X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Oczekiwanie na Kangura - Trzy ciąże obumarłe...
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5 ››
WSTĘP
Oczekiwanie na Kangura - Trzy ciąże obumarłe...
O mnie: Mam 28 lat, od 13 lat jestem z moim mężem, a od 5,5 roku jesteśmy małżeństwem.
Czas starania się o dziecko: Od lata 2013.
Moja historia: Pierwsza ciąża obumarła, zabieg w listopadzie 2013. Druga ciąża poroniona, zabieg w kwietniu 2014. Trzecia ciąża obumarła, zabieg w kwietniu 2015. (nie pomogła nawet heparyna) Badania, leki, lekarze po drugim poronieniu nie miały końca. A teraz czekają mnie znów.
Moje emocje: Smutek, rozczarowanie, podłamanie... Nie wiem co dalej, nie mam pomysłu. Jednak na dnie serca kołacze się nadzieja, że kiedyś w końcu się uda.

13 października 2013, 12:21

Zaczynamy 7 tydzień. Na razie wiemy o ciąży tylko ja i mąż. Jestem wiecznie śpiąca i poirytowana. Denerwuje mnie wszystko i wszyscy. Jutro pierwsza wizyta u lekarza, mam nadzieję, ze będzie coś widać, chociaż jakąś małą kropę. Zastanawiam się, czy by jutro po wizycie nie powiedzieć rodzicom. Z jednej strony chciałabym, żeby już wiedzieli, bo nie lubię takich tajemnic, a z drugiej boję się reakcji. Mąż uważa, że boję się niepotrzebnie i zachowuję, jakbym miała 17 lat, a nie 27. Ale moja mama nigdy nie kryła się z tym, że ona dzieci nie lubi i wnuków mieć nie chce. Poza tym jest czasami okropnie złośliwa i nie wiem czy chcę słuchać złośliwych uwag i komentarzy. Chociaż ostatnio miała operację ginekologiczną, poleżała trochę w szpitalu, napatrzyła się na młode dziewczyny, które nie mogą zajść w ciążę i trochę zaczęło jej się zmieniać. Tata w sumie ze wszystkim zgadza się z mamą. Teść od razu po ślubie rozpoczął wypytywanie nas o wnuki, ale teściowa zobaczyła, ze nas to denerwuje i teściowi się oberwało. Jednak sama teściowa też kilka razy dawała mi znaki, że ona chętnie zostałaby znów babcią. Reakcji teściów obawiam się z tego powodu, że z nimi mieszkamy. Mamy co prawda dla siebie całe piętro domu, czyli dwa pokoje, łazienkę i kuchnię, ale i tak jesteśmy u kogoś. Jednak od momentu mojego wprowadzenia się tutaj nikt nigdy nie dał mi poczuć, że jestem tutaj obca. Z jednej strony chciałabym powiedzieć, bo chciałabym mieć to już za sobą, a z drugiej boję się reakcji i obawiam, że może być za wcześnie, że lepiej poczekać do bardziej bezpiecznego momentu. A potem czeka mnie poinformowanie w pracy, też na pewno będzie towarzyszył mi strach, bo moja kierowniczka ma 34 lata, nie ma dzieci, a ostatnio od lekarza usłyszała, że jak na pierwsze dziecko, to jest stara i to ostatni dzwonek... Reakcja koleżanek i kolegów też może być różna, pewnie będą mi gratulować, ale co sobie pomyślą, to już inna sprawa, bo w kolejnym najgorętszym okresie, kiedy roboty jest tyle, że nie wiemy w co ręce włożyć, mnie już pewnie nie będzie.
Jeszcze zanim w ogóle zaczęliśmy starać się o dziecko, myślałam, że będę się wyłącznie cieszyła... A zareagowałam tak neutralnie, że dla mnie samej był to szok. Mój mąż cieszy się bardziej niż ja. Ciąża jest dla mnie tak abstrakcyjna, że nie potrafię sobie wyobrazić, że we mnie coś rośnie... Powoli zaczynam się cieszyć, ale i tak chyba strach przeważa.

14 października 2013, 07:30

Wczoraj po obiedzie poszliśmy sobie na spacer po lesie. Przy okazji znaleźliśmy kilka podgrzybków. Pomimo tego, że spacer odbywał się z prędkością spacerową, to i tak dostawałam zadyszki i szybko się męczyłam. Odnoszę wrażenie, że mąż ma już dosyć pocieszania mnie i mówienia, że wszystko będzie dobrze. Kiedy jestem smutna ( w zasadzie cały czas), albo popłakuję, to jest już zniecierpliwiony, więc czuję się zmuszona do cieszenia się. A przecież zanim zaczęliśmy starać się o dziecko, to myślałam, że jak już zobaczę te dwie kreski na teście, to będę się wyłącznie cieszyła. Ale się nie cieszę i mam z tego powodu okropne wyrzuty sumienia.
Chyba najbardziej (pzoa porodem oczywiście) boję się tego, że moje dziecko będzie niegrzeczne i irytujące. Nie ukrywam tego, że nie lubię dzieci. Siostrzeniec mojego męża mnie deneruje, jest głośny, krzykliwy, wszystko wymusza krzykiem "Bo on chce", albo "Masz tak zrobić, bo mama tak powiedziała", a biega po domu, jakby był podkuty, wali piętami tak, że dom drży. Ostatnio byłam też na zakupach w marketach i widziałam następującą scenkę: matka trzyma się za głowę i siedzi w aucie, dziecko płacze, ryczy, wyje chodząc oboj auta i kopie to auto, trzaska drzwiami. Czy to jest norma, czy tak musi być? Czy to jest kwestia wychowania? Bo na pewno są dzieci grzeczne, ciche, ale na takie jakoś nie zwracam uwagi, bo nie robią w okół siebie szumu i hałasu...
Dziś mamy wizytę u ginekologa. Nie wiem jak ja wysiedzę w pracy te 8 godzin. Mąż chce po wizycie powiedzieć rodzicom i wkurza się, że ja się boję...

15 października 2013, 08:53

Wczoraj miałam dzieć pełen wrażeń. Po pracy pojechaliśmy do ginekologa. Niestety było opóźnienie, miałam wejść o 18, a weszłam do gabinetu o 19:30... Myślałam, że zniose jajko. Muszę zapamiętać, zeby na kolejne wizyty brać mojego Kindla, przynajmniej będę miała co robić w poczekalni. Na badaniu okazało się, że macica jest rozpulchniona, ale na USG było widać tylko pęcherzyć z ciałkiem ciążowym (tak to się nazywa?). Pani doktor powiedziała, że wygląda na to, ze ciąża rozwija się prawidłowo, ale mam przyjść na 3 tygodnie na kontrolę. Wtedy ma być już coś widać. Ovu obliczyło mi, że jestem w 7 tygodniu, a okazało się, że ciąża wygląda na 5 tygodniową. No i podobno to dobrze, że są mdłości, bo świadczą o prawidłowo rozwijającej się ciąży. Umówiłam się znów na 8 listopada, żeby już zobaczyć więcej. Dostałam skierowania na różne badania i mam już przyjść z wynikami.
Po lekarzu pojechaliśmy do moich rodziców. Odwarzyłam się i powiedziałam, że będą dziadkami. Jakoś tak normalnie zareagowali. Tata mnie pocałował i pogratulował mężowi, ale mama nawet nie przestała jeść kolacji. Potem zaczęła mnie wypytywać czy mam mdłości i czy bolą mnie piersi i mówiła, że się domyślała... Teściom już nie powiedzieliśmy, bo bardzo późno wróciliśmy do domu, powiemy dzisiaj.

16 października 2013, 08:59

No i nie powiedzieliśmy wczoraj teściom. Ja się cały dzień denerwowałam, bolał mnie brzuch, a zanim on się zebral, żeby iść do rodziców i zobaczyć czy są sami, to oni już spali. No więc podobno mamy powiedzieć dziś. Powiedziałam mężowi, że jak nie chce, to nie musimy mówić jego rodzicom,w końcu zauważą za jakiś czas. To był zły, że moim powiedzieliśmy, to i jego powiemy. No zobaczymy.
Dziś miałam podróż do pracy z przygodami. Nie dość, ze fatalnie się czuję, mdli mnie, mam zawroty głowy, jestem zmęczona i chce mi się spać, to jeszcze zamknęli mi drogę i musiałam jechac jakimś objazdem. Na szczęście spóźniłam się tylko 8 minut.
A wczoraj wieczorem dzwoniła moja mama pytać jak sie czuję, przypominać, że musze jeść i odpoczywać.

17 października 2013, 07:59

No i powiedzieliśmy wczoraj teściom. Strasznie bałam się reakcji. Na szczęście oboje się ucieszyli, teściowa powiedziała, że sprawiliśmy jej ogromną radość, bo już nawet miała do nas podejść i pytać, czy coś planujemy, bo nie mogła się doczekać. Dobrze, że mamy to już z głowy. Oczywiście poprosiliśmy ich, żeby na razie nikomu nie mówili, przynajmniej do kolejnej wizyty. Teściowa tylko żałowała, że jak pojedzie do swojej mamy na Wszystkich Świętach, to nie będzie mogła powiedzieć, bo babcia też już ostatnio mówiła, że kiedyś to tyle dzieci było w rodzinie, a teraz młodzi się nie spieszą. Cieszę się, że tak fajnie wszyscy zareagowali. Teściowa mówiła, ze to bardzo dobry czas, że nie ma co bardziej odkładać, mamy skończone studia, oboje mamy stabilną pracę, dobre pieniądze, więc nie ma co czekać. A własnego, wymarzonego domu możemy dorobić się i za 10 i za 20 lat, a z dzieckiem już tak lekko by nie było.

21 października 2013, 08:28

Mój mąż po kilka razy dziennie pyta mnie jak się czuję. A ja, gdyby nie mdłości, zmęczenie, senność i ból piersi czuję się dobrze. Najgorsze są te mdłości, wszędzie piszą w poradnikach, że należy się wysypiać, zjadć śniadanie w łóżku i dużo odpoczywać. Tylko dla kogo są te porady? No bo przecież nie dla kobiety, która pracuje i której mąż także pracuje... Mój dziś wyjechał w delegację i wychodził z domu o 4 nad ranem, ja wychodziłam o 6:30 i myślałam, że w drodze do pracy będzie nieprzyjemna niespodzianka, a jadę 35 km w jedną stronę.

22 października 2013, 08:00

Zaczęłam wczoraj myśleć o tym, jak to będzie po urodzeniu dziecka... Mieszkanie z teściami, tylko jeden pokój... No i co z tego, że drugi pokój do remontu, a trzeci pewnie kiedyś też będzie nasz, bo szwagierka się wyprowadzi, bo nie chce mieszkać na wsi, no i co z tego, ze ogródek, ze cisza, że spokój... Ja nie jestem u siebie. Zaczęłam oglądać domy w naszej okolicy, a w zasadzie w okolicy naszej pracy, zaczęłam oglądać działki, projekty domów... No ale zakredycić się też bym nie chciała... No i jestem w dołku, nie wiem co ze sobą zrobić, źle mi. Ja wiem, że inni mają gorzej, ale są też tacy, co mają lepiej, bo są w moim wieku, albo młodsi ode mnie i mają własne domy/mieszkania. Tylko ten mój taki uparty. Może to i dobrze, że nie chce brać kredytu na resztę życia, bo dzięki temu będę mogła iść na wychowawczy, a nie wracać do pracy od razu po macierzyńskim, żeby było z czego spłacić kredyt i żyć. A tak, cały czas odkładamy z myślą o własnym domku...

23 października 2013, 09:19

Poszłam dziś rano na badania. Wysłali mnie na pobieranie krwi na leżąco, chociaż nie czułam się słabo. Ale stwierdzili, że w początkowej ciąży różnie może być i lepiej, żebym sobie poleżała jak będa mnie kłóć. Przy okazli mąż zrobił sobie morfologię i badania na tarczycę. Nareszcie, bo zwlekał i zwlekał. Z racji tego, że do ginekolog chodze prywatnie, to i badania musiałam zrobić prywatnie, nie boli mnie to jakoś bardzo, bardziej boli, że co miesiąc z pensji zabierają dość sporo, a i tak trzeba leczyć się prywatnie. Ale jak koleżanka dowiedziała się, że chodze prywatnie, to zaczęło się "po co", "na co" i "dlaczego". Przecież nie jej pieniądze wydaję, jak mnie denerwuje takie zaglądanie komuś do portfela. Nasze sytuacje życiowe i dochodowe się różnią, więc może dlatego tak usilnie mnie namawia na leczenie na NFZ, a nie prywatne, przekonuje na wszelkie sposoby. A dla mnie niestety większość kontaktów z państwową służbą zdrowia kończyła się nieprzyjemnie. Generalnie lekarze byli źli że ktoś przychodzi i im przeszkadza w czytaniu gazet, oj przpraszm, w pracy. było opieprzanie mnie za to, że mam atopową skórę, i to jeszcez dermatolg mnie opieprzył. A internista bez zleconych żadnych badań leczył mnie ranigastem, kiedy okaząło się, po prywatrnej wizycie u gastrologa i prywatnie zrobionej gastroskopii, że mam stan zapalny przewodu pokarmowego, to gastrolog złapał się za głowę za ten ranigast... Wiec wolę płacić i mieć pewność, ze zostanę miło przyjęta i na wszystkie wymagane badania mnie wyślą, bo i tak ja za to płacę.

Wiadomość wyedytowana przez autora 23 października 2013, 09:21

23 października 2013, 19:32

No i oczywiście wróciłam dziś po pracy do domu, spotkałam teściową i się nasłuchałam... że mój maż taki gruby, że o siebie nie dba, że nic w ogrodzie nie robi, ze za dużo piwa pije... Czemu jemu tego nie powie? Weszłam do pokoju i się rozpłakałam. Zadzwoniłam do męża, pożaliłam mu się i powiedziałam, że chcę się wyprowadzić, chcę mieć własny kat, bo teraz nie czuje się dobrze ani w domu teściów, ani u rodziców... A jeszcze na dodatek za jakiś czas pojawi się dziecko, co myśmy najlepszego zrobili?

24 października 2013, 15:29

Od wczoraj przeżywam to, ze teściowa zawsze do mnie ma uwagi o moim mężu. Wściekam się, że nie jemu mówi, tylko mi zawsze. Potem ja przeżywam, a oni mają w nosie. A dziś rano dodatkowo zmartwiłam się, że po wczorajszym nie miałam dzisiaj objawów, zniknęły mdłości. No i mam huśtawkę od dołów do euforii. Nie chce mi się dzisiaj wracać do "domu". Połażę sobie po sklepach i wrócę wieczorem, chociaż położyłabym się chętnie. A mąż dziś znów wróci późno, bo wciąż jest w delegacji. A ja oglądam działki i projekty domów, kiedy tylko znajdę wolną chwilę w pracy. Nie wiem czy damy radę. Wczoraj byłam przekonana, ale dziś już nie jestem taka pewna.

4 listopada 2013, 09:02

Ale dawno nie pisałam... Oglądam w necie zdjęcia brzyszków z 10 tygodnia i zaczynam się martwić, bo ja nie mam nic. Kompletnie nic u mnie nie widać. Mam oponkę nek z przed ciąży i może to ona tak maskuje... Niektóre dziewczyny na zdjęciach maja naprwedę pokaźne brzuszki...
W piątek idziemy do lekarza na kolejną wizytę. Trochę się niepokoję, bo mniej bolą mnie piersi i mdłości są z mniejszym natężeniem. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i zobaczymy bijące serduszko.
Niepokoję się ponadto, bo w pracy wszyscy chorzy, kichają, kaszlą, mówią o jakichś infekcjach wirusowych... ale na zwolnienie nie pójdą, do pracy będą chodzić i dalej zarażać...
Zrobiłam już zlecone przez lekarkę badania i okazało się, że mam anemię.

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 listopada 2013, 14:07

7 listopada 2013, 10:12

Nie wiem jak ja wysiedzę dziś i jutro w pracy. A jeszcez mój mąż pojechał dziś w delegacje i ma wrócić dopiero jutro. Mówi, że najpóźniej o 16:30 będzie z powrotem, ale jednak to ponad 200 km i nie wiadomo jak będzie wyglądała sytuacja na autostradzie. Lekarza mam na 17:40, ale już dla bezpieczeństwa sprawdziłam sobie jak dojechać do lekarza z mpk. Tramwaj, przesiadka, autobus i jakoś dam radę. Ale mam nadzieję, że mąż zdąży. Martwię się, bo nic nie wskazuje na tą ciążę... mdłości mam już takie marne, piersi nie bolą już tak strasznie jak kiedyś, no i czekam z niecierpliwością na ten brzuszek...
Jak wszystko będzie dobrze, to we wtorek powiem w pracy.

9 listopada 2013, 06:36

Wczoraj uslyszalam najgorsze slowa w zyciu. Ciaza nie rozwija sie prawidlowo i nie slychac serduszka...

10 listopada 2013, 09:35

Jestem od wczoraj u rodziców. Najgorsze jest dla mnie to czekanie. Męża nie ma przy mnie, siedzi w tej delegacji, tylko telefonicznie się kontaktujemy, mówi, że pracownik z niego też kiepski, bo ciągle myśli o tym, że powinien być przy mnie. Każda wizyta w toalecie jest koszmarem, bo tylko sprawdzam, czy już krwawię, czy nie. Ciągle wsłuchuję się w siebie, czekam na jakiś sygnał, na ból brzucha. Zastanawiam się też, czy iść jeszcze do innego lekarza. Niby wiem, że nie powinnam się nastawiać, bo w połowie 7 tygodnia powinno być już widać echo serduszka, ale z tyłu głowy tli się nadzieja, że na kolejnym usg pokaże się serduszko, że zdarzy się cud. Albo, że inny lekarz zobaczy, że jest, że bije... W końcu wiek ciąży idealnie odpowiadał mojej ostatniej owulacji, która była 17 dnia cyklu, a nie 14, nie w połowie... Może wolniej się rozwija...

10 listopada 2013, 21:03

Chiang Mai, zastanawiałam się nad tym. Tylko, że u mnie jest 10 tydzień licząc od OM, a 7,5 licząc od owulacji, czyli taki jest wiek płodu.
Byłam u koleżanki i lepiej mi. Opowiedziała mi o dwóch swoich koleżankach, które pierwszą ciążę straciły, a teraz jedna ma zdrowego synka, a druga ma termin na grudzień. Jest mi przykro, ale co ma być, to będzie, nie mamy na to wpływu.

11 listopada 2013, 18:47

Po co ja to wszystko czytam? Naczytałam się o poronieniach, o łyżeczkowaniu... I teraz się boję. Najprawdopodobniej czeka mnie właśnie zabieg. Nigdy nie byłam w szpitalu, nie miałam żadnej narkozy... A jak jeszcze poczytałam jakie mogą być powikłania, to aż mi się płakać chce...

12 listopada 2013, 11:58

Pogadałam sobie dziś w pracy z koleżanką, która też straciła dwie ciążę. Ale ona oczyściła się sama. Naczytałam się też o komplikacjach po łyżeczkowaniu... Ech, po co człowiek tak się katuje. Teraz najgorsze jest dla mnie czekanie. Umówiłam się do lekarza na poniedziałek, bo na piątek nie było terminów. Nie mogę tak czekać, chciałabym mieć to już za sobą i czekać na kolejne starania. Nie wiem czy nie będę się bała, ale mąż powiedział, że jak już będzie po wszystkim, to weźmie mnie na weekend w góry, żebym odreagowała. No i on chce starać się jak najszybciej. A jeśli znów mnie to spotka? Ja wiem, że powinnam być dobrej myśli, ale nie potrafię na razie.

12 listopada 2013, 19:56

Najbardziej boję się teraz szpitala i zabiegu. Tyle teraz słyszy się o tym, jak to źle działa nasza służba zdrowia. Jednak w tym szpitalu do którego szłabym na zabieg leżała niedawno moja mama, właśnie na ginekologii operacyjnej. Zadzwoniłam do niej, żeby mnie trochę uspokoiła. Powiedziała, że nie mam się czego bać, że w tym szpitalu wszyscy są bardzo mili, pomocni, że łyżeczkowanie (mama też miała przed operacją z powodu przerostu endometrium) nic nie boli, że jest w znieczuleniu, że budzi się potem na sali i po obiedzie wychodzi do domu. No i boję się tego, że nie uda mi się więcej zajść w ciążę, że nie będę miała dziecka... Ale niepotrzebnie naczytałam się tych przerażających historii o poronieniach, łyżeczkowaniu na żywca, o niemożności zajścia w ciążę...

Wiadomość wyedytowana przez autora 12 listopada 2013, 19:57

13 listopada 2013, 09:02

Powoli zaczynam myśleć pozytywnie. Kupię sobie jakieś witaminki, coś na wzmocnienie odporności, jakiś tran w kapsułkach, oczywiście kwas foliowy, męża wyślę do endokrynologa... i będziemy czekać, żeby znów móc próbować. Wierzę w to, że uda mi się zostać mamą.

13 listopada 2013, 18:26

Zarejestrowałam męża do endokrynologa. Może dostanie jakieś leki na poprawę wyników. A ja dziś po pracy poszłam do rodziców, bo mąż i tak siedzi w delegacji. Moja mama to anioł, cudowna i mądra kobieta. Zabroniła mi czytać głupot w internecie i jak mi naopowiadała jak wygląda wizyta w szpitalu to aż chce się tam iść... Nie będę słuchała tych wszystkich komentarzy na forach, jakie to wszystko jest straszne, bolesne, okropne itd., bo aż się płakać od tego chce...
1 2 3 4 5 ››