Jetem umówiona na konsultację telefoniczną z lekarzem prowadzącym. Taka formalność w klinice przed pierwszym zastrzykiem. Umówię się wtedy na ten pierwszy podgląd właśnie.
Strasznie dużo z tym mam teraz "zabawy". Mam mnóstwo małych fiolek, nie gotowe peny. Potrzebuję dodatkowe 20 min rano, żeby to wszystko załatwić. Może z czasem będzie szybciej.
Wizyta podglądowa w sobotę u innej lekarki, prawej ręki szefa kliniki. Dr prowadzący nie pracuje w sobotę.
Estradiol około 5 tys. Progesteron nisko. Jest ok. Lekarz liczy na minimum 7-8 jajek.
Po punkcji była rozmowa z lekarzem. Zrobił się problem, bo zgodnie z zasadami (tylko nie wiem, czy zasadami kliniki, czy ustawy), nie można zapładniać części jajek swoim materiałem, a części dawcą. Lekarz powiedział, żeby poczekać na korytarzu, bo on się musi skonsultować z szefem kliniki, czy bierze na siebie taką odpowiedzialność. Po 10 min była zgoda, potem szybkie wybieranie konkretnego dawcy (ciężki moment, z którym miałam wrażenie, że zostałam sama, ponieważ mój mąż nagle postanowił zamilknąć), decyzja że 5 komórek zapładniamy własnym nasieniem a 2 nasieniem dawcy, rozpisane leków i do domu.
Dziś był telefon od embriologa. Zapłodniło się 5 na 5 komórek zapładnianych nasieniem męża i 1 z 2 zapładnianych dawcą. Wszystkie są jeszcze obserwowane. Transfer w poniedziałek. Mam być godzinę wcześniej, aby przyjąć pierwszą dawkę atosibanu, potem transfer i druga, dwugodzinna kroplowka atosibanu.
Transfer przeprowadzi dr Lewandowski, trzeba za to ekstra dopłacić. Zastanawiam się nad AH.
Zgłosiłam się do kliniki na 12.20 na podanie pierwszej dawki atosibanu. Miało to trwać godzinę, a o 13.20 miał być transfer. Następnie miałam na kolejne 2 godz. wrócić pod kroplowke.
Początek skończył się planowo, czyli o 13.20 zeszła pierwsza porcja kroplowki. Choć nie obyło się na start bez afery, ponieważ skierowano mnie z rejestracji prosto na kroplowke, a powinna była być najpierw rozmowa z doktorem, czy jest co transferować. Szefowa oddziału zabiegowego opieprzyła przy mnie laski z rejestracji, następnie poszła do embriologa, a gdy wróciła, to z hasłem "zaczynamy, jest co transferować".
No i ok. Po kroplówce zaczęło się czekanie na szefa kliniki, bo przecież dopłaciłam za transfer u niego. Śmiesznie to się miało odbyć, bo do transferu przygotować miał mnie inny lekarz, a szef tylko, że tak napiszę wprost, wprowadzić jedynie pipetę z zarodkami. Takie jego namaszczenie Czekałam na niego półtorej godziny!!! Pęcherz chciał mi wystrzelić. W końcu z nerwów się popłakałam na całego. Przyleciała ta szefowa oddziału, zaczęła pocieszać, miała już dzwonić po tych wszystkich lekarzy, no ale na szczęście pojawił się ten, który miał mnie przygotować do "namaszczenia". W końcu mogłam dowiedzieć się co z zarodkami, czyli że 5 na 5 zapładnianych nasieniem męża jest pięknych i prawie wszystkie idealnie, jak na trzecią dobę A od dawcy trochę porażka. Z dwóch zapłodnił się jeden i nie był wcale jakiś piękny, no ale w miarę.
Lekarz przygotował mnie do transferu, szef pojawił się zaraz i transferował dwa ładne ośmiokomórkowce. Pozostałe cztery zostały zamrożone.
Potem jeszcze dwie godziny atosibanu i wymeczona oraz głodna wróciłam do domu.
Tak, że świetnie. Mieli mnie na stole w znieczuleniu, to nic z tą szyjką nie zrobili, a teraz problem. Mąż mój to tam prawie wyszedł z siebie, przy tym transferze, taki był na to wszystko wściekły.
Mrożaki są, nie panikuję. Choć nie wybiorę się po nie jakoś szybko. Minimum jeden miesiąc przerwy, może dwa. Na regenerację, na zebranie sił, na nacieszenie się sobą, na niemyślenie.
Myślenie i tak będzie. Umówiłam się na 5 maja na konsultację u lekarza, który robił mi histeroskopię. Muszę o moim endometrium i szyjce pogadać. Może jeszcze pojadę w końcu do Paśnika do Łodzi immunologią zająć się na poważnie.
Wczoraj po południu zrobiłam betę. Nie chciałoby mi się dziś. Jest piąteczek, będą korki, a ja mam trochę spraw do załatwienia. Wynik bety potwierdza tylko to, co wysikałam dwa dni temu. Smutałam się po sikańcu, po becie już nie. I tak wiedziałam, co będzie.
12 maja jadę do łodzi do Paśnika i jeszcze w ten sam dzień do Warszawy, do mojego lekarza od histeroskopii. Jestem już do nich umówiona. Chcę to załatwić w jeden dzień.
Przede mną, mam nadzieję, spokojne trzy tygodnie. Za tydzień w długi weekend mam wesele bardzo bliskiej osoby i mam zamiar dobrze się bawić.
Następny wpis pewnie po konsultacjach. Over.
Nie powiedziałam nic o tym, że wybieram się do immunologa. Dr Lewandowski akurat jest z tych lekarzy, którzy nie negują leczenia immunologicznego, ale uważa, że ja nie mam podstaw do takiego leczenia, bo nie mam poronień. Ja tam wolę sprawdzić wszystko, zanim pójdę po mrożaki.
Generalnie babka musiała mi dwa razy grzebać w szyjce. Raz zwykły wymaz, a potem na te dwie bakterie. Pierwszy poszedł gładko, no ale gdy tylko moja szyjka została podrażniona, to tak się zacisnęła, że z drugim wymazem był problem. Normalnie siłowanie jak przy transferze. Czy to jest normalne??? No chyba nie.
Wczoraj czułam mocno owulację. Trochę spóźnioną, bo był to 18dc, ale zawsze w cyklu po stymulacji do ivf mam lekki poślizg, więc biorę to za normę. W jeszcze następnym cyklu też pewnie będą 1-2 dni opóźnienia, a potem powinno wszystko wrócić do normy, czyli 14dc.
A u dr Donica od histeroskopii sprawa wygląda tak, że po pierwsze chce mi zrobić ponowne usg 3D w szpitalu, gdzie pracuje. Chciał, abym przyjechała w przyszłym tyg do niego tam. Mąż wtedy zapytał czy nie da się tego załatwić jakoś teraz albo nawet jutro (a to przecież sobota dzisiejsza) bo musimy jeździć z Krakowa. Dr Doniec wymyślił aby dziś podjechać do szpitala, a usg zrobi mi jego stażystka, wszystko nagra, porobi zdjęcia i on to sobie obejrzy i da mi znać. Tak, że super się złożyło. Zostaliśmy w Warszawie na noc, ale w sumie i tak mieliśmy taki zamiar. Po tym usg będzie decyzja co dalej. Doniec powiedział już dziś, że raczej trzeba będzie zrobić znów histeroskopie i może laparoskopie. Ale potem zrobił mi takie zwykłe usg i stwierdził, że ta laparoskopia to raczej nie będzie potrzebna. Histeroskopie może zrobić mi w szpitalu za darmo, ale dopiero sierpień/wrzesień i bez znieczulenia. Fuck. Stwierdziłam, że wolę jednak zapłacić w novum i spać podczas zabiegu. Zrobił mi wtedy krótki wykład o komplikacjach przy znieczuleniach, ale ja i tak pójdę do novum. Czasowo tam też jest tak, jak będę chciała. Nie muszę w novum też czekać do września.
Dzisiejsze usg nic niepokojącego nie wykazało. Może jedno, że znów nie pękł mi pęcherzyk jednak. Martwi mnie to, bo tak nie miewałam, a w przeciągu ostatniego półrocza już drugi raz to wychwycono. Choć były to cykle po transferze, a teraz po stymulacji i punkcji.
Mam już pierwsze wyniki immunologiczne:
Test IMK (MultiTest)
Limfocyty T % 71,0 % 60,0 — 82,0
Limfocyty B % 13,0 % 7,0 — 23,0
Limfocyty helper CD3+/CD4+ % 43,5 % 30,0 — 51,0
Limfocyty supresor CD3+/CD8+ % 25,5 % 19,0 — 39,0
Współczynnik (h/s) CD4/CD8 1,7 ratio 0,8 — 2,5
Komórki NK % (CD3-/CD16+56+) 14,0 % 7,0 — 24,0
Nie znam się na tym za specjalnie, ale jak na moje oko z grubsza jest ok. Komórki NK tylko trochę za wysoko, wiec się infralipidu najem zapewne. Ale już miałam dwa transfery na intralipidzie i encortonie, więc jakoś w to nie wierzę.
Czekam na cytotoksyczność.
Podczas hysteroskopii dr ma opracować dla mnie najlepszą technikę do zastosowania podczas transferu. Bosz, o czymś takim to jeszcze nie słyszałam
Ocena cytokin i współczynnika Th1 / Th2
Interferon gamma 678,00 pg/ml 290,0 — 1050,0
Czynnik martwicy nowotworu ↑ 2061,00 pg/ml 320,0 — 1380,0
Interleukina 10 ↓ 1161,00 pg/ml 1530,0 — 3830,0
Interleukina 4 45,00 pg/ml 20,0 — 120,0
Interleukina 5 ↓ <20 pg/ml 20,0 — 95,0
Interleukina 2 ↑ 378,00 pg/ml 20,0 — 45,0
Wskaźnik IFN/IL4 ↓ 15,10 ratio 47,3 — 135,8
Wskaźnik TNF/IL4 ↑ 45,80 ratio 3,2 — 31,2
Wskaźnik IFN/IL10 ↓ 0,60 ratio 1,1 — 2,8
Wskaźnik TNF/Il10 ↑ 1,80 ratio 0,2 — 0,5
Znam się na tym tyle, co nic. Czekam na konsultację telefoniczną z doc. Paśnikiem.
Powiedziałam też, że byłam u immunologa, że zrobiłam badania, że jeszcze jestem przed konsultacją wyników, ale wygląda na to, iż nie jest idealnie. Pierwsze pytanie dr Lewandowskiego, to u kogo byłam. Gdy mu powiedziałam, to nie skomentował tego wyboru, ale nie wyczułam, żeby był negatywnie nastawiony. Powiedział jedynie, że na ostatnich kongresach jest mówione, że nie powinno leczyć się immunologicznie kobiet niepłodnych, bo nie ma to udokumentowanej skuteczności. Że ja mogę zrobić tak, jak mi się podoba, ale na własną odpowiedzialność.
Przewalone z tymi cytokinami. Jak mi się każe szczepić, to co ja zrobię? Nic. Mąż się na to wypnie i tyle. Ja go rozumiem. Gdyby jemu kazali się szczepić z mojej krwi, to też bym się nie zgodziła.
&& :-)
&& :-)
&& :-)