Z mężem oczywiście rozmawiam, na temat prób i naszych starań. On zawsze powtarza, że mnie kocha i że mam się nie przejmować - uda się to się uda, nie to staramy się dalej, a gdyby okazało się, że dzieci nie możemy mieć, to zawsze możemy adoptować.
Jestem mu bardzo wdzięczna za te słowa i to co dla mnie robi, ale... rozum swoje a serce swoje. Wiem, że ma racje. Wiem to... ale tak bardzo chciałabym mieć "swoje" dziecko...
Mogłabym też o moich pragnieniach porozmawiać z przyjaciółkami ale... dwie z nich dopiero co urodziły (miesiąc i dwa miesiące temu). Z nimi teraz nie da się rozmawiać o niczym innym jak o dzieciach. I za każdym razem pytają się kiedy ja będę miała dziecko (a to strasznie boli). Inne przyjaciółki/koleżanki? Cóż kolejna nie chce mieć dziecka, wiec nie rozumie mojego bólu. Następna jest w rozpaczy po rozstaniu (planowali ślub) i każde wspomnienie o moim ślubie, staraniach itp. bardzo ją boli.
Inne koleżanki? Nie jestem z nimi na tyle blisko, aby o tym swobodnie rozmawiać.
Dlatego, postanowiłam pisać tutaj. Przed obcymi ludźmi, którzy tak na prawdę nie wiedzą kim jestem. Mogę pisać jako anonimowa kobieta. To dodaje mi trochę pewności, oraz pozwala napisać to czego boje się powiedzieć wprost (nawet mężowi).
Pragnę się tylko wygadać i... mam nadzieję, że pisanie tu chodź trochę mi pomoże.
Ostatnio w czasie mojej przerwy w pracy, wpadła do mnie na chwilę koleżanka - szła ze swoim maluszkiem (miesiąc temu urodziła) na kontrole do przychodni niedaleko mojej pracy. Oczywiście nie obyło się bez tradycyjnych pytań - kiedy wasze? chcesz małego potrzymać? itp... Na szczęście moja przerwa się kończyła... Wiem, że ona nie miała złych intencji. Ale... gdybym wzięła to dziecko na ręce, chyba bym nie wytrzymała...
Za to wczoraj...
Moja ciocia urodziła dwa tygodnie temu. Do tej pory jakoś się migałam od odwiedzenia jej - wpierw ona w szpitalu była, a jak wyszła to mój mąż był w delegacji. No ale w końcu trzeba było ich odwiedzić. Poza tym jestem mamą chrzestną jej starszego (ma 2 lata) syna - Piotra. Długo się psychicznie przygotowywałam - byłam pewna, że da mi Małego na ręce, albo że będzie mnie namawiać abym go nakarmiła (Mały je z butelki). W końcu gdy Piotr był mały to tak robiła... Na szczęść Maluszek przez całą naszą wizytę spał.
A ja? Jak zawsze zostałam zaciągnięta do zabawy - budowanie domku z klocków, potem ułożyliśmy wokół domków tory kolejowe. Nawet mój mąż się do nas przyłączył...
I oboje nas ogarnęło takie dziwne uczucie... Z jednej strony byliśmy "szczęśliwi", fajnie się bawiliśmy a z drugiej... czuliśmy pustkę i lekki żal, że to nie "nasze".
No i wtedy na scenę wkroczył Wujek ze swoimi tekstami... "Jak ładnie się bawicie","Skoro tak dobrze idzie wam opieka, to... kiedy swoim się zajmiecie", "No to na kiedy mamy zbierać pieniądze na prezent?". Ciotka zaraz też się przyłączyła...
Ciężko było mi zachować pozory - odparłam jak zwykle, że na razie studia chce skończyć, że nie dam rady pogodzić wychowania dziecka, studiów i pracy takiej jak moja...
Wizyta uległa skróceniu. Powołaliśmy się na psa. Że długo już sam w domu. Że to jego pora spaceru. Ale... za tydzień znowu do nich jadę - raz w miesiącu jadę do nich na całe popołudnie i zajmuję się Piotrem - bawimy się w domu, chodzimy na spacery itp (uważam, że jako chrzestna mam pewne obowiązki). Nie wiem jak kolejną wizytę zniosę. Oby Maluch znowu spał cały czas...
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 grudnia 2013, 08:38
Ból jajników mija, szyjka zaczyna się obniżać i zamykać, a temperatura... dalej stoi w miejscu Czyży szykował się cykl bezowulacyjny... Mam nadzieję, że nie...
Tak bardzo bym chciała, aby jutro temperatura jutro rano podskoczyła. Żeby tym razem się udało... To byłby najpiękniejszy prezent jaki można sobie wymarzyć na święta.
To jedyne czego teraz pragnę...
Czas się przygotować na cykl bezowulacyjny... Może to i dobrze. W końcu okres ma mi wypaść gdzieś w okresie świąt. Lepiej teraz pocierpieć, że na bank nie będę w ciąży niż wpaść w deprechę podczas wigilii...
Teraz jak mierzę temperaturę to naszła mnie jedna myśl. A może ja ostatnie cykle też miałam bezowulacyjne? Co prawda mam okresy regularnie, ale.. znając moje "szczęście" należę do tej garstki która mimo braku owulacji ma regularne cykle...
Cóż... zaczekam do końca tego cyklu. Potem poobserwuje kolejny. Jak znowu przebiegnie bez owulacji, wtedy idę do lekarza. Bo, to że ten cykl będzie bezowulacyjny to już wiem... Takie już moje zakichane szczęście...
Przedostatniej nocy dość często się budziłam. I miałam dziwne sny. A raczej jeden sen. Śniło mi się jedno i to samo, tyle że w różnych... "odsłonach". Śniła mi się pobudka i... poranne mierzenie temperatury. Raz skakała niewyobrażalnie do góry (40 stopni), innym razem termometr mi tam utknął, innym razem pękł...
Na szczęście dziś już w miarę normalnie spałam. Obudziłam się tylko raz koło 5. Za to bzdury mi się dalej śniły... No i podobno strasznie się wierciłam (mąż tak twierdzi). Więc dzisiejszą minimalnie wyższą temperaturę uważam za skutek niespokojnego snu i wiercenia się...
Tak czy siak, teraz pozostaje teraz tylko czekać i mieć nadzieję.
Sutki bolą przy dotyku; lewa pierś się powiększyła, krzyże zaczynają boleć, brzuch już pobolewa, do tego dochodzi osłabienie i ogólne zmęczenie.
Wiecie co jest najgorsze? Że moje wszystkie objawy przed-okresowe pokrywają się niemal w 100% z pierwszymi objawami ciąży (nie licząc oczywiście zatrzymania miesiączki). No ale, objawy ciąży nie pojawiają się po 3-4 dniach, wiec... czas szykować się na okres...
Tak czy siak, teko detektora nie biorę zbyt poważnie - takie objawy mam zawsze przed okresem... Co prawda z różnym stopniem nasilenia, ale z takim jak mam teraz już kiedyś miałam. I okres który po tych objawach przyszedł był najgorszym jaki miałam - z bólu mdlałam/wymiotowałam. Żadne leki nie pomagały bo i tak je zaraz zwracałam. Dopiero na pogotowiu mi podali leki domięśniowo i się polepszyło. Dlatego też zaczynam się obawiać. Jak małpa przyjdzie teraz gdy męża nie ma, a ja sama w domu... chyba się do rodziców na parę dni przeniosę.
Pozostaje czekać...
A ten głupi detektor pokazuje 36/100 punktów i 35% na pozytywny test. I to mnie dobija. Bo czuje że nic z tego. Że nie ma już po co nadziei żywić. Dobijające to jest
Cóż... przynajmniej nie w święta. Do świąt już nie będę obolała. A po świętach do 7 stycznia mam urlop - w czasie którego będzie owulka. Może tym razem nam się uda.
W trakcie świąt było źle - zwłaszcza, że było dwoje małych dzieci (2 latek i 2 miesięcznik). Aluzje, pytania, dowcipy, wszystko wokół jednego tematu - kiedy wy będziecie mieć malucha. Jakimś cudem to przeżyłam.
Ale dziś... cóż okres się zbliża, a więc staje się płaczliwa i bardziej wrażliwa... I właśnie dziś w pracy odwiedziła mnie koleżanka z 2 miesięcznym synem, zachwalając macierzyństwo i dopytując się kiedy ja będę miała swoje. Potem u rodziców (dziś ich odwiedziłam po pracy) wysłuchałam jak to koleżanka mamy z pracy dostała cudowny prezent pod choinkę od swojej zamężnej córki - zdjęcie usg wnuka przewiązane karteczką z podpisem "mam tylko 2 cm a już sprawiam mamie problemy". I na koniec... koleżanka dzisiaj urodziła...
A ja siedzę i czekam na okres... i mam ochotę po prostu strzelić sobie w łeb...
Czemu wszyscy uważają, że to coś dziwnego, że 4 miesiące po ślubie nie jestem jeszcze w ciąży?! Czemu nie mogą dać mi spokoju?! I kto im dał prawo wtrącać się do mojego życia i mojej sypialni?!
Mam dość... gdyby nie to, że jutro (jak co dzień zresztą) jadę autem do pracy, to poszłabym się upić... A tak... po prostu wszystko pierd**e... nie mam siły się uczyć do kolosów//egzaminów. nie wiem jak jutro znajdę siłę by wstać... Mam po prostu wszystkiego dość...
To czekanie w końcu mnie dobije...
Elinka85 -> zwracałam już uwagę lekarzom, ale żaden lekarz jej nie stwierdził. Co prawda laparoskopii czy innego specjalistycznego badania mi nie robili, ale po usg stwierdzili, że nic nie ma.
Co jeszcze chciałabym powiedzieć? A no niewiele - dziś 11 dc, czyli powinien się nowy zacząć. Na okres już się czuję, ale... jeszcze nie dostałam. Testu nie robię - temperatura wcześniej wyglądała zachęcająco, ale teraz spadła na łeb na szyję... Pozostaje czekać
Na razie za radą lekarki rodzinnej idę zbadać co innego. Zasugerowała bym zrobiła proste badanie z krwi na chlamydie - ona co prawda głównie srogo płciową się przenosi, ale... można się nią również na basenie zarazić... No i przy okazji jednego kłucia chce z mężem zrobić kilka prostych podstawowych badań aby stwierdzić, czy z nami na pewno wszystko ok.
Ale to wszystko dopiero w przyszłym tygodniu jak... okres mi minie... Teraz idę po herbatkę i tabletkę i... czas do pracy.... Trzymajcie za mnie kciuki abym w pracy nie zdechła....
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 stycznia 2014, 08:57
Po prostu już nie mam z nimi siły... Nie ważne o czym rozmawiamy, oni i tak zawsze temat dziecka i mojej ewentualnej ciąży wplatają... A ja czuje się pod presją całej rodziny. No i jeszcze ciotka wysyłająca mi co chwile zdjęcie chrześniaka i jego młodszego brata... A i nie zapominajmy o facebookowych mamuśkach wrzucających 50 zdjęć swoich dzieci dziennie... Miałam taką jedną znajomą - z czasów podstawówki, teraz kontakt praktycznie zerowy. Urodziła i od tego czasu codziennie wrzucała po kilkadziesiąt zdjęć swojego dziecka w stylu:
- zarzygane dziecko z podpisem -> "Małemu Wojtusiowi chyba nie smakowało"
- dziecko od pasa w górę a obok pampers zasra... -> "Mały Wojtuś zdobił zdrową kupkę *.*"
- 20 zdjęć dziecka jak leży w wózeczku, każde z innej perspektywy i obarczone podpisami -> "Wojtuś z przodu/boku/góry/po skosie/itp :*"
Jak ją wywaliłam ze znajomych od razu napisała - czemu. Jak stwierdziłam, że mam dość oglądania zdjęć jej dziecka stwierdziła, że po prostu jej zazdroszczę takiego cudownego dziecka i jestem bezduszną dzi**ą. Skąd się tacy ludzie biorą?
A ja jutro/pojutrze idę się kłuć... A jak otrzymam wyniki to idę do nowego lekarza (trochę mi ich na forum poleciłyście ). No i wczoraj mi też testy ovu przyszły - co prawda skok temp potwierdza ovulkę ale lekarka (rodzinna, ta sama co mi komplet badań zleciła) stwierdziła, że testy też warto robić, tak na wszelki wypadek.
Trzymajcie kciuki
Ostatnio mam straszne wahania nastrojów. Przedwczoraj miałam mega płaczliwy nastrój - do pierwszej w nocy siedziałam i płakałam praktycznie bez powodu (mój kochany mąż też nie spał tylko mnie tulił). Wczoraj mnie wszystko denerwowało, a dziś... rano zadowolona a teraz smutek mnie dopadł... No i to cholerne zimno.... Nie lubię izmy, jest taka... zimna. Siedzę praktycznie przyklejona do kaloryfera. W pracy osoby w krótkim rękawku chodzą lub w długim, a ja? Ja mam podkoszulek, długi rękaw i sweter i... mam gęsią skórkę... Głupie niskie ciśnienie
Mamy bardzo podobną sytuację. Ślub, starania przed ślubem i te wszystkie niepowodzenia i zawody. Ale nam też się uda :)
pozdrawiam powodzenia!
bedzie dobrze, zobaczysz doczekamy sie w koncu ukochanego malenstwa :)
Heh, my jeszcze oficjalnie się nie staramy, ale ja marzę o tym, żeby być mamą i widzę, że mój mąż też, tylko on chce mieć wszystko idealnie poukładane, bo sam nie miał lekkiego dzieciństwa, dlatego teraz chce zapewnić nam spokojne życie. Też jestem zaledwie prawie 4 miesiące po ślubie. Dobrze, że piszesz. Z własnego doświadczenia wiem, że to pomaga :)
wiem co czujesz kochana ja też zaczęłam tu pisać na ovu z obcymi dziewczynami bo one wiedzą co czuję i o co tak wogole chodzi ! większosć koleżanek z ktorymi mogłabym porozmawiać ma już dzici i zaszły jak tylko zaczęli planować wiec one raczej nie zrozumieja ze my juz tyle czasu i nic .. :(
Czytając ten wpis miałam wrażenie, że czytam o sobie. Popłakałam się ... wiem, może to głupie ale jestem strasznie wrażliwa na punkcie ciąży, starań, problemów i tego, że jak mąż mówi mi, ze mnie kocha i chce tylko mnie. W głębi serca wiem jak bardzo pragnie dziecka. Widzę jak patrzy na innych kolegów, czy obcych mężczyzn bawiących się ze swoimi synkami i córeczkami.