu) i bynajmniej nie dlatego, że nic nie jadłam, ale fakt jadam inaczej. i nie żeby jakoś tam specjalnie fit, ale faktycznie jakoś mniej tłusto niż w domu. poza tym przez jakiś czas nosiłam aparat ortodontyczny i wtedy fakt zdarzało mi się jeść mniej, bo jedzenie to był ból. ale dla odmiany w Warszawie w ogóle nie jestem aktywna, a wcześniej to kilka razy w tygodniu biegałam, jeździłam rowerem, a zimą zaliczałam aerobik, więc jakby to wszystko zsumować ze sobą to logiki w tym żadnej.

oczywiście mam świadomość, że w końcu faktycznie będę większa, ale liczę, że przede wszystkim w brzuszku. a jak nie to trudno. znam siebie i wiem, że na pewno to sobie jakoś (filozoficznie i przekonująco) wytłumaczę. w końcu najważniejszy w tym wszystkim jest dzidziuś, a matka się jakoś ogarnie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 14 sierpnia 2016, 17:07

17 sierpnia 2016, 08:57

od wczoraj bardzo boli mnie głowa, jakby ktoś mi założył obręcz i coraz bardziej ściskał. Mąż mówi, że to przez powrót do pracy po urlopie, ale sama nie wiem. wczoraj miałam też kolejne badania przed jutrzejszą wizytą u ginekologa i powiem, że już się nie mogę doczekać. mam nadzieję, że tym razem będzie nam dane zobaczyć dzidziusia na USG, ale w sumie z tego co już się dowiedziałam (również z Waszych komentarzy) to podglądanie na USG na każdej wizycie wcale nie jest takie oczywiste.

18 sierpnia 2016, 08:40

świetnie! Mąż szykował się ze mną do ginekologa, a ostatecznie pojechał na działkę, bo znowu nas okradziono. pierwszy raz to był jeszcze przed rozpoczęciem budowy. Mąż (sam!) zrobił piękny dębowy stół i ławki, które postały może miesiąc dwa, aż kogoś zaczęły kłóć w oczy i ukradł. teraz poszła pompa wodna, jakieś przewody, przedłużki itp. masakra! nasza działka jest trochę "schowana" w lesie i jak już będzie się mieszkało to to będzie jej największy urok, ale teraz to jest przekleństwo, bo brak sąsiadów i taka ustronna lokalizacja powoduje, że ludzie robią się zuchwali. oczywiście mamy swoje podejrzenia, bo pod sklepem codziennie stoi po kilku wiejskich filozofów, którzy robotą się brzydzą i tylko kombinują jakby tu i kogo, ale wiadomo człowiek za rękę nie złapał to sobie może tylko gdybać.

i tym cudownym sposobem do ginekologa idę sama, a mój Mąż również sam będzie sobie podnosił ciśnienie na działce. także ten teges no chce się żyć!

Wiadomość wyedytowana przez autora 18 sierpnia 2016, 12:11

18 sierpnia 2016, 12:31

ginekolog pokazał (na moją prośbę) dzidziusia, ale wydruku nie było, więc Mężowi muszą wystarczyć moje opowieści. dzidziuś był bardzo zdziwiony kto mu tam dokucza, i albo z tego wszystkiego zaczął ssać kciuk, albo machał. ja tam myślę, że machał. wg ginekologa macica jest duża jak na wiek ciąży, więc to że brzuszka nie widać, to nie jest żadne tam halo. ginekolog nawet żartował, że może to jednak bliźniaki, ale na tym etapie to już by musiało być chyba niepokalane poczęcie. płci dalej nie znamy, ale teraz to już wytrzymam do badania połówkowego, które po skierowaniu umówiłam na 12 września. zresztą w ogóle nie nastawiam się ani na chłopca, ani na dziewczynkę, bo po takich staraniach, to człowiek naprawdę nie zamierza wybrzydzać. poza tym zgadzam się, ze słowami kuzyna Męża, który mówi, że oczekiwania pojawiają się dopiero przy drugiej ciąży, bo jak się ma chłopca, to wiadomo chce się dziewczynkę, a jak dziewczynkę to chłopca. z drugiej strony jestem pewna, że jak już poznam płeć to zacznę sobie projektować odpowiednio: albo piękne sukieneczki, albo że synek kopie z tatą piłkę.

23 sierpnia 2016, 08:49

wczoraj mieliśmy pierwszą rocznicę ślub. nie było jakiegoś specjalnego świętowania, bo nie było na to czasu. Mąż wrócił późno, ale za to z białą różą (żeby mi się kojarzyła z białą sukienką) i (moim ulubionym) torcikiem bezowym. a ja (niedobra żona) nic Mężowi nie dałam, bo uwaga... zostawiłam mu liścik na lodówce, że zapraszam do kawiarni, ale jak przyszedł z tym torcikiem to mój misterny plan się posypał. natomiast solennie obiecałam, że dzisiaj się jakoś zrewanżuję, bo akurat idziemy rozmawiać (z doradcą) o kredycie, więc trzeba to będzie na koniec czymś mocno osłodzić, albo przepić (choć w moim przypadku to chyba że lemoniadą).

p.s. przez kilka dni bolał mnie brzuch nad pępkiem. poczytałam trochę w internetach i to podobno dlatego, że rosnę. poza tym żeby nie było, że jestem taka Zosia Samosia to skontaktowałam się (na wszelki wypadek) z ginekologiem i zalecił brać NOSPĘ a jak po czterech dniach nie przejdzie to dopiero przyjść. na szczęście wczoraj już mniej bolało, a dzisiaj w ogóle więc obejdzie się i bez wizyty i bez NOSPY, a nie ukrywam, że leków nie lubię. już i tak, że biorę kwas foliowy (PREGNA PLUS), bo rozumiem że trzeba i (od niedawna) żelazo (SZELAZO), bo złe wyniki krwi (niemniej typowe dla kobiet w ciąży i mojej grupy krwi).

Wiadomość wyedytowana przez autora 23 sierpnia 2016, 10:10

25 sierpnia 2016, 10:40

robiłam sobie duże plany porządkowe na czas zwolnienia (wstępnie myślę o L4 od października), aż dotarło do mnie, ze to odkładnie tylko mnie gubi. owszem mam mało czasu, bo wiadomo najlepiej to się porządki ogarnia w weekendy, które my spędzamy, że tak powiem "na budowie", a na tygodniu (po pracy) to tak się chce, że ho ho, ale też z drugiej strony każdego dnia małe coś i tak kroczek po kroczku można dojść do dużych efektów.

w myśl powyższego wczoraj odkurzyłam dosłownie i w przenośni swoje podejście i postanawiam być bardziej aktywna i zaangażowana w tzw. życie po pracy. bo ostatnio to nie ukrywam było z tym różnie, żeby nie powiedzieć źle, po części też dlatego że dużo spałam. ale teraz energii mam więcej, więc wymówki się skończyły i do roboty. postanowienie obejmuje również inne dziedziny życia w tym angielski, że tak powiem zdrowie i uroda no i nie zapominając o aktywności, nawet gdyby to miał być tylko spacer. trzymajcie kciuki.

30 sierpnia 2016, 21:57

jestem załamana. koleżanka z pracy, ta której swojego czasu zazdrościłam bo zaszła przede mną (za trzecim razem) znalazła się w szpitalu ze stanem przedrzucakowym i jej stan był tak krytyczny, że pomimo ok. 24 tyg. ciąży lekarz zdecydował się na cesarskie. dzidziuś jest malutki jak piąstka, waży niewiele ponad 0,5 kg. i walczy o życie pod respiratorem/w inkubatorze. rozmowa telefoniczna z koleżanką była jak spacer po potłuczonym szkle i doprawdy nie ma słów, które mogą oddać ból i okropieństwo tego wszystkiego. pozostaje tylko wierzyć, modlić się i czekać na pomyślny finał tej smutnej historii.

Wiadomość wyedytowana przez autora 30 sierpnia 2016, 21:57

1 września 2016, 09:11

w ostatni poniedziałek wyszłam z delikatesów szybciej niż weszłam, ledwo wyrabiając na zakręcie. także po pieczywo ostatecznie musiał wyprawić się Mąż. natomiast dziś z rana nie skończyło się na odruchach i dzień zaczęłam od małego "rzyganka". jak więc widać nie jestem z tych co to im przechodzi po pierwszym trymestrze, więc może chociaż po drugim?

natomiast ze względu na ostatnie wydarzenia, to nawet się cieszę z tych objawów, bo przynajmniej (dosłownie) czuję, że jestem w ciąży. nie ukrywam jednak, że znowu częściej nachodzą mnie czarne myśli. na szczęście do USG połówkowego już coraz bliżej, gdzie mam nadzieję usłyszeć dużo pozytywnych rzeczy i się nimi jakoś podbudować.

coraz bardziej tracę serce do pracy i nic tylko odliczam do października. oczywiście w pracy jest mała presja, żebym została jak najdłużej (najlepiej do porodu), ale wszystkich po kolei sprowadzam na ziemię. poza tym ten październik to jest też po części dlatego, że przez pierwszy miesiąc zwolnienia (co wiem z doświadczenia innych koleżanek/mam) i tak nie ma się życia, bo jak nie dzwonią, to piszą, a jak nie piszą, to może byś wpadła na chwilkę i tak w koło, więc faktyczne odcięcie się od pracy nastąpi może w listopadzie. tym bardziej więc nie widzę sensu w odkładaniu zwolnienia.

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 września 2016, 10:02

6 września 2016, 09:06

kończą mi się ubrania. i bez ciąży jakoś tak miałam mało ubrań na lato, a teraz jeszcze odpadają te, które zrobiły się za małe. z tego powodu zaczynam odliczać do jesieni. oczywiście na pewno jeszcze tego pożałuję, ale trzeba było zobaczyć wczoraj moją minę na ten chłód i deszcz. no czysta radość. na zimne dni mam po prostu więcej opcji/możliwości kombinowania, już nie wspomnę o dwóch parach spodni ciążowych i trzecich w drodze i rajstopach ciążowych, za które ktoś powinien dostać nobla. tzn. dzisiaj też np. "przyodziałam" spodnie ciążowe (nieco jeszcze za duże, ale "dojdą"), ale umówmy się przy takim ładnym słońcu mogłabym się ubrać jakoś inaczej tylko w co? i tak wracamy do miejsca, gdzie zaczynam tęsknić za jesienią. no nic się nie poradzi.

natomiast jeśli chodzi o moje samopoczucie to totalna huśtawka. zaczynam chyba intensywnie rozrastać się, stąd częściej mnie boli to tu to tam, a ponieważ w ciąży jestem pierwszy raz to nie mam do czego porównać, więc nie wiem co jest normalne, a czym powinnam się martwić. wczoraj (pierwszy raz) wzięłam nospę, z pracy zwiałam godzinę przed czasem i zdecydowałam się przyspieszyć wizytę z gin. o tydzień, czyli na jutro. nawet jeśli to tylko dmuchanie na zimne, to trudno, ale po prostu muszę usłyszeć od jakiejś wyższej instancji, że wszystko gra.

wydaje mi się, że od kilku dni czuję ruchy, ale może to tylko takie wrażenie łamane przez chcenie. tym bardziej że są takie delikatne, jakby od środka, więc może to tylko kiszki robią sobie ze mnie jaja.

8 września 2016, 11:05

wczorajsza wizyta u gin. zupełnie nic nowego nie wniosła. lekarz zbadał mnie bardzo powierzchownie, tzn. zajrzał wiadomo w którą dziurkę, docisnął brzuszek, sprawdził czy serduszko bije (ale takim jakby detektorem, a nie USG) i do domu. z jednej strony to dobrze, że wszystko dobrze, a z drugiej strony już nie pierwszy raz czuję się jakaś taka niedopieszczona, jakkolwiek to brzmi. natomiast nieco usprawiedliwiając lekarza na wizytę spóźniłam się godzinę (!) i chociaż było to zupełnie nieświadome (ja cały czas myślałam, że jestem umówiona na 17:40, ale okazało się że godzinę pomyliłam z godziną tej wizyty, która przypada dopiero za tydzień). także ten teges 1:1 w "rozgrywce" ja - lekarz.

przyznaję że coraz ciężej, tak psychologicznie chodzi mi się do pracy i gdyby nie to, że czuję się zobowiązana to pewnie już miałabym wolne. oczywiście odliczanie do października nie pomaga, bo wiadomo jak człowiek na coś czeka to taaaaaaak się dłuży i nic się nie poradzi. oczywiście jak mogę próbuję cieszyć się chwilą/dniem, bo wiadomo na wszystko przychodzi właściwy czas, ale jakoś średnio mi się to udaje. dodatkowo zaczynam doświadczać problemów tzw. komunikacyjnych, bo oczywiście dla mnie ciąża jest widoczna i odczuwalna, ale dla otoczenia to już różnie. no więc zdarza się, że stoję przez całą drogę, a przecież sobie nie napiszę na czole "uwaga piąty miesiąc ciąży, chętnie usiądę". z kolei jak już wygram wyścig do miejsca siedzącego, np. nie daj Bóg z jakąś starszą (ale dodam jeszcze całkiem dziarską) panią, to mówię Wam gdyby jej/ich spojrzenia mogły zabijać to ja bym już parę razy nie żyła, a domyślam się że to dopiero urocze początki.

na szczęście (wbrew mojemu narzekaniu) dobry humor mnie nie opuszcza, chociaż czasem się zastanawiam jak Wy mnie tam odbieracie po lekturze mojego pamiętniczka?

p.s. w najbliższy poniedziałek USG połówkowe, więc duże szansa, że dowiemy się kogo noszę pod sercem i pomimo braku oczekiwań co do płci już przebieram nogami z ciekawości.

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 września 2016, 11:06

9 września 2016, 10:33

coraz częściej czuję ruchy, a przynajmniej swojego rodzaju "bulgotanie". jeśli to rzeczywiście dzidziuś to zaczyna dosyć niepozornie, ale za to słodko. wczoraj umilał mi wieczorne czytanie książki, ale może też być tak że mu się nie podobała, bo matka się jakoś ostatnio nie może oderwać od thillerów i akurat było o chorych psychicznie dzieciach, mordowaniu itp. a tak serio to sama nie wiem czy to co czytam jakoś wpływa na dziecko, ale z drugiej strony wolę czytać niż ogłupiać się TV, chociaż akurat mój Mąż uważa odwrotnie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 września 2016, 10:33

13 września 2016, 08:54

z dobrych wieści to znamy już płeć - będzie syn! nasz mały bezwstydnik od razu pokazał siusiaka, także nie ma najmniejszych wątpliwości. najbliżsi już powiadomieni, więc spływają pierwsze gratulacje.

niestety są też gorsze wieści, chociaż lekarz kazał nam (na tym etapie) się nie przejmować i czekać na wizytę (już jutro) u gin. prowadzącego. uwaga cytuję "torbiele splotów naczyniówkowych", dla niewtajemniczonych dodam, że na główce. no przyznacie, że nie jest to zbyt budujące i mi w sumie rozwaliło cały wczorajszy dzień. ba, nawet przyćmiło radość z tego, że znamy już płeć. niemniej lekarz uspokajał, że jeśli wada jest izolowana, tj. nie występują inne anomalia, to w ponad 90% przypadków torbiele się wchłaniają i zostają po nich tylko wspomnienia. niemniej zalecił powtórzenie USG połówkowego za ok. 3-4 tygodnie, oraz echo serca płodu. najgorsze, że o tych torbielach nie można zbyt wiele znaleźć w internecie, więc w sumie nie wiemy jaka przyczyna, czy może coś robiłam źle, czy może coś mogłam robić inaczej itp. null, zero. za to fora są bardzo optymistycznie, bo kto by tego nie doświadczył kończyło się dobrze, tj. wchłonięciem, więc może faktycznie nie ma się co przejmować? no w każdym razie spróbuję, bo jak sądzę żadne złe emocje nie wpływają dobrze na dziecko.

mam nadzieję, że po jutrzejszej wizycie u lekarza prowadzącego i jakichś konkretnych ustaleniach będą mogła wreszcie w pełni cieszyć się i oswoić z myślą, że urodzę synka. i chociaż tak jak pisałam wcześniej płeć nie miała dla mnie znaczenia, to powiem że jednak muszę sobie trochę w głowie poukładać, bo jakoś tak się składało w moim życiu, że jednak więcej miałam doświadczenia z dzidziusiami-dziewczynkami, w tym niemal wychowałam do spółki z bratem dwie młodsze siostry, a tutaj będzie synek, więc jakby nie patrzeć prawdziwy debiut, że tak powiem pierwszy raz.

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 września 2016, 21:12

14 września 2016, 20:59

otóż mój lekarz totalnie zbagatelizował temat torbieli. jest więcej niż przekonany, że to się samo wchłonie, a dawniej to byśmy nawet nie wiedzieli że dzidziuś ma jakieś zmiany, bo urządzenia nie były aż tak czułe. ale zgodnie z zaleceniami dał skierowanie na powtórzenie USG połówkowego, natomiast z echem serca zdecydował się wstrzymać dopiero do wyników tego powtórzonego USG. z wizyty więc jak zawsze wyszłam z mieszanymi uczuciami, do czego przyznam zaczynam się przyzwyczajać, ale wyjątkowo wyszłam z czymś jeszcze... dokładnie z L4. w sumie to była nasza wspólna decyzja, tj. moja i lekarza bo za każdym razem się pyta czy chcę, czy daję radę i w końcu dzisiaj się ugięłam. prawda jest taka, że od dłuższego czasu praca mnie męczy. męczy mnie wstawanie, wytrzymywanie tych 8 godzin przy komputerze, droga "do" i "z", klienci, stresujące sytuacje/napięcia itp. oczywiście spodziewam się, że mój szef nie będzie wniebowzięty, ale przecież nie przepadnę jak kamień w wodę i wiem, że przez najbliższe trzy-cztery tygodnie dalej będę czynna, tylko tak na pół gwizdka, częściej zdalnie, telefonicznie i wg własnego uznania łamane przez samopoczucia. równolegle mam duży problem z tym zwolnieniem, w takim sensie, że przez niemal dziesięć lat pracy przed ciążą zwolnienie zdarzyło mi się dokładnie raz i to jednodniowe (!), ale z drugiej strony moje ciało wzięło nade mną górę i po prostu należy się z tym pogodzić. każda kobieta która jest w ciąży musi w końcu zwolnić i każda ma swój rytym i musi się do tego rytmu dopasować.

z takich już bliższych samemu dzidziusiowi spraw, to jestem już przekonana że to co czuję to są ruchy, a nie jakieś tam kiszki. wczoraj wieczorem nasz łobuziak przez dobrych kilka minut się do nas dobijał jak sobie leżakowaliśmy i rozmawialiśmy z Mężem/tatusiem. ciekawe czy reagował tak na nasze głosy, czy po prostu taki zbiegi okoliczności? no w każdym razie co by to nie było czekam na więcej synu!

Wiadomość wyedytowana przez autora 14 września 2016, 20:59

17 września 2016, 13:29

no więc szef przyjął moje L4, że się tak wyrażę z godnością. oczywiście przez najbliższe tygodnie będziemy jeszcze mniej, lub bardziej kontaktować się, a nawet widywać, ale wreszcie to nie będzie bite 8 godzin dziennie, więc mogę się przełączyć w tzw. tryb "slow". postaram się nie zmarnować tych wolnych dni w takim sensie, że jednak nadam sobie jakiś rytm dnia, który nie pozwoli mi umrzeć z nudów podczas gdy mój Mąż będzie w pracy. oczywiście nie będą to jakieś wielkie zadania/wyczyny, ale wreszcie odgruzuję nasze mieszkanie, bo jak dotąd przez te weekendy na działce to sprzątamy tylko z grubsza, a przez słoiki gotujemy od wielkiego dzwonu. już nie wspomnę o zwyczajnym zadbaniu o siebie, również w wymiarze intelektualnym i duchowym, chociaż akurat w przypadku książek to zamierzam się bardziej ograniczać, niż rozbestwiać.

na tym etapie zwolnienia po prostu cieszę/delektuję się wolnością. mam nadzieję, że ten entuzjazm utrzyma się aż do stycznia, tj. do szczęśliwego rozwiązania, czego sobie bardzo życzę.

p.s. nasz synuś coraz częściej dokazuje w brzuszku. uwielbiam to i za każdym razem się wzruszam. Mąż też, tym bardziej, że najwięcej prób kontaktu jest właśnie kiedy on jest w pobliżu. przypadek? nie sądzę. podobno dzieci na tym etapie już coś słyszą, więc moja teoria jest taka, że synuś reaguje na nasze głosy.

20 września 2016, 12:48

chyba już wybraliśmy szpital i ostatecznie (po przeanalizowaniu różnych opcji) podeszliśmy do tematu jak najbardziej praktycznie, tj. jak najbliżej miejsca zamieszkania. oczywiście to jest na razie takie wybranie "w głowie", bo w praktyce to jest tak, że masz rozwarcie i jedziesz, a po drodze modlisz się, żeby było miejsce. chociaż podobno jak akcja jest zaawansowana, to nie mogą odesłać z kwitkiem i tego się trzymam. poza tym "nasz" szpital nie jest podobno oblegany, więc nie ma się co martwić do przodu.

szkołę rodzenia też już umówiłam i to w tym samym szpitalu, co by się jakoś oswoić. w sumie to nie wszyscy z tego korzystają, ale przy pierwszym dziecku na pewno nie zaszkodzi, szczególnie Mężowi. gorzej z umówieniem położnej (bo chcemy się zdecydować, przynajmniej przy pierwszym porodzie na tzw. odpłatne usługi okołoporodowe), ponieważ do której by nie zadzwonić mówią, że to jeszcze za wcześnie, co z polskiego na polski oznacza, że jeszcze wszystko się może zdarzyć, więc po co na tym etapie się angażować. no bezduszne, ale w sumie z ich punktu widzenia uzasadnione/praktyczne.

z innych spraw to mamy już pierwsze i drugie imię dla synka, które ujawnimy dopiero po porodzie. natomiast, żeby się trochę podroczyć z rodzinką (szczególnie z naszymi Mamami/a dzidziusiowymi Babciami) oficjalnie będziemy mówić, że będzie miał na imię jak tatuś, z dopiskiem junior: "tatuś" junior. oczywiście jest to pomysł Męża, a ja jak zwykle dałam się urobić. jak sobie tylko pomyślę, że z naszego syna też może wyrosnąć taki mały żartowniś, albo że w perspektywie możemy mieć więcej synów, to nie wiem czy ja się nie wyprowadzę i nie będę ich wszystkich odwiedzała tylko w weekendy.
1 2 3 4 5 ››