po dzisiejszej wizycie u ginekologa (ponownie) mam mieszane uczucia do tego człowieka. nie wiem, może mam za duże wymagania, a może rzeczywiście coś jest na rzeczy. moim zdaniem on jest taki zbyt zdystansowany i tak chłodno uprzejmy. nie uprzejmy z natury, ale jakby mu coś kazało i ja to wyczuwam. dzisiaj nie było nawet USG i może to mnie najbardziej zirytowało, tylko badanie, że tak powiem ręczne, słuchanie serduszka (chyba przez detektor, albo coś podobnego nie wiem, bo nie mam) i już. koniec. a nie, przepraszam! jeszcze zwolnienie. poprosiłam i dostałam bez problemu (do końca tygodnia), a że z literkę "C" to inna historia. dopiero w pracy się zorientowałam, że "C" to bynajmniej nie ciąża, i bujałam się przez pół Warszawy po uprzejmą korektę. no i i tak, że coś mnie w ogóle tchnęło i sprawdziłam w internetach. a pomyśleć, że mogłam takie oddać szefowi i sobie pójść do domu zadowolona, żeby nie powiedzieć podchmielona. a następna wizyta dopiero 18 sierpnia i w sumie nie mogę się zdecydować czy to dobrze, czy nie dobrze. bo znowu strasznie długo.
dzisiaj dzwoniłam też z nowiną do koleżanki z pracy, której ciążę (starszą od mojej o 8 tygodni) wypłakiwałam swojego czasu mojemu Mężowi na ramieniu. oj cieszyła się bardzo i przy okazji pocieszyła, żebym się nie przejmowała objawami, bo są jak najbardziej na miejscu i że schudłam 0,5 kg też mam się nie przejmować, bo ona to schudła nawet 1 kg, a dodam tylko że to ja jestem ta szczupła, a ona to już w ogóle pióreczko. a teraz przy 20 tygodniu ma już taki konkretny brzuszek i 5 kg do przodu, więc po prostu wszystko ma swój czas.
tydzień zwolnienia dobrze mi robi, chociaż ja w zasadzie nie robię za dużo. dzisiaj Mąż dał mi do zrozumienia, że dobra żona to by chociaż raz wstała i zrobiła Mężowi śniadanie, no to wstałam... i dałam mu buziaka. jutro mu powiem, że dobry mąż to by chociaż raz zrobił żonie śniadanie, skoro i tak sobie robi przed pracą i obiecuję, że też mi wystarczy buziak.
mam wrażenie, że mdłości powoli ustępują. tzn. jeszcze wczoraj rano miałam takie konkretne odruchy, ale już bez finału w łazience. dzisiaj mogłam pierwszy raz otworzyć lodówkę bez zatykania nosa. co prawda dalej czuję, że "lodówka śmierdzi lodówką", ale nie są to już tego rodzaju przemyślenia, które później trzeba kontynuować nad klozetem.
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 lipca 2016, 09:56
poza tym jestem permanentnie zmęczona. raz że ta duchota, dwa w sobotę mieliśmy wesele, na którym wytrwałam do 3 rano i teraz odchorowuję, albo dokładniej odsypiam. codziennie mam problem, żeby wstać do pracy i już odliczam do urlopu. na początku nie chciałam brać wolnego, bo w tym roku i tak nigdzie nie wyjeżdżamy, ale Mąż (jak zawsze) mnie urobił.
smutno mi, że w tym roku musimy obejść się bez typowych wakacji, ale budowa to studnia bez dna i każdy grosz jest na wagę złota. szkoda mi przede wszystkim dlatego, że to taki ostatni czas, żeby wyjechać gdzieś tylko we dwoje, ale z drugiej strony z dzidziusiem też będzie (?) fajnie, tylko inaczej.
jeśli chodzi o mój brzuszek to powoli (jednak) rośnie. jest to jednak tego rodzaju przyrost, który zauważam przede wszystkim ja i wiadomo Mąż, bo co chwila podwijam przy nim bluzkę. normalni śmiertelnicy jeszcze się nie zorientują, chociaż każdy kto się dobrze przypatrzy pomyśli co najmniej, że przed chwilą musiałam porządnie zjeść, o ile wiadomo nie założę jakiejś zwiewnej bluzki, a takich dodam mam najwięcej.
w niedzielę byłam u Mamy i tak się złożyło, że rodzeństwo w komplecie, co ostatnio zdarza się rzadko. pokazywałyśmy sobie z młodszą siostrą brzuchy i obydwie mamy takie same, ale... tylko ja jestem w ciąży. dodam, że siostra nie jest gruba, ani nawet przy kości, ale po niedzielnej wyżerce wyglądałyśmy prawie tak samo, na szczęście w poniedziałek rano już prowadziłam w tej nierównej walce.
ale prawda jest taka, że rzeczywiście mam mały brzuszek i wszyscy się pytają gdzie schowałam dzidziusia, ale jest to raczej takie zawadiackie i z sympatią więc się nie wkurzam. moja przyjaciółka w ogóle bardzo długo miała mały brzuszek, nawet w 7 miesiącu, a dzidziuś po urodzeniu miał prawie 3,5 kg. więc nie ma reguły. z kolei z ciekawostek ja po urodzeniu ważyłam 2,1 kg i jakoś świat się nie skończył.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 sierpnia 2016, 08:00
ostatnio co prawda udałam się na "małe" zakupy, ale jakoś tak wszystko co kupiłam nie kwalifikuje się na ciążowe i za chwilę z tego wyrosnę. oczywiście nie muszę dodawać co na to mój Mąż i pozostała część rodziny, którym się wydaje, że jak już (w końcu) urosnę to taka zostanę na zawsze, a co za tym idzie, że wydałam pieniądze na marne, ale przecież od razu wiadomo, że są w błędzie co nie?
poza tym na swój sposób to mnie tak trochę łechce, że w ciąży, a jeszcze sobie spodnie w rozm. 36 kupiła. może po części dlatego, że nie zawsze byłam taka drobna (żeby nie przesadzić z filigranową) i jaram się swoją figurą, chociaż zabijcie mnie nie wiem skąd ta zmiana/spadek. na pewno schudłam po wyprowadzce z domu (jakieś 5 lat temu) i bynajmniej nie dlatego, że nic nie jadłam, ale fakt jadam inaczej. i nie żeby jakoś tam specjalnie fit, ale faktycznie jakoś mniej tłusto niż w domu. poza tym przez jakiś czas nosiłam aparat ortodontyczny i wtedy fakt zdarzało mi się jeść mniej, bo jedzenie to był ból. ale dla odmiany w Warszawie w ogóle nie jestem aktywna, a wcześniej to kilka razy w tygodniu biegałam, jeździłam rowerem, a zimą zaliczałam aerobik, więc jakby to wszystko zsumować ze sobą to logiki w tym żadnej.
oczywiście mam świadomość, że w końcu faktycznie będę większa, ale liczę, że przede wszystkim w brzuszku. a jak nie to trudno. znam siebie i wiem, że na pewno to sobie jakoś (filozoficznie i przekonująco) wytłumaczę. w końcu najważniejszy w tym wszystkim jest dzidziuś, a matka się jakoś ogarnie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 sierpnia 2016, 17:07
i tym cudownym sposobem do ginekologa idę sama, a mój Mąż również sam będzie sobie podnosił ciśnienie na działce. także ten teges no chce się żyć!
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 sierpnia 2016, 12:11
p.s. przez kilka dni bolał mnie brzuch nad pępkiem. poczytałam trochę w internetach i to podobno dlatego, że rosnę. poza tym żeby nie było, że jestem taka Zosia Samosia to skontaktowałam się (na wszelki wypadek) z ginekologiem i zalecił brać NOSPĘ a jak po czterech dniach nie przejdzie to dopiero przyjść. na szczęście wczoraj już mniej bolało, a dzisiaj w ogóle więc obejdzie się i bez wizyty i bez NOSPY, a nie ukrywam, że leków nie lubię. już i tak, że biorę kwas foliowy (PREGNA PLUS), bo rozumiem że trzeba i (od niedawna) żelazo (SZELAZO), bo złe wyniki krwi (niemniej typowe dla kobiet w ciąży i mojej grupy krwi).
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 sierpnia 2016, 10:10
w myśl powyższego wczoraj odkurzyłam dosłownie i w przenośni swoje podejście i postanawiam być bardziej aktywna i zaangażowana w tzw. życie po pracy. bo ostatnio to nie ukrywam było z tym różnie, żeby nie powiedzieć źle, po części też dlatego że dużo spałam. ale teraz energii mam więcej, więc wymówki się skończyły i do roboty. postanowienie obejmuje również inne dziedziny życia w tym angielski, że tak powiem zdrowie i uroda no i nie zapominając o aktywności, nawet gdyby to miał być tylko spacer. trzymajcie kciuki.
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 sierpnia 2016, 21:57
natomiast ze względu na ostatnie wydarzenia, to nawet się cieszę z tych objawów, bo przynajmniej (dosłownie) czuję, że jestem w ciąży. nie ukrywam jednak, że znowu częściej nachodzą mnie czarne myśli. na szczęście do USG połówkowego już coraz bliżej, gdzie mam nadzieję usłyszeć dużo pozytywnych rzeczy i się nimi jakoś podbudować.
coraz bardziej tracę serce do pracy i nic tylko odliczam do października. oczywiście w pracy jest mała presja, żebym została jak najdłużej (najlepiej do porodu), ale wszystkich po kolei sprowadzam na ziemię. poza tym ten październik to jest też po części dlatego, że przez pierwszy miesiąc zwolnienia (co wiem z doświadczenia innych koleżanek/mam) i tak nie ma się życia, bo jak nie dzwonią, to piszą, a jak nie piszą, to może byś wpadła na chwilkę i tak w koło, więc faktyczne odcięcie się od pracy nastąpi może w listopadzie. tym bardziej więc nie widzę sensu w odkładaniu zwolnienia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 września 2016, 10:02
natomiast jeśli chodzi o moje samopoczucie to totalna huśtawka. zaczynam chyba intensywnie rozrastać się, stąd częściej mnie boli to tu to tam, a ponieważ w ciąży jestem pierwszy raz to nie mam do czego porównać, więc nie wiem co jest normalne, a czym powinnam się martwić. wczoraj (pierwszy raz) wzięłam nospę, z pracy zwiałam godzinę przed czasem i zdecydowałam się przyspieszyć wizytę z gin. o tydzień, czyli na jutro. nawet jeśli to tylko dmuchanie na zimne, to trudno, ale po prostu muszę usłyszeć od jakiejś wyższej instancji, że wszystko gra.
wydaje mi się, że od kilku dni czuję ruchy, ale może to tylko takie wrażenie łamane przez chcenie. tym bardziej że są takie delikatne, jakby od środka, więc może to tylko kiszki robią sobie ze mnie jaja.
przyznaję że coraz ciężej, tak psychologicznie chodzi mi się do pracy i gdyby nie to, że czuję się zobowiązana to pewnie już miałabym wolne. oczywiście odliczanie do października nie pomaga, bo wiadomo jak człowiek na coś czeka to taaaaaaak się dłuży i nic się nie poradzi. oczywiście jak mogę próbuję cieszyć się chwilą/dniem, bo wiadomo na wszystko przychodzi właściwy czas, ale jakoś średnio mi się to udaje. dodatkowo zaczynam doświadczać problemów tzw. komunikacyjnych, bo oczywiście dla mnie ciąża jest widoczna i odczuwalna, ale dla otoczenia to już różnie. no więc zdarza się, że stoję przez całą drogę, a przecież sobie nie napiszę na czole "uwaga piąty miesiąc ciąży, chętnie usiądę". z kolei jak już wygram wyścig do miejsca siedzącego, np. nie daj Bóg z jakąś starszą (ale dodam jeszcze całkiem dziarską) panią, to mówię Wam gdyby jej/ich spojrzenia mogły zabijać to ja bym już parę razy nie żyła, a domyślam się że to dopiero urocze początki.
na szczęście (wbrew mojemu narzekaniu) dobry humor mnie nie opuszcza, chociaż czasem się zastanawiam jak Wy mnie tam odbieracie po lekturze mojego pamiętniczka?
p.s. w najbliższy poniedziałek USG połówkowe, więc duże szansa, że dowiemy się kogo noszę pod sercem i pomimo braku oczekiwań co do płci już przebieram nogami z ciekawości.
Wiadomość wyedytowana przez autora 8 września 2016, 11:06
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 września 2016, 10:33
niestety są też gorsze wieści, chociaż lekarz kazał nam (na tym etapie) się nie przejmować i czekać na wizytę (już jutro) u gin. prowadzącego. uwaga cytuję "torbiele splotów naczyniówkowych", dla niewtajemniczonych dodam, że na główce. no przyznacie, że nie jest to zbyt budujące i mi w sumie rozwaliło cały wczorajszy dzień. ba, nawet przyćmiło radość z tego, że znamy już płeć. niemniej lekarz uspokajał, że jeśli wada jest izolowana, tj. nie występują inne anomalia, to w ponad 90% przypadków torbiele się wchłaniają i zostają po nich tylko wspomnienia. niemniej zalecił powtórzenie USG połówkowego za ok. 3-4 tygodnie, oraz echo serca płodu. najgorsze, że o tych torbielach nie można zbyt wiele znaleźć w internecie, więc w sumie nie wiemy jaka przyczyna, czy może coś robiłam źle, czy może coś mogłam robić inaczej itp. null, zero. za to fora są bardzo optymistycznie, bo kto by tego nie doświadczył kończyło się dobrze, tj. wchłonięciem, więc może faktycznie nie ma się co przejmować? no w każdym razie spróbuję, bo jak sądzę żadne złe emocje nie wpływają dobrze na dziecko.
mam nadzieję, że po jutrzejszej wizycie u lekarza prowadzącego i jakichś konkretnych ustaleniach będą mogła wreszcie w pełni cieszyć się i oswoić z myślą, że urodzę synka. i chociaż tak jak pisałam wcześniej płeć nie miała dla mnie znaczenia, to powiem że jednak muszę sobie trochę w głowie poukładać, bo jakoś tak się składało w moim życiu, że jednak więcej miałam doświadczenia z dzidziusiami-dziewczynkami, w tym niemal wychowałam do spółki z bratem dwie młodsze siostry, a tutaj będzie synek, więc jakby nie patrzeć prawdziwy debiut, że tak powiem pierwszy raz.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 września 2016, 21:12
z takich już bliższych samemu dzidziusiowi spraw, to jestem już przekonana że to co czuję to są ruchy, a nie jakieś tam kiszki. wczoraj wieczorem nasz łobuziak przez dobrych kilka minut się do nas dobijał jak sobie leżakowaliśmy i rozmawialiśmy z Mężem/tatusiem. ciekawe czy reagował tak na nasze głosy, czy po prostu taki zbiegi okoliczności? no w każdym razie co by to nie było czekam na więcej synu!
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 września 2016, 20:59
na tym etapie zwolnienia po prostu cieszę/delektuję się wolnością. mam nadzieję, że ten entuzjazm utrzyma się aż do stycznia, tj. do szczęśliwego rozwiązania, czego sobie bardzo życzę.
p.s. nasz synuś coraz częściej dokazuje w brzuszku. uwielbiam to i za każdym razem się wzruszam. Mąż też, tym bardziej, że najwięcej prób kontaktu jest właśnie kiedy on jest w pobliżu. przypadek? nie sądzę. podobno dzieci na tym etapie już coś słyszą, więc moja teoria jest taka, że synuś reaguje na nasze głosy.
szkołę rodzenia też już umówiłam i to w tym samym szpitalu, co by się jakoś oswoić. w sumie to nie wszyscy z tego korzystają, ale przy pierwszym dziecku na pewno nie zaszkodzi, szczególnie Mężowi. gorzej z umówieniem położnej (bo chcemy się zdecydować, przynajmniej przy pierwszym porodzie na tzw. odpłatne usługi okołoporodowe), ponieważ do której by nie zadzwonić mówią, że to jeszcze za wcześnie, co z polskiego na polski oznacza, że jeszcze wszystko się może zdarzyć, więc po co na tym etapie się angażować. no bezduszne, ale w sumie z ich punktu widzenia uzasadnione/praktyczne.
z innych spraw to mamy już pierwsze i drugie imię dla synka, które ujawnimy dopiero po porodzie. natomiast, żeby się trochę podroczyć z rodzinką (szczególnie z naszymi Mamami/a dzidziusiowymi Babciami) oficjalnie będziemy mówić, że będzie miał na imię jak tatuś, z dopiskiem junior: "tatuś" junior. oczywiście jest to pomysł Męża, a ja jak zwykle dałam się urobić. jak sobie tylko pomyślę, że z naszego syna też może wyrosnąć taki mały żartowniś, albo że w perspektywie możemy mieć więcej synów, to nie wiem czy ja się nie wyprowadzę i nie będę ich wszystkich odwiedzała tylko w weekendy.
Ja miałam wizyty co miesiąc i tylko 3 obowiązkowe usg. Jeśli wszystko jest ok to w zupełności wystarczy. Chociaż wiem, że każda z nas chciałaby częściej podglądać dzidziusia!
to powiem, że mnie trochę uspokoiłaś :)