Pleasure - ja nie odpuściłam. Znaczy, owszem chwilowo zaprzestaliśmy in-vitro, ale ciągle mamy wykupioną jedną procedurę + jedną w gratisie. Ciągle miałam nadzieję, że może kiedyś się uda. Każdego miesiąca liczyłam, na to że tym razem zdarzy się cud i okres nie przyjdzie. Ostatni, czerwcowy okres przeżywałam najbardziej - dostałam go na weselu kuzyna. Na weselu z masą małych dzieci i pytań o to kiedy my. Możesz sobie wyobrazić mój stan.
Poza tym, za każdym razem obserwowałam swoje ciało. Ale ten cykl był inny - jedyne co świadczyło o zbliżającym się okresie to data. Żadnych innych objawów, ba nawet szyjka macicy na 2 dni przed okresem zaczęła się zamykać i podnosić (wcześniej była nisko i była mocno otwarta). Ten cykl tak bardzo się różnił od innych, nawet tych gdzie była ciążą, że dawał mi strasznie wielką nadzieję. Oczywiście starałam się ją zagłuszyć. Obiecałam sobie, że poczekam tydzień i wtedy pójdę na betę. No cóż, wytrzymałam 4 dni (dobrze że w niedziele są czynne niektóre apteki).
Anuśla - nie wiem czy serduszkowe, w czwartek mam pierwszą wizytę u gina. To będzie 5t +5d, więc może coś już być widać, ale raczej się nie znastawiam
Gaudianna - może tak, może nie. W sumie u mnie w rodzinie były bliźniaki, więc predyspozycje mam. Ale tu również się nie nastawiam. Przyjmę każdą ilość, byle by były zdorwe.
Samopoczucie na dziś - lekkie mdłości i lekko podbrzusze pobolewa. No ale w końcu macica musi się zwiększyć aby pomieścić nowego lokatora, więc wszystko w normie. Ogólnie czuje się bardzo dobrze - senność nie większa niż zazwyczaj, a nawet mniejsza. Z łóżka bez problemu rano wstaję. Jedyne co to mi zaczyna zapach czosnku przeszkadzać i moja ukochana herbata mi smakować przestała. Cóż, pozostaje przestawić się na wodę i soki.
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 sierpnia 2020, 08:11
No i po wizycie.
Na USG pokazał się pęcherzyk ciążowy, prawidłowo umieszczony w macicy. Ginekolog dość mocno głowicą jeździł i zrobił duuuuże zbliżenie (ma bardzo dobry sprzęt). I na tym zbliżeniu zobaczyliśmy pulsującą 2 milimetrową kropkę
Oczywiście dostaliśmy pamiątkowy wydruk Pierwsze zdjęcie naszego pasożyta, jak to mąż stwierdził
Kolejna wizyta za 2 tygodnie. Na razie pasożyt za mały aby serce usłyszeć, ale na kolejnej wizycie już powinno być nie tylko widać ale i słychać
Samopoczucie na dziś - tak bardzo, bardzo szczęśliwa. Po prostu szczęśliwa
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 sierpnia 2020, 21:19
Mój gin jedzie dziś na urlop, więc stwierdził, że na razie będziemy monitorować wszystko za pomocą bety. Mam iść na nią 10/11 i 12/13. Wyniki po drugiej becie przesłać mu sms'em. Potem kolejna beta 17 wyniki oczywiście też wysłać. No i 20 wizyta z USG.
Mam się też oczywiście się nie przemęczać, nie nosić ciężkich rzeczy , nie przesadzać z aktywnością fizyczną i uważać aby się nie przeziębić czy innej choroby nie złapać. No ale przy takiej pogodzie to będzie bardzo łatwe
Po wizycie pojawił się też lekki stres. Przy podcieraniu pojawiło się trochę jasnej krwi. Ale to była sytuacja jednorazowa, teraz jest już wszystko w porządku. Podbrzusze zresztą też nie boli. No a ja często po wizycie mam mini plamienia. Teraz tym bardziej jest ono prawdopodobne, bo wczoraj mocno mi tam głowicą jeździł aby Pasożyta uwidocznić.
No i jak do tej pory to jakiś większych mdłości nie miałam (mocniejsze były w dniu oczekiwania na betę, więc przypuszczam że to mdłości stresowe były a nie ciążowe), tak teraz mocno się waham - będę rzygać, czy jeszcze nie...
Z innych objawów - cycki bolą bez zmian i po woli stanik mi się robi za mały. Biust zawsze miałam obfity, więc zastanawiam się na jaki rozmiar zmienić? Teraz noszę 65F. No ale póki się piersi mieszczą, nie mam zamiaru nowych staników kupować.
No i zmęczenie mnie lekkie bierze. Znaczy w nocy jak się obudzę na siku to potem mam problem z zaśnięciem - najczęściej drzemię do rana z częstymi pobudkami. A potem pół dnia chodzę jak zombie i wieczorem o 21 już śpię.
No ale tak długo na to wszystko czekałam, że przyjmuje jak leci i nie marudzę
Samopoczucie na dziś - bez zmian, dalej szczęśliwa
zuzka - oczywiście, że mogę. Aktualnie przyjmuję tylko eutyrox na tarczycę i kwas foliowy. Ciąża w 100% naturalna, bez żadnych leków, wspomagaczy czy czegokolwiek. Dlatego jest dla nas takim zaskoczeniem.
Mój mąż ma drobny defekt genetyczny, który powoduje że zarodki niestety czasami tworzą się z wadami. Ja mam problemy z tarczycą, oraz brak/bardzo małe hamowanie. Lekarz z kliniki sugerował przy kolejnym in-vitro badanie genetyczne zarodków, aby wybrać te poprawne + właśnie accofil czy szczepienia, aby mój organizm prawidłowo dopowiedział. Jego wnioski były takie - jak się udało, że zarodki prawidłowe to mój organizm się buntował (brak hamowania), a jak zarodki niepoprawne to mój organizm poprawnie reagował (hamowanie jest, ale i tak niskie).
Ostatnio, naszyły mnie pewne przemyślenia. Jak miałam swoje najgorsze momenty to nie raz słyszałam teksty w stylu - musisz iść do psychologa, bo w tym stanie nawet jak zajdziesz w ciążę to i tak nie będziesz się umiała ją cieszyć.
No cóż, teraz tym wszystkim osobom mogę powiedzieć jedno - gońcie się, nie mieliście racji, jestem szczęśliwa
A i dziś zgodnie z poleceniem gina byłam na becie. Wynik - 43216,0. Jednym słowem, wszystko jest idealnie
Samopoczucie na dziś - w dalszym ciągu szczęśliwa No i jest mi trochę niedobrze. Ale mi to nie przeszkadza
Lekarka sierdziła, że to mogło być spowodowane powiększającą się macicą. Ale na wszelki wypadek zapisała mi dupka, mam go brać dopóki nie pójdę na wizytę kontrolną jak gin z urlopu wróci.
Dzisiaj zgodnie z zaleceniami poszłam też na betę (jeszcze jedną mam zrobić 17 przed wizytą). Wynik - 52804,0. Wydaje mi się to trochę mało. Znaczy mały przyrost, w końcu to tylko o jakieś 22% więcej... No ale podobno im później tym przyrost mniejszy. Wysłałam do gina sms i zobaczymy co dalej. Na razie ciągle jestem dobrej myśli
Samopoczucie na dziś - lekko zaniepokojona, ale dalej szczęśliwa.
Wszystko przebiega prawidłowo, więc stwierdziliśmy że poinformujemy o wszystkim rodziców. Na razie tylko ich, reszta rodziny dowie się jak się pierwszy trymestr skończy
Rubi - dziękuję Ci za te słowa. Myśmy też nie mogli uwierzyć Ale tak jak pisałam wcześniej, jesteśmy pewni że tym razem się uda. Po prostu wszystko przebiega jak trzeba
Samopoczucie na dziś - oczywiście dalej szczęśliwa, a do tego senna, zmęczona, obolała na piersiach, no i coraz silniejsze mdłości mam (na razie same mdłości bez zwracania zawartości żołądka).
CappuccinoBoo - cieszę się, że moja historia chodź trochę Ci pomogła
Przyszły moje wyniki z krwi i z moczu. I niestety jedna rzecz jest niefajna. Mam dość mocno podwyższone pH moczu. Gadałam z moją przyjaciółką lekarką i wychodzi na to że to kwestia mojej diety. Praktycznie nie jem teraz mięsa, za to jem za dużo pomidorów i pewnie potas mam za duży. Tylko co mam poradzić, jak po wędlinie czy serze mam mega zgagę. Kupuję już po 2-3 plasterki różnych wędlin na wagę i nie mówię tu o polędwicy sopockiej za 16 zł/kg. Ostatnio nawet wołową szynkę za jedyne 89 zł/kg kupiłam i to samo. Nie ważne czy w składzie jest 70% mięsa czy 95% mięsa, czy są konserwanty czy nie. I tak zgaga dopada. A po produktach mlecznych to już w ogóle. To samo z obiadami. Jak zjem zupę krem to jakoś żołądek to akceptuje (znaczy jest tylko lekka zgaga), ale spróbuję zjeść choćby gotowane mięso - zgaga rośnie w siłę.
No ale nic. Obiecałam sobie, że nie będę marudzić. Tyle się naczekałam, więc przyjmuje wszystko jak leci - zgagę, ból piersi i senność (innych objawów na razie nie mam). Muszę po prostu być bardziej kreatywna w kuchni i tyle.
Samopoczucie na dziś - senna, zamulona, ale dalej szczęśliwa. No i nie mogę się doczekać piątku - kolejna wizyta i znowu Pasożyta zobaczę
Wiadomość wyedytowana przez autora 31 sierpnia 2020, 10:19
Jajek dużo jadam - na miękko, na twardo (ale bez żółtka bo takiego suchego nie lubię), sadzone, czy jajecznica. Jogurty odpadają bo raz skaza białkowa, a dwa te bez laktozowe czy z mleka koziego po prostu mi nie smakują. Jakoś nigdy jogurtów nie lubiłam. Szczypiorek, czy inna "zielenina" odpada - ogólnie z warzyw mało co jadam, a jak jest zielone (sałata, brokuł, szczypiorek, koperek itp) to już w ogóle nietykalne. Jestem typowym mięsożercą, więc teraz mam trochę problemów z dietą. Steki, czy wszelakie smażone mięsa odpadają, pieczone w sosie też średnio. Pozostaje na parze lub gotowane mięso. No ale trzeba jakoś to przeboleć
czekamynadzidzie - strach też lekki jest, ale szczęście przeważa
No i byłam w piątek u ginekologa. Wszystko z pasożytem w porządku Urósł od ostatniej wizyty i ma całe 2,66 cm (wcześniej źle napisałam 3,7 to miał pęcherzyk nie pasożyt). No i już wyraźnie widać kończyny Normalnie czad, coś takiego na USG obserwować. Jeszcze się ułożył tak, że na USG wyglądał jakby spał na plecach, więc jest fajne zdjęcie. Mąż stwierdził, że jak ufoludek wygląda
Niestety ruchów żadnych nie zaobserwowaliśmy, lekarz stwierdził, że pewnie pasożyt śpi. Ale serducho pięknie bije, więc martwić się nie ma o co
Kolejna wizyta 22 września. Wtedy mam prenatalne. Kutwa, badania prenatalne, jak to brzmi. Pewnie przed tymi badaniami się trochę stresować będę, czy dzieć na pewno zdrowy. Bo w sumie to moje jedyne wymaganie co do potomka - ma być zdrowy.
Samopoczucie na dziś - tak jak ostatnio, szczęśliwa Zgaga po woli mija, mdłości też tak jakby mniejsze się zaczęły robić. Jedynie co to cycki na przemian bolą i swędzą. A i musiałam już stanik większy kupić, tzn. miseczka ta sama, ale pod biustem rozmiar większy. Tak więc aktualnie noszę 65 G... Ciekawe na jakim rozmiarze skończę.
No i po kolejnej kontroli, następna za miesiąc i wtedy badania połówkowe
Dzieć znowu urósł i strasznie na USG wierzgał. No i mąż się śmiał, że face falma robił, bo co chwile rękę do twarzy przykładał
Wszystkie pomiary w normie, serce pięknie bije, termin porodu według USG przesunął się na 2 kwietnia (tak czy siak, nastawiam się, że na Wielkanoc będę w szpitalu, lub świeżo po wyjściu z niego). A i lekarz stwierdził, że to chyba będzie chłopiec. Oczywiście 100% pewności nie daje, ale tak 80% już tak. Większość ludzi z mojego otoczenia stawiała na dziewczynkę, no to się rozczarują.
Najzabawniejsze jest to, że w noc przed wizytą śniła mi się wizyta. No i w tym śnie właśnie lekarz powiedział, że to chłopiec Mąż stwierdził, że teraz to liczby do totolotka niech mi się przyśnią
Samopoczucie na dziś - bardzo dobre. Co prawna ostatnio miałam dni lekkiej załamki, ale stawiam, że to przez hormony i zamieszanie w związku z początkiem roku akademickiego (jedna wielka masakra i gonitwa). Teraz wszystko wróciło do normy. No i mogę już bardziej normalnie jeść Znaczy wędlina dalej jest be, tak samo jak kilka innych dań/rzeczy ale ogólnie apetyt mi wrócił i spokojnie mogę sobie spokojnie na małe przyjemności pozwolić. Np. takie frytki z piekarnika i rybka z patelni grillowej, albo jakaś pieczeń. A i stwierdzam, że ogórki kiszone są super Mogłabym je bez przerwy jeść, razem z marnowanymi pieczarkami czy innymi kwaśnymi rzeczami. Chyba zaczynają się zachcianki
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 października 2020, 09:25
Przed nami za niecałe 2 tygodnie badania połówkowe Ogólnie, czuję się dobrze. Jedyne co mi teraz dokucza to uczucie ciągnięcia i rozciągania brzucha, no ale to normalne. TSH też mi trochę bardziej podskoczyło i przekroczyło minimalnie 2. Na razie zostaje na starej dawce leków, ale mam za miesiąc skontrolować ponownie i wtedy najwyżej dawkę zmienimy.
Moja rodzina, a raczej pewna jej część uważa że powinnam iść już na L4. Ta i co jeszcze. Czuje się bardzo dobrze, nic mi nie dokucza, a i prace mam łatwą i niezbyt męczącą fizycznie. No i jest jeszcze uczelnia. Jak pójdę na L4 to koniec z prowadzeniem zajęć. A one i tak są zdalnie, więc luz. Zwłaszcza, że w niedziele o 8 prowadzę laboratoria. Wystarczy wstać o 7:30 i spokojnie się wyrobię. Na początku trochę dziwnie się prowadziło zajęcia do monitora (większość studentów ma kamerki wyłączone, ciekawe dlaczego ) ale jakoś się przyzwyczaiłam. No i mam pewność, że przynajmniej niektórzy chcą się czegoś nauczyć bo mi przerywają i mają dodatkowe pytania. Część pewnie się loguje a potem wycisza i idzie grać czy coś. Trudno, ich problem. No ale tak czy siak, nie widzę powodów do brania L4. Jak się będę gorzej czuła to na pewno pójdę, na razie jednak wole chodzić do pracy. Jedyne co to na protesty nie poszłam. Trochę się jednak obawiam. Covida mam już za sobą więc mi nie straszny, ale krzyczenie na mrozie pewnie by się zakończyło ponownym przeziębieniem. No i moja znajoma widziała, jak ostatnio obrońcy kościoła rzucili się na kilka kobiet. Protest wspieram całym sercem, ale niestety tym razem nie pójdę.
A i zaczęłam czuć pierwsze delikatne ruchy Takie jakby przelewanie w dole brzucha, albo jak ja to nazywam bąbelki czy muśnięcia. Śmieszne uczucie
Samopoczucie na dziś - w dalszym ciągu szczęśliwa
Nasz syn ma się bardzo dobrze i waży już całe 350 gram Wszystkie pozostałe pomiary prawidłowe, poza jednym - przepływ krwi pępowinowej. Znaczy wyniki są w normie, ale przy jej dolnej granicy. Trzeba to obserwować i tyle. A i mam ciśnienie regularnie dalej mierzyć, bo jest za niskie. Rano po wstaniu 93/51 wieczorem potrafi do 100 lub nawet 115 na 80 dobić, ale to zależy od dnia. Wczoraj wieczorem było 101/56. No nic, będę mierzyć dalej i zobaczymy.
A i mąż ma nową ksywę dla pasożyta - Voldemort. Na USG 3D wyglądał jak Voldemort z ostatniej części Pottera
Co do mojego samopoczucia, to sama nie wiem. Może to kwestia szalejących hormonów, albo nawału pracy, albo niewyspania (średnio co godzinę się ostatnio budzę w nocy). Ale jakoś tak mam mega doła. Jest mi po prostu smutno, chodź nie mam najmniejszych powodów do smutku. Mam nadzieję, że to przejściowe.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 listopada 2020, 15:47
Z Synem wszystko w porządku, rozwija się prawidłowo. Waży już ponad pół kilo No i coraz bardziej rozrabia w brzuchu - nawet mąż ostatnio poczuł kopnięcie. No i synek wdał się w mamusię i nie lubi zdjęć - na każdym usg jest ułożony tak, że nie da się zrobić ładnego zdjęcia np. buzi. Nawet na USG 3D się rękami zasłaniał.
Czyli wszystko przebiega prawidłowo, moje wyniki też się poprawiły. Póki co mam spokojną i w miarę nudną ciążę. I mam nadzieję, że do końca tak pozostanie.
Zauważyłam też jedną rzecz. Tyle się słyszy o zachciankach ciążowych. Cóż, ja mam anty zachcianki. Sporo rzeczy które wcześniej lubiłam teraz albo mi nie smakuje, albo po prostu na to ochoty nie mam. Na samym początku byłą to herbata, teraz na żadne słodycze patrzeć nie mogę. No i ogólnie mam jakiś taki mniejszy apetyt. No ale Syn przybiera prawidłowo na wadze, ja w sumie też zaczęłam przybierać (nadgoniłam to co w pierwszy trymestrze straciłam + 2 dodatkowe kilo zyskałam). Więc póki wszystko jest w porządku, to nie mam zamiaru się takimi rzeczami martwić
Samopoczucie na dziś - trochę niewsypana, ale wciąż szczęśliwa.
I niby wiem, że obiecywałam iż marudzić nie będę. I na prawdę cieszę się, że syn tak często i mocno się odzywa, bo przynajmniej wiem że z nim wszystko ok. Tylko czasami po prostu nie daje rady. Chodzę coraz bardziej niewyspana (w nocy budzi pęcherz lub skurcze nóg), a w pracy coraz większy stres... W ogóle to jestem ciekawa co moje kierownictwo sobie myśli. Jakbym w tym momencie poszła na L4 to są w czarnej dupie - nie ma ani jednej osoby która zna się na moich obowiązkach i mogłaby mnie zastąpić. Ba taka osoba musi przecież jeszcze przejść kurs i uzyskać certyfikaty, a ja przecież zaraz zniknę. W pracy o mojej ciąży wiedzą od początku, ale dopiero TERAZ przysyłają kandydatów na moje zastępstwo. A kandydaci po rozmowie ze mną tracą zainteresowanie. I szczerze? Nie dziwie im się. Też bym rezygnowała, jakbym po wstępnej rozmowie kwalifikacyjnej dowiadywała się że będę odpowiadać i obsługiwać mega drogi sprzęt, wymagający sporej precyzji i wiedzy, a czas na pozyskanie jej jest stosunkowo krótki. I niby ciągle powtarzam, że to nie moje zmartwienie jak wszystko jebnie bo to nie ja sprawę olałam. Jednak jest też druga strona i trochę mi zależy, aby wszystko się udało. W końcu jakby nie patrzeć pracuje tu od początku powstania laboratorium.
No nic, lepiej zmienię temat bo jakieś smuty mi tu zaraz wyjdą.
Z pozytywnych rzeczy - po woli zaczynamy kompletować wyprawkę. Mamy wybrane 3 modele wózków, ale nie umiemy się zdecydować na jeden konkretny. Ten co nam się najbardziej podobał ma średnie oceny na Internecie. Tylko, że w oceniające skarżą się głównie na wagę (nas nie dotyczy, wózka nosić nie będę), na to że materiał w gondoli się brudzi i trzeba często prać (wtf?), czy na to że jak masz białą ramę to po miesiącu robi się szara (no zaskoczenie, wózek trzeba czyścić). W większości opinii przewija się też, że wózek szybko zaczyna skrzypieć. Pozostałe mają lepszą opinię, ale raz są droższe, a dwa są jakieś takie nijakie kolorystycznie (różne odcienie szarości). No nic, mamy jeszcze trochę czasu.
Za to fotelik mamy wybrany, dostawkę do łóżka też. Ubranek mam sporo odziedziczonych więc na start wystarczą. No i w końcu znalazłam szkołę rodzenia, która zajęcia prowadzi późnym popołudniem (po 18). Serio, większość szkół w okolicy ma zajęcia niby popołudniu ale o 16 się zaczynają, albo i wcześniej. Nie wiem, czyżby wszyscy zakładali, że kobiety w ciąży nie pracują? A co z mężami czy partnerami których zachęca się do brania udziału w takich szkoleniach? No nic, najważniejsze że w końcu kurs zaczęliśmy i chodź trochę wiedzy zdobędziemy. Co prawda wiemy, że ten kurs na pewno nas nie przygotuje na wszystko co nas czeka, ale jakoś tak pewniej się czuję posiadając chodź trochę fachowej wiedzy.
Samopoczucie na dziś - trochę przemęczona, obolała, spuchnięta, jednak mimo wszystko szczęśliwa
Jak do tej pory wszystko było w porządku, tak teraz pierwsza drobna komplikacja - zapalenie pęcherza. Dostałam antybiotyk i 2 tygodnie L4 na wyleczenie. Lekarz stwierdził, że jak teraz takie mrozy to lepiej abym w cieple w domu siedziała Oczywiście bez sprzeciwu się zgodziłam.
Z synem wszystko w porządku, rośnie prawidłowo no i już obrócił się główką w dół Lekarz stwierdził, że zarówno syn i ja przybieramy na wadze prawidłowo. Ja nie za dużo i tylko w obrębie brzucha. Syn też jak utrzyma aktualne tempo wzrostu to do porodu będzie miał około 3,2 kg czyli fajnie do rodzenia.
A i zaczęliśmy kompletować wszystkie rzeczy dla syna i dla mnie. Na razie zamówiliśmy wreszcie wózek Ostatecznie wybraliśmy inny niż początkowo był naszym wyborem nr jeden. Podobał nam się tańszy wózek firmy Roan - miał fajny kolorowy wzorek dla dziecka, a nie szarobury jak większość innych. No ale prowadzenie i jak to mąż uznał "zawieszenie" gorsze niż w Espiro. No i ostatecznie padło na Espiro. Z fotelikiem problemu nie było - od razu wiedzieliśmy co chcemy. Teraz szukam fajnej dostawki - zdecydowałam, że chce najpierw dostawkę, a potem łóżeczko. No i po woli piorę i układam wszystkie ciuszki, które odziedziczyłam. Jak skończę to będę wiedziała czego brakuje i co dokupić.
I prawdę powiedziawszy dopiero teraz zaczynam czuć, że za chwilę mamą zostanę. Niby brzuch rośnie, Mały ciągle kopie, ale dopiero takie dziecięce zakupy uświadamiają mi, że to już zaraz nasz mały Pasożyt pojawi się na świecie Nie mogę się doczekać
Samopoczucie na dziś - ciągle szczęśliwa
Coraz częściej myślę też o porodzie. Jakby nie patrzeć to już 32 tydzień, więc za jakieś półtora miesiąca ciążą będzie donoszona. Boję się tego co mnie czeka. I w sumie sama nie wiem jak bym chciała aby ta ciążą się zakończyła. Boję się bólu i komplikacji przy porodzie siłami natury, ale też boję się cesarki. Żadna z tych opcji do mnie nie przemawia, a przecież nie ma żadnej trzeciej opcji... A najbardziej boję się rzeczy które dla większości są pierdołą, a u mnie są mocno zakorzenioną traumą z dzieciństwa. Niby się trochę z tym uporałam i jakoś daję radę pobrania krwi bez mdlenia znieść. Ale na samą myśl o czymś takim jak wenflon czy kroplówka poziom stresu rośnie mi na maksa. A jak wiadomo, coś takiego może spowolnić akcje porodową. No i boję się trochę, że nie uszanują moich próśb w szpitalu - że będą oksytocyną czy nacięciem krocza próbować przyspieszyć poród, że nie pozwolą mi wybrać pozycji tylko na ten nieszczęsny fotel mnie wrzucą. I niby będę rodzić w szpitalu który ma dobre opinie (według strony rodzić po ludzku), a mój ginekolog jest tam ordynatorem. Ale i tak się boję.
W dodatku przez matkę nie umiem się cieszyć nadchodzącym macierzyństwem. Znaczy umiem, ale mam jej dość. A raczej dość jej zabobonów i przesądów. Odziedziczyłam po ciotkach/kuzynkach całą masę ciuszków czy innych przydatnych akcesoriów. Wszystko do tej pory czekało u moich rodziców. Teraz kiedy chciałabym już zacząć urządzać pokój syna, zapełnić szafę ciuszkami czy innymi rzeczami i dokupić brakujące, to nie mogę. Znaczy mogę se kupić nowe, matka twierdzi że tamtych rzeczy mi nie da ŻEBY NIE ZAPESZYĆ! To samo jak powiedziałam, że wózek/nosidełko zamówiliśmy. Też się nasłuchałam, że po co tak szybko i że mam to do niej przewieźć, żeby właśnie nie zapeszyć... Ale jakoś nie trafia do niej argument że na wózek mamy jakieś 4 tygodnie czekać i w sumie to ostatni moment na zamówienie... Ogólnie tak mnie tymi zabobonami wkurza. Znaczy zawsze taka była. Niby inteligentna i wykształcona kobieta, ale przez próg Ci ręki nie poda, jak ją ręka prawa swędzi to szykuje ciasto, bo przecież prawa to na gości, jak sztuciec spadnie to podobnie bo ktoś głodny przyjdzie, jak lewa swędzi to totka idzie puścić, bo lewa to na pieniądze... Można by tak pół dnia wymieniać. No i oczywiście ona już sobie postanowiła, że jak już urodzę to przyjedzie na kilka dni do nas... No jeszcze czego. Kocham moją mamę, ale już słyszę te wszystkie zabobonne rady. Na szczęście jak powiedziałam, że na razie nie chcemy jej pomocy (oczywiście dodałam, że jak się zmieni to poproszę) to usłyszałam i od niej i od ojca, że jak nie prześpię tygodnia to będę ich błagać o przyjazd. Tylko że ja nie będę sama - mąż ma najpierw 2 dni okolicznościowego, potem L4 na mnie i 2 tygodnie ojcowskiego. Pierwszy miesiąc siedzimy z synem razem, więc damy sobie radę. Chcemy sami poznać nasze dziecko, a nie że ktoś trzeci będzie się wpychał między nas i pouczał jak robić a jak nie robić. Ehhh, to podobno przypadłość większości przyszłych dziadków. Na szczęście to udało mi się (chyba) w zarodku zdusić, ale z zabobonami nie wygram. Za chwile się chyba całkiem wkurzę i wszystko nowe kupię i tyle. A tamte ubranka jak dostanę to oddam komuś innemu i już.
Trochę taki żalpost mi dziś wyszedł, ale tak jak wspomniałam na początku, ostatnio mam coraz częściej doła. Którego potęguje wieczne niedospanie. Syn toleruje tylko spanie na prawym boku, więc jak się przez sen przewracam to mocno kopie i się budzę. A że ja w nocy zawsze się mocno wiercę, więc mam częste pobudki... No ale może to dobrze - organizm chodź trochę się przyzwyczai do takiego trybu snu.
Z dobrych wieści to na ostatnich prenatalnych wszystko wyszło prawidłowo, konsultacja kardiologiczna wykazała co prawda niewielką wadę serca (oczywiście mojego), ale jest ona serio mała i bez znaczenia, więc wszystko ok. Pozostałe wyniki też mi się poprawiły, więc wszystko przebiega tak jak powinno. Za kilka dni znowu do gina idę, bo teraz już co 3 tygodnie się mamy widzieć, a za chwilę co 2 a potem co tydzień. No cóż, dowiemy się ile urósł - podczas ostatnich prenatalnych ważył jakieś półtora kilo.
Samopoczucie na dziś - zmęczona i na zmianę szczęśliwa i załamana... Eh, te hormony.
Siedzę już (chodź zdaniem większości dopiero) na L4 i trochę się nudzę. Znaczy ogarniam chałupę - gotuje obiady wymagające więcej czasu, sprzątam na bieżąco, prasuje itp. Ale brakuje mi innych bodźców. Jakoś tak za spokojnie, za nudno, za monotonnie. Na szczęście w tym tygodniu się nowy semestr zaczyna więc jakieś zajęcia chociaż poprowadzę. To będzie miła odmiana.
Ten pobyt na L4 uświadamia mi jedno - będę "wyrodną" matką i podzielę się z mężem urlopem rodzicielskim. Znaczy on, przynajmniej na razie, twierdzi że chętnie zostanie z synem w domu. Pierwsze pół roku ja, drugie on. Ewentualnie jak mąż będzie na rodzicielskim to przejdę na pół etatu albo zdalnie i tylko doraźnie będę jeździć do pracy. Na uczelni i tak wszystko zdalnie, chyba że od października się zmieni. Wtedy też będę jeździć. No ale wiadomo, że to też od kilku rzeczy zależy. Jak syn będzie karmiony piersią i nie będzie chciał nawet odciągniętego mleka z butli pić, to będę musiała urlop przedłużyć. Zobaczymy jak to wyjdzie. Oczywiście już się pojawiają głosy że po co mi dziecko jak chce je "porzucić"... Tak, bo dziecko nie ma ojca, który też potrafi się nim zająć. A jak kobieta zajdzie w ciążę to traci tożsamość i scala się z dzieckiem do jego 18 urodzin albo dłużej... No nie sory. Kocham mojego nienarodzonego syna, jestem w stanie zrobić wszystko aby mu było jak najlepiej, ale trzeba pamiętać o najważniejszej rzeczy - szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Zajmując się od tylu lat ciekawymi projektami naukowymi ciężko mi tak z dnia na dzień przejść w tryb kury domowej. Nie mam zamiaru być męczennicą, co to po forach internetowych wypisuje jak to jej ciężko i nie ma czasu na nic bo dziecko. Sory, ale to nie ja. Uważam, ze mąż w takim samym stopniu ma pomagać przy dziecku jak ja. Od początku chce go angażować, ba już go angażuje we wszystkie sprawy dziecięce - razem wybieramy mebelki, materace, ubranka i wszystko co dla dziecka potrzebne. W dodatku już zaczął w ogródku szykować miejsce na piaskownicę
A co do samego syna - rośnie wzorcowo. Jak utrzyma tępo wzrostu to do terminu porodu powinien osiągnąć wagę 3,2 kg czyli w sam raz. Ułożony też jest prawie prawidłowo. Tzn. jest głową w dół, ale leży na moim prawym boku, przez co w nocy tylko na prawym boku mogę spać. Każda inna pozycja powoduje bunt objawiający się kopaniem po żołądku. Więc muszę spać w pozycji której lekarze nie zalecają, no ale cóż mam poradzić.
Ogólnie jeśli chodzi o dolegliwości ciążowe to poza coraz większym ciężarem (chodź zdaniem lekarza przybieram na wadze bardzo ładnie, na razie tylko 11 kg) i wynikającymi z tego niedogodnościami jak zadyszki, zmęczenie czy lekko opuchnięte stopy to nic mi nie jest. Wiadomo, mały wiercący się pasożyt czasem przeszkadza, czy to buty ubrać, czy jak przy jedzeniu zacznie się wiertać i walić nogami po żołądku. Poza tym nic. Ciąża przebiega prawidłowo i wszystko zmierza do szczęśliwego finału
Jedyne co to mnie rodzina znowu trochę wkurza... Już pojawiają się pytania typu: Będziesz karmić? No nie, zamierzam dziecko głodzić... No i mój faworyt: Ale jak to nie chcecie dziecka chrzcić? Oczywiście to zaskoczone pytanie pada najczęściej od osób, które do kościoła chodzą TYLKO na śluby, chrzciny, komunie kogoś z rodziny, a z wiarą i przestrzeganiem jej zasad nie mają nic wspólnego. No ale trzeba ochrzcić, bo taka tradycja. A dupa a nie tradycja. Ja nie wierzę, mąż też nie. Czarnej mafii nie mamy zamiaru wspierać, więc nasz syn nie będzie ochrzczony. Nie jesteśmy hipokrytami.
Samopoczucie na dziś - lekko zmęczona, rozespana, ale szczęśliwa.
Teraz tylko pozostaje czekać, aż syn postanowi wyjść. Wolałabym aby w miarę jak najszybciej wyszedł - mniejsze dziecko łatwiej urodzić. No ale wiadomo jak to jest. Wyjdzie jak mu się zachce. Wszystko w sumie jest już prawie gotowe na jego przyjście. Zostało tylko poskładać łóżeczko i przewijak, no i skończyć układać jego rzeczy w szafie.
Ogólnie czuję się dobrze - czasem pojawią się lekkie skurcze czy bóle jak przed okresem. Zwykle nie trwają one długo, ale dziś w nocy mnie ten ból obudził. Myślałam nawet czy się nie zaczęło, ale po jakiś 10/15 minutach przeszło. Na razie jest cisza i spokój, znaczy syn się wierci (jak to mąż twierdzi - wygląda to jak w filmie obcy ) ale skurczy czy bóli brak. Razem z mężem się śmiejemy, że syn na pewno będzie chciał wyjść w najmniej odpowiedniej chwili i że na pewno coś pójdzie nie tak. Oczywiście mąż dba o wszystko i tak:
- pilnuje aby oba auta były zatankowane minimum do połowy baku (aby nie jechać do szpitala na oparach),
- na urodzinach matki w ten weekend żadnego alkoholu nie będzie pił (zresztą my ogólnie alkoholu mało co pijemy, a jak już to lampka czy dwie wina właśnie na uroczystościach typu urodziny),
- spakował psią torbę (jak się wszystko zacznie to po drodze zawozimy psa do teściów),
- przejechał się parę razy do szpitala różnymi trasami (najkrótszą + sprawdził różne objazdy w miejscach gdzie zdarzają się wypadki).
Ogólnie cały czas analizuje co może pójść nie tak i stara się temu zapobiec. No i coraz bardziej przejmuje się swoją rolą. A ja? Ja się coraz bardziej porodem stresuje. Jak to wszystko będzie przebiegać, jak bardzo będzie boleć, czy w ogóle dam radę? Ale to chyba normalnie, co nie?
Samopoczucie na dziś - bez zmian szczęśliwa, chodź coraz bardziej zestresowana.
Z jednej strony chciałabym aby syn już się urodził. Wiadomo, nie mogę się doczekać aż wezmę go na ręce, no i mniejsze dziecko łatwiej urodzić
Z drugiej, dobrze by było jakbym jeszcze poczekał tak z półtora do dwóch tygodni - chciałabym jeszcze kilka spraw domknąć.
No nic, zobaczymy kiedy syn postanowi wyjść.
Samopoczucie na dziś - zmęczona, zniecierpliwiona, ale w dalszym ciągu szczęśliwa
W niedzielę 21.03 Syn był mocno aktywny, a w poniedziałek dziwnie spokojny. Wieczorem się normalnie położyłam, ale przed północą obudziła mnie silna potrzeba srania i mocne bóle w podbrzuszu. Załatwiłam się, ale bóle/skurcze nie przechodziły. Miałam już tak wcześniej, więc się położyłam i czekam. Ale po 1 w nocy pojawiła się krew a skurcze były co około 3 minuty. To dzwonie do szpitala, bo ta krew mnie martwi. Na szkole rodzenia mówili o odejściu wód, czy skurczach ale o takiej ilości krwi nie. Obudziłam męża że musimy jechać do szpitala (według ostatniego USG termin na 9 kwietnia się przesunął). Mąż się tylko zapytał, czy już już, czy zdąży jeszcze z psem pójść. Powiedziałam, że może iść, a ja się w tym czasie przygotuje. Koło 2 wyjechaliśmy, a przed 3 w szpitalu byliśmy. Całą drogę kazałam mężowi jechać wolno i ostrożnie bo miałam straszne mdłości. Gdy przed 3 byliśmy w szpitalu, okazało się że mam już pełne rozwarcie i skurcze parte się już zaczynają. Tak więc nie było już szans podać znieczulenia, ani nic. Od razu na porodówkę, po chwili przyszedł mąż, a niecałe 2,5 godziny później na świecie przywitaliśmy naszego synka
Położna przy porodzie super - cały czas mnie wspierała, pomagała jak mogła, pocieszała itp. Ale najwięcej pomógł mi mój mąż, bez niego nie dałabym rady. Synek cudny - mały pomarszczony ziemniak Mąż od razu się w nim zakochał
Niestety, synek dostał żółtaczki... Miał też nieprawidłowe CRP, więc przetrzymali nas w szpitalu kilka dni. Dość mocno się to odbiło na mojej psychice - co chwile mi do pokoju dawali inną kobietę (wszystkie 3 były po cesarce), która następnego dnia wychodziła. Działało to na mnie mocno dobijająco. Brak snu też nie pomagał - dwie z nich nie chciały się początkowo zgodzić na dokarmianie i ich dzieci płakały pół nocy (mój w tym czasie był na fototerapii). Jak mi powiedzieli, że wreszcie możemy iść do domu to się nawet z tego cieszyć nie umiałam... Na szczęście w domu po woli dochodzę do siebie. Mam przy sobie męża, który mnie wspiera i pomaga ile tylko może. Ale i tak moje samopoczucie to istny rollercoster. Nie mogę się doczekać, aż mi się wreszcie hormony ustabilizują... Bo ostatnio wpadam w histerię całkowicie bez powodu. Na szczęście obok jest mąż który podejdzie z chusteczkami, przytuli i pocieszy.
Samopoczucie na dziś - szczęśliwa, smutna, zła, rozespana, rozdrażniona, rozanielona, pełna miłości, obolała i to wszystko na raz... Eh, hormony hormony...
A jak reakcja męża? Skakał pod sam sufit czy stoicki spokój?