11.05 - usg piersi;
16.05 - usg monitoring nr 1;
17.05 - ovitrelle około 19.00???? albo dzień później
18.05 - usg monitoring nr 2;
19.05 - Novum godz 11.00, podpisane dokumentów przed rozmrożeniem zarodka, usg monitoring nr 3. Mam nadzieję, że już nie będzie pęcherzyka;
23.05 - 4 dpo zapewne crio, choć mam przeczucie, że tym razem do niego nie dojdzie.
30.05 - beta. Szybko, ale mam plany na długi weekend. Ciężkie fizycznie.
Jutro koło 18.00 zastrzyknę sobie ovitrelle, który sobie sama zaordynowałam. Leży w lodówce od czasu poprzedniego krio, to po co ma się zmarnować.
Zadzwoniłam dziś do dr Lewandowskiego. On niczego nie odwołał tyko kazał zbadać na szybko progesteron i jeszcze dziś wieczorem dzwonić. A było już po 17.00. Na szczęście pomocna okazała się moja poprzednia klinika. Zrobili mi to badanie w 45 min. Ekstra. Progesteron okazał się mocno podniesiony. Dr L powiedział, że pecherzyk się zluteinizował i wszystko jest ok. Transfer w czwartek.
Bosz, mam takie mieszane uczucia do tego wszystkiego. Muszę zaufać dr Lewandowskiemu.
Mąż gadał coś wczoraj o adopcji zarodka...
A po transferze doktor powiedział "niech już Pani w końcu będzie w ciąży". I wyszedł. Nie było to powiedziane złośliwie, no cały dr Zamora. Skoro cokolwiek powiedział, to i tak zaliczam to na plus.
Po pierwsze pokazałam doktorowi wykonującej mój transfer wynik hormonów z wczorajszego ranka - progesteronu i estriadiolu. Naczytalam się wszystkiego o LUF i stwierdziłam, że lepiej sprawdzić. Wyniki były całkiem spoko, patrząc na normy, ale wolałam się upewnić. Doktor był zaskoczony, że mam te badania i nic z tym na początku nie chciał robić. Zapytał tylko skąd pomysł na ich zrobienie. Powiedziałam mu o przypuszczeniach dr Lewandowskiego o luteinizacji pęcherzyka. On tylko na to "acha".
Następnie poszliśmy do pokoju transferowego. Gdy doktor zobaczył zarodek na ekranie, od razu zapytał Panią embriolog, czy nie dałoby się naciąć otoczki. Ja zaczełam potwierdzać, że jeśli można, to chcemy. No i tu właśnie nowość, że o raz pierwszy w novum miałam to nacięcie.
Przeszliśmy do transferu. Doktor stwierdził, że endometrium niby ok 8-9mm, ale mogłoby być lepsze i dokładamy 2x1 estrofem na dobę. To ta kolejna nowość.
No i dostałam antybiotyk na 5 dni. Niby przez to nacięcie otoczki. Nie wiedziałam, że wtedy dają antybiotyk.
Musiałam przez to wszystko zmienić plany na weekend. Mąż mi kazał. Więc zamiast na kajakach będę w pracy lub w domu. Na rowerze też zabronił mi jeździć. Bosko
Mogę teraz trochę odpocząć od tematu starań. Mąż mi obiecał, że przez jakiś czas nie będę musiala robić żadnych ruchów w tym temacie. Wie, że jest mi to potrzebne i on to uszanuje.
Nie mam pomysłu na to, co dalej. Nie chcę też, żeby ktoś mi takie pomysły podsuwał. Potrzebuję spokoju.
Jak już nie raz wspominałam, jestem z tych kobiet, które doskonale czują, kiedy mają owulację. W 17 dpo zmartwiona, że nie mam okresu, zrobiłam betę. Wynik pozytywny, choć bardzo malutki - 8. Od razu wiedziałam, że na 99.99% będzie ciąża biochemiczna. I tak właśnie było. Jak tylko skończy się krwawieni, pójdę do jakiegoś ginekologa sprawdzić, czy tam w środku wszystko jest ok.
Nie nastawiam się na nic. Nie potrzebuję haseł typu "skoro raz się udało, to znaczy, że się uda". Doskonale wiem, że nie musi się nic nigdy udać. Będzie, jak ma być. Do kliniki na pewno się nie wybieram.
Niepowodzenie czwartej procedury zmieniło moje myślenie na temat starań o dzieciaczka. Jak już pisałam, zapragnęłam spokoju, którego przez ostatnie 5 lat nie miałam ze względu na ivf.
Nie okłamujmy się, zawsze mam z tyłu głowy myśl, że wciąż się nie udało i zapewne nigdy nie uda. Z drugiej strony uzmysłowiłam sobie, że życie nie polega tylko na staraniach. Jest wiele, bardzo wiele innych spraw, które należy załatwić, przeżyć, kupić, a podczas starań z pomocą kliniki nie ma na to czasu, pieniędzy albo ochoty. Teraz jest z tym łatwej. Nie waham się kupić biletów lotniczych 3-4 miesiące do przodu, czy na jakiś super koncert, który będzie za kilka miesięcy. Prawie w ogóle nie sprzeczam się z mężem, a jeśli już, to o jakieś kompletne głupstwa. Spędzamy miło czas, troszczymy się o siebie i sobie dogadzamy
Absolutnie nie wiem czy, a jeśli tak to kiedy wybierzemy się do jakiejkolwiek kliniki. Ja już nie wiedzę sensu, więc zrobię to tylko na prośbę męża. Mąż mój bardzo się już o mnie boi. Nie chce, żebym była poddawana jakimkolwiek zabiegom, więc koło się zamyka.
Jeśli ktoś to jeszcze czyta, to serdecznie pozdrawiam i życzę każdej z Was dużo szczęścia. Jeśli "coś się zadzieje" to na pewno napiszę, ale zapewne upłynie trochę czasu..