Zapisz się i otrzymuj powiadomienia o
zniżkach, promocjach i najnowszych ciekawostkach ze świata! Jeśli interesują
Cię tematy związane z płodnością, ciążą, macierzyństwem - wysyłamy tylko
to, co sami chcielibyśmy otrzymać:)
Wróciliśmy właśnie z urlopu nad morzem, byliśmy prawie tydzień w Trójmieście. No i tam doszła do mnie wiadomość, ze koleżanka jest w ciąży, już wiem, jaki będzie temat przewodni na imprezie urodzinowej u męża. No a on do mnie oczywiście "No i widzisz, Marta jest w ciąży, a Ty nie chcesz". Kuźwa, nie >nie chcę<, tylko się boję. No ale co zrobiłam? Następnego dnia zadzwoniłam do jedynej kliniki we Wrocławiu w której nie muszę najpierw iść do ichniego lekarza żeby mi mówił czy potrzebuję histero, czy nie, i umówiłam się na badanie na poniedziałek. Sporo zapłacę, ale nie chcę już czekać. Jutro histeroskopia, na wynik czeka się do 3 tygodni, potem koło 12 grudnia do ginekologa z wynikami i w grudniu zaczniemy się może starać. Oby.
No to może trochę opisze moje urlopowanie się. Spędziliśmy z mężem 6 dni razem, nad Bałtykiem. Byliśmy w Sopocie, ale pojechaliśmy też do Gdyni i Gdańska, a wracając zajechaliśmy do Malborka. Fajnie było. Tylko znów wyszedł temat, że ja nie chcę dziecka. Ja nie wiem, czy tak ciężko zrozumieć, że bardzo chcę, ale równie bardzo się boję. W sumie, to sama nie wiem, czy bardziej chcę, czy bardziej się boję. W każdym razie zadzwoniłam do prywatnej kliniki dowiadywać się o histeroskopię. No i mam ją dzisiaj. Jakieś 700 zł pójdzie, ale nie chcę czekać, wolę zapłacić. Mam taki plan, że w grudniu pójdę do ginekologa ze wszystkimi wynikami (no prawie wszystkimi, bo nie wiem, czy mąż zrobi badanie nasienia) i byśmy się może w grudniu zaczęli starać… Tylko najpierw chciałabym dostać receptę na tą heparynę, żeby już ją wykupić i mieć w domu na wszelki wypadek. Może zrobimy sobie prezent okołoświąteczny, albo noworoczny. A po drodze jeszcze męża urodziny i impreza na której będą znajomi, a ta dziewczyna jest w ciąży. Ja wiem, że też mieli problemy, długo się starali itd., ale płakać mi się chce…
Byłam wczoraj na histeroskopii. Naczytałam się w internecie jakie to straszne, jakie bolesne itd… Co się okazało? Że bolesne były zastrzyki znieczulające w szyjkę, w zasadzie to bardziej jak ukłucie, niż ból. Potem już bólu nie było, tylko takie dziwne, niezbyt przyjemne uczucie. Ale do wytrzymania. Lekarz i położna powiedzieli mi, że mam śliczną macicę i dwa drożne jajowody. Lekarz pobrał mi wycinek do badania histopatologicznego. Mam teraz czekać na wyniki. Muszę jeszcze męża zmusić do badania nasienia. Bo poczytałam sobie, że obumieranie ciąż może być spowodowane też złą jakością nasienia. Płakać mi się chce, bo już wiem, co usłyszę, że on nie ma kiedy, że dużo pracuje, że będzie w pracy, że późno skończy… I co? Ja te wszystkie badania robiłam, a on jednego nie może? Tak niby bardzo chce mieć dziecko, ale żeby nic nie musieć robić. Przecież ja już trzeci raz straty nie wytrzymam psychicznie.
Wydaje mi sie, ze tu problem jest w meskiej psychice. Mężczyźni chca czuc sie glowami rodziny, na nich sie mamy opierać gdy jest nam zle, to oni stereotypowo utrzymują rodzine i... plodza dzieci. Moze boi sie, ze cos moze byc nie takmi stad takie odwlekanie?
Tylko, że ja mu tłumaczę, że może w nasieniu być jakaś bakteria, która może powodować poronienia, a wtedy łatwo ją wyeliminować lekami... Ja wiem, że on dużo pracuje, ale praca nie jest najważniejsza, trzeba czasem znaleźć czas na życie prywatne.
Baby boom u mnie w pracy. W otoczeniu też. A mnie chyba znów nachodzi ochota na kolejne staranka. Boję się, wiadomo, że będę się bała, jednak jeśli nie spróbuję, to się nie dowiem, czy warto. Naczytałam się na forach o poronieniach, obumieraniu ciąż w 40 tygodniu... Ale jak człowiek wychodzi z domu, to też może wpaść pod auto i pożegnać się z życiem. A jednak z domu się wychodzi...
Moja koleżanka urodziła w nocy synka. To była jej 6 ciąża, ale 3 dziecko.
Chyba powoli zaczynam zmieniać swoje nastawienie. To znaczy jak czytam przeróżne fora, to aż mnie telepie. Z jednej strony pojawia się nadzieja, a z drugiej cholerny strach. Jednak jeśli nie spróbuję, to się nie przekonam. Wynalazłam jeszcze gdzieś na formach informacje o tym, ze powinnam zrobić badania hormonalne: FSH, LH, progesteron, estradiol, prolaktynę. A na dokładkę jeszcze cytomegalię i toxo. Ja już się z kosztami nie liczę. Majątek poszedł i jeszcze pójdzie. A jak mi w pracy mówili, że badanie FT3 i FT4 jest takie drogie, bo jedno 30 zł kosztuje, to im wyliczyłam ile kosztowały moje… 350 zł kariotyp dla jednej osoby, więc razy dwa, MTHFR i czynnik V leiden w sumie 480 zł, histeroskopia 600 zł, wszystkie tarczycowe FT3, FT4, Anty TPO i Anty TG plus standardowe TSH ponad 100 zł, przeciwciała antykardio chyba 100 zł… Teraz jeszcze te hormonalne plus cytomegalia i toxo, pójdzie znów ze 250 zł.
Jak już w ciążę uda się zajść, to leki chyba 400 zł na miesiąc za samo Clexane. Plus cała reszta. Ale może chociaż jak będę taka obstawiona lekami, to się uda.
Mąż chce się starać jeszcze w tym roku, a ja sama nie wiem. Niby chcę, niby nie chcę… Sama nie wiem. Trochę mam teraz głowę zajętą imprezami urodzinowymi męża, potem święta… A te ewentualne starania, to gdzieś pomiędzy by były. Tak się zastanawiam, czy nie byłoby lepiej iść na żywioł, a nie liczyć, sprawdzać… Teraz na przykład mam 17 dzień cyklu, a owulacji ani widu, ani słychu i już się martwię, bo chyba powinna już być. A może była, tylko ja zaczęłam za późno mierzyć?
Wreszcie wczoraj dojrzałam do tego, że sprawdzić sobie moje wyniki badań genetycznych. Drugie poronienie skutecznie wyleczyło mnie z myśli o ciąży, jednak mąż ostatnio zaczął znów o tejże ciąży mówić. No i sprawdziłam. Mam dodatnie obie mutacje genu MTHFR. Sprawdziłam, że to niedobrze. I oczywiście od razu zaczęłam się w internecie diagnozować. A mąż siedział obok i tylko na mnie krzyczał, żeby to zamknęła, żebym nie czytała itd. No w sumie to ja sama też nie wiem po jaką cholerę się diagnozuję. Koleżanka w pracy zdegustowana powiedziała mi, że powinnam mieć bloczek recept i sama sobie wypisywać leki, bo przecież wiem lepiej od lekarza co jest mi potrzebne. No tak, bo w Polsce jest ok.38 milionów lekarzy i ja jestem jednym z nich.
Potem trochę się uspokoiłam, bo przeczytałam, że wystarczy suplementacja metylowanym kwasem foliowym. Potem znów się zdołowałam, bo podobno większe jest niebezpieczeństwo urodzenia dziecka chorego… I taka sinusoida trwa… Ech. Ale jak będzie trzeba, to pójdę z wynikami do genetyka. I tak chodzę wszędzie prywatnie, więc co za różnica stówa w tę, czy w tę…
Panika… Bolą mnie piersi, mam mdłości, nie mam okresu… Niech już ta wstrętna @ przychodzi. Miała przyjść wg moich obliczeń w sobotę, zrobiłam test, ale wyszła jedna kreska. Przecież ja teraz nie mogę być w ciąży. Nie mam leków.
W piątek byliśmy na badaniu nasienia. Mąż był dzielny. Kupiliśmy też wreszcie regał na książki, trzy lata czekałam.
W zeszłą niedzielę robiłam mężowi imprezę 30-stkową dla rodziny, a przedwczoraj imprezę dla znajomych. Jedna koleżanka była w ciąży, bałam się, że jej ciąża to będzie temat przewodni imprezy, na szczęście nie był. A brzuszek ma już fajny…
Mój mężaty zaczął się dziwnie zachowywać. Jakiś taki miły, przytulaśny się zrobił. Jak nigdy. Ewidentnie coś knuje.
Wczoraj byłam u ginekologa z wynikami. Odebrałam też wyniki męża badania nasienia. Nawet na nie nie patrzyłam, żeby się nie nakręcać i nie denerwować. Ale jego wyniki są ok, tylko te moje MTHFR do kitu. Jednak lekarz powiedział, że to najprawdopodobniej wyjaśnia wcześniejsze poronienia. To tylko potwierdziło, że będę brała heparynę i mam brać acard. Mam też zalecenie, żeby zbadać homocysteinę i hormony. Lekarz spytał, czy od razu robimy zastrzyk stymulujący i chcemy się starać w tym cyklu, ale nie chciałam. Powiedziałam, że wolę sobie pobrać ten kwas foliowy w większej dawce, bo 5 mg, zrobić badania i dopiero przyjść. Jak zadzwoniłam do męża i mu to powiedziałam, to jakiś taki żal miał do mnie, bo on chciał już się starać. No ale obiecałam mu, że szybko zrobię te badania i w styczniu pójdę z wynikami i zaczniemy się starać może jeszcze właśnie w styczniu, najpóźniej w lutym. W lutym, to może udałoby się wstrzelić w listopad w męża urodziny
Mam dosyć. Coraz bardziej mam dość. Nie mam już miejsca na wkłucia. Moje ręce wyglądają jak u starego narkomana. Dziś pojechaliśmy na kolejne badania. Mam śliczne TSH - 1,15. Idealne do zachodzenia w ciążę. Niestety mam za wysoką prolaktynę, norma jest do 23, a ja miałam 35, a kilka dni później 44. Jak mawiała moja babcia, jak nie urok, to sraczka. Myślałam, że będziemy mogli się już starać w tym cyklu, a tu dupa. Najpierw trzeba obniżyć prolaktynę.
starac się możesz mimo wyższej prolaktyny wynik 35 to jeszcze nie koniec swiata, sa przypadki,ze i z wyzsza prolaktyna dziewczyny zachodzą w ciaze...pamiętaj, to może utrudnić zajście, ale ciąży nie wyklucza, wyniki i badania to nie wszystko...powodzenia!
Panika. PA-NI-KA!!! Siedziałam dziś w pracy i nagle tak mnie naszło... taka mnie panika ogarnęła, tak mi się płakać za chciało... Styczeń, a w styczniu mieliśmy zacząć znów się starać. A ja już sobie wmawiam, że znów się nie uda. Lekarz powiedział, że mam brać Acard, a jak tylko na USG potwierdzimy ciążę, to wtedy heparynę, bo heparyna wcześniej np. w przypadku ciąży pozamacicznej może spowodować więcej szkód niż pożytku. Jeszcze mi pozamaciczna potrzebna A ja teraz tak strasznie się boję, że jak zajdę w ciążę, to nie zdążę iść do lekarza odpowiednio wcześnie i nie dostanę na czas tej heparyny. Powiedziałam lekarzowi o tych obawach, ale powiedział, że 2-3 dni zwłoki nie zaszkodzą, a już wtedy zadziała Acard. Pojutrze wizyta, pójdę z mężem i z nim wejdę do gabinetu, nich słucha, on więcej zapamięta i potem będzie mi przypominał w momentach paniki.
A 23-24 stycznia mam mieć owulacje...
W piątek byliśmy z małżem u ginekologa. Mieliśmy się decydować, czy bierzemy zastrzyk stymulujący i się staramy.Na razie odpuściliśmy, bo jajeczko miało już 14 mm, a mężaty pojechał dziś w delegację, a ja jestem chora i na lekach. Katar, ból gardła i ogólnie rozbita. Decyzja została podjęta, że w lutym zaczynamy. Powiedziałam mężatemu kiedy będę miała owulację, kiedy ma być na miejscu, nie jeździć w delegację. Idę do lekarza, wezmę zastrzyki stymulujące i zaczynamy się starać. Już nie ma odwołania.
Boję się jak jasna cholerka, boję się, że nawet jak się uda, to nie zdążę dostać heparyny i nic z tego nie będzie.
Ponowne starania rozpoczęte na poważnie. Tym razem będzie dobrze, musi być dobrze. A w listopadzie urodzę zdrowego, różowego babska. Byliśmy wczoraj w gina, pęcherzyk miał 14 mm. Jutro mam zrobić sobie zastrzyk i w poniedziałek znów idziemy do gina zobaczyć jak tam pęcherzyk. Mąż już w pracy zapowiedział, że przez cały tydzień musi być na miejscu i nie jeździć w delegacje. Jeden kolega chyba się domyśla po co, bo jak mąż powiedział, że musi popołudniami być w domu, to kolega go spytał, czy popołudniami, czy w nocy. W każdym razie jestem teraz u rodziców, jutro musze zrobić zastrzyk w wielkiej tajemnicy, bo nie chcę, żeby rodzice wiedzieli. Była jeszcze opcja, żeby zrobiła mi go kolegi mama, która jest pielęgniarką, ale mąż nie chce, żeby ten kolega wiedział, bo jest straszny papla.
Mysz86 znalazłam Cię gdzieś na forum i zainteresowałam się Twoją historią. Jest podobna do mojej, niestety:( Doskonale Cię rozumiem, Twój niepokój i wątpliwości. Na pocieszenie napiszę Ci, że nie ma się czego bać, jak to mawia mój lekarz: "To gra, jak w szachy. Musimy zrobić jakiś krok, żeby zobaczyć co będzie dalej się działo. Bez tego nigdy się nie dowiem co by było..."
ps. A tak poza tym mieszkam niedaleko Wrocławia i również mam 29 lat :)
Intensywny tydzień za nami. Bzyk za bzykiem, bzyk za bzykiem. Nabrałam też wprawy w robieniu zastrzyków. Najpierw Menopur, potem Ovitrelle... Trochę się stresowałam najpierw, że testy owulacyjne wychodzą negatywne, potem, że nie ma skoku temperatury... Ale wszystko przyszło. Owulację najprawdopodobniej wyznaczy mi na 18 dc.
Denerwują mnie w pracy. Miałam się pracą nie przejmować, bo przecież nie będę podporządkowywała życia prywatnego pod pracę, ale i tak się trochę przejmuję. Jesteśmy we dwie z koleżanką, zajmujemy się mniej wiecej tym samym . Kiedyś było 5 osób, zostałyśmy 2. Nie moja wina, że tak zarządzają. Teraz, kiedy jednej z nas nie ma, to druga nie wie w co ma ręce włoży. Jeśli lekarz mi powie, że mam siedzieć w domu i odpoczywać, to nie mam zamiaru się sprzeczać. A słyszę od tej koleżanki komentarze w stylu "Ty nie możesz chorować", "Nie możesz iść na urlop", "Ja sobie bez ciebie nie poradzę". Wnerwia mnie takie gadanie.
A jeśli uda się w końcu, to też nie mam zamiaru wracać do pracy po pół roku. Pół roku macierzyńskiego, pół roku rodzicielskiego, ze dwa lata wychowawczego... A może w międzyczasie znów się uda... Chciałabym mieć więcej niż jedno dziecko...
Myszko tulę mocno!! Nie poddawaj się i nie myśl, że to z Tobą jest coś nie tak! Może naprawdę pomyśl o psychologu? To nic złego przecież a może pomoże Ci się uporać z emocjami. Ty przede wszystkim nie możesz się tak wszystkim stresować bo to szkodzi :(
Myszko według mnie za dużo o tym myślisz. Tak miało być i nic tego nie zmieni. Wiem, że cieżko jest nie myślec i się nie zadręczać, też straciłam 3 ciąże i doskonale zdaje sobie sprawę z tego co czujesz. Dlatego mogę Ci coś poradzić, musisz wziąć się w garść, odpocząć i zając się czym innym. Ja przez 5 m-cy walczyłam z depresją po ostatnim poronieniu i teraz z perspektywy czasu żałuję,że straciłam tyle czasu nad użalaniem się nad sobą i swoim losem zamiast poszukać czegoś co zajęło by moją głowę i myśli. Teraz normalnie żyję i już się nie smucę. I wiesz co, bardzo dobrze się z tym czuję:) Owszem boję się kolejnej ciąży,ale się nie poddaję,bo wierzę,że się uda! Innej opcji nie widzę! I Tobie się uda,tylko musisz przestać rozmyślać nad tym wszystkim! Trzymam mocno kciuki:) Głowa do góry:*
Myszko, chciałam Ci tylko napisać, że jest mu bardzo przykro i dobrze Cię rozumiem. Też straciłam 3 dzieci. Żaden lekarz nie potrafił mi powiiedzieć dlaczego. Teraz jestem w czwartej, zupełnie niezaplanowanej ciąży i póki co wszystko jest ok. Wiem jaki to ból i nie da się tego zapomnieć. Kolejna ciąża też nie będzie łatwa, wbrew pozorom im dłużej jestem w ciąży tym bardziej się stresuje. Ale dla dziecka zniesiemy wszystko. Najgorsze jest to czekanie ale cierpliwości i wszystko się uda.
Wszystkiego dobrego dla Ciebie i Męża. Dbajcie teraz o siebie <3
Pogoda taka, że można wpaść w depresję. Wczoraj mąż mi opowiedział, że jego siostrzeniec ma chomika, który nazywa się Ząbek. Ja nie poszłam, bo jestem jeszcze chora. No i od tego chomika Ząbka się zaczęło. Wyć mi się chce. Też chciałabym mieć dziecko, co ma chomika. I od wczoraj znów mi się zachciało starań. Znów szukam ginekologa i sprawdzam po forach, jakie badania jeszcze powinnam zrobić. W kwietniu będzie dwa lata od ostatniej straty. Niedługo będę miała 31 lat... Mam doła, nie wiem, czy jeszcze coś dobrego mnie w życiu czeka. Plan na razie jest taki, że w połowie tego roku kupujemy mieszkanie, a potem jeszcze raz spróbujemy.
Kochana nie poddawaj się. Ja tez po dwóch stratach, in vitro a zobacz drugi syn naturalnie i po tym co przeszłam nie myślałam że to będzie aż tak łatwe, że mu w ogóle możemy mieć dziecko naturalnie.
Wróciłam do pracy po tygodniu zwolnienia z powodu grypy. To dobrze. Siedzenie w domu nie służyło mi. Człowiek siedzi, myśli, w doły wpada. Dziś już mi trochę lepiej. Poza tym mam w pracy od tego miesiąca pakiet medyczny i z trudem, bo z trudem, ale zarejestrowałam się na luty do internisty i na marzec do ginekologa. DO internisty, żeby poprosić o skierowania na badania z pakietu "Zdrowa kobieta", a do ginekologa na zwykłą cytologię. Jednak jak sobie czytałam opinie o lekarza, to się okazało, że ten, do którego idę zajmuje się także niepowodzeniami ciążowymi. No zobaczymy.
Muszę zacząć zajmować się pozytywną afirmacją życia. A nie wiecznie zamartwiać się co to będzie i że już nic dobrego mnie w życiu nie spotka. Może to ta pogoda, przedłużająca się zima... Dawno nie byłam też nigdzie na wyjeździe, pojechałabym nad morze, do Sopotu, albo Świnoujścia. A na razie boję się tego, że kiedyś zostanę całkiem sama. Boję się samotnej starości. Nie potrafię cieszyć się tym, co mam. Nie potrafię cieszyć się tym, że się kochamy, że jesteśmy zdrowi, że mam fajną pracę, że dostałam podwyżkę, że męża firma fajnie się rozwija, że mamy rodziców w dobrym zdrowiu i przyjaciół, że mamy wspólne pasje, że w tym roku będziemy kupować mieszkanie, że będziemy je wyposażać i wykańczać tak, jak tylko chcemy...
Postanowiliśmy spędzić tą niedzielę razem. Wstaliśmy o 11, zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do Wrocławia. Poszliśmy sobie na obiad, potem spacerkiem do galerii, kupiliśmy sobie spodnie, mój mąż sam, z własnej woli kupił sobie ciuch. Zazwyczaj jest walka, bo on twierdzi, że nic nie potrzebuje. Potem poszliśmy na piwko. To znaczy mąż piwko, ja soczek, bo ktoś musiał prowadzić. Fajnie było. Musimy sobie tak raz w miesiącu pojechać na coś dobrego i spędzić razem cały dzień.
Treści zawarte w serwisie OvuFriend mają charakter informacyjno - edukacyjny, nie stanowią porady lekarskiej, nie są diagnozą lekarską i nie mogą zastępować zasięgania konsultacji medycznych oraz poddawania się badaniom bądź terapii, stosownie do stanu zdrowia i potrzeb kobiety.
Korzystając z witryny bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na użycie plików cookies. W każdej chwili możesz swobodnie zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich zapisywaniu.
Dowiedz się więcej.