Mąż oświadczył, że jest bardzo zadowolny, czym zamknął usta.
Kiedys współczułam innym kobietom-młodym matkom, które po prostu zeszczuplały z czasem, bo kp + obowiąkzi domowe i wysłuchiwały nieprzychylnym komentarzy od tesciowych, które rościły sobie prawo do wyrażania zdania na każdy temat.
Odrywam się pierdyliard razy. Nie zawsze udaje się uchronić. Przyprawia mnie o stany przedzawałowe.
Przytrzasneła palce, pakując między drzwi. Przewraca się, bo biega ciągnąć za sobą maskotkę w drugiej ręce trzymając piłeczkę. Wczoraj tak upadła, że leciała jej krew z nosa... I trzeba uważać na drzwi wejściowe i tarasowe bo ucieka na dwór. Mamy na podwórku sporo kostki, chce po niej biegać, fuka kiedy chce ją potrzymać za rękę, bo musi sama.
Najbezpieczniej jest na trawie. Czasem puszczam ją boso. Jak Stary kosił trawę, to tańczyła do kosiarki
Wrzuca swoje pampersy do kosza.
Byliśmy w knajpie na obiedzie - jedliśmy osobno bo Młoda chciała uciekać na zewnątrz zwiedzać świat, gonić psy i koty. Ciekawe jak będzie nad morzem... hehe
Okres jest wymagający, przypomina próby raczkowania i samodzielnego poruszania.
Do tego zęby i marudzenie. Znowu pada o 20. Budzi się o 4 nad ranem i płacze, wołając "mama", muszę nosić i śpiewać bo nie może zasnąć. No i zęby spsikać dentoseptem. Generalnie nieźle, bo śpi do 8, czasem 9. Nie jestem już tak bardzo niewyspana. Ale po całym dniu padam. Czasem już mi się nie chce kompletnie nic, z grubsza ogarniam dom i tyle. Pranie nastawiam wieczorem, programuję "opóźnione zakończenie" aby rano tylko rozwiesić. Oszczędność czasu.
Zjada mniejsze porcje, szybko się rozprasza bo chce biegać.
Co do mnie. Zauważyłam tendencje, że po ciąży... zgrubły mi włosy. Znalazłam zdjęcia sprzed ślubu i miałam rzadkie, cienkie, byle jakie. Teraz są długie (bo nie chodzę do fryzjera...) i jest ich więcej, mimo że swego czasu łysiałam.
Waga spadła, mimo że moim jedyną aktywnością są szybkie spacery i sprzątanie w biegu. Nie mam czasu dojadać (słodycze zjadam tylko w niedziele i tego się trzymam). Poza tym jem dużo, porcje jak dla faceta np. woreczek kaszy na obiad itp. po 3-4 kanapki na kolacje - teoretycznie dużo.
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 sierpnia 2019, 12:08
Byliśmy 9 dni nad morzem - było fajnie. Odpoczęłam, zdystansowałam się i dobrze mi to zrobiło na głowę.
Postanowiłam już nie trwonić energii na niereformowalnych ludzi i sytuacje, które stwarzają gdyż potrzebuję tej energii właśnie dla mojego dziecka.
Małej dobrze zrobił wyjazd. Zrobiła się odważniejsza. Nie miała czasu tam spać - wszystko było takie ciekawe, morze i plaża też. W upalny dzień nie chciała wychodzić z wody.
Żeby nie było słodko-pierdząco - marudziła przez ząbkowanie. Przez 3/4 wyjazdu noce były do kitu, bo budziła się z wrzaskiem, ale to jest cena wybicia się czwórek.
Nauczyła się też, że nie jest jedynym dzieckiem na świecie - w bawialni hotelowej przeżywała "ciężkie" chwile, gdy okazało się że bujana krowa nie jest jej własnością - musiałam pilnować, bo chciała odpychać i zrzucać inne dzieci, płakała, ale tłumaczyliśmy jej... i po 2 dniach szczerzyła zęby do dzieci, głaskała inne maluchy (były w podobnym jej wieku, ale jakieś takie spokojniejsze, może przez to, że jeszcze nie chodziły - bardziej obserwowały).
Sądzę, że to fajny element socjalizacji. Bo miałam obawy jak będzie jadła na zatłoczonej stołówce, gdzie tyle rzezcy odciąga uwagę ale apetyt dopisywał. Czasem zjadła więcej, czasem mniej. Na jajecznicę hotelową mówiła "ble" i zrzucała z talerzyka, ale następnego dnia już zjadła. Za to ser biały w kawałku brała do ręki i wcinała.
Jedzenie było na tyle urozmaicone, że zawsze coś jej wybrałam. Po posiłku zawsze sprzątaliśmy.
Trochę mnie przeraziło, to jak 3/4 rodziców strofuje dzieci przy posiłkach: "jedz jak człowiek", "co takie małe kęsy" to weź do ręki, tamto, itp itd I do tego puszczanie bajek, a jedne pan to nawet stał nad dzieckiem i coś opowiadał. Dzieci nie czerpał radości z posilków, tylko siedziały jak na skazaniu... temat rzeka. Wiem, że tym rodzicom jest ciężko i nie wytrzymują nerwowo, bo przez kiedyś tam popełniony błąd teraz jest jak jest, ale problem się pogłębia...
Co do mojego dziecka. Z nowych umiejętności to umie chodzić już na tyle sprawnie, że nie przewraca się na chodniku, próbuje jeść sztućcami i jest bardzo dumna z siebie gdy nabije coś na widelec, ale nadal dominują ręce. Wyrywają się pierwsze słowa, ale pojedynczo np. "brawo"
Dużo rozumie. Wrzuca papierki i pampersy do kosza. Nie może znieść papierów porozrzucanych po trawnikach, mówi na nie "be" i chce sprzątać wszystkie pety. Biega za psami, jak właściciel pozowli pogłaskać to tłumaczymy, że trzeba delikatnie cacy.
Teraz odsypia wyjazd ciągle chce drzemki. A ja wracam do rzeczywistości.
Póki co jestem wpół zombie (bo już nie takie zombie jak kiedyś) i chyba wstrzymam się przed ambitnymi wyzwaniami zawodowymi póki co. Podziwiam mamy, który po roku wróciły na pełny etat. Nie ogarnęłabym.
No i mam zagwozdkę w głowie, bo gdzieś tam mimo wszystko kiełkuje myśl o drugim dziecku... Szaleństwo!
Mąż bardzo chce.
Ja chciałabym później, ale przypomniałam sobie, że moje nadnercza, androgeny i wiek mogą później komplikować wiele spraw, w końcu pierwsza ciąża wystarana. Tylko mam tyle obaw, nie wiem czy uzasadnionych.
Tym bardziej, że Młoda jest fajna, komunikatywna, można się z nią dogadać Mam wrażenie, że rozumie większość co się do niej mówi.Lubię ten etap macierzyństwa.
Zapytam lekarza na kontroli, jak sytuacja medyczna ma się co do moich przemyśleń.
Mówienie
"nie" - najczęściej
"tak"-rzadko
"tam" - jak gdzieś idzie
"nie chce" - do teściowej, gdy ją chciała zabrać do innego pokoju
mama, tata (z naciskiem na mama, podśpiewuje sobie do tej piosenki "mama ostrzegała" refren tzn ciągiem woła mama, mama,
i uwaga... hit to KAMIEŃ - mówi wyraźnie. kilka osób to słyszało. Jest wielką fanką kamieni, zbiera po 4 do jednej rączki i nosi wszędzie, muszę uważać bo chce wnosić do domu...
"woda" powiedziała ze 2 razy
"kwa kwa" - kaczka
raz powiedziała "kol-czyk" gdy była zafascynowana moimi nowymi kolczykami
Z dźwiękonaśladowczymch to brum brum, bum bum, mniam i am (podczas jedzenia)
Wciąż dużo je, w porze posiłku robi się marudna.
Razi sobie ładnie z pokrojonymi w paski warzywami - papryka, ogórek wchodzą bez problemu.
W ogóle wychodzą górne czwórki i marzę aby już wyszły, bo jednak więcej marudzi i częściej budzi się w nocy, w tym raz z dzikim wrzaskiem.
Plan dnia mam taki, że staram się ją po śniadaniu umęczyć - wychodzę na dwór, zazwyczaj bez wózka, i tak spacerujemy, zbieramy liście, kwiatki i kamienie, potem ciepła zupa (ostatnio krem, woli gęste, chociaż co dam to zje - póki co) i po tym zasypia w 2 minuty, po czym śpi 2-3 h - a ja mam wtedy czas na pracę. Czasem plany się kitraszą i np. jak nie da się wyjść na dwór to chce iść spać wcześniej, przez to śpi krócej, więcej marudzi i dzień jest trudniejszy, ja mniej zrobię.
Jednak praca z domu jest trudna, bo często gdy zabieram się do pracy to jestem tak zmęczona że padam... albo uwagę odciągają mi domowe obowiązki typu obiad, pranie, bałagan. Próbowałam robić pewne rzeczy wieczorami ale wyszło słabo, bo często do północy zasuwałam, bez odpoczynku przez cały dzień i wydajność umysłowa spadła.
Trochę mi głupio, że nie mogę podciągnąć ambicji na wyższy poziom, ale nie mam siły obecnie. Chyba za wcześnie. Jestem wykończona i chyba pora trochę odpuścić.
90% tego co mówi, to bliżej nieokreślona chińszczyzna, ale wyrywają się:
widzisz, idziemy, jedziemy, chodź, myć, jemy i pierwsze pełne zdanie (nie wiem, czy można to zaliczyć) "co to jest"?
Przedrzeźnia po swojemu gdy sylabuję "nie wool-no" i rusza wtedy palcem z poważną miną. Kiedyś ją przyłapałam na dworze przy otwartym śmietniku, jak sama sobie tak groziła. Urocze
Chce wyciągać rzeczy ze zmywarki. Jak zamiatam, to przynosi szufelkę, albo rozdeptuje to co aktualnie zamiatam (czasem nie chce mi się wyciągać rury od odkurzacza centralnego - bo ma 5 czy 6 metrów i nie chce mi się tego taszczyć).
Wszędzie za mną chodzi. Dzień po mojej pracy nie daje mi nic zrobić w domu, cały czas chce na ręce lub przytulać się. Ma alergię, gdy jestem przy zmywaku. Albo gotuję. Dlatego gotuję wieczorami, żeby na drzemce pisać
Czasem zastanawiam się, czy jest hajnidem.
Przy mężu nie zachowuje się tak.
Ostatnie 2 tygodnie mój sen był nikły i szukałam przyczyny - przestawałam funkcjonować. Wybudzała się i nie mogła zasnąć, żadne sposoby nie działały. Chodziłam nieżywa.
Poczytałam internety i wpadłam na pomysł, żeby ją wcześniej kłaść. I wczoraj eureka - po kąpieli zero wybudzeń, mimo, że zasnęła po 19, w nocy jedna pobudka, zjadła pierś, szybka zasnęła i spała do 7... Jak dla mnie super Ciekawe, czy na dłuższą metę zadziała.
Aha i wiem czemu ostatnio tak kijowo się czuję - pogorszyły mi się wyniki TSH, mimo że biorę letrox 100 i teraz na zmianę biorę 125 i 100 co jest trochę dużą dawką jak na moją masę ciała. Poza tym mam Hashimoto (choć nie takie "typowe" bo tarczyca jest normalnej wielkości tylko obraz rozmoyty) Niemniej wiążę z tym nadzieje, że moje samopoczucie się poprawi, będę mieć więcej energii bo ostatnio najprostsze czynności mnie przerastają (brak energii i "podwójna robota" przy Małej )
I tak z racji, że trochę więcej mi się chce, umyłam okna w całym domu, co zajęło mi cały dzień (umycie okien =bajzel gdzie indziej, bo moje dziecko to człowiek chaosu, wszystko wszędzie roznosi i dosięga wyżej, niż się spodziewaliśmy).
Bardzo chce mi pomagać, jak myła okna podawała potrzebne rzeczy i sama sobie bije brawo.
Ładuje ubrania do pralki.
Chce wyciągać naczynia ze zmywarki, robi to bardzo szybko (za szybko i trzeba uważać).
Chce odkurzać.
Zaczęła jeść sama łyżeczką i widelcem. Rozlewa przy tym zupę, ale i tak jest lepiej - bo z reguły na podłodze już nic nie ląduje. I zamiast rzucać talerzami zrozumiała, że jak skończyła jeść to trzeba oddać opiekunowi.
Ulubione zabawki to: kamienie, orzechy włoskie, buty z garderoby, spinacze.
Jak jesteśmy same, to uczepia się mnie jak rzep. Wszystko musi widzieć, co robię w kuchni. I tak rozpoznaje całe warzywa czy produkty, wie że są do jedzenia. Trochę przerąbane na zakupach, bo jak widzi bieluchy/jogurty to się trzęsie i chce jeść tu i teraz.
Jest bardzo uparta, jak chcę ją przewinąć to ucieka i krzyczy "nie". Albo przynosi mi żel do mycia i mówi "to mama". Nie chce myć zębów. W kąpieli chce się myć sama. Przynosi kurtkę i każe sobie zakładać w domu. Albo bezrękawniki. Raz w pokoju prasowalniczym wygrzebała sukienkę 2 rozmiary za dużą i "kazała" sobie ubrać.
Z mówieniem doszły nowe słowa: dziadzia, ciocia, kąpać, sama. Próbuje powtarzać "szyszka" ale wychodzi "szysza" "szyszy".
Śpiewa "nie nie nie" z piosneki "Mam chusteczkę haftowaną"
Daje buziaki. Jest o mnie zazdrosna (nawet jak mąż mnie przytula, całuje). No ale jak rano się obudzi a Męża nie ma, to mówi "tata ni ma"
Zapisałam ją na zajęcia muzyczne dla dzieci, jest najmłodsza w grupie (chodzimy razem). Na początku,przez pierwsze 10 minut trochę się wstydziła uczepiona mojej nogi, ale potem rozhulała się. Roznosiła instrumenty, maty, akcesoria, śmiała się zadowolona. Wiadomo, jeszcze nie naśladuje idealnie bo jest za mała, no ale zawsze to jakiś element socjalizacji.
Jest cwana, chciała zakosić kasztana z zajęć - sprzątaliśmy do worka, i jak myślała, że nikt nie patrzy to chwyciła w dłoń i schowała za siebie (że niby nie widać )
Tyle na 14 miesięcy
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 października 2019, 10:18
Harmonogram dnia się rozsypał.
W nocy wzbudza się z krzykiem albo... gada. Układa proste zdania z tego co umie już powiedzieć, mąż średnio to kuma ale ja wiem o co chodzi. Np. Pokazuje na kosz z pampersami i mówi mama nunu,be (Bo usilnie probuje wytłumaczyć ze tych budów nie wyciąga się powrotem). Albo budzi się i mówi "ni ma" i cholera wie o co chodzi. I tak w kółko. Jak próbuje uśpić to śpiewa nienienie, puszcza oczko i gada. Albo leci po pilota i celujac w tv śpiewa "Mama mama" nawet to urocze, ale nie o 1 w nocy gdy na drugi dzień trzeba wstać i pracować.
Uznaliśmy z mężem że bez Niej byłoby nudno
Z tym że teraz ma temp 38,2, nie chce jeść i śpi na mnie... cala resztę trzeba odpuscic
wychodzi ostatnia czwórka
I Młoda, jak gdyby nigdy nic powiedziała dzisiaj sylabami pa-pry-ka.
Cały czas chce do mnie.
Moja wydajność intelektualna to jakieś 3% ale robota sama się nie zrobi.
W tym miesiącu suplementuję magne b6 i mam lżejszy PMS, bardziej goonie go znoszę, chociaż z trudem nad sobą panuję, ale jednak (potrafię już zlać, co mówi do mnie mój teść)
Chciałabym się kiedyś wyspać. trochę chociaż
Inhalatora bała się tak, że dostawała spazmów. Niestety, musieliśmy użyć tajnej broni - puszczać śmieszne koty na youtubie i przeszło. Teraz sama chce inahlacji...
Aby było weselej, wszyscy się zaraziliśmy. Też sobie pogorączkowałam, ale jeden dzień i nie brałam żadnych specjalnych leków, przeszło. Gorzej z Mężem, on przy gorączce jak to facet... pewnie się domyślicie. Był u lekarza, dostał leki i zalecenie aby leżeć i nic nie robić(...)
Jedzenie u dziecka mi się popsuło przez tę chorobę. do tego przebiły się górna 3 i 4. Moje wszystkojedzące dziecko żyje powietrzem i miłością, zjada homeopatyczne ilości jedzenia, a bilansowanie poszczególnych posiłków mogę sobie wsadzić w 4 litery - bo np. rano zje serek wiejski/ser biały/ z łaski owoc/pomidor, zupy wchodzą (ale to zależy) a z II dania to pozjadałaby to co zielone i czerwone i coś z węglowodanów, a na kolacje jajko. Mięsem rzuca. Pieczywa nie chce. Owoce by jadła bardzo chętnie. Może pojawiła się neofobia, albo wzrost spowolnił (nosi ubrania 86 i waży 11 kg, jest wyższa od rówieśników, anemii nie ma), albo te spuchnięte dziąsła tak wpływają. Poza tym radosna jest, zwłaszcza gdy ma wokół siebie więcej ludzi.
Sylabuje po swojemu, lubi mówić "nie" i "tam". Oddaje smoczka po drzemce (tłumaczymy, że tylko do spania). Woli rzeczy codziennego użytku niż zabawki.
Obudziłam się rano zdziwiona i sprawdziłam czy wszystko ok... uf, spała jak gdyby nigdy nic w swoim łóżeczku.
Rozumie i mówi coraz więcej. Muszę zabezpieczyć spiżarkę bo ostatnia przyłapałam ją z:mąką, jajkiem (i wołała jajo!), płatkami owsianymi, butelkami z wodą i gąbeczkami.
Myślę nad prezentem Mikołajkowym typu kuchnia dla dzieci - tak, żeby miała szafeczki itp. ale nie taka różowa tandetna i jednocześnie nie za 2 koła (tak, takie też widziałam
Rozważam zakup pomocnika kuchennego. Serio. W foteliku do karmienia nie chce siedzieć, a lubi obserwować co robię, czasem pomaga (np. mieli orzechy w młynku), przekłada owoce i albo sadzamy ją na blacie (ale trzeba bardzo uważać) albo na rękach (kręgosłup mnie napieprza).
Najładniej bawi się sama, jak zrobi kupę. Wiem, kiedy jest, nie muszę sprawdzać. I w końcu tych kup jest mniej 1-2 dziennie a nie 5.
Jedzenie poprawiło się, wczoraj już wtranżalała owsiankę, kanapki i całą porcję spaghetti po meksykańsku z ciecierzycą.
Zaczyna pewne rzeczy przetwarzać w główce. Kiedy babcia szykuje się do wyjścia i pytamy gdzie jedzie baba, odpowiada "dom". Nikt jej tego nie uczył.
A ja mam chyba dni płodne - kiedyś to żyłam od cyklu do cyklu z naciskiem na przytulanki w takie dni - temperatura, zmiany śluzu itp - comiesięczna adrenalina i rozkminki. Generalnie jak kojarzę to w każdą ciążę zachodziłam listopad-grudzień (może to takie szczęśliwe miesiące). Więc teraz trzeba uważać. Czasem nachodzi mnie szalona myśl - może drugie? ale wtedy przypominam sobie, że TSH trochę za wysokie, w ogóle to powinnam brać pabi-dexametazon a jestem kp, i nie wiadomo co z komórkami NK.I nie wiadomo, czy zawodowo nie zwolnić na kilka lat, odchować młode i wtedy ruszyć z kopyta (moja praca może być bardzo angażująca, kiedyś pracowałam całymi dniami).Takie dylematy. Chyba łatwiej było nie mieć ambicji albo być facetem
A tak serio
Tak zaczęłam o tym myśleć, że mogę żałować. Pamiętam te starania, emocje i fakt, że czasem najważniejszego nie kupisz za pieniądze... za kilka lat może być dla mnie za pózno.
Kiedyś muszę sobie wypunktowac tutaj co bym zrobiła inaczej przy dziecku (I sobie) wiedząc to co teraz.
Mam też pomysł na moja pracę- bo mi się marzy elastyczna, z czasem na rodzinę i życie.
Ale najpierw muszę uporządkować hormony, dowiedzieć się kiedy brać dexametazon i pewnie pomyśleć jak zaprzestać np małego cyckoholika. Ale teraz idą jej żeby- trójki się przebiły i piątki. Noce różne, za to w dzień chce caly czas na ręce lub co chwilę pierś, jest płaczliwa i wymaga dużo troski. Na spacerach domaga się piersi...
I mówi coraz więcej,powtarza słowa, czasem trudne. Przesylabowala ostatnio ciecierzyca". I męża wola po imieniu, naśladując mnie kiedy go o coś proszę. Chyba rozumie słowo "ja" bo jak pytam o to kto je w tym foteliku to tak odpowiada. Na kupę mówi bomba
Z jedzeniem bywa różnie- czasem nic A czasem jak smok. Nie wmuszam. Inne matki patrzą z lekka zazdroscia na apetyt mojego dziecka. Chyba myślą, że mam fuksa:)
Naśladuje nas i obserwuje bacznie. Ostatnio wyciągnęła jabłko że spiżarni i pobiegła z nim do zlewu w kuchni wyciągając je mu górze - chciała, aby je umyc. Wyciaga mi termokubek z torebki i mowi "kawa" (bardziej kaba bo czasem zniekształca).
Trzeba uważać, bo raz zaczęła powtarzać jak Katarzyna "dupa" ale juz sie nie powtorzylo.
Wyrywa jej się co raz więcej, np. Mówi "chce tam" "chodź" i dżem. Ma fazę na słowo Pan. Lubi książeczki, czasem wyslucha całego Pucia.
Nie wiem, co z kp. Wyszly trzy trojki, i noce byly srednie a ja jestem pogryziona. Jak jej tlumacze, ze cycus boli to mówi "ojoj ała" i głaszcze z przejęciem.
ma zmienne nastroje. I to jest czasem trudne... dla mnie to był trening trzymania nerwów na wodzy i zachowania spokoju, kiedy czasem też mam ochotę wybuchnąć.
W pracy miałam trochę stresów, takich silniejszych, nadprogramowych ale udali się wszystko wyjaśnić. Macierzyństwo choć bywa ciężkie to tworzy jednak pewna bańkę izolacji od takich zewnętrznych problemów (tzn wtedy kiedy mamy się dobrze, wszyscy jesteśmy zdrowi itp).
Czasem mam ochotę się odizolowac i zaszyc gdzieś w spokoju ale tak się nie da.
Chciałam tak pokrótce.
Ostatnio trochę więcej pracy, w sumie wychodzę na 6 dni w miesiącu i z reguły już na cąłe dnie (takie combo, bo to bardziej ekonomicznie). A potem próbuję uporać się z tym co przyniosę do domu. I co wypracuję sobie system, to wszystko się zmienia... bo życie z dzieckiem jest jak guma. czy plastelina.
Był piękny okres, że chodziła spać o 19-20. I czasem przespała noc. Ale doszło mi więcej pracy i chyba znowu to przeżywa, jak jest z mężem cały dzień to potem nie chce chodzić spać, tylko ze mną się bawi... Potrafi przespać mężowi 3 h popołudniu (pod moją nieobecność), a ze mną to drzemki ma 40 minutowe. Tylko jak pośpi, to szaleje - do 23, 24... raz był hardcore do 2 w nocy. I wtedy tylko mama i mama. I kolejne zęby się pchają. No więc trochę byłam zombie, i tak nawet funkcjonowałam (dzięki kawie i adrenalinie), zwłaszcza że do jednej pracy dojeżdżam 80 km.
Generalnie dobrze, że wychodzę na dłużej. Do mojego męża dotarło, ile jest do zrobienia w domu (a ja oprócz tego gotuję obiady i wykonuję jeszcze swoją pracę) i ze drzemka dziecka, nawet dłuższa to wciąż mało bo wszystko ogarnąć. Poza tym jak wychodzę z domu mogę stęsknić się za dzieckiem, zdystansować. I mam więcej cierpliwości.
Ona też tęskni... szuka mnie, woła "mama" i "mama cycy"
Genralnie przyjełam system, że tam gdzie się da to angażuję dziecko. Do pokoju zabaw wyniosłam cały zestaw do prasowania i ona wokół mnie chodzi, bawi się, gada, czasem robię przerwę a ja trochę odkopuję się roboty.
Wycieramy razem kurze, bardzo cieszy się gdy dostaje jakieś zadanie - coś zanieść, przynieść, np. zanosi herbatę do spiżarki.
Poza tym jest molem książkowym- przynosi książek i mówi "TĄ" żeby jej czytać. Pierwszą część Pucia z dźwiękonaśladowczymi zna na pamięć (książka już się rozpadła), ale drugą też bardzo lubi, nauczyła się z niej mówić np. ser, ciocia.
Na "Kicia kocia i nunuś" mówi NUNUŃ rozczula mnie to.
Uczę ją mówić "proszę" to mówi "psiepsie" a na kocham cie "cie cie cie"
Czasem prześpi całą noc, a czasem... nie będę komentować.
Jeść dalej lubi, zachwyca się bananem w owsiance i rodzynkami (namaczam je wcześniej), polubiła surowe warzywa. I lubi mięso na miękko duszone z kaszą, wtedy by jadła bez ograniczeń. I surówkę z marchwi i pomarańczy (zalewam jogurtem) wtranżala i prosi o dokładkę (pokazuje na miskę z surówką i mówi "to").
Nie chce myć zębów, trzeba dużo śpiewać przy tym.
Z zabawek hit to kuchnia (zamówiliśmy drewniania z kidkrafta, jest fajna) i jeszcze większy hit - wózek z zakupami (taki ze 40-50 dych) - jeździ z nim wszędzie, wozi produkty, zabawki, kocyki.
Usypia pluszowego królika i śpiewa mu "aaaa".
Ze smoczkiem wyszła nam dziwna sytuacja. Bo tłumaczymy, ze jest tylko do spania. No i jak przyszło co do czego to zdażało się, ze rzucała nim, w środku nocy chciała odkładać na półkę... chyba to przetwarzała. Ale teraz jest ok i sama oddaje jak się obudzi i bierze tylko do drzemki...
Chyba tyle
Śmiem twierdzić, że to co było przebodźcowaniem, w tym roku było atrakcją - choinki, u każdego inna, lampki, światełka, dekoracje (o zgrozo). Dużo dzieci.
Z choinką nie mieliśmy większych problemów - nauczyliśmy ją, że choinka jest "cacy", więc podchodzi i głaszcze. Mamy też drugą, mniejszą, na którą mówi "maaa" (zamiast mała).
Zaliczyliśmy dwie wigilie (gromadne, nie kameralne) i każdy dzień świąt gdzie indziej. Dużo wrażeń. Do tego idą piątki (kilka nocy przed świętami to był maraton pobudek, a ja byłam zła, niewyspana i kłótliwa, czy też podatna na konflikty z mężem, kilka raz popłakałam się z bezsilności, np. gdy na wymytą białą kuchnię Młoda wysypała przyprawę do piernika, bo jak się okazało nauczyła się otwierać ciężkie szuflady w kuchni).
No ale wracając do świąt, po do pierwszym dniu w nocy były histerie, krzyczała przez sen "nie, nie chce", budziła się co chwilę, a finalnie wstała o 4, mąż poszedł się z nią pobawić do 7 bo ja już za bardzo nie kontaktowałam. To było po wizycie u teściów. Pozostałe noce spoko, dziecko spało do 9-10. Jak Mąż opowiedział rodzicom o zajściu, to stwierdzili, że to nasza wina bo tak sobie nauczyliśmy dziecko.
Nie chcę być tendencyjnie złośliwa, ale to może przez moje emocje... niby stłumione w środku, ale kilka razy miałam podniesione ciśnienie: m.in. gdy teściowa podała wbrew mojej woli dziecku szampana picolo, albo pokazywała jak malować oczy drewnianym patyczkiem (nietrudno się domyślić, że w wykonaniu małego dziecko prędzej dojdzie do wybicia oka). Może i nie chce źle, ale czasem chyba brakuje jej refleksji.
Zauważyłam, że kiedy jestem wyluzowana np. podczas spotkań u mojej rodziny, to dziecko bawi się, biega, śmieje, tańczy. Aha no i je - chce próbować ze stołu różnych rzeczy. Np. zajada się pomidorami i winogronem (owoce kocha, jak widzi banana to jest awantura). Kilka raz chwyciła ciasto - to jej dałam trochę spróbować, bo uważam za szczyt hipokryzji rodziców jedzących słodycze (na imprezie) a zabraniajacych tego dziecku. Dzieci nie są głupie. Prawdą jest, że zjadła tego trochę i zostawiła, wróciła do owoców. Gdybym zabroniła i gderała, jej chęć by wzrosła, w przyszłości pewnie obżerałaby się po kryjomu (oj jak dobrze znam te sytuacje z mojej pracy - rodzice po kryjomu jedzą słodycze, w nadziei że ich dzieci ominie słabość do słodyczy).
Generalnie apetyt ma dobry, chociaż nie chce jeść wszystkiego. Z Wigilii jadła barszcz, rybę (na którą mówi PLUM ), makaron łazanki, fasolę. Czasem w porze kolacji je tylko trochę, jak poje owoców to nie chce chleba - nie wmuszam.
I tutaj spotykam zabójcze spojrzenia matek, nie sądziłam, że to może budzić aż takie emocje - starsze pokolenia się dziwią, jak to dziecko tak samo chętnie je, a inni doszukują się drugiego dna.
Widzę, że ludzi drażni to co postrzegają jako wierzchołek góry lodowej - efekt cieżkiej pracy. Np. dom, praca - tak, jakby samo się zrobiło, przyszło, dostało - nie wiem.
Z życzeń to najczęściej słyszałam "drugiego dziecka" i "koniecznie chłopca". Bo przecież dwójka musi być. Parka. Koniecznie. Niektórzy dodają "żebyście nie mieli lepiej, niż my"
Trochę mnie smuci, że w naszym społeczeństwie nadal chłopcy mają większą wartość, niż dziewczynki.
Co do Młodej poszerzyła zasób słów m.in. o "sama". Teraz wszystko chce robić SAMA. Myć zęby, nasypywać mi kawę do kubka, nawet myć się (odgania mnie rękami i naśladuje moje ruchy). Czasem powtarza słowa: czekaj, chodź tu, gdzie, jeść, myć, zbój.
Wchodzi na pomocnik kuchenny i rząda banana. albo MAN (mandarynka)
Cykle mi się skróciły do 24 dni. Nie wiem, czy coś sobie nie pochrzaniliśmy z przytulankami w tym miesiącu...
Strzeliłam wywód.
Nasłuchuje, czy ktoś jest w wc i komentuje "pruk" "sik" i be/eee. Nic nie ukryjesz.
Zaczyna świadomie (choć prosto) komunikować się. Bierze coś do rąk i dumna oznajmia "TRZYMAM". Chce zakręcać syropy i mówi SAMA, ja SAMA (trochę poległyśmy przez chorobę w okresie międzyświątecznym, ale cóż - życie, u mnie skończyło się antybiotykiem a u Młodej na szczęście nie).
Chyba powinnam spisać jakiś dziecięcy słownik
Hopsasa - krasnoludki
Tu jest! - gdy coś znajdzie
Siądź, usiądź - mówi tak do siebie, gdy siada do zabawy. Albo do mnie, abym dołączyła do niej.
Bzium - inhalacja
Ciato, ciuciu - jak widzi coś słodkiego
anasans -ananas (na początku, teraz już mówi dobrze)
Mimi - Mirek
Nadal uważa, że imię męża to także moje imię. Chociaż moje też umie powtórzyć.
Jestem w trackie lektury "Twoje kompetetne dziecko" Julla. Jestem pod wrażeniem. Wychowanie dziecka, odpowiedzialność za jego emocje to trudna sprawa (podkreśla, że za wybuchy agresji w rodzinie ostatecznie odpowiedzialny jest dorosły) a jednocześnie pokazuje przykłady jak bez przemocy wyznaczać granice. I zadbać o siebie.
Jesteśmy też w trackie oglądania "13 powodów" na netflixie. Wciąga. Serial ujawnia okoliczności samobójczej śmierci nastolatki (opowiada jak do tego doszło).
Wkurza mnie podejście starszych pokoleń (już nie chcę wymieniać o kogo chodzi ale jak ktoś mnie czyta to się domyśli).
Chwalenie za jedzenie pominę, bo wiele osób to robi nieświadomie.
Ale straszenie niespełna 1,5 rocznego dziecka laniem po dupie za to że wysypało klocki z pudełka (bo co, dorośli sobie nie życzą aby się bawiło?) lub za to, że biegając z wózkiem dla lalek uderza w zabawkową kuchnię doprowadza mnie do białej gorączki. Nawet, jeśli to są tylko słowa.
Bo moje dziecko nie reaguje na takie wrzaski, tylko uderza dalej. Podeszłam do niej spokojnie, powiedziałam stop i mówię, że tak zrobi bach, dziurę w kuchni i zniszczy (tłumacząc po dziecięcemu). Efekt? Dziecko przestało. Zaczęło głaskać meble. Oznajmiłam krzykaczom, że jest dzieckiem i musi się dopiero nauczyć wszytskeigo. Cisza.
A jest szczyt sezonu u mnie w pracy. Ogólnie to jestem zadowolona z życia, tylko moje niewyspanie czasem mnie przygnębia - mój mąż "wypomina", że przecież nie musiałam wracać do pracy, mam na własne życzenie, to tamto srmato. Ambicji mi się zachciało, inne mają w nosie, dzieci odchowane i nie pracują (poza tym jego rodzice mają "pretensje", że pracuję, przy każdej okazji wypominają mi to, umniejszają, generalnie temat rzeka). Ale robię, to co lubię, wierzę, ze kiedyś będzie mi lżej, Mała pójdzie do przedszkola/szkoły, zacznie kiedyś spać. Z tego powodu też wycofałam się z planów o drugim dziecku.
Odkryłam w jaki sposób hashimoto daje po dupie: baterie rozładowują się szybciej, niż u przeciętnego człowieka. A ładują dłużej. Ze snem jest dramat od jakiegoś miesiąca nie przesypia nocy. Budzi się z krzykami, albo wybudza w celu zrobienia kupy, nadrobienia czasu, którego ze mną nie spędziła (praca) albo gdy jest "przetrzymana" czyli wracamy później niż zwykle do domu. Krzyczy do mnie "usiądź", woła "anioł" (miałabym zawał gdyby nie fakt że mamy taką ozdobę), siada na mnie, całuje, coś opowiada. Jak poczytam kicie kocię, to potem pada i zasypia - nie chce już na noc zasypiać na rękach. Takie rzucanie na łóżku trwa od 20 do 40 minut - ale może to jakiś krok w stronę samodzielnego zasypiania. W nocy za to sprawdza nogą, czy jestem.
Niemniej jestem dosyć zmęczona, bo rano wstaję przed nią i pracuję. Postanowiłam już nie przesiadywać wieczorami, tylko kłaść się wcześniej bo nigdy nie wiem, jaka noc mnie czeka.
Poza tym Mała jest cudowna, urocza, kochana, pojętna - dużo mówi i rozumie. Odmienia wyrazy. Nauczyła się mówić "masakra". Albo "golas" ucieka mi przed kąpielą i tak woła po domu.
Pomaga w kuchni. Uwielbia kaszę i soczewice. Generalnie lubi jeść - w gościach jest przerąbane, bo wszystko po kolei próbuje ze stołów, nawet przekąsek typowo niedziecięcych. Ale nie gderam i nie zabraniam - bo weźmie coś słodkiego, ugryzie i odkłada najczęściej.
W sumie to chciałam coś więcej napisać ale nie mam weny.
Dziecko moje przechodzi samo siebie - chodzi późno spać, wcześnie wstaje, pozmieniała system drzemki dziennej i znowu wszystko jest inaczej. Przy dziecku trzeba być elastycznym, ale ja jestem introwertykiem który adaptuje się stopniowo do zmian i co się zaklimatyzuję, to wszystko się zmienia.
Gdybym kiedykolwiek urodziła drugie dziecko to chyba zrobię sobie dłuższą przerwę zawodową. Czasem się podłamuję, ale wtedy kładąc się spać tłumaczę sobie, że jutro zaczynam od nowa - nowy dzień, mniej stresu, nerwów itd.
Mała chciałaby,abym najlepiej nic nie robiła, tylko poświęciła jej czas. Chyba, że pozwalalm jej grzebać w szufladzie kuchennej, co ją raduje.
Rozgadała się bardzo, cały czas gada i komentuje rzeczywistość - np. otwiera szufladę i mówi "dużooo, masakra" a pierwsze pełne zdania to "śnieg, dużo, MASAKRA". Albo rano otworzy oczy, pokazuje na okno i mówi "słońce, masakra".
Więc masakra jest z nami wszędzie. Codziennie nowe słowa jej dochodzą. Niektóre przekręca uroczo np. na wielbłąda mówi "bondod",na malinę "milenka" a najbardziej mnie zaskoczyła, jak zaczyna dokańczać za mnie zdania np. wierszyków i piosenki. Śpiewam sobie (odmóżdżona podczas prasowania) Koła autobusu a ona kończy KRĘCĄ SIĘ! Albo dzik jest dziki itd.
Wczoraj szła z zabawką i uniknęła upadku,bo prawie się potknęła po czym skwitowała zadowolona: udało się!
Odmienia słowa, np. mama mokra, tata mokry. Pytam z kim jedziesz na wakacje, to mówi z tatą. Z czym jesz kanapki - z dżemem. Myślę na głos ile jest stopni na dworze, a ona podbiega i krzyczy "pięć".
Jednym słowem - trzeba ważyć, co się mówi.
No i zrobiła się cyckiem, jak jest po drzemce/pobudce a ja wychodze do pracy to jest lament - wtedy chce tylko do mnie. Rano jak wstanę to nie chce mnie puścić.
Testuje moją cierpliwość. wiem, że dziecko reguluje emocje przez rodzica. i tak trafiło, ze nnajczęsciej przeze mnie. O matko, ile raz mam ochotę wyjść, krzyknąć czasem, ale wiem, ze nie tędy droga. Mam wrażenie, że mąż głównie spija śmietankę rodzicielstwa- tak mu się trafia.
Trochę chorowałyśmy - w sumie to z miesiąc ciągiem katar, chyba każdy rodzaj - najpierw spływająco do gardła (był suchy kaszel), potem lało jej się z nosa jak niagara tak, że momentami wypływało ustami aż w końcu katar zgęstniał i baj baj, odszedł mam nadzieję w niepamięć. Bo noce były kiepskie, czasem zasnęłam dopiero o 5... bo kaszel, odciąganie, zakrapianie. Osłuchowo na szczęście była czysta.
Odniosę się do waszych komentarzy.
Anemic, nie odpieluchowujemy jeszcze, nie wiem czy czekam aż się ociepli, czy jeszcze troszkę zmądrzeje. Chociaż umowie powiedzieć, że ma mokro albo kupę. Czasem komentuje np. kupka mała.
Nie zawsze mam anielską cierpliwość. Kilka razy krzyknęłam, z bezsilności (zwłaszcza po nieprzespanych nocach) a potem miałam wyrzutu sumienia. Wiem skąd to się bierze - z przemęczenia, nadmiaru wszystkiego. Dzieci choć kochane i słodkie potrafią też wystawić naszą cierpliwość na próbę.
No ale potem patrzy mi w oczy, a ja pytam: "co chcesz?" i odpowiada "mamę" i zakłada mi ręce na szyje. I wszystko przechodzi.
Teraz jest mi trochę łatwiej, bo bawi się sama, głownie klockami duplo - wszędzie je przynosi, jak ja coś robię w kuchni to przychodzi do mnie i bawi się. W restauracji to samo, jak chcemy by siedziała chociaż te 15-20 minut to klocki pomagają.
Byliśmy parę dni w górach i odpoczęłam. Młoda od tego czasu przesypia noce bez cycka (jak się obudzi w nocy to biorę ją do łóżka, jak czuje mnie/męża nogą to śpi dalej). Więc od tygodnia śpię w miarę i czuję znaczącą poprawę komfortu życia. Bo niedawno jeszcze zastanawiałam się, czy jakiejś depresji nie mam.
Niemniej wyjazd dobrze robi też dziecku. Młodej podobała się papugrania a w niej najbardziej żółw, które robił kupy jak owczarek niemiecki. Serio.
Kocha książki. Odkryliśmy ulicę czereśniową i "Rok w lesie" - nie ma tam tekstu tylko barwne ilustracje, dziecko obserwuje losy bohaterów i opisuje własnymi słowami co widzi. I to poszerzyło słownictwo, bo nauczyła się mówić: kura, lisek, bażant, miś, szop, żółw, rybka, dzik, bonka (biedornka:D) i jak pytam, co widzi to odpowiada: szopa, bażanta - odmienia zazwyczaj poprawnie, ale są takie perełki jak "mamusi i tatausi". Biega za mężem i krzyczy" tatausiu"
I mówi na głos co myśli. Np. na jadalni (podczas wyjazdu) komentowała gości: przyszli, poszli, kawę itp.
Ostatnio przyjechał monter wyregulować drzwi, porozkładał narzędzia i trochę nabałaganił to podeszła do niego i powiedziała "bałagan, masssakra!"
No to tyle.
Naklanianie do bycia niezdrowym... masakra. Teściową masz naprawdę iście z kawałów wyjętą.. ważne, że Ty i mąż jesteście zadowoleni:*