Spodziewałam się zrostów, bo jestem po ureaplasmie. Wyszły zrosty przy ujściu szyjki do macicy. Było ich tak dużo, że lekarz po zabiegu (dr Zaczyk, Barska Clinic w Nowym Sączu) mi rozrysował graf i wytłumaczył, że zaraz przy wejściu szyjka ma 100% prześwitu. Natomiast przy ujściu do macicy pozostawało około 20% prześwitu. Masakra. Masakrycznie też bolało. Nie miałam na żywca, byłam znieczulona jak do robienia zęba. Coś w tym stylu. Przeciwbólowo dostałam ketonal dożylnie, potem jeszcze jakiś lek znieczulający w szyjkę macicy (zastrzyku nie czułam). Ale jak się zaczął przebijać przez te zrosty myślałam, że zejdę z fotela. Ból okropny, tylko na początku przypominający najsilniejszy okres. Miałam piłeczki do ściskania, nogi mi drżały, no i w pewnym momencie zamiast śpiewać, zaczęłam bluzgać i płakać. Z bólu. Szczęście, że jak mówiłam "przerwa", to lekarz dawał odsapnąć. Coś jeszcze pogmerał, zrobił usg kontrolne i potem widzieliśmy się w gabinecie. Zanim tam dotarłam musiałam opanować trzęsienie się nóg (niezależne ode mnie, stres i ból, okropieństwo) oraz płacz.
W gabinecie dowiedziałam się, że znalazł ogniska stanu zapalnego endometrium. Że jest to o tyle zaskakujące, że pacjentki mają stan zapalny całej macicy, a u mnie są ogniska. Że to na plus owszem, ale leczenie to i tak doskycylina i metronidazol 2x dziennie przez 3 tygodnie. W tym czasie mam się obstawić probiotykami, bo taka dawka antybiotyków sieje spustoszenie w organizmie oraz mam zakaz współżycia.
Najciekawsze zostawił na koniec. Usunął z przedniej ściany macicy 2 ogniska ademiozy. Oraz wytłumaczył mi co to jest. Jest to endometrioza w macicy. Jeśli komórki endometrium uciekają do jelita - endometrioza jelitowa, jeśli uciekają do macicy jest to endometrioza macicy, czyli ademioza. Skąd się to licho przypałętało? Nie mam pojęcia. Te 6 lat temu podczas laparo-histero nic nie wyszło. Byłam szczęśliwą posiadaczką braku endometriozy. A tu??? Szlag mnie trafił. Muszę się trochę z tego tematu (jeszcze!!!) doszkolić. Coś tam mi klika pod sufitem o chorobie autoimmunologicznej, o diecie przeciwzapalnej itd.
Wracałam bardzo zmęczona, z obolałym podbrzuszem. Dziś jest już zupełnie ok. Mam zwolnienie do końca tygodnia, więc na spokojnie sobie siedzę w domu i robię obiady. Odpoczywam. Należy mi się.
Na ten moment czekam jeszcze na wyniki biopsji, zobaczymy, co tam wyszło.
30 czerwca kończę pracę, idę na 2 m-ce wychowawczego i wracam do pracy 1 września, ale już w nowej jednostce. Mam nadzieję, że mi się tam ułoży. Te 2 m-ce to nie będzie czas jednej wielkiej podróży dookoła świata, tylko raczej odpoczynku od bieżączki, gonitwy codziennej, nadrobienie układania zdjęć w albumie, zadbania o siebie, wysypianie się, uważność, pobujanie się w hamaczku itd. Z pewnych wyjazdów czeka mnie wyjazd z ekipą Ziomków na Triglav. Pierwszy raz zostawię Niunię na więcej niż 48 godzin pod opieką drugiego rodzica. Wiem, że dadzą radę, jakoś tam po swojemu, kłócąc się pewnie, ile wlezie. A dla mnie to będzie też wyrypa fizyczna, mam nadzieję, że odpocznę. Chętnie pojechałabym na 10 dni, ale na pewno nie jednorazowo, tzn.muszę przyjechać, ukoić tęsknotę i jechać dalej

Na poczatku byłyśmy nad morz w składzie 2 mamy, 2 dzieci z zespołem aspergera. Nie miałam siły organizować czegoś, a wiedziałam, że mój organizm nie da rady ogarnąć Malinki sam. Bo Mąż zaczął nową pracę od 1 lipca i wiadomo było, że urlopu nie dostanie. W zasadzie odpoczęłam, a dziewczynki nawzajem uczyły się różnych rzeczy. Mamy też się uczyły innych metod. Nawet takie świadome mamy.
Potem była lekka szkoła życia. Tzn.z koleżanką wybrałam się na Triglav (najwyższy szczyt Słowenii, 2864 m). Razem z dojazdem i powrotem nie było mnie 6 dni. Do tej pory zostawiałam Męża i Małą na 2 doby maks, z przygotowanym podwieczorkiem i podszykowanym obiadem. A teraz nic nie przygotowałam, w końcu dziecko większe, no i musiałam się spakować. Cóż to była za pouczająca wyprawa. Mnie przekonałao ty., ile mój organizm może. Mimo, źe najwolniej wchodziłam i schodziłam, to jako jedyna nie miałam zakwasów!!! Może to kwestia tego, że nie robiłam specjalnych orzygotowań pod kątem Triglavu, tylko po prostu tu rowerek po mieście, tu bieganko (takie po 3 km, bo nie mam czasu), tu spacerek. Piękna pogoda, piękna przygoda. Wracając byłam jedną wielką tęsknotą. Ale moja Raspie nie chciała się przytulać. Kolejny dzień zrobiłyśmy tylko dla siebie. Bez przedszkola, wszystko razem. Wieczorkiem mówię "dobra, idę pobiegać". Otworzyły się wrota piekieł. "Nigdzie nie możesz wyjść, byłaś sama na wakacjach, beze mnie, a możesz wyjeżdżać sama dopiero po moim umarnięciu". Ten i inne teksty na pełnej petardzie głośności. "Potrzebujesz przytulasa?" - "tak i mnie nie puszczaj!". Ależ się spłakałam. Zmyliło mnie "z tatą było świetnie", a przecież może być świetnie i można tęsknić. Sama tego doświadczam!!!
Potem wzięłyśmy udział w biegu z przeszkodami. Ja 10 km (pobiłam swój czas o 6 minut), a Bąbolady pierwsze zawody na 1 km. Było świetnie! Była frajda, zabawa, wola walki, nie poddawanie się, śmuech, medal i siczek na końcu 🥰
Uwielbiam ją.
W sobotę dowiedziałam się, że koleżance, która ma już 6-letnie dziecko udał się - ot tak - kolejny transfer. Rozwaliło mnie to. Dlaczego nie mogę być w tej grupie, albo w grupie "naturals po ivf". Przepłakałam z pół dnia. Sama.
Do końca sierpnia chcę porobić jak najwięcej badań i odhaczyć wizyty. Żeby potem mieć z górki. Ale kiedy transfer, tego nie wiem. Chciałabym móc cieszyć się w 100% moją Maliną, czasem wolnym (tu dentysta, tu urząd, tu serwis rowerowy), czekającym nas (dwie, bo Mąż w pracy) wyjazdem w Góry Stołowe, ale brakuje mi tego elementu układanki, jakim jest kolejne dziecko. Baaaardzoooo!