X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Mam to gdzieś... ;)
Dodaj do ulubionych
‹‹ 2 3 4 5 6

19 maja 2015, 21:40

Połowa zastrzyków już za mną. Zawsze przed każdym się spinam i zaciskam wargi, czasami zaglądam, czasami odwracam wzrok, czasami trochę boli, lub piecze ale tylko chwilkę, dziś nawet poleciało troszeczkę krwi. Ale to drobiazg, ciesze się że mogę to robić - poświęcać się, przygotowywać się. To jeden wielki projekt i gdy sobie czasem pomyślę o tym, że jestem w trakcie procedury to uśmiecham się sama do siebie. Jestem tak blisko, blisko ogromnego sukcesu albo niewymownej porażki. Albo może nie będę nazywać tego porażką, raczej sprawdzianem. Nie myślę ostatnio o porażkach. W końcu do zawodów staje się po to aby wygrywać. A ja lubię wygrywać ;)

I jesteśmy w tym tylko my, razem <3

25 maja 2015, 22:13

Ehh ... no i stało się.
Na ulotce Gonapeptylu wyczytałam, że można mieć po nim obniżony nastrój (a nawet depresję) no to sobie wykrakałam i mam.
A może to emocje mnie przerastają. A może to natłok i natężenie ostatnich zdarzeń.
Wczoraj mieliśmy pobudkę z samego rana bo moja ciężarna szwagierka zaczęła plamić. Jej mąż jest na wielomiesięcznym szkoleniu więc cała odpowiedzialność za ciężarną szwagierkę i jej córeczkę spadła na mojego M. Taki tatuś zastępczy ;) więc cały dzień zszedł na szukaniu rozrywki dla małej.
Dodatkowo tydzień temu wieźliśmy teścia na operację do Wrocka, więc mój M jest dodatkowo "opiekunem" teściowej.
W sobotę też pojechaliśmy do teścia w odwiedziny, zabraliśmy ze sobą małą do dziadka.
W piątek byliśmy u szwagierki i małej pograć w grę bo nas zapraszały.
I powiem wam, że jak na dzień dzisiejszy mam już dość natężenia spotkań z rodziną mojego M. Mam też dość małej. Ona niczemu nie winna, ot małe dziecko, które ciągle chce się bawić i potrzebuje żeby się nią zajmować. Ale ja już mam jej dość.
A mój M co?
Chodzi wniebowzięty. Być może cieszy się bo wkrótce wizyta w klinice, i wkrótce (być może) zostanie prawdziwym tatą :)a nie zastępczym. Mała jest w nim zakochana, ojca teraz nie ma to do wuja się przykleiła. Mój uwielbia się z nią bawić, ciągle wymyśla jej jakieś rozrywki. A ja mam dość.
Zaczęłam powątwpiewać w mój instynkt macierzyński, zaczęłam się zastanawiać czy nadaję się na matkę skoro jestem chronicznie zmęczona, skoro wydaje mi się że przy dziecku jest za dużo roboty.
Ale ale!
Moje rozterki trwały krótko bo szybko sobie uświadomiłam, że to przecież nie moje dziecko. Nie muszę go kochać, nie muszę go uwielbiać. To nie moje dziecko! Właśnie to dziś powiedziałam mojemu M gdy kolejny 4 dzień z rzędu jechał się z nią zobaczyć. Ja odpuściłam, zostałam w domu.
Nie chcę. Jestem zmęczona i nie mam nastroju.
W pracy kazano mi napisać sobie wypowiedzenie które sama sobie wręczę chyba jutro. To moje ostatnie dni pracy bo na początek czerwca zmywam się do Białegostoku zrobić ivf. Nikt w pracy o tym nie wie. Prezio - ..... - (nie będę go juz dziś wyzywać) patrzy na mnie krzywo bo mu nie pasuje mój "urlop".
A kiedy mu pasuje? Nigdy! Myśli że po tygodniu wrócę do pracy. taa. No to się zdziwi.
Poniekąd cholernie się cieszę, że kończę pracę w tym burdelu. Totalnie nieodpowiadał mi charakter pracy jaką ostatnio wykonywałam.
Dziś miałam nawet takie dziwno/głupie zdarzenie. Prezio siedział przy moim biurku bo niby "razem" robiliśmy sprawozdanie. Wstaję żeby wziąć z drukarki dokument który właśnie wydrukowałam, a on wstaje gwałtownie, jak to on, łapie mnie za rękę mówiąc "siedź, podam Ci, nie wstawaj, nie przeszkadzaj sobie". I kurwa tak mi ścisnął rękę że aż mnie skóra zapiekła. On podchodzi do drukarki a ja aż popatrzałam na tą moją biedną rękę jak wygląda bo paliło jak żywy ogień. Szukałam znaku agresji na skórze, ale niczego nie zauważyłam, tylko lekkie zaczerwienienie.
Co jak co ale żeby szef mi sprawiał ból fizyczny, tego jeszcze nie było. Do dziś. Oczywiście on nieświadomy niczego. To rzucanie długopisami, niszczenie sprzętów, które kiedyś tu opisywałam, rozrzucanie wszystkiego wokół siebie to nie moje imagination tylko fakt.
A ja ostatnio czuję się bardzo słaba fizycznie i psychicznie. Jestem nazbyt "subtelna i krucha" na takie nieskoordynowane i kanciaste "pieszczoty".
Bynajmniej ostatnie dni w pracy to były siódme poty aby pozakańczać wszystkie tematy które prowadziłam, posprzątać, powywalać śmieci. Nie chcę aby ktoś mi zarzucił bałaganiarstwo albo olanie pracy. Oni i tak pewnie będą mieć do mnie pretens bo ja najchętniej to już bym nie wróciła w czerwcu do pracy wogóle. Jeśli zajdę w ciążę to rzucę L4 i będę odpoczywać. Mój zakład pracy nie sprzyja odpoczynkowi i relaksowi. Oni zrobili sobie ze mnie białego murzyna. Prezes się przyzwyczaił że jestem na każde machnięcie ręką. Dziś mówi żę nie pasuje mi to moje środowe wolne bo Walne w czwartek. Pyta się mnie czy mogłabym jednak przyjść w środę (jakby trzeba było jeszcze jakieś dokumenty przygotować). Mówię: "absolutnie nie ma takiej opcji".

Na ten moment czuję się zmęczona. Jutro jedziemy do Białegostoku, w środę wizyta kontrolna. Ciekawe co dalej ;) Idę się myć i spać bo padam na pysk

28 maja 2015, 14:44

I po wizycie. Bałam się niemiłosiernie, na szczęście wszystko ok, endo cieniutkie tak jak ma być, 14 pęcherzyków, wyniki hormonów ok. Następny wypad do Białegostoku to już wypad kilkudniowy na punkcję, mamy się stawić 2 czerwca do dalszej obserwacji i stymulacji. Punkcja nie wiadomo kiedy wypadnie, może koło 6 czerwca. Potem po ok. 5 dniach mamy przyjechać na transfer :)

Na tą wczorajszą środową wizytę postanowiliśmy przygotować się w ten sam sposób jak na poprzedniej wizycie - wyjechaliśmy dzień wcześniej, we wtorek, po pracy, przenocowaliśmy po drodze, pod Białymstokiem i rano w środę pojechaliśmy na spokojnie do kliniki.
Tyle że cała ta podróż w jedną i drugą stronę już taka spokojna nie była.
Otóż.
Już po około 1,5 h od wyjazdu nagle z niespodziewanych powodów pękła nam butelka z wodą. Leżała sobie spokojnie na tylnym dywaniku, na podłodze. Nagle słyszymy jakieś syczenie, nasłuchujemy, nie wiadomo co to, po chwili patrzę na tył auta a tam woda na dywaniku. Dziwnie. Butelka do wywalenia. Jedziemy dalej, M zauważa że auto mu dziwnie ściąga w lewą stronę. Po kolejnej godzinie zatrzymaliśmy się na stacji paliw żeby zrobić mi zastrzyk (bo robię codziennie o tej samej godzinie), M wychodzi z auta, patrzy a tam prawe przednie koło flak! No to dawaj dojazdówkę i zmieniamy koło. Facet ze stacji powiedział nam gdzie szukać wulkanizatora, pojechaliśmy, zabuliliśmy 800 zł za 4 nowe koła, wymieniliśmy wszystkie bo tak nam doradzili, powiedzieli że te tylne też się nadają do wymiany bo stare, spękane, już dawno bez bieżnika. No i tak nam niespodziewanie wyskoczyło 800 zł i półtoragodzinny przestój. Potem już na autostradzie okazało się że wypadek, jakaś cysterna z gazem się przewróciła, zamkneli całą autostradę. Jechaliśmy objazdem, zgubiliśmy się, to już była ciemna noc. Ale nerwy mi siadły dopiero jak nawigacja w telefonie siadła. Nabrałam ochoty na rozjebanie telefonu o przednią szybę o czym niezwłocznie poinformowałam M. Ten zagląda do papierowej mapy, popytaliśmy ludzi po drodze.
Przez cały czas zastanawialam się o co chodzi, skąd taki pech? Czy to opatrzność stoi nam na drodze specjalnie abyśmy do tej kliniki nie dotarli? Rano na ulicy rozjechany jeżyk z bebechami na wierzchu, potem pękająca butelka, potem pękająca opona, potem przewracająca się cysterna... A może po prostu miało to cel taki aby wyczerpać cały limit pechów i nieszczęść jaki na nas przypada po to aby przy procedurze ivf pozostało już tylko szczęście? :) Wolałam tą drugą opcję.
Potem nawigacja już załapała i dojechaliśmy spóźnieni do hostelu.
Pokój w hostelu piękny, czysty, komfortowy. M poszedł się umyć po czym w ułamku sekundy padł. Cała drogę on jechał, nie chciał żebym go zmieniała, zmęczony był na maksa po tych wszystkich przygodach. Poczułam wyrzuty sumienia z powodu tego mojego wybuchu z telefonem :)
W środę rano pyszne śniadanko i dzida do kliniki. Na drodze Zambrów - Białystok mnóstwo robót drogowych.
W klinice sekunda na pobranie krwi i czas wolny 1,5 godziny. Poszliśmy na ryneczek, przebrałam moje eleganckie pantofelki, założyłam adidasy bo padało i zimno mi było w nogi. Wyglądałam komicznie w takim zestawie garderoby ale już mi to wszystko wisiało tak zmarzlam. Zresztą, kto mnie tam zna, nikt ;) Ostatnio ciągle mi gorąco, pocę się na maksa więc na tą wycieczkę nie brałam nazbyt grubych ciuchów. Przez co zebralam opierdziel od M, że nastepnym razem on mnie będzie pakował.
Na ryneczku przepyszna kawa po której zamiast się zrelaksować to znerwicowałam się jeszcze bardziej.
Wróciliśmy do kliniki na wizytę z lekarzem. Badania krwi super, amh super, brakujące dokumenty (zaśw. od gina o leczeniu i nowa cytologia) przedłożyłam - super. USG - w sumie 14 pęcherzyków - super.
Dostałam receptę tym razem na dwa zastrzyki, oprócz gonapeptylu mam zacząć brać (od razu) puregon. Poszliśmy do apteki wykupić leki. Puregon - 2 opakowania, cena 1378 zł (!!!!), ale na szczęście po refundacji zapłaciliśmy tylko 6,40, plus 3,20 za gonapeptyl.
Wracamy do kliniki aby pielęgniarka poinstruowała nas jak "zażywać" ten puregon. Po czym szybciutko walnęła mi jeden zastrzyk, potem drugi. Na szczęście z tym puregonem nie ma takiej masakry, krótka cienka igła, może nawet sama spróbuję sobie aplikować, zobaczymy ;)
Ten drugi zastrzyk to walnęłam mi szybko i z zaskoczenia, potem patrzę a tu taki siniol, szok, pierwszy raz mam takiego siniaka po zastrzyku. Chyba jednak wole żeby mi mój M robił te zastrzyki :)
Wychodzimy z kliniki a ja cała w skowronkach, byłam taka szczęśliwa :) Na ulicy wyściskałam się z M. On oczywiście zaraz "no dobra już starczy" bo przecież ludzie patrzą hehe.
W aucie poczułam się strasznie słabo, rozbolała mnie nagle głowa, czułam że mi cała twarz płonie, kręciło mi się w głowie i miałam mdłości. To pewnie po tych zastrzykach i emocjach.
W drodze powrotnej - znowu wypadek, i korek. Nie chcieliśmy stać bezczynnie w korku wiec pojechaliśmy szukać objazdu. Przed nami dwa busy wjechały w poboczną drogę to my za nimi. Po chwili ta "droga" zmieniła się w polną dróżkę na dodatek rozrytą przez pojazdy budowlane i zabłoconą na maksa. Wszędzie błoto i grząsko, koleiny. Jak już nam koła zaboksowały to byłam pewna że ugrzęźliśmy na amen. Na szczęście po sekundzie boksowania udało się wydostać z tej pułapki :/ Samochód oczywiście cały w błocie no ale ważne że nie trzeba było go wydobywać z tego całego bagna bo to dopiero byłby zonk. Nigdy więcej nie będziemy wjeżdżać w polne drogi, tak sobie obiecaliśmy, choćbyśmy mieli i 100 km nadrabiać.
Reszta drogi na szczęście była już nudna.
Wieczorem już w domku nie mogłam zasnąć, męczyłam się do 2.30 minimum.
Ale jestem szczęśliwa :)
1 czerwca jedziemy znowu, tym razem na tydzień - punkcja.
:)
Sorry, że tak szczegółowo zawsze wszytko opisuje, nudziarstwo i zbytnie rozwlekanie się nad szczegółami odziedziczyłam po tacie ;)

30 maja 2015, 20:28

Ale jestem z siebie dumna, od wczoraj robię sobie zastrzyki sama !!! :D yes yes yes :D
Normalnie przez te całe akcje z invitro wyleczę się może z niektórych fobii :D
Jestem genialna :D hahahahah
Pojutrze wyjazd, denerwuję się, nie wiem co ze sobą zabrać :) pewnie o czymś zapomnę, często mi się to ostatnio zdarza, mózg mam gdzie indziej. Buja gdzieś w obłokach hehe ;)

3 czerwca 2015, 21:32

Siedzimy juz trzeci dzień w Białymstoku :) Myślałam że będziemy codziennie megaaktywni, że pozwiedzamy trochę okolice, ale jakoś narazie połaziliśmy tylko po mieście. od poniedziałku brzuch mam tak nabrzmiały i tak mi ciśnie na pęcherz, że ciągle latam sikać. Na dodatek gorąco się zrobiło, nie bylam przygotowana na takie upały, poza tym po tych hormonach pocę się jak świnia i ciągle mi gorąco ;) Dziś już samopoczucie lepsze :)
W poniedziałek zaliczyliśmy mandacik - 500 zł, kolejna niespodziewajka do rachunku ;)
Póki co na wizytach wszystko ok, hormony ok, nie mamy też żadnych chorób zakaźnych bo też przy okazji sprawdzili. Pecherzyki rosną sobie wolniutko. Następna wizyta w piątek to może jak jutro pogoda i samopoczucie dopisze to skoczymy do jakiegoś Parku krajobrazowego - do białowieskiego albo biebrzańskiego, tak nam się marzyło żeby tam pojechać :)
Mi się jeszcze marzy żeby zobaczyć Pałac Lubomirskich, lubię zwiedzać pałace, dworki, zamki, kościoły, katedry. Uwielbiam tego typu budowle.
Dziś odkryliśmy też gdzie jest galeria :D Spieszyliśmy się na zastrzyk do domu wiec zaszłam tylko do dwóch sklepów, upolowałam bluzkę i sukienkę. Na celu mam zwiedzenie jeszcze całej reszty hihihi :D
A zaraz walniemy sobie może jakiś filmik w łóżeczku :)

Aaa no i teraz biorę już po trzy zastrzyki dziennie ;) Gonapeptyl, puregon i menopur. Ale ciężkie nazwy hehehe

Wiadomość wyedytowana przez autora 3 czerwca 2015, 21:33

5 czerwca 2015, 21:51

Dziękuję wszystkim za wasze kciuki, na pewno są mi potrzebne :)
Pęcherzyki rosną wolno, dwa dni temu największe miały około 12mm, dziś 15 czy może 16mm. Hormony za to pracują idealnie, nieproporcjonalnie do wzrostu pęcherzyków.
estradiol w środę 50
po niecałym tygodniu we wtorek - 500
w środę 1000
a dziś ponad 2000
Punkcja prawdopodobnie przeniesie się na poniedziałek.
Wczoraj zwiedzaliśmy biebrzański park narodowy. chciałam się nachodzić, pospacerować, zmęczyć się, i się udało ;) Bagien było mało, pewnie ze względu na porę roku i kiepską zimę, ale i tak było świetnie. I pięknie :)
Dziś obłowiłam się w galerii. Już tam nie będę więcej zachodzić bo moja karta debetowa krwawi :P Po za tym tak obtarłam dziś nogi że teraz przez 2 tyg będę leczyć obtarcia :/
Do zwiedzenia pozostał nam palac lubomirskich i kościół w rynku :)

6 czerwca 2015, 21:28

Dziś estradiol 3100. Pęcherzyki rosną wolno, dużo wolniej niż u statystycznej kobiety. No ale wzrósł progesteron więc nie można dłużej czekać, dziś o 22.30 ovitrelle, w poniedziałek o 10.30 punkcja.
I niech się dzieje wola nieba...

8 czerwca 2015, 18:11

Po punkcji, żyję :-)
Przed sama punkcja wystraszylam się na maksa bo w salce w której miałam oczekiwać punkcji leżała zaryczana i zasmarkana kobieta, obok niej siedział na krześle mąż i ja pocieszal/uspokajal. To mi wystarczyło żeby wpaść w panikę, serce walilo mi jak młot. Napisałam smsa do mojego żeby czym prędzej do mnie przyszedł bo nie chciałam tak siedzieć sama. Po chwili mi się przypomniało że przecież żołnierzy spuszcza a ja mu przeszkadzam. Poproszono mnie do salki obok na założenie wenflonu. Anestezjolog coś do mnie mówił, nie wiem co, średnio go rozumiałam. Potem dalej czekalam na swoim łóżku, było zimnawo, schowałam się pod kołdrę. Czekałam i czekałam. Najgorsze jest takie czekanie (na rzeź ;-) ) . Potem anestezjolog przyprowadził do salki kobietę po zabiegu, szła zamroczona z kiwajaca się głową jak zombie. Położył ja na łóżku, zapytał jak się czuje, odpowiedziała polprzytomna ale z uśmiechem, ze dobrze. Po czym zasnęła twardo snem sprawiedliwych. To mnie trochę pokrzepilo. Przyszedł mój m, chwile posiedzieliśmy i zostałam wywołana do "sali tortur" ;-) w środku czekał już mój lekarz. Położyłam się na fotelu, położna poprawiła mi koszule, podłożyła pod tylek papier, nogi przewiazala lekko jakimiś pasami, podszedł ze strzykawka anestezjolog, powiedział coś w stylu "zaraz pani zaśnie". Wstrzyknal w wenflon, poczułam zalewajace mnie od głowy ciepło, lekko jakby piekace..... a potem zobaczyłam twarz mojego M, zostalam położona na lozku, zapytał jak się czuję, było już po wszystkim, nic mnie nie bolało, czułam się cudownie wiec odpowiedziałam "cudownie", uśmiechnęłam się żeby wiedział, że nic mi nie jest i znowu straciłam przytomność :-) spałam nie wiem jak długo. Ponoć sama punkcja trwała 5 minut. Potem miałam trochę problem z zwrotami głowy i ze skupieniem wzroku na jednym punkcie, oczy odmawialy posłuszeństwa. Później w aucie podczas jazdy doszły mdłości. Jeszcze później znieczulenie puscilo, ból taki jak przy @ albo przy owulce, czyli znośny. Brzuch trochę spuchnięty ale to ostatnio norma.
Efekt punkcji - pobrano płyn z 17 pęcherzyków, w tym dwa były puste czyli bez oocytow. Wybiorą 6 najlepszych jajeczek, resztę postanowiliśmy oddać innym parom. Może komuś będą potrzebne i dadzą szczęście.
No! I teraz proszę pięknie się zapladniac! :-) do dzieła żołnierze! ;-)
<3

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 czerwca 2015, 23:16

10 czerwca 2015, 11:11

Kurna kurna kurna....
zadzwonił embriolog.. :D
Umawia na transfer na sobotę ...
Pytam "A jak tam zarodeczki, może Pan mi coś więcej powiedzieć?"
"5 komórek się zapłodniło" :D O jeju jeju, moje dzieciaczki :D
Dodał: "jakoś tam się dzielą, tak naprawdę sobota powie nam wszystko"

:/ "Jakoś tam się dzielą"?? Dziwne to ale poczułam sie z lekka urażona, że mówi o moich dzieciach per "jakoś tam". Co "jakoś tam"?? Jakoś tam to stoi krowa na pastwisku i jakoś tam żuje trawe. A tu przecież chodzi o MOJE przewspaniałe dzieciaczki! Nie wolno mówić o moich zarodeczkach "jakoś tam". ;)
Ale schiza! hehehehe :P ;)
A poza tym czy "jakoś tam" to znaczy "słabo"? "Bardzo słabo"?
Czy może znaczy "narazie sie po prostu zwyczajnie dzielą"

Nic narazie nie wiadomo, piękna wiadomość jest taka że się zapłodniły :) Ciekawa jestem czy klasycznym in vitro czy metodą ICSI. :)
To teraz czekamy na sobotę...

Ps. W sumie to teraz doszłam do wniosku że ten embriolog strasznie mało informacji mi przekazał :/ No nic, będę musiała o wszystko dopytać na transferze, chyba że sami skontaktujemy się jeszcze raz z kliniką

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 czerwca 2015, 11:23

10 czerwca 2015, 15:12

Wyściskam dziś mojego jak wróci z pracy :D Tak wymyśliłam.
Wprawdzie dziś rano obudził się z pięknym wzwodem i w sumie lepiej by było gdybym zajęła się jego "spuchniętym sprzętem" ale narazie mi się nie chce :D hihihi
W końcu ja też mam celibat :P

11 czerwca 2015, 20:55

Kurna, jakis dziś taki nieporadny, niepewny i niespokojny dzień. M też mi dziś smsa pisze że czuje wewnętrzny niepokój niewiadomo z jakiego powodu.
Dużo dzieje się ostatnio i nie ogarniam wszystkiego.
Moja firma wisi mi kupę kasy i martwię sie że będę musiała latać po sądach pracy.
Martwię się czy mnie w jakiś sposób nie wyciulają gdy im powiem o ciąży.
Dziś odezwał się do mnie potencjalny nowy pracodawca, po poprzednich wstępnych rozmowach nadal jest mną zainteresowany, chce mnie zatrudnić już od 1 lipca, nawet pomimo tego że w 3 tygodniu lipca mam od pół roku zabukowany urlop, którego nie odwołam. tak się wkręciłam w tą rozmowę z nim jakbym naprawdę od 1 lipca miała u niego pracować! skołowałam się głupia ;) Nie żebym bardzo chciała u niego pracować bo niekoniecznie mi pasuje ta robota, rozmawiam z nim tylko po to ażeby zrobić sobie asekuracje w razie jak z ivf wyjdzie lipa.
Ale przecież z ivf nie może wyjść lipa!!!!! Nie wiem jak zniosę porażkę, raczej kiepsko ;)
Nowa praca mnie wcale nie pocieszy zwłaszcza że będę musiała współpracować z jednym palantem którego nienawidzę jak ... jak nie wiem co :P Liczyłam że tego dupka już nigdy w życiu nie będę musiała oglądać a tu taki cios. Chyba będę reagować sraczką jak przyjdzie mi do rozmowy z Tym CZymś.
No, ale!!!
oby ta cała nowa praca to był scenariusz, który nigdy się nie zrealizuje. Bo będę w ciąży na chorobowym :) OBY!! <3
Niech to wszystko wokół mnie juz się skończy
z happy endem :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 czerwca 2015, 20:57

12 czerwca 2015, 13:23

Dziś już nastawienie trochę lepsze, wczoraj jakaś taka roztrzęsiona i zdenerwowana cały dzień chodziłam, co skończyło się dla mnie rozwolnieniem. Dziś nadal czuję zdenerwowanie, szczyptę strachu i obawy, ale i podskórną radość i ekscytację :)
Jeśli chodzi o stan fizyczny - brzuch uwydatniony nadal jest, ale to już efekt tłuszczyku i porzucenia ćwiczeń a nie leków. Nie ma za to już obrzęku i napompowania. Za to mega spuchły mi cyce, nie wyglądają juz jak piersi, raczej jak dojki, krowie wymiona hehehehe. Z nabrzmiałego brzucha przeniosło się na cycki. Trochę pobolewają, są tkliwe, a sutki to już w ogóle masakra, nie mogę ich dotykać bo boli, tak są wrażliwe.

Dziś mój (prawie już były) "ukochany" prezesiunio na moją informację o tym, że w przyszłym tygodniu też mnie nie będzie i nie wiem na jak długo, zareagował odpowiedzią "Ale 18tego jesteś w biurze, musisz tu być, to bez wątpienia"
18 czerwca mamy walne zgromadzenie. Ja zawsze na tego typu spotkaniach jestem niezbędnie potrzebna i teraz prezio sobie nie wyobraża żę mnie nie będzie. Ale..
To walne miało się odbyć 9tego, specjalnie się mnie wszyscy pytali czy będę. I byłam? Byłam! Ale oni na tym spotkaniu podjęli decyzję że jednak walne przesuwają na inny termin.
No i teraz będa mieć lipę bo mnie nie będzie. Prezio myśli że mnie zmusi do przyjścia. Tak jak już do wielu rzeczy mnie zmuszał w przeszłości. Ale teraz? Taaaaa buahahaha już to widzę. Od poniedziałku biorę chorobowe na przynajmniej 12 dni. Do czasu zrobienia bety. Nie zamierzam targać ciężkich segregatorów po transferze, ani denerwować się tragiczną atmosferą spółki, ani wysłuchiwać "kurew" prezia itd.
Mój prezio to człowiek udający że ma serce i współczucie, tak mi się czasem wydaje.
W poprzednim tygodniu gdy siedziałam na monitoringu w Białymstoku, zadzwonił do mnie "Ja bym chciał żebys jednak była w poniedziałek" A mówiłam mu że mnie nie będzie do 9go. Na 9tego miałam być na to walne. Potem w poniedziałek wydzwaniał do mnie kilka razy gdy ja akurat czekałam w sali na punkcję, odpisałam mu że nie moge rozmawiać, odezwę się póxniej. Zrobili mi punkcję a ten dalej wydzwaniał. W końcu mój M odebrał i powiedział że po narkozie jestem i dopiero dochodzę do siebie. Celowo nic nie mówiłam w pracy, gdzie jadę, dokąd, i w jakim celu, powiedziałam tylko że jade w sprawach zdrowotnych. Dopiero po rozmowie z moim M odpuścił tefony. Dobrze że to mój M odebrał, dobze że mu powiedział o narkozie, bo mojemu szefowi nie wystarczy tak nieistotny stan jak zwykła choroba. Narkoza podziałała i na niego. Ale tylko na chwilę.
We wtorek 9tego jak się pojawiłam w pracy to pytał trochę o zdrowie, jak się czuję itd. Wspomniałam mu że w przyszym tygodniu będe miała powtórkę z rozrywki, że też mnie nie będzie.
A dziś co?
Wie że mam "jakieś" sprawy zdrowotne, że to coś powaznego skoro w rachube wchodzi narkoza, powiedziąłam ze w przyszłym tyg mnie nie bedzie. A on OCZEKUJE, bez względu na to czy mogę czy nie mogę, bez względu czy będę pod narkozą czy kroplówką, bez względu na mój stan zdrowia, on OCZEKUJE że ja w czwartek 18tego będę w pracy!

Co o tym sądzicie? Interesuje mnie to pod kątem psychologicznym.
CZy jemu moja niezbędna obecność na zebraniu przesłoniła zupełnie racjonalne myślenie i jakąkolwiek troskę o mój stan zdrowia? Jest bezdusznym dziadem? Sama go nauczyłam że może mnie wykorzystywać jak mu się podoba? Czy może to niewiedza?-"nie wiem co jej jest, pewnie to nic powaznego i może przyjść"
Bycie prezesem to umiejętność bycia czasami bezczelnym a także umiejętność egzekwowania od pracowników tego czego się żąda.
Wydaje mu się że będzie mógł ode mnie wyegzekwować obecność 18 czerwca. Normalnie był była. Ale sytuacja nie jest normalna. Tu już nie chodzi tylko o mnie. Mną mogli pomiatać, kiedyś, ale teraz? Nie zrobię niczego co mogłoby zaszkodzić bejbikowi. Żadne groźby ani prośby nic nie dadza gdy chodzi o dobro dziecka.

Ostanio usłyszałam anegdotę, że mój prezio miał kiedyś w domu kanarka. to był pewnie kanarek jego dzieciaków. I gdy zdarzyła się sytuacja że żona z dzieciakami wyjechała a on został w domu sam to zapomniał o tym ptaszku. Zapomniał o tym że on jest, zapomniał go karmić. Kanarek zdechł...
Z głodu :( :( :(
Nie mogłabym żyć z takim człowiekiem, który ma za nic inne stworzenia :(

Dobra, zbieram się do domu pakować. I w długą ;)

Dzieciątko - przybywamy!
Rodzice <3 :)

14 czerwca 2015, 17:11

:-(
Komórki nie dały się zaplodnic klasycznie, trzeba było metody ICSI. Zaplodnilo się tylko 5. Tylko dwie zaczęły się dzielić. Dzieliły się wolniej niż powinny. W 5 dniu powinny być juz blastocystami ale dotarły tylko do etapu moruli.
Zatransferowalismy morule, druga morule jak sie da to zamroza, embriolog nie ukrywał że jest kiepsko, są szanse ale mniejsze niż z blasto.
Potem 9 godz powrót do domu.
Wszystko mnie denerwuje, jestem przygnębiona albo wściekła na zmianę. Trzymam się z daleka od komputerów narazie.

Czuję się jakbym na starcie przegrała. ...
to tyle, wpadłam tu tylko na sekundę.
Anuszko, shoa -nadal wam kibicuję, dbajcie o siebie i dzieciaczki <3

Wiadomość wyedytowana przez autora 16 czerwca 2015, 15:26

15 czerwca 2015, 10:11

Dziś już od rana zebrał mi się opierdol od szefa. Rzekomo nie wiedział że mnie nie będzie w pracy. ...
skurwiel
zjebal mnie jak ostatnią lajze, zapytał czy będę 18 tego (na walnym), odpowiedziałam "nie sądzę".
"Do widzenia" i rzucił słuchawką.

Myślałam że mnie rozniesie. Jeszcze mnie trzyma.
Po jaki chuj przejmuję się jego opinią, po jaki chuj w ogóle zawsze przejmuję się opiniami innych, po jaki chuj człowiek szuka akceptacji i uznania. Dlaczego ja tego szukam. Zawsze staram się być w pracy (i w zyciu) niezawodna. Nigdy nie zabieram sie za cos jesli nie zamierzam tego skonczyc. Ten jeden raz, teraz, nie mogę być niezawodną i zbieram za to baty?
Wczoraj dostałam ataku skurczy macicy, dziś nad ranem znowu. Czy moje ciało próbuje się pozbyć intruza? ... tyle że to przecież nie intruz :-(
Wczoraj zaczęłam czytać książkę terapeutyczną. Dla staraczek.
Czy to możliwe ze to ja sama nie pozwalam sobie na ciążę? Zaczynam zastanawiać się czy w tych moich niepowodzeniach nie ma drugiego dna. ...
przecież powodów w moim przypadku może być mnóstwo:
toksyczna praca i w której nigdy nie pozwalano mi być w ciąży i to nie były tylko sugestie ale otwarcie wypowiedziane słowa, prosto w twarz. ... grozby i prośby
dzieciństwo i młodość pod znakiem szybszego dorastania, kiedy nie mogłam sobie pozwolić na bycie beztroskim dzieckiem czy nastolatkiem. Może mała dziewczynka w środku buntuje się przeciwko ciąży jak i przeciwko dorastaniu?
A może to żal do rodziców o brak wsparcia?...
Może najpierw powinnam byla zabrać się za poukladanie swojej psyche zanim postanowie się rozmnażać...

zadzwonię do bociana zapytać o te skurcze i lecę do ogólnego po L4 bo w bocianie nikt mnie nawet nie zapytał czy potrzebuję. Ja sama uciekłam stamtąd po transferze tak szybko ze położna musiała za mną wołać żeby mi kartę informacyjną przekazać.
Jutro mój m zniesie to zwolnienie do mojej pracy, ja nie zamierzam tam nawet zaglądać, co ma też swoje wady bo nie wiem co z moją kasą. Spółka wisi mi kupę pieniędzy.
Mój m ponoć zamierza przy okazji jutrzejszej wizyty wygarnąć trochę mojemu szefowi.
Mój jedyny obrońca.
Kocham go.

16 czerwca 2015, 12:09

Już się trochę wyryczałam.
Wczoraj byłam u ogólnego, nie chciał mi dać zwolnienia. Powiedział że w TAKICH przypadkach zwolnienie powinien wydać mi gin. Więc ja w tym momencie rozbeczałam się jak dziecko. Jestem ostatnio zbyt zdołowana i wszelkie małe czy duże kopniaki w dupę sprawiają, że w ułamku sekundy pękam jak kruche szkło. Już w poczekalni starałam się oddychać głęboko, wdech wydech, bo czuła zbliżającą się falę... Więc jak mi powiedział NIE - nie wytrzymałam. Było mi wstyd, że jestem taka miękka, być może sobie pomyślał że jestem psychiczna. Zawsze jest mi wstyd gdy płaczę przy kimś.
Potem jeszcze długo dochodziłam do siebie w aucie...
Na szczęście mialam ze sobą wielkie okulary przeciwsłoneczne, zasłoniły mi 3/4 twarzy. Jeszcze z samochodu zadzwoniłam do mojego gina, umówiłam się na dzis rano.
W domu mogłam już w spokoju kontynuować moją rozpacz.

Wiem, nie powinnam od razu wszystkiego przekreślać, powinnam wierzyć.
Dlaczego kompletnie mi się to nie udaje?
Bo jestem realistką? Bo nie wierzę w cuda, wygrane w totka, magię, złudzenia, 5%owe szanse? Bo jestem pesymistką? Bo embriolog miał taką minę jakby chciał powiedzieć "Przygotuj się na najgorsze"?
Tak naprawdę to nie wiem jakie mamy szanse, nie zapytałam celowo, bałam się zapytać.

Dziś stawiłam się u gina, pokazałam mu moja kartę informacyjną - nie powiedział nic. Tam dużo było symboli i różnych haseł, nie jestem pewna czy wszystko ogarnął.
Powiedziałam mu że nie pomyślałam/zapomniałam wziąć L4 z kliniki. Chciał mi dać zwolnienie ciążowe! Zaskoczył mnie tym, nie wiedziałam że już mogę brać zwolnienie ciążowe. Zwątpiłam, nie chciałam aby w pracy wiedzieli że to TAKIE tematy. Gin - "decyzja należy do Pani".
Pomyślałam - "A w sumie co mi już teraz zależy?". Ogólnie wiele rzeczy staje się dla mnie ostatnio obojętne.
Nie chciałam wdrażać w moje problemy pracodawcę bo po pierwsze - co to go obchodzi? a po drugie to jest plotkarz i zaraz by wszystkim na mieście rozgadał że jestem w ciąży albo nie wiadomo co jeszcze.
Ale teraz? Po tej wczorajszej "rozmowie"?
Stwierdziłam, że nawet jeśli się nie uda, niech te chuje wiedzą o jaką stawkę tu chodziło do jasnej cholery!!! Niech się puknie w głowę moim zwolnieniem ciążowym ta znieczulica. Jak to A.Kasia pięknie powiedziała - niech dostaną sraczki, nagłej, bolesnej i w miejscu publicznym. O tak!
Byłam w ciąży, nie jestem - znaczy że poroniłam tak?
To co mnie kurwa obchodzi jakieś walne?
Koniec tematu pracy, wyłączyłam komórkę służbową.

Z tym moim zwolnieniem ciążowym w ręce .... pierwszy raz na poważnie poczułam się w ciąży.
Chociaż na chwilę... chociaż na tą jedną maleńką chwilę. Dopiero teraz.
Ale pamiętam Cię kropeczku i nigdy Cię nie zapomnę. Widziałam Cię! A Ty widziałeś mnie! Byłeś świetlistym wyraźnym punkcikiem w szaro-czarnym otoczeniu mojej macicy <3 Naprawdę tam byłeś.

Ok, wystarczy tego bo zaraz sie znowu poryczę. Idę po kawę i pod kocyk.

Dziękuję wszystkim kochanym ovufrendowym kibicom. Jesteście mi potrzebne <3

16 czerwca 2015, 13:03

Kurwaaa...
Nie zgadniecie. Wyłączyłam telefon i co się stało? Jeden z właścicieli firmy pojawił się w moich drzwiach!...


(no comments)


Z prośbą żebym oddzwoniła do prezesa bo się do mnie nie może dodzwonić (oczywiście, bo wyłączyłam komórkę!) a jest pilny temat bo kasa ma się pojawić i trzeba ją puscić dalej.
!
Ten temat akurat mnie też interesuje bo tam jest też moja kasa. A bałam się że po sądach pracy będę musiała ją egzekwować.
Więc w piątek będę musiała do pracy zajść żeby zrobić sobie wypłatę. I przy okazji innym. zamierzam tam siedzieć najkrócej jak się da :/
...

16 czerwca 2015, 20:48

Dziś wieczór, godzina 20.10 - telefon od prezesa.
Nie odebrałam.

Czy oni powariowali?...

17 czerwca 2015, 19:55

Dziś znowu telefony i smsy z pracy. To juz zrobiło się nudne. Przynajmniej księgowość już wie o co chodzi to nie spodziewam się nerwówki z tej strony.
Jutro idę na negocjacje wynagrodzeniowe do tego nowego pracodawcy, ten facet to koleś w moim wieku. Mam strasznie kiepskie nastawienie do tej pracy. Zorientowałam się po tym jak zobaczyłam dziś w komórce nieodebrane połączenie od niego, humor mi się od razu popsuł.

Ale koniec o pracy.
Z moich obserwacji stanu fizycznego i psychicznego:

- z psychiką juz trochę lepiej, chyba póki co się wypłakałam, nadal nie wiem skąd ta fala rozpaczy. Zabrałam się za robienie czegokolwiek, leżenie plackiem nie należy do moich mocnych stron więc krzątam się trochę po domu z przerwami na surfowanie po necie, jakieś drobne porządki, obiadki, filmy, seriale, na stole czeka ponoć superciekawa książka od szwagierki, plus kilka czasopism do przeczytania i wywalenia. Nudzić się nie mam czasu.

- jeśli chodzi o stan fizyczny - zupełnie nic szczególnego się nie dzieje. Brzuch płaski jak jeszcze nigdy, smukła figurka mi się zrobiła, dawno takiej nie miałam, apetyt mam kiepski wiec może to przez to że się juz nie objadam, żadnego wzdęcia czy opuchnięcia. Ale co jest najlepsze to cycki mi urosły, jeszcze nigdy nie były takie "wydatne", wreszcie mam biust pasujący do reszty ciała ;) Mój M zabronił mi pokazywać mu cycki żeby się niepotrzebnie nie podniecać. To pewnie efekt estrogenów które biorę. Za jakiś czas pewnie znowu opadną no ale mam to gdzieś. Zresztą, wielkość cycków nie ma znaczenia, ważne żeby lubić to co się ma.
Ataki skurczy się skończyły, były tylko te dwa i koniec. Teraz nieznacznie, ledwo, ledwo, czuję macice, jajniki też spokojne, ich też nie czuję. Wysypało mi trochę pryszczy ale nie przejmuję się tym, przejdzie.

Jak na drugą fazę cyklu wyglądam wyjątkowo dobrze. Spodziewałam się że spuchnę jak świnka peppa, że będę miala brzuch jak księżyc w pełni i różne inne dziwne dolegliwości. A tu nic.
Nie czuję się w ciąży.

Wiadomość wyedytowana przez autora 17 czerwca 2015, 19:56

18 czerwca 2015, 19:13

Straciłam całkowicie apetyt. Na nic nie mam ochoty, głód czuję ewentualnie trochę wieczorem. Wmuszam w siebie jedzenie. A jak już jem to bez żadnej przyjemności. Normalnie bym się cieszyła z takich atrakcji bo to idealny dla mnie podkład do zrzucenia zbędnego tłuszczu. No ale nie w tej sytuacji co jestem teraz.
Doszło do tego że zapominam o tym że coś powinnam zjeść. Ostatnio mój wraca z pracy, patrzy w lodówkę, to nie ruszone, to nie ruszone, pyta "To co ty dzisiaj jadłaś?"
Głupio mi się zrobiło bo nie skapowałam się, że od rana do godziny 18 chodzę tylko na połówce bułki.
Dziś to samo :/
Mam poczucie winy, że źle się odżywiam. Mój mi dogadza jak może, kupuje wszystko co lubię, ale żarcie się w końcu przeterminowuje i ląduje w śmieciach. Tego też nie mogę przeboleć bo nienawidzę wyrzucać jedzenia, uważam to za grzech śmiertelny, niektórzy nie mają za czym nakarmić dzieci. U mnie nigdy nie wyrzuca się jedzenia. No za wyjątkiem teraz :/ Jeszcze za dużo nie wyrzuciliśmy ale jak w takim tempie będę opróżniać lodówkę to niedługo wszystko wyląduje w koszu.

Miałam dziś nerwa bo się umówiłam do nowego pracodawcy na negocjacje płacowe, chciałam wynegocjować jeszcze dla siebie 3 tygodnie wolnego zanim zacznę pracę u niego. Nie wiedziałam jak zareaguje bo wiem że mu się spieszy z uruchomieniem firmy. Na szczęście poszło gładko, aż się zdziwiłam. Co do płacy do achów i ochów nie ma. Do wyboru mam albo przyjąć teraz stawkę mniejszą niż zarabiam aktualnie a za 3 mce renegocjacja wynagrodzenia. Albo da mi tyle co zarabiam dotychczas ale jakiekolwiek podwyżki w dalszym terminie, za rok, moze dwa.
Myślę że ta druga opcja chyba jednak jest lepsza. Po co mam brać mniejszą stawkę skoro po 3 mcach pewnie da mi to samo co zarabiam teraz? Poza tym nie wiem jak długo potrwa nasza współpraca, może jemu się nie spodobam, może on mi się nie spodoba i się rozstaniemy.

Miałam straszne opory żeby dziś do niego jechać bo ja NIE CHCĘ U NIEGO PRACOWAĆ. Nie chcę nigdzie pracować, chcę być w ciąży!
Wiem, nie zawsze mamy to co chcemy.
Kropeczku, czy Ty mnie chcesz? Bo ja Ciebie strasznie <3

wczoraj i dziś łykłam nospę bo macica trochę pobolewa jak na @.
W pon umówiłam się do gina po skierowanie na betę, myślałam żeby pierwszą betę zrobić w pon a potem powtórzyć. Ale gina mam dopiero na 14-16 więc na badanie krwi się już chyba nie załapię. No chyba że oleję skierowanie i zrobię prywatnie. Jeszcze pomyślę.

19 czerwca 2015, 14:42

Ok, byłam w pracy, zrobiłam wypłaty, zainkasowałam kasiore, wreszcie, wreszcie mam czyste konto z tą firmą. I spokój, mogę juz bez nerwów zamykać ten rozdział.
Prezio jak mnie zobaczył to rzucił mi się w ramiona i do całowania, oczywiście, norma! Tu kopniak w dupę a tu uściski.
Zrobiłam co mam zrobić, szef oczywiście wyszedł przede mną, ja zamykałam drzwi. Jak wychodził to chyba znowu chciał jakichś uścisków, powiedział że się już raczej nie zobaczymy, i jakieś tam jeszcze bzdety gadał na pożegnanie. Ja mówię "No jak, przecież jeszcze się zobaczymy przy okazji załatwiania świadectw pracy". On "nie, raczej nie"
Zresztą, jeśli ciąży u mnie nie będzie to na ostatnie dni czerwca wracam do pracy. A przynajmniej powinnam. A on co? Wypłacił sobie kase za niewykorzystany urlop ... po czym idzie na urlop??
Norma!
Ale mimo tego wszystkiego jak się żegnał.. to zrobiło mi się jednak przykro, bo zdałam sobie sprawę z tego że to naprawdę koniec, jakby nie było spędziłam w tej firmie ponad dekadę życia, a teraz wszystko się kończy i już nigdy się nie powtórzy.
Końce zawsze są smutne.
Ale życie toczy się dalej.
A ja chcę mojego kropka!
W poniedziałek idę na pierwszą betę, co ma być to będzie... :/
‹‹ 2 3 4 5 6