Może któraś z Was się na tym zna i podpowie co kupić?
Zrezygnowałam w tym roku szkolnym z pracy. Doszliśmy z Mężem do wniosku, że przyda mi się taki rok wolnego, w którym nie będę musiała pracować w żadnej instytucji oświatowej, tylko spokojnie na własnej działalności gospodarczej będę udzielać korepetycji. Zawsze miałam dużo chętnych i wielu osobom co rok odmawiałam, wiec teraz dostaną swoją szansę Zaważyło o tym również to, że zamierzamy ten rok całkowicie poświęcić na leczenie. Później niech się dzieje co chce.
Rodzina i większość znajomych nie wie, dlaczego rzuciłam prace "na etacie" i już posypały się radosne komentarze "niech twój mąż weźmie też mnie na utrzymanie skoro tyle zarabia" albo mój ulubiony "no tak, możesz sobie pozwolić żeby nie pracować, macie tyle pieniędzy..."
Teraz będzie o pieniądzach. Oprócz tego, że płacimy tysiące za leczenie tej naszej nie-choroby, mamy również kredyt (jeszcze tylko 23 lata i spłacimy) i wymagający wymiany samochód, a także zwyczajne, codzienne życie. Wkurza mnie jak ludzie czepiają się cudzej kasy. Każdy ma to, co wybrał. Jeden ma więcej i spoko, a inni jak ja zarabiają jakieś 1700zl w szkole. I też jest ok. Jak komuś nie pasuje ile zarabia, to niech coś z tym zrobi albo zwyczajnie przestanie narzekać i zazdrościć innym. Amen!
Do tego w środę mam wizytę u lekarza. Jak zapowiadałam, lekarza zmieniam. Tym razem Mąż za radą koleżanki wybrał podobno przemiłą i troskliwą panią doktor. Mam nadzieję, że taka będzie. Mam nadzieję, że ktoś tym razem ogarnie całość leczenia i będzie miał jakiś plan, bo takiego strzelania na ślepo i myślenia za lekarzy już nie chcę.
Leczeniem też już się nie stresuję Dobrze mi
A poza tym...
...nowa ustawa o in vitro.
Nie będę pisać jak bardzo boli, jaka jestem wściekła, jak poziom merytoryczny wczorajszej dyskusji w sejmie mnie "powalił". Napiszę jedno, chociaż wiem, że to złe i sprowadza mnie do poziomu partii rządzącej i wiele z Was pomyśli sobie o mnie źle, ale co tam, nie zawsze można być rozsądnym, a to tak w zasadzie moje przemyślenia.
A więc...
MAM NADZIEJĘ I GŁĘBOKO SIĘ O TO POMODLĘ DO BOGA/ LATAJĄCEGO POTWORA SPAGHETTI/ ALLAHA/ BUDDY/ LORDA VADERA/ DUMBLEDORA I INNYCH WAŻNYCH POSTACI, AŻEBY PISORY, KUKIZY I INNE "MĄDRE" GŁOWY TEŻ KIEDYŚ DOŚWIADCZYŁY NIEPŁODNOŚCI!! Właśnie tak! Oni, ich żony, mężowie, siostry, córki, kochanki, synowie, synowe, bracia, koty... I żeby in vitro było dla nich jedyną możliwością. Niech zobaczą jak to boli, jak nie można sobie dziecka spłodzić w sposób przyjemny i kameralny.
A pomodlę się o to, bo przecież słyszy się codziennie, że z tym można żyć, że to nie zabija, więc zgodnie z opinią społeczną o niepłodności, aż tak źle im nie życzę, czyż nie?
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 września 2016, 10:49
Renia, dziękuję za radę! W sumie to jakoś nie pomyślałam, że można by powtórzyć badania, bo dwa były dobre, ale Mąż, jak mu podsunęłam ten pomysł, to uznał, że nawet zrobi Tylko najpierw moje HSG.
Jutro idę do lekarza z wynikiem hsg. Chcemy do końca roku zrobić dwie iui, a później przejść do ivf. Oczywiście mamy nadzieję, że uda się już przy pierwszej iui zajść w ciążę, ale plan mieć trzeba.
Co do planów i nie podporządkowywaniu życia zachodzeniu w ciążę, skompletowaliśmy sprzęt do zimowych górskich spacerów i zamówiliśmy już pokój na styczeń w okolicach Zakopanego. Nie mogę się doczekać
Wróciłam z wizyty moooocno rozczarowana i nie ukrywajmy wkur....a. Pani dr jest tak samo niedbała jak poprzedni lekarze. Ma bajzel w notatkach jakiego nie miał żaden z poprzednich lekarzy. Dwa razy na poprzedniej wizycie mówiłam, że iui była w czerwcu, a w lutym transfer. Dwa razy ją poprawiałam, bo miała źle zapisane. Dziś nadal miała info, że iui w lutym, że leków nie brałam i w ogóle, przez to, że miała źle zapisane, powiedziała, że to ja ją OSZUKAŁAM w historii choroby. Pytam się, po co miałabym to robić? Nie słucha jak się do niej mówi. 3 razy po kolei pytała, który dzień cyklu dziś jest, a najlepsze jest to, że pomyliła dokumentację medyczną i wpisała mi wyniki badań jakiejś innej pacjentki. A przed nią karta z moim imieniem i nazwiskiem!! Na koniec zasugerowała, że źle zapłaciłam i była wielce niezadowolona, że nikt mi nie powiedział, że płaci się po wizycie a nie przed (przy pierwszej i innych badaniach było przed, to skąd miałam wiedzieć, że tym razem jest inaczej?). "No przecież nie chcemy, żeby nam pani za mało zapłaciła" - tak mi powiedziała! Ale jestem zła!!
Co do leczenia - Pani dr uważa, że nie należy robić jeszcze IUI. Wymusiłam na niej żeby jednak zrobić IUI w przyszłym cyklu i od tego momentu była niemiła. Wymusiłam również leki, bo nie chciała mi ich dać, mimo, że jednak dzisiejszy obraz USG raczej potwierdza PCO!! Ale w sumie, to ona nie może stwierdzić, czy to jest PCO, bo może owulacja była, a może nie. A jajniki na USG wyglądają jak po stymulacji do ivf - całe w pęcherzykach. Kto ma wiedzieć, czy jestem chora? Kto się na tym zna? Ja czy ona? Bo obecnie wygląda to tak, jakbym to ja się bardziej znała. Dodam jeszcze, że na wyniki prolaktyny i tsh nawet nie spojrzała, mimo, że przypominałam, że je mam, bo kazała zrobić.
Czy w Warszawie jest jakiś normalny lekarz? Pierwszy zrobił ivf na odwal, drugi iui bez hsg, a trzeci oskarżył mnie o oszukaństwo. No komedia jakaś!
Zmieniłam prace na bardziej elastyczną, żeby móc odwiedzać lekarzy kiedy będzie trzeba, a tu nie ma kogo odwiedzać. Jak tak dalej pójdzie, to poczekam do końca pierwszego semestru i od drugiego coś sobie zajdę, bo oszaleje z taką ilością wolnego czasu.
Jestem tak zdesperowana, że przeszło mi przez myśl, że może trzeba wrócić do pierwszej kliniki i zrobić in vitro. Oni tam robią wszystkim, to i nam zrobią. Obraziłam się na nich, to mogę się też odobrazić. Jak Solski w koglu moglu - wyklął to i odeklnie.
I jeszcze przez to spać nie mogę
W międzyczasie zostałam ciocią. Dzidzia razem z mamą jeszcze w szpitalu, bo dziecko ma żółtaczkę. Matka, czyli moja siostra już u kresu sił, bo dziecko non-stop wyje. Z jednej strony calkiem rozumiem, bo jak się mało śpi to kiepsko, ale z drugiej mam wrażenie, że siostra pierwszy raz w życiu doświadcza tzw. życiowych trudności i przy pierwszych schodach się łamie. Nie wiem jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji, ale wiem, że siostra jest najmłodszą i najbardziej rozpieszczoną osobą w calej rodzinie, za którą wszyscy zawsze ogarniali życie, a teraz nie dość, że musi zająć się sobą, to jeszcze ogarnąć dziecko. I jest problem. Przemyśliwując sobie tę sytuację, doszłam do wniosku, że: po pierwsze - jak człowiek jest przyzwyczajony do bycia ciapą, to sobie w dorosłym życiu nie radzi, oraz po drugie - bardzo przykre jest to, że gdybym ja się w takiej sytuacji znalazła, to cała rodzina by nade mną nie skakała. Bo jak powiedziała ostatnio komuś moja mama - ja jestem dalej niż jej pozostałe córki, wiec mi pomagać nie trzeba... No bo przecież tylko tam gdzie mieszka moja cała rodzina są problemy, a już 25km dalej życie jest przepełnione tęcza i kucykami pony.
Boję się tej stymulacji jak cholera Nie zastrzyków, tylko tego jak będę się czuła, bolącego brzucha i usypiania do pobrania komórek też się boję. W ogóle boję się narkozy. Ostatnio jak miałam mieć robione hsg w pełnym znieczuleniu, to byłam tak przerażona, że już się nie obudzę, że przekazałam Mężowi instrukcje dot. mojej śmierci i co po niej - że ma oddać wszystkie moje organy do przeszczepu i w którym miejscu w Tatrach ma rozsypać prochy, tak na wszelki wypadek
Kto jeszcze ma teściów psycholi palec pod budkę!
Powoli przyzwyczajam się do myśli, że znowu in vitro i powoli zaczyna mi przechodzić pierwsza panika. Gin kazała się relaksować i pozytywnie nastawić, no to próbujemy z Mężem to zrobić - kino, zakupy, audiobooki, a nawet jak stare dziadki krzyżówki sobie wieczorami rozwiązujemy i do tego powtarzam sobie, że tym razem będzie dobrze i prawie już udało mi się w to uwierzyć
Tylko hiperstymulacji nadal się boję. I dupa. Tego strachu nie przeskoczę. Miałam swoje "pięć minut" w tym temacie i bardzo mi się nie podobało.
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 listopada 2016, 08:45
Przeczytałam kiedyś artykuł, w którym ktoś mądry napisał, że ludzie jak nie mają dzieci, to są tylko dwa główne powody - albo nie chcą, albo nie mogą. I w tym zamyka się wszystko - zdrowie, brak kasy, małe mieszkanie, kariera, inny pomysł na życie.
Czy innym trudno jest zrozumieć, że dziecko tudzież jego brak, nie jest tematem publicznej debaty, tylko prywatną sprawą? Kto tym wszystkim ludziom na świecie pytającym "a kiedy wy?" daje do tego prawo? Mój cyrk, moje małpy. Moje życie, moje dzieci!
No pozłoszczona jestem.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 listopada 2016, 11:26
Trzymam kciuki za walkę u mnie też pco i kiepskie wyniki męża morfologia 0 %.... Uda się :)
Dzieki! I wzajemnie! :)