Wiecie co wam powiem? Właśnie przeglądałam facebooka. Czasami portal ten powoduje u mnie dół gdy tak naoglądam się zbyt wiele profili znajomych, gdy widzę co osiągnęli, co porabiają, gdzie podrózują, z kim podróżują, gdzie pracują itd. itd...
Dlatego wtedy staram się na dany "dołujący" profil nie zaglądać bo zazdrość czy moje kompleksy niczemu nie służą, a ludzie po prostu się tu lansują tak jak potrafią i czym potrafią. Nikt nie pisze przecież o tym że bankrutuje, choruje czy że np. żona go zdradza i jest nieszczęśliwy w małżeństwie. Nikt nie pisze o swoich problemach a każdy przecież jakieś ma.
Każdy jest kowalem własnego losu i skoro nie stać mnie na wycieczkę do USA to przecież nie jest temu winien kolega z fb tylko np. moje lenistwo
Jakiś czas temu moja koleżanka, po wielu wielu miesiącach (albo i latach) starań, ogłosiła na fb że jest już na półmetku ciąży. Zaskoczyła mnie no ale wiedziałam przecież że stara się o drugie dziecko. Mówiła o tym już z półtora roku temu z tego co pamiętam. Ucieszyłam się, że w końcu jej się udało choć w tle zadźwięczała ta smutna nuta żalu i tęsknoty za posiadaniem własnego malutkiego szczęścia. Ale ja też się kiedyś doczekam dlatego pogratulowałam koleżance i czekamy na urodziny Zuzi
Ostatnio przeglądałam też, po raz pierwszy tak wnikliwie, profil mojego byłego. Celowo rzadko/nigdy tam nie wchodzę, chyba, że jakaś wzmianka o nim pojawi się u wspólnych znajomych. Historia z tym moim byłym była bardzo skomplikowana ponieważ nie za bardzo do siebie pasowaliśmy ale mimo to byliśmy ze sobą wiele lat. To on mnie wspierał gdy moi rodzice siedzieli w niemczech i za nimi tęskniłam, gdy nie radziłam sobie z problemami. Nie pasowaliśmy do siebie bo ja jestem skromną dziewczyną z domu który dopadła katastrofa finansowa. On był z dobrze sytuowanej rodziny, z majątkiem i znajomościami. On był nauczony być na świeczniku i w centrum zainteresowania, uwielbiał to. Ja zawsze byłam skromną i nieśmiałą dziewczyną, z dobrymi ocenami na świadectwach i stypendiami, która woli się trzymać z boku.
Nie pasowało mi jego ciągłe wciskanie nosa we wszystko, wszystkim się interesował, we wszystkim musiał być najlepszy. Ale musze mu przyznać że miał talent - taniec, sztuki walki, jeździectwo, narciarstwo, gimnastyka artystyczna, żeglarstwo, pływanie, żonglerka, tresura psa... Jest tego mnóstwo, za mnóstwo umiejętności można było go podziwiać. Miał rodziców, którzy wspierali każde jego hobby. Również ja zyskałam przy nim, nauczył mnie np. jeździć autem, pokazał jakie fajne jest żeglarstwo, uwielbiałam z nim tańczyć, miał bardzo fajnych towarzyskich rodziców, przemiłych dziadków, piękne sielankowe życie rodzinne. Jego rodzina stała się dla mnie moją rodziną. Był mi bardzo bliski, myślałam, że się razem zestarzejemy, był moim najlepszym przyjacielem, zwierzałam mu się ze wszystkiego. Ale i miał wady których nie akceptowałam.
Dziś gdy porównuję jego a mojego obecnego partnera widzę różnicę, niebo a ziemia. Mogę tylko dziękować Bogu za to, że rozwalił się tamten związek bo dziś nie wyobrażam sobie lepszego życia niż z moim ukochanym M.
Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kiedyś na swojej drodze spotkam właściwego mężczyznę, myślałam że ten tu jest właściwy. Po zrobieniu przeze mnie magisterki i ukończeniu studiów coś się diametralnie pomiędzy nami popsuło. Nie zauważyłam że mojemu chłopakowi już dawno przestało być ze mną ok. Pozwolił mi spokojnie skończyć magisterkę a potem się zaczęło. Kłótnie, pretensje, szok. On pracował, w międzyczasie przy wsparciu rodziców założył własny biznes, mieszkał u rodziców i planował u nich mieszkać całe życie. Nagle pokazał mi że chce tradycyjnego domu z żoną która zrobi w domu wszystko sama. Nagle zaczął ode mnie wymagać tego, że będę mu gotować, prać, sprzątać itd. W pewnym momencie powiedział mi wprost, że chce abym była dla niego taką drugą mamusią.
To był dla mnie szok bo wcześniej nie ujawniał tak szowinistycznych zapędów, nie wiedziałam co mu się porobiło. Kłótnie zaczynały się z niczego. Może te jego wymagania i oczekiwania to był tylko pretekst. Może już dawno myślał o tym żeby się rozstać.
Ta zagadka nigdy nie została rozwiązana. Strasznie to przeżyłam, ryczałam przez wiele miesięcy bo z jednej strony chciałam z nim być ale z drugiej strony nie chciałam godzić się na bycie służącą w domu bo to było niezgodne z moimi zasadami, ideami, z moją niezależnością, z moim sumieniem i rozumem. Cała JA się buntowała przed zgodą na takie "poniżenie". Żyłabym w pięknej złotej klatce, z super wakacjami, w domu teściów, z teściową która jest tak wygadana że nigdy jej nie przegadasz i której zawsze się trochę obawiałam. Ta kobieta jest strasznie przebojowa i silna, często czułam się jak mały głupi szaraczek przy niej.
Na szczęście rozstaliśmy się, ja to jakoś wytrzymałam. A potem poznałam mojego M
Ale tamtemu poprzedniemu długo, długooooo nie mogłam wybaczyć. Dochodziły do mnie wieści, że założył podróżnicze stowarzyszenie, że się ożenił, w gazetach opisywali jego zaręczyny a potem ślub w najmodniejszej i najbardziej prestiżowej restauracji w moim mieście.
Ostatnio spotkałam go przypadkiem na mieście i pierwszy raz poczułam się przy nim pewnie, i bez żadnej urazy. Za to on wydawał się skrępowany, tak jakby pierwszy raz w życiu stracił przy mnie pewność siebie. On który nigdy nie traci pewności siebie.
Byłam spokojna, a potem poczułam się szczęśliwa że uwolniłam się od demonów przeszłości, że w końcu o nim zapomniałam i zapomniałam o moich urazach. O tym jak mnie skrzywdził. Ja jego też skrzywdziłam.
Niedawno przeglądałam jego profil na fb, przypadkiem, bo związane to było z jego stowarzyszeniem.
No więc tak oglądam i oglądam te jego foty, widze jego szczęśliwego na każdym zdjęciu, z żonką, też uśmiechniętą. Podziela jego pasje, ja nie umiałam. Ale cieszę się że trafił na właściwą kobietę. Oglądam dalej te jego foty i widzę jak śmiga w gaciach po śniegu.... cały on. Zero żenady. I w tym momencie poczułam ulgę że ja już nie muszę uczestniczyć w jego show. Na całe szczęście. Nie musze się już za niego wstydzić, nawet gdy nie było się czego wstydzić.
I znowu poczułam spokój i szczęście. Bo mam cudownego faceta przy sobie, z którym też mogę robić fajne rzeczy i na pewno się tym nie pochwalę na fb. Mój m dużo lepiej całuje i cały czas go pożądam. Tamten być może za bardzo stał się moim przyjacielem, i zbyt szybko przestał być kochankiem bo seks z nim w ostatnich latach przestał być dla mnie atrakcyjny. A to jest dla mnie bardzo ważne.
No i wreszcie, przeglądając ten jego profil przemknęło mi przez myśl, że "co z tego że taki szczęśliwy, ale też nie ma dzieci, może też ma takie problemy jak my, może ma dużo większe problemy jak my"
I zgadniecie na jakie foto dziś trafiłam?!!!!
On i jego żona w zaawansowanej ciąży składają wszystkim życzenia wielkanocne
Noszzz normalnie w pierwszej chwili jakbym dostała w pysk. Przecież dopiero co parę tygodni temu się pocieszałam, że on też nie ma dzieci. Że nie wszyscy mają dzieci.
Ale co zrobić Życie nie jest sprawiedliwe. Do mnie też się kiedyś uśmiechnie los i też dostanę w swoje ramiona moje własne wymarzone dziecko. Prawa??
Na dziś dzień stwierdzam ostatecznie, że wszystkie możliwe, znane przeze mnie osoby bezdzietne, starające się, małżeństwa - wszyscy są już zaciążeni. Nie mam już żadnych znajomych, czy kuzynostwa bez dzieci. Bez dzieci jest też moje rodzeństwo ale oni nie mają partnerów więc ciężko o ciążę
Wszyscy, wrogowie niewrogowie - wszyscy już się doczekali. Nie mam już kogo obserwować na fb, nie mam już z kim się ścigać, wszyscy mnie przegonili dosłownie wszyscy.
A ja? Kiedy przyjdzie moja pora?
......
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 kwietnia 2015, 19:30
Ale ten mój gin to cielak i sierota. Mówił na ostatniej wizycie "Proszę przyjść w czwartek albo po świętach po swoją dokumentację medyczną"
Na co ja odpowiadam "A to przyjdę już po świętach we wtorek"
"Ok"
No to przychodzę wczoraj, pani w rejestracji (notabene jego żona) nic nie wie o mojej dokumentacji, która miała być u niej zostawiona. Czekam w kolejce do niego. Pytam go a on "O Boziu, przepraszam, zapomniałem"
Ludzie..........
Chyba muszę poszukać innego lekarza do prowadzenia mojej ciąży w przyszłości. Myślałam o nim bo mam do gabinetu 4 minuty na pieszo z domu ale dajcie spokój.
Wiadomo każdy ma swoje wady i zalety.
Kiedyś go chwaliłam bo po 2giej iui miał dla mnie wieczorem mnóstwo czasu i długo gadaliśmy. Rzadko kiedy czeka się u niego w kolejce dłuzej niż 15 min. bo szanuje czas swoich pacjentek i umawia tak aby nikt nie musiał za długo czekać. Ma bardzo kolesiowskie podejście do swoich pacjentek, w sensie, że jak jestem jego pacjentką to czasami wchodzę bez kolejki i bez płacenia, można sie z nim dogadywać na maile czy smsy w różnych sprawach.
Ale co z tego?
Co z tego skoro nawet nie pamięta jak się nazywam, nie kojarzy "mojego przypadku" i czasami nawet nie raczy łaskawie zajrzeć do swoich notatek. W środy ma dyzury w szpitalu w innym mieście dlatego ostatnio zabrakło mi środowego monitoringu, może wtedy moja 3cia iui miałaby większe szanse na powodzenie.
No i jeszcze te jego wczorajsze "zapomniałem". Widać jestem dla niego postacią zupełnie przeźroczystą, o której nie warto pamiętać Może powinnam była kiedyś walnąć u niego pięścią w stół, krzyknąć, rozbeczeć się albo zemdleć. Cokolwiek co utkwiło by mu w pamięci. Może wtedy lepiej by mnie kojarzył i nie śmiał by zapomnieć o obiecanych dokumentach
W sumie to po ostatniej iui żałowałam że nie zrobiłam wokół siebie przy tej okazji trochę więcej szumu. Bolało mnie jak diabli gdy coś tam majstrował z tym pieprzonym cewnikiem, do tego stopnia że jak zeszłam z fotela to zakręciło mi się w glowie.
Czemu ja mam zawsze taki głupi impuls, że jak coś mi się dzieje niedobrego to uciekam z przychodni, z gabinetu? Zamiast zostać i poinformować o tym lekarza?? Dlaczego? Przecież to nielogiczne.
Miałam tak już wiele razy. W gabinecie udaję że wszystko jest ok a jak wyjdę to albo ryczę, albo mdleję z bólu.
Kiedyś wymyśliłam sobie kolczyk w pępku, po całym zabiegu zrobiło mi się tak słabo, że nie słyszałam co do mnie mówi kosmetyczka, wiedziałam tylko jedno - muszę wyjsć na powietrze bo jest mi słabo. Po wyjściu zemdlałam i upadając na metalową barierkę schodów rozcięłam sobie skórę na brodzie. O tyle dobrze że uderzenie automatycznie mnie ocuciło. Dobrze, że nie wypadłam przez tą barierkę i nie poleciałam w dół
Innym razem - zamrażanie kurzajek u dermatologa. Po zabiegu zrobiło mi się biało przed oczami, czułam że musze szybko wyjść na powietrze. Nie pamiętam co do mnie mówił lekarz. Wychodząc z przychodni musiałam robić trzy przystanki po drodze na krzesłach lub ławkach bo nie miałam siły iść, pewnie ludzie musieli się na mnie dziwnie gapić bo wyglądałam jak jakaś zamulona ćpunka. Odsapnęłam dłuższą chwilę na ławce przed przychodnią i dopiero wtedy mogłam iść do domu.
Po ostatniej iui czułam się okropnie. Znowu zakręciło mi się w glowie ale ja udaję że wszyściutko jest ok i biegnę szybciutko się ubrać żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.
Innym razem byłam z rodzicami w przychodni na pobraniu krwi. Tato był pierwszy, potem wyszedł na zewnątrz zapalić papierosa. Potem ja, a potem miała być moja mama. Moja mama miała kiedyś krwotok przy porodzie mojego brata, była tak często nakłuwana igłami że żyły jej się w rękach pochowały. A że byłam z mamą w gabinecie to widzę i słysze jak się ta zabiegowa z moją mamą męczy. Nienawidzę szpitali, lekarzy, krwi. Ogarnęła mnie panika, poczułam że zaczynam odpływać. Wylecialam z gabinetu, wyleciałam z przychodni wprost na ulicę. Dobrze że mnie akurat nic nie przejechało. Kątem oka ledwo ledwo śmignął mi mój tato. Uciekłam do domu, mieszkaliśmy po drugiej stronie ulicy więc nie miałam daleko. W domu musiałam się położyć i odpocząć, dopiero wtedy mi przeszło.
Pojechałam kiedyś z moim M do szpitala do krwiodawstwa, oddawał krew, chciałam go z powrotem odwieźć autem gdy będzie osłabiony. Skończyło się oczywiście tym że to on odwoził mnie, bo jak zobaczyłam tam te wszystkie rurki, sprzęty, ten zapach, ludzi podłączonych do rurek, a wokół nich pięlęgniary-wampiry - obrzydlistwo... Znowu zrobiło mi się biało przed oczami. On oddawał krew ale to ja piłam po wszystkim jego czarną kawę na wzmocnienie. Mój M oddaje krew regularnie, uważam że to bardzo dobry uczynek i sama chciałam zostać dawcą ale najpierw musiałabym pokonać ten wewnętrzny lęk. Później się dowiedziałam, że choroba tarczycy dyskwalifikuje mnie jako dawcę więc i tak nic tego mojego oswajania z krwiodawstwem nie będzie.
Co to do cholery za durne zachowanie? Te wszystkie lęki, panika, omdlenia?
Najgorsze, że nie umiem nad tym zapanować i nie mam jak nad tym popracować.
Kiedys to się może dla mnie źle skończyć.
I teraz co? Czytam że transfer zarodka w ivf odbywa sie przez cewnik i że nic nie boli bo to tak samo bezbolesne jak iui. A ja się już trzęsę i mam łzy w oczach!! Pamiętam co było na hsg, pamiętam co było na inseminacjach, rzekomo bezbolesnych. Trochę mnie to załamuje, panicznie się boję co to będzie. Gdyby nie to, że trochę głupio być naprutą podczas transferu to pewnie bym się upiła, żeby to jakoś znieść. Nie wiem czy to by cos dało bo jeszcze nigdy nie próbowałam takiej metody.
Jak to możliwe, że tak mnie męczą cewniki? Czy to możliwe, że to po części problem tylko w mojej głowie? Nie no, niemożliwe bo przecież gin sam widział na własne oczy, że moja szyjka macicy nie współpracuje.
Nie wiem, jeden raz na cztery akcje z cewnikami udało mi się, że nie bolało. Boję się bólu, znowu, boję się cewników, być może przed lub po transferze znowu zemdleję, ale ..... chcę spróbować, bo muszę. Chcę dać nam szanse na dziecko. Tylko nie wiem co zrobić żeby to jakoś znieść.
Musze popytać dziewczyny po transferze, jak to przeżyły, jak się czuły.
wczoraj przed zaśnięciem o tym myslałam intensywnie i oczywiście w nocy przyśniło mi się że leżę w szpitalu. Na szczęście nie pamiętam już szczegółów.
Czytam.
I co?
..........
Tak samo jak roztrzepany jest mój gin tak samo "roztrzepana" jest moja dokumentacja. Ehhh..
Braki informacji. I w niektórych miejscach głupoty popisał. A specjalnie dziś wczesniej do pracy przyjechał żeby to dla mnie przygotować good job! buahaha
Napisał że mam chorobę Hashimoto. A nie mam. Powiedziałam mu, że mam niedoczynność. A on sobie dodał że Hashimoto też. Wywiesza sobie w poczekalni dyplomy z różnych kursów i seminariów, m.in. z endokrynologii a nie wie podstawowej rzeczy, że można mieć niedoczynność z Hashimoto a można też mieć niedoczynność BEZ Hashimoto.
Druga sprawa - napisał że biorę euthyrox 25. Nie wiem skąd mu się to wzięło bo biorę dwie różne dawki, 50 i 75 zależnie od dnia tygodnia. Pewnie tylko dosłyszał jak powiedziałam że zaczynałam od dawki 25.
Inseminacje mialam trzy i trzy razy brałam zestaw clostilbegyt i ovitrelle - napisał tylko o dwóch zestawach.
Nie napisał czy inseminacje były na pękniętym pęcherzyku czy nie, pewnie dlatego że w sumie i tak nie wiedział Bo taki to był monitoring po części - na wyczucie.
Ale za to zrobił mi jeden wielki prezent o który go nie prosiłam Do ivf potrzebny jest rok udokumentowanego leczenia. Ja się zjawiłam u niego w sierpniu 2014 czyli rok minie dopiero w sierpniu 2015.
A on mi napisał: Historia leczenia od 20.02.2014 r. do 31.03.2015 r.
Miło z jego strony.
Jeden kłopot z głowy bo martwiłam się odnośnie poniedziałkowej wizyty w invimedzie, że niepełny rok z lekarzem może być problemem
Zadzwoniłam do Bociana w Białymstoku, tam mają jeszcze miejsca, jest szansa że uda nam się wyrobić z procedurą do czerwca A jeśli nie to możemy się spokojnie zapisać na wrzesień albo kiedy nam będzie pasować. Ważne żeby się zakwalifikować. Mi zależy aby się wyrobić do czerwca bo do czerwca mam pracę. A potem to nie wiem. A liczę że w razie czego do września zdążę znaleść coś nowego. A nawet jeśli nie to wtedy zapiszemy się na jeszcze późniejszy termin.
Teraz muszę zadzwonić jeszcze do Bociana i zapisać się na pierwszą wizytę.
Coś czuję że to jest to
Ten invimed mi od początku jakoś słabo pasował.
Przecież jedyne co mi się udało to zapisać na wizytę, a co to za osiągnięcie? - żadne.
Prawda jest taka, że mam bardzo ubogą dokumentację medyczną, jeszcze miliony badań przede mną. Poza tym nie wiem czy w ogóle spełniamy warunki do tego aby startowac do rzadowego ivf.
Może się okazać, że nam podziękują, pokażą drzwi i tyle....
W sumie to zupełnie nie wiem czego się spodziewać. Nawet jakbym się miała psychicznie na coś przygotować to nie wiem na co. Każda para to indywidualny przypadek.
A jak się okaże że wg tego ich kalkulatora analizującego poszczególne przypadki nie zasługujemy na to aby dostać to ivf?
Fakt jest taki że od 21 miesięcy się staramy bez żadnego echa. Inseminacje też nic nie dały.
Ale czy to wystarczy. Są ludzie z dużo gorszymi problemami - zero plemników w spermie, wieloletnie starania, poronienia, pcos, ciąże pozamaciczne, endometriozy, niedrożne jajowody i wiele, wiele innych.
A my? Nam się po prostu nie udaje. I nie mamy jeszcze odczekanych dwóch lat niepłodności idiopatycznej. Jest wprawdzie teratozoospermia ale za to plemników w ogóle jest multum. Mój M mnie wprost zalewa swoimi "żyjątkami".
Martwię się czy w ogóle mamy szanse...
Ale nie będę o tym myśleć za dużo. Za dwa tyg wyjdzie szydło z worka.
Moja euforia po zapisaniu się do Bociana nie znalazła żadnego odzwierciedlenia w reakcji mojego M. Wręcz przeciwnie - cisza. Mój M jak ma jakiś problem to milczy, nie chce rozmawiać na dany temat. Na inne tematy owszem - rozmawia. Tak jakby nierozmawianie o problemie sprawiało że problem znika.
Taka magiczna sztuczka. Trochę błędne koło bo nie rozmawiasz, nie odreagowujesz, nie wylewasz z siebie emocji a problem dalej wisi w powietrzu, nęka, męczy, ciąży, dalej o nim pamiętasz chyba że masz alzheimera albo sklerozę.
Dla mojego M ivf to póki co straszna porażka...
Nie potrafi się jeszcze cieszyć z takiego rozwiązania. To nie to, że ma jakieś uprzedzenia odnośnie samej idei ivf. Uprzedzenia dotyczą raczej samej metody "rozmnażania" i to, że to własnie my jestesmy na nią skazani.
Jego młodszy brat już drugie dziecko spłodził z palcem w d. A on nie potrafi. On i ivf? To mu się kłóci. W jego rodzinie nigdy nie było problemów z płodnością. Raczej z nadmiernym rozmnażaniem. Gdyby to było możliwe to podejrzewam, że chciałby tą naszą tajemnicę zabrać do grobu, zwłaszcza jesli będziemy musieli skorzystać z ivf.
Inseminacje tak samo były dla niego problemem, bo poległ jako mężczyzna, nie dał rady sam, ktoś musiał go wyręczyć.
Potem już przebolał i sam się wkręcił w oczekiwanie na skutki iui, sprawdzał mój wykres, dopytywał jak tempka i czy już czuję się w ciązy itd.
Z iui się pogodził, teraz będzie musiał się pogodzić z ivf.
Myślę, że przed nim i tak duży stres. Dotychczas naszą niepłodnością "obracałam" ja, to ja rozmawiałam z lekarzami, to mnie dotyczyły wszelkie badania i zabiegi, nie licząc oczywiście tego, że musiał się 4 razy spuścić do kubeczka, sam, nie chciał pomocy na iui byłam sama. Teraz pierwszy raz do tematu zostanie włączony mój M. Pierwszy raz będzie przy rozmowie z lekarzem. Pierwszy raz lekarz będzie mówił do niego o naszej niepłodności. Nie wiem jak on to zniesie. Ja ponad rok temu po pierwszej takiej rozmowie z ginem rozryczałam się w aucie po wyjściu z gabinetu. To było zbyt intensywne, zbyt wiele emocji. Myślę, że dopóki się w czymś naprawdę nie uczestniczy to nie można tego tak na serio "czuć".
Cieszę się na tą rozmowę. Jestem ciekawa tej przygody, boję się ale staram się na tyle na ile mi się uda nie dopuszczać do głosu strachu. To trochę takie dziwne bo mam nawet wrażenie że nie potrzeba mi w tej przygodzie kompana
Wiem, że to bez sensu i w ogóle nieadekwatne do sytuacji ale mimo logiki i racjonalnego myślenia dochodzą do nas czasem sygnały z wewnątrz
Jestem samotnym wojownikiem i do ciężkiej walki staję sama na ring, inne osoby mnie rozpraszają lub przeszkadzają. Mój M może mi kibicować w loży dla widzów ale absolutnie nie ma prawa mi przeszkadzać. Total fokus na cel
Bywają okresy, że boję się, potrzebuję wsparcia, pomocnej dłoni, troski, rozmów, uzgodnień, potwierdzenia że wszystko będzie dobrze.
Ale nie dziś.
Koń by się uśmiał! Zawsze jak mam jakąś ważną akcję w obrębie macicy to mi wyskakuje infekcja, jak na złość. A może to stres powoduje infekcje? Nie wiem ale nie wyrabiam.
To że @ się zbliża to pewne bo czuję to więc nie ma mowy o jakiś cudach zapłodnienia.
Udało mi się zapisać na dziś do mojego gina. Zobaczymy
Bo mówi że mi piersi się powiększyły
???????????????
Po pierwsze - to pewnie nie o piersi mu chodziło tylko o brzuchol, który po prostu ostatnio się wylewa i nie umiem sobie z nim poradzić. A jak ostatnio z nim gadałam to miałam taki mega balon, że naprawdę wyglądałam jak w ciąży
Po drugie - moje piersi? gdzie on u licha się gapi?
Nie wiem co się ostatnio dzieje z moim ciałem. Fakt, lubię i jem słodycze, ale zawsze jadłam a tłuszcz mi się nie odkładał aż w takich ilościach. Więc cukry ostatnio ograniczam.
Ćwiczę 3 razy w tyg i to na pewnio nie jest plażing tylko zapierdzielanie.
Tkanka mięśniowa też przyrasta bo widzę ale tłuszcz ani rusz. Poza tym ten mój brzuch....
Nigdy nie miałam tak wystającego brzucha jak ostatnimi czasy. Owszem powiększa się w czasie cyklu i maleje. Tak było dotychczas. A w tym cyklu to balon na okrąglo.
Jest mi wstyd ubierać się w moje dotychczasowe rzeczy bo wszędzie uwydatnia mi się podbrzusze. Aaaa, przypomniało mi się, po ostatniej imprezie firmowej sąsiadka z mieszkania obok też mnie zapytała czy w ciąży jestem
Żenada.
Pytałam ostatnio jednego trenera to mówił że mięśnie rosną przez białko, więc zalecił ograniczać cukier i białko.
Nie robię tego póki co bo lubię jogurty mleczne i od czasu do czasu lody, ciasta.
ale lato się zbliża, i nawet jeśli dziś jakiś spadochron mnie ratuje to latem już nie będe miala pod czym się schować.
Poza tym czuję jak rośnie mi tyłek, szczypie mnie skóra na pośladkach i przy biodrach, mam wrażenie że mi skóra pęka dlatego smaruję tyłek oliwką na rozstępy dla kobiet w ciąży
Już kiedyś tak miałam i to wcale nie oznacza ciąży więc tego typu insynuacje nie wchodzą w rachubę.
Tsh sprawdzałam ostatnio, było w normie.
A poza tym ten mój sąsiad ściemę wali że mam piersi większe bo akurat w tym cyklu w ogóle nie spuchły. Bywa że są większe ale dziś tego nie ma.
Powoli zaczynam czuć w macicy znajome bóle @owe.
Nie mam ochoty na i czuję się nieatrakcyjna.
Liczyłam że pojawi się szybiej, dziś jest ostatni dzwonek bo miałam się stawić w klinice pomiędzy 2-5 dc.
Więc nie ma bata, musi dziś przyleźć. Dawaj, dawaj, dawaj....
Około 16 planowaliśmy wyjechać. Mój M musi się specjalnie zwolnić 2 godz szybciej z pracy.
Po około 6 godzinach jazdy zrobimy postój na nocleg w mieścinie po drodze do Białegostoku. Jutro będzie jeszcze godzina jazdy do kliniki. Nocleg już przyklepany.
wczoraj było gorączkowe przygotowywanie dokumentów. Już je pokserowałam, dziś chcę je jeszcze jakoś uporządkować i pospinać do kupy. Oczywiście po drodze okazało się że moje zaświadczenie o niedoczynności gdzieś zaginęło. Nie mam i raczej już dziś nie znajdę. Mam nadzieję że mi lekarz uwierzy na słowo Bo w sumie nie mam teraz czym (za wyjątkiem wyników badań tsh które robię od 2011) udowodnić że mam coś nie tak z tarczycą.
Nie wiem dlaczego ale wszystko widze w czarnych barwach.
W ciągu ostatnich dni zdążyłam się już dwa razy poważnie pokłócić z moim. Po takich kłótniach odechciewa się całego tego ivf.
A wczorajsza kłótnia rozpoczęła się od tematu dotyczącego powiedzenia moim teściom o naszych staraniach i planach ivf.
Powiem tak. Od jakiegoś czasu zastanawiamy się czy powiedzieć o tej całej sytuacji rodzicom. Ostatnimi czasy wydawało mi się że mój M sugeruje aby narazie w ogóle nic nie mówić. No i ok. Przestałam o tym myśleć.
Ale teraz gdy zbliża nam się termin wyjazdu juz dwa razy usłyszałam od mojego że był u swoich rodziców (beze mnie), że chce im powiedziec, że już miał na końcu języka i prawie im powiedział itd.
Oświadczył mi to dwa dni temu, skwitowałam to "dziwną miną" i milczeniem, bo ten pomysł mi nie pasuje póki co.
I wczoraj drugi raz mi to powiedział, że znowu się z nimi widział i chciał im powiedzieć.
No to się wkurzyłam i zaczeła się afera.
Bo po pierwsze czuję w ten sposób nacisk i wymuszenie. Skoro nie jestem jeszcze gotowa to niech mnie nie pogania.
Po drugie - co to za gadanie o mnie beze mnie? Ta sprawa w 50% dotyczy mnie, więc chcę być przy tym!
Po trzecie - moi teście, zwłaszcza teściowa, są mistrzami niestosownych komentarzy. Zwyczajnie boję się że ich komentarz do sprawy albo mnie zaboli albo mnie wkurwi. Tak czy siak muszę być w bardzo dobrej kondycji psychicznej żeby przyjąć to na klatę i nie pęknąć.
Po czwarte - to są tak delikatne i intymnie dla mnie sprawy, że zwyczajnie nie spieszy mi się aby o tym z kimkolwiek rozmawiać. Dla mojej teściowej podejrzewam że są to normalne tematy ale ciekawa jestem czy tak samo normalnie chciałaby ze mną rozmawiać np. o swoim życiu seksualnym, czy bzyka się nadal z teściem, jaka najbardziej lubili pozycję i dlaczego. Albo w jakich okolicznościach został spłodzony mój Luby.
To również są tematy o których nie mam ochoty z nimi rozmawiać. A przynajmniej teraz. Nie ufam im na tyle aby spokojnie z nimi o tym porozmawiać. Oni są nieprzewidywalni. Spodziewam się ataku. Bez sensu? Wcale nie tak bez sensu.
Opowiem wam o naszych początkach, moich i M. Po niecałym roku bycia razem (i mieszkania osobno) dowiedziałam się że jest fajna oferta zakupu mieszkania w mojej firmie. To były dopiero plany inwestycji więc faktyczne kupno i zamieszkanie w tym lokalu to były jeszcze kwestie dwóch kolejnych lat. Ale mieszkanko mogło uciec więc trzeba było je przyklepać od razu. Mój M bardzo wzbraniał się przed zakupem, szukał wymówek, bał się. Nie wiedziałam czego tak konkretnie się boi. Na mieszkanie i tak trzeba by było jeszcze dwa lata czekać. Spokojnie mogliśmy jeszcze przez dwa lata zbierać kasę żeby kredyt brać jak najmniejszy. Mieliśmy dosyć sporo oszczędności.
Potem się dowiedziałam czego bał się najbardziej -RODZICÓW! Oni już wiele lat temu "umówili się" że mój M zamieszka kiedyś z żoną u nich bo mają dużo miejsca u siebie w mieszkaniu to po co ma kupować drugie. Ale mnie nikt nie zapytał o zdanie. Ten pomysł absolutnie nie wchodził w rachubę. Nie nalezę do osób które potrafią mieszkać z teściami czy nawet rodzicami.
I pewnego pięknego dnia przyjeżdżam do mojego ukochanego chłopaka, teście zaprosili mnie do salonu na rozmowę, po czym zaczeli atak!! Że co to za głupie pomysły, dlaczego, po co, przecież to bardzo zły pomysł. Że jak to teściowa zostanie na starość bez syna przy boku, że będzie musiała sobie kogoś zaadoptować (a teść siedzi obok i nic, widać on do życia jej nie potrzebny). Dodam że ma też drugiego syna ale syn mieszkał z żoną i swoim schorowanym teściem więc tu nie bylo o czym gadać.
No więc atak jeden po drugim. Że wylądujemy pod mostem bo kredyt, a co jesli się nie uda. Że specjalnie bierzemy na 4 piętrze żeby teściu (po operacji biodra) nie mógł do nas wejść!
No mówię wam!!!! ISTNA HISTERIA!! I totalna głupota!
Bo trudno to nazwać inaczej. Do dziś im tego ataku nie wybaczyłam. Poczułam się wtedy jak istne zło, że niszczę ich synka, że jestem diabeł wcielony, że chcę go wykorzystać, naciągnać na kasę, okraść go i ciul wie co jeszcze. Jak dziwka spod latarni, która się przypałętała i próbuje coś uskrobać dla siebie.
A gdzie był w tym czasie mój ukochany mężczyna? UCIEKŁ!!! Schował się w drugim pokoju tchórz jeden. Zostawił mnie z tymi żmijami sam na sam.
To było straszne ale ogrom tej straszności zrozumiałam dopiero później. Podczas samej rozmowy próbowałam zachować spokój aby oni się uspokoili, spokojnie odbijałam każdy ich argument, próbowałam przełamywać nawet te bezsensowne argumenty. Ale to wszytko było i tak na nic. Na koniec skwitowali rozmowę tekstem "Jesli on kupi to mieszkanie to my go wydziedziczymy". Że nie wyrażają zgody i tyle. Chory świat Do dziś czasem nabijam się mojego M mówiąc np. "Po co myślisz o działce swoich rodziców, przecież i tak jesteś wydziedziczony" No co. Tylko tyle mi pozostało z tej sytuacji - złośliwości.
To mieszkanie okazało się naszym być albo nie być. Dla naszego związku, bo gdyby mój M się nie zdecydował to kupiłabym to mieszkanie sama a wtedy raczej bym pogoniła takiego kolesia, który nie myśli o mnie poważnie i który ma inne plany życiowe. Pierwszą umowę przedwstępną podpisałam SAMA!
Dopiero później mój M się zreflektował i zgodził się na kupno ze mną. Dopisaliśmy go do umowy. Miał szczęście! Długo, długo potem dziękował mi że go namówiłam bo uwielbia nasze wspaniałe mieszkanie, sprawy finansowe nas nie przygniotły i nie wylądowaliśmy pod mostem. Ba! Nawet udało nam się spłacić kredyt przed czasem.
Powiedział mi ze to był dobry pomysł, on się mylił, ja miałam rację.
Mojemu M trzeba czasem dać kopa w dupę bo inaczej nie zrozumie. Ale i tak jest tchórz
Moi teściowie też się później przekonali do tego zakupu. Dodam też że później baaardzo nam pomogli z wykańczaniem. Siedzieli u nas na budowie z moim M więcej niż ja sama. I pomagali. Powiedzmy że jakoś się wtedy zrehabilitowali. Ale zapomnieć o tym ciężko.
No więc jak? Jak tu z takimi wariatami rozmawiać o naszych staraniach?
Pokłóciliśmy się i o to i inne poboczne tematy przy okazji. Czy to jest ok aby kłócić się o taką rzecz? Czy to jest ok aby kłócić się o prawo teściów do przenikliwej wiedzy o moim stanie zdrowia? Czy to jest ok abym musiała im się ze wszystkiego spowiadać? Czy to jest ok aby zmuszac mnie do robienia czegoś wbrew sobie? Czy to jest ok aby kłócić się tuż przed rozmową z lekarzem w sprawie poczęcia naszego potomka?
Zupełnie nie wiem czego się spodziewac po teściach, mam jedno podejrzenie, że usłyszę:
"A czemu dopiero teraz mówicie? po co robicie z tego taką tajemnicę? przecież jesteśmy rodziną a w rodzinie wszystko się sobie mówi"
Taaa, oni, mój M i szwagier (tak zwana sekta) mówią może sobie o wszystkim ale teraz są jeszcze synowe. Ich "sekta" do dziś, po 8 latach mojego związku z M, ma problem z przyjęciem mnie jako nowego członka wspólnoty. Nie czuję się u nich pełnoprawnym członkiem rodziny.
Dlatego komentarz o tym, czemu nie powiedzieliśmy wcześniej, będzie dla mnie tylko płachtą na byka. I powiedzialam o tym mojemu M, że jeśli coś takiego usłysze to wstanę, ubiorę sie i wyjde, albo zrobię coś równie "szokującego".
Bo dla mnie to wyraz egoizmu - "och chciałabym wiedziec szybciej, myślę tylko o sobie". Od rodzica czy teścia w takiej sytuacji oczekuję tylko dwóch rzeczy - wsparcia i zrozumienia. A nie egoistycznego myślenia teściów o sobie. To my tu jesteśmy ważni, my nasze uczucia i nasze samopoczucie. Cierpimy i nie potrzebujemy dodatkowych ciosów. A przynajmniej ja.
Skomplikowane to wszytko, obawiam się że zbyt skomplikowane jak dla teściów, czy moich rodziców. To jest skomplikowane i kompletnie niezrozumiałe dla wszystkich osób, które nie musiały wyczekiwać na dziecko miesiącami czy latami. Nie czuję "wspólnoty duchowej" z osobami spładzającymi dzieci z przypadku bądź od razu z pierwszego spuszczenia się w foremke swojej damy. Nie chcę w tym miejscu nikogo obrażać ale tu na ovufriend raczej nie mam kogo tym obrazić bo tu przecież są same czekające.
Na dzień dzisiejszy przyjęłam postawę obrony przez atak. W tej sytuacji nie zamierzam narazie nikomu nic mówić. Skoro nie jestem gotowa to nie. I tyle.
Widać narazie mnie to przerasta. Mam nadzieję, że kiedyś mi się poprawi. Narazie mam inne problemy.
Czekam na @ i ciągle nic. Brzuch boli, macica obolała tyle, że nie chce jeszcze lecieć.
Ehhhhh... ciągle coś.
Jest pierwsza krew
Jeden problem z głowy
Ale warunkowo - muszę jeszcze przedłożyć zaświadczenie od mojego gina o tym że od dwóch lat się leczymy i że to leczenie nie przyniosło skutków.
Trochę to naginanie prawdy bo tak naprawdę to pojawiłam się u mojego gina w sierpniu zeszłego roku, choć fakt - starania trwały już dobry rok a zanim do niego trafiłam to wcześniej próbowałam się "leczyć" u jeszcze 3 innych lekarzy. Więc boję się cieszyć bo teraz tak naprawdę to całe nasze ivf jest w rękach mojego gina.
On zawsze szedł mi na rękę i była pomoc z jego strony, mam nadzieję że tak będzie i tym razem. Ale stresik jest Bo co jeśli mu cos odwali i powie że nie da? wtedy kaplica.
W klinice podpisaliśmy juz wszystkie stosowne umowy, upewniali się czy aby na pewno jestem w stanie takie zaświadczenie załatwić. Zarzekałam się że na pewno załatwię Nie mogę teraz odwalić maniany.
Lekarz który z nami rozmawiał w Bocianie powiedział że tak naprawdę są trzy warunki do tego aby dostać się do programu: endometrioza, pcos albo jakieś tam inne choroby związane z jajnikami oraz niepłodność immunologiczna,leczona i trwająca przynajmniej 2 lata.
Tak naprawdę za dużo badań to im nie pokazałam bo nie miałam. Informacje jakie od nas otrzymali to:
- badanie nasienia które wyszło kiepsko, tylko jedno, lekarz dopytywał dlaczego nie zrobiliśmy drugiego dla kontroli,
- info o cyklach stymulowanych i nieudanych inseminacjach, dopytywali ile tych cykli stymulowanych było, widać to ważne,
- moje wyniki tsh, oraz informacja że leczę się na niedoczynność, pytali jakie dawki leków biorę,
- wynik badania drożności, ale po wizycie mi go oddali,
- przekazałam in info o tym że miałam operację wycięcia wyrostka z zapaleniem otrzewnej.
I to chyba wszystko. Oczywiście był jeszcze wywiad i badanie usg. Na usg wszystko ok.
Zrobili nam też na miejscu badanie nasienia i moich hormonów.
Mojemu M wyniki badania nasienia skoczyły z 2% do 10% prawidłowych plemników! strasznie się ucieszyliśmy. Widać moje zalecenia i suplementy być może coś pomogły Lekarz powiedział że wynik jest wzorowy i tylko nielicznym facetom udaje się uzyskać wynik dwucyfrowy
Potem wyniki moich hormonów - wszystko ok, wszystko w normie Ja się nie znam ale tak ten lekarz powiedział.
LH - 5,73
FSH - 9,47
PRL - 16,26
E2 - 36
PRG -0,96
T - 0,132
Mówił to co powiedział mi kiedyś mój gin, że to że mam drożne jajowody nie musi oznaczać że rzęski w środku funkcjonują prawidłowo. Że zapalenie które kiedyś tam mialam z powodu pęknięcia wyrostka mogło spowodować znaczne zniszczenia w środku, łącznie z uszkodzeniem tych rzęsek. Powiedział że mógłby zlecić laparoskopię ale uważa że jest to zbędne w tym przypadku. Przez zrosty i różne inne rzeczy które mi się w środku porobiły mogą i tak nie dojść do przyczyny problemu a tylko niepotrzebnie narażą mnie na dodatkowe procedury medyczne.
Potem powiedział jakie leki mam brać i w jakich dniach. I tu się właśnie pojawił zonk bo dopiero teraz zajrzałam do opakowania z zastrzykami, jest ich siedem, a mi na kartce napisał że te zastrzyki mam brać od 13 do 26 maja, czyli 2 tygonie Nie kumam. Zdenerwowałam się, muszę do nich jutro zadzwonić i zapytać jak to z tymi zastrzykami No i muszę pogadać czym prędzej z moim ginem alby mi to zaświadczenie wydał.
Przez to narazie nie umiem się jeszcze w pełni cieszyć chociaż mam świadomość, że dotknęlo nas olbrzymie szczęście - dostaliśmy się do programu i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem juz na początku czerwca jadę na punkcje i transfer. Szybko Cudnie Nie spodziewałam się, marzyłam o tym ale nie spodziewałam się, że się uda. Bo przecież różnie bywa z tymi klinikami, a to wołają różne dziwne badania, a to terminy długie, a to jakaś bakteria się przypałęta do wyleczenia, a to z jajnikami problem. Różnie jest.
Cieszę się ale uspokoję się dopiero jak wyjaśnię te dwie kwestie: zaświadczenie i zastrzyki.
27 maja mamy się stawić na wizytę kontrolną. I potem już na początku czerwca mamy sobie zarezerwować około 2 tygodnie na całą procedurę.
No i jak wracaliśmy z kliniki tacy rozanieleni zgodziłam się z tej całej euforii na to aby powiedzieć rodzicom. Potem jak już ochłonęłam to pomyślałam "o Ty głupia" Już mi nie było tak wesoło. No ale taka jest prawda, że za jakis czas i tak trzeba by było im powiedzieć bo mamy zwierzątka w domu, którymi trzeba się zajmować codziennie i gdy wyjedziemy na dwa tygodnie to ktoś będzie musiał się nimi zająć. Poza tym co innego gdy ktos mnie zmusza lub stawia pod ścianą, i co innego gdy już mamy się czym pochwalić - dostaliśmy się do programu i to nas bardzo ucieszyło.
No więc byliśmy u teściów 3 godziny temu, serce waliło mi jak młot, powiedzieliśmy. I muszę powiedzieć że myliłam się. Zachowali się ładnie. Żadnych głupich pytań czy komentarzy. Na początku wyczułam szok i skrępowanie ale potem już jakoś poleciało. Mój M był tak dumny z wyników swojego badania że nawet zabrał je ze sobą z domu żeby im się pochwalić
Co jest wspaniałe oni sami powiedzieli abyśmy o tym nikomu więcej nie gadali bo po co. Widać sami wiedzą że głupich ludzi nie brakuje i nie chcą aby ktoś nas krzywdził tekstami o dzieciach z probówki itp.
Chciałam żeby wiedzieli, bo będziemy potrzebowali ich pomocy i wsparcia, ale nie czułam się na to gotowa, trudno było powiedzieć to na głos, no ale stało się, wreszcie. Pojawiła się okazja. Zrobiłam to, skoczyłam z trampoliny do basenu i na szczęście nie utonęłam.
Mój M chodzi teraz jak w skowronkach, cieszy się że mógł wreszcie opowiedzieć o naszych problemach rodzicom. Przytula się do mnie i nadskakuje mi Jeszcze nie pora ale niedługo będzie musiał o mnie naprawdę zadbać, wyręczać mnie w domu przy najcięższych pracach, nie pozwalać mi więcej targać stosu reklamówek z zakupami itd. Moi teściowie oprócz wad mają również zalety, jak każdy zresztą. Są bardzo opiekuńczy, teść to już nawet dzisiaj butelkę z wodą mi zabiera żeby samemu otworzyć, żebym ja się nie musiała siłować. To są takie właśnie gupki Z jednej strony nieba chcą Ci przychylić, z drugiej walną czasem jakimś komentarzem, że aż gacie z dupy spadają. A jeszcze jak trafia na mój zły humor albo stresowy okres to już kapica, mam ochotę ich zagryźć. Whatever. Dobrze, że mamy to z głowy. Narazie nie żałuję. Temat zamknięty. Teraz niech się za nas modlą.
Jedna gorzka piguła połknięta. Teraz została jeszcze jedna, ostatnia - moi rodzice. Nie wiem, czy to nie jest dla mnie jeszcze trudniejsze niż rozmowa z teściami. Jakoś ostatnio nie czuję się stuprocentowo swobodnie przy moich rodzicielach. Co poradzić. Oni tez są specyficzni. Ostatnio powiedziałam o jedną opinię za dużo i była afera na kilka tygodni. Przy czym najwięcej stresu to chyba ja się przy tym najadłam. Moja mama też jakaś dziwna, robi dziwne ruchy. Ostatnio np. zamiast to mnie zapytać o szwagierkę (notabene moją przyjaciółkę ze szk. średniej) jak się czuje w ciąży itd, to zapytała mojego M. A przecież to chyba raczej mnie powinna pytać, kobietę. Może sama się krępuje poruszać temat ciąż ze mną Nie wiem.
Wolałabym powiedzieć im przez skypa, napisać im kilka słów, schować sie bezpiecznie za ekranem. Ale mój M mówi że powinniśmy poczekać aż przyjadą do Polski na majówkę, i wtedy im powiedzieć, twarzą w twarz. Boże, dlaczego to takie trudne. No ale teraz nie ma wyboru, teściom powiedzieliśmy, teraz trzba moim. Oni też zasługują na to żeby wiedzieć. Ich córka będzie drugi raz usypiana do narkozy. Pamiętam jak moi rodzice przeżywali gdy wylądowałam w szpitalu i usypiali mnie do operacji wyrostka. Mama się poryczała.
Ehhhh... takie rzeczy to nic przyjemnego. Teraz jest taka różnica że z tych wszystkich procedur medycznych ma wyjść dziecko. Ma wyjść coś pozytywnego, coś co zmieni życie nas wszystkich. Moja mama pierwszy raz zostanie babcią, oczywiście jeśli w ogóle się uda.
Czekam na tą rozmowę z wielką niechęcią. Mam nadzieję, że po wszystkim też nie będę żałować.
Więcej nikomu nie planujemy gadać. Może jeszcze rodzeństwu ale to juz dalszy temat.
Głupia sytuacja...
Dobra, musze się teraz jakoś zrelaksować, jakiś może filmik albo coś innego. Jestem spięta... Martwię się.. Daleka droga jeszcze przed nami...
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 kwietnia 2015, 08:30
Klinika taka niepozorna z zewnątrz, wygląda jak taki sobie zwykły budyneczek mieszkalny. Gdyby nie mała tabliczka na drzwiach i neonik na budynku to nawet nie podejrzewalibyśmy że w środku zajmuja się czymś tak poważnym jak ivf.
W środku już wszytko elegancko, ładnie, czyściutko, mnóstwo pomieszczeń, korytarzy, pokoików, schody na górę, kilka pięter zagospodarowanych.
Mnóstwo personelu, mnóstwo pielęgniarek które wszystkiego pilnują. Jak nie pamiętają kto siedzi w poczekalni i nazwisk to do ciebie podejdą i dopytają "proszę przypomnieć nazwisko".
Nie ma możliwości żeby siedzieć tam zapomnianym czy zignorowanym.
Przed wizytą czekaliśmy długo bo dużo za wcześnie przyjechaliśmy. Ale weszliśmy chyba o czasie, o umówionej godzinie. Lekarz trochę mnie na początku zmierził bo dziwnie gadał, jakby nas pouczał. Ale to chyba dlatego że źle odczytałam jego intencje. To chyba chodzi o to że oni chcą robić ivf możliwie jak największej liczbie osób ale program rządzi się swoimi prawami i oni sami mają związane ręce. Stąd chcą moje zaświadczenie jako podkładkę dla siebie w razie kontroli itd. Ucieszyło mnie to. Bo człowiek ma wrażenie że nie utrudniają ci życia tylko starają się pomóc.
Po tym pierwszym cierpkim wrażeniu starałam się zachować mimo to pozytywne nastawienie, przypomniały mi się miliony innych dziwnych lekarzy z dziwną miną, który poprostu wydają się dziwni ale to nie oznacza niczego.
Potem gadał z nami bardzo ciepło, spokojnie, poważnie, żadnych żarcików uśmiechów czy luźnej atmosfery. Chyba można użyć słowa - profesjonalnie.
Wpisał nas na listę zakwalifikowanych i kamień spadł z serca.
Po pobraniu od nas materiału na badania mieliśmy trochę czasu wolnego. Przeznaczyliśmy go na zwiedzanie przepięknego Pałacu Branickich który znajduje się zaraz przy klinice. Piękne miejsce. W ogóle Białystok jest piękny Cieszę się że jeszcze tu przyjedziemy bo chciałabym tu jeszcze parę miejsc pozwiedzać
Jedna sprawa mi się już dziś wyjaśniła - dali mi za mało tych zastrzyków. Drugą receptę wyślą mi dziś pocztą. Chyba trochę panikowałam do słuchawki bo kazali mi się uspokoić hahahaha. No ale jak tu być spokojną jak tyle niewiadomych Np. zdziwiło mnie że mam pod koniec tego cyklu brać jednocześnie antykoncepcyjne i już zastrzyki. Jedno się pokrywa z drugim, ale podszedł do telefonu Pan dr Pietrzycki i mnie uspokoił i upewnił że tak ma właśnie być.
Umówiłam się od razu na 27 maja na wizyte kontrolną.
Za około 2 tygodnie mogę dzwonić po wyniki AMH - jestem cholernie ciekawa jak tam z moją płodnością.
Zostało mi do załatwienia na dziś jeszcze to zaświadczenie.
Umówiłam się na dziś wieczór z moim ginem. Oby się wszystko powiodło.
Jak już będę miec ten papierek w ręce to dopiero wtedy zacznę się naprawdę cieszyć bo to oznacza że na koniec czerwca być może.....
Nie było tak całkiem słodko-pierdząco bo ten mój lekarz to nie z takich. Wali prosto z mostu. No ale jak człowiek pod ścianą to nagnie się do wszystkiego, byłam gotowa błagać na kolanach ale się obyło.
Pytam się go "czy mogę się jakoś zrewanżować?". Byłam gotowa mu zapłacić, kupić flaszkę, cukierki hehe co tam kto lubi
Odpowiada "Może się Pani zrewanżować... (uśmiech) - przyjść do mnie w ciąży"
Jutro wyślę im to zaświadczonko
Boję się nadmiernie cieszyć Boję się spłoszyć szczęście...
ps. Po tych anty które teraz biorę mdli mnie, niby jestem głodna ale jak cos zaczynam jeść to rośnie mi w ustach. Ale zupełnie mi to nie przeszkadza
1. Mój M za cel obrał sobie to, że w tym roku (jak zresztą w każdym poprzednim ) rozliczę nam obu Pity. Oczywiście nigdy nie ma na to czasu i zawsze robię na ostatnią chwilę. Wczoraj wymyślił sobie że to musi być dziś zrobione i koniec kropka bo on tak postanowił. On oglądał mecz z moim bratem a ja (według jego planu) miałam pity robić. A że ja sobie na kompie też coś oglądałam to on - foch. Zabrał się po nocy za to sam. No i coś mu nie szło, bo gdzieś tam coś nie chce mu wyjść, i efekt taki że siedział na darmo po nocy a pita jak nie było tak nie ma. Dziś już wydzwania do pracy czy może w pracy mi się udało zrobić. A ja w pracy taka zawierucha że o godzinie 13 dopiero śniadanie zjadłam bo nie miałam czasu wcześniej. No więc ten dzwoni a mi już ciśnienie skacze - szybko szybko! Wszystko szybko - szybko
2. Mój szef - kolejny typ, którego nie obchodzi co i jak ale musi być na JUŻ! Szybko szybko! Ostatnio poryczałam się przez niego w domu z nerwów bo zapierdalam jak struś pędziwiatr, siedzę po godzinach aby robotę nadgonić i zaoszczędzić sobie napięcia i stresu nastepnego dnia, a ten jeszcze pretensje że nie wszystko zrobione co on sobie zaplanował.
Robię rzecz A to wścieka się że rzecz B nie zrobiona. Jak to możliwe??!!! Przecież zlecił mi to dawno temu! W między czasie prosi o zrobienie rzeczy C i D, tak przy okazji jak znajdę chwilę chociaż wie że jestem zajęta. Przychodzi klient i chce rzecz E. Dzwoni ktoś z rzeczą F. Znowu klient, rzecz G. Kilka telefonow po drodze. Po czym za chwilę szef pogania - "co tak wolno idzie ta rzecz A???!!!" I próbuje robić rzecz A za mnie skoro ja nie potrafię. Po czym przekonuje się że faktycznie nie da rady szybciej, zaczyna się standardowa porcja "kurw", "ja pierdole" i "chuj by to strzelił". Po czym przypomina mu się - "A tą rzecz B już zrobiłaś rozumiem? Nie??!!! A dlaczego???!! Nosz kurwa, ja pierdole! Umówmy się, że skoro każę Ci to zrobić to to ma byc zrobione! ja ludziom obiecuje i potem co?! To nie może tak wyglądać!"
I tak w kółko.
Aż widzi że się zagotowałam, przychodzi do mnie "No dobrze, przepraszam, już Ci nie bede przeszkadzać, pracuj sobie spokojnie". Obejmuje i przytula do piersi jak córę. I według niego w tej chwili wszystko już jest zupełnie cacy.
Dziś powiedział, że od nastepnego miesiąca odchodzi. Kolejny miesiąc tak "odchodzi". On ma dość tego burdelu, chce mieć w końcu spokój bla bla bla. W spółce już nie ma kasy i oboje to wiemy. Miałam kilka innych, niekoniecznie ciekawych, ofert pracy. Ale nie podejmowałam żadnych konkretnych rozmów, kilka etatów już mi przeleciało. Ale gdy tylko coś wspomnę preziowi o końcu mojej pracy tutaj, o składaniu cv, wypowiedzeniach itd to zaraz się unosił "Przecież Ci mówiłem, pracujesz tu do końca, pracę masz zapewnioną, o nic się nie musisz martwić, udziałowcy na radzie nadzorczej powiedzieli że praca dla ciebie na pewno będzie, nie ma mowy o żadnych wypowiedzeniach". Ciągle walił mi tego typu teksty. Zarzekał się że nie muszę się martwić o pracę.
A dziś go pytam "To skoro prezes odchodzi a tu się kasa skończyła to z czego oni zamierzają mi płacić?"
A on - "Nie wiem"
No zajebiście kurwa! Wszystko mi opadło. Taki to jest mój szef - obiecuje gruszki na wierzbie, kłamca, oszust, dwulicowiec i konformista. Trzyma mnie na chama bo beze mnie firma nie istnieje, to ja utrzymuję wszytko przy życiu. Godzinę temu też, kolejny jego tekścik "Ta dziewczyna (czyli ja) tak mi pomogła jak przyszedłem tu pracowac, tylko na nią mogłem liczyć i zawsze bedę to podkreślał"
To ja odpowiadam żartem, w sumie niepotrzebnie żartem bo raczej wypadało na poważnie, - "No to teraz będzie Prezes miał okazję sie zrewanzować i znaleźć mi fajną pracę"
On "oczywiście, jasne"
Potem se myślę - co ja za głupoty wygaduję? Przecież to nie, że on MOŻE sie zrewanżować. On MUSI! Sam przecież kazał mi tu siedzieć i czekać. Teraz się ode mnie nie opedzi, jak odejdzie to będe go molestować telefonami, smsami, będę go nawiedzać w koszmarach. Nie popuszczę mu.
Piszę w smsie do mojego M, jak ten oszust leci w chuja. A on "Mówiłem ci, weź skorzystaj z tej propozycji X".
Firma X to kolejna firma z tej samej branży, zakłada ją facet w moim wieku, wszystko od zera od początku. Tryska entuzjazmem, wizją i energią. A ja co? Byłam u niego na rozmowie, było miło, symptatycznie, pogadalismy na luzie, mamy wspólnych znajomych z brażny. On potrzebuje człowieka na już. A ja mam jeszcze zobowiązania w starej firmie - skończyć rzecz A, i nie dam rady od już.
Ale w duchu sobie myśle "Ja pierdziele, ta sama branża, ten sam syf, od początku wszystko, wokół mnie będa te same gęby z branży, od nowa się użerać, od nowa problemy, tu trzeba wszystko rozkręcić od nowa a do tego potrzeba mnóstwa pracy, podwójnej energii, chyba nie mam na to siły"
Zdaje się że ta firma, w której pracuję wycisneła mnie dokładnie jak mała cytrynkę. Nie ma we mnie już tego entuzjazmu, energii i radości z wykonywanych obowiązków co kiedyś. Jestem wydmuszką, zużytym kondomem. Zastanawiam się czy ten chłopak z firmy X to wyczuł, mógł to wyczuć.... i to jest przykre, nie chcę uchodzić za spraną zgorzkniałą ścierke nienadająca się już do użycia.
Ktoś kto to czyta, może sobie pomyśleć "Narzeka tak na swoją firmę, która już i tak pada, na co ona czeka?".
Odpowiedź jest złożona. Zaczynając od rzeczy najbardziej przyziemnych: kasa - tutaj mam w miarę dobre zarobki, oczywiście pod warunkiem że dalej będą w stanie mi płacić (nie wiadomo z czego). Liczyłam na niegłodowe macierzyńskie.
Staram się o dziecko od dawna. Nie chcę już pracowac, u nikogo, teraz chcę po prostu urodzić i wychowywać dziecko, aż skończy się macierzyńskie a ja, być może, zatęsknię za pracą. Chcę teraz innej pracy - macierzyństwa, chcę karmić dziecko, narzekać na niedospane noce, chodzić na spacerki, cieszyć się każdym grymasem małej cząstki mnie. Nie chciałam też zaczynać u nowego pracodawcy z brzuchem. Potrzebuję odpoczynku, dłuższego, marzę o nim od dawna, chcę naładowac od nowa swoje baterie, czuć w kościach że mogę wszystko. Zajść w ciążę, zrelaksować się w końcu, zdystansować od świata, wyciszyć, poczuć radość i spokój. A potem, stać się kimś: mamą.
Jest tyle rzeczy których chcę, że odechciewa mi się myśleć o nowej pracy. Myślę o niej w dalszej perspektywie a nie w czasie teraźniejszym.
Czy za dwa miesiące wreszcie się doczekam? Wreszcie będę mogła odetchnąć? Mój cel to przetrwać jeszcze te dwa miesiące. Nie wiem kiedy firma mi się rozleci. Obym zdążyła i zaciążyła..
Czasami zaczynam czuć, że wszystko juz mi jedno, nie obchodzi mnie mój los. Mam tylko jedno marzenie i jeden cel w tej chwili. I teraz tylko o tym chcę myśleć.
3. wczoraj miałam nieodebrany telefon, nie wiedziałam od kogo, po kierunkowym wyglądało mi to na Białystok. Oddzwaniałam, zero odzewu.
Oddzwoniłam dziś - Klinika Bocian. Mówię, że oddzwaniam, każą poczekać na linii. Po chwili pytają czy mogę za chwilę oddzwonić. Umieram ze strachu!!! Co się dzieje? Coś złego odkryli w naszych badaniach, zaświadczenie nie pasuje, wywalili nas z programu? W głowie sto pytań i sto czarnych scenariuszy. Matko, jak dzwonią to pewnie cos się stało.
Dzwonię drugi raz. Proszę czekać. Po chwili wreszcie rozmawiam, pielęgniarka tylko tak sobie dzwoniła chyba, że dostała moje zaśwaidczenie skanem. Śmiała się bo w tym papierku od mojego gina ani peselu ani adresu, nic, żadnego znaku identyfikacji. Na moją prośbę jeszcze w trakcie pisania gin dopisał imię i nazwisko mojego M, powiedziałam mu, że chyba wypada dopisac, bo tak to niby staram się ale z kim to niewiadomo No wiec tylko nazwiska były. Ale pięlęgniarka mówi "Niech już będzie". Pytam czy recepte na brakujące zastrzyki wysłali. wysłali.
Uffff.....
Ciągle nerwy.
A teraz zamiast robić przelewy to ja na ovuf poematy tworzę i znów będe musiała trochę dłużej zostać żeby nadgonić. Nie mówiąc już o niezrobionych pitach. No trudno. Musiałam się trochę oderwać od wariatów. Trochę pomogło
Chcę myśleć że teraz już wszystko będzie ok.
Chcę tak myśleć, ale nie umiem siebie jeszcze do tego przekonać. Będzie ok. Musi być ok. Dostaliśmy się przeciez do programu, dostaliśmy szansę.
Zobaczyłam na własne oczy tygrysa.
Albo niedźwiedzia polarnego.
Albo pandę.
Obojętnie, zwał jak zwał - po prostu przedstawiciela wymarłego gatunku.
Przychodzi dziś do mnie klient, młodziutki, malutki, bardzo fajny, sympatyczny, szczery chłopaczek, codzienna zwykła sprawa. Przygotowuję mu dokumenty. W miedzy czasie wyskakuje prezio, nudzi się ostatnimi czasy w swoim pokoju (bo ile można grać w tego cholernego pasjansa) to zagląda do mojego "pokoju" zrobić obczajto, zamieniają parę słów z chłopaczkiem, nie słuchałam o czym.
Chłopaczek do niego: "Niech pan zobaczy"
Po czym mój prezes do niego "Noo, widać że w tych jajach jest moc, sąsiad nie musi poprawiać, hahaha". Na te słowa podnoszę wzrok. Jakie znowu "jaja" na litosć boską? Mój prezio klepie go po plecach i ucieka do siebie, dostrzegam fragment zdjęcia usg pośród innych papierzysk które w rączce ściskał chłopaczek. Szczena mi opada.
Prezio poszedł to chłopaczek zaczął gadać ze mną. Mówi, że jego dziewczyna jest w ciąży. Był z kumplem i kumpel się odezwał "No wczoraj się dowiedział to załamany był" hahaha. Ten mój klient do niego "Cicho bądź" i też się śmieje. Mówi, że jeszcze jest w szoku. Że go dziewczyna zaskoczyła. Mówi do niego "Jestem w ciąży"
A on do niej "W czym?"
Normalnie uśmiałam się i zrobiło mi się tak jakoś ciepło na duszy. To miłe widzieć, że jeszcze komuś udają się wpadki, że jeszcze są pary, których ciąża zaskakuje, że jeszcze są tatusiowie przerażeni faktem, co tu teraz zrobić, bo nie ma ślubu, bo mieszkanie nie skończone, co powie rodzina hehehehe
Niesamowite. Pogratulowałam mu z całego serca. To naprawdę bardzo fajny chłopaczek, młody, taki szczypioreczek, dobry człowiek Powiedziałam mu, żeby się cieszył bo to cudowne szczęście, cudowna nowina. Mówi, że się cieszy, jak już się przespał z tematem i przetrawił to się cieszy Ale nadal jest w szoku
To takie urocze
Małe dzieciątko, znikąd, zupełnie nieoczekiwane, wręcz niepożądane Ale na pewno będzie kochane
Że też takie historie naprawdę się jeszcze dziś zdarzają, to niesamowite
Ps. Mówiłam już że mój szef to burak? "Moc w jajach" .... Boshhhh...
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 kwietnia 2015, 17:15
Chciałabym wykupić karnet na pilates i zumbę na kolejny miesiąc czyli w sumie już na ten miesiąc (maj) ale nie wiem jak to jest z ćwiczeniami fizycznymi kiedy w zanadrzu jest ivf.
Nie pytałam lekarza ani nikogo czy mam ograniczać wysiłek fizyczny, a jeśli tak to od kiedy do kiedy? A nie ukrywam że chciałabym jeszcze popracować nad sylwetką bo na swój brzuch to już patrzeć nie mogę.
Od 13 do 26 maja mam brać zastrzyki gonapeptyl. Czy muszę jakos specjalnie na siebie uważać przy tych zastrzykach? Czy dopiero po punkcji i transferze? (te tematy dopiero w czerwcu)
Z góry dzięki za pomoc
To dobrze?
Chyba dobrze skoro norma jest 1-3.
Rano w pracy miałam zebranie "ważnych głów", mieli debatować nad losami spółki, pokłócili się, posprzeczali, umówili się na kolejne zebranie i koniec. Dalej nic nie wiadomo. Zwolniłam się z reszty dnia i pojechałam potem na pogrzeb babci mojego M. Na tak długim pogrzebie jeszcze nigdy w życiu nie byłam. Wymarzłam się, wystałam, dużo rodziny było. Na stypie teście jeszcze by posiedzieli ale powiedzieliśmy im, że mamy dziś umówiony zastrzyk u położnej i nie ma mowy żeby się spóźnić. Nie robili problemów. Jeden plus tego że powiedzielismy im o staraniach - nie trzeba już wymyślać kłamstewek i szukać wymówek.
Po powrocie miałam tylko chwilę żeby wskoczyć w wygodniejsze ubranie. W międzyczasie mój M pierwszy raz zabrał się za czytanie ulotki tego leku co mam sobie wstrzykiwać, on jeszcze nigdy w życiu nie przeczytał żadnej ulotki z opakowań po lekach. Doczytał jakie moge mieć skutki uboczne i się przeraził Ale przynajmniej teraz wie, że gdy złapie mnie mega deprecha albo inne dziadostwo to dlatego że biorę to coś. I poszliśmy do połoznej która ma swój gabinet zaraz przy naszym budynku.
Położna okazała się o dziwo jakimś specem od niepłodności i terapii dla par. Zarzuciła nas taką ilością informacji że aż w pewnym momencie przestałam odbierać komunikaty bo mi się już cała głowa zapchała.
Dowiedziałam, się że przyjechała niedawno z Danii. Opowiedziała że tam 6% dzieci rodzi się z ivf. Mówiła nam że tu w naszym mieście też nie jesteśmy sami z takimi problemami. Mówiła, że ważna jest sfera duchowa aby nie dać się zwariować w tym wszystkim i starać się w miarę możliwości podchodzić do tematu ze spokojem. Zwracała nawet uwagę na to, że często przez problem niepłodności pojawiają się problemy w seksie - bo przestaje on dawać przyjemność, staje się uciążliwym obowiązkiem, zatraca się pożądanie. My, staraczki, bardzo dobrze znamy te klimaty...
No nie wiem, ja nie umiem przekazać tego jej wywodu tak jak ona to nam przedstawiła. Nie spodziewałam się takiej terapii przy okazji zastrzyku
Mówiła o herbatkach z firmy Baby and mama med. Polecała mówiąc o ich zaletach, dobroczynnym wpływie na płodność, relaks, odstresowanie i poprawę libido. Na stronie tego produktu czytam że te mieszanki stworzyła specjalistka z Danii. Tak mi przemknęło przez głowę "czyżby to ta Pani z gabinetu położnej?... Niemożliwe"
Mówiła, że dobrze też czasami korzystac z masaży, akupunktury, załapywać kontakt z parami z tymi samymi problemami.
Normalnie miałam ochotę spakować tą Panią do torebki i zabrać do domu! Tak fajnie o tym wszystkim mówiła. Chcę słuchać więcej takich rzeczy.
Potem zastrzyk. Tak wbiła mi tą igłę że akturat przy okazji wszystko zasłoniła ręką i nic nie widziałam. Potem zabrała tą rękę i widziałam już to prawie całkowicie przeźroczyste ustrojstwo w moim brzuchu. Wstrzykiwała jak na mój gust trochę pośpiesznie, trochę piekło. Zaczełam marzyć aby jak najszybciej stamtąd uciec, pójść do domu i schować się przed całym światem. Jak to ja! Zawsze po takich akcjach mój mózg przełącza się na program "spierdalaj gdzie pieprz rośnie". No i to co dalej ona mówiła, już po zrobieniu tego zastrzyku, to ledwo cokolwiek zarejestrowałam. Przyszła jakaś druga babka, dały mi deklarację do podpisania mówiąc że to dla NFZu i po to abym miała u nich darmowe usługi - zastrzyki, szkoła rodzenia, konsultacje położnicze i ginekologiczne, ściąganie szwów i nie wiem co tam jeszcze. W sumie to nawet dobrze nie doczytałam po co to i do czego i co podpisuję. Zdaje się że wybrałam już położną heheh. Jeszcze w ciązy nie jestem a już mam opiekę połoznej.
Z tego całego wrażenia pomyliłam się we własnym podpisie! Jakieś dziwne niezidentyfikowane coś mi wyszło zamiast mojego nazwiska.
O losie!!
Potem w domu, mój M mi mówi, że byłam bardzo dzielna i że jest ze mnie dumny On wyglądał tak spokojnie, dojrzale, opiekuńczo, w jego oczach była jakaś taka błogość, delikatna radość i jakby wdzięczność. Trochę tak jakby mi dziękował za to co robię dla nas. Cieszy się, widzi, że zbliżamy się wielkimi krokami do punktu przełomowego w naszym życiu - uda się czy się nie uda. Zajrzeliśmy na miejsce wstrzyknięcia a tam wielka czerwona plama! hehe, nieźle.
A potem pojawił się jeszcze do tego obrzęk.
Później czerwony kolor zszedł ale obrzęk utrzymywał się już do późnej nocy. A zastrzyk miałam o 18.30.
Dziś będziemy już uskuteczniać zastrzyki w domu. Wzięłam mojego do połoznej żeby to własnie jemu pokazała jak mi te zastrzyki robić bo ja sama ...... ychhhhh uchhhh .... no nie..... nie mogę... a przynajmniej narazie
Dziś pewnie będzie taka sama reakcja skóry. Na szczęście, żadnych INNYCH DOLEGLIWOŚCI narazie nie odczuwam! Na całe szczęście!
To tyle z relacji na żywo. Oddaję głos do studia. Halo halo Mietku hehehe
Ps. We wtorek byłam u fryzjera, chciałam trochę rozjaśnić na lato mój szary myszkowaty średni blond. A wyszło jakieś takie dziwno coś ... A miałam być piękna! No albo narazie nie mogę się przyzwyczaić. Mam wrażenie że wyglądam jak Gollum z Wladcy Pierścieni w peruce hehehe. Jeszcze nie "prałam" tej głowy, może po umyciu zaczną jakoś wyglądać normalniej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 maja 2015, 12:16
Oczywiście robi przy tej okazji cały czas cyrk bo jego to bawi , cały czas gada że jest doktorem Housem, zamachuje się pustą ręką, udaje że mi wbija rozpędzoną igłę w oko, łapie mnie za rękę i "klepie" żyłę na zgięciu łokcia (wie że tego nie znoszę bo kojarzy mi się to z narkomanami szukającymi żyły, a narkomanów boję się i nienawidzę!) i cały czas specjalnie mnie tak dobija bo wie że boję się zastrzyków i że mnie to obrzydza
Wczoraj ostentacyjnie założył wielkie gumowe rękawice, wybrał sobie miejsce na moim brzuchu, zdezynfekował wacikiem, wyciąga strzykawkę, strzela w nią palcami jak wytrawny znawca a potem złapałam sobie fałd skóry dwoma rękami żeby mu ułatwić sprawę i odwróciłam wzrok.
Wpuszczał mi to powoli, myślałam że całą wieczność to trwa ale nie szczypało mnie tak jak u położnej. I czerwona plama była mniejsza. Za to po wyciągnięciu igły chwilę mnie bolało.
Ok, 2 zastrzyki za mną. Jeszcze tylko 12 A potem pewnie kolejne..
Cały czas punktuję siebie i oceniam samopoczucie. Narazie czuję się świetnie. Ostatnio zauważyłam że brzuch mi się trochę zmniejszył, za to cycki spuchły. Dawno nie były takie fajniusie Tyle że dziś rano już mnie trochę pobolewały jak na nich leżałam. Ciekawe jak będzie dalej.
Potem na wieczór wpadli do nas rodzice, moi. W końcu przyjechali z Niemiec, w końcu trzeba było im powiedzieć o ivf
Powiedzieliśmy. Strzeliłam buraka, brakowało mi tchu i śliny w gardle jak mówiłam. Mimo że to mój M miał tym razem opowiadać bo ja już opowiadałam jego rodzicom i mojemu bratu. No trudno.
Był szok, słuchali uważnie, mama nawet zadawała pytania bo wychodzi na to że trochę kojarzyła te tematy.
Tato zdrętwiał i zaniemówił, zapomniał że stoi przed nim jego ulubione piwo, stało i się wygazowywało.
Mama po wszystkim wstała i poszła zapalić papierosa na balkon. Tato o dziwo zapomniał nie tylko o piwie ale i o papierosach bo to on zawsze pierwszy wyrywa się na balkon palić.
Trochę się zmartwili ale chyba i ucieszyli poniekąd, bo po pierwsze dostaliśmy się do programu a to bardzo ważne, a po drugie być może się uda i pojawi sie bobas.
No ale póki co powiedziałam im że to tylko 30% szansy i że narazie trzeba poprostu trzymać kciuki.
Dwie sprawy mnie tylko trochę zmierziły. W sumie to może trzy.
1. Moja mama kilkakrotnie zapytała czemu dopiero teraz mówimy, że nic wcześniej nie puściliśmy pary z ust. Czyli zadała mi to (głupie) pytanie, na które byłam uczulona i którego spodziewałam się od teściów. A teście o nic takiego nie zapytali za to moja mama podręczyła nas trochę tym pytaniem aż mnie zaczęło to trochę denerwować. - A czemu mielibyśmy wczesniej mówić? Wczesniej nie było o czym.
2. Moja mama od x-lat utwierdzała mnie w przekonaniu że jestem mięczara. Bo się boję lekarzy, krwi, sprzętu medycznego. I można powiedzieć próbowała to we mnie delikatnie wytępiać, mówiąć że to przecież wszystko ludzkie i powinnam się przyzwyczajać itd. Wczoraj ja im mówię że hsg mnie potwornie bolało, że normalnie dziewczyny cewniki nie bolą a mnie bolało, że bolało mnie przy inseminacjach. A mama co na to? "No bo ja mam wrażenie że to przez to że ty jesteś taka przewrażliwiona" No nie wiem, to mi tu często dziewczyny piszą, że jestem twarda i silna, a tu mama mówi, że jestem przewrażliwiona. Trochę mnie to wczoraj wkurzyło bo zamiast pocieszać, pokrzepiać to takie słowa słyszę. Ale nie mówiła tego jakoś kpiąco czy z wyrzutem. Obie od razu wpadłyśmy na pomysł że muszę sobie kupić jakieś herbatki ziołowe na uspokojenie.
3. Po za tym, nie wiem czy moja mama zawsze taka była czy ja to ostatnio tak odbieram, ale czuję jej oschłość. Jest miła, daje buziaki jak przyjeżdżają i wyjeżdżają, dziękuje za prezenty, sama często nam coś kupuje, pomaga, daje. Ale wszystko tak jakoś trochę na dystans, nie umiem tego dokładnie określić, nie czuję się komfortowo przy mamie a tak być raczej nie powinno. Wczoraj akurat miała urodziny więc uściskałam ją składając życzenia. Ale tak poza tym przez cały wieczór nawet mnie nie dotknęła. Nie trzymamy się nigdy za ręce, nie głaszcze mnie po policzku, nie przytula bez powodu (urodziny). Nawet czasami jak mówi do nas, do mnie i do M, to mam wrażenie że woli patrzeć na niego niż mi w oczy. Nie poklepała mnie wczoraj po plecach. Nic. A jakoś tak czasem miło dostać miłość w formie dotyku. Nawet mój młodszy brat jest bardziej "dotykalski", potrafi czasem po prostu bez powodu wsadzić rękę w moje włosy żeby potargać mi kłaki, a wie że ja to uwielbiam
Ja sama uwielbiam okazywać w ten sposób uczucia mojemu M, często go całuję, przytulam, ściskam i w ogóle, zwłaszcza gdy śpi sobie na kanapie tak niewinnie, to dostaje atak buziaków w czoło, nosek, policzki wszędzie
No nic, moja mama chyba po prostu już taka jest.
Dobra, zapomnę o sprawie, duperela, nie chce mi się wkurzać o takie coś. To wszystko powinno być dla mnie zupełnie nieistotne. Nieistotne co myślą inni
Rodzice wiedzą, wreszcie ten temat z głowy i nie chcę już do tego wracać.
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 maja 2015, 12:25
Kurde, czemu Ty piszesz takie wyciskacze łez? znowu siedzę i ryczę! Byłam pierwsza wśród moich koleżanek z ciążą. Urodziłam S. niedługo po studiach, mając 26lat. teraz WSZYSTKIE mają już po parce, a ja nie mogę się doczekać rodzeństwa dla Córy. I to też tak cholernie boli. Odsunęłam się właściwie od ludzi, bo dość mam współczujących spojrzeń, że NADAL mamy jedynaczkę ... eh. Jakaś się rozmemłana zrobiłam i ryczę przy byle okazji ...
To Cię dziś wzięło na wspomnienia... w sumie dobrze, takie wypisanie się - wewnętrznie oczyszcza. Tylko nie wiem czy u Ciebie nie jest podobnie jak u mnie... jesteś twarda i silna ? Na zewnątrz? Czy pod spodem nie kryje się wrażliwa, smutna osoba ? To, że jesteś mądra to nie wątpię :) serdeczności <3
Maua7maua, przepraszam że przeze mnie płaczesz :) nie taki jest mój zamiar. To tylko świadczy o pokrewieństwie naszych dusz, podobnej wrażliwości, podobnych problemach, podobnych odczuciach i marzeniach <3 Sosenko, czy jestem twarda i silna? Nie wiem, nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, czasami czuję się jak ostatnia mięczara bez energii i woli życia. Nie mam w sobie takiej siły jaką Ty masz <3 Wiem jedno - jestem uparta i jak już za coś się zabieram to zawsze doprowadzam to do końca, nigdy nie odpuszczam w połowie drogi ;)
Dziękuję za miłe słowa u mnie ;)) Jeśli tylko ta moja pisanina na coś się przydała to cała przyjemność po mojej stronie ;) Zdrowych i wesołych Świąt! Aha - nie wiem czy znasz pamiętnik miiriam - ona korzystała z ivf, a teraz ma prześliczną córeczkę. Nie wszystko szło gładko, ale doczekała się cudu ;) I mam nadzieję, że i Ty swojego się doczekasz.
Widzisz, czy ja jestem silna, chyba to tylko pozory, w środku siedzi zupełnie ktoś inny, inna ja... krucha i słaba. Tylko mam w sobie pewną upartość, boję się kolejnych kroków, działań, w tym temacie staraniowym ale nie mogę się poddać i być miękka. Mam nadzieję, że Cię nie poczułaś się urażona po moim ost komencie. Trzymaj się!!
Sosenko, absolutnie nie czuję żadnej urazy bo niby z jakiego powodu ;) My, twardzielki na zewnątrz i słabeuszki w środku musimy się trzymać razem ;)
Zobacz czy ten link Ci się otworzy (miiriam) http://ovufriend.pl/pamietnik/moja-wielka-podroz,183.html
ja dlatego usunęłam konto na facebooku, żeby się nie dołować - i to była dobra decyzja. nie kusi i tym samym nie powoduje smutku :)
Ja jestem na fb jakby martwa, gdyby nie moj malzonek, ktory jest uzalezniony nikt ze znajomych co mnie dlugo nie widzieli, nie wiedzieliby jak wygladam, czy sie zmienilam itpd. Osobiscie tez nie lubie takiego uzewnetrzniania siabie publicznie, ale sama lubie podgladac :) ja z kolei jestem pracujaca na pelny etat w pracy I w domu - z wyboru, bo tak mnie mama wychowala, ze mezczyzni sa jak dzieci I trzeba ich w domu wyreczac I tak juz nam zostalo. Mam meza leniwca wrodzonego- a ja zawsze na pelnych obrotach ;P ale ma z koliei inne zalety, ktore kocham. Jednym slowem jestesmy szczescaiary, ze znalazlysmy tego jedynego :)