Na samym początku trzeciego cyklu orgametrilem, czyli początek marca, mam się umówić do dr Lewandowskiego na wizytę startową. Będzie ona prawdopodobnie połączona ze scratchingiem endometrium. Umówić mam się nie przez rejestrację, tylko poprosić o konsultację telefoniczną bezpośrednio z Doktorem, ponieważ on sam zapisuje swoje pacjentki.
Na wizytę muszę mieć:
- komplet badań do ivf, zapewne wszystko się przeterminuje, może cytologia nie???
- koniecznie świeży posiew przed rysą,
Na wizycie zapytać o:
- ewentualny antybiotyk na endo,
- czy i kiedy hegarowanie szyjki.
Idzie jutro zbadać jeszcze hormony. Sporo schudł, zobaczymy czy jakoś to nie wpłynęło na hormony.
Ja oczywiście muszę być silna, ale sama tracę nadzieję, gdy tak się dzieje
Dziś poszedł zbadać pakiet tarczycowy, a w piątek jest zapisany do endokrynologa. W męża rodzinie problemy z tarczycą miał jego dziadek.
Ja idę jutro (3 dc) powtórzyć FSH i LH do procedury marcowej. Teoretycznie zdążę to zrobić w przyszłym cyklu, ale mogę być wtedy poza Krakowem. A w przyszłym tygodniu prolaktyna i też zbadam tarczycę.
FSH 8,45 mIU/ml - norma f.pęcherzykowa 3,5-12,5
LH 7,48 mIU/ml - norma f.pęcherzykowa 2,4-12,6
Stosunek LH/FSH bliski 1, więc dobrze.
Prolaktynę ma zbadać za miesiąc, ale nie na czczo, tylko po śniadaniu, koło 11.00, a jak dotrze do labu, to ma chwilę posiedzieć i poczytać książkę
Moja tarczyca super. TSH, FT3, FT4, antyTPO w normie. TSH 1,7 a miesiąc temu było 1,05, więc jest w porządku. Prolaktyna spadła, jest 20, a norma do 23,5. Niżej mi już sama nie spadnie. Generalnie zaczynam czuć napięcie związane ze zbliżającą się procedurą, dużo rozmawiamy z Mężem, więc to prolaktyna jest "dokarmiana" stresem. Z resztą, na to badanie też jechałam zestresowana. Bardzo mi się spieszyło, a w najbliższym laboratorium była kolejka na 2 godziny. Musiałam szybko jechać do innego. I miałam bardzo traumatyczne przeżycie dzień wcześniej. Na szczęście nie dotyczyło to mnie, czy moich najbliższych, ale i tak bardzo się zestresowałam.
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 marca 2017, 11:59
I w tamtym tygodniu też pojechałam na stok i pomyślałam, że nie ma już co tego odkładać. Wzięłam instruktora na dwa dniu i .... zaczęła się moja kolejna pasja. Taka jestem zła, że już się sezon kończy Bardzo mi się spodobało i teraz wiem, że muszę to kontynuować. Oczywiście na desce też jeździłam i jeździć nadal będę.
Dopiero jak wstałam i lekarka zaczęła klepać w klawiaturę to to do mnie dotarło i zaczęłam wypywać. Na szczęście, to podobno nic niepokojącego.
Zrobiłam dziś wirusówkę. Cytomegalowirus tylko w klasie IgM, bo IgG mam od dawna dodatnie (czyli chorowałam kiedyś). I wyszło mi, że IgM mam teraz dodatnie, chyba. Zawsze były jakieś wartości wpisane, a teraz tylko słowo "reaktywny", a przy innych wirusach "niereaktywny". Nawet nie wiedziałam, że może się to uaktywnić raz jeszcze. Myślałam, że tylko raz można na cmv chorować
W poniedziałek powtórzę jeszcze badania w obu klasach. Jak będzie dodatnio, to dzwonię do lekarza.
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 marca 2017, 15:41
Ogólnie klasę igg odkąd pierwszy raz zbadałam, czyli w 2013 r., mam dodatnią, czyli kiedyś chorowałam. Jeszcze raz badałam w 2016 r. i była mniejsza, niż 2013 r., ale to nic dziwnego, ponieważ im dalej od choroby, tym igg jest mniej, ale pozostaną dodatnie już zawsze. CMV IgM miałam zawsze ujemne (badane od 2013 r już cztery razy), a tu nagle w piątkowym badaniu REAKTYWNY. Nie robiłam w piątek igg, więc nie wiem, czy podskoczyło. Dowiem się po dzisiejszym badaniu, jak to wygląda.
Jeśli choroba się potwierdzi, to albo jest to reaktywacja wirusa, którego mam, albo zaraziłam się nowym szczepem CMV. Jedno i drugie jest możliwe. Reaktywacja, ponieważ byłam poddawana immunosupresji encortonem, a ponowne zarażenie, to chociażby od mojej bratanicy, która chodzi to przedszkola albo gdziekolwiek.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 marca 2017, 11:48
W IgM nada reaktywny, a IgG podskoczyło. W 2015 było 127, a dziś jest 142. Nie powinno podskoczyć, gdy nie ma choroby. Jutro rozmawiam z lekarzem prowadzącym i zapewne nie zgodzi się na start. W przyszłym tygodniu idę do lekarza chorób zakaźnych po jakieś leki, żeby się szybciej tego pozbyć.
Dół.
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 marca 2017, 18:25
Wirusologia z labu na pewno będzie, gorzej z moją byłą najukochańszą kliniką. Będę dzwonić tam we wtorek rano i poganiać, żeby wynik był najpóźniej na ten dzień na wieczór.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 marca 2017, 14:57
Lekarz przychylił się do naszego pomysłu zapłodnienia części jajek nasieniem dawcy. Powiedział, że "gdyby było z 10 jajek, to 3-4 można poświęcić na to". Dlatego też dostałam znów sporą jak na mnie dawkę leków, aby te jajka były, choć już nie tak dużą jak ostatnim razem. Lekarz zastrzegł jednocześnie, że może to znów doprowadzić do tego, że nie będzie świeżego transferu, ale jeśli zależy nam do większej ilości jajek, to nie ma innego wyboru. Oczywiście wszystko zrobimy tak, aby nie rzutowało to na jakość jajek.
Od 3 kwietnia będę w Warszawie, prawdopodobnie do samego transferu, więc około 10-12 dni. Mąż w tym czasie, pomiędzy wizytami w klinice, będzie pracował w warszawskim oddziale firmy. Jeszcze nie wiem, jak kierowniczka zareaguje na to, że potrzebuję urlop 3-7 kwietnia. Nic jej nie mówiłam. Ostatnio nie dostałam L4 na czas stymulacji, tylko dopiero od punkcji. Może ten lekarz mi da... nie wiem, nie pytałam. Po prostu nie zdążyłam na wizycie.
Aby wyszło taniej za leki, ponieważ nie mam już dofinansowania, dostałam mnóstwo małych fiolek leków, które muszę ze sobą mieszać, kłuć się kilka razy To akurat będzie mało fajne, ale podobno tym sposobem zaoszczędziłam sporo pieniędzy.
Najgorsze było na koniec. Lekarz zarządził dwa scratchingi, tj. jeden był wczoraj, a drugi będzie w sobotę. Musimy zatem jechać do Warszawy jeszcze raz. A sam scratching tym razem dość mocno bolał. Jeszcze dziś czasami mnie zaboli, jak na okres. Plamię trochę. Ja nie wiem, jak ja to zniosę po raz drugi.
Ale dowiedziałam się jednej ważnej rzeczy od lekarza, który robił mi zabieg. Twierdzi on, że Ustawa zabrania częściowego zapłodnienia jajek dawcą, a reszta materiał własny. Że niby albo wszystko własne, albo dawca. Mój lekarz prowadzący powiedział, że nie można tylko na raz podawać zarodków w jednym transferze, gdzie jeden jest z własnego materiału, a drugi z udziałem dawcy. Który się myli, nie wiem. Generalnie nie przejęłam się tym za bardzo. Nie zależy mi jakoś specjalnie na dawcy. Coraz więcej lekarzy mówi, że owszem, parametry nasienia są złe do zapłodnienia naturalnego. Niemniej jednak zarodki są ładne i to, że się nie przyjmują jest raczej moją winą. Macica albo imminologia.