(Acard, Neoparin, Encorton, wit C, wit D, Metafolin, Metylowana B12, Aspargin, Maglek)
Krew w moczu okazała się jakimś zakażeniem, dostałam antybiotyk. Jutro kontrola siurków i morfologii czy jest ok, kolor już normalny więc powinno być dobrze.
Nie umiem tego wyjaśnić, ale coś jest inaczej.. Dziwnie się czuję. Coś dzieje się z moim ciałem, nie chodzi o skurcze czy akcje porodową, ale coś się zmienia, to zmiana zarówno psychiczna jak i fizyczna. Zaczęłam pakować torbę do porodu (choć syndrom wicia gniazda nadal się nie uaktywnił), robię się też spięta, nerwowa (to do mnie nie podobne, nawet w ciąży), w sensie jeszcze nie warcze na otoczenie, ale czuję jak w sytuacjach, które zupełnie nie powinny wywoływać emocji rośnie mi ciśnienie i najchętniej bym poprzegryzała ludziom tętnice 🤦♀️ Z objawów fizycznych to od trzech dni nie wiem co to zaparcia (przepraszam za dosłowność), zaczęłam chodzić jak kaczka i mogłabym spać na potęgę. Odstawiłam dzisiaj luteinę, zobaczymy co na to macica.
Martwi mnie utrata wagi.. Ale nie jestem w stanie jeść przez mdłości.. 🤢
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 lipca 2020, 05:55
(Neoparin, Encorton, wit C, wit D, Metafolin, Metylowana B12, Aspargin, Maglek)
Ostatnio stałam się autorką zdania
"nudna ciąża? Potrzymaj mi drinka i patrz!" 😅
W 34tc+4 byłam o godzinie 11 na ktg w szkole rodzenia, położna patrzy na mnie i pyta czy czuje skurcze.. WAIT, WHAT?! jakie skurcze? No takie co 8-10 minut, chwilę trwało zanim mózg przetworzył informację i mówię, że trudno mi powiedzieć bo w tej ciąży ciągle mnie coś boli, brzuch się wiecznie spina, więc jak mam być szczera to nie widzę różnicy, ale wątpię, że są to skurcze porodowe, bo tych ponoć pomylić z niczym się nie da. Wysłano mnie do szpitala, aby sprawdzić czy wszystko jest ok, no to idę, daleko nie było więc poszłam pieszo.
Do szpitala dotarłam ok 12. Tego dnia był jakiś ciążowy armagedon, 8 kobietek, wszystkie w niedonoszonej ciąży i wszystkie ze skurczami. Cóż trzeba czekać, o kolejności przyjęć decyduje lekarz prowadzący wdg ważności przypadków i tym sposobem spędziłam ponad 4h w poczekalni, ale jak mus to mus. W międzyczasie wśród oczekujących rozpętała się kupoburza, że czas oczekiwania taki a nie inny, że niektóre przyszły później, a weszły szybciej.. Nie wytrzymałam i zupełnie spokojnie rzekłam "drogie panie, też tu czekam i byłam szybciej niż część z was a pewnie wejdę później, bo jeżeli wszystkie mamy skurcze (to wynikało z wcześniejszych rozmów), to logiczne, że najpierw wezmą te osoby, którym się sącza wody, które krwawią lub są w młodszej ciąży, bo skurcze w 28tc są bardziej niebezpieczne niż w 34tc, a skoro siedzimy i mamy siły narzekać to znaczy, że jeszcze nie jest tak źle". Feedback "no w sumie, ma pani rację" cisza. Później zaczęły się normalne rozmowy jak w poczekalni pełnej emerytek, której co dolega itd 🤣 Swoją drogą nie przestaje mnie zadziwiać, że czasem ludziom trudno spojrzeć dalej niż po za koniec własnego tyłka 🤦♀️
Po przyjęciu na IP lekarka przebadała mnie wzdłuż i wszerz, skurcze nadal się piszą na KTG (regularnie co 8-10 minut), ale wszystko z dzieckiem ok, szyjka skrócona (2,4), miekka, ale trzyma. W pewnym momencie pyta, wiek ciąży z usg czy om? Odpowiedziałam, że z terminu transferu, więc znany jest dokładnie. Okazało się, że zwątpienie lekarki przyszło w chwili mierzenia dziecka, wykonała czynność ponownie, po czym mówi "ale duże dziecko, no inaczej nie chce być, mierzyłam 2x". Nasz mały chłopiec ważył 3128 gram 😲 niektóre dzieci mają tyle w 40tc 🙈 Do domu wrocilam po godzinie 18, przeorana tym dniem ekstremalnie padłam do łóżka i tyle mnie było widać.
Kolejnego dnia miałam wizytę kontrolną na nfz, lekarz w związku z krwiomoczem zlecił usg brzucha udało się ogarnąć tego samego dnia 💪 i żeby nie było nudno skoro dzień wcześniej na izbie wszystko było ok, to na usg wyszły kamienie na nerkach ok 2mm, na obu i więcej niż po jednym, także ten teges no 😅
Odstawiona Luteina i Nospa, niedługo odstawiamy magnezy. Mam już nie hamować skurczy, tydzień ciąży i waga klopsa pozwalają na poród, ale najlepiej gdyby tak jeszcze z 2 tygodnie posiedział.
Torba na poród prawie spakowana 🍀
Wiadomość wyedytowana przez autora 31 marca 2022, 10:59
(Neoparin, Encorton, wit C, wit D, Metafolin, Metylowana B12, Maglek)
+wiesiołek i herbata z liści malin
Od 2h przerzucam się z boku na bok, trudno zasnąć kiedy kolega ślimak wrócił do przełyku 🤦♀️ Mdłości ostatnio znów nie dają żyć, ale! Dostaliśmy od lekarza zielone światło na naturalne sposoby eksmisji małego chłopca, oby zadziałały bo nie ukrywam, ale już chciałabym Go poznać no i odzyskać kontrolę nad pęcherzem i w ogóle własnym ciałem 😁
Niestety przez mdłości nie przybieram na wadze, a dzieć rośnie znaczy, że chudnę i trochę mnie to niepokoi bo nie jestem w stanie wcisnąć w siebie za dużo jedzenia, a wiem, że syn potrzebuje. Przytulam niezmiennie coca-cole choć wiem, że to straszny shit, ale tylko ona przynosi ukojenie, na krótką chwilę (ale zawsze).
Za oknem robi się jasno.. A mi po głowie chodzą wszystkie zakazane w czasie ciąży rzeczy.. napiłabym się kakao, takiego prawdziwego czarnego kakao z mlekiem od krowy a nie roślinnym (bleee) i tatar bym zjadła i serniczek i sery pleśniowe i sushi... 🤤 Już niedługo rzucę się na jedzenie ☺️
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 lipca 2020, 04:38
Więc jak się tylko maluszek urodzi.. 😁😈
Co do wiesiołka i liści malin od 36tc, to działa to tak, że jak dzieć gotowy nie jest to go żadne naturalne eksmitery do wyjścia nie zmuszą. Nasz chłopak ma ponad 3 kilogramy więc na ten moment waga byłaby idealna na poród sn, koło 40tc pewnie będzie cesarka bo wagowo cały czas 95 centyl, więc może stuknąć 4-5kg. Google mówią, że jeszcze ananas jest dobry więc wjedzie jeszcze ananas 💪😁
Turkusowa82 wcinaj sushi wcinaj, bo później już tylko takie grzeczne "bez surowej rybki" 😉
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 lipca 2020, 14:05
25.07.20 o 1:30 poczułam, że coś ciepłego się ze mnie wysączyło, nie było tego dużo, nie miałam pewności co to, poszłam do toalety sprawdzić, tam znowu poleciało, byłam już prawie pewna, że to wody, choć nie było ich dużo. Czułam, że zbliża się ten dzień. Nie bałam się, miałam poczucie, że jestem świetnie przygotowana do porodu, do błękitnego porodu. W pełni świadoma, że czekających mnie zdarzeń przewidzieć się nie da i w pełni z tym pogodzona.
Zgodnie z planem chciałam jechać do szpitala na ostatnią chwilę, położyłam podkład na łóżko, aby nie pobrudzić materaca, zdążyłam usiąść i chlupnęło, to był moment kiedy nabrałam 100%, że tego dnia poznam swoje dziecko. Poszłam do łazienki się przebrać tam znowu odeszły wody, około godziny 2 zaczęły się mocne regularne skurcze co 5 min, co skurcz sączyły się wody, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, nie byłam pewna co robić. Zadzwoniłam na ip położna powiedziała, że jak tak ma się sytuacja, to poród raczej szybko i poleca mi w ciągu godziny przyjechać.
Skurcze nasilały się, z każdym kolejnym, powtarzałam w głowie, że skurcze to fale, kiedy dotarliśmy na izbę miałam wrażenie, że w nich tonę, spadły na mnie nagle i gwałtownie jak tsunami. Po badaniu przez lekarza okazało się, że jest 2 cm rozwarcia, na salę porodową idzie się przy 4 cm, ale widząc rozwój sytuacji dano mnie na salę od razu, usłyszałam, że to będzie "szybka akcja". Skurcze nasilały się okrutnie, pod prysznicem było trochę lepiej. Przyszedł lekarz nie wiem ile czasu minęło, ale miałam wrażenie, że wieczność, bada - nadal 2 cm, to był moment kiedy się złamałam, tyle bólu, zero postępu. Fale zaczęły mnie zalewać, zaczęłam w nich tonąć nie widząc sensu bólu, który odczuwam.
Mimo wszystko cały czas aktywnie na skurczach "poród to ruch", tak pomagam dziecku się wstawić w kanał rodny, z resztą nawet nie wyobrażam sobie jak mogłabym się na skurczu nie ruszać, ciało wymuszało to samoistnie. Modliłam się, aby nikt nie wpadł na pomysł, że mam leżeć.
Za oknem było już w pełni jasno, a ja miałam tylko 3 cm rozwarcia. Z pomocą przyszła położna, zasugerowała pozycję, powiedziała słowa, które towarzyły mi do końca porodu "musisz się otworzyć, jak kwiatek". Uświadomiła mi też, że dopóki co skurcz sączą się wody, to znaczy, że dziecko nie jest w kanale. Jego główka podziała jak korek. Cały czas byłam podpięta pod ktg, ale mogłam się ruszać, siedziałam na piłce odchylona do tyłu, kręcąc biodrami co skurcz, myśląc "otwierasz się jak kwiatek, robisz to dla swojego dziecka, nogi na ziemi luźno - całe stopy nie spinaj się, pamiętaj o oddechu - dmuchasz świeczkę".
Wszystko trwa niemiłosiernie długo, skurcze mam regularnie co kilka min, co skurcz nadal sączą się wody, przychodzi lekarz, jest 4 cm rozwarcia, proponuje oksytocyne, odmawiam, czuję że to nie jest dobry pomysł. Postęp porodu zatrzymuje się na 4 cm, przez cały poród mierzą mi regularnie ciśnienie, jest wysokie, za wysokie. Lekarz skoro nie chce oksytocyny proponuje cc, po 12h skurczy i braku postępu porodu, czuję że nie mam już siły dłużej walczyć, zgadzam się (zgodziłabym się nawet na wycięcie nerki).
Zakładają cewnik, robią wkłucie w kręgosłup, żadna z tych rzeczy nie była bolesna. Położono mnie na stole, przestało boleć - niesamowita ulga. Marzyłam o porodzie SN, a nie CC, przygotowywałam się do tego długo. Nie tak miało być, ale za chwilę poznam moje dziecko, tylko to się liczy. Znieczulenie działa, czuję każde cięcie, ale bez bólu, lekarz ma problem z wyjęciem dziecka, w końcu się udaje, słyszę, "jest na szelkach", pytam co to znaczy "jest owinięty pępowiną" i wszystko staje się jasne. Już wiem dlaczego syn nie schodził do kanału rodnego, dziękuję Bogu w myślach, że nie zgodziłam się na podanie oksytocyny, która wciskałaby na siłę moje dziecko tam, gdzie groziłoby mu niedotlenienie.
Kolejne trzy dni po porodzie jestem naćpana lekami, wszystko mnie boli.. Dzisiaj jest pierwszy dzień gdzie jestem w stanie na spokojnie pozbierać myśli.. Było ciężko, cholernie ciężko.. Ale było warto, urodziłam syna 💓
Wiadomość wyedytowana przez autora 31 marca 2022, 11:16
Cała nasza trójka jest covid+
spotkanie z wirusem przechodzimy dobrze
Izolacja spowodowana covid mnie przytłacza, normalnie już dostawałam w domu na głowę, bo lubię wychodzić, a wózek + 3 piętro to skutecznie utrudniają, ale teraz już jest naprawdę ciężko. Brak możliwości wyjścia nawet po drobne zakupy przygniata na maxa, moją jedyną "rozrywką" i odskocznią od codzienności jest wanna, nalewam ciepłej wody i znikam na 40 minut. Bez męża, bez dziecka. Nie sądziłam, że macierzyństwo jest takie trudne. Pamiętam jak z zazdrością słuchałam opowieści koleżanek jak bardzo są styrane życiem z niemowlakiem, myśląc że nie wiedzą o czym mówią bo oddałabym wszystko za te nieprzespane noce. Los postanowił mnie obdarować dzieckiem o dużym temperamencie, w pakiecie z kolkami, napięciem mięśniowym, asymetrią. Pierwsze 3 miesiące syn był zupełnie nieodkładalny, później było chwilkę mega fajnie, a od kilku tygodni mamy regres snu, w nocy śpię kilka h lub prawie wcale, jestem na granicy wytrzymałości, rzeczywistość czasem miesza się z fikcją, miewam omamy, zawieszam się, płaczę z byle powodu (a nie jestem płaczliwa). Zastanawiam się czy to było to czego tak bardzo pragnęłam, a później sama się karcę w głowie za te myśli. Może coś w tym jest, że lepiej mieć dzieci wcześniej bo człowiek ma więcej siły do opieki i szybciej się regeneruje. Za 3 lata suknie mi 40.. Zanim pojawił się syn nie czułam się na swój wiek i na swój wiek nie wyglądałam, każdy mówił max 27, patrzę w lustro i widzę zmęczoną i sfrustrowaną kobietę, wyglądam staro, szaro-blada cera, oczy podkrążone, zmarszki których wcześniej nie było. Stres i zmęczenie dosłownie zjadają moje ciało. Ostatnio siostra zwróciła uwagę, że wyglądam jakbym była chora. Kiedyś ze złością słuchałam matek, które mówiły "kocham moje dzieci ALE..", a teraz mam ochotę powiedzieć to samo.. Kocham syna, ale... ale chciałabym się wyspać, ale chciałabym móc być sama w WC, chciałabym na chwilę odpocząć, złapać oddech, czuję że duszę się własnych życiem. Byłam ambitną, energiczną kobietą, realizującą się zawodowo, teraz jestem kobietą, która ucieka przed własnym dzieckiem do łazienki i wkurza się na męża, że za mało pomaga. Jestem zła na siebie za te myśli, bo przecież kocham syna najmocniej na świecie i dodałabym za niego życie bez wahania, ale zmęczenie robi swoje, chciałabym po prostu wziąć urlop od własnego życia, tak choć kilka dni.. Aby naładować baterie, wyspać się i zjeść coś ciepłego.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 lutego 2021, 10:33
Dziewczyny BARDZO, ALE TO BARDZO DZIĘKUJĘ za słowa wsparcia, mega mi pomogły I podniosły na duchu 💛 a naprawdę byłam w strzępkach..
Obecnie czuję, że złapałam oddech, noce nadal są kiepskie, ale poprawiły się dni, co pozwala w miarę funkcjonować, no i w końcu skończyła się izolacja pocovidowa. Sytuacja gdzie oboje z mężem źle się czuliśmy i potrzebny był nam odpoczynek, a syn był trudny w dzień i w nocy dużo nas nauczyła, przede wszystkim o samych sobie, że jako rodzice również mamy granice wytrzymałości - takiej czysto fizycznej i że to jest ok. Zrozumieliśmy też, że kłucąc się o to kto jest bardziej zmęczony daleko nie zajedziemy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 lutego 2021, 10:33
Kiedy to piszę syn śpi w moich ramiomach, mój mały cud, mój mały świat.. Tyle łez wylałam zanim się urodził, a teraz śpi sobie spokojnie co jakiś czas ciumkając pierś. To była długa i trudna droga, ale jestem szczęśliwa. Nie wiedziałam, że można kogoś tak kochać. Niesamowite jest jak w pół roku od porodu zmienia się dziecko, jak widać jego charakter, jak szybko się rozwija, z każdym dniem jest coraz fajniej.
Regres snu trwał nieco ponad 2 miesiące i skończył się po wprowadzeniu zaleceń cdl, równo 21 dni temu. Od dwudziestu nocy wstaje 2 do 4 razy co umożliwia funkcjonowanie. Bo wstając co 30 min a 1,5h żyje się na totalnej rezerwie.
Wychowujemy syna w duchu RB, mimo, że nie było lekko ani przy kolkach, ani przy regresie snu. Na argumenty "nie noś bo się przyzwyczai" najpierw starałam się tłumaczyć, że noszony był 8 miesięcy, a teraz się raczej odzwyczaja. Niestety oporność (głównie starszego pokolenia) skończyła się tym, że aktualnie odpowiadam "ależ ja chcę aby się przyzwyczaił", to skutecznie kończy rozmowę. Przez ostatnie miesiące dowiedziałam się, że mam w swoim otoczeniu "specjalistów" od laktacji, kolek, rozszerzania diety, wychowywania, etc.. Rety, ależ my mamy uzdolniony naród, aż dziwne że to Amerykanie polecieli na Księżyc. Jak młody miał regres snu sugerowano, że mamy dać mu się wypłakać, aż sam zaśnie - gestapowskie metody wychowawcze rodem z prlu. Kolejna złota rada tym razem do płaczu w dzień "powinnaś dać mu się uspokoić samodzielnie", świetny pomysł! Tyle, że 6 miesięczne niemowlę nie posiada jeszcze umiejętności panowania nad emocjami, będzie płakać tak długo aż się zmęczy i zaśnie, a ja nie chce aby moje dziecko zasypiało w taki sposób. Płacz to jego jedyna forma komunikacji, chcemy aby czuł się bezpiecznie i wiedział, że jego potrzeby są dla nas ważne. Czas na stawianie granic będzie, ale jeszcze nie teraz.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 lutego 2021, 11:02
specjalnie dla Jaheria 😉
Słynny pierwszy regres snu zaczyna sie ok 4-5 miesiąca i trwa 2 do 6 tygodni. U nas zaczął się jak syn miał równo 4 miesiące i 7 dni, skończyły jak miał 6 miesięcy i 2 dni, po zastosowaniu rad cdl, z którą skontaktowałam się w akcie desperacji, bo jechałam już na oparach. Z pobudek w nocy co 3-4h, najpierw zrobiły się co 2h, później 1h i co 30 minut (wstawanie około 11x w nocy - noc czas między 21 a 6 rano). Czasem między pobudkami nawet nie zdążyłam zasnąć.
Jest to rada dostosowana do naszej sytuacji w danym momencie i nie koniecznie u każdego się sprawdzi, wszystko zależy od przyczyny wybudzania. Cdl rzekła, że dziecko w wieku 6 miesięcy powinno budzić się w nocy na jedzenie 0 do 2 razy, co przy naszych 11x brzmiało jak jakaś totalna utopia. Poleciła nie szczuć dziecka w nocy piersią - wtedy jeszcze syn śpał z nami (dzieci doskonale wyczuwają zapach mleczarni, efekt jest taki sam jak z psiakiem, któremu podłoży się pod nos szynkę jak śpi - wiadomo co się stanie). Miałam spać w staniku sportowym, ale ze akurat był zastój i nie było opcji, to spróbowaliśmy z odłóżeniem dziecka do łóżeczka. Druga część rady brzmiała "nie karmić częściej w nocy niż 2x", w pozostałych razach woda 10 do 30 ml. Cdl powiedziała, że pierwsze 3 noce mogą być bardzo trudne, dużo wstawania, tulenia, usypiania bez piersi, ale jak dziecko zrozumie, że nie za każdym razem dostaje pierś, to przestanie się jej tak często w nocy domagać i w żadnym wypadku nie zostawiać dziecka do wypłakania samego. Obiecała, że jak wytrwamy to napewno będzie lepiej. Do tej pory u jej pacjentów udawało się osiągnąć sukces po 1 czy 2 nocach max trzech. Stwierdziliśmy, że mąż weźmie wolny piątek i zaczniemy od czwartkowego wieczoru. Nastawieni na armagedon, byliśmy gotowi zawalczyć o lepszy sen. Jakież było nasze zdziwienie kiedy nie było żadnego armagedonu, a syn obudził się w nocy 4x (2x dostał pierś, 1x wodę, 1x utulilam i odłożyłam). Rano byłam jak nowo narodzona po takiej ilości snu 🤣 kolejna noc jeszcze lepsza! 2 pobudki! Obecnie mamy 2 do 4 pobudek w nocy, syn śpi w łóżeczku obok nas, jak się wybudza to czasem wystarczy, że chwycę go za rączkę 😊 Cdl twierdzi, że widocznie mocno mu pierś pachniała albo się gmeraliśmy co go wybudzało, stąd taka szybka poprawa sytuacji.
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 lutego 2021, 21:05
7 miesięcy temu o 1:30 zaczął się poród, byłam podekscytowana, nie bałam się, chciałam poznać naszego syna, gotowa znieść każdy ból, by tylko móc chwycić go w ramionach.. To niesamowite, że minęło już 7 miesięcy, to były jednocześnie najpiękniejsze i najtrudniejsze miesiące w moim życiu, wiele się nauczyłam, nie tylko z zakresu opieki nad dzieckiem, ale też o swoim małżeństwie, o mężu, o sobie, o miłości zupełnie bezwarunkowej.
Rodzicielstwo przenosi miłość na zupełnie inny poziom - wręcz wywala ją w kosmos. Małe rączki odciskają w duszy najmocniejsze ślady, zrozumiałam, że byłabym w stanie zabić niedźwiedzia gołymi rękami broniąc syna. Znalazłam w sobie siłę i cierpliwość, o którą bym się nie podejrzewała.
Porusza mnie niesamowicie to pełne ufnosci spojrzenie, które mówi, że czuje się przy mnie bezpiecznie.. I to że ramiona rodzica rozwiązują każdy problem, dziecko znajduje w nich wszystko co ukoi nawet najgorszy dzień i jest w tym coś bardzo wyjątkowego 💛 Żałuję jednej rzeczy, że tak długo czekałam aby Cię poznać kruszynko, ale warto było 🥰 (późno w sensie zwlekania z decyzją o rodzicielstwie i poblemów z płodnością)
Dziewczyny, nie poddawajcie się! Choćby nie wiem jak ciężko było, to warto walczyć! Na końcu tej drogi są małe rączki, które sprawiają, że nie żałuje się ani jednej łzy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 listopada 2021, 23:42
Każdego dnia staram się być najlepszą nieidealną mamą jaką tylko potrafię być i jestem w tym szczęsliwa, tak po prostu!
Dobry Boże.. Nie wiedziałam, że można tak kogoś kochać.
Codziennie rano zaczynam dzień włączając The Piano Guys - A Thousand Years (https://youtu.be/QgaTQ5-XfMM) i tańczę tuląc w ramionach mój najcenniejszy skarb.
"I have died everyday waiting for you
Darling don't be afraid
I have loved you for a thousand years
I'll love you for a thousand more"
Mama ❤️
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 marca 2021, 22:33
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 listopada 2021, 23:43
Kiedy to piszę mały człowiek śpi w moich ramionach opleciony wokół lewej ręki niczym leniwiec wokół gałęzi.
❤️
Rodzicielstwo wygląda zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Zupełnie. Być może to też kwestia wszechobecnego lockdownu. Dziecko jednak wymaga 100% uwagi, nawet jeżeli ma się mniej wymagający egzemplarz. Nie dam sobie wmówić, że jest inaczej, wszelkie "życie wcale się tak nie zmienia" można sobie wsadzić w nos. Zmienia się i to bardzo, człowiek jest niewyspany, zmęczony i szczęśliwy. Myślę, że macierzyństwo to jakaś forma masochizmu. Z jednej strony jest się zajechanym jak sandałki po pielgrzymce do Palestyny, z drugiej okrutnie szczęśliwym.
I tak właśnie cierpnie mi lewa ręka i cierpnie tak bardzo, że aż końce palców szczypią, ale przecież jej nie ruszę, bo dziecko śpi 🙈
Nie mogę zasnąć, myślę o jutrzejszym dniu matki, który zacznie się za chwilę (zapewne zanim skończę pisać post). Myślę o wszystkich nie-mamach, o tym jak wiele kobiet ten dzień rani. Myślę o tym jak mnie ranił i o tym jak syn go odczarował. Małe dziecięce rączki mają niezwykłą moc, potrafią naprawić zranione serce. Myślę też o tym, jak bardzo świat bywa niesprawiedliwy, odmawiając rodzicielstwa tym, którzy go pragną, a dając tym, którzy nie potrafią uszanować. Myślę o tych, którym dano być rodzicem, a później to zabrano. Myślę o mamach walczących o życie swoich ciężko chorych dzieci. Myślę o mamie 11-letniego chłopca, który tak okrutnie został zamordowany. Myślę o ich ostatnim dialogu, o pytaniu chłopca czy może zostać dłużej pół godziny.. Pół godziny.. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić co czuje jego mama, nie jestem w stanie, patrzę na syna i na samą myśl ściska mi gardło.
Dlaczego świat jest czasem tak bardzo zły..
Nieco ponad 11 miesięcy.. Czas przy dziecku ucieka między palcami. Pamiętam jak odbierałam pierwszy wynik bhcg 2,61 później kolejny i kolejny, każdy ze łzami w oczachi i z trzęsącymi się rękoma. Pamiętam jak ze ściśniętym żołądkiem chodziłam na usg, szukając na ekranie oznak życia, a teraz moje ziemskie dziecko śpi obok.. Mój mały chlopiec, o którego tak walczyłam, którego kocham ponad życie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 lipca 2021, 00:06
Zleciało.. Jak mrugnięcie powieki.
Dużo się zmieniło, więcej niż przypuszczałam.
Zawsze marzyłam o dwójce dzieci, oczywiście cieszę się, że chociaż jedno ze mną zostało, ale chciałam o ile się uda, aby syn miał rodzeństwo i mimo, że mamy jeszcze 4 zarodki, to wiem że rodzeństwa nie bedzie. Moje małżeństwo nie przetrwało próby rodzicielstwa i nie ma szansy na powrót, zwyczajnie nie kocham już męża, a przynajmniej nie w taki sposób jaki powinien być podstawą związku. Tak bywa. Wolę rozstać się w zgodzie, póki się jeszcze lubimy niż czekać aż zaczniemy na siebie warczeć każdego dnia.
Wczoraj zaczęłam wystawiać na olx i vinted rzeczy, które odkładałam dla drugiego dziecka. Dziwne uczucie.. Szybko się sprzedają, jakby los chciał mnie utwierdzić w tym, że młody zostanie jedynakiem.
Marwię się o moją czwórkę dzieci w zipie otulonych mrozem w criokomorach kliniki leczenia niepłodności. Co z nimi? Ktoś powie, to są tylko zarodki.. Nie, nie są to tylko zarodki. Zanim urodził się syn, nie wiedziałam czy te zarodki nie będą jedynymi dziećmi, które kiedykolwiek będę miała, być może nienarodzonymi, ale kochanymi od pierwszego podziału komórkowego. Po ostatnim transferze mówiłam do brzucha "nie wiem jak długo ze mną zostaniecie, ale wiedzcie że na was czekamy i kochamy bardzo". Jeden z nami został. W czym te w klinice są gorsze, aby nie kochać ich tak samo? Bo nie zostały podane? Serce mi pęka jak o nich myślę, ale wiem że nie mam możliwości ich odebrać. Wiem, że świadomie nie zdecyduję się być samotną mamą dwójki a może trójki dzieci, widzę ile uwagi wymaga jedno dziecko, przy rodzeństwie nie będzie łatwiej, a chce być najlepszą mamą jaką tylko potrafię, a nie najbardziej sfrustrowaną, która ledwo wiąże koniec z końcem (a długi po ivf jeszcze się będą za mną ciągnęły przez kilka lat). Mam 3 opcje:
-rozmrozić w sposób niekontrolowany - w życiu się na to nie zgodzę, mimo że taka opcje popiera mąż,
-oddać do adopcji - jakoś ciężko mi o tym na razie myśleć,
-dalej mrozić - to odwlekanie decyzji w czasie, ale na ten moment jedyne rozwiazanie jakie jest dla mnie akceptowalne.
Ktoś kiedyś powiedział, że in vitro to droga na skróty.. Tak, jasne.. IVF nigdy nie jest proste zarówno brak zarodków jak i klęska urodzaju może być bolesna. Jedyne co mnie pociesza, to że jestem mamą, że kiedy tylko jest mi źle mogę przytulić jedno z moich dzieci, jedno z dziesięciu (5 umarło pod moim sercem, 4 zamrożone, jedno urodzone).
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 lipca 2021, 09:35
@misia znam mamę z az i masz rację, miłości temu dziecku nie brakuje i to pomaga podjąć decyzję, ale na razie nie jestem na nią gotowa, chyba poczekam do momentu kiedy na 100% będę pewna, że nie dam rady ich urodzić (czyli zważywszy na mój wiek pewnie za kilka lat)
@abbigal i tu się zgodzę w 100% "nie ma nic gorszego dla dziecka niż tkwienie w nieudanym małżeństwie rodziców", dodatkowo rozstanie za kilka lat byłoby dla młodego trudniejsze.
@czekamynadzidzie często o ivf mają do powiedzenia najwięcej, ci którzy najmniej o nim wiedzą 🤦🏻♀️
@Jeheria niestety nie widzę takiej możliwości, ile zostało Wam zarodków?
To był niesamowity rok i jednocześnie cholernie trudny rok. Macierzyństwo to zdecydowanie masochizm.
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 listopada 2021, 09:29
Dzięki Dziewczyny za życzenia i wsparcie ❤️
@Marronek oj tak! Ten uśmiech rekompensuje wszystko i jestem w nim absolutnie zakochana 🥰
Od zeszłego poniedziałku młody chodzi do żłobka, zapisuję tutaj krótkie podsumowanie dwóch pierwszych żłobkowych tygodni, aby nie umknęło.
Adaptacja dzień 1, czas 1h - razem
Był pierwszy dzień po żłobkowej przerwie urlopowej. Chaos i zniszczenie. Chociaż młodemu się podobało (był bardzo zainteresowany dziećmi) wyszłam przerażona.
Adaptacja dzień 2, czas 1h - razem
Ciocie w pełni panowały nad sytuacją, były bańki mydlane, piosenki i w ogóle było fajnie, jakbym była w innym żłobku.
Adaptacja dzień 3, czas 1h - razem
Wszystko super, wszystko młodego ciekawi, bez sprzeciwu daje się ciociom brać na ręce. Jutro pierwsze podejście do samodzielności, jest sraczunia 🙈
Adaptacja dzień 4, czas 0,5h - sam
Szłam z dzieckiem w wózku i duszą na ramieniu, pierwszy dzień sam! Jak zareaguje? I w ogóle jak to będzie? Starałam się być spokojna, aby nie sprzedawać dziecku niefajnych emocji. Ciocia wzięła młodego na ręce i zniknęła za drzwiami. Nie było płaczu w chwili przekazywania, nie słyszałam go przez drzwi. Cóż, no to poszłam pospacerować po okolicy, w 30 min nie ma co się zapuszczać nigdzie daleko. Poszłam do Żabki po gorącą czekoladę, zupełnie nie przypadkiem przeszłam obok okien żłobka co by podsłuchać troszkę. Po upewnieniu się, że nikt K nie obdziera ze skóry, poszłam na okoliczną ławeczkę, zadzwoniłam do psiapsi i tak minęło 30 min. Kiedy odbierałam małego żłobkowica, pani przekazała, że interesuje się bardzo dziećmi, jest ciekawy wszystkiego i prawie cały czas był uśmiechnięty. Zgasiła przy okazji mój entuzjazm, że dzieci dzielą się na takie, które płaczą od razu lub po około tygodniu i lepiej się a to nastawić, bo bezproblemowe adaptacje to 1%. Ech..
Adaptacja dzień 5, czas 1h - sam
Młody w żłobku, mama w okolicznej restauracji, w końcu w 1h to już coś zdążę wszamać 😁 odbieram K, żadnych łez, pełen banan. Ciocia o K "to takie pogodne dziecko i lubi jak go się tak podrzuca, śmieje się wtedy w głos". To fakt, młody przy podrzucaniu cieszy się i hihocze głośno, trochę mnie to uspokoiło, bo to znaczy, że nie siedzi w koncie smutny, tylko faktycznie się nim zajmują 😄
Adaptacja dzień 6, czas 1h - sam
W żłobku spoko, nadal nie płaczemy, ani mama, ani dziecko. Niestety wieczorem zaczęły się gluty z nosa, nocka dramat, 2567532 pobudek. Świetnie, tydzień w żłobie i już choroba.
Adaptacja dzień 7, czas 1h, obiadek
Miałobyć 2h rano, ale nie chciałam zaprowadzać chorego dziecka do żłobka, nie chciałam też przerywać adaptacji. Poszliśmy więc do pediatry, okazało się, że idą 4 zęby na raz, stąd obniżona odporność i gluty, osłuchowo czysty może iść do żłobka. Poszedł na 1h (12:50 do 13:50). Odbieram swoje zadowolone z życia dziecko, ciocia sugeruje, że może jeszcze poda obiadek, mówię, że zjadł godzinę temu caly musik (200ml). Ustalamy, że jutro zje pierwszy posiłek, w tym momencie K zauważa pojemniki z jedzeniem i wydaje z siebie stanowczy dźwięk nieznoszący sprzewiwu, ciocia stwierdza, że "spróbuję go nakarmić" i tak z moich rączek dziecko wróciło na rączki cioci i zniknęło za drzwiami. Cóż chyba pierwszy posiłek jest żłobkowym kamieniem milowym. Ciocie jeszcze nie wiedzą, że nie ważne kto jest na końcu łyżki ważne, że łyżka jest pełna. Wróciliśmy z bardzo pełnym brzuszkiem do domu. W domu nadmiar został zwrócony.
Adaptacja dzień 8, czas 2h, śniadanie
Poprosiłam o pilnowanie wielkości posilku bo młody nie ma dna i będzie tak długo jeść dopóki widzi jedzenie. Ciocia stwierdziła, że faktycznie odniosła wczoraj wrażenie, że się K podniosło i wtedy przestała karmić. Cóż 🙈 Przy odbieraniu wszystko ok, ciocie są zachwycone. Przez chwilę przy odbieraniu pomarudził bo była akurat podawana zupka, szybko wyszliśmy i zjedliśmy na dworze.
Adaptacja dzień 9, czas 2,5h, śniadanie i zupka
Cały czas młody nie płacze, jest pogodny i zainteresowany otoczeniem. Wychodząc spotkałam dyrektorkę żłobka "ciocie prosiły abym im załatwiła na adaptacje tylko takie dzieci jak K, taka adaptacja bez adaptacji". Czyzby 1%? Póki co nastawiam się jeszcze na placz. Jutro podejście do drzemki w żłobku
Adaptacja dzień 10, czas 5h, śniadanie, zupka i drzemka
Młody jest w żłobku, a ja czekam sobie na telefon po "zupce" czy udało się go uśpić czy mam odebrać. Jestem ciekawa jak to będzie, bo zasypianie to coś w czym młodemu trzeba pomagać. Tymczasem wypoczywam w domowym spa 😎😁
Edit: młody zasnął po półgodzinnej zabawie nóżkami, spał godzinę, znowu nie płakał. Niepowiem fajnie codziennie słuchać jakie ma się radosne dziecko 🥰Najlepsze, że w końcu rodzina zaczyna wierzyć, w to co mówiłam od początku, że K płacze tylko jak ma powód (w sensie jest głodny, niewyspany, ma zatwardzenie, coś boli/dolega) i trzeba go wtedy utulić i być przy nim.
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 sierpnia 2021, 07:50
@Misia miło, że pytasz, dziwnie i fajnie było móc usiąść i nic nie robić. Z pozoru jestem ekstrawertykiem, ale bliżej mi do introwertyka, zawsze lubiłam spędzać czas sama ze sobą, po roku 24h razem z drugim człowiekiem zapomniałam już nawet jak bardzo.
@Jaheria kiedy startujecie ze żłobkiem?
Z każdej strony słyszałam, że dając do żłobka dziecko trzeba liczyć się z płaczem na początku i chorobami, i tak jak na płacz (mimo, że go finalnie nie było) byłam przygotowana, tak po cichu liczyłam, że choroby nas ominą. W końcu po drodze tyle dzieciaków u znajomych coś łapało, a młody nic, że tliła się iskierka nadziei, że trafił mi się tytan odporności. Eche.. żłobek szybko ją zgasił.
Już w drugim tygodniu kariery żłobkowej pojawiła się bezbarwna wydzielina z nosa, ilości nie były jakieś spektakularne, nie było gorączki, ani kaszlu, osłuchowo tez ok, do tego szły 4 zęby na raz, co sprzyja nosowym wydzielinom (górne kły i dolne dwójki). Pediatra stwierdził, że taki katarek może się utrzymywać nawet 3-4 tygodnie i jak najbardziej można z tym posyłać dziecko do żłobka. Generalnie kropelki, odsysanie, inhalacje. Po drodze było jeszcze szczepienie na odrę, świnkę, różyczkę i lekarka potwierdziła to co mówił lekarz na wcześniejszej wizycie. Niestety trzeci tydzień kariery żłobkowej był już pod znakiem nieobecności z powodu podwyższonej temp no i gluty zrobiły się zielone, a noce straszne. Młody nie mógł spać, ciągle się budził, przez katar i zęby. Żyłam na autopilocie. Czwarty tydzień w kratkę i piąty tydzień czyli obecny w domu. Nie ma temp, osłuchowo ok, ale gluty nadal zielone, gardło zaczerwienione, do tego doszło zapalenie spojówki oka (prawdopodobnie przeniósł sobie bakterie z nosa do oka, rozmazując gile po twarzy).
Młody ma się w tym chorowaniu całkiem nieźle, dbam o jego dobrostan najlepiej jak umiem. Niestety kosztem siebie, to prawda, że człowiek sobie flaki dla dziecka wypruje i jeszcze zawiąże na nich kokardę, aby było ładnie. Plecy bolą mnie już okrutnie, ale co zrobić kiedy mały człowiek w chwili złego samopoczucia znajduje ukojenie wklejony w moje ramiona? No to noszę.
Na szczęście jest światełko w tunelu, przede wszystkim noce się poprawiły, a dwa dni temu młody dostał leki, najpierw psikam w nochala czymś mocnym na receptę na obkurczenie śluzówki, później inhalacja i odciąganie. Cóż z nosa wychodzą rzeczy przywołujące w pamięci niektóre sceny z Obcego, ale przynajmniej na prawie cały dzień jest spoko i widać, że mocno mu to pomaga.
..a jednak istnieją bardziej obrzydliwe rzeczy niż zmiana zdefekowanej pieluchy
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 września 2021, 23:10
W mieszkaniu panuje cisza, słychać stukanie w klawisze komputera, na którym piszę, z pokoju obok gdzie śpi mój mały cud dobiega co jakiś czas odrywający ciężki kaszel.. młody jest chory, znowu. Poszedł do żłobka na jeden dzień w poniedziałek i wrócił z temperaturą. We wrześniu był w żłobie 5 dni, resztę chory w domu. Chyba wolałabym go już całkiem nie posyłać, bo obcowanie przez miesiąc z chorym dzieckiem dało mi nieźle w palnik, w tym czasie mój ex nie widział się z dzieckiem ani razu, bo "się pokłóciliśmy", nawet tego nie komentuję. Nie chcę brać opieki, mam dobrą pracę, boje się, że ją stracę, tym bardziej mi na niej zależy bo mogę pracować zdalnie w dowolnych godzinach. W dzień staram się zadbać o komfort chorego, ząbkującego dziecka (idą trójki, trzy na raz), wieczorem kiedy młody idzie spać (czyli ok 19) siadam do pracy. Pracuję do 24, chyba że wcześniej oczy mi czy się same zamkną, sen jest przerywany karmieniem, przytulaniem, kojeniem trudnych emocji małego choróbka. Dzień zaczynamy o 6.. czuję że jadę na rezerwie, bardzo. Od kilku dni leci mi krew z nosa - od zawsze organizm właśnie w ten sposób sygnalizuje przemęczenie. Dzisiaj do pakietu dolegliwości doszedł ból głowy, ból mięśni, katar i jakaś taka niemoc totalna.. pomógł gripex, ale wiem że to chwilowe rozwiązanie.
Kilka dni temu Konrad wpadł w taką rozpacz, że nic nie pomagało, ominął drzemkę (próbowałam go uśpić, ale nie chciał), do tego gluty, kaszel, zęby. Widziałam, że robi się coraz większy marudek, a armagedon jest blisko. Chciałam mu pomóc w zaśnięciu, skończyło się takim płaczem jak nigdy.. wpadł w amok, z którego nic nie było w stanie go wyciągnąć, podawałam mu ręce, aby się przytulił, ale mnie odpychał - pierwszy raz.. usiadłam obok niego na podłodze, nie wiedziałam co robić, czekałam aż się uspokoi, wyciszy co jakiś czas proponując smoczka i ręce, dopiero po dobrych kilku minutach zaakceptował moje wsparcie. To było cholernie trudne..
Chyba dzisiaj nie będę pracować.. potrzebuje snu.. nadgonię w weekend..
I może jestem głupia, ale gdybym miała podjąć decyzję o byciu mamą z pełną świadomością tego wszystkiego co mnie spotka, nie zmieniłabym niczego. Nadal twierdzę, że warto.
Masz prawo się tak czuć.... Jakby nie było 3 trymestr druga połowa 😝 Więzadła rozciągają się już mocno, dno miednicy ma ogrom pracy by to wszystko utrzymać a organizm przygotowuje do porodu. Zacytuję moją znajomą "w 3 trymestrze kobiecie mózg rozmięka i nie jest już sobą" 😉 Już całe szczęście niedługo! Jeszcze chwila! 😘