No i dziś stało się. Mój myślał że ja go powstrzymam, a to mnie trzeba powstrzymywać.
Mówi mi "może poczekajmy do poniedziałku gdy będziemy wiedzieć czy się udało" po czym mi go wkłada.. Sprzeczne komunikaty, cały on.
Wszystko delikatnie i powoli. Starczyło. Na chwilę.
Teraz znowu o tym myślę.. że mi się chce..
Ehh..
Od wczoraj głowa mnie pobolewa, dokuczają lekkie zawroty głowy a poza tym spokój i cisza.. Wczoraj wrócił mi też apetyt.
Same przykre tematy.
Krew oddana. Chcialam kartę stałego klienta by móc sprawdzić wynik w domu przez internet. Oczywiście wolnych kart do wydania już nie było, kobieta się strasznie przy tym nagadała, że ona nie może tak o sobie ich wydawać, że mam za mały jednorazowy koszt badania krwi, że za rzadko u nich robię te badania.
Who cares?
Nie to nie.
Mogę do niej zadzwonić przed 15, zapytać o wynik, być może już będzie, a jak nie to po 16 mogę dzwonić bezpośrednio do Zielonej Góry.
Who cares?
I tak nigdzie nie będę dzwonić. Niech mój dzwoni. Nie chcę być tą, która przekazuje złe wieści. Niech on będzie tym złym posłańcem.
Wprawdzie umówiłam się z nią, że jak cos to do niej sobie podejdę przed 15. A potem mi sie przypomina że:
1. na 14 jadę do gina do przychodni, po skierowanie na drugą betę i hormony (być może niepotrzebnie, najwyżej nie zrobię)
2. przecież to nie ja miałam dzwonić w sprawie wyniku.
Moja pochwa już tak się przyzwyczaiła do globulek z luteiną, że pewnie będzie płakać gdy będę musiała je odstawić. Lutka pięknie się wchłania, wcześniej miałam wrażenie że nazbyt szybko była wydalana niczym intruz. Poza tym cały czas mam wodnisty śluz, tak mi leci woda że zmieniam wkładkę za wkładką. Cycusie nadal fajne po estrofemie, ciekawe ile ten efekt "push up" jeszcze potrwa i jak długo będę musiała go jeszcze przyjmować.
Po duphastonie kiedyś strasznie cierpiałam gdy rok temu jeden gin zalecił mi 3 opakowania przez 3 cykle. Wtedy skończyło się mega bólem brzucha i gorączką. A teraz? Teraz czuję się leciutka i szczuplutka jak sikorka na gałęzi. Albo ten duphaston ma mniejszą dawkę albo poprostu teraz mi sprzyja.
No i moje kochane zastrzyki, Fragmin, przeciwzakrzepowe. Normalnie nie wyobrażam sobie teraz mojego dnia bez ani jednego zastrzyku, jak ja dam radę bez tej codziennej dawki adrenalinki? To moje codzienne zmaganie się z demonem igły dodawało mi siły. Te moje biedne siniaczki gdy źle się wbiłam, to pieczenie gdy lek źle się rozprowadzał i ta wspaniała ulga gdy jest już po wszystkim - brzmi jak uzależnienie masochistki.
Nadal nie mogę narzekać na stan fizyczny, ten koktail leków które teraz biorę bardzo mi służy. W ogóle to jestem w szoku że przez cały ten okres stymulacji i przygotowań do ivf mój organizm tak dobrze reagował na leki. Nie mówię tu o efektach bo te raczej nie powalały - wolny wzrost pęcherzyków, wolny podział zarodków. Chodzi mi o skutki uboczne - nie miałam żadnych bardziej upierdliwych dolegliwości.
Chociaż sama procedura jest upierdliwa wiadomo. Męczące dojazdy, prawie dwumiesięczne codzienne pilnowanie się z lekami, nerwy i stres na każdym kolejnym etapie "czy jest dobrze".
Ale to wszystko nic gdy człowiek czegos bardzo pragnie.
Kiedys obiecałam sobie że będę próbować z ivf do skutku..
Niedługo mamy urlop, wyjeżdżamy ze znajomymi nad morze. Powiedzialam mojemu nowemu pracodawcy że będę mogła zaczać pracę u niego dopiero w 4ym tygodniu lipca. Przyda mi się ten czas wolny, potrzebuję go. Musze się pozbierać, nabrać energii.
Na urlopie szykuje mi się mega popijawa, moi znajomi nie wylewają za kołnierz, będzie okazja żeby sobie odbić tą całą ostatnią samokontrolę.
No chyba że maluszek wywinie mi numer
Dziś chyba będzie już wszystko wiadomo.
Czekamy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 czerwca 2015, 12:15
Zaraz jadę po mojego bo musimy do mechanika z autem podskoczyć. Po drodze zadzwonimy
Nie ma się co niecierpliwić, pewnie i tak będzie kicha.
Odezwę się niebawem
Ps. cieszę się że mój kropuś (czy jest czy go już nie ma) ma tyle kibiców
Noo. Szału nie ma. Koniec rozdziału "Program pierwszy".
Tyle że nie wiem czy dzwonić do kliniki od razu i odstawiać leki czy czekać do tego 14dpt? Chyba poczekam, leki jakoś mi nie przeszkadzają w funkcjonowaniu.
Przepraszam żę was tak długo przetrzymałam, to nie było zamierzone, obiecałam sobie że poczekam na mojego i razem przyjmiemy ten wyrok na klatę I tak zrobiłam.
To nie miało prawa się udać i od początku to czułam. Więcej refleksji na ten temat później bo obiad mi stygnie
Ps. po wizycie u mechanika - trzeba będzie wybulić ponad 2tys na nowe sprzęgło Dobrze chociaż że zainkasowałam te odprawy i odszkodowania w starej pracy, będzie na nowe ivf i naprawę auta!
<1,2
O tak powinno być. Sorry
Maua dzięki za zwrocenie uwagi!
Muszę mieć dzieci bo moje życie zrobiło się monotematyczne - ciągle tylko praca i praca w mojej głowie i w moim życiu. Widać to nawet po moim pamiętniku.
Ale z drugiej strony to czym mam zapełniać tą pustkę?
Wróciłam do tej starej pracy, zmiany, zniamy i jeszcze raz zmiany. Spółka została sprzedana, a miała być likwidowana, nie ogarniam tu całego tego bałaganu. Ale jedno jest pewne - cieszę się że już niedługo nie będę musiała już w tym uczestniczyć.
Mój (stary) szef znowu na mnie wymusza różne rzeczy, nic się w tym temacie nie zmieniło, dalej uważa swoich podwładnych za swoje podnóżki, za swoją własność i nie przyjmuje do wiadomości żadnych sprzeciwów. Nigdy o tym nie pomyślałam ale chyba mogę to śmiało nazwać mobbingiem.
Jedno się zmieniło - obraził się na mnie. Nie okazuje tego fochem czy agresją, ale widzę to pod jego skórą, ma do mnie głęboko schowaną bardzo powazną i pewnie długotrwałą urazę, ma do mnie żal że nie było mnie pod czas całej tej zawieruchy ze sprzedażą spółki z walnym itd.
On ma do mnie żal ale ja absolutnie nie żałuję swoich decyzji. W końcu tu chodziło o życie mojego dziecka, nic nie jest ważniejsze niż dobro mojego dziecka. Nawet jesli to dziecko miało tylko 5 dni!
On ma do mnie żal. I bardzo dobrze się składa bo ja do niego również. Za te wszystkie kłamstwa, którymi mnie karmił, za te wszystkie manipulacje moja osoba, z których nie zdawałam sobie sprawy. Za te całe wykorzystywanie przykrywane bezwartościowymi komplementami. Za ściemnianie, buractwo, gwałtowność, dwulicowość, chciwość. eeee.... szkoda gadać.
Rzucił gadką jakiś czas temu o tym żeby rozstawać się w zgodzie. Tak, tyle że do tego trzeba mieć klasę i charakter...
Nie mogę już na niego patrzeć. Pomęczę się na szczęście jeszcze tylko dwa dni.
Przez tego dupka kolejny raz pokłóciłam się niemiłosiernie z moim M. Mój m chciał żebym pierdolnęła tym wszystkim i wzięła sobie na te ostatnie 2 dni urlop na poszukiwanie pracy, co mi się legalnie należy. Tylko po to żebym już nie musiała siedzieć w jednym biurze z tymi chujkami z firmy i żebym się już przez nich nie wkurzała.
Na szczęście druga nasza rozmowa telefoniczna odbyła się gdy emocje trochę już opadły. Powiedział, że to wszystko z nerwów, bo denerwuje się gdy widzi jak oni mnie traktują. Krzyczy na mnie bo chce mojego dobra Tłumaczę mu, że siedzenie w domu nic mi nie da kiedy oni codziennie atakują mnie telefonami czy smsami. Przysięgam wam na swoje życie, że gdy siedziałam na chorobowym codziennie miałam smsy albo nieodebrane połączenia, nawet późnymi wieczorami! Tak czy inaczej siedząc w domu jestem wkurwiona bo kto by się nie wkurwił w takiej sytuacji? Więc wolę już te dwa dni przyszłego tygodnia odbębnić bo i tak nie dali by mi spokoju.
A potem?... Boże dopomóż żebym z nowym pracodawcą nie miala takich kłopotów. Pewnie jakieś będą bo przecież sama nazwa "szef" to synonim słowa "problem" albo kogoś kogo ci podnosi ciśnienie
Nie wiem, każda zmiana to okazja do rozpoczęcia lepszego rozdziału, do tego by się rozwinać, przemyśleć błędy które się zrobiło, po to by ich więcej nie popełniać. Okazja by zastanowić się nad sobą. I ja się tak właśnie ostatnio zastanawiam. Co chcę robić dalej ze swoim życiem. Macierzyństwo mi narazie nie wychodzi, co ze sobą robić dalej? Jak wykorzystać te szanse? Powoli oswajam się też z myślą o adopcji. Wczoraj nawet oglądałam galerię domu dziecka w moim mieście.
Czy tak sie skończą nasze starania? Moja mama zapytała nas "a co jesli ileś tych prób się nie uda, co dalej, czy rozważamy adopcję?". Miło wiedzieć że mama również akceptuje temat adopcji Choć gdyby było przeciwnie to i tak nie brałabym jej sprzeciwów pod uwagę, wiadomo.
No ale adopcja to przyszłość. Przed nami jeszcze dwie próby w rządówce. Nie wiem jeszcze kiedy. Nie wiem co z nasza drugą morulką pozostawioną w klinice, nie wiem kiedy będę mogła (i chciała0 zaczać od nowa stymulację. Narazie mój pokłuty brzuch musi odpoczać bo wygląda fatalnie z tymi wszystkimi siniakami. A za chwile urlop nad morzem! Jak ja się pokażę w bikini?
Urlopik, zaleję się w trupa, jakieś odreagowanie ostatnich dwóch miesięcy musi być
A co do przyszłości - pomyśli się
Jestem nieasertywna. To jest ostatnio mój największy problem (nie licząc "niezamierzonej bezdzietności" jak to mówi dr Mrugacz).
Już druga osoba ostatnimi czasy zwróciła mi na to uwagę.
Cholera, mam problem. I zastanawiam się jak sie z tej nieasertywności wyleczyć. Jak nie powtarzać złych nawyków i przyzwyczajeń, jak zmienić swoje myślenie i nastawienie?
Mój nowy szef wydaje się być normalny, ludzki. Nie chcę tego zepsuć. Bo mogę powtarzając poprzednie błędy
Czeka mnie ciężka praca nad samą sobą.
Dziś rozmawiałam z moim lekarzem z kliniki. Chodziło o to co dalej. Zaleca ze 3 miesiące odpoczynku zanim pójdziemy dalej z drugą procedurą. W naszym przypadku wszystko zacznie się od nowa, stymulacja, punkcja i transfer. Nie mamy już zadnych zarodków, lekarz był już poza swoim biurem jak rozmawialiśmy ale mówił że z tego co kojarzy ta nasza druga morula.... też zakończyła już swój żywot. Musiałabym dzwonić jutro do kliniki żeby się upewnić czy faktycznie jest tak jak powiedział.
Ogólnie to mamy poważny problem. Komórki moje i mojego M nie chcą razem współistnieć, nie chcą się łączyć ze soba, potem nie chcą się dzielić, a jak juz sie dzielą to kiepsko. Powiedział że w naszym przypadku ivf jest mocno zasadne. Tak się zastanawiam jakie mielibyśmy szanse na naturalne zapłodnienie gdyby ivf nigdy nie istniało? Jedna na milion, na miliard, a może żadne? A może to moje komórki nie są zdolne do "generowania" potomstwa? Ot tajemnica, która pewnie nigdy nie zostanie wyjaśniona.
Lekarz powiedział że będziemy musieli teraz przemyśleć poprzednie leczenie, ewentualnie je zmodyfikować. Być może tamten incydent był jednorazowy i się więcej nie powtórzy. A być może będzie tak samo. Nie dowiemy się tego jak nie spróbujemy. Dlaczego tak się stało jak się stało - nie wiadomo.
Także teraz musimy sie zastanowić kiedy ruszamy ponownie do Białegostoku.
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 czerwca 2015, 00:53
A raczej coś co kiedyś miało być łożyskiem dla dzisiusia.
Normalnie czasami podczas @ wydobywają się ze mnie fragmenty śluzówki, endometrium, czy co to tam jest. Ale dziś to po prostu było jakieś mistrzostwo świata. I to było tak pięknie obrzydliwe wyszedł ze mnie prawie nieuszkodzony woreczek który po napełnieniu wodą miał wielkość małego ogórka, a sam w sobie ważył 3g hahaha.
Oglądałam jak głupia zafascynowana Nie wiem właściwie dlaczego.
I nie wiem z czego właściwie tak się cieszę hehe
Może dlatego że to wszystko jest takie prawdziwe, widziałam moje endometrium na usg i ono faktycznie ma taką wielkość jak na usg, naprawdę mam macicę, ona naprawdę działa, naprawdę jestem kobietą.
Może dlatego że widziałam "domek" mojego bobasa, coś co powinnam oglądać za 9 mcy
Może dlatego że przyszła @, mam odczucie że ona oczyszcza mnie z resztek poprzedniego cyklu, z tej chemii, gopepeptylów, menopurów i innych.
Może dlatego że dziś był ostatni dzień mojej toksycznej pracy
Dostałam wczoraj bukiet od byłego prezia. Ale ale! Uwaga - z ostami!! hahahahaha Co by nie było tak słodko. Widać kaktus się do bukietu nie zmieścił
Ogólnie narazie jest git
A ja na to: NIE.
Nie obyło się bez wściekłości, uniesnionych głosów i trzaskania drzwiami (Kolejny wariat do kolekcji po poprzednim prezesie! Gdzie się podziali normalni szefowie?? Halo?)
A gdy zadzwoniłam do mojego nowego pracodawcy, denerwując się jak to ja przed trudnymi rozmowami z szefem, krztusząc się własną śliną z wrażenia już na początku rozmowy zanim zdążyłam powiedzieć "cześć", na dzień dobry słyszę jego szczery serdeczny śmiech. No rozwala mnie ten facet bo uzmysławia mi w jak chorym systemie pracowałam dotychczas i jak bardzo byłam w tamtej firmie przerażona. Notoryczne wulgaryzmy, kłótnie, krzyki, afery, nasilające sie z każdym kolejnym miesiącem, zrobiły ze mnie zahukaną zmęczoną myszkę.
I teraz rozmawiam z tym człowiekiem, moim przyszłym szefem, chłopakiem w moim wieku, kędzierzawym zarośniętym miśkiem, który ostatnio wypaca siódme poty na siłce żeby zrzucić zbędne kilosy i wyrobić w końcu formę po zapuszczeniu jakiego się dopuścił, rozmawiam z nim i jestem zdezorientowana. Nie wiem jak się zachować, zaskakuje mnie jego łagodne usposobienie, nie mogę się nadziwić. To jest jak zderzenie z tirem na autostradzie.
Nie chcę go idealizować, przecież jeszcze go tak naprawdę nie znam, widziałam go na oczy 3 razy.
Póki co cieszę się że skończyłam tamten rozdział.
I umiałam powiedzieć chociaż jedno NIE na sam koniec Sukces
Przepraszam za moje zboczone notatki i szczątkowe info. I za zaniedbania jakiś się przez ten czas dopuściłam.
Po urlopowym odwyku od ovuf nie widziałam powodu dla którego miałabym tu wracać i przesiadywać tak często jak wcześniej. Po prostu nie było sensu. Choć nadal zaglądałam do przyjaciółek żeby sprawdzić co tam u nich. Wszystkich pamiętników już nie jestem w stanie śledzić, zbyt dużo zaległości.
Zbierałam się już z 5 razy żeby w końcu coś tu naskrobać. Albo ktoś mi akurat przeszkodził albo czułam jakąś dziwną blokadę. Nie wiem czemu. Wcześniej czułam potrzebę wylania z siebie wszystkiego. A teraz? Hmmm. Nie wiem, może za dużo się dzieje (głupio zwalać winę na przepracowanie), a może to chaos w mojej głowie. Nie umiem nazwać emocji jakie mi ostatnio towarzyszą.
Jestem jednocześnie podekscytowana nową próbą, przestraszona, spanikowana, zajęta "karierą" (tfuu) u nowego pracodawcy, egoistyczna, zobojętniała, smutna, zgorzkniała, bierna, szukająca natchnienia, ufna, zła, krytyczna, niepewna siebie, niepewna jutra, zagubiona, skupiona na wszystkim tylko nie na "dziecku". Myślę, że mogłabym tak jeszcze trochę powymieniać.
Nie ogarniam. Myślę że jestem na jakimś rozdrożu, zagubiłam swój cel życiowy.
To wszystko bełkot.
Do rzeczy.
Co powiedział pan doktor po ostatniej wizycie podsumowującej pierwszą nieudaną próbę? Wszystko pięknie, idealnie reaguję na leki, miałam bardzo dużo pęcherzyków, bardzo dużo komórek jajowych, w tym bardzo dużo dojrzałych. Nasienie - bardzo dobre parametry.
Problem pojawia się dopiero na etapie zapłodnienia i zarodka. Coś jest nie tak. Trudno określić co. Lekarz mówi, że trzeba zakładać, że to był jednorazowy incydent. Zarodek nawet nie doszedł do etapu /edit/ blastocysty. I tu jest problem.
Mogę zacząć od razu, tym razem będzie krótki protokół, długiego nie ma sensu bo komórek jest aż nadto. Żadnych dodatkowych badań. Nie wiem czy to dobrze czy źle. Nie wiem czy lekarz w klinice robił posiew nasienia przy badaniu nasienia. A może mój facet ma jakąś bakterię? Hmm mówiłam mu o tym, że może warto zrobić. No ale co? To poważny problem bo praktycznie musiałby wziąć urlop albo co najmniej zwolnić się na pół dnia. Droga w jedną stronę do najbliższej kliniki to dwie godziny jazdy. I to dwa razy. Raz żeby złożyć próbkę, dwa żeby odebrać wynik. Mój ukochany chyba nie jest tym zainteresowany bo nie wykazał żadnego zainteresowania moją propozycją. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć "zmuś go", "zrób coś".
Ale... Dlaczego to ja mam być mózgiem, myśleć, zapobiegać i się martwić?
No nie wiem, jeszcze się zastanowię czy stać mnie na taki wysiłek.
Pojawiają mi się myśli "nie chce mi się", "dobrze mi ze sobą tak jak jest".
Pojawiają się inne myśli "a może spróbować z komórkami jajowymi dawczyni, albo z dawcą nasienia?" Może cos jest w tych naszych komórkach że nie mogą współistnieć razem. Coś na pewno stoi im na przeszkodzie. A co jeśli zarodek nie chce powstać przez wady genetyczne które mu zaoferowaliśmy we własnych gametach?
Ja nie jestem zbyt skłonna żeby wydawać dziesiątki tysięcy na badania, które być może nic nie pokażą. Łatwiej byłoby sprawdzić co się stanie z komórką moją i nasieniem dawcy, albo z komórką dawczyni i plemnikiem mojego Lubego. Tak naprawdę to ja już nie wiem czy chodzi mi o to żeby spłodzić "swoje" dziecko. Jeśli to będzie dziecko mojego M i dawczyni to przecież i tak będę je nosić w brzuchu o ile się da. To by mi wystarczyło - dać jemu dziecko, z jego blond włoskami, równymi ząbkami i dobrymi oczami. Dziecko mi wystarczy, ktos kim będę mogła się opiekować i nazywać swoim synkiem albo córeczką. Obojętnie z czyich komórek.
Trochę gorzej by penwie było z dzieckiem z komórki mojej i dawcy. Mój M mógłby się czuć wykluczony.
Tyle że te moje dumania i tak na dzień dzisiejszy są po próżnicy bo mój M nawet nie chce słyszeń o dawcy. Mam nadzieję, że narazie. Tak samo nie chce słyszeć o adopcji.
Chce próbować nadal z tym co sami mamy. Skupia się zadaniowo nad tym co nas póki co czeka, nie zastanawia się co będzie później.
A ja? Mi zaczyna być wszystko jedno. Chcę wysłać dziecko do przedszkola, chcę mu robić urodzinki, chodzić z nim do przychodni kiedy będzie chore, zabierać na wycieczki, pokazywać świat.
Nudne będzie moje życie bez tego wszystkiego przez kolejnych 30 lat. Kupię sobie psa ale czy to zaspokoi mój instynkt?
Fuck, no i jak zwykle, jak to ja, musiałam się rozpisać na dwie strony. A miałby być 3 zdania.
Taaaa....
Spadam póki co. Narazie tyle wystarczy
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 października 2015, 17:33
"Ola"
W sobotę zostanę mamą Chrzestną wprawdzie ale zawsze coś hehehe
Nie spodziewałam się, nie myślałam o tym.
A chodzi o drugą córeczkę mojej szwagierki, która urodziła się w lipcu. Mój M jest chrzestnym pierwszej córy brata, a ja zostanę chrzestną drugiej.
Mała Ola zobaczyła mnie w sumie wcześniej niż swojego własnego tatusia, który był w delegacji i nie mógł być przy niej. To ja wiozłam jej mamę do szpitala w nocy gdy postanowiła w końcu zmienić miejscówkę z ciasnej macicy na przestronne łóżeczko To ja siedziałam obok niej przy KTG gdy otworzyła drzwi i wylała mamie wody płodowe na łóżko. To takie drobiazgi ale zapadają w pamięć. Nie siedziałam wprawdzie kolo S trzymając ją za rękę gdy łapały ją większe skurcze, nie gładziłam jej po plecach, żeby rozmasować coś tam. Jestem mało dotykalska i byłoby to sztuczne z mojej strony gdybym nagle zaczęła zachowywać się inaczej niż na co dzień. No trudno, taka już jestem. Ale S zna mnie już ponad 17 lat więc raczej wiedziała czego się po mnie spodziewać Z drugiej strony skąd mam wiedzieć jak sie czuje i czego potrzebuje rodząca kobieta? Mi się wydaje że w takim momencie powiedziałabym "spierdalajcie wszyscy i dajcie mi święty spokój".
Nieważne. Ważne że byłam, odwiozłam ją bezpiecznie do szpitala, posiedziałam przy niej w oczekiwaniu na najważniejsze.
Potem parę razy ich odwiedzaliśmy ale do małej tylko zaglądałam na sekundę. Nie garnęłam się do noszenia, przytulania, głaskania, całowania i nie wiadomo co jeszcze. Wychodzę z założenia że cudze dzieci to nie są moje dzieci i nie muszę się nimi na chama zachwycać jeśli tego nie czuję. A małe dzieci po urodzeniu wyglądają fatalnie, jak kosmici, sorry ale dla mnie to po prostu brzydactwa, jedyne dziecko jakie mnie od urodzenia zachwyciło to był mój brat. On wyjątkowo wyglądał wg mnie pięknie już od urodzenia
No i mała Ola, teraz, już po prawie 3 miesiącach życia wreszcie zaczyna wyglądać jak człowiek
Wpadli do nas ostatnio całą czwórką, ja akurat w łazience, wychodząc do nich żeby się przywitać stwierdziłam, że tym razem zatrzymam się na chwilę dłużej przy małej (czyli na 15 sekund a nie na 3 ). Bo nabrałam takiej ochoty żeby na nią popatrzeć. Mała patrzy na mnie i patrzy, no i się dowiaduję że zostanę chrzestną.
Jak wyszli to aż podskoczyłam z radości głupia, ucieszyłam się co najmniej tak jakbym wygrała czterocyfrową kwotę w totka Nie wiem o co mi chodzi. Chyba trafili na mój dobry humor
A potem tak sobie pomyślałam, że mała dostała na chrzestną kogoś kto był przy niej od samego początku, gdy tylko zaczęła wychodzić na świat, jak anioł stróż Może to miało znaczenie dla S. Teraz to nabrało znaczenia i dla mnie, i już zawsze będę to wspominać.
Ostatnio, przypadkowo poznany poprzez smsa, brat koleżanki z pracy, dowiedziawszy się z kim smsuje i jak mam na imię powiedział "... i chociaż Cię nie znam cieszę się, że B ma w okół siebie anioły"
To było miłe
Udało mi się namówić mojego na posiew nasienia okazało się że robią to badanie w punkcie pobrań w budynku przez ulicę. Wstyd by było nie skorzystać. Głowa w razie czego będzie spokojniejsza.
No!!
Mamy dzwonić pod koniec listopada lub na początku grudnia.
No cóż, głową muru nie przebiję.
Nie chcę o tym myśleć, nie zamierzam się denerwować.
Co najlepsze to zaczęłam puchnąć gdy zaczęłam znowu treningi (tym razem trochę ograniczyłam ich ilość). Tak samo było rok temu z tym puchnięciem. Co to, mięśnie się rozrastają? Jeśli tak to czemu aż tak bardzo?
Głodzić sie na pewno nie zamierzam bo zwyczajnie nie dam rady.
Oprócz tego że nabrałam masy to czuję się zmęczona i ociężała. Mam wrażenie otępienia, wolniej myslę, ciężko mi się skupić, pogorszył mi się wzrok, pogłębiły mi się zmarszczki, cera zrobiła się szara, pory rozszerzone. CZuję się jak jedno wielkie nieszczęście.
Może to po prostu jesień i za duża ilość czasu spędzonego przy kompie.
Planuję w najbliższym czasie sprawdzić też TSH bo dawno nie sprawdzałam.
Szkoda że nie będziemy mieć tego drugiego ivf w następnym cyklu. Żałuję Nastawiłam się, urlopy pobrane...
No ale to końcówka roku, wiedzieliśmy że trzeba się z tym liczyć bo nas uprzedzano że może zabraknąć środków.
Czas leci, ale staram się o tym nie myśleć.
Nie mogę w kółko myśleć o problemach bo idzie zwariować.
Drugi program zaczął się beztrosko i w nadziei. Zastrzyki tym razem siedziały gdzieś tam w kącie mojej świadomości więc o mały włos parę razy o nich zapomniałam. Albo zwątpiłam czy wbiłam sobie odpowiednią sztukę.
Zastrzyki - orangutan i ebola (czyt. orgalutran i bemfola) - tym razem łatwo wchodzą. Może oprócz rozległego krwiaka, którego nie wiem jakim cudem se zrobiłam. No ale to są moje stygmaty, ordery odwagi i walki, więc się tym specjalnie nie przejmuję. Do wesela się zagoi.
Nie martwiłam się tym, że pęcherzyków tym razem jest mniej. Ważna jest jakość nie ilość. Poprzednim razem miałam chyba 9 komórek na zbyciu po zapłodnieniu wybranych 6. I co mi to dało? Nic.
Niepokoić zaczęło mnie to, że lekarz się niepokoi. Kolejny raz przesuwa mi termin punkcji. Chce mnie dostymulować. Progesteron też wolno rośnie ale przynajmniej jest jakaś krzywa stała bo poprzednim razem też tak samo wolno rósł i teraz dzieje się tak samo.
Mam tylko nadzieję, że zarodki nie postanowią się tak samo kiepsko dzielić! Kiepsko czyli prawie wcale
Kochane robaczki moje, róbcie wszystko co w waszej mocy. Od miesięcy łykam wszystkie możliwe suplementy, to musi się udać, razem damy radę. Dajcie czadu, rośnijcie zdrowe i silne. A potem pozwólcie tatusiowi zadecydować czy będziecie chłopcem czy dziewczynką. I dalej rośnijcie.
Jutrzejszy dzień pewnie zadecyduje co dalej. Wieczorem rozerwiemy się na moim ulubionym musicalu w operze. Plany były na jeszcze inne rozrywki ale kasa uciekająca wszystkimi możliwymi dziurami w kieszeniach zaczyna przerażać więc ograniczamy się do minimum, czyli do spełnienia jednego z moich marzeń - posłuchania tego musicalu na żywo. Chyba po powrocie do szarej rzeczywistości trzeba będzie zrewidować swoje wydatki i zacząć porządnie oszczędzać. Dni laby i beztroski się kończą.
Beta <1,2
Dziękuję wszystkim za kciuki.
Nie mam nic więcej do dodania... narazie.
długi protokół
13 maja punkcja - najboleśniejsza ze wszystkich
12 pęcherzyków
7 dojrzałych komórek
2 zarodki, 2AA i 1BC, oba zatransferowane
hodowla: AH, SV, ICSI, IMCI, embrioskop
Leki po transferze: fragmin, prolutex, encortolon, estrofem, duphaston, lutinus
Suplementy: femibion, koenzym Q10 z wit E, kwasy omega 3-6-9, vita-miner, wit C, wit D, selen, cynk
Test z krwi 30 maja, 12dpt - beta 40,2
Test z krwi 1 czerwca 14dpt - beta 35,8
Test z krwi 3 czerwca 16dpt - beta 26,2
((((
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 czerwca 2016, 18:22
K...WA x sto !!!!
Dojdzie prawdopodobnie do tego, że nie doczekam się swojego dziecka!.. A przynajmniej nie teraz, nie w najbliższym czasie, nie za kadencji PIS. To jest katastrofa dla par takich jak my, gdzie uzyskanie zdrowego zarodka udaje się tylko raz na około 40 pobranych komórek, raz na 3 procedury O ile w ogóle się udaje.
Może uda się z adopcją zarodka. Bo na pewno nie odpuszczę. Tylko pytanie: dlaczego do ch..ja odbiera mi się możliwość urodzenia swojego dziecka?????!!! Mam wyjeżdżać ze swojego kraju robić w innym kraju Polaka? Tak mnie traktuje ojczyzna?
Zapładnianie tylko jednej komórki, zakaz mrożenia, transfer max do 3 doby, całkowity zakaz aborcji, zakaz badań prenatalnych - to jest upadlające...
I praktycznie całkowicie odbierające mi szanse na dziecko z moimi genami
A przynajmniej tak to widzę teraz.
Żenada to jest tak mało powiedziane...
Czarno to widzę
Ponieważ mam tu kilka kibicek postanowiłam trochę naskrobać na szybko żeby opowiedzieć krótko co tam u mnie
Wciąż żyję, wciąż walczymy choć ostatnio ograniczyło się to do biernego czekania. Poprzednie dwie procedury wypstrykały mnie z urlopu więc czekałam na 2017 aż znowu będę mogła wyjeżdżać.
Zmieniliśmy klinikę na Novum, nie dlatego że mam coś do Bociana ale Bocian nie dał rady 3 razy więc czas dać szanse komuś innemu. Być może popełniliśmy gruntowny błąd na wstępie bo lekarkę wybrałam z przypadku, na zasadzie kto tam pierwszy ma wolny termin. Padło na Łukasiewicz Monikę. No nie wiem, zobaczymy.
W międzyczasie zrobiliśmy kariotypy - zdrowi jak ryba (powiedzmy)
Mam też zrobić (głównie z ciekawości bo nie zawadzi) histeroskopię. Jeśli problem jest w moich komórkach to żadne cuda wianki, badania, czy genialni lekarze nam i tak nic nie powiedzą, nic nie poradzą dlatego ciekawa jestem jak będzie teraz.
Mamy miesiąc opóźnienia i zamiast jednego miesiąca wyciszenia na antykach, będą dwa bo po drodze załapałam grypę, zapalenie krtani i grzybicę pochwy.
Na razie się leczę. Za ok. dwa tygodnie zrobię histero. A w połowie marca wizyta startowa - jedziemy po leki stymulujące.
Ostatnie bezczynne pół roku było okropne. To straszne jak bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że moje życie obraca się w okół starań i procedur ivf. Do tego stopnia, że gdy trzeba było się zatrzymać nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. To pewnie dlatego, że nie robię nic innego od ponad 3 lat...
Depresja dość głęboko zajrzała mi w głowę. Nie lubię takich okresów bo wiem, że wtedy jestem groźna dla siebie samej...
Byłam raz w ciąży. Poroniłam, ale na chwilę byłam. Na krótką chwilę.
Uwielbiam czepiać się tej historii i często ją sobie opowiadam, wspominam. Rozczulam się i przypominam sobie jakie to były piękne dni nieuświadomionej ciąży, jak bardzo byliśmy zszokowani i szczęśliwi później. Rozczulam się nad tym, że po 3 ivf pojechaliśmy do Lichenia modlić się o ciążę. Pojechałam tam będąc już w ciąży...nie wiedziałam.. Dziecko było ze mną cały czas, w aucie gdy jechaliśmy, podczas zwiedzania, klęczenia, gdy jadłam flaczki na obiad i szukałam odpowiedniego magnesu na lodówkę. Żyło w mojej macicy podczas swojej pierwsze i ostatniej zarazem wycieczki.
To mnie nie zasmuca, to mnie cieszy, mam co wspominać. Czasem powiem do mojego A : "a pamiętasz jak kiedyś byłam w ciąży?". Nie wiem jak takie historie przeżywają inne kobiety. Ja to rozłożyłam na czynniki pierwsze, tak mało mieliśmy wspólnego czasu.
Teraz już wiem jak się powinnam modlić, nie o ciążę tylko o dziecko.
Oczywiście wymyślam w swojej głowie różne wersje zdarzeń, myślę o tym co będzie jeśli znowu się nie uda, próbuję ustalać z A plany B i C. Ale on nie chce za bardzo słuchać i gani mnie za to, że zamiast myśleć pozytywnie to zakładam najgorsze. Ma racje w sumie.
W tym roku zaplanowaliśmy sobie fajne wakacje ze znajomymi. Szukałam hoteli jak głupia. A jak już wszystko zostało ustalone i zaklepane to nagle mi padła pewna myśl "Zaraz, zaraz, przecież w tym roku będę w ciąży więc po cholerę się tak ścierałam z tym szukaniem."
Mam nadzieję, że na te wakacje jednak nie pojedziemy.
:*
i tak trzymaj :) ważne, że przetrwaliście to co najwtrudniejsze, teraz co ma być to będzie ... a będzie ciąża, nie widzę innego wyjścia :)
Oj Betti tak bardzo bym chciała :* <3
E zazdroszczę też bym chciała :D Ale mój z uporem powtarza "lekarz nie pozwolił lekarz nie pozwolił" ;)
My po transferze mieliśmy zakaz całkowity sexu ze względu na skurcze macicy jaki powoduje orgazm.nawet do 13tyg ciąży mieliśmy zakaz kochania się.
Można powiedzieć - dałam ciała :((( i to dosłownie :((( Dodam tylko że mi lekarz nic nie mówił, oni tam w Bocianie chyba trochę za mało uświadamiają
Co ma być to będzie, my jednego wieczoru kilka dni po też się <3 i nic się nie stało. Fakt, że my to iui, wy co innego ale czy to ma znaczenie?? W sumie nie wiem. Nie stresuj się. A te zawroty głowy, powiem Ci, że to był mój pierwszy mega objaw, całe piątkowe popołudnie i sobota rano nie byłam w stanie się podnieść z łóżka u teściowej. Także wiesz... może, może, czego Ci życzę z całego serca :)