X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Musisz dać życiu szansę
Dodaj do ulubionych
‹‹ 10 11 12 13 14

21 lutego 2024, 14:13

Mój transfer znów się oddala... Właśnie dzwonili z kliniki, że coś jest nie tak z wynikiem biocenozy i mam zrobić posiew bakteriologiczny. W piątek rano zrobię, czy będę mieć histero w kolejnym cyklu? Raczej mało prawdopodobne ...

22 lutego 2024, 10:10

Jutro miałam iść na ten posiew bakteriologiczny a dziś dostałam okres. No szlag by to. Teraz nie wiem czy zaczynac jutro z estrogenem bo na wizytę się mam umówić 12-13 DC a jak zrobię badanie 5 DC to nie dostanę tak szybko wyników. Nie no to nie ma sensu jak teraz sobie to rozpisalam, nie będzie histero w tym cyklu.

10 maja 2024, 12:20

To już koniec naszych starań z pomocą medyczną. Koniec leków, adrenaliny, życia w niepewności. Czas zaplanować wakacje, może postarać się o zmianę stanowiska w pracy, a przede wszystkim spokojnie żyć.

Dziś 6dpt, test negatywny. Przed transferem byłam przekonana że się uda. Wieczorem po transferze już wiedziałam, że nie. Że mój organizm jednak nie da się oszukać, że jednak nie da się łatwo obejść mojej immunologii. Chyba za bardzo zlekceważyłam to, że nie mam kirow, że mój organizm nie widzi ciąży i jej nie chce.

Do transferu przygotowywałam się długo. Zaczęłam od września ubiegłego roku, wyszła zamotka z USG piersi, potem niekończąca się infekcja. I wreszcie czysto, możemy robić histero. Do histero bylam przygotowywana jak do normalnego transferu. Brałam te same leki, bo dr chciał ocenić stan macicy w takim stanie w jakim jest w warunkach sztucznego cyklu. Histero się nie udała (powtorka z rozrywki z 2020). Mam zbyt wąska szyjkę macicy żeby zrobić histero diagnostyczna. Poza tym macica cała w zrostach. Doktor je powycinał tylko z blizny po CC, ale i tak całą jest zryta. Dr pobral wycinek z endometrium. Kolejny cykl znów był na lekach- przygotowanie do transferu. Wyniki histero rzutem na taśmę, przyszły dwa dni przed datą transferu, więc do końca nie wiedziałam czy się odbędzie. Wyniki ok, NK w normie, bakterii nie ma. Miałam proga 10, więc musiałam dorzucić prolutex. Transfer tak jak przy tym udanym, z atosibanem i embryoglue. Tygodniowe zwolnienie.

I tutaj zrobiłam blad, ale czy aby na pewno? Po kroplówce 2h z atosibanem mąż z córką przyjechali po mnie, poszliśmy na karuzele. Mocno grzało słońce, nie miałam czapki. Potem spacerem na kawę. Potem powrót do auta i pojechaliśmy do parku, tam już był cień. Czułam się dobrze. Wieczorem zaczęłam czuć fale mdłości. Położyłam się spać ale w nocy zaczęłam wymiotować, w sumie były trzy serie takich mega wymiotów. Myśleliśmy, że to od stołowania się na mieście. Ale rano doszły dreszcze i temperatura 37,9. Byłam słaba cały dzień, tętno mega szybkie. Ledwo wloklam się do toalety. Pomyśleliśmy, że to udar słonecznym już kiedyś miałam, było podobnie, tyle że bez mdłości. Mdłości miałam jeszcze trzy dni po transferze, czulam się tak okropnie jak przy pierwszej ciąży. Myślałam że to od proga, ale od 4 dnia jakby ręką odjal. I wtedy do mnie doszło: to mogło nie był ani zatrucie, ani udar. To mój organizm walczył z zarodkiem - dla niego intruzem. Dlaczego nie poprosiłam o encorton? W sumie wiem dlaczego, przy transferze z córką był covid i nie dostałam encortonu, udało się więc chciałam iść tym samym tropem. Choć mój doktor zazwyczaj do przepisuje, tutaj chyba zapomniał, a ja się celowo nie upomniałam.

Ogólnie zaraz po transferze miałam rollercoaster emocji. Byliśmy na kawie i pytałam męża czy dobrze zrobiliśmy. Że to będzie rewolucja, że mieszkanie jednak za ciasne. Chciało mi się płakać. Potem kiedy wymiotowałam i leżałam z mdłościami miał deja vu pierwszej ciąży. Ten dół emocjonalny, mdłości i wysokie tętno są w stanie człowieka doprowadzić na skraj. Modliłam się w duchu żeby transfer się nie udał, bo nie dam rady przeżyć znów takich 9 miesięcy, tym bardziej z 3 latka na pokładzie. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia z powodu mojej córeczki. Jest jeszcze mała, potrzebuje uwagi, czemu chce jej ją zabrać na poczet kolejnego dziecka.

Teraz kiedy już wiem na pewno, że się nie udało, czuje nostalgię i smutek. Przyzwyczaiłam się już do myśli, że ten zarodek czeka na nas, zawsze mu machaliśmy jak koło kliniki przejeżdżaliśmy. Kiedy embriolog do mnie przyszła przed transferem powiedzieć, że rozmrozil się pięknie,.pokazała mi zdjęcie to łzy mi stanęły w oczach. Jaki to cud życia i nauki. Blastocysta drugiej klasy, ale bardzo ładna, dobrze rokująca. Mój organizm ja zmarnowal. I wiem, że zmarnuje tak każdy kolejny zarodek. Nasza córka była siłaczka, jak ona to przetrwała?

Będziemy się starać teraz naturalnie, choć tak chyba za duże słowo. Po prostu nie będziemy się jak do tej pory zabezpieczac.

Koniec jakiegoś etapu w życiu, czas otworzyć nowe drzwi. Wolne od klinik i zastrzyków.

Edit: 7 dpt beta negatywna.

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 maja 2024, 16:29

10 czerwca 2024, 14:33

Minął miesiąc od nieudanego transferu, dostałam okres. Gdzieś tam, wiadomo, liczyłam, że może jakiś naturals pyknie po transferze, ale gdzieś tam też wiem, że mnie się takie rzeczy nie przydarzają. Zresztą liczenie na naturalsa z jednym stosunkiem w dni płodne to śmiech na sali...

Więc gdy ten okres się dziś pojawił, było znane ukłucie, ale zupełnie inne niż kiedyś. Jest we mnie dziś trochę rezygnacji i frustracji zarazem, ale cieszę się, że to jednak zupełnie inne miejsce niż kilka lat temu. Dziś rano miałam mega kłótnie z córką, mąż ją odwiózł do przedszkola a nad nami wisiała ta złość i smutno mi teraz. Przecież jest takim cudem. Dlaczego wkurzam się po raz enty, skoro wiem, że to w niczym nie pomaga. Chyba wrócę do medytacji, bo praca nad sobą u podstaw leży w gruzach.

Godzę się z tym i układam powoli w głowie, że więcej dzieci nie będziemy mieć. Bez kirow implantacyjnych, ze skrajnie wąska szyjka,cienkim endometrium i licznymi zrostami w macicy to po prostu raczej niemożliwe. Zaczynam brać mioinozytolu i melatoninę, Wit c, omega, mam postanowienie żeby jeść codziennie kiełki i awokado. Pozostaje jeszcze akupunktura, ale obecnie sesja kosztuje 250 zł. Biorąc pod uwagę, że efekty są po dwóch sesjach w tygodniu to zaraz bym miała kwotę kolejnej procedury, a nie o to przecież teraz chodzi. I chyba tyle mogę zrobić jeśli chodzi o naturę, jeśli jej pomogę to pomogę, jeśli nie to nie, po prostu.

Zaraz się zaczną pytania kiedy drugie, kolejne ciąże znajomych. Już nie będą boleć jak przedtem, ale jednak boje się ich, nie chce żeby znajome uczucia wróciły.

Z pozytywnych rzeczy, bo przecież ich jest całe mnóstwo, moja córka wczoraj skończyła 3,5 roku i teraz jest ten moment kiedy chciałabym żeby czas się zatrzymał. Już taka duza, jednak jeszcze mała. W przedszkolu ma kolegę, który kończy 7 lat w sierpniu i idzie do szkoły. Jego mama mi ostatnio powiedziała, że ostatnio zapytał ile dni mu zostało do końca przedszkola na zabawy z moją córą i że on nie chce kończyć przedszkola z tego powodu. Jakie to było miłe, łzy mi w oczach stanęły. Ostatnio podczas Dnia Rodziny całe 3 h ze sobą spędzili, drapali mech z drzewa, zbierali liście, mają swoje przyrodnicze sprawy, co mnie tak bardzo cieszy. Mimo, że wiele rzeczy jako matka robię źle, wypowiadam słowa których nie chcę mówić, to jednak wiem, że wpoilismy jej uwaznosc i miłość do natury, roślin, gór, zwierząt. To procentuje.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 czerwca 2024, 14:35

23 grudnia 2024, 22:41

5 lat temu wymyśliłam, by wspólnie ze staraczkami odmawiać modlitwę za nas wszystkie w intencji potomstwa. Bóg nas wysłuchał, te z nas które przygotowywały się do ivf (a mowa tu o Krasi i Esperanzie), włącznie ze mną - zaszlysmy wtedy w ciążę i urodzilysmy zdrowe dzieci. W grudniu moja córeczka skończyła 4 latka. Do dziś nie wierzę, że ja mamy, że jest taka smieszna, bystra, że odkąd zaczęła mówić, a zaczęła bardzo szybko, nie zamilkła na minutę (wyjątkiem jest sen). Sprawdzone przez kilka zajmujących się nią osób😁 Wypełniła mnie całkowicie ta miłość. Wiedziałam, że nie potrzebuje niczego i nikogo więcej. Że chce jej dać wszystko, całą swoją uwagę, rzeczy niematerialne i materialne, żeby miała wszystko, bo jest wszystkim.

Dziś... Dziś okazuje się, że będzie się musiała podzielić, a ja będę musiała podzielić się miłością. Jestem w ciąży. Ja, weteranka, z niepłodnością idiopatyczno-immunologiczna. Pozbawiona kirow implantacyjnych, z zakrzepica żył głębokich, niedomykalnymj zastawkami i źle ukrwiona macica, z wąska szyjka przez którą nawet histeroskop nie przelezie, że zrostem na zroscie, z niedoborem wit. D. Ja, która myślałam, że takie rzeczy zdarzają się innym, wiadomo, ale nie mnie. Dlatego się nie zabezpieczaliśmy. W maju był transfer ostatniego zarodka, nie udał się, ok, spróbujemy naturalnie. Ale to było na zasadzie: a, zobaczymy z ciekawości czy się uda. To nie była świadoma decyzja: tak, chcemy wydać na świat kolejne dziecko bo czujemy, że mamy miejsce i miłość w sercu. Nie, to było na zasadzie a jak będzie to będzie, jak nie to nie. Na pewno i tak nie. To była postawa dwójki dorosłych ludzi, którzy wiedzą, że z kapusty dzieci się nie biorą.

Wiadomo, że staraczki irytują się tekstami pt. odpuść to zajdziesz. Brałam suple jak chciałam. W tym cyklu były może 3 sexy w ciągu całego miesiąca... Nie pomyślałam o jednym, że moja niepłodność idiopatyczna mogła być czymś bardzo łatwym do rozwiązania. Malformacja żylna, którą posiadam od dziecka (wada prenatalna) powodowała zakrzepicę i niedokrwienie żył miednicy, macicy itd. Od 3 miesięcy brałam lek eliquis, potem naczyniowiec zmniejszył dawkę, przygotowywałam się na pobyt w szpitalu w Lublinie (najwyzsza referencyjnosc jeśli chodzi o żyły).

W weekend urządzaliśmy urodziny naszej córeczki, potem dopadło ja podglosniowe zapalenie krtani (które znamy ale które jest straszne zawsze bo dziecko się dusi i trzeba mieć odpowiednie leki). Nie myślałam o niczym innym. W srode zorientowalam się, że jest 28 DC. Zwykle mam krótkie cykle, ok25. Ale 27 i 28 też się kiedyś zdarzały pojedyncze. Wieczorem w środę mocno brzuch mnie zabolał jak na okres, poszłam do toalety pewna że będzie krew a tam czysto. Mówię ok, w nocy lub jutro dostanę. Fajnie, że cykl się wydłużył, dobry znak, że organizm działa normalnie. W czwartek nie czułam już żadnych bóli brzucha, za to zorientowałam się, że od czasu do czasu kłuje mnie jajnik. I że... chce mi się kochać, skoczyło mi libido. Oblały mnie zimne poty,.bo tam miałam właśnie na początku pierwszej, upragnionej ciąży. Po południu zrobiłam testy owulaki. Nie miałam ciążowych a byłam w domu sama z córką. Owulak wyszedł od razu : dwie grube krechy. Serce zaczęło mi walić jak młot. Córka coś do mnie mówiła, była Chasem czy Skye a ja słyszałam ja jak przez ścianę. Owulaki zawsze pokazują ciążę jeśli robi się w dzień spodziewanej miesiączki. Nie mówiłam nic mężowi, nie spałam cala noc. Rano nadal czysto, nie ma okresu. To już 30 DC. Okazało się, że owulaki przeterminowane były o 5 lat. To mi dało nadzieję. Ale to przecież już 30 DC. Nie miałam czasu kupić testu przez cały dzień, praca do 16, potem zebrałam się do szkoły w której uczę. Po drodze zajechałam do Rossmana, chciałam zrobić przed lekcja, ale byla kolizja tramwajów i czekalam na przystanku 40 min. Wpadłam od razu na lekcje. Lekcja do 19. Pożegnałam studenta. W szkole już nie było nikogo, zostałam ja i mój test. Zakroplilam go i odwróciłam się do kosza żeby wyrzucić opakowanie. Wiedziałam, wiedziałam co zastane jak się odwrócę. Grube dwie krechy. Żadne bladziochy. Grube dwie krechy po kilku sekundach. Poczułam tak namacalnie jakby mnie ściany tej łazienki przygniatały. Do tej pory nie pamiętam czy zamknęłam szkole. Jechałam w tramwaju jak w amoku, łykalam łzy. Ogarnęłam się przed wejściem do domu. Nie dałam po sobie poznać. Pobawilam się z cora, był piątek więc mogła dłużej pobrykać, potem spanie. Zwlekałam z pójściem do męża. Chciałam mu podarować jeszcze trochę tego spokojnego życia jakie mamy. Nigdy wcześniej nie uważałam go za spokojne, nagle uderzyło mnie to jak mieliśmy wszystko poukladane, jak nam dobrze że sobą w 3. Mąż się wystraszył bo się rozpłakałam, myślał że coś się stało. Potem ten szok w jego oczach. Ale też i uśmiech niedowierzania. Ucieszył sie. Mówi, że to dobrze. Że to nowe życie. Że tak nam los zesłał i trzeba się z tego cieszyć. Ale to nie on będzie chodził w ciąży z mdłościami, to nie on będzie się klul heparyna w brzuch, to nie on będzie się bał że znów mu przy porodzie złamania zebra. Spuchły mi wtedy oczy od płaczu. Potem zrobiło mi się lepiej. Damy rade, nasza Klebuszka potrzebuje towarzystwa, ma już czasami takie zachowania samolubne że martwimy się, że koleżanki się od niej odwrócą. Może to się zmieni. Minęło już jednak kilka dni a ja nadal nie doszłam do siebie. Oblewają mnie zimne poty i dreszcze że strachu. Jak to będzie. Nie dam rady kogoś kochać tak jak kocham córkę. To będzie nowa, obca dla niej osoba w domu. Znam ją tak dobrze, to dla niej będzie ogromny stres emocjonalny. Zawsze mówi że nie chce mieć brata ani siostry. Chce mieć tylko mamę i tatę. Oblewają mnie zimne poty na myśl o moim wieku (38 lat w przyszłym roku) i o tym, że ledwo wyszliśmy z pieluch a będą kolejne. Kolejne zimne poty na myśl o tym jak się pomieścimy. Nie mamy dużego mieszkania. Kuchnia z niewielkim salonem i dwa pokoje po 10 m. Ok, mogą być w 2 w pokoju, dwa łóżka i meble spokojnie się zmieszczą. Ale potem jedno pewnie weźmie nasza sypialnie. Mamy spory ogrodek, ale w ogródku mieszkać nikt nie będzie...Mieszkanie kupowaliśmy z myślą o naszej 3, najwyzej plan był po kilku latach zmienić. Nikt nie przypuszczał że stopy kredytowe tak wzrosną, że będziemy płacić podwójna ratę, że mieszkania 70 m w Krakowie będą kosztować minimum milion zł.

Czy ja wybiegam myślami w przód? Pewnie tak, pewnie za bardzo. Beta po teście 1440. Duża. Z Kłębuszka też miałam duze bety. W styczniu USG. Nie wiem czy bije serduszko. Nie wiem czy nie zagnieździło się w bliźnie po CC których mam sporo. Ale nie jestem w stanie nie myśleć.

Te dwie krechy, tak wymarzone kiedyś, te testy oglądane pod oknem. A teraz... żal i rozpacz. Chciałabym najbardziej żeby moja córeczka pokochała to dziecko to ja też może pokocham. Jak strasznie to brzmi w ustach weteranki. Jak bluźnierczo i niesprawiedliwie. Nic na to nie poradzę. Na razie jestem załamana, czar świat prysl, jutro trzeba rodzinie męża powiedzieć bo przecież będą zachęcac do wina, śledzi, francuskich serów. Jutro będa się cieszyć i gratulować. A ja będę stała jak słup soli albo się totalnie posypie.

Boże, pomóż mi żebym się ogarnęła i zaakceptowala to nowe życie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 23 grudnia 2024, 22:47

2 stycznia, 21:43

Dziewczyny, dziękuję za wsparcie. Ona_39. Tak, to prawda, jestem w szoku. Ale ten szok trwa już od połowy grudnia więc nie wiem czy to nadal szok...
Abigail, porzucisz jakieś pozycje o których wspominałaś?

Dziś 7tc, pierwsze USG. Jest 5 mm żywego zarodka z bijącym sercem.
‹‹ 10 11 12 13 14