Jutro do szpitala, co mnie przeraża.
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 sierpnia 2018, 06:54
Tarczyca wyszła w porządku, jutro usg jamy brzusznej. Czekam na wyniki szczegółowe.
Jutro konsultacja ginekologiczna.
Wczoraj dostałam wypis. Stwierdzono u mnie niezróżnicowaną spondyloartropatię-chorobę autoimmunologiczną, przewlekłą. Objaia się zapaleniem kręgosłupa i stawów. Plus do tego podejrzewają jakis rodzaj zapalenia jelit, bo to daje podobne objawy. Dostałam skierowanie do poradni gastrologicznej celem wykonania kolonoskopii.
Przygotowywałam się na diagnozę RZS. I całkoem dużo o tej chorobie wiem, ale o.mojej diagnozie nie wiem nic.
Zaproponowane leki mam brać 3 miesiące. W trakcie terapii nie możemy się starać o ciążę. Po 3 miesiącach leki powinny działać, wtedy możemy wznowić działania...
Nikt nie daje gwarancji, że leki zaczną działac
Moje jajniki mnie oszukują przez 3 dni bolał mnie lewy, a wczoraj na usg wyszły 2 jajeczka w prawym dziś śluz rozciągliwy (pierwszy raz od czerwca). Brak szans na serduszkowanie
W międzyczasie był ślub i wesele brata, oczywiście w głowie kotłuje się odwieczne "kto pierwszy?" - niestety zostaliśmy wychowani w duchu rywalizacji i nie mogę się teraz tego pozbyć. A szkoda. Na ślubie nie mogła być obecna mama - przebywa na oddziale rehabilitacji po udarze. Dodatkowe emocje.
Na razie wstrzymuję się z duphastonem. Hormony zawsze mogę przyjąć, chcę spróbować jeszcze naturalnie. Zobaczymy.
Trudno się cieszyć.
Jestem załamana.
Test owulacyjny mocno pozytywny. Oczywiście Małżonek nie jest w stanie dojechać. Za to zażyczył sobie mieć dostęp do ovufriend, żeby na przyszłość móc sobie planować pracę w zależności od mojej płodności. Czyli progres. No i na kolację ma wszamać porcję warzyw. I przesłać zdjęcie tychże warzyw. Czyli progres numer dwa.
Będzie dobrze. Wiem to.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 października 2018, 19:29
W pracy - uczę się być szefową małego zespołu. Kurczę, nikt tego nie uczył. A trzeba wyważyć wymagania, sympatię, dystans i dbanie o atmosferę.
Wróciła pani Monika. Jutro jadę do niej na masaż. To będzie trzeci i po 3-tygodniowej (około) przerwie. Od ostatniego zabiegu łykam kompleks na tarczycę. Zobaczymy czy coś się poprawiło. Również Mężuś się skusił, to będzie jego pierwszy masaż. Ciekawa jestem efektów.
Najbliższy czas - oczekiwanie na wizyty. Przyszła środa specjalista od reumatologii w Warszawie. Przyszły piątek - nowy ginekolog. Z nowym podejściem. Zamierzam wydrukować wszystkie wykresy i z nimi do niego pomaszerować.
Jutro urodziny. Od lat w okresie okołourodzinowym dopada mnie melancholia. Lub ostre wku........ Plus jest taki, że urodziny to zawsze dzień wolny i czas tylko z Mężem.
W chwili obecnej kiełkuje we mnie pomysł, żeby nie pojawiać się w domu na święta. W którymś z pamiętników przeczytałam doskonałą wymówkę - "nagła niemoc biegunkowa". Z drugiej strony, zostanę ciocią. Przecież to kiedyś musiało się wydarzyć (dlaczego właśnie teraz???). To dziecko nie jest niczemu winne i muszę się już teraz pozytywnie wobec niego nastawiać. Uczyć się być ciocią. Pomijać zachowania brata wobec mnie w moim zachowaniu wobec bratanka lub bratanicy. Cholernie trudne zadanie. Ehhh.
Z innych kwestii: noszę się z zamiarem obklejenia auta folią z jakimś fajnym kolorem.
No i będę mieć ku temu sposobność, gdyż rano zaryłam bok auta. Wyjeżdżając z parkingu kamienicy. Dość mocno. Dobrze, że auto używane, dobrze, że nie ma wgniotki. Słabo, że to pierwsze moje rysy na moim pierwszym autku. Autku, które uwielbiam, bo wozi moją dupkę wszędzie. Jest zrywne, wysokie, fajnie przyspiesza. Ostatecznie wyjechać z tego zakichanego małego parkingu, nieprzystosowanego do czegoś większego niż tico pomogli mi Panowie Śmieciarze. Wielkie Dzięki i Brawa dla Nich, mam nadzieję, że mieli dobry dzień. Mężuś stwierdził, że nie widać bardzo (zapewne w domyśle było - "bo to oczojeb..e") i da się to spolerować. Hm. Poddaję to w wątpliwość, bo mam lewe tylne drzwi zryte, 6 krech szerokości 2-3 cm, 2 kreseczki szerokości 2 mm, długość po 5 cm. Tynk z kamienicy został mi w drzwiach auta. Ehhh. Teraz, prawdopodobnie nie będę miała wyjścia, albo jeżdżę i wszyscy będą parkować daleko ode mnie (też ma swoje plusy) albo obklejam auto w czaderski kolor i każdy w mieście (nie tak znowu małym) mnie kojarzy, jako Pocinaczkę Przestworzy Asflatowych
Inna wiadomość. Koleżanka po półtora roku zmienia toksyczną pracę! I super, zaczyna od 13 listopada. Bardzo fajnie, bananki na ustach same się robią.
Morał z tych bajek jest taki: marzenia się spełniają. Obkleję auto, koleżanka zmienia pracę, zostaniemy Rodzicami (prędzej czy później). Tadam. Kurtyna.
A teraz serio: znacie może jakieś domowe sposoby na pozbycie się zapachu kocich sików?
Dziś założyli internet. Dlatego z pracy podglądałam, co tam u innych, ale raczej z pracy nie napiszę więcej.
Byłam u reumatologa prywatnie w Wawie. I kobieta stwierdziła, że miałam rzetelną diagnostykę, tylko, że w chwili obecnej ona u mnie nie rozpoznaje objawów spondyloartropatii. I żeby nie brać przeciwbólowych i przeciwzapalnych i wtedy możemy się starać. Z jej punktu widzenia nie ma przeszkód. Poza tym stwierdziła, że ta choroba przypałętała się do mnie z uwagi na długotrwały i wysoki poziom stresu. I nic więcej. Że muszę popracować z głową, ustalić gradację priorytetów, przecież jesteśmy tylko ludźmi, nie damy rady zrobić wszystkiego, a nasza doba ma tylko 24 godziny.
/No. Super. Jakoś niektórzy przełożeni zdają się tego nie zauważać. Albo twierdzić, że owszem 24 godziny - dla nich: łóżko polowe w pracy i "do maszyn"./
Że w ogóle wyniki badań mam super, bo bardzo często u kobiet (jakieś związki z gospodarką hormonalną), nawet przy braku objawów, wyjdzie odpowiedź autoimmunologiczna organizmu. I jeszcze, że stres to olbrzymi, fizyczny ból. Ponieważ moja głowa nie była w stanie tego zwalczyć, dała sygnał taki, że już nie było odwrotu. Trzeba było się zatrzymać.
To teraz proszę Państwa proszę o uwagę: stres doprowadził mnie do tego, że przez kilka dni w sierpniu nie byłam w stanie utrzymać się na własnych nogach, a pozostałe dni sierpnia przechodziłam z pomocą kuli. Czułam moje nogi, ale kolana nie działały. Z jednej strony - jak mogłam być tak głupia i pozwolić sobie na negatywny wpływ innych ludzi na mnie. Z drugiej strony - jak można nie widzieć tego, jak chora ambicja wpływa na psychikę innych (tym bardziej, że to zgłaszałam, że fajnie nie jest, raczej jest tragicznie). Oczywiście zaraz po wyjściu stwierdziłam "zaraz tam pojadę i im nagadam, a co, niech wiedzą!!!", a potem dotarło do mnie, że ich to nie obchodzi, ich obchodzi tylko statystyka, a mi niepotrzebne są negatywne emocje.
Dwa: byłam u nowego gina. Poleconego przez koleżankę. Nie czytałam zbyt dużo o nim wcześniej, nie pytałam szczegółowo. Okazało się, że jest konsultantem naprotechnologii. Hm. Widocznie tak miało być, że miałam do niego trafić. Dał mi całą listę badań, dla Męża również. Od razu, jeszcze przed badaniami dał receptę na dekristol (wit. d3 w dawce 20.000 do łykania raz lub dwa razy w tygodniu) dla mnie i Męża. Dla mnie dodatkowo Pregna Start i Ovarin, a dla Męża Fertilman Plus. Stwierdził, że nie ma co czekać, a te suplementy nie zaszkodzą. Następna wizyta z wynikami badań i obliczeniami cyklu za 3 miesiące. Pokazałam mu wydruki z ovufriend. Powiedział, że świetnie, że to prowadzę, stwierdził, że przynajmniej ostatnie 2 potwierdzają owulację. Ale w metodzie proponowanej przez napro, czyli metodzie Craihtona (chyba taka jest pisownia), nie bierze się pod uwagę temperatury, a codzienną obswerwację śluzu. mamy skontaktować się z instruktorem napro.
Pierwszy raz w życiu miałam zbadane piersi (nie przez usg, ale dotykiem) i normalnie gość mnie tego uczył.
Pierwsze badania, jakie już miałam wyszły w normie (fsh, lh, estradiol, testosteron i ca-125). Kolejne będą robione później. Przynajmniej wiem, jakie mam zrobić i nie będę strzelać w ciemno.
Następnym razem mamy przyjść razem.
Gość sprawiał wrażenie konkretnego, sympatyczny. No ogólnie ok, ale zaznaczył, że u niego nie dostaniemy wskazania na invitro. No dobra, póki co o tym nie myślę, jeszcze wierzę w naturalne możliwości i chcę wykorzystać te badania.
Suple Męża już przyszły i łyka, ja na swoje czekam (wybrałam próbkę Pregny od lekarza).
Ah, badania Męża. Oczywiście samo badanie nasienia plus 3 rodzaje posiewów: tlenowy, beztlenowy oraz w kierunku chlamydia, mycoplasma, ureaplasma. Tylko ma je wykonać w Instytucie Rodziny w Wawie. Ciekawostka: normalnie, można na miejscu drogą samodzielną, można do male packa i odstawić w ciągu pół godziny do laboratorium. A tu... No cóż: należy przyjść na badanie ze swoją Połowicą (chyba ze mną wychodzi), do przygotowanego pokoju, na umówioną godzinę i tam ma się zapewnione wszelkie warunki, by oddać nasienie drogą naturalną, czyt. poprzez stosunek ze swoją Żonką. Hm.
No cóż. Do tej pory myślałam sobie o tych badaniach - Mąż, stwierdził, że da radę, bo był kiedyś "samotnym, nastoletnim chłopcem", wie, co robi, da radę. A teraz, jak sobie myślę, że mam w tym uczestniczyć i to TAK blisko, to chyba odechciewa mi się wszelkiego serduszkowania na dłużej. W mojej psychice, zupełnie inaczej wygląda serduszkowanie w domu i odstawienie próbki do labo, a inaczej w takich warunkach. No, mam barierę w chwili obecnej. Na razie decyzja nie zapadła, co robimy, bo przecież możemy iść do innego labo i tam zrobić to w sposób nam odpowiadający.
Z innych kwestii: była @. To była pierwsza @ od zawsze (poważnie) bez biegunki. Jaki to luksus!!! To tak można? Naprawdę? Jeja. Super. I zastanawiam się od czego to: probiotyki, które łykam od czerwca? Refleksologia, którą ostatnio mam? Może zabiegi z terapii czaszkowo-krzyżowej (ale one są rzadko)?
No i pytanie do Staraczek: (poza wcześniejszym o siki kota), jakie znacie sposoby na stres? Bo ja chyba niedługo wypróbuję większość i zostanę Mistrzem Zen.
Moje to: taniec (najchętniej balet dla dorosłych, człowiek musi się skupić na czymś zupełnie innym całym sobą), wspinaczka (równie mocno odwraca uwagę od problemów, co taniec), z uwagi na problemy ze stawami musiałam ich zaniechać. Do tego dochodzi: mindfulness, pozytywne myślenie (trudne), słuchanie mantr (na mnie działa, ostatnio Mul Mantra), słuchanie dobrej muzyki (dla każdego dobra jest inna, ważne, żeby znaleźć swoją), rozciąganie (wbrew pozorom też trzeba się skupić w walce o każdy dodatkowy centymetr), joga (dopiero zaczęłam), sprzątanie (szczególnie zaschniętych sików kota ), refleksologia (polecam, dziś zasnęłam w trakcie zabiegu), modlitwa (szczególnie taka z podziękowaniem za to, co mam, pozwala skupić się na tym, ile mam), pyszna herbata (taka z miodem, cytryną, cynamonem, imbirem, sokiem z malin, mniam! może jeszcze dorzucimy goździki?), wyjazdy (ale tu niestety posucha, przez długotrwałe L4, marne szanse na urlop), sauna, ciacho, w sumie jak się wypłaczę (czy raczej wyryczę) też mi lepiej, no i nieodzowny pamiętnik tu na ovu. Dużo to daje. Jaką to daje siłę, nie tylko pisanie, czytanie innych też. Tu jest tyle siły, wiary i nadziei, że szok.
Tymczasem: dobrze, że jesteście. Dobrze, że jesteś. Uściski dla Wszystkich.
Na ovufriend jest wątek "metoda naprotechnologii". Wątek ma około 360 stron. Po przeczytaniu pierwszych pięciu, gdzie laski wymieniały się danymi lekarzy, instruktorów, cenami, itd., zadałam pytanie: czym ta metoda różni się od innych metod objawowo-termicznych? Odpowiedź brzmiała, coś w stylu: "przejrzyj wątek, będziesz wiedzieć". No ok, w chwili obecnej przeczytałam 75 stron tego wątki i gdyby nie spotkanie z instruktorem napro, w dalszym ciągu bym nie wiedziała. Większość informacji na tym wątku, to poza wymienionymi, wyniki badań.
Po spotkaniu z instruktorką, już mam pewien obraz sytuacji. Model Creightona różni się od innych metod tym, że nie tylko bada występowania śluzu, ale też jego konsystencję, kolor, odczucie, zmianę, częstotliwość występowania w danym dniu. Po kilku cyklach masz się stać specjalistką od swojego własnego cyklu. Podobno po występowaniu śluzu, wydzieliny, można wyczytać jakieś choroby. I tu moja instruktorka powiedziała, że z kart innych metod lekarze również są w stanie wyczytać choroby, ale problem tkwi w lekarzach, mało z nich, normalnych, standardowych lekarzy, zwróci uwagę na objaw - mam mało śluzu - no proszę użyć lubrykantów itd. Ponadto przez sprawdzanie śluzu przed oddaniem moczu, dwójeczką, po nich, przed prysznicem, po nim, masz szanse zaobserwować ten śluz, nie tylko w momencie, kiedy jest on najbardziej płodny. Mi akurat do tej pory pojawiał się 1 raz w całym cyklu, i sorry za dosadność - wypadał ze mnie. Instruktorka stwierdziła, że nie wiem, czy tak było, bo nie szukałam go przecież. Trzymałam się tej swojej wersji, że jest raz.
Nie zanegowała mierzenia temperatury, stwierdziła, że jeśli mi to nie przeszkadza, to mogę mierzyć dalej, bo to też doda nam pewien obraz sytuacji. Kupiliśmy podręcznik - 60 zł, to spotkanie było bezpłatne, kolejne 120 zł. Na kolejne jesteśmy umówieni 1 grudnia. Pokazałam jej karty z ovufriend. Stwierdziła, że go nie zna, ale wydaje jej się bardzo rozbudowanym programem i sobie sprawdzi w wolnej chwili. Powiedziała, że jeśli mi wygodnie, to mogę zapisywać obserwacje w ovu, a potem przenosić je na kartę napro. Chwilowo już wie, że mam wczesną owulację i krótkie cykle, została wprowadzona w temat stawów, chudnięcia, pobytu w szpitalu, stresu w pracy, nietolerancji pokarmowych (bo napro każdego kieruje w stronę testów) tego, co robię samodzielnie dla regulacji (siemię, wiesiołek, sok z aloesu, a od dziś ocet jabłkowy). Zadanie dla Mężusia - codzienne pytanie na wieczór: "Kochanie jak tam śluz?" - kobieta ma obserwować i wychwycić najbardziej płodny objaw danego dnia, a mężczyzna ma wypełniać kartę.
I teraz kilka wątpliwości: zgodnie z napro do zapłodnienia potrzebne są - jajko, śluz płodny i żołnierzyk. 2 z 3 są po stronie kobiecej. I niby podchodzi się tak, że leczy się całą parę, leczy się też mężczyznę, czy też się go wspomaga, ale mam wrażenie, że to trochę tak - On ma miliony plemników, jak Ona będzie zdrowa, jakiś się przedrze przez te wszystkie przeszkody.
Był również wykład na temat tego, jak faceci bardzo łatwo się "ubezpładniają" czasowo, np. termy, sauna, gorące kąpiele - na kilka miesięcy nawet, obcisłe gatki, lapek na elektrowni, telefon w kieszeni, stres, ruch. Czy do mojego Mężusia coś trafiło? Nie wiem. Ostra afera potem była, bardzo ostra, nie będę jej opisywać, bo nie chcę jej pamiętać. Może to już ten poziom przeżywania, że nie potrafi inaczej zareagować. Dziś przeczytałam, że faceci, którzy nie są z natury tak empatyczni jak babeczki, w chwilach stresu, nawet tą odrobinę emocji wyłączają i nie panują nad tym. Kobiety w chwilach stresu uruchamiają dodatkowe pokłady wrażliwości. Ehhhh.
Jeszcze naproinstruktorka powiedziała mi, że ta metoda wprowadza standaryzację, tzn. "gęsty" to taki i taki, "rozciągliwy" to taki i taki, "nawilżenie" to takie i takie.
Powiedziała, że jajko w rzeczywistości jest zdolne do zapłodnienia 11-12 godzin.
Wiemy już po wstępie, że są 2 rodzaje śluzu: typ e "wilgotny" formujący się w kanaliki, którymi plemniki suną jak po autostradzie do celu, oraz typ g "suchy" formujący się jakby w kostkę brukową, nie do przejścia dla plemników. I minimalna ilość kanalików w śluzie to 25 na mm? I dowiedziałam się, że to można zbadać w labie.
W napro nie zaznacza się dnia owulacji, a dzień peak - nie jest to tożsame. Dzień peak to ostatni dzień z dobrym śluzem. Oczywiście zaznacza się już po. Owulka może wystąpić + - 2 dni do tyłu do przodu.
Zaraz siadam do napropodręcznika i będę czytać, co oznacza mój śluz. A później napiszę jeszcze o nietolerancjach pokarmowych, może komuś się przyda. Naproinstruktorka powiedziała, że bardziej liczą się nietolerancje pokarmowe kobiety, ale męskie też mogą wpływać na obniżoną płodność faceta.
A teraz anegdota z życia z Mężusiem:
M: "Krąsi, nie przesadzasz z tymi warzywami? Dynia, sałata, brokuł?"
K: "Nie, 5 porcji warzyw dziennie, pilnuję Cię, kiedy jesteś w domu"
M: "Gdybyś tylko mi pozwoliła, jadłbym same warzywa!"
K: "??????"
M: "Oczywiście, ale Ty mi przecież nie wierzysz, bo jak uwierzyć własnemu Mężowi"
K: "Jakie byś jadł?"
M: "Ziemniaki i pomidory!"
K: "??????"
M: "Myślę, że w formie frytek z ketczupem są do przeżycia"
:D:D:D