X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe myśloodsiewnia
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5 ››

28 września 2016, 09:53

chciałabym napisać, że u mnie nudy, ale ciągle coś się dzieje. niemal cały ostatni tydzień spędziła u mnie młodsza siostra, która niebawem przeprowadzi się do Wa-wy na dłużej ze względu na studia. naprawdę nie wiem kiedy to się stało, bo pamiętam jak by to było dzisiaj jak woziłam ją w wózku. wtedy te 8 lat to była duża i zauważalna różnica, teraz nikt by już nie powiedział, że dzieli nas tyle lat. z siostrą (a raczej z siostrami, bo mam jeszcze jedną, młodszą o 11 lat) dogaduję się lepiej niż z niejednym równolatkiem, ale kiedy koleżanka z pracy zapytała dlaczego więc nie zaproponuję przyszłej studentce wspólnego mieszkania na czas studiów, to już pomijając brak miejsca (kawalerka) i tak zrobiłam taaaakie duże oczy. bo chociaż kocham bardzo to wspólnego mieszkania sobie nie wyobrażam. pomijając, że jesteśmy na innych etapach życia, to mamy różne, a przy tym silne charaktery i po prostu codziennie leciałyby wióry, a mój biedny Mąż mógłby tego nie udźwignąć. już i tak podczas ostatniej wizyty w dzień jej odjazdu doszło do małego spięcia i dopiero jak ostygłyśmy byłyśmy gotowe paść sobie w ramiona. no i właśnie dlatego nie zamieszkamy razem, ale jestem przekonana że dzięki mieszkaniu w tym samym mieście będziemy się częściej widywać, a w razie potrzeby również nie widywać.

oprócz kilkudniowej wizyty siostry cały czas na raty rozstaję się z pracą. to zaglądam osobiście to łączę się zdalnie. natomiast od najbliższego poniedziałku już na bank zwolnię, bo przychodzi nowa i przejmuje wszystkie bieżące sprawy włącznie z moim telefonem służbowym, mailami i wtedy będę mogła naprawdę poczuć co to jest to L4 i może nawet ponarzekać.

u dzidziusia wszystko gra. codziennie czuję jego ruchy i uwielbiam zasypiać z ręką na brzuchu. oczywiście temat torbieli cały czas mi piszczy z tyłu głowy, ale całkiem udało mi się tym nie przejmować przez ostatnie dni i mam nadzieję, że ten stan utrzyma się do następnego/powtórzonego USG, które już w najbliższy poniedziałek.

29 września 2016, 08:39

czasem tak mam, że zrobię jakiś wpis, a potem calutki usuwam jeszcze przed kliknięciem "zapisz" (opublikuj) bo w sumie emocje, które mną powodowały zeszły i na koniec okazuje się, że najgorsze już i tak za mną. i właśnie to "czasem" wypadało (między innymi) dzisiaj (a dokładniej z wczoraj na dzisiaj). niemniej chciałabym chociaż odnotować, że od wczoraj wieczorem, włącznie z dzisiejszym porankiem mam bardzo do dupy czas (i niech mnie ktoś przytuli!), a mój Mąż, którego normalnie kocham nad życie potrafi być czasem prawdziwym ... (tu proszę wstawić słowo/a jakich czasem używacie choćby i w duchu w stosunku do swoich połówek). tymczasem uciekam się umalować i w drogę, co akurat dzisiaj bardzo mnie cieszy bo nie będę miała czasu na przejmowanie się, bo mój Mąż (jak każdy facet, choć może jestem w błędzie) i tak skupia się na raz tylko na jednej czynności (którą będzie praca) i ani myśli w tak zwanym międzyczasie rozważać czy aby przypadkiem faktycznie nie jest tym ... (tu ponownie wstawić słowo/a jakich czasem używacie choćby i w duchu w stosunku do swoich połówek).

za to (pochwalę się) wczoraj tak pięknie posprzątałam łazienkę, że spokojnie mogę z niej zabrać tabliczkę z informacją "uwaga teren radioaktywny/skażony. wchodzisz na własne ryzyko" i jak same widzicie zanoszę się na całkiem dobrą kurę domową! daje sobie jeszcze tydzień/dwa i mieszkanie będzie lśniło jak (dosłownie) nigdy, a potem to nie wiem, potem to chyba będę sprzątała po sąsiadach.

Wiadomość wyedytowana przez autora 29 września 2016, 08:39

1 października 2016, 10:51

wczoraj było przez chwilę niebezpiecznie. wyszłam wieczorem z domu pod wpływem impulsu/telefonu szukać Męża, a że jesteśmy teraz u (moich) teściów to na zewnątrz ciemno jak nie powiem w czyjej dupie. no i że jest to wieś (i że mają taki a nie inny styl życia) to po tym ich podwórku (nigdy!) nie wolno jeździć/tudzież chodzić (z naciskiem na chodzić po ciemku) "na pamięć" bo się można bardzo zdziwić. no i wczoraj się właśnie zdziwiłam jak wyrżnęłam jak długa raptem kilka metrów od wyjścia. na szczęście jakoś instynktownie upadałam tak, żeby ochronić brzuch (choć cała akcja trwała może ze dwie sekundy), ale i tak co się wystraszyłam to moje. do Męża dotarłam już całkiem spłakana (a że ostatnie dni jakoś tak ciurkiem są do dupy to naprawdę dużo mi nie potrzeba do łez) i w sumie zamiast poruszyć temat z którym przyszłam i który dodam po drodze (sic!) się zdezaktualizował to ja beczę jak ta ostatnia pierdoła, a Mąż że co się stało i kto mnie skrzywdził. ale żeby było już całkiem wesoło to potknęłam się akurat o to co mój Mąż zostawił, że tak powiem na środku podwórka, chociaż normalnie to jest pierwszy do zwracania uwagi na takie rzeczy.

na szczęście później (już po akcji) synuś przewracał się pięknie w brzuszku, jakby chciał powiedzieć "mamusiu, nie martw się, u mnie wszystko w porządku", ale kurcze same zobaczcie jak czasem mało człowieka dzieli od nieszczęścia.

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 października 2016, 10:51

4 października 2016, 21:31

po powtórzony USG połówkowym jestem nieco spokojniejsza i to mimo nowych uwag. temat samych torbieli na główce jest już nieaktualny (wszystkie się szczęśliwie wchłonęły), a na tapecie mamy teraz miedniczki nerkowe "w górnej granicy normy". dodatkowo główka synka ("makówka" wg słów lekarza) rozwija się nieznacznie szybciej w stosunku do pozostałych części ciała, ale ponieważ wg badania wszystko z nią ok. lekarz ocenił, że taka uroda dzidziusia (... po rodzicach). sam lekarz badający, chociaż ma bardzo ciężki sposób bycia (i dowcip) mimo wszystko mi odpowiada, bo jest konkretny, nie owijający w bawełnę, ale też nie na zasadzie, żeby nas niepotrzebnie nastraszyć. przy kolejnych USG zwrócę uwagę, żeby umówić się właśnie do niego. wizyta u gin. prowadzącego dopiero w przyszłym tygodniu, więc mam jeszcze trochę czasu, żeby wykonać kolejne badania, w tym glukozę. tą glukozą to się trochę przejmuję, bo nie lubię upiornej słodyczy, ale z drugiej strony (paradoksalnie) lubię bezę, więc może jakoś to będzie.

w ostatnią sobotę byliśmy u przyjaciół o których już kiedyś wspominałam. ich synuś ma już 8 miesięcy i cały (dosłownie cały!) jest do schrupania. i chociaż widzę jak bardzo ich życie jest podporządkowane dziecku (jak przyszliśmy było mleczko, za jakiś czas deserek, potem w niedługim odstępie kąpiel itd.) to i tak byłam zauroczona, a mój Mąż oprotestował wyjście, dopóki nie pozwoliliśmy mu obejrzeć ceremonii kąpieli. synuś znajomych jest strasznie wesołym dzieciaczkiem, a najbardziej fajne było patrzeć jak specjalnie (ewidentnie świadomie) odwracał się do swojej mamy pleckami i ona go tak fajnie łaskotała, a on się chichrał. dodam, że ciocia (czytaj "ja") też próbowała łaskotać i naprawdę to nie było to samo, bo widać tylko mama wie gdzie dokładnie nacisnąć/dotknąć, żeby uruchomić zaawansowaną funkcję chichrania. dodam, że podczas kąpieli synka przyjaciół uaktywnił się nasz synuś i bardzo łobuzersko dokazywał w brzuszku, na bank chcąc nam przypomnieć, że to on jest tutaj pępkiem świata.

przy okazji spotkania ponownie wypłynął temat naszej wspólnej przyjaciółki (również w ciąży), która już jakiś czas temu odizolowała się od nas i (cóż...) chyba postanowiła przy tym pozostać. niedawno wspominałam o niej w kontekście mojej kolejnej inicjatywy w sprawie spotkania i jak dotąd cisza, oprócz... grzecznościowej i też zresztą w pół urwanej konwersacji na fb. była to ostatnia próba kontaktu z mojej strony, a już na pewno propozycja spotkania, bo po prostu dotarło do mnie, że uderzam głową w mur. niemniej nie obrażam się, nie zacietrzewiam, tylko/po prostu wycofuję i wierzę (czekam) że ona się (w końcu) kiedyś odezwie i jeszcze będzie (?) jak kiedyś.

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 października 2016, 21:31

5 października 2016, 19:40

no więc stało się. od dzisiejszego popołudnia jestem na zwolnienie nie tylko formalnie, ale i faktycznie (takie czasy). dzisiejszy (pod)wieczór bez Męża, bo ten (znowu) na działce a do mnie już zaczyna docierać, że człowiek robi się bardzo marudny, kiedy ma za towarzystwo tylko siebie. a przecież o zgrozo dopiero jestem na starcie.

na szczęście mam już długą listę "chceń" łamane przez czaso-zajmowaczy, nie zapominając o wysypianiu się i wstawaniu bez (hurrra) budzika. mam nadzieję, że dobrze wykorzystam ten czas, bo po porodzie życie samoistnie obróci się o 180 stopni i... i tak już zostanie.

7 października 2016, 12:25

jestem już po tym owianym złą sławą "teście obciążenia glukozą" i cóż... doprawdy spotykały mnie w życiu gorsze rzeczy. ok. napój sam w sobie rzeczywiście słodko-ohydny, ale nie na tyle, żeby mną targały konwulsje. a jeśli już miałabym mówić o jakimś bólu/dyskomforcie, to był to najwyżej ból/dyskomfort niejedzenia. na szczęście zrobiłam sobie w domu kanapkę i zabrałam w drogę, co by po "tym wszystkim" zrobić sobie dobrze. z tą kanapką zresztą jak się okazało nie byłam wcale taka znowu pomysłowa, bo kilka krzesełek obok inna ciężarna też wsuwała swoją kanapkę aż miło.

za to z przychodni przyniosłam garść nowych obserwacji łamane przez wzruszeń, bo że musiałam tam tkwić dobre dwie godziny to i materiału do obserwowania było sporo. dokładnie mam na myśli dzieci, ale nie takie tam znowu bobaski, tylko maluchy kilkuletnie, ale tak bardziej 4+ niż 4-. dodam, że jak zawsze moją uwagę najbardziej przykuwają te dzieci, które są przyprowadzane przez swoich tatusiów. a bierze się to stąd, że mój "tatuś" mówiąc najogólniej i najdelikatniej był (i zresztą jest) do dupy, więc po prostu każde (nie takie rzadkie) odstępstwo od razu chwyta mnie za serce, wzrusza i w ogóle wyciska łzy jak jakaś opera mydlana.

no ale do sedna. pierwsza sytuacja tatuś z synkiem. przed gabinetem młody oczywiście entuzjastyczny i wyluzowany, a za drzwiami jeden wielki krzyk i płacz. a co robi tata? cały czas takim fajnym kojącym ciepłym głosem tłumaczy, wyjaśnia, przekonuje. aż dziecko ustępuje, ale pod warunkiem, że tata coś tam będzie trzymał bo tylko jemu ufa. no miód na moje serce. i druga sytuacja tym razem tatuś z córcią. dodam, że przesłodką w tym jak z nim dorośle rozmawiała i jak fajnie on na to reagował. przy okazji i ja się dowiedziałam, że młode panie pielęgniarski są milsze bo są młode, a starsze są mniej miłe bo są starsze i dlatego bardziej zmęczone, logiczne co nie? no i ta mała dziewczynka oczywiście przed gabinetem też była całkiem wyluzowana, a za drzwiami gabinetu to już tak ździebko mniej. i znowu super tata, super kojący ciepły głos. i tłumaczy i wyjaśnia, przekonuje, aż dziecko ustępuje, bo przecież tata nie może się mylić. no mówię Wam super było być obok i to chłonąć.

mam nadzieję (i w sumie nie ma powodów żeby miało być inaczej), że mój Mąż też będzie takim (super)tatą. i kurde będę sobie musiała wtedy chyba załatwić jakiegoś dobrego dilera chusteczek higienicznych bo inaczej to wszyscy pójdziemy z torbami.

9 października 2016, 12:07

tak się ostatnio skupiam na emocjach, że ciągle zapominam napisać jak się zmieniam w wymiarze fizycznym. zacznę od brzuszka, który już jest tak naprawdę małym bębenkiem, a przecież dopiero tak naprawdę zaczyna się rozrastać. wg ostatniego USG synuś ma już/dopiero 540 g, a to jeszcze bardzo daleko do finalnego (powiedzmy) +/- 3000 g. niemniej już na tym etapie mam problem, żeby się "tam" zobaczyć, już nie mówiąc przyciąć itp. bez pomocy lusterka i/lub Męża. również przycinanie czy malowanie paznokci u stóp przestało być dla mnie osiągalne, ostatnio w tej materii pomocy udzieliła mi młodsza siostra, ale w najbliższym czasie znowu będę potrzebowała wsparcia.

powoli mój organizm zaczyna też gromadzić wodę. obserwuję to po pierścionku zaręczynowym, który wcześniej nosiłam swobodnie na palcu środkowym i który już od co najmniej tygodnia, może dwóch musiałam przełożyć na serdeczny obok obrączki. natomiast od wczoraj pierścionek i obrączkę zdjęłam w ogóle, bo coraz bardziej stawiały opór i przewiesiłam na złoty łańcuszek pożyczony od drugiej młodszej siostry.

urosły mi również piersi, ale to w sumie już w początkowych tygodniach ciąży, przy czym jak dotąd ani myślą zmaleć. nigdy nie miałam zbyt dużego biustu, ale też nigdy nie miałam z tego powodu kompleksów, więc pewnie dlatego się tym nie jarałam i co za tym idzie nie pisałam o tym. nie mniej mój Mąż jest jak najbardziej zadowolony, choć zapobiegliwie dodaje, że wcześniej też był.

wracając jednak do brzuszka dziś znowu mnie pobolewa w okolicach pępka. mam nadzieję, że to dlatego że się rozrastam, ale nie powiem jakieś tam światełko z tyłu głowy zaczyna mi niebezpiecznie pulsować/pikać i robić zły dzień. tym bardziej że np. wczoraj jakoś słabo czułam synka, a dzisiaj to prawie tyle co nic. mam nadzieję, że to po prostu zwykły zbieg okoliczności, a może też nie wszystko rejestruję, bo czasem tak gdzieś pędzę, że sama nie mogę za sobą zdążyć. inna teoria wymyślona na potrzeby poprawy nastroju to taka, że może biorąc pod uwagę fakt, że rosnę i robi się tam więcej miejsca, to synuś ma możliwość wariować w taki sposób, że jego zestresowana matka nie ma szans się zorientować. no sama nie wiem.

poza tym od kilku dni (może nawet dłużej) obserwuję u siebie śluz (od bezbarwnego do kremowego). śluz raczej jest bezzapachowy i zdarza mi się tylko w ciągu dnia, nigdy w nocy/po nocy, więc staram się nie panikować, tym bardziej, że internetach mówią/piszą, że to normalne, ale... czego to nie mówią/nie piszą w internetach.

pojawiła się też u mnie tzw. linea nigra, która ponoć "dotyka" większość kobiet w ciąży, więc (w końcu) mam i ja. niby pierdoła, ale każdy typowy objaw sprawia że czuję się bardziej w ciąży, jakkolwiek to brzmi.

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 października 2016, 14:07

11 października 2016, 10:51

od kiedy mam wyraźnie większy brzuszek gorzej sypiam.

po pierwsze wstaję na siku raz do dwóch razy w nocy. przy czym ten drugi raz przypada w zasadzie na 5:00 - 6:00 rano, co kiedyś bynajmniej nie było dla mnie nocą. najczęściej takie wstawanie jakoś mocno nie wytrąca mnie ze snu, ale (jednak) kilka razy zdarzyło się, że liczyłam barany.

po drugie nie mogę spać na plecach, a dodam lubię bardzo. zasypiam więc grzecznie na boczku, a potem rano otwieram oczy i co? orientuję się, że leżę na wznak i od razu panika. bo co jak ugniatam i uciskam moje dziecko? najgorzej, że w nocy trudno się kontrolować, więc oprócz narzekania niewiele mi zostało, no chyba że jednak są jakieś (tajemnicze) sposoby i tylko ja taki ciemnogród.

i na koniec najgorsze. gdzieś wyczytałam, że w ciąży najlepiej spać na lewym boku, co też czynię, ale... wraz z jesienią wróciły moje boleści przez lata przez nikogo nie zdiagnozowane, ale jednak istniejące i mocno mną targające. przez ten brak diagnozy to w sumie nawet nie wiem jak je dokładnie nazwać/opisać, ale tak bardzo ogólnie to są to bóle rąk (przedramion) i nóg (głównie biodra, kolana), przy czym raz mam wrażenie, że bolą mnie mięśnie, raz kości, i to tak że aż chce się wyć. no i teraz przez to spanie na lewym boku boli mnie przede wszystkim lewa noga i to tak od samej za przeproszeniem dupy, aż do kostki. boli mnie dodam do szpiku kości.

a że już jestem przy chorobach i narzekaniu to nieśmiało jeszcze wspomnę, że wróciły również duszności/problemy z oddychaniem, z którymi pierwszy raz zetknęłam się w ubiegłym roku (również bez żadnej konkretnej diagnozy). wtedy (moja) teoria była taka, że to przez staranie się o dzidziusia, że za bardzo chcę, stresuję się i organizm mnie w ten sposób ochrzania. ale teraz kiedy już jestem w ciąży, to trudno powiedzieć, żeby tamta teoria pasowała. na szczęście nie są to takie duszności jak wtedy, no i na bank nie mam napadów paniki, a wtedy miałam.

a w ogóle to (tak podsumowując) obawiam się, że te wszystkie moje przypadłości w jakiś pokręcony sposób mają związek z moją psychiką. niejeden by się załamał przechodząc przez moje życie, a ja zawsze byłam (i jestem) twardzielką. natomiast jak widać organizm za wszelką cenę szuka ujście dla nagromadzonych przeżyć i skoro nie doprowadził do złamania/załamania, to może chociaż niech mnie boli to tu to tam, a najlepiej to wszędzie.

jeśli chodzi o narzekanie, to na dziś chyba wystarczy. na szczęście pamiętnik działa na mnie jak prawdziwa "myśloodsiewnia", tj. wylewam z siebie to co boli/złe i zostaję tylko ja, dobry dzień i niebieska chmurka. niemniej postaram się w tą moją pisaninę wnieść trochę słońca, bo najgorsze bóle, przeciwności i smutki nie strącą z piedestału tego, że jestem w ciąży, co jest dla mnie aktualnie największym szczęściem i nagrodą.

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 października 2016, 10:51

12 października 2016, 12:56

jestem już 7 kg na plusie licząc od pierwszego ciążowego ważenia. wydaje mi się, że chciał nie chciał przekroczę magiczne 60 kg, bo synek to dopiero zaczyna rosnąć. powstaje więc pytanie gdzie rozlokowało się to dotychczasowe 7 kg bo oprócz brzuszka nie widzę większych zmian, chociaż nie powiem moja mama (zawsze bezpośrednia) uważa że zaokrągliły mi się bioderka, czego jednak nie potwierdzają żadne moje spodnie (ani ja!).

na dzisiejszą wizytę u gin. niemal zaspałam, mimo że to było na godz. 11:00, już nie wspominając, że do wtorku byłam przekonana, że wizytę umówiłam na czwartek, a nie na dzisiaj. na szczęście przed skasowaniem przypomnienia z przychodni dla odmiany najpierw je przeczytałam i zrobiłam taaaakie duże oczy. mój gin. (co jest już standardem) jak zawsze pozostawił mnie w lekkim niedosycie. następna wizyta dopiero w listopadzie i dopiero wtedy dostaniemy skierowanie na USG pod kątem "miedniczek nerkowych w górnej granicy normy". niemniej jakoś specjalnie nie podważałam takiego podejścia, bo w sumie miedniczki były za duże raptem o 1 mm, a też nie chcę się niepotrzebnie nakręcać, że coś jest nie tak. zresztą uważam, że tak jak po urodzeniu, tak i przed urodzeniem (w brzuszku) każdy dzieć ma swój indywidualny rytm rozwoju, który jest raz bliższy, raz dalszy od wartości "prawidłowych", a które są przecież niczym innym jak zwykłą/jakąś statystyką.

Wiadomość wyedytowana przez autora 12 października 2016, 12:55

13 października 2016, 13:07

na początku września byliśmy na takim weselu gdzie posadzono nas obok drugiej pary w ciąży, z tym że dziewczyna była bardziej zaawansowana (z terminem na listopad). wtedy byłam bardzo zszokowana tym ile ona je, a myślę że spróbowała każdej (dosłownie każdej) przystawki, do każdego ciepłego dania brała (co najmniej) dwie porcje mięsa, już nie wspominając o pochłoniętych słodyczach i że dojadała po mężu.

natomiast teraz (raptem miesiąc później) już mnie to tak nie dziwi, bo sama zaczynam jeść, ba pożerać coraz więcej i tylko czekać kiedy stracę nad tym kontrolę. w poniedziałek też dojadałam po Mężu pomidorową, podjadam też wieczorami, gdzie kiedyś ostatnim moim posiłkiem był późny obiad (ze względu na pracę ok. 17:00 - 18:00, w zależności czy już coś mieliśmy uszykowane, czy dopiero trzeba było szykować). nie potrafię sobie też odmówić niezdrowych rzeczy i słodyczy, ale tutaj akurat winę zwalam na Męża bo on mnie wszędzie ciąga i znosi te (pyszne) okropności do domu.

no więc póki jeszcze nie jest za późno postanawiam poprawę. oczywiście ani myślę chodzić o burczącym brzuchu, ale muszę sobie ustalić jakieś stałe pory posiłków, co przy L4 nie jest już nie osiągalne, a poza tym jeść mądrze, odżywczo, i kurde bez śmieci. amen.

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 października 2016, 13:45

15 października 2016, 11:30

jesteśmy już po pierwszych zajęciach w szkole rodzenia. zgadnijcie czego dotyczył pierwszy wykład? oczywiście, że diety. pewnie dlatego, że po ostatnim wpisie (jeszcze tego samego dnia) poszliśmy z Mężem na pizzę, a na deser kupiliśmy sobie pyszne ciasteczka. na bank ktoś im tam doniósł co ja tam wyprawiam i się zaczęło. a tak już całkiem serio to mimo, że pani opowiadała (niby) same oczywistości, to jednak należało nimi dostać po głowie, żeby dotarło, że białe jest białe, a czarne czarne. okazuje się, że nawet jak nie wychodzimy z domu to jemy sporo śmieci, które bardzo łatwo zastąpić czymś wartościowym, i że jemy nieróżnorodnie: za mało warzyw, dobrych tłuszczy itp., co też wcale nie tak trudno wprowadzić do diety. poza tym dowiedziałam się, że podczas ciąży powinnam przytyć uwaga... 19 kg. bierze się to z następującego wzoru: masa ciała przed ciążą (w kg) / wzrost do kwadratu (w m, np. 1,62 jak u mnie). niemniej, mimo mądrego wzoru jakoś nie mogę się przekonać do tych 19 kg, ale jeśli (jednak) tyle przytyję to przynajmniej będzie to uzasadnione naukowo. z innych ciekawostek to liczyliśmy zapotrzebowanie energetyczne, u mnie przy mojej "startowej" wadze to ok. 1450 kcal, do czego należy dodać zwiększone zapotrzebowanie w zależności od trymestru, a później czy się karmi. należy jeść też mniej, a częściej, w trzecim trymestrze od 5 do 6 posiłków dziennie, a ostatni może wypaść nawet pół godziny przed snem. ja ledwo daję radę, żeby zjeść 4 posiłki w ciągu dnia, ale najczęściej są to 4 słuszne posiłki, więc może kwestia ich rozdrobnienia. oczywiście nie zamierzam jakoś mocno fiksować w kwestii żywienia, ale jednak trochę z tych wywodów wzięłam sobie do serca i do... kuchni. pierwsze efekty już są. właśnie sobie siedzę i popijam domowy izotonik: woda, cytryna, miód. i serio nie potrzebowałam na to dwóch godzin, myślę że zmieściłam się raczej w jakichś dwóch minutach.

oprócz wykładów mieliśmy też ćwiczenia. takie jakie wcześniej znałam tylko z TV, albo z internetowych obrazków. na koniec panowie musieli nas porządnie wymasować (oczywiście każdy swoją partnerkę) i takie masowanie będziemy powtarzać co zajęcia. no mówię wam nie chciało się stamtąd wychodzić.

na koniec mała ciekawostka, w naszej grupie na którą składało się (chyba) 12 par będzie tylko jedna dziewczynka. reszta to same chłopaki. w tym nasz.

20 października 2016, 10:45

Mąż od poniedziałku w delegacji, a ja? ja uruchomiłam PROJEKT PIEROGI. w poniedziałek przygotowałam/ugotowałam wszystko na farsz i zrobiłam wywar na barszczyk, we wtorek rano zmieliłam i połączyłam składniki na farsz i... czekałam na Siostrę. potem już we dwie zabrałyśmy się za ciasto, lepienie i za barszczyk. na koniec padłyśmy jak kawki, ale pierogów wyszło nam niemal 200, więc powód do dumy jest! kilkanaście pierogów zjadłyśmy jeszcze w dniu intensywnych prac, znaczna część poszła do zamrażarki (co by udowodnić Mężowi, że naprawdę zrobiłyśmy pierogi!), a część oczywiście poszła do Siostry za zaangażowanie i zasługi. dodam, że to były nasze pierwsze samodzielne pierogi w życiu, także ten teges, jest się czym chwalić.

w trakcie prac Synuś siedział sobie cichutko w brzuszku, pewnie nieco przejęty hałasem i ogólnym armagedonem, ale za to w nocy dał jeden z fajniejszych koncertów. no tak się do mnie intensywnie dobijał, że aż miałam wrażenie że się za chwilę przebije na drugą stronę brzuszka. przez mojego łobuza nie mogłam w ogóle usnąć, bo co znalazłam pozycję i przymykałam oko to on: bach! bach!

w ogóle mam wrażenie, że Synek od jakiegoś czasu coraz śmielej sobie dokazuje w brzuszku, a ja chyba nigdy nie przestanę się tym zachwycać. teraz też ja tu sobie piszę, a on nic tylko stuka i puka aż miło. moja Teściowa mówi, że mój Mąż też bardzo dokazywał w brzuszku, więc już wstępnie wiadomo w kogo idzie młody.

21 października 2016, 14:10

do tego, że budzę się/wstaję dopiero ok. 9:00 zdążyłam już przywyknąć, no bo tłumaczyłam sobie, że w nocy mam przecież przerywany sen (na siku i moje bóle, a ostatnio nawet skurcze łydek). poza tym po to m.in. jest L4. ale teraz mija już trzeci dzień z rzędu, kiedy zaraz po śniadaniu idę z powrotem spać i tak sobie dosypiam lekko do 12:00, a dzisiaj to nawet ciut dłużej. i kurde zastanawiam się nad przyczyną. czy może schodzi ze mnie jeszcze to pierogowe szaleństwo, czy może ta pogoda tak mnie otumania, a może po prostu tak to już jest na tym etapie ciąży? no i czy przejmować się, czy dać sobie na luz i brać tą ciąże taką jaka jest, bo w ogólnym rozrachunku (kiedy już przeszło mi rzyganie na prawo i lewo, a otwarta lodówka nie robi na mnie żadnego zapachowego i negatywnego wrażenia) to nie jest znowu tak najgorzej.

poza tym jakoś tak mam ostatnio huśtawki nastrojów. mam nadzieję, że to hormony, bo nie znoszę mieć humorów, a właśnie na to się zanosi. patrząc obiektywnie wszystko u mnie ok., ale kurde niech mnie ktoś przytuli. może to wina tego, że Mąż w delegacji, a te pięć dni to zdecydowanie za długo. owszem nie zaszkodzi od czasu do czasu "odpocząć" od siebie tak przez dzień-dwa, ale każde dłużej jak widać mi nie służy.

jeśli chodzi o wyprawkę to mamy wielkie okrągłe NIC. po części dlatego, że jesteśmy w dosyć dużej dupie finansowej (przez budowę), po części pewnie dlatego, że ja nie znoszę zakupów. no ale przynajmniej ogarnęłam jakoś listę najpotrzebniejszych rzeczy, zaczynam już oglądać i porównywać internety, więc jest nadzieja że jakoś to jednak pyknie. przy okazji wyprawki naszła mnie, a w sumie to nas taka refleksja, że tu się z jednej strony staraliśmy o dzidziusia, a z drugiej nie do końca byliśmy przygotowani finansowo. z tą wyprawką oczywiście będzie nam również i teraz trudno, ale dajmy na to pół roku temu byłoby gorzej. chociaż, szczerze to nie ma dobrego momentu na dziecko, a to znaczy że każdy jest dobry. i tak serio to nie zaszkodziłoby nam, żebyśmy już mieli jakieś dwu-trzyletnie maleństwo, ale wiadomo człowiek chciał po kolei i teraz jest jak jest, a przecież nie będę narzekać, bo do narzekania to się zawsze i w każdej życiowej sytuacji znajdzie materiału.

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 października 2016, 15:20

24 października 2016, 12:35

co pochwalę moje Dziecko, że dokazuje w brzuszku, to za dzień-dwa mam odwrócenie sytuacji o 180 stopni. teraz, żeby je poczuć, muszę się mocno wsłuchać w siebie, także Syn ewidentnie idzie w Tatę, dowcipniś mały. oczywiście, że mnie to niepokoi, ale też nie jest tak, że nie czuję go w ogóle, więc staram się nie panikować.

ostatnio w szkole rodzenia usłyszałam/usłyszeliśmy od pani fizjoterapeutki (ponad 20 lat doświadczenia), że spanie tylko na lewym boku jest delikatnie mówiąc głupotą. ona sama zaczęła ten temat nawiązując do wcześniejszej grupy, gdzie jakaś pani skarżyła się na ból biodra (jak ja i okazuje się część kobiet z mojej grupy). z drugiej strony nie podała jakiegoś konkretnego uzasadnienia dla swojej teorii, więc w sumie dalej tak na 100% nie wiem. inna rzecz, że od czasu do czasu rzeczywiście śpię na prawym boku, bo tylko na lewym mogłabym się (dosłownie) wykończyć. rozważam też coraz mocniej zakup rogala do spania, ale może już jakoś wytrzymam do wypłaty.

w tym tygodniu Mąż nigdzie nie wyjeżdża, więc ja od razu w lepszym humorze. co prawda to pod jego nieobecność jestem bardziej zorganizowana, zdrowiej jem itp., ale jednak Mąż w domu, to Mąż w domu. no nic się nie poradzi na to, że ze mnie taka przylepa i że ja lubię jak On jest, nawet jak czasem podnosi mi ciśnienie (i zawsze tłumaczy, że to ze względów medycznych, bo normalnie to mam bardzo niskie, hahaha).

26 października 2016, 15:57

w dni takie ja ten (tj. nie pada, nie wieje i ogólnie nie piździ) staram się zmobilizować do spaceru. nie przychodzi mi to łatwo, bo ja nie lubię tak sama, ale w domu też nie lubię być sama, więc w sumie co to za różnica gdzie jestem/będę sama (tak wiem masło maślane, ale kto ciężarnej zabroni?). oczywiście tych spacerów to nie odbyłam jeszcze tyle, żeby się nimi chwalić (moje niezbyt wygórowane i jeszcze nie zrealizowane marzenie to m.in. trzy w tygodniu), ale w ubiegłym tygodni byłam blisko (dwa), a ten tydzień się jeszcze nie skończył, więc jest nadzieja (zostały jeszcze dwa).

przy okazji tegoż spaceru zahaczyłam o pewien outlet ubraniowy, no bo w (tą!) sobotę mamy imprezę okrągłe urodziny kuzyna na sali, a ja oczywiście nie mam co na siebie włożyć. oczywiście o imprezie wiem od dawna, ale to mi nie przeszkodziło odłożyć wszystkiego na ostatnią chwilę. no i w tym sklepie była taka jedna bluzka co by mi pasowała do spódnicy, która jest na gumkę więc ciągle w moim rozmiarze i nawet z bardzo miłą panią ekspedientką dogadałam się, że wezmę, zapłacę, w domu przymierzę i w razie W. zwrócę. no potem uradowana pobiegłam do domu, przejrzałam się w lustrze (a wyglądałam jakbym weszła do namiotu) no i zwróciłam... na szczęście ta historia może mieć jeszcze dobre zakończenie, bo przy okazji przymierzania przypomniałam sobie, że mam w sumie jedną taką sukienkę, co mimo brzuszka pasuje (co od razu sprawdziłam, więc nie jest to takie tam tylko gdybanie), tylko nie wiem czy... się dosunie, a że suwak na plecach to muszę czekać na powrót Męża.

w ogóle z tym moim Mężem to mam teraz (nie)mały problem, bo z jednej strony staram się zrozumieć, że wraca z pracy, a nie z "błękitnej chmurki" i że potrzebuje trochę odpocząć, a z drugiej jestem tak wygłodniała kontaktu z żywym człowiekiem (no chyba, że mi się trafi jakiś gość/goście w ciągu dnia), że rzucam się na niego jak wygłodniały wilk. a on biedny, z natury raczej małomówny musi jakoś zręcznie i zaspokoić moje potrzeby emocjonalne i się przy okazji nie wykończyć. no a zupełnie przy okazji mógłby też wycierać kafelki w łazience po kąpieli, szczególnie w dniu kiedy żona (co się nie zdarza często) umyła w całym mieszkaniu (przy czym przypominam, że przez "całe mieszkanie" należy rozumieć nieco ponad 30m2) podłogi. bo wczoraj dostał za to niemały ochrzan, z czego nie jestem dumna, ale kurde ja teraz tym żyję. w tamtym tygodniu pierogi, w tym kluski śląskie i ta nieszczęsna umyta podłoga. no serio człowiek się staje kurą domową i nawet nie wie kiedy.

i tak już zupełnie na koniec, ale ciągle w temacie: a może któraś z Was też jest w pierwszej ciąży, jest +/- w moim wieku, odsiaduje już na L4 i daj Boże mieszka na Kabatach lub blisko i dodatkowo (zupełnym przypadkiem) boryka się z podobnymi "problemami" jak ja. bo jak nic mogłoby się to skończyć współpracą towarzysko-spacerową, no i nie ukrywam mój Mąż od razu miałby lżejsze życie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 26 października 2016, 16:29

27 października 2016, 11:58

nawet nie zorientowałam się kiedy weszłam w tzw. "studniówkę". wg ovu do porodu zostało dokładnie 96 dni. kiedy to się stało? nie wiem. najtrudniejsze w ciąży były dla mnie pierwsze tygodnie, bo wiadomo bałam się, stresowałam i wtedy rzeczywiście się dłużyło, teraz pomimo L4 i że dni same w sobie niby też są długie, to jednak patrząc po kalendarzu pędzą jak szalone. wiem, że to się ze sobą kłóci, ale tak właśnie to odbieram.

w międzyczasie nauczyłam się nie mieć do siebie pretensji, że wstaję jak mi się żywnie podoba (wczoraj po 10:00, dzisiaj po 9:00). najprawdopodobniej są to ostatnie dni kiedy mogę się porządnie wyspać, bo wiadomo że jak pojawi się Synuś (a w przyszłości mam nadzieję) kolejne pociechy, to będę sobie mogła najwyżej pomarzyć. także korzystam i odsypiam i przy okazji od razu śpię na zapas, co by wystarczyło na najbliższych kilka/kilkanaście lat.

z nowych dolegliwości ciążowych to: łapią mnie w nocy (chociaż przyznaję czasem) skurcze łydek. to jednak co teraz najbardziej mi doskwiera to bóle dłoni, dokładnie palców u dłoni. trochę czytałam o tym w internetach, ale wiadomo jak to w internetach - na każdy objaw można znaleźć długą listę chorób śmiertelnych, więc tak tylko przeleciałam wzrokiem i zatrzymałam się dopiero na artykule, który mi najbardziej pasował, tj. że to normalne, że to tak jest na tym etapie, i że dopóki ból nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu to nie ma co podnosić alarmu. oczywiście na najbliższej wizycie tak czy siak wyspowiadam się z moich bóli gin., ale już się go na tyle nauczyłam, żeby wiedzieć że raczej na pewno odpowie mi tak jakoś naokoło, czyli jeszcze gorzej niż internet.

28 października 2016, 10:38

naprawdę nie wiem jak to się stało, ale od wczoraj wieczorem jesteśmy posiadaczami... wózka. przy okazji na własnej skórze doświadczyłam co to jest uczucie ambiwalentne, bo i cieszę się i jestem niezadowolona, ale może po kolei.

od samego początku głośno i wyraźnie mówiłam, że dla naszego pierwszego dziecka chcę, żeby wszystko było NOWE i pachnące, bo kolejne (daj Bóg) dzieci jeszcze będą miały szansę zdzierać i niszczyć to co kiedyś było nowe. no ale ja swoje, a rzeczywistość (ta nasza finansowa) swoje. i wczoraj Mąż przeglądając internety (a muszę dodać, że mieliśmy już w głowie - z polecenia przyjaciół - jaki chcemy konkretnie wózek, tj. firma, model) trafił na allegro na niesamowitą okazję. wózek półroczny, patrząc po zdjęciach w bardzo dobrym stanie, część spacerowa wg opisu używana może dwa-trzy razy i ta cena! dosłownie połowa cena względem nowego. a że oferta z Warszawy to Mąż mnie oczywiście urobił, że chodź, chociaż pojedziemy, zobaczymy i wtedy zdecydujesz, w sensie, że ja! ja! zdecyduję, że nic o mnie beze mnie i kurde nie wiedząc kiedy i jak przystałam na to.

no i jak już pojechaliśmy, to nawet ja musiałam przyznać, że to co w internetach pokrywa się z rzeczywistością. nie wyglądało też na żadną podpuchę, ukryte usterki itp., pani bardzo sympatyczna, taka uczciwa już z samego wyglądu, dziecko mniej więcej w wieku odpowiadającym używaniu wózka, wytłumaczenie dlaczego zmienili wózek na inny logiczne. wózek oczywiście nosi ślady użytkowania, ale sądzę, że każdy po miesiącu tak wygląda. niektóre elementy zamierzam odpiąć i uprać, ale bardziej tak dla porządku, bo serio prawie nówka. może tylko kolory nie do końca moje, bo z własnej woli nigdy nie kupiłabym czegoś co ma w sobie sporą dawkę białego, ale ponieważ do tego białego dochodzi jeszcze nienachalny granat i całość wygląda całkiem chłopięco to aż głupio było wybrzydzać. także mimo mojej decyzyjności, kolejny i zaprawdę nie pierwszy raz stało się wg wizji Męża. taki ze mnie strateg. taką mam silną wolę i w ogóle, ale to w ogóle nie idę na ustępstwa.

niemniej trzeba uczciwie przyznać, że za oszczędzoną kwotę z powodzeniem kupimy fotelik samochodowy, łóżeczko z materacem, przewijak i jeszcze nam zostanie... na dużą czekoladę.

3 listopada 2016, 12:24

ostatnio narzekałam, że Synuś słabo dokazuje w brzuszku. niepokoiło mnie to do tego stopnia, że mocno rozważałam przyspieszenie wizyty u gin., lub wręcz wizytę w szpitalu. ale od ostatniej soboty, aż do (uwaga) wczoraj moje dziecko naprawdę dawało czadu, tak że nie było wątpliwości, że jest i ma się dobrze. dzisiaj znowu jakby spokojniej, więc zaczynam mieć taką teorię, że uaktywnia się wtedy kiedy coś się dzieje, w okół mnie jest dużo ludzi, głosów, dźwięków itp. czyli generalnie, taki towarzyski dzieć. a jak u mamy jest cicho i monotonnie to i dzieć przechodzi w tryb "slow", co z kolei u mnie od razu włącza tryb "martwienia się". na szczęście planowana wizyta u gin. już w przyszłą środę, a jutro idę zrealizować kolejne skierowanie/badania.

przy okazji nie umknęło mojej uwadze, że dziś weszliśmy w trzeci trymestr (28 tydzień). to niesamowite jak szybko człowiek zapomina o trudach starań i przystosowuje się do nowych okoliczności. zaczęliśmy się też mocno wkręcać w temat wyprawki i wczoraj dla przykładu kupiliśmy fotelik samochodowy. wiemy też jakie łóżeczko (dokładnie łóżeczko-kołyska, bo podobne zobaczyłam swojego czasu u kuzynki i z miejsca się zakochałam) i w sumie zamówienie jest już tylko kwestią mobilizacji. potem mam nadzieję z zakupami pójdzie już z górki, bo strategiczne (największe) zakupy będą już za nami.

z innych tematów to codziennie rano budzę się z bólami palców/stawów u dłoni. w ciągu dnia ćwiczę dłonie intensywnie poruszając palcami no i jak już wspominałam wcześniej nie jest to ból, który by mi uniemożliwiał normalne funkcjonowanie, ale jednak zaczynam się coraz bardziej martwić. z drugiej strony jak sobie pomyślę, że gin. przepisze mi kolejny tabletki/suplementy to aż mnie skręca, bo ja nie znoszę leków/lekarzy i w ogóle tego medycznego bełkotu, a od kiedy obejrzałam całą serię Dr Housa, to już w ogóle wydaje mi się, że oni nic tylko zgadują.

i wracając jeszcze do tematu zakupów to ja nie wiem jak my się pomieścimy w tym naszym małym mieszkanku z dzidziusiem i z tym całym majdanem dla niego. już i bez tego nasz salon pełnił regularnie/dodatkowe funkcje, w tym m.in. sypialni, suszarni, składziku, okazjonalnie jadalni, od niedawna wózkowni, a gdzie tu mówić o wstawieniu łóżeczka i wygospodarowaniu miejsca na rzeczy typu dzidziusiowe ubranka, kosmetyki itp.

tymczasem zabieram się do sprzątania, bo w ostatnim czasie to były tylko wielkie słowa, dużo (słomianego) zapału, mało zdecydowanych działań, czemu zamierzam wreszcie położyć kres. także ten teges trzymajcie kciuki, żeby mi szybko nie przeszło.

Wiadomość wyedytowana przez autora 3 listopada 2016, 12:23

7 listopada 2016, 18:06

cały czas podtrzymuję, że płeć dziecka nie miała dla mnie znaczenia, ale... dopiero do mnie zaczyna docierać, że to będzie chłopiec, a nie dziewczynka. jednak największe doświadczenie (ze względu na dużo młodsze siostry) miałam przy dziewczynkach, a chłopak to jest dla mnie totalny kosmos. z drugiej strony może to dobrze, bo przy dziewczynce mogłabym czuć się za pewnie, a tak będę z automatu ostrożniejsza i bardziej pokorna, szczególnie jeśli chodzi o tzw. obsługę.

śmiejemy się z Mężem, że tylko czekać aż Synek każe sobie obcinać włosy "na tatę". i w ogóle w tej całej ciąży chyba najbardziej jara mnie właśnie to, że moje dziecko będzie miało normalnego ojca. tylko bardzo proszę nie pomylcie tego z idealnym, bo lista wad mojego Męża nie jest krótka, choć pewnie w ramach kontry Mąż bardzo by się postarał, żeby lista moich wad była jeszcze dłuższa.

od jakiegoś czasu w delikatny sposób daję Mężowi do zrozumienia jak chciałabym, żeby wyglądało wychowanie naszego dziecka, że np. nie powinniśmy uczyć go jedzenia słodyczy, ogłupiać telewizją, tudzież innymi telefonami/tabletami/komputerami. oczywiście nie sposób dziecko odciąć totalnie od tego wszystkiego, no i nie oszukujmy się sami (a szczególnie mój Mąż) nie jesteśmy święci, ale generalnie chodzi mi o to, żeby zachować zdrowe proporcje, pomiędzy tym co dobre, budujące, właściwe, a tym co niezdrowe, ogłupiające i zgubne.

pozostając w temacie bardzo polecam książkę "Ojcowie szóstego levelu" Magdaleny Szwarc, która wbrew tytułowi nie mówi tylko o ojcach, ale o rodzicielstwie w ogóle. niemniej wartością dodaną rzeczywiście jest akurat to, że tutaj z dziećmi (najczęściej do 3 roku życia) zostawali mężczyźni i że to im tak fajnie wychodzi. chciałabym abyśmy byli chociaż w połowie tak świadomi jak bohaterowie tej książki i starali się nasze dziecko/dzieci nie tylko odchować, ale i wychować, że tak powiem na ludzi.

8 listopada 2016, 21:05

pod koniec sierpnia wspominałam/pisałam, że koleżanka z pracy urodziła w 24 tygodniu przez cesarskie cięcie. wtedy to wszystko było takie straszne i niepewne, że aż serce krwawiło, a dzisiaj maleństwo ma niemal 2 kg i no cóż... ma się bardzo dobrze. widziałyśmy się dzisiaj z koleżanką pierwszy raz od jej pójścia na zwolnienie, i w ogóle pierwszy raz od złej nowiny i powiem, że aż miło było popatrzeć/posłuchać, że jest dobrze, że w końcu jest dobrze. przed nimi oczywiście jeszcze wiele dni w szpitalu, rehabilitacje itp., ale przynajmniej widać koniec. teraz już nie chodzi o to czy/że dziecko przeżyje, ale żeby je doprowadzić do stanu, który pozwoli na wypis. dzieciątka oczywiście nie widziałam na żywo, ale muszę powiedzieć, że po zdjęciach to jest już prawdziwy bobasek. dla porównania koleżanka pokazała mi zdjęcia sprzed trzech i (chyba) czterech tygodni i naprawdę aż nie chciało się wierzyć że to to samo dziecko, już nie wspominając, że oszczędziła mi starszych zdjęć, bo podobno boli od samego patrzenia. na szczęście szybko zapomina się o tym co złe, jeśli dla odmiany jest dobrze i koleżanka (na to co przeszła) naprawdę wygląda i trzyma się świetnie.
1 2 3 4 5 ››