Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Na drodze do szczęścia, czyli aniołki i cała reszta - po fioletowej stronie
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5 ››

20 marca 2015, 22:13

Wszystkim którzy się zastanawiają gdzie mieści się moje dziecko powinnam pokazywać takie zestawienie :) No nikt mi nie wmówi że 2kg dziecka się tam nie mieści ;)
5tc
a6774c83bfb536d1med.jpg195b8d414059b3a7med.jpg
obecnie

Wiadomość wyedytowana przez autora 20 marca 2015, 22:15

27 marca 2015, 13:56

34t4d
Wczoraj wyszłyśmy ze szpitala. Przez cały poniedziałek się kijowo czułam, mała nie bardzo się ruszała, od niedzieli brzuch twrady, skurcze co jakiś czas... Zadzwoniłam do mamy - kazała jechać na ip. Zadzwoniłam do lekarza - też kazał :) To pojechałam. Myślałam, że tylko zrobią mi ktg i puszczą, ale przyjęli mnie na oddział. Okazało się, że od czwartku z półrozwartej szyjki zrobiła się cała rozwarta na 1,5cm. Ale nadal twarda i o długości 1,9cm. Chyba na tej podstawie lekarka stwierdziła, że podajemy sterydy. Więc jesteśmy po sterydach na płucka i możemy rodzić :D Na ktg pisały się dość mocne, w miarę regularne skurcze. Przez noc. Potem rano lżejsze. Już myśleli, że będę rodzić :P Ale szyjka została bez zmian aż do wyjścia. A skurcze się uspokoiły. Też aż do wyjścia, bo wczoraj w domu miałam powtórkę z rozrywki. No i podłączyli mi kroplówki, bo wód mało. W dwa dni podniosły się z 5 do 7, więc też jest ok. No i najważniejsze - z Zosią też wszystko ok. Tętno cały czas w normie, ruszać się rusza, waży mniej więcej 2080g. Ponoć jest długa i chuda - po mamusi ;)
Jedyne czym mnie zmartwili to to, że mogę nie urodzić sn donoszonej ciąży. Z resztą to tylko potwierdza teorię mojego lekarza... To znaczy zależy ile mała przybierze i czy mi się kości łądnie rozejdą. Oby. Szczerze, to skoro jesteśmy po sterydach, a mała całkiem ładnie przybiera, to ja mogę rodzić już za jakiś tydzień z hakiem. Zobaczymy. Tak czy siak za mniejwięcej miesiąc już napewno będzie z nami <3
W szpitalu wielkie dziwy. Leżała ze mną dziewczyna, 39tc, przyjęta z zakrzepicą. Pierwsze dziecko, postanowili wywołać jej poród. Na ktg już wcześniej pisały się skurcze, ale ona twierdziła, że to mała wystawia pupkę ;) Około 15 założyli jej cewnik foleya ( czy jak to się tam nazywa), zaczęła czuć trochę te skurcze (jak to określiła - średnio mocny ból okresowy) i o 20 zabrali ją... z 7cm rozwarciem! 40 minut później maleńka już była na świecie. A jaka śliczna, jaka pucata :) A mamusia po porodzie wyglądała... jak gdyby nigdy nic. Zero śladów zmęczenia czy czegokolwiek.
Inna dziewczyna - poszły jej wody w 32tc. Musiała mieć cesarkę. I wyciągnęli z niej dziecko w rozmiarze 52 ważące 3100! I też na drugi dzień jak ją widziałam wyglądała całkiem normalnie, tylko przemieszczała się powoli.
Trzecią przywieźli mi na salę też jakąś chwilę po porodzie - nienaruszony makijaż, ułożone włosy. Sama się przywiozła (mąż z drugim dzieckiem został) i urodziła chyba w półtorej godziny.

Tyle moich wrażeń szpitalnych.
I mój lekarz jak zwykle mnie zaskoczył. W poniedziałek jeszcze kazał mi napisać czy mnie zostawią i jak się ma sytuacja. Napisałam. A w środę zadzwonił do mnie spytać jak się czuję i jak postępy :) Każdemu życzę takiego zaangażowanego lekarza.

No i w sumie teraz już nie jestem pewna gdzie chcę rodzić, bo okazało się, że ten szpital w którym byłam (a który z początku odrzuciłam) jest super. Personel bardzo miły, sale porodowe ładne, wszystko odnowione, no i takie szybciutkie i bezproblemowe te porody ;) Z drugiej strony w tym szpitalu gdzie chciałam rodzić pracuje mój lekarz, wszyscy go znają, nie jestem anonimową pacjentką z ulicy, warunki podobne. Tyle, że w tym pierwszym mają lepszą opiekę dla noworodków. Wydaje mi się, że w końcu zdecyduje Zosia. Zobaczymy który to będzie tc i godzina (korki na mieście) i zdecydujemy wtedy gdzie lepiej pojechać...

Natomiast wiadomością dzisiejszego dnia jest po pierwsze PIERWSZA ROZPAKOWANA MAJÓWKA - wielkie gratulacje dla KotMisi!
A po drugie ZUS się w końcu zdecydował i w przyszłym tygodniu dostanę pieniążki!!!

Edit: Właśnie się okazało, że KotMisia nie była pierwsza, wyprzedziła ją Nana z synusiem Natankiem - wielkie gratulacje!!

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 marca 2015, 15:54

29 marca 2015, 17:53

Dziadek dotarł wczoraj z Norwegii i przywiózł wnusi wehikół i łoże :)
1a08551266b5b8eemed.jpg
af76c2c3f98914b5med.jpg

Powiem szczerze, że już mi ciąży ta ciąża przy końcówce. Zwłaszcza z tymi przykazami leżenia. Strasznie szybko się męczę, co chwilę mnie dusi, zgaga zawitała, jedzenie się cofa, co jakiś czas mi niedobrze, chwilę pochodzę to mnie wszystko boli, co chwilę biegam do łazienki i siedzę jak na szpilkach zastanawiając się czy mała wyjdzie wcześniej tak jak jej to wszyscy przewidują, czy zrobi numer i każe na siebie czekać do maja... Żeby nie było, za nic bym się nie zamieniła, moja ciąża nadal jest cudem i doceniam to w 100%. Ale jak wcześniej chciałam mieć dzieci prawie jedno po drugim, tak teraz czuję, że będę musiała odpocząć i zregenerować się po tym czasie "nic nie robienia", bo inaczej nie dam rady. Mooooże jak mała skończy dwa latka to zaczniemy się starać o rodzeństwo. Choć wcale nie jest powiedziane, że cud się powtórzy...

5 kwietnia 2015, 23:27

Za 40 minut kończymy 36tc :)
Jeszcze łapiemy się na Wesołych Świąt wszystkim :*
Wspaniała nowa dolegliwość - hemoroidy. Od tygodnia zadnia część ciała mi odpada, pali żywym ogniem. Maści nie działają, czopki nie działają, kora dębu nie działa. Ruszyć się nie mogę. To znaczy wydawało mi się, że jest już ciut lepiej, to dzisiaj zaczęły krwawić :/ Cudownie, brakowało mi jeszcze dodatkowej utraty krwi do szczęścia :P Także bezczelnie rozpoczęłam proces wyganiania małej z brzucha. Ona już sobie poradzi na 100%, a jeśli moja ciąża potrwa jeszcze planowany miesiąc lub dłużej to będę pierwszą osobą która zeszła z tego padołu na ból tyłka :P

10 kwietnia 2015, 21:56

Ciąża zakończona 10 kwietnia 2015
Zofia Aurelia przyszła na świat w 36tc ważąc 2320g i mierząc 49cm z 10 punktami apgar.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 kwietnia 2015, 21:58

10 kwietnia 2015, 23:32

Pisałam na forum, pamiętnik to grubsza sprawa.
A więc...
Rozpoczęty proces wyganiania zakończył się jak widać sukcesem. W niedzielę wpadło długo wyczekiwane serduszko, w poniedziałek zakończyliśmy 36tc.
Jeszcze w niedzielę pojawiły się lekkie, nieregularne skurcze, trwały 3 godziny i się wyciszyły. Ale zaczęło mi być strasznie mokro. W poniedziałek, kiedy uczucie mokrości dalej się utrzymywało pojechaliśmy z mężem na ip sprawdzić czy to nie wody.
To nie były wody.
Rozwarcie się nie zwiększyło. Szyjka się nie skróciła. Skurczy brak.

Wróciłam do domku, położyłam się spać na chwilkę bo byłam strasznie zmęczona. Mąż w tym czasie wyszedł na piwo z kolegą. W pewnym momencie przekręciłam się z boku na plecy i.. chlup. Wielka plama na majtkach. W łazience dalej ze mnie ciekło, byłam pewna, że wody, chociaż wydawało mi się takie nierealistyczne, że niby zaczyna się poród?? Godzina 18:30. Zadzwoniłam do męża śmiejąc się i mówię "Wracaj, jedziemy spowrotem. Odeszły mi wody". Mąż zszokowany "odeszły ci wody????". Na szczęście zdążył wypić tylko jednego radlera :) Najlepsze jest to, że mój ojciec akurat w tym czasie zaczynał wracać do Norwegii po świętach - taka wredna wnusia. Poczekała aż dziadek sobie pojedzie z wychodzeniem :P Szybki prysznic, strzyżenie, w trakcie dalej ze mnie ciekło strużkami małymi. Przed 20 pojawiliśmy się na ip. Poczekałam chwilę - wody dalej się lały jak szalone takimi przerywanymi strużkami. Podłączyli mnie pod ktg. Już w domu miałam skurcze, lekkie i nieregularne, czasem co 4 minuty, czasem co 10. Na ktg nie pisało się prawie nic. Ale ja czułam, że robią się mocniejsze. Potem badanie na samolocie - rozwarcie na 3cm. Myślę sobie "o nie, będę tu rodzić dwa dni...". Usg - mała niziuteńko w kanale rodnym, trudna do zmierzenia, lekarka szacuje jej wagę na 2300. Miałam nadzieję na ciut więcej... Z izby zabrali mnie odrazu na salę porodową. Było koło 21:30. Znów ktg. Piszą się skurcze, ale średniawe, a ja czuję już całkiem mocne. Ból mocno okresowy, ale na szczęście z przerwami. Oddycham przeponą i każę mężowi masować plecy, bo co któryś skurcz szedł krzyżowy... Przychodzi położna - młodziutka dziewczyna. Bada - rozwarcie na 5cm. Wow. Jakoś idzie. Pielęgniarka wbiła mi wenflon w dłoń, dostałam antybiotyk "bo odejście wód mogła spowodować jakaś infekcja". Poprosiłam żeby mi dali chodzić to mnie odłączyli. Położna zaproponowała lewatywę. Przy tych moich cholernych hemoroidach nie bardzo chciałam, ale przekonała mnie, że to nic nie zaszkodzi. No to się zgodziłam, bo słyszałam, że to przyśpiesza całą akcję. Wszystko to dla mnie działo się ekspresem. Po lewatywie - toaleta, potem posiedziałam z 20 minut pod prysznicem i musiałam wrócić na łóżko. Wtedy już skurcze były takie, że nie bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Ale jeszcze do przeżycia. Położna pyta jak często są - co minutę, czasem dwie. Bada mnie, a tam rozwarcie na 9cm! Ale... Ten ostatni centymetr był najgorszy! Najpierw leżałam na jednym boku z nogą w górze, potem na drugim, potem przeszłyśmy do pozycji kolankowo łokciowej z zakazem parcia :P Co skurcz myślałam że wygryzę dziurę w łóżku, czasem już łzy mi leciały, a ta z całkowitym spokojem "tyle co samo, proszę nie przeć, dobrze nam idzie". Potem zaczęła coś kombinować przy moim kroczu, już nawet nie wiem co, mówiła, że chce sprawdzić jak się wszystko zachowuje przy skurczu. Tragedia :P Ale to co robiła musiało być skuteczne, bo ani nie zostałam nacięta ani nie pękłam. A tymczasem cała się spociłam z tego bólu i wysiłku i zaczęłam się rozjeżdżać. Poprosiłam o zmianę pozycji. Więc usiadłam w końcu na łóżku, nogi jak na samolocie i... każą mi przeć. A ja nie czuję różnicy pomiędzy tamtymi skurczami a tymi co teraz! Ale prę. To znaczy staram się, bo wcześniej się skupiałam na przeżyciu tego okropnego bólu przy skurczu, a teraz każą mi jeszcze robić dodatkowy nacisk :/ Miałam wrażenie, że to nic nie daje... Wciągałam powietrze, parłam raz, długo i zaczynałam drzeć się wniebogłosy. Położna i pielęgniarka nade mną stoją i dopingują, że dobrze idzie, że mam się bardziej postarać, że muszę przeć pare razy na jednym skurczu. Miałam wrażenie, że się rozpadnę na kawałki. Skurcze postanowiły zrobić dłuższe przerwy - po 4/5 minut spokoju. Każdy kolejny zaczynał się od mojego głośnego "o nie...". Pierwsze dwa parcia udowodniły, że lewatywa to nie wszystko niestety... Czwarte zakończyło się okrzykiem "widać główkę". Po piątym usłyszałam, że jest super i mogę już nawet dotknąć córeczki. Wtedy dotarło do mnie, że jednak to moje parcie przynosi efekty i muszę się ogarnąć. Na ostatnim skurczu parłam trzy razy i mogłam jeszcze, ale położna zaczęła krzyczeć, że mam absolutnie nie przeć. Okazało się, że wyszła już główka. Spojrzałam na dół, była główka, ramionka, skurcz powoli puszczał. Potem kazali mi lekko dopchnąć i bach. Mały oślizgły pisklak wylądował na moim brzuchu. Dokładnie 42 minuty po północy. Cała dygotałam z wysiłku, a położna mówi "proszę ją trzymać, to pani dziecko". Mąż przeciął pępowinę. No w życiu się nie spodziewałam, że to tak wygląda - taki długi gruby żółto siny kabel. Małą zaczęli ogarniać, a ze mnie lekarka wyciągnęła łożysko. Któe nawiasem mówiąc też nie wygląda za uroczo. Potem mąż mi powiedział, że dostałam w żyłę krew z pępowiny, wiem, że coś dawali, ale nie odnotowałam co to. Po ważeniu dostałam ją do piersi i okazało się, że mam siarę odrazu mimo, że w ciąży była jedna wielka susza. A mała tak zawodowo ssała.

Przewieźli mnie na salę poporodową - byłam tam sama. Kazali się przespać zanim przywiozą dziecko. Adrenalina i brak dziecka = brak snu, więc pospałam może z 40 minut. Koło 6 mi ją przywieźli i kazali przystawić. Ale ona nie chciała się obudzić. Okazało się, że skutecznym budzeniem jest przewijak :P Do tej pory się drze jak się ją rozbiera albo przewija. Potem przywieźli jeszcze jedną babkę z maluszkiem. Donoszony - 39tc, a ważył tylko 200 gram więcej niż moja kruszynka. Ale też zdrowiutki - to najważniejsze. Strasznie się nie wysypiałam. Jak moja nie płakała, to płakał tamten. Pielęgniarki się kręciły, co chwilę ktoś przychodził i coś chciał, małą zabierali na badania. Już nie wspomnę, że na samym początku co chwilę sprawdzałam czy oddycha :P Kazali mi jak najczęściej przystawiać mojego ssaka i tak też robiłam. W pewnym momencie przyszła pielęgniarka i mówi, że mi ją dokarmiła mm, bo cukier niski. Ale że mała wcale nie chciała za bardzo pić. No to potem bojąc się o ten cukier w nocy sama poszłam po butelkę z mm. Ale moje dziecię smokiem pluło, a mlekiem jeszcze dalej. Na szczęście okazało się, że na drugi dzień cukier podskoczył i to znacznie, a ja mam bardzo dużo pokarmu - musiałam założyć stanik i wkładki, bo płacz dzieci powodował plamy na koszuli :) W środę mi ją wykąpali w szpitalu - położna wrzuciła ją do zlewu wypełnionego wodą, ochlapała, potarła i po 20 sekundach był koniec kąpieli O_o Co chwilę wpadał ktoś do nas a to z pytaniem czy chcemy coś przeciwbólowego (ani razu nic nie wzięłam co wszystkich dziwiło nie wiedzieć czemu), jak sobie radzimy (zawsze odpowiadałam, że super, bo faktycznie tak było), czy dobrze się czujemy (no pewnie, nienacięta i niepęknięta i niepokrojona jak miałabym się czuć? Fakt, piecze dalej lekko przy sikaniu i te hemoroidy mnie wkurzają, macica jak się obkurcza daje bardzo nieprzyjemne odczucie ale to nic w porównaniu z tym co było w ciąży). W końcu usłyszałam od pielęgniarek, że super sobie radzę i że w ogóle jest git i że najprawdopodoniej w czwartek wyjdziemy :)

Karmienie piersią - tragedia. Po drugim przystawieniu pojawiły mi się krwiaczki na sutkach. Po trzecim już czułam przy ssaniu żyletki. I tak przez dwa dni. Pani z poradni laktacyjnej przyszła, ale okazało się, że dobrze przystawiam małą. Kazała smarować brodawki mlekiem. I to faktycznie działa - odkąd mam wkładki, które co chwilę są mokre od mleka sutki już tak nie bolą. Ale teraz z kolei leje się ze mnie na potęgę, jak mała ryczy i nie chce zassać to mleko wylewa się na koszulkę, jak długa przerwa w karmieniu - to samo. Ale ten cudowny pyszczek przystawiony do mojego cyca - bezcenne. No i okazało się, że w szpitalu zamiast spaść z wagi to przybrała :)

Przewijanie - oprócz krzyku w sumie spoko. Raz niechcący zostawiłam na dłużej jeszcze smółkową kupkę to potem musiałam ją prawie zdrapywać... Na szczęście po dwuch dniach kupki przestały być jak smoła.

Wczoraj wróciliśmy do domku.

Moja przyjacióła z partenerem odwiedzili nas jeszcze w szpitalu. W czwartek wpadła moja mama z siostrą. Babcia z góry była już dwa razy popatrzeć na prawnusię (spodziewałam się, że będzie częściej zaglądać, ale na szczęście jest ogarnięta). Dzisiaj przyszedł męża kolega. Jutro też wpadają znajomi, w niedzielę mama przywiezie dziadka. A miał być taaaaki spokój.

Najbardziej ze wszystkiego nie podoba mi się... mój brzuch! Jest o-hy-dny. Rozmiękły i rozlazły w rozmiarze ciąży z 5 miesiąca. Ja rozumiem, że przytyłam 10,5kg, a zeszło mi tylko 4, ale to chyba nie wszystko w ten brzuch poszło?? Zmniejszy się jeszcze, prawda?

A dzisiaj?
Zaliczyliśmy już dwa spacerki. Mała śpi snem kamiennym i w domu i w wózku. Zapisaliśmy się do przychodni. Ustaliliśmy wiytę położnej. I wykąpaliśmy małą po raz pierwszy. Myślałam, że będzie krzyk. Był, ale tylko do momentu wsadzenia do wody. W wodzie oczka jak 5zł i cisza. Myliśmy samą ciepłą wodą, widać było, że jest zadowolona z kąpieli :) Potem miała najdłuższy jak do tej pory okres aktywności. Pół godziny patrzenia na wszystko i obserwowania bez płaczu. Super <3

Jest taka słodka, taka śliczna, tak bardzo ją kocham. Już mi smutno, że będzie rosła :) Czasem jak na nią patrzę mam ochotę płakać ze szczęścia...

Ale elaborat trzasnęłam. A mała śpi :D

10 kwietnia 2015, 23:36

Cześć ciocie :*
5d049c9071c4d889med.jpg

14 kwietnia 2015, 21:25

Mamy już tydzień :)

Była u nas dzisiaj ciocia (moja przyjaciółka). Dostałyśmy w prezencie prześliczną matę edukacyjną :)

Jutro wizyta w szpitalu - kazali przyjść po tygodniu. Będą badać małą. Biedna znowu ją pokłują. Położna była i z małą wszystko ok, waży już 2520g, mnie być może czekają jakieś globulki dopochwowe bo dalej piecze przy siusianiu. Najgorzej, że mąż zgubił gdzieś jedną z naszych tablic rejestracyjnych i musimy czekać na duplikat, więc wiezie nas kolega.
Dzisiaj moje dziecko przeraziło mnie na całego. Jak nigdy wcześniej w sumie jej się nie ulewało, tak nagle wyrzygała dosłownie wszystko co wypiła... Mleko leciało buzią, nosem, na wszystko do okoła. Widok straszny, aż się popłakałam. Z resztą, z tym moim płakaniem to teraz nie trudno :) Potrafię siedzieć i płakać że jest taka śliczna, taka kochana, taka moja... Hormony :P

Jakie jest moje tygodniowe dziecko?
Oprócz tego, że jest po prostu cudem i spełnieniem wszystkich moich marzeń, jest absolutnie wspaniała. Je ładnie, na przewijaku płacze coraz mniej, dalej nie lubi zmiany ubrania i dalej lubi się kąpać. Pomiędzy karmieniami śpi spokojnie około 2 godzin. Potem zazwyczaj trzecią godzinę śpi już kręcąc się i marudząc co jakiś czas, ostrzega, że będzie się budzić :) Na spacerkach śpi błogo. Nie przeszkadzają jej żadne hałasy, smyranie, pyrganie, no nic, absolutnie nic jej nie przeszkadza w śnie. Można ją obudzić przed czasem jedynie zmieniając pieluchę :)
Ma już króciutkie okresy aktywności. Wtedy zazwyczaj tatuś ją przejmuje i do niej gada i ją smyra i głaszcze, albo siedzimy nad nią oboje, czasem coś jej śpiewam, czasem puścimy sobie Robbiego Williamsa :) Strasznie mi się podoba, że mój mąż tak się angażuje we wszystko. Z chęcią poleciał zarejestrować córę, jak go poproszę to zmienia jej pieluchy nawet w nocy, kąpiemy ją razem. Trochę się boi ją ubierać w rzeczy zakładane przez głowę. Z dnia na dzień widzę, że coraz bardziej się w niej zakochuje :)

A Zosia zmienia się delikatnie. Robi się lekko bardziej pyzata. Moja kaczuszka :)

Baleronik pokąpielowy :)
df405b14f2d50d1fmed.jpg

Moja kaczusia :)
18bc38cd179d8027med.jpg


Wiadomość wyedytowana przez autora 14 kwietnia 2015, 22:09

16 kwietnia 2015, 18:58

Po wizycie - u Zosi wszystko w porządku. Wszystkie wyniczki w normie :)

U mnie chyba infekcja dróg moczowych :/

No i zaczynamy kombinować z chrztem, a trochę zachodu z tym będzie niestety...

26 kwietnia 2015, 18:03

Za dwa dni malutka kończy trzy tygodnie :)
Tata w czwartek wrócił do pracy, więc przez trzy dni bawiłyśmy się same. Mała jest coraz bardziej aktywna. Wczoraj byli goście do późna, a mała chyba z godzinę siedziała u taty na rękach i ani myśli spać.
Robi się coraz bardziej pyzata, wydaje mi się, że mleko przestało jej wystarczać tak jak wcześniej, bo coraz częściej domaga się obu piersi, więc nie mają czasu żeby odpocząć między karmieniami... Najczęściej niecierpliwie wpycha łapki między siebie i cycka i potem się wkurza, że nie może się napić :P I jak jedną zabiorę, zaraz wpycha drugą, przydałyby mi się jakieś dodatkowe kończyny :D Poza tym jak wcześniej ślicznie otwierała paszczusię tak teraz czasem tak chwyci płytko i pociągnie, że aż mam ochotę jej oddać :P I dzieje się dziwna rzecz, nie spodziewałam się czegoś takiego - jak pociągnie chwilę i puści taką nieopróżnioną pierś, to mleko tryska takimi strużkami jak fontanna, już raz dostała prosto w oko O_o Innym razem tuż po kąpieli zrobiła to samo i pach - całe włosy w mleku, bo ja oczywiście nigdy nie zdążę zareagować na czas...
Rytuał jedzenia i zmieniania pieluchy jest głupi. Jak je to zasypia, a potem trzeba zmienić pieluchę i budzi się spowrotem, to potem znowu trzeba karmić albo usypiać i tak w koło macieju. Pielucha powinna mieć wmontowany jakiś autoclean :)
Jest przesłodka. Patrzy dookoła tymi swoimi małymi oczkami. Skrzeczy, skrzypi, charczy, warczy, stęka, piszczy, do wyboru do koloru tych dźwięków. Uśmiecha się bezwiednie, niby wiem, że to bez podtekstu, ale wygląda wtedy na taką szczęśliwą, że każdy kto patrzy też się uśmiecha. A patrzeć muszą WSZYSCY. Bo mamusia jest dumna i się chwali swoim słodziakiem i nie ważne czy ktoś lubi dzieci, czy nie, ma się zachwycać tak samo jak mamusia :D A najlepsze są jej włoski - z przodu jest ich malusieńko, a na czubku głowy stoi taki wielgachny kogut :D
Ropnieje jej oczko - przemywam solą fizjologiczną, wkurza się na mnie tragicznie wtedy, nie wiem czy nie będzie trzeba iść do lekarza. Następna wizyta położnej w środę. Chociaż nie do końca jej ufam - kazała mi plastrować pępek. Oho, never again! Mała wpadła w taką histerię jak jej to ściągaliśmy i miała potem brzydki czerwony ślad na brzuszku. A ten pępuszek tak mocno nie odstaje wcale.
Cały czas mam schizę czy nie jest za grubo/za cienko ubrana. Niby staram się jedną warstwę więcej poprostu stosować, ale czasem ma tak lodowate rączki i nóżki, chociaż karczek ciepły, że odczuwam zwątpienie. A spróbujcie jej te ręce przykryć kocykiem! Niedoczekanie! Zaraz pół Zosi spod kocyka wystaje. Niby nie powinno się niczym luźnym przykrywać, żeby sobie małe na łepek nie naciągnęło. U mojego nie ma takiej opcji. Każde okrycie ma jeden tor ruchu - w dół.

Osiągnięcie Zosi z dnia dzisiejszego - leżąc na brzuszku obróciła główkę z jednej strony na drugą :)
Mój cud, moje kochanie, mój kogucik :)
decf44c81cfde51fmed.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 kwietnia 2015, 20:39

27 kwietnia 2015, 20:41

Tata próbował złapać szeroki uśmiech córeczki, ale córeczka ani myśli współpracować :D
00a9fcf368f5dbe9med.jpg

30 kwietnia 2015, 23:30

Po ostatniej wizycie położnej - Zosia waży 3200. To byłby 39tc więc w sumie akrat :D

Z martwiących mnie rzeczy - trzyma uparcie główkę na prawo, nie bardzo daje się korygować, muszę ją zmuszać, żeby nie dostała przykurczu jakiegoś. Ulewa nosem, biedna :( Męczą ją dzisiaj kupki, nie chcą wychodzić. Chciałabym ją zmusić do leżenia na brzuszku i ćwiczenia główki, ale zaraz po tym jak zje nie mogę, bo uleje, a potem śpi.

Dzisiaj wpadła do nas rodzinka, poprosiliśmy kuzynkę na chrzestną, ciocia się smiała, że chyba biznes otworzą, bo ona ma 4 chrześniaków, wujek ma 4, a kuzynka teraz już 2 będzie miała :) A dopiero co ja byłam jej świadkiem bierzmowania :)

Mieliśmy jutro jechać nad morze - pogoda ma być do kitu więc nie jedziemy. Za to w sobotę przyjdą nowe meble do salonu :) Już się nie mogę doczekać, bo kanapę to mamy taką tragiczną...

Wkurzyłam się. Zamówiłam zdjęcia Zosi - zrobione w dzień narodzin - jeszcze nie przyszły, więc moooże w przyszłym tygodniu. Zamówiłam też chustę na allegro w piątek. Niby już wysłana, ale też jeszcze nie przyszła! A tak liczyłam, że już zaczniemy się chustować...

Mąż sobie zaprosił kolegów i siedzą i chleją piwo na dole, a ja jak taki sierot, siedzę ze śpiącym dzieckiem i sama już nie wiem czy mi smutno czy nie :/

A mała warczy przez sen :) Ostatnio w ogóle warczy: na cycka, na kupę, chyba mam małe wilczątko zamiast noworodka :P

"Mamo, chyba nie robisz mi kolejnego zdjęcia?!"
b94040c2c5c742c0med.jpg

4 maja 2015, 21:45

Zosia za parę godzin kończy 4 tygodnie i oficjalnie przestaje być noworodkiem, zaczyna być niemowlakiem :) Z jednej strony super, z drugiej trochę smutno, że to już i tak szybko...

Niby wiem, że małe dzieci nie wymuszają. Rozumiem. Ale z moim ewidentnie jest coś na rzeczy! Ja rozumiem, że płacze, bo chce cyca. Że płacze, bo chce się przytulić. Że płacze, bo się obudziła i jej się to nie podoba :P Że płacze, bo śmiem ją przewijać/przebierać... Ale ona płacze, bo chce być noszona i nie można jej wziąć na ręce i stać w miejscu/siedzieć i się gibać. Nie. Trzeba zapierniczać po mieszkaniu jak zając na speedzie i wtedy jest git. No i jak nie nazwać tego wymuszaniem? Jaką potrzebę zaspokaja u niej moje zapindalanie w te i wewte?
Ale ale :) Matka nie taka goopia jak się wydaje, zakupiła chustę elastyczną i problem poganiacza niewolników się rozwiązał :) Nie wiem co prawda, czy dobrze się chustujemy, ale mała jest zadowolona, ja mam ręce wolne, więc też jestem zadowolona i narazie jest ok. Super, że jej się spodobało, bo już mi się dziś z rana grunt pod nogami zapalił, bo moje dziecię zawsze śpiące snem kamiennym na spacerach przynajmniej ze 2 godziny po godzinie się rozwrzeszczało i koniec spaceru O_o Charakterek po mamusi zdecydowanie :P
Ale nie narzekam, teraz została wykąpana, nacycana i śpi w swoim łóżeczku już prawie 2 godzinki grzecznie. Robi się coraz ładniejsza :) Chociaż dalej nie ogarnia ludzi i są równie ciekawą plamą jak sufit, to w okno wpatruje się z takim skupieniem, że aż się zastanawiam co ona tam widzi. Puszczamy jej muzykę klasyczną, chyba po to, żeby zrównoważyć to głupie seplenienie do niej, przed którym nikt się nie może powtrzymać :D No bo przecież takie maleństwo nie ma nóżek tylko nióźki, nie ma oczek tylko ocęta :P (I nie zależnie od ilości, nie sra, tylko robi kupuszkę ;) )

Zapomniałabym! Najazd teściowej! Ogólnie jest zakochana w małej i myślę, że będzie fajną babcią. Ale już posłuchałam, że moje dziecko ma przecież gazy (czasem się pręży i marudzi, bo chce puścić bąka) i żeby ją dopajać herbatkami z kopru i rumianku :P I jak ma czkawkę to zawsze jej zimno i wredna matka nie chce jej dać czegoś do picia. Nic to, że ma czkawkę, bo się przed chwilą zejrzygała bo za dużo zjadła... No i czasem gada do niej takie bzdury... Ale ogólnie jest spoko, ja część puszczam bokiem uszu, mała nie kmini co jest pięć, teściowa się czuje spełniona i wszyscy zadowoleni ;)

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 maja 2015, 21:50

6 maja 2015, 12:03

Kali jak zwykle zrobiła wpis na czasie :D Właśnie kupiłam książkę Tracy Hogg i próbowałam uśpić dziecko po jejniemu. Bez szans. Twierdzi, że noworodki nie mogą się skupić na płakaniu, poklepywaniu i szeptaniu i w końcu się uspokajają. No dobra, moja faktycznie nie może się skupić na tych trzech rzeczach, dlatego ignoruje dwie ostatnie i drze się wniebogłosy :P
Poza tym pisze, że takie maluchy nie potrafią trafić do buzi rączkami - moje trafia bezbłędnie.
Pisze, żeby dzieci zawijać do trzeciego miesiąca. Moja obecnie przy próbie zawijania wrzeszczy jakby ją ze skóry obdzierali. Rączki muszą być na wierzchu i koniec!
Pisze, żeby nie lulać, nie brać do swojego łóżka, bo nie nauczymy dziecka zasypiać samemu. Otóż po dziennej próbie "nauki" samodzielnego zasypiania, która zakończyła się fiaskiem, w nocy odłożyłam małą samą do łóżeczka i trach - śpi. Czyli że umie :D Zasnęła tak dwa razy, potem kolejne dwa już się darła, żeby ją lulać. A teraz śpi w naszym łóżku. Zła matka ;)
Powinna mieć ustalony plan dnia - jedzenie, zabawa, sen i tak w kółko. A ma jak wyjdzie. Czasem po jedzeniu pójdzie spać, przecież nie będę jej budzić jak potrzebuje... Czasem chce być dłuuugo aktywna a potem jest znowu głodna. Prawda jest taka, że trudno mi jeszcze czasem rozszyfrować czego potrzebuje moje dziecko - Tracy pisze, żeby przyuważyć moment w którym dziecko chce już iść spać. Bez szans. Najpierw ziewa, ale jest jeszcze za wcześnie i nie zaśnie, a potem już drze się i nie można jej położyć samej. Gdzie jest ten moment???
Wnioski:
a) moje dziecko jest dziwne
b) książki są głupie
c) matka totalnie nie ogarnia
niepotrzebne skreślić :P

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 maja 2015, 12:04

14 maja 2015, 19:40

Zosia ma 5 tygodni. I jak nic sądzi, że jest donoszona :P Skok piątego tygodnia był ewidentny. Kilka dni okropnych histerii wieczornych i jednocześnie zaczęła być bardziej ogarniająca. Skupia wzrok, obserwuje, dziwi się, czasem się nawet uśmiech zabłąka. Interesują ją grzechotki, lubi siedzieć w bujaczku i patrzeć na okno a najchętniej gapi się prosto w żarówkę i muszę ją obracać żeby tego nie robiła.

Po paru dniach przerwy dałam jej znowu witaminy. Tragedia, znowu puszcza bąki i płacze :/ wybudza ją brzuszek i jest płacz :(

17 maja 2015, 11:07

Mąż wybył na zawody, mała śpi, czas dla mnie :D

Zosia chyba ogarnia różnicę między dniem i nocą :) Staram się jej za bardzo nie przewijać w nocy, chyba, że zrobi kupę i wygląda to tak, że budzi się, zje mleczko i odkładam ją do łóżeczka, czasem na śpiocha, a czasem lekko obudzoną i pomarudzi, pomarudzi i zasypia :) Z resztą wczoraj i dzisiaj w dzień też grzecznie zasnęła w łóżeczku z pełnego obudzenia, więc jest progres póki co. Wsadziłam jej do łóżeczka takie kwiatkowe lusterko z maty edukacyjnej i czarno - czerwono - białą pandę. Patrzy sobie na to i chyba mnie sprawdza, bo pokwili, cisza, ryknie głośniej, cisza, pamarudzi, cisza i w końcu zasypia.
Czasami nad ranem biorę ją do nas do łóżka, jak nie bardzo chce zasnąć, wydaje mi się, że robi jej się zimno, bo tu u nas tragedia temperaturowa jak dla mnie, 19 stopni, środek wiosny a ja w swetrze.

Wydawało mi się, że pada mi laktacja, aż doczytałam, że koło 2 miesiąca się poprostu stabilizuje i piersi są miękkie przed i po karmieniu. W każdym razie zdążyłyśmy pobudzić produkcję - mała jadła z obu piersi, ja jeszcze ze dwa razy dociągnęłam laktatorem, wypiłam karmi (choć ponoć nie ma wpływu jednak na laktację) i znowu mleczka więcej :)

Nie nadążam z praniem i prasowaniem - tragedia. Niech się już zrobi porządnie ciepło, bo taka pogoda w kratkę, że strach coś na dworze wywieszać.

Zosia we wtorek kończy 6 tygodni.
Zaczęły pojawiać się łezki przy płakaniu.
Czaaaasem się uśmiechnie, ale nie odpowiada na uśmiech.
Obserwuje bacznie, zwłaszcza okna, żarówki (niestety) i wszystko dookoła. Narazie hitem jest ta panda. No takie wielkie gały na nią robiła, że aż nie mogłam ze śmiechu :)
Troszkę podnosi główkę, ale bez szału, bo rzadko leży na brzusiu.
Źle reaguje na witaminy - boli brzusio.
Wyszła jej przepuklina pępkowa konkretnie, aż mi się słabo robi jak ten pępuś tak wystaje...
W dzień matki będziemy się szczepić.
CZeka nas badanie oczek i bioderek, pracowity maj :)

21 maja 2015, 18:27

Dzisiaj noc jedna z gorszych, włączyła tryb niezasypiania we własnym łóżeczku i aktywność nocną. Mam nadzieję, że jednorazowo, teraz śpi, pierwszy raz na brzuchu w łóżeczku. KotMisia powiedziała, że kazali jej małą dużo na brzuchu kłaść na przepuklinę, to ja też kładę :) Chociaż mąż mnie usilnie próbuje przekonać żeby ją plastrować. Nie chcę dopóki pediatra nie powie, że trzeba.

Opis badania oczek wrzucam z forum
Badaliśmy dzisiaj oczka. W przychodni wszyscy się zachwycali, nawet jakaś babcia podeszła i do mnie że nie jest chora i kataru nie ma i małą posmyrała po nóżce i mówi, że już nie pamięta jak jej były takie malusie, a przecież musiały być i takie tam. Pielęgniarki mnie wpuściły do pustego gabinetu tylko dlatego, że mała jak na chwilę otworzyły drzwi to wgapiła się w okno :P
Ale samo badanie... Na początku ok, potem pan wkropił krople, to go skrzyczała :D Ale potem jak chciał ją zbadać wziernikiem to był turbo armagedon Zosiowy. Musieliśmy ją położyć, musiałam zablokować jej ręce i głowę, on jej na siłę oczy otwierał, a ja jeszcze w życiu nie słyszałam żeby się darła AŻ TAK. Chyba cała przychodnia ją słyszała. A po wszystkim wczepiła się we mnie jak koala i chyba bała się ruszyć mocniej. To ja dziękuję, wolę nie myśleć co będzie na szczepieniach.

Ogólnie widzę, że o ile ciąża tak nie działała o tyle maleńkie dziecko wywołuje turbo przypływy ogólnej sympatii, chęć do pomocy i no każdy musi sobie obejrzeć, wszyscy pytają ile ma i jak ma na imię. Wczoraj u dentysty, Dzisiaj w przychodni. Na spacerku. W sklepie. Wszędzie. Dobrze, że nie będzie pamiętała tych wszystkich zachwytów, bo jeszcze by w samozachwyt popadła ;)

21 maja 2015, 18:27

Dzisiaj noc jedna z gorszych, włączyła tryb niezasypiania we własnym łóżeczku i aktywność nocną. Mam nadzieję, że jednorazowo, teraz śpi, pierwszy raz na brzuchu w łóżeczku. KotMisia powiedziała, że kazali jej małą dużo na brzuchu kłaść na przepuklinę, to ja też kładę :) Chociaż mąż mnie usilnie próbuje przekonać żeby ją plastrować. Nie chcę dopóki pediatra nie powie, że trzeba.

Opis badania oczek wrzucam z forum
Badaliśmy dzisiaj oczka. W przychodni wszyscy się zachwycali, nawet jakaś babcia podeszła i do mnie że nie jest chora i kataru nie ma i małą posmyrała po nóżce i mówi, że już nie pamięta jak jej były takie malusie, a przecież musiały być i takie tam. Pielęgniarki mnie wpuściły do pustego gabinetu tylko dlatego, że mała jak na chwilę otworzyły drzwi to wgapiła się w okno :P
Ale samo badanie... Na początku ok, potem pan wkropił krople, to go skrzyczała :D Ale potem jak chciał ją zbadać wziernikiem to był turbo armagedon Zosiowy. Musieliśmy ją położyć, musiałam zablokować jej ręce i głowę, on jej na siłę oczy otwierał, a ja jeszcze w życiu nie słyszałam żeby się darła AŻ TAK. Chyba cała przychodnia ją słyszała. A po wszystkim wczepiła się we mnie jak koala i chyba bała się ruszyć mocniej. To ja dziękuję, wolę nie myśleć co będzie na szczepieniach.

Ogólnie widzę, że o ile ciąża tak nie działała o tyle maleńkie dziecko wywołuje turbo przypływy ogólnej sympatii, chęć do pomocy i no każdy musi sobie obejrzeć, wszyscy pytają ile ma i jak ma na imię. Wczoraj u dentysty, Dzisiaj w przychodni. Na spacerku. W sklepie. Wszędzie. Dobrze, że nie będzie pamiętała tych wszystkich zachwytów, bo jeszcze by w samozachwyt popadła ;)

22 maja 2015, 11:23

Z jakiś tydzień temu byłam na kontroli u ginka. Miałam jeszcze plamienia choć nie powinno ich już w sumie być, a badanie wziernikiem bolało tragicznie (zresztą przy serduszkowaniu nie jest dużo lepiej :/ ). Dostałam antybiotyk gdyby plamienie się utrzymywało jeszcze tydzień, ale widzę, że zanika porządnie, więc odpuszczę. Pytał jak mam zamiar się zabezpieczać/ czy chcę zajść w drugą ciążę.
No w ciążę na razie niekoniecznie. Muszę dojść do siebie po poprzedniej :P Wrócić do sylwetki (kg mogą zostać, bo zostały "aż" 3, ale ten flak na brzusiu idzie bye bye), usunąć hemoroidy, bo nie wyobrażam sobie kolejnej takiej końcówki ciąży, doprowadzić zęby do porządku, przestać karmić piersią, znaleźć dobrą, konkretną pracę, zapisać Sofika do przedszkola? O_o , a na razie jestem na macierzyńskim i muszę w końcu zdać ten licencjat.
A zabezpieczać się? Z jednej strony w mojej głowie pojawia się śmiech na sali, bo tyle się starałam, <3 co drugi dzień, specjalny lubrykant, dieta, mąż zakaz używek, w końcu operacja i dopiero się udało, więc myśl, że miałabym teraz wpaść jest co najmniej niedorzeczna. Ale przecież nie jest to niemożliwe... A zabezpieczanie? Na hormony zawsze reagowałam tragicznie, więc odpuszczam. Myślę, że pobawimy się z gumkami, trudno. Będzie śmiesznie po takim czasie :P

Ogólnie chcę mieć trójeczkę. Pewnie, że chcę i że czas w dalszym ciągu działa na niekorzyść. Ale bez mojej pracy nie damy rady, więc jest to warunek niepodważalny. I boję się, że jeśli ciąża będzie choćby podobna do tej ( a przecież może być gorsza ) to nie będę w stanie zająć się porządnie córeczką. A nie zniosłabym wciskania jej komuś niemal na stałe. Więc chcę poczekać aż Zosia skończy chociaż dwa latka. Wtedy różnica wieku będzie przy dobrych wiatrach 3, więc chyba do zniesienia. Między mną a siostrą jest 4,5 i było słabo :/
Ale to w sumie takie moje marzenie, bo wcale nie jest powiedziane, że uda nam się jeszcze raz. Być może Zosia jest moim jedynym dzieckiem, niezależnie od tego jak bardzo bym chciała żeby miała rodzeństwo.

W ogóle spytałam ginka czyja to była "wina" ten przedwczesny poród. Czy ułożenia malutkiej, czy mojej budowy ciała. Stwierdził, że niczyja, tak się mogło zdarzyć. Więc drążąc do tego o co mi chodziło pytam jeszcze raz, czyli przy drugiej ciąży nie musi tak być? Wtedy chwycił o co mi chodzi i mówi "nie musi, ale jest bardzo duże prawdopodobieństwo". No i bomba. Czyli kolejne dziecko ma duże prawdopodobieństwo, że też będzie wcześniaczkiem. Jeśli takim jak Zosia to ok, ale jak będzie chciało wyjść jeszcze wcześniej?? No i znowu miga mi wizja leżenia w ciąży :/ Wiem, że nie musi tak być, być może kolejna ciąża będzie super, bez żadnych negatywnych objawów, a maluszka przenoszę. Ale słabo wierzę w taką opcję...

1 czerwca 2015, 15:18

Dawno nie pisałam, a wszystko wina szczepień.
Podaliśmy 6w1, pneumokoki i rotawirusy.
Zosia badanie zniosła w miarę dzielnie (nakrzyczała na lekarza za patyczek w paszczaku). Ważyła wtedy (26.05) 4300, dostaliśmy skierowanie do chirurga z tą przepukliną pępkową, a krostki na pyszczku ponoć są hormonalne, a nie alergiczne. Byłam z niej dumna, bo dziecię, które weszło za nami darło się przez całe badanie :P
Natomiast same szczepienia już nie fajne. Rotawirusy próbowała wypluwać i wkurzała się strasznie. Potem patrzyła sobie radośnie (tak przypuszczam, bo uśmiech to rarytas na jej buzi) na zawieszki na suficie, a potem nastąpiły dwa wkłucia. W nóżki. Po pierwszym zrobiła się cała czerwona i zapowietrzyła się, po czym nastąpił wszechwrzask i łzy. Drugie podobnie, tylko wrzask szybciej. Cyca nie chciała na pociechę, musiałam ją lulać i gadać do niej, ale uspokoiła się w miarę szybko.
Do czasu. U mojej matki w gościach przypomniała sobie o wszystkim i marudziła strasznie i nie chciała spać, a w domu potem było 1,5 godziny nieprzerwanej rozpaczliwej histerii. Pierwszy raz w życiu zrobiła przerwę 5 godzin między karmieniami. Następną 4, potem 3,5. Biedna :( Kolejnego wieczoru były 4 godziny ryku (ale już nie histerii). Kolejny dzień w miarę, za to noc i następny do kitu. Po tych szczepieniach bolał ją brzuszek, chyba przez te rota, dostała rozwolnienia, poszedł w ruch termometr, bo odgazować się przy okazji nie mogła. Teraz jest już lepiej, ale nadal bez szału. Do tej pory budzą ją bolesne bąki :/ Kupiłam krople na gazy i probiotyk. I z oczkiem już było ok, a teraz znów ropka. Ehhh

Króliś nadal popsuty, zęby się rozjechały po tym ropniu i nie może gryźć, a nie wiem czy nas stać na operację kolejną... Ale nie chciałabym jej usypiać :(

Z okazji dnia dziecka moja matka kupiła Zosi ciuszki, a my z mężem zrobiliśmy jej karty kontrastowe :)

A za tydzień Zosia będzie miała 2 miesiące O_o
Trzyma główkę już całkiem fajnie, ale nadal bez szału.
Uśmiecha się częściej, ale wciąż bardzo rzadko i przez większość czasu wydaje mi się poważna i niezadowolona.
Wydaje odgłosy, ale z faktycznych dźwięków alfabetu wychodzi jej tylko "e". Myślałam, że będzie już ciut więcej gadać.
Czasem budzi się bez płaczu i patrzy dookoła. Potrafi się zająć sobą na 15 minut zanim jej się znudzi i zacznie marudzić. Patrzy na karuzelę nad łóżkiem, zdaje się, że lubi muzykę :)
W nocy z reguły nadal zasypia ładnie, w dzień przed popołudniem też. Od około 17/18 jest marudzenie i płacz i nie chce zasnąć, a jak zaśnie to zaraz się budzi, a łóżeczko to już w ogóle ją wtedy w dupkę gryzie.
Trochę się boi przy kąpieli, chce nas chwytać za ręce, ale nadal nie płacze dopóki się jej nie wyciągnie.
Jest coraz większym puckiem :) Niektóre rzeczy na 56 już robią się przyciasne.
Może obiektywnie nie jest jakoś prześliczna, ale mi się wydaje idealna :) Mogę na nią patrzeć i patrzeć. Na te puciate policzki, słodkie usteczka, mały zadarty nosek, bystre niebieskie oczka, śmiechowe sterczące włoski, malusie stópki i rąsie. Jest taka słodka, taka kochana, taka moja. To takie wspaniałe, że ją mam, że się udało, że jest i jest zdrowa. Mam do niej coraz więcej cierpliwości, ona do mnie chyba też ;) No kocham ją strasznie, mąż zresztą też. Ostatnio nawet powiedział, że się nie spodziewał, że można aż tak kochać, tak za nic, po prostu.

Mąż nadal mi dzielnie pomaga :P Uspokajamy ją na zmianę jak płacze, on jest specem od zmiany pieluszki, kąpiemy razem. Nawet jakiś czas temu Zosia dostała swoją pierwszą butlę :) Od tatusia oczywiście. Wypiła 40ml mojego odciągniętego mleka. Mogę ją z nim zostawić i nie umrze z głodu :D Ode mnie i od mojej siostry nie chciała butelki. Smoka dalej nie chce, cyckiem te się nie bawi, zje i wypluwa, więc szans brak żeby zatkać małego rozwrzeszczanego paszczaka czymkolwiek :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 19 lutego 2016, 22:07

1 2 3 4 5 ››