***
Update potransferowy - wczoraj zaczął boleć brzuch, ciągnął niemiłosiernie, więc spędziłam prawie cały dzień w pozycji horyzontalnej. Doświadczyłam też mikrego plamienia. Dziś nadal trochę pobolewa, ale już jest lepiej. Pożeram więc no-spę i wmawiam sobie, że to Zarod tam szaleje.
Ale teraz to już chyba nie ważne, bo Zarod albo się ugotował od mojej gorączki (ponad 38 w nocy) albo go w ogóle nie było, bo zaczęłam plamić. Termin @ to 22 lutego więc nawet by się zgadzało. Teraz trzeba jeszcze powiedzieć Mężowi.
Kolejna "cudowna" wiadomość tego tygodnia - mój Mąż wyjeżdża do klienta i prawdopodobnie kolejny transfer, który mam nadzieję uda się zrobić już w tym cyklu, przejdę jako singielka, bo istnieje szansa, że nie będzie go w domu 6 tygodni!! Bo jak nie urok to s... no właśnie, grypy żołądkowej też się nabawiłam, albo zwyczajnie rozwaliłam sobie żołądek paracetamolem, który brałam na gorączkę, a który ni ch... nie pomagał. Tak więc, jak ktoś ma jeszcze jakieś nieszczęścia to przyjmę. Co, ja nie dam rady?
Mamy już 33cs, a poza stertą badań i faktur nie mamy nic.
***
Domiszka, dziękuję wielce za podpowiedź z badaniami! Dzięki temu poczytałam trochę i poszłam mądrzejsza do gin i trochę tę konsultację immunologiczną wymusiłam
Moja mama ostatnio wsparła mnie "dobrym słowem". Powiedziała, że w końcu trzeba będzie się pogodzić z sytuacją i nauczyć się żyć bez dzieci. Od tamtej pory zanim do niej pojadę łykam sobie pramolan, bo na trzeźwo nie daję rady.
Z newsów medycznych - część badań udało mi się już zrobić. W zeszłym tyg miałam biopsję endometrium żeby sprawdzić różne "ważne rzeczy", i oddałam też krew do reszty badań. Po wszystkim dostałam nawet podsumowanie, co zostało zrobione, ale mi to nic nie mówi. W czasie biopsji zaczęłam odpływać z bólu, a lekarz z przerażenia. Mógł powiedzieć, że będzie bez żadnych przeciwbóli, to bym sobie jakiś ketonal wzięła, a tak to nie wiadomo, czy pobrał wystarczającą ilość materiału i czy na wszystkie badania starczy. A 4 tysiączki pękły. Mąż jak wróci też musi zrobić swoją część. Może uda się w przyszłym tygodniu.
***
Kochana Domiszko, dziękuję Ci za ofertę pomocy :* Niestety mój lekarz akceptuje tylko swoje badania i nawet nie chciał mi podać ewentualnej listy, żebym część mogła zrobić na własną rękę. Chciałam dziada zmienić na jakiegoś innego magika, ale mój Mąż się uparł żeby zostać u tego, bo poleciła nam go klinika, mądrze gada i blisko. Tak też zrobiliśmy. Teraz Małżonek albo zmieni robotę albo sprzeda nerkę, bo nie wiem skąd weźmiemy na ewentualne leczenie i transfery.
Plan działania zakłada wykluczenie helicobacterów w żołądku, doleczenie zatok i przegląd stomatologiczny czyli sprawdzenie miejsc, w których mogą być stany zapalne. Na późniejszych etapach, od początku cyklu z transferem lecimy z clexanem, antybiotykiem w ilościach przemysłowych na domniemane zapalenie endometrium, sterydem, intralipidem + dużą ilością progesteronu po transferze.
Z jednej strony jest dupa, ale z drugiej mam wrażenie, że coś się ruszyło i chociaż wiem, z czym będziemy walczyć.
Święta minęły nam dosyć przyjemnie chociaż męcząco. Jazda od jednej rodziny do drugiej jest okropna. W niedzielę podzieliliśmy się z Mężem jajeczkiem "za nowe życie" i jeśli o to nowe życie chodzi to nawet mam dobre przeczucia. Mam przeczucie, że ten immunolog na coś nam się przyda i że to czego się od niego dowiedzieliśmy naprawdę nam pomoże.
W internetach szeroko pojętych króluje trend pt. mam dziecko, ale nie chce mi się być perfekcyjną panią domu. I ok. Nikt nikogo nie rozlicza z kurzu na półce czy niewyniesionych śmieci. Wolnoć tomku... Nikt nie rozlicza dopóki to co robisz, lub to czego nie robisz ma wpływ na innych. Trafiłam dziś na blog takiej matki-niechciejki, która szczyci się tym, jak jej się nie chce i skupia na tymże blogu podobne sobie kobiety. Przeczytałam kilka wpisów i nóż się w kieszonce otworzył stąd moje dzisiejsze żale. Otóż "pani prowadząca" zarzuca temat - np. jestem złą matką bo... i tu pojawiają się hasła w stylu "nie sprzątam, nie gotuję, zostawiam dzieci mężowi" (jakby to jakiś heroizm z jej czy męża strony był, ale luuuuz), a panie odwiedzające bloga dopisują - ja też jestem złą matką, bo też tak robię. Nie wiem czemu ma służyć to wzajemne głaskanie po tyłkach, chyba tylko podniesieniu samooceny. Ja jak chcę sobie podnieść samoocenę to robię coś, co jest trochę bardziej produktywne - obecnie dzielnie czołgam się przez kurs hiszpańskiego, dzięki czemu słuchając przystojnego Enrique wiem, o jakich głupotach śpiewa Wracając do tematu - moim "ulubionym" wpisem okazał się być ten, w którym panie wymieniają epitety jakimi nazywają własne dzieci - smrodzie, głupku, bachorze, srajdo... wymieniać można bez końca. Ja wiem, że zaraz posypią się gromy, że to pieszczotliwie. Dla mnie pieszczotliwie jest jak powiem "bobasie" czy "kochanie" do mojej chrześnicy (której się ostatnio dorobiłam ). Czemu stara prawda, że "czym skorupka za młodu..." nie dociera? Jak będziemy wyzywać swoje dzieci od małego, to kiedyś też tak nam powiedzą, bo to przecież pieszczotliwie, tylko ja nie wiem, czy chciałabym żeby moje dzieci mówiły do mnie per "głupku", nawet pieszczotliwie. A jak to rodzicom używających takich słów nie przeszkadza, to może chociaż pomyśleliby o tym, że dziecko kiedyś wychodzi z domu i tychże „pieszczotliwych” słów używa w przedszkolu, szkole, codziennym życiu, bo przecież tak się mówi. Mało przekonujące? OK, jako nauczyciel wchodząc do klasy doskonale wiem, gdzie w domu jest „normalnie”, a gdzie panuje taka właśnie patologia, bo jak się dzieci przezywa, to jest właśnie patologia. Takie jest moje zdanie i go nie zmienię. I wstydźcie się patologiczni rodzice!
Uff ulało mi się, ale świat robi się coraz głupszy i najgorsze jest to, że wcale mu to nie przeszkadza.
Z rzeczy bardziej medycznych - transferu nie będzie, będzie histeroskopia, bo immunolog podejrzewa stan zapalny i ona chce to potwierdzić i w ogóle obejrzeć maciczkę. Chciała zrobić to po transferze (jeśli się nie uda), ale jak tam coś rzeczywiście jest nie tak, to nie będę marnować zarodka na eksperymenty.
Byłam też na rozmowie o prace w podstawówce. Pani dyrektor na samo wejście powiedziała, że ma dużo ofert i może sobie w nich przebierać. Okazało się, że nie przeczytała mojego cv, bo wmawiała mi, że mam dopiero 1,5 roku doświadczenia. Jak jej zwróciłam uwagę, że lat doświadczenia mam 10 i że wszystko jest w cv, to spochmurniała i zakończyła rozmowę. Chyba nie dostane tej roboty
Nie mogłam dwa dni temu zasnąć. Wmówiłam sobie, że jak zasnę, to na pewno umrę... Taka schiza. Jedyna rzecz, o jaką się martwiłam, to mój Mąż, jak on sobie beze mnie poradzi i o nasze zarodki. Jak tylko się obudził przedstawiłam mu swoją ostatnią wolę - nakazałam przenieść zarodki za granicę i wynająć surogatkę, żeby cokolwiek mu po mnie zostało. Popatrzył na mnie jak na wariatkę
I tak sobie wmawiaj, ja też miałam plamienie kilka dni po transferze, więc jest nadzieja :) Co do przemyśleń około zabiegowych - potrzeba dużo czasu żeby nasze społeczeństwo dojrzalo do tych zagadnień. Niektórym się to nigdy nie uda. Dla mnie znaczniejsze było to co ja czuję. Ale prawdą jest że grono znajomych znacznie się pomniejszyło. Przykre. Trudno.
Nawet nie wiesz jak bardzo się to pokrywa z moimi odczuciami. Mam niestety podobne osoby w otoczeniu ; (