Jest to taka procedura 'na przeczekanie'. Nie wierzę, że cokolwiek się uda, chyba na razie straciłam zapał do walki. Po, moim zdaniem, trochę nieudolnie przeprowadzonej stymulacji (ok, mojego lekarza nie było i prowadził ją wiecznie potargany dr K, ale i tak my question is, jak można pozwolić na wystymulowanie 28 komórek??) i lakoniczności lekarza, od którego można się dowiedzieć czegokolwiek dopiero po wielkich trudach, straciliśmy zaufanie do tej instytucji, więc chcemy wykorzystać materiał, który u nich jest zamrożony i przenieść się gdzieś indziej. Jeszcze tylko nie wiemy gdzie...
Mam tylko nadzieję, że moje komórki się ładnie rozmrożą i nie dowiemy się chwilę przed zapłodnieniem, że nie mamy czego użyć. Albo, że została tylko jedna, bo wtedy pojawi się dylemat - płacić te tysiące za IVF...?
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 marca 2016, 12:52
Teraz przygotowanie do transferu. Dzień standardowo zaczynam od euthyroxu, a potem 3 x 1 tab. Estrofemu, 1 x 1 tab. Encortonu (na co mi to?) i do tego vit D. I tak naszprycowana czekam do wieczora żeby móc poczuć „moc” Clexane... hate it
May the force be with me! And with you all!
Najważniejsze, że wiem co dalej. W pt kolejna wizyta, a potem rozmrażamy, zapładniamy i modlimy się, żeby nasze zarodki zechciały przeżyć. Amen.
A teraz informacje z frontu: wczoraj pojawiliśmy się w klinice, Mąż oddał swoją „część” naszych przyszłych zarodków i czekamy do wtorku. Nikt nie był w stanie powiedzieć nam ile oocytów się rozmroziło. Po kilku godzinach dzwoniłam też do jakiegoś „przypadkowego” (czytaj: nie mojego) lekarza, którego tak o te moje oocyty zmolestowaliśmy w klinice, że dał mi swój nr i kazał dzwonić i się dowiadywać. Niestety jak dzwoniłam to nadal nic nie wiedział, bo embriolodzy nie przekazali żadnych info i nic nie wiemy. Mamy się dowiedzieć w pn. A skoro w pn dopiero ktoś mi coś może powiedzieć, to równie dobrze mogę poczekać do wt. Boję się, że nasienie było tak kiepskie, że w ogóle tych oocytów nawet nie zaczęli rozmrażać. Ehh ten mój wrodzony optymizm
Na wtorek zaplanowany mamy transfer. Chociaż przy tym podejściu starałam się nie nastawiać jakoś optymistycznie, że cokolwiek z tego wyjdzie, to chyba mi się to nie udaje i jakaś nadzieja zaczyna we mnie kiełkować, że może tym razem jednak coś z tego będzie…
Teraz przez najbliższe dwa tygodnie będę w ciąży
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 stycznia 2016, 10:05
Ot, wieczorne przemyślenia nauczyciela...
Wnioski dla przyszłych pokoleń:
1. badania nasienia w bocianie są dokładniejsze i mają więcej parametrów opisanych niż te z naszej kliniki
2. nie ufać, szukać i samemu wszystko dwa razy sprawdzać, tyczy się głównie tzw. niepłodności idiopatycznej
Tylko czy ja powinnam takie rzeczy wiedzieć z internetów, czy może na miłość boską od człowieka, który parę ładnych lat za moje podatki medycynę studiował? O PLNach za wizytę nie wspomnę
Zmęczona już jestem
zastanawiałam się na zrobieniem bety w najbliższy wtorek, ale zwyczajnie się boję wyniku
jak mawiał klasyk: "pech to pech - solidna firma"
Z objawów potransferowo-wczesnociążowych raczej wiele nie ma. Dziś delikatne szczypnięcia w brzuchu i tyle. Się okaże co to było przy becie.
Chciałam zrobić dziś hcg, ale zwyczajnie się pobojewałam i nic z tego nie wyszło. Taki ze mnie twardziel... Dziś zrobiłam kolejny zastrzyk z ovitrelle, więc poziom bety odłożony do terminu wyznaczonego przez dr, chyba, że wcześniej nastanie D-day (zwany również @). W sumie nie wiem skąd się u nas wzięła ta nazwa. To Mąż wymyślił.
Z jednej strony jestem dziwnie spokojna, a z drugiej już nie mogę się doczekać wyników naszych działań.
Od wczoraj leczę się antybiotykiem, ale internista stwierdził, że przy encortonie wyleczenie tego przeziębienia nie będzie łatwe, bo ten steryd 'zdusza' mój układ odpornościowy. Yummy!
ass100 dziękuję! U nas jest szansa, że to będzie trzypak
EDIT: Dowiedziałam się, czym jest D-day. Tak się nazywał dzień lądowania aliantów w Normandii
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 lutego 2016, 14:17
Dzielnie czekam do wtorku na badanie, ale już trochę zaczynam świrować. Najbardziej przez to, że nadal chora siedzę w łóżku, antybiotyk marnie działa i nie mam na nic siły. Mężowi się obrywa baaardzo. Za to, że nie trzyma za rękę, za to, że w pracy siedzi (tzn w pokoju obok), że spać mi nie daje, czyli w sumie nic specjalnego nie robi, normalnie żyje, a ja nie potrafię utrzymać nerwów na wodzy.
Poprosiłam Małżonka, aby sobie zrobił wolne i jak na dobrego Męża przystało potowarzyszył mi na badaniach. Zawsze jak jedziemy razem jest dobrze, a jak nie jest, to przynajmniej jesteśmy razem
Od 5dpt towarzyszą mi delikatne @podobne bóle brzucha. Internety przewertowałam wzdłuż i wszerz i na dwoje babka, no to czekamy. Jeszcze tylko 4 dni i wszystko się wyjaśni
żeby tylko nie zaczęła spadać...
Jakiś przypadkowy lekarz z naszej (soon-to-be-ex) kliniki stwierdził, że HCG jest za niskie jak na taką ciążę, nakazał powtórzyć jutro badania i poinstruował jak odstawić leki...
Potrzebowałam iść do lekarza nie ze względu na wyniki bety, tylko dlatego, że skończyły mi się leki, a tu nie dość, że takie "optymistyczne" wieści, to jeszcze dr D. wydawał się być zniecierpliwiony i wręcz rozbawiony całą sytuacją. Bo przecież dwa młodo wyglądające osobniki wbiły mu się do gabinetu i głupie pytania zadają. "A czy HCG nie za niskie?" i "Czy progesteron poniżej normy to dobrze?"
"Na siłę" dołożył mi duphaston i kazał się więcej po receptę nie zapisywać na wizytę tylko dzwonić do kliniki i poprosić, to ktoś wypisze. Baaardzo mu byliśmy nie na rękę z tą naszą wizytą...
Oni się tam zachowują jakbym u nich haluksy leczyła, a nie miała problem z zajściem w ciążę. ZERO zrozumienia i empatii.
Ale cytując pewien polski film "Empatia? To chyba taka zupa z Azji." I. żegnaj!
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 marca 2016, 12:52
Zawsze mamy pod górkę. Całe życie. Tak było z budową domu (wylądowaliśmy w bloku), kredytem (zanim nam go dali minęły 4 m-ce), ślubem (tu zaoszczędzę sobie nerwów i pominę 'występ' teściowej przed naszym weselem) i tak jest teraz. Jak zawsze wiatr w oczy - pn pierwsze badanie i wynik niepewny, wczoraj lekarz-idiota odebrał nam resztki nadziei i poruszył nerwa, a dziś lab dał ciała. Kiedy to się skończy ja się pytam?! Kiedy będzie dobrze i tak normalnie, tak spokojnie?
To już na pewno koniec
Dziś porozmawiałam z miłą panią z białostockiego Bociana. Zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, cierpliwie wysłuchała, chociaż ze stresu "gubiłam się w zeznaniach" i zachęcała do zadawania pytań. Zapowiada się nieźle.
Z drugiej strony pani z infolinii naszej dotychczasowej kliniki nie umiała nam powiedzieć, czy dostaniemy ksero dokumentacji sporządzonej nie tylko przez lekarza, ale też przez embriologów. Czuję, że będzie walka. Ale tam wyślę Męża. Z nieznanych mi powodów ludzie się go boją, więc niech ogarnie tę sprawę.
Mieliśmy zrobić sobie przerwę, 3-4 miesiące, tak żeby odpocząć od tego biegania po lekarzach, pilnowania leków, no i tych okropnych zastrzyków. Po miesiącu brania clexane mój brzuch wygląda tak, jakby mój Małżonek mnie regularnie lał! Mieliśmy zrobić przerwę i nie dałam rady nawet o tym pomyśleć. Nie przyjmuję do siebie tego, że możemy przestać starać się o spełnienie naszego marzenia. Odczekamy jeden cykl i ruszamy na wycieczkę na Podlasie.
Gdybym wierzyła w to, że Najwyższy mnie chociaż trochę słucha, to pewnie podziękowałabym Mu, że mój Mąż okazał się być nieźle opłacanym programistą i chociaż o finanse nie musimy się za bardzo martwić. I za tak dobrego Męża też.
Z novum wyszliśmy lżejsi o 1078zł. Ale zrobiła na mnie wrażenie ta klinika i podejście personelu niemedycznego do pacjenta. Chciałoby się razem z panią Wolańską z Kogla Mogla powiedzieć "Marian! Tu jest jakby luksusowo."
W międzyczasie ja diagnozuję swoją alergię, bo laryngolog zlecił mi to już na jesieni, ale przecież nikt nie miał do tego głowy. Ważne było tylko in vitro.
A teraz nie bardzo wiem jak się pozbierać po tym nieudanym transferze. Mój Mąż całe dwa tygodnie od transferu mówił o zarodkach "nasze bliźniaki". Ładne to było, tylko czemu tak szybko się skończyło? Ja zdawałam sobie sprawę po pierwszej becie, że nie jest wysoka, ale nadzieja jakaś tam cały czas była, że może jak nie oba to chociaż jeden z tych "naszych bliźniaków" się zagnieździł... nie zagnieździł
Do dupy to wszystko
Gdybym nie była tak porządna, to pewnie upiłabym się do nieprzytomności. Z rozpaczy. Tak zwyczajnie sobie nie radzę Stres mnie zżera okrutny. Wróciło zaciśnięte gardło i arytmia, ciężko mi się oddycha i do tego całkowicie mi wszystko jedno. Chyba się powoli poddaję. Przynajmniej na razie.
Na mojego stresa/nerwicę/stany lękowe (co kto lubi) i jego objawy dostałam leki, które mogą mieć wpływ na rozwój ciąży i często powodują wady wrodzone, tak więc czekamy. W sumie to nawet jest ok. Leki zaczynają działać, duszności powoli ustępują Miła pani doktor, jak usłyszała moją historię powiedziała, że postara się "postawić mnie na nogi" w przyspieszonym tempie, żebyśmy nie musieli długo czekać na kolejne podejście do ivf. Pierwszy ludzki lekarz, którego spotkałam w ostatnim czasie.
Mąż mimo, że nie możemy teraz zacząć kolejnej procedury, chce pojechać do nowej kliniki na wizytę startową, żeby, jak to malowniczo ujął, "obwąchać się" z nowym lekarzem i zobaczyć, czy to normalni ludzie są, żeby mógł zdecydować, czy może im żonę (znaczy mnie) oddać pod opiekę
Zaczęliśmy organizować dokumentację medyczną ze starej kliniki. Czekam na resztę, bo nie wszystko nam skserowali i wtedy będziemy się umawiać na "obwąchiwanie" w Białymstoku
Może ktoś nam poleci jakiegoś fajnego lekarza z Bociana?
W międzyczasie mój ukochany Mąż postanowił o mnie zadbać i poprawić mi samopoczucie i w zeszły weekend zabrał mnie na super wypasioną kolację do bardzo fajnej knajpki w Kazimierzu D. (Akuku, polecam, chociaż ceny z kosmosu), a za dwa tygodnie jedziemy na ślubno-rocznicowy wypad weekendowy do Szwajcarii
kurcze, on chyba mnie naprawdę kocha