Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Musisz dać życiu szansę
Dodaj do ulubionych
‹‹ 9 10 11 12 13 ››

24 stycznia 2020, 17:58

Dziewczęta dziękuję za troskę, jesteście kochane. To czekanie mnie dzis dobijalo, w koncu na obiad poszlam w przerwie, z kolezanka. I dzwoni embriolog! Nawet jak kolezanka widziala ze wyswietlo sie: Embriolog to majac juz 2 dzieci z pierwszych cykli nie wie za Chiny co to znaczy.
- Dzień dobry, klinika Artvimed, chcialam Pania zaprosic na jutro na transfer.
- Ufff....
To było troche jak zaproszenie na pokaz poscieli albo garnkow hehe. Ale w pozytywnym sensie, przemila kobieta. Mamy 3 ladne morulki, 2 zarodki sa slabe, nierowne i nie rokuja. Tak wiec mamy trzy zarodeczki!
Nawet nie zdawalam sobie sprawy z moich emocji, dopiero jak wrocilam do kolezanki to nie bylam w stanie pokroić nozem miesa ani trafic widelcem do buzi. Kolezanka chyba to widziala, ale przemilczala.
Jak ja usne? Jak wyczekam do bety? Jutro bede miala w sobie część Nas i juz to jest dla mnie niesamowite. Prosze o kciuki i modlitwe, za Was również modlę się codziennie!

25 stycznia 2020, 12:43

Kochane, mam juz w brzuszku nasza Kruszyne!
Jak to wygladalo? Po przyjsciu do kliniki embriolog zaprosila nas do laboratorium. Pokazala na ekranie nasze zarodki i to jak sie dzielily przez caly tydzień. Mamy 3 ladne blastki. Jedna, ta która mam w brzuchu, zrobila juz nawet sama z siebie tzw. Hatching czy jakos tak, czyli przebiła otoczke. Czytalam o tej metodzie, w cenniku kliniki jest. A nasza Blastka juz sama go zrobiła😄 Widzielismy to i mialam gule w gardle. Wzruszenie mnie straszne ogarnelo. Embriolog tlumaczyla jak sie dzielily itd. 2 slabsze zarodeczki juz sie zdegradowaly i nie beda mrozone. Czyli na 9 pobranych komórek 3 blastki. Człowiekowi sie wydaje ze bedzie tyyle ich, a tutaj sie po prostu selekcja naturalna odbywa.
Potem mialam usg. Nie bylo skurczy macicy, ale za malo wypilam. Musialam jeszcze 2 szklanki wypic. Potem transfer. Poszlo szybko, jak przy IUI. Widzialam jak nasza Kropelka trafia do mojej macicy i dostalam tez zdjecie. Pielegniarka ubrala mi majtki lol dobrze ze jakichs barchanow nie wzielam. Potem lezalam 15 minut. Transfer robila mi inna lekarka niz mój doktor prowadzacy i odmówiła mi kategorycznie przepisania relanium. Szkoda, bo mój doktor chyba przepisuje jak ktoś prosi. A ona powiedziala ze relanium w ciazy absolutnie niedozwolony, pielegniarka kiwala glowa że kto to wymyśla takie rzeczy. Pielegniarka to pani Iwonka, taka typowa pigula, boki zrywac mozna😄😄
Nie bralam l4. Nie wiem czy dobrze czy zle. Mam prace biurowa, po pracy prowadze tez lekcje ale tylko po godzinie. W pracy sie stresuje, ale no balam się brac tego l4. W razie w, managerka bylaby zla ze zostawilam ich z bagnem, bo jedna kolezanka jest na urlopie, a drugiej umarl tata. Ja dopiero w tym miesiacu dolaczylam do zespolu i managerka sie wystarala o moje przyjście. Czuje do niej dlug wdzięczności, moze niepotrzebnie. Moze niepotrzebnie zakladam różne scenariusze, ale jak sie walczy kilka lat to sie wie, ze tutaj nic nie jest oczywiste.
Kropelko, zostań z nami!

Leki: 3x1 Utrogestan, 3x1 Duphaston, 1x1 Estrofem, 1,5 tabletki Encortonu, zastrzyki z Neoparin codziennie i dwa zastrzyki Gonapeptylu
Dorzucone od siebie za zgodą dr: acard, nospa, magnez, wit b metylowane. Nie pytalam o Scopolan, ale mąż wysłany do apteki. Ciekawe kiedy sie zaczne świecić😀😀

Koszty:
Transfer: 1300 zl. Chyba ostatnio mi policzyli 500 zl wiecej, bo normalnie transfer 1800 kosztuje.
Leki: 280 zl
Łączny koszt ivf wraz z lekami i badaniami: 10 570. Koszt bez mrozenia zarodków, bo na to przyjdzie faktura. To chyba 800 zl rocznie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 25 stycznia 2020, 13:07

26 stycznia 2020, 09:23

Dziewczyny, pieknie dziękuję za wszystkie pozytywne słowa, ale u mnie już chyba pozamiatane. Nad ranem mialam jakis sen erotyczny. Bardzo rzadko mam takie sny, prawie wcale. I obudziłam sie z niego z bolem macicy. Wzielam 2 nospy, magnez i scopolan i polozylam sie. Bol sie nasilil, bolaly mnie jajniki tak jak na okres. Po 5 min przeszlo. Powtórzyło sie to co mialam raz 7 dni po IUI, tyle ze wtedy bol byl o wiele gorszy.
Moglam wziąć jednak atosiban. Wydaje mi się ze moja macica wypycha z siebie wszystko czego nie zna. Jestem zalamana, chce mi sie wyć

29 stycznia 2020, 21:38

Od dwoch dni cmi mnie brzuch jak na okres, zwlaszcza jak sie wysikam. Oczywiscie znow mam zaparcie, boje sie pchać żeby zarodka nie wypchnac, paranoi cd. Teraz właśnie byłam sikac i rozbolaly mnie jajniki jak na okres. Powiem tak: stymulacja pikus, punkcja spoko, oczekiwanie na telefon od embriologa hardcore, ale to co sie dzieje po transferze to przechodzi ludzkie pojecie. Przynajmniej po świeżym transferze. Niedaleko nas jest dom wariatow, to mnie tam zaraz wywioza.

31 stycznia 2020, 18:34

Beta 1.6. Koniec zludzen, koniec marzeń...

2 lutego 2020, 08:12

W nocy znowu obudzil mnie silny ból jajnikow i mscicy. Jeszcze silniejszy niz w niedziele. Jeczalam z bólu. Bol na koncu zaczal az promieniowac na posladki. Trwalo to 10.min po czym przeszlo jak reka odjal. Zdarza sie to 2 raz po transferze, a ogolnie 3 raz w zyciu. Co to jest? Skoro zdarza sie to 2 raz w ciagu tygodnia. to nawet atosiban w dniu transferu nie pomoze. To nie jest normalny bol, coś jest nie tak.

3 lutego 2020, 20:20

Dziękuję za troskę i pytania. Niestety wczorajszy sikaniec nie pozostawia zludzen. W srode ide na ostateczna bete. Nasza Kropelka odeszła. Ciezko to przeżywam, ale mam oparcie w mężu. Jak dojde do siebie to napisze więcej...

5 lutego 2020, 21:17

11 dpt. Beta 0, progesteron 8.9. Dzisiaj cieszę się, że zrobiłam betę 6 dpt. Po pierwsze dlatego, że wyłapałam, że coś ruszyło (było 1.6), po drugie zdążyłam opłakać nieudany transfer i pożegnać się z naszą Kropelką. Nie żyłam złudną nadzieją do 11 dpt.
Czas na podsumowanie mojego pierwszego ivf. Nie wiem, dlaczego podchodziłam do ivf jak do jeża, dlaczego traktowałam jako zło konieczne.
Zaskoczenie nr 1: Zastrzyki i widmo igły w moim brzuchu to była dla mnie jakaś masakra. Wcześniej robiłam sobie tylko ovitrelle do IUI i prawie mdlałam ze strachu. Co się okazało? Zastrzyki idą mi jak zawodowej pigule. Mąż się ze mnie śmieje. Nawet zastrzyki z neoparinu, które wiele dziewczyn przelewa do innych opakowań, z innymi igłami, bo te fabryczne są okropne, tępe jak cholera. Ale co tam, ładowałam je przez 10 dni. W sumie przez 18 dni brałam różne zastrzyki. Brzuch mam cały w siniakach. Nie są to siniaki po stymulacji, lecz po zastrzykach po transferze: neoparinie i gonapeptylu.
Zaskoczenie nr 2: stymulację przeszłam tak szybko, że nawet nie zdążyłam ponarzekać. W 6 dc pierwsza wizyta i już lekarz przewidział, że punkcja będzie w następnym tygodniu. I była. I drugi monitoring i transfer były w sobotę, więc nawet w pracy nie musiałam świecić oczami.
Zaskoczenie nr 3: Punkcja. Punkcja? Jaka punkcja? Nic mnie nie boli, jestem wyspana, żyć, nie umierać.
Zaskoczenie nr 4: Strach przed telefonem od embriologa. Okropny, zapierający dech.
Zaskoczenie nr 5: Jesteśmy płodni. Komórka jajowa łączy się z plemnikiem, powstają dobre zarodki.
Zaskoczenie nr 6: Od kiedy dowiedziałam się, że komórki się zapłodniły czuję się mamą. Nawet mąż mówi: my tu, a one tam walczą. Nasze dzieci. Nieważne, że nie mają jeszcze serduszka i mózgu. To powstało życie z nas. Nie spodziewałam się tego uczucia w sobie, takiego instynktu macierzyńskiego jaki się we mnie narodził po telefonie od embriologa, że komórki się zapłodniły.
Zaskoczenie nr 7: czas stymulacji i punkcji wspominamy wspaniale. Czas po transferze to już koszmar, a to za sprawą koszmarnych skurczy jakie miałam w noc po transferze.

Już po tej nocy ze skurczami wiedziałam, że to się nie uda. Choć dziewczyny mnie pocieszały, że to się zdarza, że to dobry znak. Ok, dobrym znakiem są jakieś tam skurcze i bóle, ale nie takie, że człowiek się wije z bólu. Nie wtedy, kiedy wiem, że to samo miałam 7 dni po IUI i wiadomo jak się skończyło.Już wtedy w niedzielę wiedziałam, że to nie będzie tak jak sobie wymarzyliśmy i zaplanowaliśmy. Moja macica walczy i nie pozwala "obcemu" na bytowanie. A jednak w 3 i dpt czułam bóle miesiączkowe. Czułam się rozbita, ospała, brzuch pobolewał miesiączkowo, co nigdy mi się nie zdarza kiedy jestem na progesteronie. Na kolację kupiłam sobie śledzie z żurawiną i je pochłonęłam. Dopiero potem pomyślałam: śledzie z żurawiną? Przecież jesteś fanatyczką śledzi bez żadnych profanacji typu żurawina i rodzynki! I nigdy nie jesz śledzi na kolację! Ale te śledzie, tak strasznie chciało mi się przez 2 dni jeść śledzi, że wyobrażałam sobie jak wiszą, takie słone i soczyste, a ja je połykam jak pelikan. Dopiero potem do mnie doszło: ej stara, co ty tak o śledziach jak głupia myślisz, przecież tak mają laski w ciąży!
W 4 dpt wieczorem poszłam jeszcze na siku i poczułam silny ból jajników, na chwilę. Położyłam się. To były dni pełne nadziei.
W 5 dpt nie czułam już nic. Totalnie. Chciało mi się płakać, zaczęłam świrować. Dlatego 6 dpt chciałam robić test, ale namówiłyście mnie na betę, za co bardzo dziękuję. I to był już koniec. Mąż zrobił sobie zdjęcie numerku z Diagnostyki i wieczorem kiedy przyjechał do mnie do pracy wyczułam już w jego głosie, że sprawdził.
Płakałam pół nocy. Mąż już chrapał a ja kuliłam się w łazience jak dziecko i wyłam. Rano wyglądałam jak żul, a mieliśmy jechać do teściów na weekend. Kiedy przyjechaliśmy nie mogłam powstrzymać łez. Nie tak wyobrażałam sobie tę wizytę. Teściowie wiedzą, że podchodzimy do ivf, ale nie znają daty. Kibicują nam i proponowali pomoc finansową. Myślałam, że już w sobotę im powiemy, że się udało. A tymczasem miałam łzy w oczach. Nie wiem czy się domyślili. W każdym razie mimo że wieczorem nie piłam alkoholu, to teść opowiadał takie historie, że płakałam, ale już ze śmiechu. W nocy u teściów znowu koszmarne skurcze. Pomyślałam nawet: nieważne, czy będę w ciąży czy nie, niech ten ból się skończy.
Po powrocie, w niedzielę znów płakałam. Porozmawialiśmy z mężem. Było dużo przytulania. Powiedział, że najbardziej go boli jak mnie widzi jak się gryzę i jak mnie to niszczy. Powiedzieliśmy sobie, że będziemy walczyć.
Poniedziałek był jeszcze ciężki, a we wtorek obudziłam się już gotowa do walki. Wytaczam działa:
- atosiban. Podaję link do artykułu: http://artnewsletter.pl/artykuly/3/Perspektywy-zastosowania-atosibanu-w-leczeniu-nieplodnosci.php
- relanium. Czekając na dzidzię masz rację, relanium jest na skurcze. Doktor robiąca mi transfer odmówiła mi recepty na relanium. Jeśli mój doktor prowadzący też mi odmówi to i tak je zdobędę. Novum: https://www.novum.com.pl/pl/leczenie-nieplodnosci/forum-embriologiczne/pytanie/2271/
- intralipid - 2 razy przed FET według zaleceń Sydora
- embrioglue
- witaminy prenatalne z Solgar - już zażywam. Przyjaciółka miała je w zaleceniach do ivf, zaszła przy 2 podejściu
- akupunktura. Na forum Bocian znalazłam wypowiedź ginekologa z kliniki, że na skurcze może pomóc akupunktura przed i po transferze. Tak się składa, że na stronie mojej kliniki jest podana lista lekarzy z którymi współpracują, w tym lekarki od aku. Jestem umówiona już na piątek.
- sauna. Tak często jak tylko się da. Na mthfr i antystresowo - nic mnie tak nie relaksuje jak sauna.
- po transferze min tydzień urlopu. Nie wiem jak wytrzymam w domu, ale na pewno już mniej emocjonalnie podejdę do transferu, więc może się uda nie sfiksować w chałupie.
- medytacje i afirmacje. Czas procedury był tak intensywny, że zapomniałam o tym co dla mnie najlepsze i co mnie uspokaja.
- w środę wizyta w klinice. Duphaston odstawię dopiero w niedzielę, żeby 2-3 dc wypadł w dniu wizyty.
- mniej udzielać się na ovufriend. Mimo, że otrzymuję od was ogromne wsparcie, to jednak mózg cały czas na jednym skupiony. Na supersympatycznym wątku ivf dziewczyny, które ze mną podchodziły do transferu zaszły w ciążę. Statystyki ze stycznia to niecałe 70 %. Ja jestem w mniejszości. Jakoś mnie to dobiło. Nie mam serca na razie tam zaglądać.

Jak widać, doktor ma małe pole do popisu, ale może mnie czymś zaskoczy, zobaczymy.

W ten weekend planujemy z mężem kochane Tatry. Chcmey zdobyć Kopę Kondracką, bo tam nas jeszcze nie widzieli, ale zastanawiam się czy raczków nie kupić. Szlak w lecie banalny, w zimie może okazać się nie do przejścia. Choć jak wspomnę nasze zimowe wyprawy na Zawrat lub na Trzydniowiański w trekach z Decathlonu, to włos mi się jeży. Ale wtedy człowiek był przed 30-tką, to co mu tam śnieg, lawiny i przepaści.
Na Walentynki z kolei będziemy walić w tynki nad morzem. Weekend w przefajnej Gdyni. Jakoś to będzie. Ważne, że razem.

Wiadomość wyedytowana przez autora 5 lutego 2020, 21:37

10 lutego 2020, 07:59

Kurcze, za szybko po odstawieniu dupka dostalam @. Wczoraj plamienie, więc dziś licze jako 1dc. I mam teraz dylemat, bo wizyta w klinice dopiero w środę, czyli 3dc. Od 2dc powinnam brac estrofem, który mam w domu, ale jeśli lekarz zleci inaczej? Chyba nic mi sie nie stanie jak zjem ten estrofem, nawet jak lekarz bedzie mial inny plan?

10 lutego 2020, 18:14

Już wiem, że beta 1,6 w 6dpt to nie był przypadek. Właśnie wydaliłam część doczesnej. Skąd wiem, że to to? A no, niestety, wiem na 100%.
W 2017 roku, po ponad roku starań przyjaciółka poleciła mi swojego gina z Katowic, miał być cudotwórcą. Jeździliśmy do niego z Krakowa 8 miesięcy, stymulował mnie i robił 2 IUI. Po drugiej IUI zalecenie miałam zrobić betę 21 dni po IUI i jak będzie negatywna to zastrzyk z pregnylu. Tylko i wyłącznie dzięki forum wiedziałam, że pregnyl zawyża betę, więc kiedy w 21 dniu beta wynosiła 0, a ja zrobiłam zastrzyk i beta była 80 to wiedziałam, że lekarz oszukuje. A jednak wierzyłam, że może ma jakiś plan. Po kilku dniach miałam znów powtórzyć zastrzyk i znów. Łącznie miałam 3 zastrzyki z pregnylu 21 dni po IUI. Lekarz powiedział wtedy, że coś jest na usg, że widać, ale że beta spada (oczywiście że spadała, bo była fałszem po lekach), więc jak dostanę okres to mam nasikać na sitko i tę błonę którą wysikam to mam włożyć do sterylnego kubka i w wodzie zimnej przywieźć do nich na badanie histopatologiczne. Kupiłam wtedy to sitko, ale popukaliśmy się w głowę, nie użyłam go. Tak się złożyło, że jak dostałam okres, to przy podcieraniu na papierze toaletowym ta błona faktycznie ze mnie wyszła. Wyglądała jak kawałek meduzy, oczywiście zakrwawionej. Zawieźliśmy to do badania i więcej się w tej "klinice" nie pokazaliśmy. Wyniki otrzymaliśmy jednak, były oznaczone jako materiał z poronienia, opis: decidua gąbczasta. Tak się nazywa błona macicy w czasie ciąży, czyli doczesna. Poszłam wtedy do innej kliniki, wiedziałam, że beta była fałszywa, ale o co chodzi z ta doczesną? Skąd ona? Gin wytłumaczył mi, że pregnyl to to samo co beta hcg, więc organizm się oszukał, hcg było, więc zaczęła rosnąć doczesna.

Teraz nie miałam żadnych pregnyli i im podobnych, a właśnie podcierając się, zupełnie się nie spodziewając zobaczyłam na papierze to samo co wtedy, oczywiście kawałek był mniejszy, bo wtedy po tym pregnylu miałam betę dużą. Ale to było dokładnie to samo. Popłakałam się, wiem, że nasz Zarodeczek walczył, że próbował. Teraz ja muszę się wziąć w garść i walczyć dalej.

12 lutego 2020, 15:58

Wizyta w klinice po nieudanym transferze. Widziałam, że doktor sie zdziwil, podany był bardzo dobry zarodek. Ciosem dla nas jest to, że myslelismy, że mamy jeszcze 2 dobre zarodki, tymczasem jeden jest bardzo dobry, ale drugi już drugiej klasy i szanse na ciążę z niego to 20%.

Doktor powiedzial, że to niedobrze, że mialam skurcze w noc po transferze, to nie są dobre skurcze. Ja o tym wiedzialam, to sie po prostu czuje. Te skurcze 7 dni po nie sa takie ważne, te pierwsze były kluczowe. Następny transfer bedzie w oslonie atosibanem. Bede też miala 2x intralipid.

Co najwazniejsze. Za 2 tygodnie mam histeroskopie diagnostyczna. Ponieważ na ostatniej histero w szpitalu zrobili mi sama histopatologie, bez mikrobiologii, trzeba zobaczyć czy nadal mam ecole.

Mam też mieć znów wlew z accofilu, dr chce żebym była obstawiona lekami, bo podamy nasz ostatni dobry zarodeczek. Ale ja w tego trzeciego też wierze!

Relanium nie dostane absolutnie. Mam pić dwa tygodnie przed transferem melise.

Aha, i najlepsze. Wczorajszy dzień przeplakalam, bo okazalo sie, ze mam wyjazd służbowy za granice na poczatku marca. A ja planowalam crio teraz i w marcu na pewno bym nie leciala na zaden wyjazd, ale w pracy nie moge o tym powiedziec. L4 też nie moge wziąć nagle przed, bo to nieuczciwe i bilet by przepadl. A dzisiaj sie okazalo, że i tak nici z transferu w tym cyklu! Już humor mam lepszy! A mialam juz taki paskudny humor w stylu po co ja w ogóle żyje, nie jestem zdolna do niczego, bez sensu to wszystko itd. Mąż wokół mnie łazi jak wokół jajka a ja placze non stop. I wczoraj akurat natknęłam sie na kompilacje scen mojego ulubionego serialowego zwiazku: Monica i Chandler. Monika bardzo mnie przypomina: lubi porzadek, dba o gości, jest perfekcjonistka i musi wygrywac. Cala ja! A Chandler to moja ulubiona postac ever. I rozwalil mnie emocjonalnie dialog Chandlera z kobieta, od której mieli adoptowac dziecko:

"I really want a kid. And when that day finally comes I'll learn how to be a good dad. But my wife, she's already there. She's a mother without a baby."
Omg cytuje to i rycze. Czy to nie jest piękne? Jak to obejrzalam to zdalam sobie sprawę, że uzalam się nad sama soba, a mój mąż też stracil właśnie szanse na dziecko. I on mnie pociesza, a ja jego nie, ja go tylko sciagam w dol. Kiedy ja wydorosleje?

Podsylam link do scen Monika&Chandler, miodzio:
https://m.youtube.com/watch?v=TA26aE3OyNs

Buziaczki dla wszystkich i miłego dnia!

Wiadomość wyedytowana przez autora 12 lutego 2020, 17:03

5 kwietnia 2020, 18:06

To będzie długi wpis. W lutym totalnie odrzuciło mnie od ovufriend jak ciężarną od jedzenia, tyle, że w ciąży nie byłam. Mimo tego, że z doktorem ustaliliśmy plan ta pierwsza porażka mnie rozłożyła. I tak naprawdę wzięłam się w garść dopiero po przeczytaniu książki "Moc pozytywnego myślenia" autorstwa pastora Normana Peale'a. Znalazłam ją ukrytą gdzieś na zapomnianej półce w Empiku i może to głupio brzmi, ale poczułam, że muszę ją kupić, że ta niepozorna książeczka do mnie mówi. Ta książka zmieniła moje życie. Napisana przez pastora, jednak bez fanatyzmu. Stara, a jak nowoczesna i na czasie. Autor poprzez religię i wiarę w Opatrzność pokazuje jak taka wiara pozytywnie wpływa na energię wokół nas, nasze myśli, nasze poczynania. Jak mantry religijne korzystnie oddziałują na nas. Zaczęłam codziennie powtarzać słowa z Biblii, które polecał: "Jeśli Bóg z nami, któż przeciw nam?" i "Wszystko mogę w Chrystusie, który mnie umacnia". Do tego dodałam cytat, który sama znalazłam w Ewangelii: "Nie bój się, tylko wierz". W pracy zaczęło się układać.

Oprócz tego starałam się codziennie medytować. Chodziłam też cały miesiąc na akupunkturę do dr Mongołki, która jest polecona na stronie Artvimedu, zna się z moim lekarzem. Aku była dwa razy w tygodniu, miałam też brzuszek naświetlany lampą z podczerwienia i jeden zabieg refleksjologii na stopy. No i stało się coś niesamowitego, pierwszy raz w życiu miałam okres bez bólu, dosłownie żadnego. Nie mam endometriozy, ale jednak pierwszy dzień był zawsze bolesny. Tym razem w ogóle zapominałam, że mam okres, nawet zalałam majtki. Więc dziewczyny, aku działa.

Była też histero. Takiej histero chyba w historii Artvimedu nie było. Trwała 45 minut. Doktor wychodził histeroskopem i wchodził kilka razy, za nic nie mógł dojść do końca, mam bardzo wąską szyjkę. Dziwne, bo w szpitalu nie było z tym problemu, ale może w szpitalu dr Zmaczynski się nie certolil, jakby nie było ma też większe doświadczenie w histero niż dr Ch, który jest specem, ale od niepłodności. W końcu dr był już zdenerwowany i zawołał drugą pielęgniarkę do trzymania usg, bo wycinki trzeba było pobrać biopsometrem, histeroskopem się nie dało. Jakieś zrosty tylko wyciął. Na końcu dr powiedział, że w ogóle nie poszło tak jak chciał. Nogi mi tak ścierpły, że myślałam, że nie wstanę. Dostałam antybiotyk po tym nadzwyczaj długim badaniu.

A jednak suma sumarum okazało się, że nie mam już ecoli i nk maciczne w normie! Podczas gdy te z krwi miały przekroczoną normę (i to nie staraczkową, ale w ogóle). Wszystko szło dobrze. Byłam spokojna, było aku, mąż na dzień kobiet wykupiłmi floating (poczytajcie, mega rzecz), miałam zarezerwowany termin na 2 dni przed transferem. I nagle plaga spadła na nasz świat. Na wizycie doktor mi powiedział, że transfer odwołujemy (a byłam już na estrofemie), bo dr Sydor zalecił mi intralipid na nk, no i miałam mieć accofil, a teraz nie można ich brać. Mówię więc doktorowi, że przecież nk z macicy są w normie, a ja jestem po histero i scratchingu (wg dr Paśnika scratching przed zastępuje wlew z accofilu) i chodzę na akupunkturę. No tak, tak, doktor zaczął gdybać, kazał się namyślić i dał do podpisu dokumenty, że zgadzamy się na transfer w czasach epidemii. Miałam różne skrajne myśli czy dobrze robię. Ale coś mi podpowiadało, że to mój czas. Powiedziałam ostatnio mężowi, że powietrze jakoś pachnie w tym roku. Zupełnie jak wtedy kiedy się poznaliśmy...

Transfer miałam późno, bo w 21 dc. Endometrium mimo że po scratchingu, rosło wolno, brałam duże dawki estrofemu. Urosło jednak do 10mm. W dniu transferu miałam atosiban - 3 godzinną kroplówkę. Transfer robił mi mój dr Ch., co mnie uspokoiło, czułam pierwszy raz jak mi ta rureczka wchodzi do macicy, średnio przyjemne, ale czułam i to było dobre. Miałam też emrioglue. Zarodek Blastka 4.1.1.

Nie dostałam ani accofilu, ani encortonu, ani intralipidu z wiadomych przyczyn. Ale był przy mnie Pan Jezus. Zawsze jest i to na Niego się zdałam. Dostałam też prezent od kochanej Krąsi, nawet się nie spodziewałam, że jeszcze pamięta, a ona przesłała mi relanium:))):***

Po transferze leki: 3 x 1 estrofem, 3 x 1 dupek, 3 x utrogestan, czyli standard. Nie dostałam neoparinu i gonapeptylu jak przy ET. Doktor powiedział, że przy pai homo wystarczy mi acard. Zgodziłam się.

Od siebie dorzuciłam:
- relanium - jedną tabletkę przed transferem, 4 kolejne na kolejne noce po transferze
- 2 x witaminy prenatalne z Solgar
- 1 x cholina ze Swanson
- 2 x modulatory homocysteiny z Solgar
- wit c, d, omega 3
- magnez 3 x 1
- scopolan 3 x 1
- po dwa nutridrinki z Nutricia

Wzięłam też l4 na tydzień. Wylegiwałam się, czytałam książki, modliłam i medytowałam. Modlitwa dużo mi pomogła i mimo, że nie miałam żadnych objawów, powtarzałam jak mantrę, że Jezus jest przy mnie. Budziłam się i chciało mi się płakać: nie czułam nic, ale modliłam się i medytowałam. W 7dpt, już po becie również zbierało mi się na płacz, ale kiedy kroiłam warzywa na śniadanie i przekroiłam paprykę w środku znalazłam małą paprykę, serio to wyglądało jakby papryka była w ciąży! I wtedy pomyślałam Panie Jezu, jeśli to znak, to już nigdy nie zwątpię. A musicie wiedzieć, że nie chodziłam do kościoła wiele lat i byłam strasznym niedowiarkiem.

O 14:00 zdecydowaliśmy się otworzyć kompa i sprawdzić wynik. Miałam łzy na końcu, powtarzałam: Jezu, jesteś ze mną.
Beta 39.46. Szok. "Dzięki Ci Jezu" - to powiedziałam ja. "Aleśmy narobili" - to powiedział mój mąż:) Pobiegłam się położyć. Co ja teraz zrobię? Jak mam żyć, jak jeść, jak chodzić? M., sprawdź czy to moje nazwisko, czy to na pewno beta, to przecież niemożliwe. Gdyby ktoś na nas patrzył z boku powiedziałby że zwariowaliśmy. Starali się lata, wydali krocie, zrobili in vitro i nie wierzą? No jak to? Przecież po to to było, żeby było, a jednak jak jest to czy to jest możliwe?

Dziś 9dpt - beta 164. Proszę państwa, jestem w ciąży!

Mam tylko jeden problem. W udzie mam od dziecka naczyniaka i od 5dpt zaczął mnie boleć do tego stopnia, że rano jak wstaje to nie mogę do toalety dojść. Od progesteronu robią się zastoje w żyłach, a ja biorę tylko 1 acard. Nie wiem czy nie zwiększyć na 2. Jutro poproszę w Artvi telefon do doktora, może mi włączy jednak tę heparynę.

Wiem, że na wielką radość jeszcze za wcześnie, ale to pierwsze pozytywne bety w moim życiu, po 3,5 roku starań.
W następnym odcinku: o objawach albo ich braku:)

7 kwietnia 2020, 14:06

Kochane, dziękuję za mnóstwo ciepła i wsparcia.

Ja od kilku dni przechodzę samą siebie. Z niedzieli na poniedziałek nie spałam pół nocy. Ta noga z naczyniakiem zaczęła mnie jakoś mniej boleć. Co prawda wzięłam sobie wtedy 2 acardy na noc, ale jednak - ten ogromny ból nogi traktowałam jako objawy ciąży, bo żyły się buntują przy progesteronie wysokim i stąd pewnie mam takie bóle naczyniaka. Nachodzą mnie lęki, popadam po prostu w paranoję. Uświadomiłam sobie, że przecież bety robiłam w różnych laboratoriach, wstawałam w środku nocy żeby sprawdzić jednostki - takie same. Ale to, jak i mniejszy ból w nodze gwarantowały mi już obracanie się z boku na bok. Ze stresu wszystko w jelitach mi jeździ, rano od razu idę na kibelek - typowy u mnie objaw silnego stresu. Im bardziej sobie mówię, że nie mogę się stresować, tym bardziej się stresuję. Wczoraj 1 dzień pracy po l4. Zaczęłam czytać maile i zdenerwowałam się kilkoma. Ja się ogólnie bardzo przejmuję pracą, ale zawsze byłam w stanie to okiełznać. Teraz mam duszności, kołatania serca, jelita mi się ściskają. Napisałam do przyjaciółki, wyznałam że jestem w ciąży i że sobie nie radzę. Ona, kochana, siostra moja, ucieszyła się strasznie. Ja wiem, że tylko ona mnie rozumie, bo przeszła wiele zanim doczekała się córeczki. Brała neospazminę i hydroksyzynę, ale i tak muszę skonsultować i ktoś mi musi to wypisać. Kazała mi dzwonić do kliniki i prosić o l4. Napisałam do doktora. Oddzwonił, przedłużył l4 do wizyty usg (20.04), przepisał mi neoparin, bo chyba się trochę wystraszył tym naczyniakiem, wszak mogę na tamten świat się wybrać jak jakiś zakrzep się zrobi.
Dziś kolejna noc nie przespana. Skurcze jelit, obracanie się z boku na bok, napady paniki, jak już czuję że zasypiam i przypominam sobie, że mam w sobie dziecko to zalewa mnie znów fala paniki. Nie umiem nad tym zapanować. Przyjaciółka chodziła do psychiatry, ja też bym poszła, ale teraz???
Tej nocy w ogóle nie bolała mnie noga z naczyniakiem, wstawałam do toalety żeby sprawdzić i nie boli, nic a nic. Myślę - albo heparyna działa, albo beta spada.
Rano wizyta w laboratorium. Beta 484. Przyrost 211%. Dzięki Ci Panie. Dziś są moje urodziny, kończę 33 lata - wiek Chrystusowy, przed zbliżającą się Wielkanocą - czy może być piękniejszy dar?
Dlaczego jednak nadal wątpię? Dlaczego fale paniki znów mnie zalewają? Jezu zachowaj to dziecko, pomóż mi zrozumieć, że wszystkie lęki sama tworzę w swojej głowie. Czekałam na to tyle lat i nie umiem się cieszyć.

Może gdybym miała objawy ciąży, mniej bym się bała. Ale hello, dziś jest dopiero 11dpt, niektóre dziewczyny jeszcze bety nie robią. Ale miałam pisać o "objawach". Przez kilka dni po transferze czułam kłucia jajników od czasu do czasu, tak jak przy owulce. No ale to progesteron, leki, wiadomka. 3 dnia coś mnie podkusiło i zmierzyłam temperaturę. 37.4. O mamusiu, albo ciąża albo koronawirus. Zaraz potem jednak szperam w internecie - progesteron dopochwowy zawyża temperaturę. Nie róbcie sobie tego dziewczyny:) Wieczorem codziennie z mężem coś oglądamy i od czasu do czasu mąż kupi chipsiki lub orzeszki w niezdrowej panierce. Jak ja to kocham. A cały tydzień po transferze nie tknęłam, no zero ochoty. Za to jadłam sama z siebue jabłka i kiwi - to mi się nie zdarza. Ale to też może być wynik stresu. Żołądek ściśnięty, nie chce przyjąć. Ogólnie też apetytu nie miałam, w brzuchu burczy, więc trzeba coś zjeść, ale mogłabym nie jeść. Jedno jedyne co mogło być objawem ciąży to popłakałam się 3 razy z poniższych powodów:
- słuchając piosenki "My name is Luca" lecącej w radiu. Piosenka stara jak świat, wiadomo, że smutna, ale no, żeby ryczeć słuchając coś po raz milionowy?
- czytając komentarze pod jakąś piosenką na yt. Jakaś pani napisała: "przypominają mi się czasy kiedy z mężem żyliśmy na odległość, ale miłość to wytrzymała". Popłakałam się. Serio???
- Agnieszka Maciąg na swoim blogu poleciła mantrę, którą śpiewali lekarze w Madrycie, którzy walczą z epidemią. Puściłam sobie tę mantrę, łzy płynęły ciurkiem. Jednak ta mantra coś w sobie ma, płaczę za każdym razem słuchając jej. To mantra oczyszczająca. Wklejam link:
https://www.youtube.com/watch?v=BIxOU4wTsSU&list=RDBIxOU4wTsSU&start_radio=1
Kolejnym objawem był ostry ból naczyniaka. Ale to równie dobrze może być od leków. I jestem w szoku, że można być w ciąży nie mając mdłości, ciągnięcia brzucha, wrażliwych piersi, no nic, zero, null.
Teraz nadal nie mam apetytu, ale od czasu do czasu odczuwam łaskotania w różnych miejscach brzucha. No dobra, ale to kuźwa też żaden objaw, swędzi coś i tyle. Natomiast pierwsze noce po pozytywnej becie tak mi się chciało seksu, że myślałam, że mnie skręci. Nastał przecież celibat do odwołania. Moje libido od dwóch lat jest na poziomie 80-latka, a teraz jak na złość zgwałciłabym męża. Wolę nawet o tym nie myśleć, bo jeszcze jakieś sny erotyczne przyjdą i obudzę się ze skurczami. Ale o czym ja w ogóle mówię, skoro dwóch ostatnich nocy nie przespałam. Ooops, właśnie mąż mnie upomniał, żeby lapka na kolanach nie trzymać, bo promieniuje. Człowiek się musi przyzwyczaić do stanu odmiennego!

Więc generalnie jest pięknie, mam najcudowniejszy prezent urodzinowy, ale moja psychika nie chce współpracować. Martwi mnie też jedno: w pracy powiedziałam, że mam problemy żołądkowe i słabo się czuję stąd l4. Oczywiście dziewczyny i szefowa martwią się, że mam korona. Szefowa do mnie dzwoni, pisze, żebym się zajmowała teraz tylko swoim zdrowiem. To pracoholiczka, ale dobra kobieta, o dobrym sercu i bardzo mi przykro, że muszę ją okłamywać. W moim zespole oprócz mnie i szefowej są dwie dziewczyny, a pracę mamy globalną. Roboty jest kupa. Moja szefowa walczyła o mnie w październiku, żebym do nich przyszła, bo doświadczałam mobbingu w poprzednim zespole. A teraz, po kilku miesiącach pracy ja sobie idę. Ale, kochana szefowo, gdybyś znała moją historię, mam nadzieję, że zrozumiałabyś. Może po wizycie serduszkowej uspokoję się na tyle, że popracuję jeszcze jakiś czas. Choć wiadomo, niedługo. Mam wyrzuty sumienia w stosunku do kobiety, która starała się o moje przyjście do zespołu. Ale, jak to powiedziała moja przyjaciółka, teraz nowe życie jest najważniejsze. Mam priorytet. Może będę mogła jakoś się odwdzięczyć w przyszłości.

Edit: właśnie szefowa mi przysłała zdjęcie suplementów, które mogą mi na żołądek pomóc. Pyta też o nietolerancje pokarmowe. Jest kochana, a ja? Kłamczucha. Ale powiem jej pod koniec tego tygodnia, nie mogę ciągnąć 3 tygodnia l4 z powodu brzucha. Chciałam mówić dopiero po serduszku, ale ja nie nadaję się do pracy teraz. Wczoraj w sumie nawet nic konkretnego nie zrobiłam. Mam nadzieję, że Bóg mi przebaczy to ukrywanie się...

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 kwietnia 2020, 14:18

9 kwietnia 2020, 10:03

Po tej wtorkowej becie jest mi znacznie lepiej. Przespalam pól ostatnich dwóch nocy, to już coś. Zanim zasne i tak męczę sie kilka godzin i co jakiś czas zalewa mnie fala paniki i taki przukurcz w klatce. Ale śpię, to jest najważniejsze.

Wczoraj dziwnie się czułam. Może to hormony i reakcja organizmu na stres. Myślałam sobie: kurcze, nie zdążyliśmy pojechać tu i tam. Marzył nam sie festiwal winobrania w Zielonej Górze. Przez te kilka lat nie rezygnowaliśmy z niczego, podrozowaliśmy gdzie sie da, alkoholu sobie nie odmawialismy, ogólnie nie rezygnowalismy z normalnego życia, ale bylo to życie podszyte lekiem i smutkiem. I denerwowalo mnie jak ktoś mówił: korzystajcie póki możecie. Znacie ten tekst? Wrr, włosy się jeza. I jak tutaj na forum czytalam, ze dziewczyny zachodza w ciążę i sa przerażone to też sie wkurzalam. Ja tak nie bede gadac! Ha! Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamien. Bo ja wczoraj też mialam takie mysli: życie się zmieni o 180 stopni, nic już nie bedzie takie jak było, dlaczego żyliśmy te kilka lat martwiac sie? Naprawdę, mówię to ja i nie moge uwierzyć. To pokazuje, że chyba tak naprawde nigdy się nie jest gotowa na ciążę. Nawet jak sie stara latami, robi ivf itd. To jednak ogromna zmiana w życiu, a hormony szaleja. Ale wieczorem już przyszedl spokój. Dziś rano bylo troche niedobrze kiedy wstałam. Na śniadanie zrobilam pyszne świeże buleczki z wedlinka, serem, pomidorkiem i rzodkiewka. Drugiej nie dojadlam, ble ale mi sie niedobrze zrobiło, musiałam sie położyć. Czyżby pierwszy objaw? Ochotę na seks mam nadal straszna, nawet się boje o tym myslec, że jakies skurcze wywolam. Na samo słowo "skurcz" oblewa mnie zimny strach. Dodatkowo wczoraj klulo mnie pod zebrami i dosyć często czuje uklucia w okolicach pepka, mam nadzieje, że to ok.
Schudlam 1 kg. Waga wymarzona: 59 kg - tzn kiedyś wymarzona. Mimo że przy wzroście 175 waze od liceum 60 kg, co i tak jest trochę za mało, to cale życie marzylam, zeby zejść ponizej 60. Krejzol!!

Mimo, że cycki milcza, itd to dzisiaj pierwszy raz poczułam się jakoś tak ciążowo. Zaczynam myśleć nad ustawieniem suwaczka, ale nie mam pojecia jak to sie robi. Nie moge znalezc nawet żadnego sensownego kalkulatora na ciążę po ivf. Podrzuci jakaś dobra duszka? Cieszę się, że wzielam to l4, dało mi trochę spokoju. Może w końcu bede miała czas zacząć nasz blog podrozniczy, na ktorego domenę juz płacimy kilka lat, a jeszcze go w eter nie wypchnelismy.

Poczytalam wczoraj u Pana Tabletki o witaminach prenatalnych. Okazuje się, że witaminy z Solgar, które biorę zostały przez Pana Tabletke ocenione najslabiej. Sklad przesycony, a najważniejszych witamin za mało. Jakoś tak mi oczy zacmila firma Solgar, ktora kojarzy sie z jakością, jak i fakt, że moja przyjaciolka brala je przy udanym ivf. No cóż, ja też, więc może to po części ich zasluga? Chyba jednak lepiej zażywać je przed ciążą - wtedy wydaje mi sie ok, bo to jest bomba witaminowa. Na czas ciąży jednak wybraliśmy Duphavit Pregna. Bede też jadla choline, omega 3 1000 j. i wit d 2000 j. Co z witamina c w ciazy? Nie wiem, musze doczytać.

Mam na l4 kochana domowa rutynke. Odmawiam różaniec, czytam Biblie, slucham mantr, robie medytacje oczyszenia i czytam. Obecnie chce nadrobić klasyke - "Czerwone i czarne" Stendhala. Idzie mi jednak jak po grudzie, to jednak prawda, że klasyke trzeba czytac jak się jest jeszcze bardzo młodym. Potem jakoś tak razi.

Na urodziny zamowilam u męża wazonik i kubki blaszane z Muminkami (kocham muminki). Ponieważ nie było jednego kubka, który chcialam, wzielismy inny, z tatusiem Muminka no i pije z niego mój mąż. Jest przecież teraz tatusiem Muminka, bo w sumie dziecko przez długi czas wyglada jak Muminek😃

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 kwietnia 2020, 10:21

10 kwietnia 2020, 12:33

Zaczelam krwawic. To już chyba koniec... Lezalam sobie i brzuch mnie rozbolal okresowo. Ale tak z 10 min, myślę- oho, fasolka sie rozciąga. Ide do lazienki, sikam i juz chce splukiwac a na papierze toaletowym krew. Leje sie jak na 1 dzien okresu. Dzwonie do lekarza, powiedział ze na usg i tak nic nie zobaczy. Dostalam recepte na prolutex, do podania natychmiastowego plus zwiekszyc dupka. Odstawic heparyne. Mąż byl od początku heparynie przeciwny, moze mial racje...Rano robilam bete. Jest duza 2566. Ale teraz krwawie... Jezu chroń nasze dziecko!

11 kwietnia 2020, 17:39

Leżę plackiem. Mąż posprzatal dom i zrobił pierwszy w życiu żurek. Smaczny wyszedł! A ja, ponieważ mam za dużo wolnego czasu zaczęłam sie zastanawiać czy moja beta nie jest za wysoka. Mało kto taka ma w 14 dpt. A wysoka beta może oznaczać zasniad groniasty, tylko nie wiem jak wysoka ma być żeby zasniad stwierdzić. Moja beta prezentuje się tak:
7 dpt 39
9 dpt 168
11 dpt 484
14 dpt 2556

Nie wiem co mam o tym myslec

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 kwietnia 2020, 17:39

14 kwietnia 2020, 12:14

18dpt beta 6637. Cieszę sie, bo wzrosła po piatkowym krwawieniu. Ale jednak wczesniej dwudniowy wzrost był 211%, teraz 61%. Zwolniła. Gdzieś czytalam, ze beta jak jest wysoka, to potem sa mniejsze przyrosty, spotkalyscie się z taka opinia? To byla ostatnia beta, bo inaczej w wariatkowie wyladuje. Znow nie spalam prawie cala noc. Teraz czekamy juz na nasze serduszko w poniedzialek. Panie Boże, wszystko jest w Twoich rękach.

18 kwietnia 2020, 11:15

5+6.
Od środy budze sie rano i pierwsze co czuje to ochota na bełt. Wstaje do toalety i czuje kaca giganta. Oblewaja mnie poty, serce wali jak oszalale, z trudem wloke sie do łóżka. Jem śniadanie. Po śniadaniu zaczynaja sie okrutne mdłości. Nie wymiotuje tylko leżę i mnie mdli. Nie mam siły nawet iść do łazienki. Zresztą wiem, że i tak nie zwymiotuje. Przez glupi przypadek w liceum mam lek przed wymiotami. Wiadomo, smarkaty wiek buntu, kolezanka przyniosła do szkoły wino, jee, wypijemy po szkole. Po szkole idziemy nad rzeke i pijemy. Zaczynam rzygać. Leci i ustami i nosem, dusze się. Moja przyjaciółka w panice zaczyna wrzeszczeć, myśli ze litry krwi puściły mi sie z nosa, a to zwykle wino. Po jakims czasie odzyskuje oddech. Okropne chwile. Od tej pory wymiotuje tylko wtedy kiedy organizm jest już tak czymś struty, że sam wyrzuca wszystko. I zawsze reka zatykam nos. O, na przyklad kilka lat temu cała ekipą strulismy sie podczas powrotu z Koziego Wierchu. W Dolinie Pieciu Stawów (tzn niżej) zaczęliśmy pić wodę z potoku. Myśleliśmy, że zdrowa, bo górski potok. Na drugi dzień nikt z nas nie przyszedl do pracy. Wtedy dopiero sie zorientowalismy, że cudowna woda mogła zawierać ścieki ze schroniska z Piątce. To był ostatni raz jak wymiotowalam. Żadne wkladanie palca mnie nie zmusi, żebym z siebie coś wyrzuciła. A teraz byłoby to zbawienne.
Ostatnie dwa dni szczególnie dały mi sie we znaki. Budzę sie o 6 i mdli mnie do 10, dopiero wtedy jestem w stanie wstać z łóżka.
Ale nie narzekam, żeby nie bylo. Jakis tam spokój mi to daje, że ciąża jest i daje o sobie znać. Choć wiem, że brak objawów lub ich wystepowanie o niczym nie świadczy. Moja mama w ciąży mogłaby góry przenosić, zawsze mi mówi, że nigdy w życiu tak dobrze się nie czuła i w ogóle, że to były najpiekniejsze lata.
Dzisiaj w nocy obudził mnie też ból jajników, taki okresowy. Brrr jak ja się boje tych bóli. Ale przeszedł.
Wczoraj zabrałam sie za nasz blog. Kto to widział, żeby opłacać domene kilka lat i jeszcze go nie wepchnąć. Napisałam artykul o Koronie Gór Polski, jeszcze tylko zdjęcia, a ich dodawanie jest najgorsze. W ogóle z Korona Gór Polski jest ciekawa sprawa. Korona to 28 szczytów w najwyższych polskich pasmach górskich. Przez kilka lat zdobywaliśmy szczyty. Z Krakowa mamy w góry blisko, ale wiele szczytów korony znajduje sie na Dolnym Śląsku, a tam jest już kawałek, trzeba jechać na kilka dni. Ostatni, 28 szczyt zaliczyliśmy w grudniu. W styczniu podchodzilismy do ivf i od początku tej wycieczki towarzyszyło mi jakieś przeświadczenie, że zamykamy jakiś okres w naszym życiu. W drodze na szczyt na jednym z drzew zauważyliśmy obrazek, z bliska okazalo sie, że jest to święty Józef, patron rodziny. Byłam poruszona, nawet mój niewierzący mąż był poruszony. Po powrocie zamówiłam go, żebysmy odmawiali nowenne do św Józefa. Jest taka, w której prosi się o potomstwo. Wklejam link:
http://wspolnotajozefa.pl/duchowosc/nowenna-do-sw-jozefa-o-uproszenie-potomstwa-dla-rodzicow/

Odmawialismy ja przez 9 dni, potem podeszlismy do ivf i się nie udało. Powiedziałam wtedy, że św Józef nas nie wysluchal. Człowiek to chce wszystko już, zaraz, ale modlitwa nie działa jak czarodziejska różdżka. A jednak święty Józef się za nami wstawil😄
Ps. Śniło mi się, że byliśmy na usg i pielegniarka pozwoliła wejść mężowi. Nie wiem jak to teraz jest. Niby bez mężów sie wchodzi, ale na pierwsze usg może zrobią wyjatek...

20 kwietnia 2020, 12:02

Mamy Serduszko!! To jakieś takie niewiarygodne zobaczyć i usłyszeć puls swojego dziecka, które ma dopiero 2,6mm. Przeczytałam te wymiary dopiero jak usiadłam w aucie i pomyslalam że malutka fasolka, za malutka? Ale poszperalam w necie i jest ok, to w końcu sam początek 6 tyg.
Krasi dziękuję za pamięć i kciuki!
W klinice miałam mini zawał, bo okazalo się, że mimo iż się zapisywalam telefonicznie na wizyte, to zapisana nie bylam. Na szczęście pielegniarka mnie wcisnela, doktor ma teraz mniej pacjentek. Przez te wszystkie lata wyobrażałam sobie wizyte serduszkowa jak trzymamy sie z mężem za rece i ja płacze. A tymczasem ja maska, doktor maska, męża brak, łez brak. Od razu po wlozeniu palki usg doktor pokazal mi duży pecherzyk. Mówi, że jest pęcherzyk. Myślę sobie, przyszlam za wczesnie, zarodka jeszcze nie widać. Ale zaraz doktor mowi, że jest żywy zarodek i akcja serca. Naprawde? - pytam z niedowierzaniem. No naprawde, zaraz pani wszystko pokaże. I zobaczylam nasze pulsujace Serduszko, a potem doktor puścił dzwiek serca. No wali jak młot, takie male i juz tak wali!? I chyba dopiero jak doktor wyjął palke i powiedział: jest pani w ciąży to do mnie doszło. Ja na serio jestem w ciąży! To nie urojenie, to żywa ciąża!
Termin porodu 13.12. Dzień przed urodzinami mojej siostry😄 Ale ja będę miała cesarke, więc ten termin pewnie się zmieni. Doktor poprosil żebym dała znać jak urodze, poparl też mój wybór lekarza prowadzącego, co mnie cieszy. Dostalam l4 na kolejne 2 tygodnie, choć nawet nie prosiłam. Pewnie dlatego że powiedzialam że mam mdłości caly czas. W sumie sie cieszę, bo ja oprocz stalej pracy ucze jezyka, teraz mam lekcje online i nie wiem jak przy dwóch pracach wytrzymałabym z mdlosciami.
Od 7 tyg mam zmniejszyc dawke estrofemu i utrogestanu. Od 9 tyg mam odstawić leki. Nad tym się zastanowię, zobaczymy też co powie lekarz prowadzący. To była ostatnia (daj Boże) wizyta w klinice, bo u mnie prowadzą tylko do usg serduszkowego. Zaczyna się nowy etap.
Chcielibyśmy dzisiaj powiedzieć rodzicom. Moi nic nie wiedza o ivf i na razie sie nie dowiedza. Tesciowie o ivf wiedza ale nie wiedza czy w ogóle podeszlismy. Ale sie zdziwia! Moja mama będzie płakac już to wiem, wiec tym lepiej że bedziemy gadać przez webcam bo ja melodramatow i tkliwosci nie lubie😀

Wiadomość wyedytowana przez autora 20 kwietnia 2020, 12:03

22 kwietnia 2020, 08:42

Po wizycie serduszkowej powiedzieliśmy rodzicom przez webcam. Mój tata sie wzruszyl. Mama w szoku. A teściowie się poplakali. Moja mama na to: a co oni tacy tkliwi, przecież mają wnuki. No hmm to chyba normalne że nam kibicowali i też się martwili, zresztą wiedzieli że planujemy ivf i nawet pomoc materialna ofiarowali. Nie przyjęliśmy jej co prawda, ale wiedzieliśmy, że mamy na kogo liczyć. No ale to cała moja mama plus tekst: no, to jesteście plodni...
Ale najlepsza była siostra męża. Jak jej pokazaliśmy zdjecie to tak zaczęła wrzeszczeć i płakać, wpadła do łazienki do męża, który bral prysznic i krzyczy do niego. Ale mieliśmy ubaw😄 Mąż już byl taki podekscytowany, że obdzwonil ciocie i kuzynów. Niepotrzebnie i za szybko, bo wczorajszy dzień pokazał, że nie mozemy być pewni dnia ani godziny. Znów zaczęłam krwawic. Na szczęście lekarz, u którego będę prowadzić ciążę miał wolny termin, pojechaliśmy od razu. Serduszko bije i maluch ma 3,5 mm. W macicy jest obszar hipoechogeniczny cokolwiek to znaczy, ze sladami krwi. Doktor tlumaczyl to tak, że zarodek przykleja się do części macicy, ale ta reszta jest ukrwiona i może krwawic. Wróciłam znów do dupka 3x2. Dostalam też skierowanie do chirurga naczyniowego w zwiazku z tym naczyniakiem.
Zastanawiam się teraz co ile będą te krwawienia i czy co dwa tygodnie bede ladowala u lekarza czy w szpitalu. W dodatku to samopoczucie fatalne, dopada mnie przygnebienie. Zjem to mi niedobrze, za chwile zaczyna mnie ssac wiec też mi niedobrze. Jezu daj mnie i Maluszkowi siły na ten pierwszy trymestr bo już nawet nie mam sil się modlic.
‹‹ 9 10 11 12 13 ››