X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Mam to gdzieś... ;)
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5 ››

25 września 2014, 21:02

trzy piękne pęcherzyki kurwa!!!! endometrium idealne! i grzybica.... co mój gin na to? "nosz k.......!"
to miłe z jego strony że też się wkurwił, i w ogóle chyba mi już na mózg siada bo nawet mi się wydał przez to atrakcyjny jako mężczyzna. Ogólnie ten mój gin jest przystojny, w atrakcyjnym dla mnie wieku i tak samo jak ja mocno zdeterminowany aby "zrobić" mi dziecko ale ogólnie zawsze to miałam w dupie. To pewnie przez ten jego dzisiejszy wkurw, zdecydowanie i - jak to określił - pełną gotowość.
Ehhh....
Na koniec moje duże oczy musiały się zrobić wyjątkowo wielkie i zaszklone bo próbował mnie pocieszyć mówiąc, że widać tak miało być, że mam się nie przejmować i "mam się trzymać", taaa..... poklepał po plecach a ja już wtedy wiedziałam, że po wyjściu z gabinetu wybuchnę płaczem. I tak było, musiałam..
Za dużo dziś miałam emocji... od rana nerwy w pracy a potem to.
W pracy każą mi ściemniać klientów, sprzedajemy produkty na których produkcję nas nie stać. Zajebiście nie? Kto by spokojnie wytrzymywał w takich warunkach? Siedzę na bombie atomowej i czekam kiedy wybuchnie. A nie mogę się zwolnić bo zarząd firmy strasznie na mnie liczy, bo nie ma nikogo innego kto mnie zastąpi. Celowo mnie ostatnio awansowali żebym się bardziej utożsamiała z problemami firmy.
W dupie mam to wszystko...
Chcę świętego spokoju. Na jutro wzięłam specjalnie urlop żeby spokojnie zrobić IUI. I lipa. Jadę za to na weekend nad jezioro, odpocząć, pomarzyć w ciszy i spokoju.
ENTER

29 września 2014, 13:47

Wczoraj powiadomiłam mojego m o moich przyszłych cudownych planach oszczędnościowych. A mianowicie wymyśliłam, że po urodzeniu 1 dziecka (o ile w końcu się pojawi zanim na dobre szlag mnie trafi) nie będziemy się zabezpieczać. W ogóle. BO PO CO? Bo tak w ogóle to chcielibyśmy mieć dwójkę. Szkoda tylko, że z pierwszym nie możemy wystartować.
Cholera jasna, po kilkunastu miesiącach starań bez efektu i sexu w dni płodne, jaki jest sens wydawania kasy na gumki czy pigułki?? Zaden!
Jak sobie pomyślę ile kasy na to niepotrzebnie wydaliśmy....
Człowiek taki głupi w swojej niewiedzy.
Ale za to ile zaoszczędzimy. ok 30 zł miesięcznie przez x-miesięcy, przez x-lat, może wyjść z tego fajna wycieczka ;)))))
Plusy dodatkowe, zero gumek (chyba żaden facet ich nie lubi), ja nie będę się niepotrzebnie "blokować" pigułkammi. Naturalny cykl bez sztucznych hormonów.
Jaka jest szansa że nie zabezpieczając się zajdę?? ;) hahahaha, taaaa, śmiechu warte.
W sumie to będzie duży komfort, już nigdy nie będę musiała martwić się o antykoncepcję.

Ciekawa jestem dzisiejszej wizyty :/ gin sprawdzi czy któryś z pęcherzyków pękł. Mam co do tego obawy bo już kiedyś miałam taką historię u innego gina, że zaglądał mi tam w 15dc, czyli teoretycznie już po owulacji, i powiedział, że nie widzi ciałka żółtego. Czyli że pęcherzykł nie pękł. Czyli że cykl bezowulacyjny, czyli że dupa blada :((((
Przed IUI wprawdzie dostanę jakiś tam zastrzyk na wywołanie pęknięcia, ale nie o to mi chodzi. Chcę wiedzieć czy moje pęcherzyki potrafią same z siebie pękać, wiecie o co kaman.
Póki co mój man uważa, że poległ na całej linii jako mężczyzna, ale może z mojej strony też są problemy. Pęcherzyki są, jajowody drożne, tempka regularnie wzrasta w drugiej fazie cyklu, tyle tylko wiem.

29 września 2014, 22:07

A więc jestem po wizycie u gina i co się dowiedziałam?.....
Wtedy nad ranem w sobotę, kiedy mnie tak strasznie bolało, miałam istną erupcję!
Wszystkie trzy pęcherzyki pękły jak jeden mąż!!! :O
Jestem w szoku! :D
Tym razem gin był już mega wkurwiony, taka okazja, potrójna szansa! I dupa, zmarnowana. Ja już zaczęłam się śmiać z niego jak przeżywa. Cieszyło mnie przede wszystkim to że te pęcherzyki pękły, same, bez dodatkowych wspomagaczy, i to na dodatek wszystkie. Tego się nie spodziewałam. Powiedział że po tych pęknięciach mam mnóstwo płynu w macicy jakbym miała jakiś torbiel i że nie dziwne że mnie bolało.
Szok! Cudowne ale i trochę przerażające. Trojaczki? :) Jezu. Ja chciałam jedno dziecko narazie. Dwa też byłoby fajnie. Ale trójka?? Gdyby tak wszystkie się zapłodniły i przyjęły.... strach się bać hehehe ;)
Jak powiedziałam mojemu m o pęknięciu wszystkich trzech pęcherzyków to normalnie się przeraził hahaha :D
Cieszę się :) chociaż jedna fajna wiadomość w tym zasranym dniu.
Ciekawe ile pęcherzyków będzie za miesiąc.
Rany, tyle jeszcze czekania... ehhh..

5 października 2014, 01:59

popieprzony dzień, popieprzony świat...
dobijcie mnie!
stresy mnie ostatnio zżerają, zaczynam mieć problemy ze snem. Koszmarny okres...
Kiedy się poprawi?...

6 października 2014, 12:45

To był jeden z najgorszych weekendów w moim życiu, jestem całkowicie wyprana z energii życiowej. W pracy się sypie, moja rodzina mnie dobija, chciałabym uciec przed nimi na księżyc. W ten weekend miałam kontakt z rodzicami, następny będzie dopiero w święta więc powinnam się uspokoić, mam ok 3 mce relatywnego spokoju. Wesele... chciałam je zrobić do końca grudnia ... ale nie mam zupełnie ochoty na rodzinne imprezy. Przykład. Mój "wspaniały" dziadek potrafi powiedzieć o mnie w towarzystwie, w mojej obecności, "ona jest już sucha, ona już dzieci mieć nie będzie". Nikomu z rodziny nie mówiliśmy że od dłuższego czasu się staramy...
Kiedyś chciałam żeby tato zaprowadził mnie do ołtarza. Teraz nie widzę takiego sensu. Jest szowinistą i mizoginem. I tak tego nie doceni.

Jedynym prawdziwym wsparciem jest dla mnie mój m. Nie musze mu nic mówić a on wie kiedy coś ze mną nie tak. Martwi się, pociesza mnie, próbuje rozśmieszyć jeśli mam zły humor. Kocham go za to jak się mną opiekuje kiedy jestem chora. Nikt się tak mną nie opiekował od wielu, wielu lat. Rodzice wyjechali do Niemiec za pracą jak miałam 'naście lat, od tego czasu mieszkałam sama z dwojgiem młodszego rodzeństwa. Wyjechali przez problemy finansowe. Mieli straszne długi, byłam sama, młoda, przerażona i było mi wstyd.
Ostatnimi czasy wygarnęłam rodzicom, że teraz zarabiają dobrze, wygramolili się z problemów, ale nadal nic nie oszczędzają. Żyją z dnia na dzień. I śmiertelnie się na mnie za to obrazili. Ja jestem nauczona oszczędzania na czarną godzinę. Oni doprowadzili rodzinę do kryzysu a i tak nic się nie nauczyli. Mamy tak skrajne poglądy na życie że to aż boli. Ich krytyka zawsze strasznie mnie dobija i rozstraja nerwowo, chyba wolę uznać że rodziców już nie mam. Oni żyją w swoim świecie, ja w swoim.
Miewam ostatnio problemy z zasypianiem, albo koszmary senne, budzę się zaryczana. Związane to było pewnie z wizytą rodziców w ten weekend. Nie wytrzymywałam już tego napięcia. Na szczęście już sobie pojechali. Konfrontacja odbębniona.
Dziś w pracy szef się mnie pyta czy mam jakieś problemy, czy może mi w czymś pomóc bo bardzo źle wyglądam..
Nie będę z nim o tym gadać. Wolę o tym napisać tu w pamiętniku na ovu. Jestem wykończona emocjonalnie i nie będę z nikim o tym gadać.

CZy doczekam się w końcu ciąży? Czy odmieni ona moje życie? Czy zmieni priorytety? Czy sprawi, że wszystkie dotychczasowe troski znikną jak śnieg na wiosnę? Czy przestaną mnie wtedy obchodzić inni? Czy da mi szczęście absolutne? A reszta świata przestanie istnieć? Czy wtłoczy mi nowe, świeże powietrze w moje ściśnięte, zduszone płuca?
Chciałabym stracić głowę dla czegoś tak pięknego jak dziecko, moja własna kochająca się rodzina. Zająć się miłością i opieką a nie dręczącymi myślami o problemach w pracy, kłótniach z rodzicami itp.
Czy doczekam się w końcu?
Jest mi ostatnio tak źle... wierzę że teraz może być już tylko lepiej.

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 października 2014, 12:49

14 października 2014, 12:33

Rany, ale ten czas szybko ucieka, wyjątkowo jakoś w tym miesiącu. Chyba dlatego że miałam głowe zajętą innymi "problemami". Dopiero co przeżywałam straconą szansę na IUI, nie obejrzałam się a tu już kolejny miesiąc i ocena owulacji za tydzień. Z tego wszystkiego zapomniałam wcześniej zadzwonić i umówić się na wizytę, ale na szczęscie spokojnie jakiś termin się dla mnie znalazł.
Kurcze, o dziwo - tyle miesięcy się już staramy, świadomie próbujemy spłodzić potomka, ale jakoś tak mam wrażenie teraz przed IUI, że nie wszystko zdążyłam zrobić przed ciążą z tych rzeczy które chciałam lub powinnam zrobić. Jakoś tak siedzę mocno w przekonaniu że ta IUI pomoże, że skutkiem będzie ciąża. A skoro zaraz będę w ciąży to powinnam była wcześniej.... - no i się zaczyna.
Zdążyłam już kiedyś, wczesniej, sprawdzić kręgosłup. CZęsto mnie bolał, dodatkowo mam skoliozę i lordozę albo jakieś tam inne -ozy. Jest ok, tylko muszę ćwiczyć kręgosłup. Stąd mój pomysł na pilates. Teraz nie chodzę, ale chciałabym wrócić.
Sprawdziłam serce bo czasami jakieś tam dziwne rzeczy mi się robią, kołatania, wrażenie uciekania powietrza. Bynajmniej wad serca nie ma, chociaż mam zalecenie do dalszych badań bo lekarz nie umiał określić przyczyny tych kołatań.
Moja tarczyca jest pod kontrolą, utrzymuję odpowiedni poziom TSH.
Do dentysty udało mi się zapisać na jutro, mam parę drobnych ubytków, niech zajrzy, jak trzeba coś zrobić to niech robi. Nie wiem ile jest prawdy w tym że zęby w ciąży się szybciej psują ale wolę nie ryzykować i chuchać na zimne.
Mam sklonność (po mamie) do kurzajek. Jedną wieloletnią kurzajkę z dłoni udało mi się w końcu wyeliminować kwasem salicylowym. Ledwo ją usunełam to zauważyłam nową, małą na stopie, pierwszy raz, wczęśniej mialam tylko na dłoniach. Próbowałam ją ostatnio wytępić, wydawało mi się że po temacie ale wczoraj zwątpiłam czy się nie odnawia. Ehhhh....
Miałam w ogóle wybrać się do dermatologa z innymi tematami, ale w ciązy jakiekolwiek zabiegi są niewskazane. I większość leków też.
No i moja koleżanka pochwaliła się ostatnio zabiegiem, o którym ja marzę już od ok 2 lat, tylko nie śpieszyło mi się wcześniej żeby ruszyć z tematem. Chodzi o depilację laserową. Wiem, może to głupie - "ale ma dziewucha problemy życiowe" ;)
Nie mam jakiegoś szczególnego problemu z owłosieniem, chodzi mi bardziej o komfort. Codzienne golenie latem całego ciała jest dla mnie piekielnie upierdliwe i zabiera mi mnóstwo czasu. Godzinę dziennie mieć a nie mieć? Nawet nie chce mi się liczyć ile to wychodzi w ciągu całego roku. Raczej sporo. I jak sobie pomyślę o gładkich nogach, pachach i bikini na wiele lat, bez konieczności codziennej kontroli, bez podrażnień, zapaleń mieszków itp to aż się rozpływam nad tą wizją. Po rozmowie z kol (bardzo polecała gabinet któremu średnio ufałam bo są najtańsi w moim mieście) jestem zdecydowana na maksa. Gdyby nie to że zaraz być może będę w ciązy to pewnie już bym się zapisywała na pierwsze sesje. I moja szwagierka też chce, bo też się napaliła.
Pomyślałam że fajnie też by bylo pozbyć się owłosienia na czas ciąży. Jak dobrze pójdzie to w lipcu będę w 9 m-cu, kto mnie będzie do tego czasu golił?? ;) Mój men? ;) Średnio to widzę, no ale jeśli tak będzie musiało być to tak będzie. A wtedy zrobię sobie depilkę po urodzeniu dziecka.
Szkoda, szkoda, spóźniłam się z tym tematem.

20 października 2014, 14:28

Boję się....
Nie wiem czego... ale czuję wewnętrzny niepokój.
Jutro idę na ocenę owulacji, jeśli pęcherzyk będzie odpowiednio dojrzały to dostanę zastrzyk na wywołanie w ciągu 24h owulacji. Czyli jeśli wszytko pójdzie zgodnie z planem to w środę IUI.
Martwię się. Nie wiem jak to wszystko będzie wyglądać, czy znowu coś będzie boleć... :/
W głowie mam taki chaos że masakra. Euforyczna radość i podniecenie przeplata się z przygnębieniem i odrętwieniem. Mam milion myśli na sekundę. Z rana miewam mdłości, mam problem żeby sobie zęby umyć. Dziś znowu rozstrój nerwowy.
Ryczeć mi się chce, najchętniej wzięłabym czwartek i piątek wolne, ale nie wiem czy da radę. W pracy mam jeden niewygodny temat do załatwienia, zwlekałam z tym tak długo jak się da. Ale powoli nadchodzi godzina "zero" i zdało by się to załatwić. Może jutro się za to wezmę, przestanie mnie wtedy to dręczyć :(
Nie wiem co tu ze sobą robić. Chyba pozostaje mi czekać na rozwój wydarzeń. Jedno jest pewne - jak IUI się nie uda zaleję się w trupa ;) Już jedna impreza ze znajomymi czeka w zanadrzu. Namówię też ludzi z pracy na wyjście bo mamy zaległą imprezę firmową, będzie w sam raz ;)
Tyle co mi przychodzi do głowy, nie umiem obecnie wymyślić nic rozsądniejszego ;)

21 października 2014, 12:28

Ale mnie nosi...
Nic mi się nie chce robić w robocie, jeszcze szefa nie ma to tym bardziej, motywacja zerowa!! Ale chyba zmuszę się, zorganizuję sobie jakieś zajęcie bo jeszcze 3 godziny musze czekać do wizyty u gina. Zawsze to szybciej zleci.
Wczoraj miałam ambitne plany porobić te zaległe trudne tematy, ale dziś bez szefa i tak nie mogę tego ruszyć. Więc kolejny dzień odkładania problemu ma usprawiedliwienie.

O rany, chcę już 15.40 :)

21 października 2014, 16:46

O kurwa, mnożę się na potęgę...
nie wiem ile tych pęcherzyków w sumie tak naprawdę było bo mi gin jasno nie odpowiedział na to pytanie, na usg widziałam 2 dominujące pęcherzyki na jednym jajniku, a na drugim widziałam 3 pęcherzyki, różnej wielkości. Gin powiedział, że wszystko super, endometrium ok, że najmniejszy z tych pęcherzyków ma 1,63 cm co już go kwalifikuje do IUI. Nie mówiąc o pozostałych pęcherzykach. Największy z nich ma 2,27 cm!
Kurwa, aż się boję owulki, toż to będzie istny armagedon... Pamiętam jak mnie bolało miesiąc temu gdy pękały 3.
A ile pęknie teraz?
Mam przyjść do niego za dwa dni, w czwartek po pracy, to będzie 13dc. Ostatnio owu miałam w nocy między 13 a 14dc. Jeśli w 13dc nie stwierdzi owulacji to dostanę zastrzyk na wywołanie, a wtedy w piątek IUI.
Jeśli jednak w 13dc stwierdzi owulkę to wieczorem spotykamy się na IUI. Trzeba będzie w międzyczasie donieść nasienie do spreparowania itd.
O rajusiuu, co to będzie, co to będzie....
:)

21 października 2014, 16:54

no dobra, trochę ochłonęłam...
Masakra, nie wiem co to będzie, co sie wydarzy, jakie będą skutki....
Chyba dostanę białej gorączki od tych stresów.
Mam tylko nadzieję że nie pękną wszystkie.... :/

21 października 2014, 20:56

chyba już załapałam jak to jest z tymi pęcherzykami, widziałam 5 ale tylko 3 z nich będą się nadawać jeśli już, te dwa pozostałe są za małe. Dostałam zdjęcie z usg i tam mam zmierzone 3 sztuki: 2,27cm, 1,65cm i 1,63cm.
Uff. No i super. 3 szt. jakoś przełknę, 5 to już gruba przesada.
Błagam, oby się udało chociaż z jednym. Jedno cudo mi zdecydowanie wystarczy ;) narazie ;)

27 października 2014, 11:48

Momentami czuję się jak w matrixie, tak jakbym siedziała obok swojego życia i patrzyła na nie beznamiętnie...
Drogi widzę dwie i obydwie wydają mi się prawie pewne.

Jedna droga mówi mi - nie udało się z IUI. W wyobraźni widzę, że jest jakiś zupełnie niezidentyfikowany problem który nie pozwoli mi tak poprostu po IUI zajść. Widzę wykres, który będzie znowu obiecywał ale jednocześnie będzie wyglądał tak samo jak wszystkie poprzednie. Wykres który na sam koniec wyśmieje moje nadzieje brutalnym spadkiem w dół.
Widzę oczy mojego gina, smutne oczy. Czy on kiedykolwiek się uśmiecha? A może smutny jest z mojego powodu? Bo jestem takim smutnym przypadkiem. Inseminacja przebiegła trochę w takim mistycznym klimacie, poważna mina gina, przyciemnione światło w gabinecie, ciche słowa gina o tym żeby teraz się przeżegnać, po zabiegu 10 minut w bezruchu i ciszy na fotelu, potem znowu smutne oczy gina i jego słowa "teraz trzeba się już tylko modlić".. no nie wiem, nie napawało mnie to optymizmem, miałam ochotę uciec stamtąd, schować się w domu pod kocem.
Nie chciałam żeby ktokolwiek znowu mnie krzywdził. Dlaczego piszą że IUI nie boli, dlaczego mnie pieprzone cewniki bolą? W artykułach o IUI piszą, że kobieta może ewentualnie czuć dyskomfort. Dyskomfort??! Dyskomfort to ja rozumiem np. wrzynające się stringi a nie cewnik w szyjce. Mało to ma wspólnego z dyskomfortem jak dla mnie.
No ale trudno. Da się przeżyć.
Siedzę sobie w domu czy w pracy i myślę o tym że jestem taką samą dziewczyną jak byłam, że pewnie nic się nie zmieniło chociaż przez 2 tyg będę się łudzić wizjami ciąży. Czuję się zwyczajnie i pewnie tak zostanie. Teraz zresztą za szybko by mówić o odczuwaniu czegokolwiek.
Jedyna różnica to (autentyczny) dyskomfort w macicy. Nie wiem czy jest to spowodowane "wielokrotną" owulką, czy lekami którymi mnie ostatnio faszerują, czy niezidentyfikowaną cieczą z plemnikami którą mi wprowadził gin podczas IUI. W końcu to też jakaś chemiczna nowość dla mojej biednej macicy. Brzuch spuchnięty, czasami rwie w dole tak że nie mogę się wyprostować.

Druga droga to ciąża.... Tak miło rozpływać się w przyjemności tej wizji. Z tego co mi się wydaje to pęcherzyków musialo mi pęknąć więcej niż jeden. A każdy dodatkowy pęcherzyk to dodatkowe procenty szans na powodzenie. Jeśli czytam gdzieś że IUI to 20% szans to od razu mi się sumuje - 3 pęcherzyki to 60%. Czyli więcej jak 50% szansy na powodzenie? Czy to oznacza że już nie jestem starą JA? Bycie kimś innym, kimś nowym, nowa JA, przyszła matka nowego człowieka. Wizje całkowicie science-fiction. Bycie tym kimś innym, nowym, w ciąży, to jakby życie w innej rzeczywistości, w innej czasoprzestrzeni. To kosmos.
Nie umiem powstrzymać uporczywych myśli czy moja komórka jajowa jeszcze żyje czy już dawno po zawodach, czy juz się dzieli, czy już tych komórek jest 4 czy 8. Za chwilę będe się zastanawiać czy już się zagnieździło czy nie. A wtedy zacznę doszukiwać się subtelnych sygnalów. Wyobraźnia zacznie działać na pełnych obrotach.
Czy siedząc tu i pisząc mam już w sobie życie?

Ostatnie kilka dni monitoringu to był istny szał, tyle co się naoglądałam w krótkim czasie mojego gina to jeszcze z żadnym lekarzem, od czasu pobytu w szpitalu, tak nie miałam. On przestał nawet brać ode mnie kasę. No ale sama IUI to już kosztowała ładnie - 100zł zastrzyk, 700 zł zabieg. W piątek byłam u niego 3 razy, raz monitoring, potem z próbką nasienia, potem już zabieg. Teraz mam do niego przyjść dopiero kiedy potwierdzę ciąże na dwóch betach lub spotkamy się na nowym monitoringu cyklu... Tyle czasu "niewidzenia się", normalnie już zaczęłam tęsknić ;) hehe
On podchodzi bardzo indywidualnie i osobowo do pacjentek, przynajmniej ja się tak czuję, a słysząc w poczekalni jak się odnosi do innych pacjentek to nie jestem odosobnionym przypadkiem. W dniu inseminacji dzwonił do mnie opieprzając mnie gdzie się podziewam bo już czas a nie ma mnie jeszcze w gabinecie. Jak stary "wujek dobra rada". Szczerze to nie wiem czy mi się to podoba. Fajnie że wszystko tak przeżywa ale nie wiem czy jego zaangażowanie za bardzo nie narusza mojej strefy intymności, spoufalenia itd. Chyba polska służba zdrowia w której istnieją tylko przypadki a nie ludzie/pacjenci tak mnie skrzywiła, że każde odstępstwo od normy mnie dziwi i płoszy.

Dziwią mnie ludzcy lekarze, to niedobry znak ;) Zdziwiła mnie też fala sympatii i wsparcia od innych lekarzy zaznajomionycyh z naszymi problemami z poczęciem. Po ostatniej wizycie u mojego rodzinnego (byłam po receptę na euthyrox i z bólem w karku), kiedy opowiedziałam mu cała moją historię starań i o planach z iui, zaskoczył mnie mega pozytywnie bo zażyczył sobie abym przyszła do niego pochwalić się gdy już nam się uda. Obcy facet, nigdy żadnego ciepłego slowa od niego nie było, a tu nagle chce abym podzieliła się z nim swoją radością. Drugi przykład - mój facet przed IUI chciał wziąć chorobowe, żeby być do dyspozycji o każdej porze itd. Ale nigdy nie załatwiał takiego "lewego" chorobowego i nie wiedział jak tu zagadać do swojego lekarza żeby mu dał. Mówię mu - powiedz prawdę, że staramy się o dziecko, jestem przed zabiegiem i jesteś mi potrzebny na miejscu. I tak zrobił. I o dziwo lekarz z wielką chęcią mu to zwolnienie dał, nawet chciał mu wpisać wiecej dni niż potrzebowaliśmy. Opowiedział też prywatne historie ze znajomymi który też się starają.
Niepłodność to dziś coraz popularniejsza choroba.... trafia się wszędzie, w każdej rodzinie albo u znajomych rodziny. Zwracamy uwagę na to że mnóstwo kobiet zaciąża a my nie możemy, ale popatrzmy też w drugą stronę, w kierunku mnóstwa kobiet i mężczyzn którzy mają z tym problem.
Jest nas coraz więcej...

29 października 2014, 11:53

Kurcze, wczoraj mój Narzeczony mi znowu przypomina, że nasz ślub miałam zorganizować. Pyta ile chcę czekać? żeby było już brzuch widać?
Tak, zostawił to wszystko na mojej głowie ;) Jemu i tak bez różnicy, gdzie, z kim, jak i co.
Ja do niego - To zrobimy wesele po urodzeniu dziecka.
A on - Absolutnie nie, nie chcę tyle czekać. Bo potem znowu będziemy odwlekać w nieskończoność.

Ehhh wizja jest taka, że jeśli faktycznie zaszłam to szykuje mi się pospieszna organizacja tego wszystkiego. Najgorszy problem mam z siostrą, ona siedzi za granicą i prosiła żebym jej dała znać o ślubie minimum 3 miesiące wcześniej bo bilety później są drogie a ona nie szasta kasą. :/ Głupio by było gdyby się okazało że przez brak kasy moja siostra nie doleci na mój ślub, zwłaszcza że ma być świadkową. Nie wiem ile te jej bilety kosztują tyle że to jest człowiek który balanguje i nie ma oszczędności na czarną godzinę. Do Polski też jej nigdy nie jest spieszno, wyjechała gdzieś z 4 lata temu i od tej pory była w Polsce chyba tylko 2 razy jeśli dobrze pamiętam.

No ale cóż, świat się na niej nie kończy, od 3 lat trąbimy że robimy ślub, był czas żeby sobie na ten cel odłożyć ;)
Jak nie doleci to trudno, będzie mi przykro, ale ważniejszy dla mnie jest mój przyszły mąż, jeśli chce mnie za żonę teraz to nie za bardzo mam wybór :) Jeszcze się chłopak rozmyśli i co wtedy zrobię hehehe :)))

No a jesli nie zaszłam to mam dodatkowy miesiąc czasu na wzięcie dupy w troki i podjęcie decyzji.
Sukienka ślubna i brzuch ciążowy - ta wizja mnie odstręcza. Nie chcę tego. Ślub to jedyna okazja w której absolutnie nie chciałabym się afiszować z brzuchem. Jak każda kobieta chciałabym wyglądać w tym dniu perfekcyjnie, tylko na tym mi zależy.
Z niewidocznej jeszcze ciąży z kolei bardzo się ucieszę, moja mama była w ciąży ze mną biorąc ślub i moja teściowa też była w ciązy z moim przyszlym mężem gdy brała swój ślub. Byłaby to więc piękna powtórka z rozrywki ;) hehe taka tradycja :)

Ehhh nie pozostaje mi nic innego jak oswoić się z myślą że to trzeba już teraz! Mój narzeczony nie będzie czekał aż urodzę. Będzie zły. Im dłużej bede zwlekac tym ja będe miała większy brzuch a wtedy ja będe zła jeśli w takiej wersji zaciągnie mnie przed ołtarz. Aby obie strony były zadowolone muszę się wyrobić gdzieś do stycznia.
Brrrr aż mnie wzdryga...
Chyba jesteśmy już za starzy na takie przygody ;) Ale ślubu chcemy. Chyba już się powtarzam ale naprawdę żałuję że Las Vegas jest tak daleko ;)

30 października 2014, 10:04

hahaha wczoraj pisałam o tym że chciałoby się nam już wesele zrobić a dziś się dowiaduję że moja siostra prawdopodobnie wybiera się w styczniu do rodziców do niemiec :D Mogliby wtedy razem dojechać do mnie do polski na ślub :D
To jest chyba jakieś zrządzenie losu :)))))
Trzeba się będzie wziąć w obroty żeby broń boże nie zmarnować takiej okazji!!..

c.d.n.
;)

12 listopada 2014, 11:36

trochę czasu mnie nie było, jeśli chodzi o pamiętnik.
Musiałam poukładać myśli, nie wróciłam do optymizmu i chyba juz nie wrócę, chyba że dojdę do następnego levelu z in vitro, który pobudzi znowu moje nadzieje.
Po ostatnim niewypale z inseminacją przeraziłam się na poważnie, ponieważ w mojej głowie pierwszy raz pojawiło się to straszne pytanie - "A co jeśli inseminacje i in vitro nam nic nie dadzą? Co jeśli się okaże że nie możemy mieć dzieci, że nigdy nie będziemy mieć swojego dziecka?"
Nigdy wcześniej tak na serio nie brałam pod uwagę tego że w ogóle nigdy nie doczekamy się dziecka. Zawsze gdzieś tam w głębi wierzyłam, że kiedyś się uda, że może długo będziemy czekać, że będą niepowodzenia po drodze itd ale kiedyś się uda. A teraz?.... Już nie wiem..
Ryczeć mi się chce za każdym razem jak o tym pomyślę.
O negatywnym teście z poprzedniego cyklu nawet nie mówiłam mojemu M, dlaczego? bo nie chciałam żeby mu było tak bardzo przykro jak mi :(( chciałam go chronić... Dopiero później się przyznałam, że zatestowałam. Jaki to ma sens? Nie wiem. Kto ochroni mnie przed przykrościami tego świata?? Bo ja już nie mam siły. Cały ten ciężar niepewnego jutro zalega mi na barkach i ciąży.
Jestem teraz przed drugą IUI, mój gin robi maksymalnie 3 więc na dobrą sprawę 30 bądź 31 grudnia w dniu spodziewanej @ dowiem się czy pozostaje nam wyjście ostateczne in vitro :((( Sylwester zapowiada się nieciekawie...
Końcówka roku to też ostateczna rozgrywka u mnie w pracy - firma miała być zamknięta w grudniu ale pewne tematy raczej przeniosą się jeszcze na styczeń, w grudniu za to kończy pracę mój obecny prezes, ucieka z firmy bo ma dość. Ja tez mam dość ale nie mam dokąd uciec :(( obecny prezes obiecuje mi cały czas że zapewni mi nową pracę, że mam się o to nie martwić. Ale nie mam nic na piśmie, nie wiem co będzie ze mną dalej to jak się mam nie martwić? Czeka mnie poważna rozmowa z preziem. Na dodatek w lutym kończy prace mój M. bo jego pracodawca tez się likwiduje.
Boję się, boję się jutra, tego że nie nigdy nie urodzę dziecka, tego że nie będziemy mieć pracy - a co dalej za tym idzie - pieniędzy na in vitro, że będę mieć dylemat i wyrzuty sumienia czy kontynuować starania od razu w nowej pracy? Przecież jeśli zajdę zaraz jak mnie zatrudnią to nie będe miała do czego wracać.
Wszystko jest nie tak jak planowałam, nie tak jak bym chciała, nie tak jak być powinno. Przepracowałam 10 lat zastępując wielokrotnie koleżanki które zaciążały, a sama zaciążyć nie zdążyłam, były też okresy kiedy wprost mi mówiono "teraz nie zaciążaj bo jesteś mi tu niezbędnie potrzebna".. Dałam z siebie wszystko w pracy, dałam swoją młodość i zdrowie.
Dziś to się kończy a ja zostaję z pustymi rękami... Cena lojalności, poczucia obowiązku ale przede wszystkim totalnej głupoty.
Po nieudanej IUI miałam myśli że jestem do niczego, że moje ciało zabije każde życie w macicy niczym niechcianego intruza. Bylo mi podwójnie przykro kiedy myślałam, że to przeze mnie mój M będzie do końca życia nieszczęśliwy bo nie dam mu tego czego oboje tak strasznie chcemy.
Po czasie trochę mi się odmieniło, zaczęlam się zastanawiać czy to może mój M jest tak strasznie "chory" że jego plemniki po prostu nie dają rady. To samolubne i egoistyczne z mojej strony ale ta koncepcja przyniosła mi trochę ulgi, ponieważ wiem że jestem w stanie "wybaczyć" mu jego ułomności, natomiast nigdy bym nie "wybaczyła" sobie, na dodatek bałabym się czy On kiedyś mi "wybaczy" brak potomka.

Skąd wziąć jakiekolwiek pokłady optymizmu kiedy z każdej strony trąci lęk i niepewność?
Moja psyche jest totalnie wyczerpana. Odsunęłam się od rodziny, odsuwam się od przyjaciół. Nie mam siły dla siebie, nie mam jej dla innych. Odechciało mi się organizować wesele. Jedyne czego pragnę to przytulić się i wdychać zapach skóry mojego M, zamknąć oczy i nie myśleć o niczym, przy nim czuję się bezpiecznie i błogo.
Zrobiłam się strasznie przewrażliwiona i miękka, bardzo łatwo i szybko w moich oczach pojawiają się łzy, wstydzę się ich więc chowam się z nimi.
Jedyny sposób teraz dla mnie to zapomnieć, przechorowałam swoje rozterki i bóle, teraz chcę tylko spokoju, nie myślę za dużo o IUI, nie chcę myśleć o "objawach ciąży", o tempkach, o nadziei. Nie będę więcej tego studiować. Moje serce jest już full, nie ma w nim miejsca na nowe emocje.
Styczeń da mi odpowiedź na wszystkie moje pytania ale już na niego nie czekam. Bo to kolejne tygodnie wyciągnięte z życia. Zamiast tego wolę zrobić coś pożytecznego dla siebie i dla mojego domu.
Wzięłam parę dni wolnego, porobiłam przez ten czas trochę porzadkow w domu, takich które czekały od miesięcy, dużo czasu zajęlo mi też zrobienie wieńca świątecznego, męczyłam się z nim 4 godziny ale efekt mnie zachwyca ;) jestem perfekcjonistką ale powiedzmy że zaspokaja moje standardy ;) Teraz czas na kolejne projekty: uporządkowanie i schowanie witka kabli przy kanapie, przejrzenie wszystkich płyt CD i oznaczenie zawartości, zgrywanie zdjęć, zakup ramek do ściany "reprezentacyjnej", a potem wywołanie zdjęć i zakup passe-partout, wymiana zasłon, uporzadkowanie nagromadzonych dokumentów, napisanie (w końcu) cv, reperowanie mojego zdechłego angielskiego, powrót do pilatesu.. Cudnych planów jest kilka, realizowanie ich sprawia mi wielką przyjemność tak jak wczorajsze porządki w szafkach rtv :)
Może szczęście to nie ocean tylko małe pojedyncze kropelki?...

Ehhh musze zadzwonić do mojego gina i się umówic na kolejny monitoring, mam nadzieję, że nie odbierze on tylko jego sekretarka bo nie chce mi się z nim dyskutować przez telefon o porażce :/ wrrrrr odbębnię to i będzie z głowy.

13 listopada 2014, 12:16

Wiecie co wam powiem dziewczyny moje kochane? Wy naprawdę pomagacie, wasze wsparcie pomaga.
Jak czytam komentarze moich wpisów to rozwala mnie wasze zrozumienie. Nawet nie sądziłam że macie aż taką moc ;)
Wczoraj zasypiając uśmiechałam się sama do siebie, czułam ulgę. Dziś rano się zastanawiałam skąd ten wczorajszy nastrój? Czasami tak mam że podświadomie, podskórnie coś czuję: smutek, żal, podniecenie czy radość ale nie wiem dlaczego dopóki nie zastanowię się nad możliwymi przyczynami, rozkladam emocje na czynniki pierwsze żeby zdiagnozować "skąd dochodzi sygnał" ;)

I dziś rano wyczaiłam, że chodzi o komentarze na ovuf.
Czasami jak coś napiszę to potem mam wyrzuty sumienia, że ciągle marudzę, narzekam, czasami klnę na potęgę, martwię się, że kogoś mogłam urazić, lub obrazić, wydaje mi się, że zaraz ktoś mnie skrytykuje, że nie mam racji, że głupio myślę, że jestem mięczara, że wyolbrzymiam, że przesadzam etc.
A potem wy mi piszecie, że rozumiecie, że macie tak samo... strasznie dużo to dla mnie znaczy. Bo wtedy czuję i wiem, że nie jestem sama, że moje emocje nie są wcale przesadzone, że mam prawo sie bać, martwić i nikt mnie za to nie skarci.

Poprawiłyście mi wczoraj humor. Prawie tak jak parę miesięcy temu jeden z moich pijanych "sąsiadów" ;;))) Szliśmy po schodach na górę bo się winda zepsuła, oczywiście "panie przodem". Po chwili Pan sąsiad zaczął bełkotać "yyy przepraszam..yyy czy mogę yyy Pani coś powiedzieć?" Ja "no słucham" Pan sąsiad: "yyyyy boo... muszę Pani powiedzieć... yyyy żeeee w tej sukienceee ..... yyy wygląda Pani po prostu MEGAAAA"
hehehehe śmieję się z tego do dzisiaj :)) facet ledwo nadążał za mną po schodach, pierwszy raz go na oczy widzę, sam ledwo na oczy widział, napruty jak świnia (ale taka kulturalna ;) ) a mimo to jakieś to takie wydało mi się miłe i sympatyczne :)) bo jeszcze nigdy nikt w życiu nie powiedział o mnie MEGA :D owszem, komplementy są ale to MEGA jakoś tak wyjątkowo zabrzmiało, nawet jesli wyszły z ust pijaczka. Urosłam chyba o 5 cm hehehe ;;;)))))
Tak mało trzeba żeby poprawić kobiecie nastrój ;)

A teraz jeszcze jeden motyw z pracy, z innej beczki.
Z moją firmą współpracuje jedna kobieta, 40stka, obecnie w zaawansowanej ciąży, drugie dziecko, na początku grudnia ma termin. Kobieta ta tak w ogóle jest laską nieprzeciętną, w ciąży wyglada dalej jak superlaska tyle że z brzuchem ;)I wracam dziś od niej do biura, prezio mnie podpytuje co tam u tej naszej ciężarnej. No to mówię że już już, dziecko za rogiem. A on do mnie z przebiegłym uśmiechem "No, to teraz twoja kolej.."
No ja pierdzieleeeee!!!!!! Ten sam prezio który jeszcze dwa, trzy lata temu mi mówił "Nie wywiń mi żadnego numeru, nie zachodź bo jesteś mi potrzebna". A teraz co???? Próbuję od półtora roku i dupa! On o tym oczywiście nie wie.
"No teraz Twoja kolej" - kurwa, marzyciel, wydaje mu się że to tak hop siup, a ja mam 20 lat, mój facet wystarczy że się do mnie mocniej przytuli a ja już będę w ciąży, bingo-dzidziuś. Taaaaaaa
Normalnie nóż się w kieszeni otwiera...
(...)
Ehhhhh...Pozostawiłam to bez komentarza, od razu zmieniłam temat na służbowy...... :///

21 listopada 2014, 11:36

Jestem wniebowzięta po wczorajszej IUI. Wszystko odbyło się w bardzo komfortowych dla mnie warunkach. Tak jak ostatnio narzekałam mojemu M że gin potraktował mnie bardzo ekspresowo i bez emocji na ostatnim monitoringu, tak wczoraj na IUI całkowicie mi to zrekompensował, był totalnie skupiony na mnie i zaangażowany. Miał dla mnie mnóstwo czasu, byłam jego ostatnią pacjentką, nie sprawiał wrażenia człowieka zmęczonego po całym dniu pracy, który marzy aby w końcu znaleźć się w domu, a wcale by mnie to nie zdziwiło.
Po zabiegu rozmawialiśmy o inseminacjach, in vitro, klinikach, bliźniakach, innych parach które prowadził itp. bite pół godziny. Mógł mnie spławić a zaczął opowiadać mi różne historie, zupełnie nie prowokowany do dyskusji, bo to co chciałam wiedzieć (pytałam o duphaston i luteinę) to już mi dawno na fotelu odpowiedział.
Pożartował, jest bardzo bezpośredni, szybko skraca dystans, raz mi mówi per Pani a raz per Ty. Żałuję że nie odwdzięczyłam się tym samym, ciekawe co on by wtedy na to ;) Zafascynowany jest tematami in vitro, chciał założyć klinikę u nas w mieście ale mówi że nie był w stanie przeforsować tego pomysłu dalej. Za to jego kolega ma klinikę w Poznaniu. I on sobie jeździ tam do niego obserwować, uczyć się. Kolega ma fajne zabawki, np. taki komputer na którym na około 15stu monitorkach obserwowane sa na bieżąco wszystkie zarodki! Czujecie taki temat? :D Widać jak komórki po zapłodnieniu się dzielą, na żywo, w tv :D widać które się dzielą, a które obumarły. Są np. cztery komórki, nagle buch! jest osiem :))) fajna sprawa, sama chętnie bym takie coś zobaczyła :)

Ale przejdźmy do konkretów.
Poprzednia IUI mnie bolała, byłam przez to wściekla bo czytałam że nie boli więc poczułam się oszukana, czułam wkładany we mnie cewnik, po wszystkim chcialam jak najszybciej uciec do domu, byłam wystrachana, zmęczona psychicznie i fizycznie. A wczoraj bóle poowulacyjne skutecznie przesłoniły wszystko, czułam odrobinę cewnik ale nie bolało, bardziej bolał mnie brzuch z powodu owulki, gin powiedział że szyjka jest pięknie otwarta, chyba to ułatwiło cały temat. Być może przy poprzedniej IUI szyjka już zdążyła się zamknąć.
Po IUI powinno się jeszcze poleżeć z 10 min, poprzednim razem poleżałam tylko 5 min, bo chyba gin nie wiedział co ze mną robić tyle czasu. A tym razem zagadałam go o duphaston i luteinę no i się rozgadał, a czas leciał i leciał, i dobrze ;). Oba te leki mają progesteron i widzę że część lekarzy przepisuje je na wzmocnienie pracy ciałka żółtego w drugiej fazie cyklu przy cyklach stymulowanych. Bałam się że może zaniedbaliśmy ten temat. Ale gin mówi że w Stanach tego już się nie robi, że nie ma czegoś takiego jak niedomoga ciałka żółtego, nie zostało to udowodnione a skoro nie zostało udowodnione to tego nie ma. Tak rozumują w Stanach. No dobra, niech mu będzie, skoro tak mówi to mu zaufam.
Ciekawostką dla mnie było to że przy in vitro stymuluje się kobiety w celu uzyskania około 15 pęcherzyków! Czujecie to?! To ja myślałam że moje 5 pęcherzyków to kosmos :) Opowiadał mi historie wielu dziewczyn ale najlepsza chyba jest historia jakiejś "Kasi", drobna, sympatyczna dziewczyna, która długo nie mogła zajść, w końcu się udało, mój gin robi jej usg i się okazuje że TROJACZKI! Oboje z ginem byli w szoku. Dziewczyna mdlała na fotelu, a gin mdlał obok, potem płakała i śmiała się jednocześnie a gin z nią :) Później jeden z płodów niestety obumarł, urodziła bliźniaki, parkę - chłopczyka i dziewczynkę :))))))

Co mnie zadziwiło to to, że wg mojego gina dużo par kwalifikuje się do rozmów z psychologiem. I nie chodzi tu absolutnie o "blokady psychiczne". Chodzi o opór przed badaniami, brak współpracy i porozumienia między partnerami. Oboje, i ona i on, powinni być zgodni co do tego jaki jest ich priorytet, powinni być w tym razem, powinni się zastanowić czy naprawdę chcą tego dziecka, powinni ze sobą rozmawiać, a nie że przychodzi co do czego, trzeba zrobić badanie nasienia a facet mówi "NIE, on tego nie zrobi i koniec kropka", albo trzeba zrobić hsg a kobieta mówi "NIE, może się uda bez tego, może jeszcze poczekamy", trzeba zrobić IUI a oni "NIE, to nienaturalne, popróbujemy jeszcze trochę po normalnemu", trzeba in vitro a oni "NIE, to nie jest rozwiązanie dla nas".
Miał kobietę która stojąc przed obliczem konieczności zrobienia hsg i badania nasienia zrezygnowała z jego usług, postanowiła poczekać. Nic to nie dalo. Zgłosiła się do kliniki, tam ją chcieli inseminować ale postanowili przy okazji sprawdzić plemniki i drożność. Okazało się że oba jajowody miała niedrożne. Straciła kupe czasu, a mogła go zaoszczędzić gdyby od razu zrobiła wymagane badania. Potem straciła jeszcze rok zanim się przekonali do in vitro. A wiadomo że czas działa na naszą niekorzyść.

To jest trochę przykre ale prawdziwe, każda z nas na pewnym etapie tej drogi trafia na jakąś blokadę, przeszkodę. Mi i mojemu M na całe szczęście póki co udaje się te blokady pokonywać. A było ich kilka.
Pierwsza blokada do pokonania dla mnie to była pierwsza wizyta u gina w sprawie naszej niepłodności. Nie wiem jak wy ale ja byłam przerażona, spanikowana, załamana i zażenowana, bo trzeba było powiedzieć na głos to co w głębi duszy męczyło "Mamy problem, nie możemy zajść". Po wizycie wyparowałam z gabinetu jak poparzona, z nerwów wybuchłam płaczem w aucie. Zaznaczam że to była wizyta u innego gina niż ten do którego chodzę teraz. Ten mój obecny to nawet świeczuszki aromatyczne stawia sobie na biurku i w przebieralni aby pacjentkom było milej i przyjemniej.
Druga obawa dotyczyła badania nasienia, bałam się reakcji mojego faceta. Oczywiście jak każdy facet stawiał opór. Odwlekał to badanie ile mógł, aż w końcu się poddał. Bałam się jak sobie poradzi z oddawaniem nasienia w klinice, w obcym otoczeniu, w śmiesznym pokoju z pornosami, taka sztuczna sytuacja. Okazało się że poradził sobie wyśmienicie - szybko i bezproblemowo. Miałam wręcz wrażenie, że jest z siebie dumny. Ja na pewno byłam z niego dumna i mu o tym powiedziałam, że był dzielny itd ;)
Potem bałam się hsg, no ale wiedziałam że po mojej operacji wycięcia wyrostka z zapaleniem otrzewnej jest to po prostu konieczność. Badanie było tak masakryczne, że nie wiem czy drugi raz bym się zdecydowała, musiało by mi naprawdę bardzo zależeć na drugim dziecku gdyby zaszła konieczność ponownego badania przed drugą ciążą. A póki co mówię dość ;) badanie odhaczone i dzięki Bogu nie muszę narazie robić drugiego.
Kolejny opór mojego mężczyzny wyrażał się poprzez zapominanie o witaminach :) Aż mu wyjaskrawiłam temat - ja biorę codziennie 6 i muszę pamiętać żeby brac je o odpowiednich porach przez całą dobę, a on o swoich dwóch (salfazin i selen, lub preparat mutliwitaminowy wszystko w jednym) nie potrafi zapamiętać mimo że go proszę. Powiedziałam, mu że nie będe mu więcej przypominać o tabletach, że powiniem się sam nad sobą zastanowić czy zależy mu na poprawieniu jakości spermy i uskutecznieniu IUI czy nie. Od tamtej pory sam pamięta. No! I tak ma być! ;)

No więc dziś jest już po wszystkim, teraz pozostaje tylko czekać, ale nie nastawiam się na sukces, za to oswajam się z koniecznością in vitro. Nie chcę w tym cyklu śledzić objawów, dobrze się też składa że abonament premium mi się kończy, i narazie nie będe wykupywać następnego, rzadziej będe sprawdzała temperaturę. Odpuszczam, co ma być to będzie, nie chcę o tym za dużo myśleć. Po nieudanej drugiej IUI zastanowimy się czy nie zrobić miesiąca przerwy na "odpoczynek" przed trzecią ostatnią IUI. Mój gin mnie błaga abym przyszła do niego wreszcie z ciążą, że nie może się tego doczekać :) Ja chyba jednak bardziej ;)
PLISSSS :)))))

24 listopada 2014, 13:23

Chodzę dziś po biurze nieszczęśliwa i nieprzytomna jak trup a prezio (wiedząc że miałam akcję szpitalową w weekend) mówi do mnie "oj, już nie przeżywaj tak"
nosz kurwa jego mać.... jestem tak wściekła na niego, na robotę tutaj, na debilne spotkania masturbujących się wzajemnie pseudointelektualistów, z których to spotkań nic nie wynika, na wstyd i upokorzenie jakie muszę znosić i w pracy i w szpitalu przez dziadka, który katastrofalnie zaniedbuje chorą babcię, na wszystkie pechy i nieszczęścia jakie mi się ostatnio trafiają.
Brakuje mi jakiegoś ujścia mojego olbrzymiego gniewu. Czuję się jak balon napompowany do granic możliwości, który nie może pęknąć. Albo jakby mi ktoś na klatce piersiowej usiadł, uczucie jakbym nie mogła złapać oddechu, jakbym nie mogła oddychać pełną piersią. Jakbym była zmiażdżona i zduszona, a w środku się gotuje.
Chciałabym spowodować trzęsienie ziemi żeby tak moim preziem wstrząsnęło porządnie bo ja swoimi rękami nie osiągnełabym pożądanego efektu. Chciałabym aby ziemia pękła i pochłonęła wszystkich debilnych pracodawców, hipokrytów, darmozjadów, niesprawiedliwców i krzywdzicieli tego świata!
Kobiety w pracy (niektóre, znam takie co się wyłamują) wypruwają z siebie flaki, żeby pracodawca był zadowolony, angażują się, utożsamiają, przeżywają całą sobą wszelkie sukcesy swojej firmy, biorą do siebie wszystkie niepowodzenia. Ufnie zaharowują sie licząc że świat im to kiedyś wynagrodzi. Cierpią chore przy biurku, zamiast płaszczyć dupę pod ciepłą kołderką na chorobowym. Nie biorą urlopu bo "teraz nie możesz". Ulegają sugestiom, że powinny pracować a nie myśleć już o ciąży, "przecież jesteś młoda", "masz czas", "na Twoje miejsce pracy są inni chętni".
Singielki, konkubentki, mężatki bez dzieci - dyskryminowane są w okresach świątecznych czy wakacyjnych. Przecież te dzieciate mają rodziny, dzieci, musza święta robić, a Ty bez dziecka zamknij mordę i siedź w robocie, rób za innych, one nie mogą - Ty możesz, Ty nie musisz nic robić w domu, nie musisz robić świąt, rodzina do Ciebie nie przyjeżdża. Możesz być niewolnikiem bo Twój status Cię do tego zmusza - bez dziecka, bez zobowiązań będziesz dyskryminowanym niewolnikiem.
Zaszłaś w ciąże? Też będziesz dyskryminowana. Będziesz z obawą myśleć o przyszłości zawodowej, finansowej.

Dupa dupa dupa dupa dupa gówno gówno gówno gówno gówno gówno

Mam ochotę złapać jakiś transparent, flagę, cokolwiek, i agitować, protestować, walczyć z systemem. Nie zgadzam się na niesprawiedliwość tego świata.

Chyba za dużo myślę...

1 grudnia 2014, 23:26

Poniższy wpis jest eskalacją totalnej beznadziejności i pesymizmu, nie radzę tego czytać nikomu, nie psujcie sobie nastroju. Piszę dla siebie i sama też nie będę tego czytać po napisaniu.

Poddaję się. Jestem spuchnięta, brzuch boli @owo, nie umiem znaleźć sobie miejsca w domu, nie wiem co ze sobą robić, nie udało się...
Tyle starań, tyle nadziei, tyle dni, godzin i minut czekania... i to wszystko nadaremnie, znowu!
Druga IUI = LIPA!
WTF?!
Co ja tu w ogóle robię na tym ovufriend? Siedzę tu prawie od roku i codziennie wpatruję się w głupie krateczki. Zero postępu, gówno, nic się nie zmienia, codziennie jestem oszukiwana że jest nadzieja, że jutro będzie inaczej. Mam dosyć tej ściemy. Przekręcić się można z tym uważaniem na wszystko, całodobową kontrolą swojego życia żeby nie zaszkodzić pseudodziecku.
Nic z tego ovuf nie mam, oprócz coraz większej wiedzy na temat choroby mojej i mojego narzeczonego - choroby zwanej niepłodnością. Czy to choroba śmiertelna? przewlekła? nieuleczalna? Widzę że tak.

Już mam dosyć, rodzi się we mnie bunt, przeciwko całej tej sytuacji i przeciwko dzieciom. Rzygam już tą sytuacją bo ciągle się czuję zagrożona, nie czuję gruntu pod nogami, nic w moim życiu nie jest stałe, wszystko jest "tymczasowe" bo może nasza sytuacja wkrótce się odmieni..."
Do jasnej cholery, nigdy nic się nie zmieni!!!!
Czy to już czas żeby zacząć żegnać się z macierzyństwem? Żeby znaleźć sobie inny cel w żyiu?
Jestem załamana i zmęczona życiem. Przed chwilą pospierałam się z moim. Jego dobija mój pesymizm. ale jak do kurwy nędzy mam znaleźć nadzieję w bezdzietności? Z czego tu się cieszyć?
In vitro zabierze nam majątek, a w przyszłym roku oboje będziemy bez pracy lub w nowej pracy. KONIEC. Nie mam już czasu ani ochoty na dzieci. Czas kupić 2 psy albo 5 kotów i zdziwaczeć.

Mam ochotę kogoś zabić, ale nie dziś, jutro, dziś nie mam do tego weny, jestem zmęczona, żołądek mi się skręca, wątroba boli. Chcę umrzeć.
Mój M narazie ze mną wytrzymuje ale nie wiem jak długo to jeszcze potrwa. Bo ja sama siebie mam dość.
Odechciewa mi się dzieci. Odechciewa mi się nawet podchodzić do in vitro. Nie mam już ochoty patrzeć na rodziców z wózkami przechadzających się przed moim oknem w pracy. Skoro ja jestem człowiekiem to oni na pewno są kosmitami skoro mogą mieć dzieci.

Mam ochotę robić coś czego matki z dziećmi nie mogą robić. Jestem skazana na samolubne życie. Bez poświęcenia dziecku. Żadne dziecko nie chce mojego poświecenia. Zaczynam nienawidzić moje pseudodziecko. Skoro nie mogę go kochać...
Mam ochotę pozbyć się całego tego drygu macierzyńskiego, pociągu czy zewu natury. Nawet nie umiem teraz znaleźć tego słowa, jak to się nazywa. Zupełna luka w mózgu. Wyparcie.
Mam to wszystko gdzieś. Nie będę podchodzić w grudniu do trzeciej IUI. Nie wiem czy w ogóle jest sens próbować bo przecież też się nie uda. A tysiąca wolę wydać na coś innego niż dodatek do konta oszczędnościowego mojego gina.
Sylwester i święta znowu będą pod znakiem mojej nieudolności, jako bezdzietna czuję się mniej warta, nie przynoszę rodzinie żadnej korzyści, radości. Jako wierutne zero mam ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć. Może czas przyznać się przed rodziną? Nie wiem wprawdzie jak mi to przejdzie przez gardło.... ale może w ten sposób pozbędę się cholernej nadziei i oczekiwana w ich oczach. "Nie patrzcie tak na mnie, nie dam wam wnuka, nie potrafię"

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 stycznia 2015, 15:08

2 grudnia 2014, 09:49

Powściekałam się wczoraj, poryczałam sobie, trochę ze mnie zeszło ciśnienie...
Dziś zmierzyłam temperaturę, spodziewałam się że będzie jeszcze w miarę wysoka, nie lubię kiedy jest wysoka bo daje oszukańczą nadzieję. A moja tempka bardzo lubi mnie oszukiwać. Dopiero w ostatnim momencie wali mnie po pysku spadkiem "haha, znowu dałaś się nabrać!"

Jutro powinna już spaść, a jak nie jutro to pojutrze już raczej na pewno.
Dziś jeszcze muszę przetrzymać, jutro sytuacja powinna być już jasna i oczywista.
Biorę od jutra prawdopodobnie urlop, 3 dni. Chciałabym na święta albo na sylwka gdzieś wyjechać, gdzieś w zupełnie inne, nowe miejsce, z dala od wszystkiego i wszystkich.
Mówię wczoraj do mojego "A może pojedziemy do Hiszpanii". Tak o sobie wystrzeliłam Hiszpanię bez dłuższego zastanowienia i konceptu.
A co mój na to? "A co Ty chcesz robić w tej Hiszpanii?"
????????!!!!!!!!!!!
No ręce i nogi mi opadają. Ten człowiek (mój przyszły mąż) nie ma żadnego smaka na życie, na poznawanie nowych zakątków, ludzi, na nowe doświadczenia :(
Wiecie ile razy w ciągu ponad 7 lat naszej znajomości wyszliśmy do knajpy na randkę, tak poprostu na piwo? DWA! Przy czym pierwszy raz to była nasza pierwsza randka, więc chyba nie powinna się liczyć. Nie liczę tu kina, wyjścia na obiad, czy wyjścia wspólnie ze znajomymi.
My, tylko my, poza domem, na piwku, żeby posiedzieć wśród ludzi - tylko dwa razy!
Jak sobie to ostatnio uświadomiłam to aż się przeraziłam, wygarnęłam mojemu, że siedzi jak ta stara klępa w domu, nigdzie ze mną nie wyjdzie, nigdzie nie chce pojechać, dzieci nie mamy a siedzimy w domu jak te pieprzone trole!
A ja chcę posiedzieć wśród ludzi, poasymilować się ze społeczeństwem, może czasem potańczyć, czuję głód takiej aktywności. Posiedzieć z godzinkę chociażby przy herbacie czy soku. Bo z alkoholem to już od dawna uważam.
Pytam się mojego: "To kiedy ja mam chodzić na te "imprezy"? Jak urodzę dziecko i skończę karmić? Mam sobie wtedy znaleźć jakiegoś kolegę, który ze mną będzie wychodził, podczas gdy Ty zostaniesz w domu i będziesz pilnował naszego dziecka? Tak to sobie wyobrażasz? Tego chcesz? Bo jeśli nie teraz to kiedy? Jak?"
Póki co siedzimy w domu bo on tego chce, kiedy zaczniemy robić to co ja chcę?
Obraził się na mnie jak mu to powiedziałam, zrobiło mu się przykro, powiedział że jest smutny bo jestem z nim nieszczęliwa. I naburmuszył minę. Tak, nie ma to jak współczucie.
Myślę, że można w tej sytuacji znaleźć kompromis. Tylko muszę od czasu do czasu wstrząsnąć porządnie moim lubym bo zupełnie się zapomina. Cały czas żyjemy jak on chce. A mi się czasem przypomina że ja chcę czegoś innego i ciężko to wtedy od niego wyegzekwować - bo przecież dotychczas nie narzekałam. Tak, dotychczas, ale ten czas widać minął.
Chcę porobić coś dla siebie, coś ze sobą robić.
Życie opierające się tylko i wyłącznie na pracy, zakupach, wieczornym serialu, i surfowaniu po necie to nie dla mnie. Równie dobrze mogę położyć się na torach i czekać na pośpieszny do Wrocka.
Dlatego te jego "A co Ty chcesz robić w Hiszpanii?" tak strasznie mnie dobija. Ja to pytanie odbieram w inny sposób "A co Ty chcesz robić w Hiszpanii? Lepiej się połóż na torach i czekaj"

Nie wiem, nie umiem sobie znaleźć miejsca, wyjazd im dalszy, tym bardziej zajął by mi głowę. Ale na to będę chyba musiała jeszcze poczekać aż mój ukochany dojrzenie i oswoi się z myślą "że stracimy niepotrzebnie tyyyyleeee kasy". A przecież można było obejrzeć nationale geografic i zobaczyć to samo w tv.

Najlepsze jeszcze jest to że czasami moje chęci są nad wyraz w stosunku do prawdziwych potrzeb. Czasami jak się okazuje że mam okazję gdzieś wyjść to mi się już zwyczajnie nie chce. Tak jakby pewność że mogę wyjść (ale nie wychodzę bo tak zdecydowałam) mi w zupełności wystarczała. Może to jest metoda? Może gdyby mój facet na każdą moją propozycję przystawał to wcale bym się tak nie wściekała że znowu torpeduje moje pomysły? Bo wtedy to ja mogłabym zrezygnować, a nie że "nie" należy zawsze do niego. Niech on kiedyś zaproponuje Hiszpanię, ja wtedy go wyśmieję "teraz? zwariowałeś?". To że czasem wydaje mi się że czegoś chcę nie oznacza że chcę tego naprawdę. Wiem to bo wiele razy już się o tym przekonałam. Czasem wystarcza mi koncepcja że mogę... ale nic nie muszę, nie muszę sobie niczego udowadniać.

A więc dziewczyny moje kochane, jak zauważycie pewnego pięknego dnia, że przez dłuższy czas nie widać mnie na ovufriend to pewnie poszłam położyć się na te tory ;)
Enter.

Wiadomość wyedytowana przez autora 2 grudnia 2014, 10:01

1 2 3 4 5 ››