Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Dodatnie ANA i koncentracja plemników 5.22 miliona/1 ml :)
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5 ››

10 stycznia 2019, 21:19

Odebraliśmy wyniki badań Mężusia:

DHEA - 71,837 ng/ml (norma: 1,33 - 7,78) - przekroczona 10-cio krotnie, ktoś ma jakiś pomysł?
androstendion 1,10 ng/ml (norma: 0,5 - 3,5) - chyba ok, albo tu też jest, że laboratorium ma swoje normy, ale warto byłoby, żeby był na poziomie xyz?
wit. D3 - 40,30 ng/ml (stężenie optymalne: 30 - 50)
SHBG - 30,70 nmol/ml (norma: 17,3 - 65,3)

W wynikach badań zaznaczono jeszcze "lekka lipemia", czyli obecność cholesterolu podwyższonego we krwi. Czyli dieta, dieta, dieta, jeszcze ostrzejsza niż teraz i ostrzejsza niż 3 miesiące temu. Wyczytałam na szybko, że dhea powstaje z cholesterolu, wychodziłoby na to, że jest jakieś powiązanie, jeśli jestem w błędzie - proszę wyprowadźcie mnie z niego.

Przeczytałam wątek o hormonach męskich i ciekawostka, na którą nie zwrócił uwagi naprolekarz. Mężowskie FSH to 8,70, oczywiście w normie laboratoryjnej mieści się ekstra, ale powyżej 9,00 zaburza spermatogenezę. Na to Mężuś nic nie dostał. A i oczywiście te badania, to też sama (z ovufriend oczywiście) wykminiłam, żeby nie było, że naprolekarz dał nam jakieś skierowanie czy coś.

Najważniejsze wyniki, to wyniki badania nasienia:
upłynnienie 35 minut (poprzednio 60 minut, jest poprawa o 42%)
objętość 3,10 ml* (poprzednio 2,10, jest poprawa o 47%, * - kilka kropel nie wpadło do kubeczka niestety, więc tu mogłoby być więcej)
ph 8,5 (tak samo)
lepkość prawidłowa
aglutynacja brak

adnotacja laboratorium:
W preparacie bezpośrednim pod powiększeniem 400x w polu widzenia było mniej niż 4 plemniki, to wg definicji WHO szacunkowo zakłada się, że koncentracja plemników wynosi mniej niż 1 mln/ml. Pojedyncze plemniki wykazywały ruch progresywny.

I ja wiem, że to są tragiczne wyniki. Ale takie naprawdę tragiczne, bo czytałam fora, gdzie laski narzekają, że 4mln/ml, że morfologia 1%, 2% - u nas morfologii w dalszym ciągu nie da rady zbadać, także spoko, jak ktoś tu trafi słusznie może sobie powiedzieć "e, luz, ta laska to ma problem, nasza sytuacja w porównaniu z nimi jest w sumie całkiem w porządku".

Ale... Parametry się poprawiły. Uwaga: pojawił się ruch progresywny. Poprzednio część była nieruchoma, a część poruszała się wokół własnych witek, bo były tak głupie. Poprzednio koncentracja (inny lab, dlatego wskazali inaczej) 0,75 mln/ml. Żaden nie ruszał się prawidłowo. A teraz się poruszają! Rozumiecie to? PORUSZAJĄ SIĘ!!!!!!!

Inne dane do statystyki:
od dawna - w miarę zdrowa dieta, ruch fizyczny 1-2 razy w tygodniu;
od 31 października 18 roku Mężuś brał fertilman plus, przez ponad miesiąc czasu, potem się okazało, że te wszystkie fertilmany, profertile, suprameny i androvity mają za małe dawki, żeby coś zdziałać (no, spoko, jak masz obniżone parametry i np. nie masz 39 mln/ml, tylko te 30 mln/ml --> przypominam my mamy mniej niż 4. 4 sztuki. <-- to może te suple dadzą radę, inaczej to strata kasy i czasu) - czyli badanie było po ponad 2 miesiącach
od 26 listopada 18 roku - mega suplementacja super dawkami, konkretna dieta, co jeść, ruch fizyczny 4-6 razy w tygodniu, wietrzenie, bielizna - czyli badanie było po ponad 1,5 miesiąca
25 grudnia 18 roku skończyliśmy Klabax, mam nadzieję (czekamy na wyniki), że wybiliśmy ureaplasmę i inne dziadostwa - czyli badanie było około 2 tygodnie po zakończeniu antybiotykoterapii (w teorii nie wpływającej negatywnie na plemniki).

Te wyniki dają mikronadzieję, na to, że nasza walka ma sens. Dwa: zupełnie inaczej nas stawiają wobec in vitro :), trzy: przeczytałam wątek bezplemnikowców - i tam zdarzają się naturalne ciąże :)

Stwierdziliśmy, że jednak naprolekarz ginekolog nie poprowadzi odpowiednio Mężowskiego zdrowia, szukamy więc kogoś od męskiego zdrowia.

Teraz o Najukochańszym Mężusiu pod Słońcem:
wczoraj przyjechał do domu, żebyśmy mogli iść do naprolekarza, naproinstruktorki i cyknąć sobie kilka badań. Dziś rano wyjeżdżał (w sumie, jak co poniedziałek, tylko dziś wyjątkowo czwartek) w stronę północną z naszego miasta.
Ja, pracuję 30 km na południe od naszego miasta, dojeżdżam z centrum na obwodnicę i siup.
Wyszliśmy, odśnieżyliśmy sobie autka, uściskaliśmy się, każde wsiadło do swojego auta. Wyjeżdżam i już przy wyjeździe z parkingu powinniśmy jechać w różne strony. On jedzie za mną. Kolejne światła, skrzyżowania, światła, skrzyżowania - on jedzie za mną. Dojechał ze mną do ostatniego ronda przed obwodnicą. Tam ja pojechałam sobie na obwodnicę i ruszyłam na południe, a on skręcił sobie w prawo, żeby jechać przez miasto i dojechać do swojego wyjazdu. Puściliśmy sobie migacze, całuski. Taki oto był mój poranek. Cudowny. Niespodziewany. I chyba wyrażający więcej niż słowa. To tak ku pamięci, do przypomnienia sobie, gdybyśmy się kłócili. Że jednak nie warto warczeć i kłócić się, skoro tak nam dobrze razem.

Uściski dla Wszystkich.
P.S. Czy ktoś wie, co się dzieje z Fujitsu? Wydaje mi się, że skasowała konto.

14 stycznia 2019, 21:48

Zaczęłam nowy cykl. Poprzedni trwał 23 dni. Oczywiście, że poryczałam się. Oczywiście, że wierzyłam, że to już teraz. Nie doszukiwałam się objawów, po prostu bardzo mocno trzymałam kciuki za nas. Dobre jest to, że nie oszukuję się, nie mówię sobie "nie zależy mi, dobra, to teraz na luzie", a potem ryk. Nie, mi zależy, tak, nastawiam się, nie, nie potrafię odpuścić. Na luzie są starania, bo tym potrafimy się bawić, ale reszta nie jest na luzie. Poza tym znowu jest coś nie tak. Już tak ładnie sobie wyrównałam do 26 dni. A tu znowu psikus.

Waga też oszalała. Miałam już takie ładne 56 kg. Prawie 57 g. Spadła do 55,6 kg. Tyyyyle walczyłam o tą wagę. I spadła. Do kolacji dodaję 2 kanapki. I dodatkową garść orzechów w ciągu dnia. I wychodzi mi, że jadam za mało węgli - 2 łyżeczki miodu dziennie.

Mamy kolejne wyniki:
w dalszym ciągu mam przeciwciała przeciwplemnikowe w mianie 1:10, Mężuś za to w mianie wyższym, bo 1:100. Poza tym: nie wyhodowano paciorkowców - B - jedna dobra informacja. Czekamy na pozostałe wyniki. Ja jutro jeszcze robię część, Mężuś też jeszcze jakieś. W sobotę czeka nas wypełnianie ankiety przed wizytą w klinice.

W międzyczasie wybraliśmy androloga, Mężuś jest umówiony na 24 stycznia. Nie jest to popularny tu Wolski ani Maksym. Z tego, co zauważyliśmy jeden bardzo prze do in vitro (nie wykluczamy, ale po co nam podejście przy marnych szansach implantacji i rozwoju zdrowej ciąży, skoro może się okazać, że mamy pokiereszowane organizmy i nici z zapłodnienia lub implementacji? działamy w ramach maksymalizowania szans), drugi to z kolei naprodoktor - a takiego na razie mamy i nie chcemy kolejnego. Poza tym, okazało się, że Mężowski lekarz pierwszego kontaktu jest... endokrynologiem!!! :) W związku z tym chce się zapisać na przyszły poniedziałek, zabrać wyniki w garść i śmignąć do babeczki, co ona na to.

Mężuś poczytał o endometriozie i znalazł już mi nawet klinikę i lekarza, do którego pójdę w razie W. Podesłał mi najbardziej wartościowe informacje i cóż, zamierzam tam dzwonić i dowiadywać się więcej. Poza tym, mam wrażenie, że google nas śledzi coraz bardziej. Ledwo endomenda się pojawiła w zasięgu naszego wifi, to nagle artykuły o niej wyskakują na stronach najbardziej popularnych wyszukiwarek. Same z siebie. Zbieg okoliczności? Nie sądzę.

Znalazłam nam klinikę, która nam zrobi badania genetyczne na NFZ w lutym br :) cudnie, zawsze 1000 zł w kieszeni zostanie.

W weekend przeczytałam od dechy do dechy "Algorytmy diagnostyczno-lecznicze w zastosowaniu do niepłodności" pod red. prof. Wołczyńskiego i prod. Radwana. Oczywiście, że znalezione gdzieś na forum.

Kilka ciekawych kwestii, które wynikają z tego opracowania (popartego solidną bibliografią), tak, żeby łatwo mi było do tego wrócić:

W przypadku endometriozy, 1/12 pacjentek po laparoskopii uzyskuje się ciążę. Dużo/mało?
W przypadku diagnostyki żeńskiej nie rekomenduje się stosowania metody wykrywania piku LH, badania śluzu szyjkowego ani pomiarów podstawowej temperatury ciała - zgodnie z rekomendacjami mają niską skuteczność - z drugiej strony, ja po śluzie zorientowałam się, że coś z cyklem nie gra, więc dlaczego tym się nie podpierać?
U kobiet regularnie miesiączkujących nie zaleca się badania prolaktyny z obciążeniem - również pytanie dlaczego? (pozostawmy kwestie finansowe z boku, wiadomo, dla portfela to odciążenie, ale w kwestiach zdrowotnych - dlaczego?);
Nie zaleca się wykonywania testu PCT - bo badanie trudne do standaryzacji - tego jeszcze nie robiliśmy, ale ja tam mocno wierzę w to, że te mniej niż 4 plemniki przeżyją moje i Mężowskie przeciwciała przeciwplemnikowe i dadzą radę :)
Podane jest, że AMH wykonuje się niezależnie od dnia cyklu (bo tu różne informacje można spotkać).
Dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak poejakulacyjne badanie moczu - jak plemniki są w moczu, to wtedy partner ma wytrysk wsteczny i to też da radę naprawić.
Zgodnie ze stanowiskiem ESHRE (nie wiem jeszcze, co to jest) tylko oznaczenie progesteronu w środkowej fazie lutealnej wnosi informację, czy cykl jest owulacyjny.
Potwierdzają się słowa naprodoktorka: u kobiet z endometriozą mogą występować podwyższone stężenia CA - 125 w surowicy krwi.
Warunkiem zakwalifikowania do IUI jest możliwość uzyskania po przygotowaniu nasienia, co najmniej 1 mln plemników o ruchu prawidłowym.
LH pulsuje co 90 minut. Tyyyyle przeczytałam, a tego nie wiedziałam.
IVF - 100.000 plemników na 1 komórkę jajową. 4. 4 sztuki. Nie 4 setki, nie 4 tysiące. 4 sztuki.

Miodek na moje serduszko: Dobrze udokumentowane przykłady ojcostwa mężczyzn z upośledzoną gametogenezą, niekiedy bardzo znacznie sugerują, iż płodność może być zachowania pomimo krytycznie niskich wartości spermiogramu :):):):):):):):)

Z rzeczy naukowo-płodnościowych, które chcę zrobić, to obejrzenie polecanych przez Niutka87 wykładów dr Barczentewicza oraz polecanych przez naproinstruktorkę wykładów dr Maksyma. No i jestem w trakcie czytania wątku "bezplemnikowcy".

Jeszcze: kolejne rozmowy na temat dawstwa nasienia lub adopcji. Mężuś bardziej za dawstwem, ja bardziej za adopcją. Nie chcę mieć dziecka dla samej idei posiadania dziecka, tylko chciałabym mieć dziecko ze swoim Mężusiem. Jeśli nie mogę go mieć, to już wolę takie, które biologicznie w żaden sposób nie będzie nasze. Przeraża mnie (możliwe, że w chwili obecnej) to, że miałabym mieć pod sercem dziecko obcego faceta.

16 stycznia 2019, 09:53

Mam kryzys. Kolejny. Tym razem głębszy. Od niedzieli nie mogę przestać płakać. Czegokolwiek bym nie robiła, ryczę. Nic mi nie pomaga. W pracy też płaczę, wychodzę do łazienki i ryczę. Bezgłośnie. Nie łkam. Po prostu chlapię łzami. Wszędzie. Mam je w herbacie, w wodzie, na dokumentach, jedzeniu.

Kolejne wyniki:
wymaz z cewki moczowej u Mężusia - ujemny;
posiew z nasienia - ujemny.

Moje (3 dc):
SHBG - 117,3 (27,8 - 146,0)
DHEA-S - 229,4 (25,9 - 460,2)
prolaktyna na czczo - 16,6 (2,8 - 29,3) tym razem w normie, ostatnio była lekko podwyższona;
prolaktyna po 1 godz. - 222,7 - 13,4 x więcej
prolaktyna po 2 godz. - 186 - 11,2 x więcej

Zaczynam dostinex. A wczoraj łyknęłam aromek.

Wczoraj oglądałam kilka wykładów Barczentewicza. Oczywiście rycząc (prasuję i płaczę, gotuję i płaczę, upycham rzeczy do pralki i płaczę, jadę autem i też płaczę, łzy jak grochy). Dowiedziałam się kilku drobiazgów, o których muszę doczytać. Jest dużo starszy od mojego naprodoktorka i zastanawiam się nad zmianą naprodoktorka. Bo Barczentewicz naprawdę zrobił na mnie super wrażenie. Wychodzi z założenia, że przy idealnym cyklu kobiety, nawet z niskimi parametrami nasienia, są szanse na poczęcie. Te słabe parametry nasienia określił, jako 30.000 - 70.000 plemników. To jest ogrom. Znacznie poniżej normy i znacznie powyżej tego, czym dysponujemy My.

Wiadomość wyedytowana przez autora 16 stycznia 2019, 12:38

17 stycznia 2019, 12:03

Porada
Adnotacje mojego lab na temat TSH. Wyszło w porządku, ale i tak była bardzo interesująca wiadomość:

Nie powinny podlegać porównaniom badania wykonane w różnych laboratoriach ze względu na stosowane odmienne systemy analityczne. Wszystkie systemy stosowane w renomowanych laboratoriach mają odpowiednią jakość i są wiarygodne, ale odmienne technologie powodują zmienności metodyczne pomiędzy poszczególnymi systemami analitycznymi. Wyniki mogą się różnić nawet do blisko 40%!

Jeżeli powtarzamy oznaczenia TSH, materiał zawsze powinien być pobierasny o tej samej godzinie (z pewną 45 - 60 minutową tolerancją), najlepiej w godzinach porannych. Wydzielanie hormonu zmienia się podczas dnia, przestrzeganie tej zasady pozwoli na wyeliminowanie kolejnej zmienności - dobowej - która może sięgać do 20%.

Zmiennością, której nie możemy wyeliminować, a powinniśmy wiedzieć o jej istnieniu, jest występująca u każdego człowieka tzw. zmienność biologiczna wewnątrzosobnicza, która może wynosić nawet 23% z dnia na dzień.

21 stycznia 2019, 21:28

Na ubiegłotygodniowy dół pomogła joga. Po wyjściu z zajęć popłakałam jeszcze dwa razy, a potem przyszło wkur..., a potem przyszła pora zakasać rękawy i działać. W związku z tym porobiliśmy kolejne badania, których nikt nam nie zlecał, bo po co badań hormony u faceta? Ale zanim o wynikach, to moje mrzonki:

Na jogę chodziła najpierw jedna laska w ciąży, potem druga - wtedy zaczęłam siadać blisko nich, wszak afirmacja, wizualizacja, te sprawy, teraz dołączyła trzecia. Nie mam wyjścia - muszę być czwarta. :)

Poza tym mieliśmy całkiem fajny weekend. Poza staraniowy. Spełniłam jedno ze swoich marzeń - widziałam morze zimą. Czaderski czad. Było bajkowo. Super! Pojechaliśmy w odwiedziny do Chrześniaka (Elbląg) i stamtąd na godzinny spacer plażą, zaśnieżoną plażą :) polecam!

Kolejne wyniki badań:
Mężowskie:
progesteron: 0,33 (0,05 - 0,14) - norma przekroczona dwukrotnie!!!
DHEA-S: 475,6 ( 34,5 - 568,9)
cholesterol całkowity: 184 (115 - 190)
cholesterol HDL (dobry): 58 (>40)
cholesterol LDL (zły): 112 - adnotacja lab: umiarkowane lub małe ryzyko sercowo-naczyniowe
cholesterol nie-HDL: 126 - adnotacja lab: umiarkowane lub małe ryzyko sercowo-naczyniowe
triglicerydy: 68,38 (<150)
inhibina B: 78 (120 - 400)

Moje:
posiew mykologiczny - ujemny;
posiew bakteriologiczny - ujemny;
adrostendion: 1,39 (0,1 - 2,1)
DHEA: 2,998 (1,33 - 7,78)

Inhibina B poniżej 60 u faceta oznacza brak plemników w jądrach i koreluje z wysokim FSH. To tak sobie wyczytałam w pracy doktorskiej na stronie endokrynologia pediatryczna. Kolejne czasopismo hobbistyczne (pierwsze to przegląd urologiczny).

Czekamy na moją inhibinę oraz Mężowski testosteron wolny oraz AZF.

Z ciekawostek na temat służby zdrowia: Mężuś był dziś u swojego lekarza rodzinnego, który jest jednocześnie endokrynologiem. W czwartek ma wizytę u urologa w Wawie, w piątek jedziemy do klinik (i teatru), ale stwierdził, że może warto wykorzystać NFZ. Kobieta jest jeb....
"Proszę Pana, no owszem, wyniki odbiegają od normy, ale je trzeba zrobić jednocześnie /nie wiedzieliśmy, sorry, nie jesteśmy po medycynie/, polecam zrobić insulinę, wizyta u urologa, no fakt przyda się, proszę Pana, ja nie mogę Panu dać żadnych leków, bo musi mieć Pan skierowanie do poradni endokrynologicznej, ja w poradni endokrynologicznej, to mam 40 minut na pacjenta, a tu mam 5 minut i nie mogę ot tak przepisać Panu leków, a ja Panu takiego skierowania nie dam, gdyż sama jestem endokrynologiem". Następnym razem (wątpię w to, by następny raz się odbył), Mężuś wchodzi na wizytę z dyktafonem. Poprosił o skierowanie na badania - nie dostał, bo po co, poprosił o skierowanie do poradni endokrynologicznej - nie dostał. Ręka w górę - kto spędził w jakiejkolwiek poradni specjalistycznej 40 minut? Ku.wa. Nawet ostatnia wizyta u mojego naprodoktorka trwała 35 minut, a podobno słynie z długich wizyt i rzadko się wychodzi od niego wcześniej niż po półtorej godzinie. Mi naprawdę zdarza się dłużej siedzieć u rodzinnego z choróbskami, jak mnie osłuchuje, w gardło zagląda, wypytuje o objawy, niż w poradni specjalistycznej! Tadam.
Od ręki chciałam dzwonić ze skargą, zgłaszać ją do izby lekarskiej, ale Mężuś, jak to Mężuś - "Słuchaj Krąs, za dużo się denerwujemy ostatnio, odpuść, niepotrzebne nam to gówno jest, do czwartku przeżyję." Kilka oddechów, przewietrzenie pokoju, pogadanie z roślinką (śmiejcie się, śmiejcie - lepiej rosną dzięki temu).

No i jeszcze pogadaliśmy o wzajemnym rozkoszowaniu się. Ok, nie ma u nas, że "5:30, idealna temperatura, to teraz już jajko wychodzi, chodź na seks". Ale zauważyłam jakąś mniejszą ochotę ze strony Mężusia i znaczną przewagę mojego inicjowania. Wyszło, że mu głupio i przykro z powodu jego wyników. I że bardzo często o tym myśli i to go blokuje. Wytłumaczyłam, że zbędne są nam problemy na polu erotycznym i że jeśli możemy to zadbajmy o siebie w ten sposób. Póki co działa. Pewnie, że się przejmuje, ale widzi też pozytywne elementy rozkoszowania się :)

Jutro zaczynam mój pierwszy monitoring.

22 stycznia 2019, 10:27

10 dc, monitoring:
endometrium 7,9 mm, ma jeszcze czas na wzrost;
w prawym jajniku prawdopodobnie 2 jajeczka lub 2 torbielki - 1,80 cm oraz 1,68 cm;
w lewym jajniku jedno jajeczko - 2,09 cm.
Lekarz obstawia owulację z lewego i torbiele w prawym.
Następna wizyta w czwartek.

23 stycznia 2019, 20:40

Śpieszę donieść: ureaplasma wybita! Wybita do DNA :) Hip hip hurra! Było badanie wykrywające DNA tego świństwa i jest to bardzo dobra informacja!
Poza tym przyłączam się do apelu: ovu zrób coś z komentarzami i przestań gmerać, mi lepiej się czytało pamiętniki na różowym, czyli ciemniejszym tle!

24 stycznia 2019, 09:40

Monitoringu ciąg dalszy, 12 dc:
endometrium 8,6 fazy I cyklu, gdyż jest trzywarstwowe (bardzo ładne, jestem z siebie prze-mega-dumna)
Lewy jajnik: jajeczko 2,7 x 2,04, w mojej ocenie za duże.
Prawy jajnik: jajeczko 2,65 x 2,42, w mojej ocenie również za duże.

Naprodoktor stwierdził, że one mają szansę jeszcze pęknąć, natomiast na przyszły cykl umawiamy się na monitoring wcześniej i podanie ovitrelle przy 1,8 cm jajeczku. I teraz się zastanawiam czy podawanie mi Ovitrelle przy takich wynikach mojego Mężusia ma sens?

Żeby dodać sobie zagwozdki: w tym cyklu robię testy owulacyjne clear blue dual (estradiol i LH), puste kółko - nic, migająca buźka - wysoki poziom płodności, stała buźka - szczyt owulacji. U mnie 6. dzień z rzędu jest migająca buźka ;) nie wiadomo, płakać czy śmiać się?

Poza tym, miałam kolejną stertę prasowania, a co za tym idzie włączyłam sobie kolejne wykłady Barczentewicza. Jego zdaniem optymalne jajeczko ma 2,1 cm. I wszędzie, wszędzie jest naltrekson. Naltrekson na poronienia, naltrekson na endomendę, naltrekson na PCOS. Zaczęłam brać i ja. Wszyscy mają mambę, mam i ja. Zobaczymy czy to coś pomoże.

Są wyniki azf. Ale nie wkleją nam online, tylko prześlą pocztą, gdyż jest to tak poufne.

Dziś wizyta Mężusia u urologa. Jutro wizyty w 2 klinikach. I teatrze. Będzie się działo, za to w przyszłym tygodniu jadę na szkolenie do Krakowa.

Poza tym stwierdziłam, że wracam do tańca i do wspinaczki. Stawy już odpoczęły. Dziecka nie ma, a ja bez sportu nie daję rady. W ramach operacji TRUSKAWKA, do METOD walki z wrogiem doszła pod numerem 8. DBAŁOŚĆ O ŻYCIE POZASTARANIOWE.

Uściski dla Wszystkich, no i drogie Staraczki, ostatnio tu trochę osób poprzechodziło na fioletową stronę mocy (zazdraszczam i gratuluję pozytywnie), w związku z tym, my nie możemy wiecznie w peletonie, musimy zorganizować więc Ucieczkę z peletonu i również przejść na fioletową stronę mocy! :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 stycznia 2019, 09:55

24 stycznia 2019, 19:39

Mężuś właśnie wyszedł od androloga i zanim wróci do domu, to minie z 1,5 h, niemniej to najlepiej wydane 350 zł w zakresie leczenia niepłodności!!!!!! Chyba pierwszy lekarz, któremu potrafimy zaufać w 100%.

Siedział w gabinecie ponad 30 minut. Zbadał go organoleptycznie, analizował badania. Krótka rozmowa:
Lekarz: No przebadany to jest Pan świetnie! Kto Pana tak kierował?
Mężuś: Żona.
Lekarz: <wielkie oczy>
Lekarz: A ma wykształcenie medyczne?
Mężuś: Nie i nigdy nie chciała mieć.
Lekarz: Ale poważnie, żona Panu to kazała robić?
Mężuś: No tak. Żaden lekarz, u którego byłem nie zlecał mi żadnych badań poza badaniem nasienia i posiewem, ale z krwi nikt, poza Żoną, mi tego nie zlecał.

Dumna jestem z siebie. I jednocześnie mam absolutnie uzasadnione prawo do powiedzenia na wizytach lekarskich (jakichkolwiek specjalności) "mam wątpliwość Panie Doktorze". Mam je...ną, uzasadnioną wątpliwość czy czynisz dobrze i czy czynisz wszystko, co w Twojej mocy. Było nie olewać chemii w ostatniej klasie, zdać maturę z chemii i śmignąć tą medycynę. Ale leniwcowi się nie chciało przyłożyć do chemii... Eh. Wszystko jeszcze przede mną :)

Dał mu leki na odblokowanie produkcji testosteronu i jednocześnie obniżenie FSH. Nie wiem co z przeciwciałami przeciwplemnikowymi, nie zdążyłam go zapytać przez telefon. Za trzy tygodnie ma zrobić badanie hormonów, za 4 tygodnie znowu na wizytę. We wtorek Mężuś ma zadzwonić do przychodni i powiedzieć, co zostało mu zlecone przez naprodoktorka, gdyż w trakcie wizyty nie pamiętał. I wtedy Lekarz podejmie decyzję, czy brać razem z tymi odblokami czy nie. Do tego Żona ma zakaz upiększania Mężusia, czyt. brak balsamów i mazideł innych, bo zawierają szkodliwe substancje oraz Żona ma zakaz wykorzystywania Mężusia do prac męskich, czyt. zakaz malowania płotów dziwnymi środkami - czyli ogólnie uwaga na chemię. Pytałam, czy w związku z tym, że ja też mam unikać chemii zatrudnimy Panią do Sprzątania. Mężuś na to "wielcy ludzie żyją w brudzie" :) nie sprzątamy w takim razie.

Mężuś się czuje zaopiekowany. Wreszcie. A ja spokojna. Tak, jak nie byłam od kilku miesięcy. Lecą mi łzy szczęścia po policzkach. Takie dobre łzy. Trafił w dobre ręce. Warto było poświęcić kilka godzin w internecie na znalezienie tego Lekarza. Poza tym powiedział, że świetnie, że AZF jest dobry (bo dziś przyszły wyniki, tańczyłam ze szczęścia, jak je odebrałam i rozrywałam w biegu koperty), ale warto zrobić kariotypy. I jeszcze powiedział, że w jego ocenie w chwili obecnej brak jest wskazań do wspomagania rozrodu, bo wyregulowanie hormonów pomoże. Gdyby nie pomogło, to już ma w głowie dwie inne ścieżki leczenia dla Mężusia.

A ja dziś byłam kupić karnet na ścianę wspinaczkową. Od pierwszego tygodnia lutego zamierzam tam chodzić 2 razy w tygodniu.

Mam dziś jeden ze szczęśliwszych dni w swoim życiu i chciałabym Wam rozesłać tą dobrą energię. Siuuuuup i idzie po łączach do Wszystkich Staraczek i Wszystkich Brzuchatek :)

28 stycznia 2019, 18:52

Mamy wyniki ostatnich na jakiś czas badań:

Mężowski testosteron wolny: 12,57 (4, - 42) w normie.
Moja inhibina B: 115 (45 - 120) - super ekstra w normie.

W piątek byliśmy w dwóch różnych placówkach.

Pierwsza z nich na NFZ, realizuje program PROKREACJA. Okazuje się, że ten program to jedynie diagnoza i żadne leczenie nie wchodzi w grę. Ponieważ mamy już tyle badań nie zakwalifikowali nas do niego, aczkolwiek stwierdzili, że gdybyśmy potrzebowali drożności jajowodów to możemy to zrobić na NFZ. Lekarka w ogóle nie przyczepiła się do hormonów Mężusia, stwierdziła, że są w normie (podwójnie przekroczona norma progesteronu, dziesięciokrotnie przekroczona norma DHEA, testosteron całkowity w dolnych granicach normy, cholesterol podwyższony i cholesterol LDL również podwyższony, nie wspominam o FSH, które jest w normie laboratoryjnej, ale już nie w normie, hm, płodnościowej). Powiedziała nam, żebyśmy pojechali do kliniki leczenia niepłodności, że dla nas prawdopodobnie będzie ICSI, a przy ICSI szanse na urodzenie żywego dziecka (bo w klinikach procenty podaje się do pozytywnego testu ciążowego - zawsze coś nowego) wynoszą kilkanaście procent. Na przeciwciała przeciwplemnikowe nie udzieliła nam żadnej odpowiedzi, stwierdziła jedynie, że in vitro omija ten problem. Powiedziała nam, że jej pacjenci polecają klinikę Bocian i Gameta, że tam jednak jest w miarę indywidualne podejście do pacjentów niż w sieciówkach. Ah, no i jeszcze, że teraz nie bierze się pod uwagę prolaktyny z obciążeniem. Nie wytłumaczyła dlaczego. Akurat w tym zakresie wolę dmuchać na zimne i wiedzieć, że zrobiłam wszystko, więc biorę te pół tabletki diostinexu na tydzień.

Miejsce dla nas dość depresyjne, bo pełno Brzuchatek i niemowlaków wokół. Dzielnie daliśmy radę. Nawet się uśmiechaliśmy.

Druga klinika, polecany lekarz (trafił nam się z grafiku) - Mężuś stwierdził, że nigdy do tej kliniki nie wrócimy. To samo myślę, nigdy do tej kliniki nie wrócimy. Niby człowiek wie, po co tam idzie, a kurde, psychika robi swoje. "Co ja tu robię? Dlaczego ja? Nie chcę tu być! Chcę móc normalnie począć dziecko!" I jeszcze świetnie dobrana muzyka, że zacytuję najciekawszy fragment piosenki "konieczność istnienia jest trudna do zniesienia" Oooo, really? Co Ty ku.wa nie powiesz? Chyba wolałabym Britney i Oops, I did it again. Naprawdę. Była mała obsuwa, posiedzieliśmy na korytarzu. Lekarz nas przyjął, zrobił wywiad, przy czym stwierdził, że rozwiązaniem dla nas będzie in vitro, a jego skuteczność dla nas ocenia się na 35 procent. Na pytanie czy to szanse na pozytywny test czy donoszenie ciąży i urodzenie żywego dziecka - uniknął odpowiedzi. Kilka razy pytałam o przeciwciała przeciwplemnikowe, skąd się wzięło to gówno i jak to leczyć. Wydukał z siebie w końcu "U mężczyzn to zazwyczaj wady genetyczne, których w chwili obecnej nie jesteśmy w tanie stwierdzić, a niektóre kobiety tak reagują na spermę partnera". Stwierdził, że Mężuś ma przecież hormony w normie. Po moim zwróceniu uwagi zauważył jednak obniżony testosteron i podwyższony progesteron. Dał mu też encorton na przeciwciała przeciwplemnikowe. Jednocześnie zaznaczył, że są marne szanse, że terapia hormonalna pomoże lub że encorton pomoże. Poza tym stwierdził, że on nie takie wyniki już widział i że dla niego to jest codzienność. I jeszcze, że jednocześnie palenie fajek, narkotyzowanie się, zła dieta, alkohol nie spowodowałyby aż takiego obniżenia wyników. Człowieku! Dla mnie codziennością jest czytanie, co ludzie podpisali i w głowie mam, że jak można coś takiego podpisać, ale nie rzucam tego na głos, bo to, że ja się znam na kruczkach prawnych, nie znaczy, że każdy członek tego społeczeństwa będzie się na tym znał. Zalecił nam badania genetyczne. Oczywiście wskazał, że AZF rzadko wychodzi negatywnie, że częściej kariotypy itd. Wymowa wizyty: przecież wiecie po co tu jesteście, bierzecie czy nie?

No właśnie chyba nie. A jeśli już to nie u Was. Po klinice leczenie niepłodności, nie spodziewałam się na początku in vitro. Na początku spodziewałam się podjęcia leczenia braku równowagi hormonalnej u Mężusia oraz u nas obojga przeciwciał przeciwplemnikowych. Przecież to jest klinika leczenia niepłodności. Dopiero potem, jak się nie uda, mogę stwierdzić, że zrobiłam wszystko, podejmuję próby in vitro. Bo zrobienie teraz in vitro, to dla mnie, taka proteza, która ma na celu wyciągnięcie z nas kasy. A może zmaksymalizujemy szanse, na to, żeby ten zarodek miał szansę się implantować i żebyśmy nie musieli przeżywać tragedii poronienia? A może zmaksymalizujemy szanse, wyrównamy hormony i może się uda naturalnie? My już tyle czekamy, że ten miesiąc czy dwa na kurację hormonalną Mężusia, niewiele zmieni. Jak będziemy widzieć brak postępów - pewnie się zdecydujemy.

Jedyne, co było dobre - zrobił mi usg - prawdopodobnie ciałko żółte, płyn w zatoce Douglasa, endometrium 8,9 mm, ale ciągle 1. fazy.

Teraz stwierdziliśmy, że najbliższy cykl (raczej nie liczymy na sukces) nie będzie stymulowany ani aromkiem ani ovitrelle. Jedynie na monitoring pochodzę. Mężuś trzyma się doktorka z czwartku, który ma na jego leczenie kilka pomysłów, trzyma się diety śródziemnomorskiej, treningów codziennych. I walczy. Walczy, walczy. Kontrolę hormonów ma zrobić około 14 - 15 lutego, wizyta kontrolna u Ukochanego Doktorka około 21 - 22 lutego.

Jak Mężuś opowiedział mi szczegóły wizyty, np. to, że Ukochany Doktorek wyciągnął taką specjalną linijkę do przeliczania jednostek laboratoryjnych i dzięki niej obliczał procent testosteronu wolnego w całkowitym, to jednogłośnie stwierdziliśmy, ż póki co jest to jedyny lekarz, którego nie zmieniamy.

Za to na wieczór w teatrze bawiliśmy się świetnie. :)

1 lutego 2019, 11:59

Wyniki badań z P+7, który jednocześnie był 7 dpo:

progesteron: 31,40
estradiol: 304

helicobacter pylorii IgG: 1,16 :/ (czekamy też na wyniki Mężusia).
To były badania z krwi, żeby potwierdzić musimy zrobić badanie z kału.

Gdzieś się dokopałam informacji i artykułów, że helicobacter pylori koreluje z przeciwciałami przeciwplemnikowymi w znacznym zakresie.

8 lutego 2019, 14:00

Siedzę i myślę. Franc@ powinna przyjść ze 3 dni temu. Od wtedy pobolewa mnie brzuch. Delikatnie i raz na jakiś czas. Cera też nie za ciekawa. Zupełnie jak na @. Serduszka też raczej nie obstawiły owulki. No i jednak, choć bardzo wierzę w siłę plemników mojego Mężusia to wiem, jak bardzo jest ich mało. I jak uwielbiają współpracę. Rano termometr pokazał szalone 36,8 stopnia. Nie wiem skąd i jak. Gorączkowo szukałam testów ciążowych - byłby to mój pierwszy od dawna. Nie znalazłam. Zapomniałam, gdzie są, a już totalnie mi się chciało skorzystać z toalety. No i teraz nie wiem. Testować popołudniu, nie testować? Wstrzymać się do jutra? Czekać na @? Nie nakręcać się? No, gdyby ta tempka była normalna, no powiedzmy jakieś 36,4 albo lepiej 36,2, to pewnie, że wyczekiwałabym @, ale te 36,8 sprawiają, że w pracy nie mogę się skupić. Akurat w tym tygodniu wróciłam do wspinania, więc mam 3 treningi w tygodniu - 2 razy jestem na ścianie i raz na jodze, może ten brzuch od przetrenowania??? Może to kwestia leków?

Tyle pytań. Bez odpowiedzi. Już czuję falę depresji jak akurat ta @ przyjdzie, bo sobie ze mną głupia poigrywa i tą tempkę tak wysoko ustawia.

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 lutego 2019, 14:00

11 lutego 2019, 08:26

W piątek popołudniu zrobiłam test. Biel vizira. Stwierdziłam, że przecież z popołudniowego moczu się nie liczy, więc zrobię rano. - to tak w ramach "nic sobie nie wmawiam, nie robię sobie nadziei, wrzucam na luz i czekam na wygraną na loterii". No i cóż, w nocy przyszła franc@.

Nie miałam szansy popłakać. W sobotę odwiedziliśmy bezdzietną ciocię i wujka. Pierwsze pytanie, jeszcze przed "Dzień dobry": "Coś Ty taka szczupła?". Mężuś na to, że ostatnio nawet przytyła i że ... nie zdążył dokończyć, bo ciotka już rzuciła "nie o to mi chodziło". Wtedy pojawiło się zrozumienie na naszych twarzach i od razu rzuciłam tekstem, że w rodzinie i tak się szykuje przychówek, bo bratu na przełomie maja i czerwca ma się urodzić Dziecko. Wywinęłam się, Mężusiowi żyłka przestała pulsować.
Nie spodziewałam się takiego tekstu od bezdzietnej pary. W niedzielę sobie popłakałam. Mogę powiedzieć, że jest lepiej, chociaż wcale tego nie czuję.

Kwestie medyczne: póki nie poprawimy wyników Mężusia, nie będę brać leków stymulujących. Nie ma sensu szargać rezerwy jajnikowej. W tym tygodniu Mężuś ma badania kontrolne z krwi. Po nich zobaczymy, czy będzie sens kontrolować nasienie.

I jeszcze wyczytane: z 500 milionów plemników w trakcie jednej ejakulacji tylko 4000 dociera do komórki jajowej (przeliczenie na procenty: ze 100% do komórki jajowej dociera 0,0002%). Wynikałoby z tego, że komórka jajowa lubi mieć wybór. I jak z mojego Mężusia dotrą dajmy na to 2 (sztuki) to wybór jest marny i komórka jajowa strzela focha.

12 lutego 2019, 12:32

Usłyszałam dziś od serdecznej kumpeli, która wie o naszych zmaganiach, że myślała o mnie. Doszła do wniosku, że się zmieniłam, spoważniałam i stałam się mniej wyluzowana.

Myślałam, że tylko ja to widzę i czuję, że dobrze się ukrywam. Niestety, to wszystko widać. I do tego jeszcze kwestia urlopu: przez to życie na odległość, urlop wykorzystuję na zwykłą codzienność, a nie na urlop gdzieś hen hen daleko. Nawet jeśli to daleko jest 100 km od domu, to inaczej się odpoczywa, niż planując kilka zwykłych dni w domu z Mężusiem. Coś w stylu sprzątanie, pranie, prasowanie, odkurzanie, kolacja, obiad.

Walka rzuca mi się na mózg. Możliwe, że sport pozwoli mi to odkręcić, a możliwe, że będzie coraz gorzej. Nie chcę, żeby było coraz gorzej. Nie chcę tracić siebie.

18 lutego 2019, 14:49

W piątek (8 dc) byłam na monitoringu. Ten cykl bez stymulacji (wspólna decyzja, nie ma co szargać rezerwy jajnikowej, jak hormony Mężusia szaleją). I było pięknie, pęcherzyk 16 mm. A nie jak na tym chrzanionym aromku 10 dc i po 23 - 25 mm. Jutro idę drugi raz, choć przypuszczam, że owulka będzie dziś w nocy (dziś rano test pozytywny).

Przy okazji monitoringu pogadałam z lekarzem o p/ciałach przeciwplemnikowych, bo jakoś na wizycie ominął ten temat. Stwierdził, że on nie porusza tego tematu, bo nie ma co się przejmować, jak będzie dobre jajko, dobry plemnik i dobry śluz to do zapłodnienia dojdzie (no jak, skoro zabijam te nieliczne plemniki mojego Mężusia, a i Mężuś nieźle je wybija swoimi własnymi przeciwciałami). Dzięki Rucoli poszerzyłam znacznie swoją wiedzę z zakresu przeciwciał przeciwplemnikowych. I o ironio - po przejściach z lekarzami, bardziej wierzę tej informacji niż słowom lekarza (wiem, że powinnam się puknąć w głowę). Rucola stwierdziła, że moje miano to niskie miano i nie wymaga leczenia, a u Męża trzeba je sprawdzić w nasieniu. I też dzięki niej natknęłam się na artykuł o powiązaniach między helicobacter pylori a p/ciałami przeciwplemnikowymi. W czwartek wyszło, że mamy helicobacter (klasa IgG oraz kał). Lekarz na to, że on o tym nie słyszał. Ale że możemy się przeleczyć, tylko, że po receptę to do lekarza rodzinnego. Voila! I teraz jestem kolejne dni do tyłu, bo założyłam sobie, że w piątek dostanę receptę na wykopanie z siebie tego dziadostwa i nie umówiłam się do rodzinnego.

Za to Mężuś powtórzył badania hormonalne. Wyszła katastrofa. Dobrze, że w tym tygodniu (mam nadzieję) idzie do lekarza na kontrolę.

FSH - 21,24 ( 1,27 - 19,26), przy czym powyżej 9,00 pokazuje zaburzoną spermatogenezę, poprzednio wyszedł 8,70;
LH - 13,68 (1,24 - 8,62) - poprzednio wyszedł w normie;
Estradiol - 93,73 (11 - 44) - poprzednio był w normie;
Progesteron - 0,38 (0,1 - 0,2) - bez zmian;
Testosteron - 11,2 (1,42 - 9,23) - skoczył ponad 6-cio krotnie.

Rozmawialiśmy o rezonansie. Bo może się okazać, że to nie jest kwestia walki o potomstwo, a kwestia walki o zdrowie lub/i życie (tfu, tfu, tu) mojego Męża. Nie chce. Boi się wyniku. Pracuję nad nim. Też się boję. Do tematu mamy wrócić po wizycie kontrolnej u urologa, który mu zalecił terapię hormonalną. Świetnie, że testosteron się podniósł, ale dlaczego jednocześnie wzrosło FSH, LH i estradiol? Dlaczego progesteron stoi z miejscu i nie spada?

W piątek byliśmy też na 4. (a 3. indywidualnym) spotkaniu z naproinstruktorką. Powiedziała, że to koniec częstych spotkań, że było jej bardzo miło, ale jednocześnie czuje się zawstydzona moją wiedzą i tym, że nie mogła mi za wiele pomóc. Nauczyła mnie wyliczać wskaźnik śluzu (MCS) trochę inną metodą niż ta znaleziona na forum ovufriend. Pogadałyśmy o aromku i stwierdziła, że faktycznie mnie przestymulowało, bo niektóre kobiety w ogóle na niego nie reagują. A ja aż tak zareagowałam. W zakresie poprawy jakości śluzu płodnego naprotechnologia nie ma mi nic więcej do zaproponowania. Najbliższe spotkanie za około 3 miesiące lub gdy zajdziemy w ciążę. Napro nauczyła mnie tego, żeby szukać śluzu zawsze, nie tylko raz dziennie. Dzięki temu wiem, że mam go mało, ale przez większą ilość dni. Dwa: nauczyła mnie kiedy śluz jest objawem choroby (choć pewnie nie będę w stanie rozróżnić każdej choroby, ale już niepokojący objaw tak). Na pewno Creighton nie jest mocno indywidualny, jak to ma się w zwyczaju podkreślać. Nie dał mi wiedzy o nietolerancjach pokarmowych, bo miałam ją wcześniej. Może niekoniecznie była to strata czasu, ale dla kogoś mniej świadomego własnego zdrowia, nie prowadzącego żadnych obserwacji wcześniej - ta metoda może okazać się kopalnią wiedzy. Dla mnie nie była tą kopalnią.

Udanego dnia Wszystkim!
P.S. U mnie za oknem wiosna :)

19 lutego 2019, 10:46

Na usg ciałko żółte 11 mm (czyli w porządku, bo powinien być o min. 7 mm mniejszy niż jajeczko), płyn w zatoce Douglasa obecny. Endometrium jeszcze I fazy.
Lekarz: miała Pani intuicję, żeby nie brać aromka. Cykl jest książkowy.
K: Nie jest książkowy, bo mam bardzo mało śluzu. Poza tym, to nie intuicja, to półtora roku obserwowania się, bez względu na to czy to Creighton czy nie Creighton, mój organizm mnie nie oszuka.

Pękł w nocy lub nad ranem, mając około 20 mm.

Plany płodnościowe: wizyta Mężusia u lekarza, nasza wizyta u rodzinnego po antybiotyki na helicobacter.
Plany poza-płodnościowe: nie zwariować, zaplanować krótki urlop, dbać o życie seksualne, w weekend spotkanie z kumpelką.

21 lutego 2019, 10:40

DHEA Mężowskie 15,2 (norma do 9,2), poprzednio było ponad 10x większe od maksymalnej normy, czyli spadło! Yuppi!

A poza tym, już pisałam, że poczytuję hobbistycznie Przegląd Urologiczny i Endokrynologię Pediatryczną? Cóż, znalazłam nowe czasopismo - Postępy Andrologii Online. Kopalnia wiedzy :)

Wizyta w Poradni Genetycznej (NFZ) 16 kwietnia 2019 roku, godz. 19:20. Przynajmniej nie maj 2020 lub listopad 2020, jak to się umówiliśmy w innych poradniach.

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 lutego 2019, 12:13

23 lutego 2019, 08:50

Mężuś nie dostał się do lekarza, bo zapomniał się umówić odpowiednio wcześniej. Ma wizytę dopiero 8 marca. Udało mu się na szczęście dodzwonić do lekarza i uzyskać szczątkowe informacje. Lekarz miał podgląd w wyniki w trakcie tej rozmowy. Mężuś ma odstawić leki hormonalne, suple i na ciśnienie brać dalej. Kilka dni przed wizytą powtórzyć testosteron, progesteron i estradiol.

Z tego powodu, że nie umówił się na dziś, wybuchła afera. No, może nie odzierajmy afery z podmiotowości. Zrobiłam aferę. Druga olbrzymia scysja między nami od czasu jego fatalnych wyników. Od miesiąca wiedział, że ma iść do lekarza 21 - 22 lutego. Nie umówił się od razu, bo stwierdził, że do lekarza, u którego wizyta kosztuje 350 zł to nie będzie kolejek, zresztą nie ma sensu umawiać się bez wyników badań, a kojarzyło mu się, że na wyniki badań hormonalnych (testosteron, progesteron i estradiol) czeka się kilka dni. Tymczasem są tego samego lub najpóźniej następnego dnia.

Wiem, że 8 marca jest tuż tuż, ale ku.wa już mógłby mieć zmienione leczenie, inne leki od dziś przyjmować, a tak, jak za każdym razem będzie zapominał o czymś, to się obudzimy za 10 lat, z czego 6 lat, to będą opóźnienia, bo jemu się o czymś zapomniało albo poczynił błędne założenie. Od razu po pierwszej wizycie u tego lekarza zrobiłam rozpiskę, co i kiedy ma zrobić, nie kontrolowałam już tego, czy wykonuje kolejne zadania. I to był błąd. Na początku leczenia zażartowałam, że w zakresie zdrowia jestem generałem, a on szeregowcem i ma po prostu wykonywać zalecenia, nie skupiać się na roztrząsaniu ich sensu, a po prostu wykonywać. No i wczoraj generał w mojej osobie pokazał swoje wojskowe oblicze. Okazało się, że Mężusiowi siadła wiara w wygraną i nie wierzy w to leczenie hormonalne (ostatnio na ten temat rozmawialiśmy we wtorek i było w porządku) i czeka na in vitro. E? Że co? Ale wiesz, że do in vitro lepiej byłoby do normalnego podejść, a nie do biopsji jąder, bo tam masz niedojrzałe plemniki? I szanse przy biopsji to kilka procent. I że trzeba walczyć, choćby o normalne in vitro, w drugiej kolejności o inseminację? I wiesz, że trzeba jak najbardziej zmaksymalizować szanse na in vitro, czyli właśnie wyleczyć ureę (zrobione), helicobacter i ASA (w trakcie). I że jak tak bardzo chcesz in vitro, to powiedz mi dlaczego ja ładuję w Ciebie tyle energii i czasu i chcę Cię postawić na nogi? Gdyby nie chęć leczenia, to moglibyśmy już być w trakcie procedury, może i po transferze? Może nawet po udanym transferze? Złapał się myśli rzuconej w klinice leczenia niepłodności - czasem są takie wady genetyczne, których nie znamy, a wpływają na nasienie, a nawet jednoczesne przyjmowanie narkotyków, palenie fajek i alkoholizowanie się nie obniżyłoby parametrów nasienia o więcej niż 50%. To się zapytałam skąd czerpie taką cudowną wiedzę, bo ja siedzę w literaturze branżowej i tam nie natknęłam się na takie informacje. Za to natknęłam się na szeroką listę wad genetycznych, które mogą skutkować niepłodnością (kilka stron). Trochę oprzytomniał. Poza tym sprzedał mi kolejną myśl - stwierdził, że jeśli kiedykolwiek dobijemy do 10 mln plemników, to zaryzykowałby mrożenie i zrobiłby ze dwa depozyty. Dokształcił się z tego zakresu i przy odmrażaniu takiej ilości, coś już przeżywa i jest zdolne do zapłodnienia.

Kumpelka odwołała spotkanie, więc mamy weekend dla siebie. Lepiej byłoby gdyby nie odwołała, bo nie poruszalibyśmy tematów płodnościowych. A tak, jest to raczej nieuniknione.

24 lutego 2019, 19:25

Dzień spędziliśmy z moją rodziną. Przyjechał brat (na szczęście bez bratowej), oznajmił, że wybrali już imię dla syna i że szukają rampersów. Wymyślił świetną rozrywkę - korzystając z niedzieli handlowej byliśmy w sklepach szukać rampersów. Najpierw musiał nam wytłumaczyć, co to jest, oczywiście nie obyło się bez uwag w stylu "zróbcie sobie dziecko, to będziecie wiedzieć". Gadki o zakupionym Ferrari dla Młodego (chyba nie czaimy tego poczucia humoru, chodziło o wózek) itd. Najgorsze: "a Wy kiedy planujecie dziecko?" - odparowałam: "A to dziecko się planuje?". I cisza.
Ciężko było. Na zakupach Mężuś pobył z nami tylko chwilę i przeniósł się na inny dział. Sama dzielnie wytrzymałam, żeby nie było, że się nie cieszę. Podejście mam zależne od humoru: czasem się cieszę, czasem zazdroszczę, ale tak strasznie, strasznie, że nie potrafię gratulować.
Dziś, ten czas, dużo mnie kosztował, ale chyba znacznie więcej mojego Mężusia.

25 lutego 2019, 14:40

Wyniki badań 7 dpo (P+9 - świadomie, bo owulka na monitoringu była 2 dni później niż dzień peak, a mam wstręt do kłucia się i nie jestem w stanie się przemóc):
Prog: 18,25 - no elegancko, nie sztuczny jak po Aromku i jednocześnie już w normach naprotechnologicznych, sam skoczył (w sensie bez stymulacji, bo przecież ilość witamin i minerałów, które łykam mogła coś poprawić) :)
Estradiol: 139,92 - raczej słabo, nigdy nie miałam tak niskiego w fazie lutealnej.

Może to kwestia choróbska? Niedospania? Wczorajszych emocji związanych z dzieckiem brata?
1 2 3 4 5 ››