oczywiście dalej się boję i pewnie to nie ustąpi do pierwszej wizyty u ginekologa, ale też nie ma co się chować do szafy z dobrą nowiną. chociaż... w realu to na razie nikt jeszcze nie wie. zamierzamy poczekać właśnie do pierwszej wizyty u ginekologa. kiedy (mam nadzieję) usłyszymy, że wszystko jest ok.
p.s. i pomyśleć, że gdyby się nam udało za pierwszym razem to byłabym miesiąc-dwa przed porodem. a z drugiej strony wszystko co było, a raczej nie było staje się nie ważne, skoro teraz jest!
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 czerwca 2016, 14:27
moim największym objawem ciąży są uwaga... gazy. i to nie byle jakie bo czuję po kręgosłupie że nadchodzą jak prawdziwy huragan. przepraszam za takie szczegóły, ale fascynuje mnie to. kiedyś dziecko będzie miało niezły ubaw jak mu tatuś powtórzy (a powtórzy, już ja go znam!), że mamusia pierdziała jak szalona.
poza tym często śpię w dzień, czego wcześniej nie brałam za objaw, bo cóż... zdarzało mi się i bez ciąży zasypiać w ciągu dnia. natomiast rzeczywiście od jakiegoś czasu robię to niemal regularnie, przy czym dzisiaj jakoś udało mi się nie usnąć, ale to nie znaczy że sobie właśnie nie leżę (no może półsiedzę) w łóżeczku.
wg belly do ginekologa powinno się pójść dopiero ok. 8-10 tygodnia. więc jednak zostaną przy pierwszej wersji , tzn. w przyszłym tygodniu zrobię dwa razy (w odstępie 2-3 dniowym) betę, a wizytę umówię po 6 czerwca. to i tak będzie wcześniej niż sugeruje belly, ale tez bez przesadnej paniki.
gdzieś wyczytałam, że na tym etapie dzidziuś jest wielkości ziarenka maku i jest to jednocześnie niesamowite i przerażające. dlatego najchętniej przespałabym najbliższe pół roku i obudziła się już z czymś bardziej konkretnym pod serduszkiem.
najgorzej, że nigdy nie byłam w ciąży i nie wiem czym się przejmować, czym nie. np. od jakiegoś czasu codziennie rano boli mnie gardło. później w ciągu dnia najczęściej przechodzi, ale jednak boli. mam też katar, ale nie czuję się jakaś chora, czy nawet przeziębiona. mam wrażenie, że jest to raczej coś z powietrza, chociaż nigdy nie miałam żadnych alergii, ale podobno to może przyjść z wiekiem, poza tym to taki delikatny katar, powiedziałabym nawet katarek. kupiłam sobie wczoraj syrop malinowy i już sobie aplikowałam dwa razy dosładzając łyżeczką miodu, żeby jakoś wzmocnić (na wszelki wypadek) odporność.
nikomu jeszcze nie powiedzieliśmy o ciąży i do wizyty raczej tak zostanie. oczywiście kusi mnie, żeby się wygadać, ale z drugiej strony do wizyty nie ma się co przesadnie emocjonować. zresztą ja nawet jeszcze nie umiem się cieszyć z mojego stanu. myślę, że taka prawdziwa radość to przyjdzie jak już usłyszę od lekarza, że wszystko gra itd. a na razie to jest takie jakby zawieszenie. niby już się nie staramy, ale jeszcze trudno uwierzyć, że naprawdę się nam udało.
a teraz jakby w moje ciało weszła jakaś histeryczka i na dodatek z depresją. zamiast po prostu się cieszyć tak się okopałam w moich emocjach i obawach, że aż fizycznie boli.
mam tylko nadzieję, że wynik dzisiejszej bety (oby książkowy) mną jakoś (pozytywnie) potrząśnie. a jeśli jeszcze zobaczę w czwartek dobry przyrost to już w ogóle postanawiam poprawę. tymczasem odliczam do wieczora i już nie powiem ile razy logowałam się, żeby sprawdzić czy może już są te wyniki, chociaż pani pielęgniarka wyraźnie powiedziała, że WIECZOREM!
od jakiegoś czasu moim głównym zajęciem jest sen. wstaję rano do pracy, po ok. 5 godzinach w pracy dopada mnie kryzys, czasem nawet małe bóle głowy, a wchodząc do domu interesuje mnie (poza jakimś jedzeniem oczywiście) łóżko! po drzemce, która nie trwa bynajmniej pół godziny mam akurat tyle siły, żeby się wykąpać, czasem uprasować coś na rano i... znowu pójść spać.
zauważyłam też, że inaczej jem. kiedyś miałam skłonności do zjadania wszystkiego, nawet jeśli porcja była duża, a teraz zjem trochę i po prostu dalej nie mogę. i to nawet nie ze względu na mdłości, bo w moim przypadku to raczej słowo na wyrost, ale po prostu czuję się pełna. za to jadam częściej, jakbym ciągle była głodna.
ogólnie jestem już bardzo spokojna. po pierwszym wyniku bety chyba wreszcie dałam na luz. i nawet nie stresuje mnie dzisiejsza (druga) beta, chociaż oczywiście zawsze lepiej znać wynik niż nie znać, więc tak czy inaczej ponownie odliczam do wieczora, ale już w innym nastroju niż we wtorek.
postanowienia miałam ambitne, ale piątek cały przespałam. owszem nie powinno to (już) dla mnie być wielkim zdziwieniem, w jakimś sensie taki był nawet plan, ale z drugiej strony w tym tygodniu nie zrobiłam nic oprócz rzeczy absolutnie podstawowych, typu zjedz, idź do pracy, wykąp się, śpij. gotowania też nie było, ciągle gdzieś chodziliśmy i mam już dosyć jedzenia na mieście na najbliższe tygodnie.
natomiast dzisiaj, dzisiaj to był dzień! obudziłam się po 7 rano, bez budzika! trochę ogarnęłam internety, zjadłam odrobinę jogurciku, bo zorientowałam się, że nie mamy chleba, nastawiłam pranie, ba ubrałam się i poszłam na zakupy. po powrocie zjadłam 3 porządne kanapki, pogadałam z siostrą na skype, wstawiłam drugie pranie i uwaga hit: umyłam wszystkie okna! nawet nie jestem zła, że ok. 14stej z minutami w końcu poległam (czytaj ucięłam sobie drzemkę), bo jakby nie patrzeć to już nie śpię, a nawet zdążyłam zjeść domowy obiad! zrobiony przez mnie i jest dopiero 17:00. tak to można żyć.
p.s. oczywiście akurat w dniu kiedy myłam okna musiał padać deszcz, ale na szczęście był dosyć pionowy, a nie z ukosa bo by mi wszystko zepsuł i potem Mąż by nie uwierzył. i nie żebym była jakąś perfekcyjną panią domu, ale właśnie dlatego że tak rzadko myjemy okna chciałabym, żeby chociaż przez weekend cieszyły oko swoją nieskazitelnością.
p.s. 2 domowy obiad zrobiłam w piątek, od razu na 2 dni, więc po namyśle ten piątek nie był znowu taki bezproduktywny. powiem więcej, jak się obudziłam z mojej "drzemki" to nawet po nim pozmywałam ok. 1 w nocy!
oczywiście całe to wyciszanie to nic innego jak spanie, z przerwami na ugotowanie obiadu, pozmywanie i pójście do kościoła. także tyle w temacie mojej aktywności. nawet nie próbuję sobie wyobrażać jak ja jutro wytrzymam 8 godzin w pracy. to zabawne bo przed ciążą myślałam, że będę pracowała do samego końca, a teraz najchętniej uciekłabym na zwolnienie zaraz już. natomiast jakby nie patrzeć do wizyty u ginekologa jest to niepotrzebne wyprzedzanie tematu.
z innej beczki: stronę ovu znalazłam dokładnie tego samego dnia, kiedy koleżanka z pracy (starsza o ok. 4 lata) powiedziała, że jest w ciąży. wcześniej nie wiedziałam nawet, że się starają, bo w zasadzie bywa/ła u nas tylko raz w tygodniu i pomimo, że bardzo sympatyczna na swój sposób jest też dość skryta. no w każdym razie o ciąży powiedziała przede wszystkim dlatego, że lekarz dał jej od razu zwolnienie, ze względu na zagrożenie, choć nieoficjalnie wiadomo mi, że bardziej ze względu na atmosferę/stres jaki panuje w jej macierzystej firmie, w której spędza/ła pozostałe dni tygodnia. pamiętam że jej dobra nowina wytrąciła mnie na cały dzień z normalnej pracy. tym bardziej, że w socjalnym trochę ją pociągnęłam za język i okazuje się, że staranie zajęło im całe trzy miesiące. oczywiście życzyłam i życzę jej jak najlepiej, ale chyba każda z nas, która stara, lub starała się trochę dłużej nie może się po takiej nowinie tak do końca wyzbyć poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. dlatego jak tylko przyszłam do domu to od razu uderzyłam w bek. dobrze, że był Mąż, pogłaskał, przytulił i jakoś się pozbierałam.
a teraz ja jestem w 6 tygodniu ciąży, jak moja koleżanka wtedy i mam cichutką nadzieję, że będzie, ba że musi być dobrze. chociaż wiadomo dzień sądny to dopiero jutro. trzymajcie więc za mnie kciuki, tak jak i za Was trzymam i kibicuję na każdym etapie i podglądam czasem komentując, a czasem po cichutku, ale zawsze z całego serca.
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 czerwca 2016, 20:30
najważniejsze, to że pierwszy raz miałam (a raczej mieliśmy, bo Mąż uczestniczył w badaniu) możliwość zobaczyć nasze maleństwo, a przede wszystkim że/czy jest we właściwym miejscu. trochę mnie zaskoczyło, że lekarz w ogóle nie patrzył na wyniki bety, ale powiedział w sumie to co gdzieś już słyszałam, że najważniejsze jest USG. jeśli chodzi o serduszko to coś tam lekarz słyszał, ale nie chciał dać głowy i obiecał, że sprawdzimy dokładnie następnym razem. kolejną wizytę mam umówić za ok. dwa tygodnie, oczywiście już z wynikami zleconych badań.
od tej chwili postanowiliśmy z Mężem, że będziemy powoli chwalić się ciążą. oczywiście nie żeby od razu trąbić, ale najważniejsze osoby mogą się już powoli dowiadywać. rozgłaszanie siłą rzeczy zacznie się od piątku, bo nie mieszkamy w naszych rodzinnych miejscowościach, więc to muszą być odwiedziny połączone z głoszeniem dobrej nowiny.
po tej wizycie jestem już mega spokojna i (s)próbuję więcej nie czarno widzieć.
p.s. chciałam ten wpis zrobić wczoraj, ale wyobraźcie sobie, że położyłam się "na chwilkę" po wizycie, a potem otwieram oczy i północ. taka sytuacja.
teraz cieszę się, jeśli chociaż jednego dnia uda mi się nie zdrzemnąć, a podobno taka senność może sobie trwać nawet do końca I trymestru. to powoduje, że coraz częściej myślę o zwolnieniu. ja co przez (chyba już) 10 lat pracy byłam raptem przez 1 dzień na L4, ja co na przeziębienia pozwalałam sobie tylko w weekendy, lub podczas urlopów, ja marzę i tęsknię teraz za L4. oczywiście staram się to sobie jakoś wybić z głowy, bo też znam siebie na tyle, żeby wiedzieć, że byłoby mi fajnie najwyżej przez tydzień, ale też nie da się ukryć, że przydałaby się jakaś pomoc domowa, typu posprzątaj, ugotuj, pozmywaj, zrób zakupy, uprasuj itd. bo ja po prostu nie mam czasu. oczywiście żeby nie było Mąż robi co może, włącznie ze znoszeniem moich humorów, ale też sam ma stresującą pracę, plus częste delegacje i na głowie budowę domu, w którą ja nie jestem zaangażowana nawet w 3 % jeśli obliczać zaangażowanie wg tego co zrobiłam, załatwiłam itd.
a w ogóle to ten wpis jest tylko po to żeby przykryć mój niepokój związany ze słabymi wynikami krwi (niedobór żelaza) i tą cieniutką niteczką bordowego skrzepu o której nie mogę zapomnieć.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 czerwca 2016, 15:20
w ostatni poniedziałek wylądowałam niespodziewania u ginekologa, ze względu na jasnobrązowe, rozciągliwe plamienia. na szczęście okazało się, że to tylko jakaś infekcja, ale przedtem zdążyłam się chyba ze trzy razy poryczeć.
w ostatni weekend powiedzieliśmy o dzidziusiu rodzicom i rodzeństwu. na razie nie chcemy tego rozgłaszać dalej, ale oczywiście jeśli ktoś zapyta to przecież nie będę ściemniać, że nie. oczywiście wszyscy płakali i/lub kręciły im się łezki w oku, a ja nic. ja jestem cały czas na etapie, że nie dowierzam.
a w ogóle to w poniedziałek dowiedziałam się, że maleństwo jest starsze o dwa dni względem wyliczeń belly, także rośnie jak na drożdżach, a serduszko pięknie bije!
przepraszam za ten chaotyczny wpis, ale kotłuje się we mnie milion myśli.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 czerwca 2016, 09:04
mam nadzieję, że to nie brzmi jak typowe narzekanie. wbrew pozorom staram się mieć dużo wyrozumiałości dla wszystkich moich objawów, nawet jak otwieram lodówkę i mnie cofa. po prostu ciąża taka jest, trzeba to przetrwać, bo to jest to żadna cena jeśli wziąć pod uwagę, co dostanę za 9 miesięcy (tych przejściowych) niedogodności.
a teraz kiedy patrzę na mojego Męża to po prostu wiem, że będzie najlepszym na świecie ojcem. takim, którego naszego dziecko nie będzie się bało, w okół którego nie będzie musiało chodzić na palcach, odgadywać jego nastrojów, czy ma humor, a może nie ma. jestem przekonana, że za każdym razem kiedy on będzie się nim zajmował, przytulał, zabawiał ja będę siedziała gdzieś w kąciku i płakała cichutko... (no wiadomo) ze szczęścia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 czerwca 2016, 07:37
zawsze starałam się cieszyć chwilą/dniem, a teraz najchętniej przyspieszyłabym życie o co najmniej trzy miesiące. oczywiście nie jest to możliwe, ale przez to że tyle śpię może jednak jakoś zleci.
jestem teraz dużo spokojniejsza. nawet nie stresuje mnie fakt, że najbliższa wizyta u ginekologa przypada na 18 lipca (mimo że wcześniej najchętniej nie wychodziłabym z gabinetu). chyba powoli zaczynam wierzyć, że wszystko zmierza we właściwym kierunku.
nie chcę wchodzić w szczegóły, ale powyższe z powrotem spowodowało, że zaczęłam myśleć o zwolnieniu. w pracy trzyma mnie tylko lojalność względem szefa i że beze mnie przynajmniej przejściowo firma miałaby problemy z funkcjonowaniem. oczywiście wiem, że nie ma ludzi nie zastąpionych, ale nie jest to duża firma, a ja mam największą wiedzę w zasadzie w każdej sprawie, a jeśli "zniknę" to kto ją przekaże i komu i jak?
no nic, temat zostawiam/zawieszam co najmniej do najbliższej wizyty u ginekologa, tj. do 18 lipca. zobaczymy jak lekarz oceni mój stan i rozwój dzidziusia i jak bardzo mój Mąż będzie lobbował w sprawie, bo dzisiaj to mnie w cale do pracy nie chciał wypuścić. taki był zły za wczoraj.
myślę, że największą zasługę ma w tym wszystkim ponadstandardowe zmęczenie. ciągle tylko śpię, a jak nie śpię to i tak nic tylko myślę o spaniu. tu mam pretensje do Męża że nie spędzamy razem czasu, a z drugiej strony jedyna aktywność na jaką mam siłę to leżenie w łóżku. poza tym dostaję ataków histerii kiedy Mąż za długo (moim zdaniem) siedzi przed TV, albo komputerem, ale jakby to wyłączył to co niby miałby robić? spać ze mną? o 19? jeszcze przed dobranocką, no ej.
no w każdym razie na ten weekend próbowałam zaaranżować również spotkanie z tą przyjaciółką, która jest teraz w ciąży, ale okazuje się, że wyjeżdżają na urlop i wrócą dopiero na koniec przyszłego weekendu, także czekam. mam nadzieję, że uda się nam spotkać i że jak się dowie, że obydwie jesteśmy w ciąży (prawdopodobnie na podobnym etapie) to się ucieszy, a nie np. pomyśli coś w stylu "o jej, my się staraliśmy tyle lat, a oni tylko 8 miesięcy", bo tego bym chyba nie udźwignęła. ale skoro była w stanie odwiedzić wspólną przyjaciółkę z dzidziusiem, to może już inaczej patrzy na cudze ciąże i dzieci. tej przyjaciółce z dzidziusiem też już nie mogę się doczekać jak powiem, bo ona to na bank się ucieszy, tylko po prostu czekam do spotkania na żywo, bo telefony telefonami, internety internetami, ale nie ma to jak się zobaczyć, opowiedzieć i od razu zobaczyć reakcję.
p.s. kilka dni temu moja ovu przyjaciółka Zuzaczu dowiedziała się, że jest w ciąży i przeszła na fioletową stronę mocy. bardzo, ale to bardzo się cieszę i niecierpliwie czekam na kolejne ovu nowiny!
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 lipca 2016, 09:56
a bo właśnie w końcu (mimo tych wymiotów) przyszłam do pracy. wygrała pragmatyczność. szkoda mi "marnować" urlop na złe samopoczucie, chociaż może to nieodpowiedzialne. uznałam jednak, że jeśli będzie coraz gorzej to wezmę chociaż tydzień zwolnienia na tzw. regenerację i jakoś przeczekam te efekty specjalne, a potem dalej będę pracować. natomiast urlop trzymam na czas po macierzyńskim, żeby go sobie maksymalnie przedłużyć, bo chociaż nie chcę aż tak daleko wybiegać w przyszłość to wiem, że nie będzie nam się miał kto zajmować dzidziusiem, więc każdy dzień/tydzień dłużej będzie na wagę złota.
mój Mąż od razu zrobił telefonem zdjęcie wydruku USG, żeby mieć dzidziusia zawsze przy sobie. a wczoraj jak dzwonił kuzyn z gratulacjami (bo krąg wiedzących się poszerza) to z dumą opowiadał o maleństwie, tak że pół przychodni słyszało. już nie wspomnę o jego teorii na temat wieku dzidziusia, który wg USG jest starszy o ok. tydzień. mój Mąż jest zdania, że to zasługa "dobrego materiału"!
wczoraj po wizycie dzwoniłam też do mojej Mamy i dla niej najważniejsze były wnioski końcowe, tj. czy może już się chwalić na prawo i lewo bo wcześniej miała zakaz. oczywiście, żeby nie było zakaz złamała już wielokrotnie (kilka razy się wydało), ale nie ma to jak chwalić się na legalu.
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 lipca 2016, 10:27
Gratulacje, spokojnej ciąży :))) Mam nadzieję, że niedługo też się przeniosę na Belly :)
Gratulacje Kochana;)dużo zdrowia dla Ciebie i twojej fasolki;)
dziękuję Wam! chociaż tak jak napisałam, stres dalej jest, ale próbuję wyluzować :)