To będzie ważny tydzień. W czwartek startujemy z pierwszą wizytą w klinice leczenia niepłodności (...jak to brzmi?! 🤦♀️ dlaczego te kliniki nie mogłyby się chociaż nazywać inaczej? jakoś bardziej... optymistycznie? nie wiem... chociażby np. klinika płodności). W planach mamy kwalifikację do IUI. Wyciągamy już cięższe działa. Po dwóch latach bezowocnych starań chyba już najwyższa pora.
Trochę się zawahałam w ubiegłym tygodniu, bo miał nas przyjąć mój Doktorek, a jednak Go nie będzie. Mieliśmy więc do wyboru - albo zmienić termin na połowę września albo pójść do innego lekarza. Zdecydowaliśmy się na drugą opcję. Nie chcę już dłużej czekać, nie chcę tracić kolejnych cykli po HSG, po którym w teorii są większe szanse. Mam nadzieję, że Pani Doktor podpisze się pod naszymi planami. A może też zobaczy coś więcej?
Trochę się boję, a trochę... Jestem pełna wiary w to, że robimy kolejny krok. Teraz nie wiem - mały czy duży, ale kolejny... Kolejny krok ku spełnieniu marzenia o dziecku. I tak kroczek po kroczku będziemy drążyć i dążyć do osiągnięcia celu.
***
Obecnego cyklu jakoś nie czuję. Nie wstrzeliliśmy się dokładnie w owu - ostatnie seksy były jakieś 2-3 dni przed nią przez te upały. Nie czuję go jednak ani w jedną ani w drugą stroną. Oczywiście, mam nadzieję, że jakieś waleczne plemniki jednak doczekały do momentu owulacji (w końcu wystarczy przecież tylko TEN jeden) i już ten cykl będzie "zielony". Jednak, jeżeli tak się nie stanie - nie będę czuć (chyba) pretensji do świata, ot po prostu tak miało być. Ta "lekkość", ta "wolność od presji" działa na mnie kojąco. Lepiej mi się żyje w tym cyklu, łatwiej oddycha. Jest w tym coś pięknego, taka... hmmm... beztroska (?). Nie mówię, że odpuściłam. Nie. Po prostu... To chyba już ten moment, że zdałam sobie sprawę z tego, że cokolwiek bym nie robiła i jakkolwiek bym się nie spinała - nie wszystko w tym temacie jest zależne ode mnie. Zdjęcie sobie tego ciężaru z barków bardzo mi psychicznie pomogło. Mam nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 sierpnia 2023, 15:55
Skrót wpisu - wszystko idzie zgodnie z planem.
Wczoraj mieliśmy z Mężem pierwszą wizytę w klinice leczenia niepłodności (cały czas mierzi mnie ta nazwa! 🤨). Stres przed był niemały. Ja dzień wcześniej przygotowałam wydruki wszystkich badań, rozpisałam, co i kiedy już zrobiliśmy, rozpisałam suple (już tak mam, że lubię mieć wszystko uporządkowane i rozpisane w sytuacjach stresowych – nieco mnie to uspakaja i daje poczucie jako takiej chociaż minimalnej kontroli nad sytuacją), ba! przygotowałam nawet Pani Doktor tabelę z datami, dniami cyklu i wynikami wszystkich hormonów. Mąż, jak to zobaczył to stwierdził, że jak Pani Doktor to zobaczy to od razu… Dostanę skierowanie do psychiatry! Ale obyło się bez. Za to Pani Doktor skwitowała to uśmiechem i chyba była zadowolona, że wszystko ma tak wyłożone „na tacy”. Jak zobaczyła rozpiskę supli to skwitowała to tylko pytaniem: „doktor zalecił czy forum?”. Także no, wiadomo… 😊
W ogóle jak tylko weszliśmy do gabinetu to Pani Doktor miała już adnotację, że jestem pacjentką mojego Doktorka prowadzącego, co było bardzo miłe i na plus dla obojga. Zaczynając od mniej ważnych rzeczy - Pani Doktor zdecydowanie na plus. Młoda, ale bardzo miła, empatyczna, bardzooo się biedna starała odstresować Starego, ale no cóż... Chłop był tak spięty wizytą u lekarza, że jak tylko spotkaliśmy się w domu to tylko syczał (dosłownie) albo milczał, a ciśnienie zeszło z Niego dopiero, jak wyjechaliśmy z parkingu kliniki w drodze powrotnej do domu.
Na USG wszystko w porządku – trzon macicy o prawidłowej wielkości i strukturze, śluzówka II-fazowa, gr. 10 mm. Prawy jajnik z pęcherzykiem poowulacyjnym. W zatoce Douglasa ślad wolnego płynu. Podobno owulacja bardzo ładna była. Byłam prawdopodobnie 6 dpo, więc wiadomo, że więcej nie mogła zobaczyć.
Pani Doktor zrobiła mi nawet USG piersi! Wyszły jakieś małe torbielki widoczne, ale raczej bez konieczności martwienia się, w II fazie mogą się podobno pojawiać. Zresztą sama Pani Doktor stwierdziła, żeby do tego jej USG się nie przywiązywać, bo (cyt.) "dopiero się uczą robić USG piersi", ale z grubsza chciała wykluczyć jakieś większe problemy. Niemniej jednak i tak postanowiłam zrobić porządne USG piersi w międzyczasie. Muszę tylko postarać się o skierowanie na NFZ, bo i tak te starania będą nas kosztować sporo pieniędzy, więc może chociaż na tym dałoby radę nieco zaoszczędzić.
Z IUI startujemy planowo z kolejnym cyklem.
Dostaliśmy skierowanie na badania "ustawowe" do inseminacji (podobno takie same są do in-vitro).
Mąż: antigen HbS, przeciwciały anty hBc całk, anty HCV, HIV 1 I 2, kiła i chlamydia.
Ja: to samo plus dodatkowo Toxo IgG, Rubella IgG, Rubella IgM i Toxo IgM.
Koszt całości? Około tysiąca złotych.
Postanowiliśmy, że zrobimy je jak tylko 🐒 przyjdzie. Wiadomo – dopóki nie ma 🐒 jest wciąż nadzieja, że mogło się udać w aktualnym cyklu. 😊 Nie zamierzam z tej nadziei rezygnować.
IUI będziemy robić na cyklu stymulowanym. Dostałam receptę i 3-7 dc mam łykać letrozol.
Później 10-12 dc dodatkowo zrobić wynik estradiolu i pojawić się na monitoringu. Później monity aż do momentu, aż pęcherzyk (lub pęcherzyki, bo super byłoby, jakby były dwa) będą miały ok. 18 mm.
No i jak wszystko będzie OK to Ovitrelle dla pewności pęknięcia pęcherzyka (lub pęcherzyków 😊) i w następnym lub tym samym dniu podchodzimy do IUI.
Badania nasienia dodatkowego nie robimy, "bo szkoda kasy" i tak będą je badać w dniu IUI i wybierać najlepsze plemniki, jakie Stary dostarczy (chyba że naprawdę nie będzie z czego wybierać to wtedy przekładamy IUI).
Stary najbardziej przestraszył się... jak Pani Doktor powiedziała o powikłaniach po letrozolu - po pierwsze obniżony nastrój i zwiększona nerwowość (już zapowiada wyprowadzkę do swoich teściów 🤣), po drugie ciąża mnoga (chyba zobaczył życie z bliźniakami 🤣, ale niech z tego będzie chociaż jedno 🙏, a dwójkę będę kochać wcale nie mniej).
Trochę mnie przytłoczyła wizją, że planujemy max. 2 inseminacje i jakby co w dalszej kolejności in-vitro. Jakoś sobie wyobrażałam to w dalszej perspektywie, a tu nagle informacja, że badania ustawowe ok. tysiaka kosztują i są ważne tylko pół roku i warto byłoby je wykorzystać do in-vitro jakby co, żeby nie tracić kasy. W ogóle miała takie podejście bardzo PRO i powiedziała, gdzie warto oszczędzić. Dostaliśmy też informację od Pani Doktor w naszym mieście z początkiem roku rusza nowy program dofinansowania do in-vitro i warto obserwować. No, ale to kwestia przyszłości. Jak to Stary powiedział - nie ma co od razu myśleć o najczarniejszym scenariuszu. Na razie się skupiamy na wrześniu.
Tymczasem DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKIE WASZE KCIUKI I WYSYŁANE DO NAS CIEPŁE MYŚLI. I będę prosić o nie praktycznie cały wrzesień! Tak sobie myślę, że wrzesień to jest NASZ miesiąc i musi się udać. We wrześniu się poznaliśmy. We wrześniu wzięliśmy ślub. To i we wrześniu musi udać się zajść w ciążę. 😊
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 sierpnia 2023, 10:46
Witaj, wrześniu. Czekałam na Ciebie długo. Chociaż, muszę przyznać, w głębi serducha miałam nadzieję, że jednak będziesz wyglądał zupełnie inaczej. Kiedy Doktorek mówił, żebyśmy sobie dali 3 cykle po HSG na naturalne starania i ewentualnie we wrześniu podejdziemy do IUI wydawało się to takie... nierealne. W głębi siebie wierzyłam, że to IUI nie będzie potrzebne, bo we wrześniu będę już jednak w ciąży. Jednak nie jestem...
Dzisiaj zaczynam stymulację do IUI... Trochę się stresuję, bo to pierwsza w moim życiu stymulacja i nie wiem, jak mój organizm zareaguje, ale już sobie umyśliłam, że będę ten letrozol brać na noc, to może prześpię ewentualne skutki uboczne. 😇 Pani Doktor nie mówiła o porze łykania tabletki, więc zakładam, że mogę sobie wybrać.
Nie bardzo mam czas na użalanie się nad sobą. Jeszcze tylko ten tydzień w pracy i idę na dwutygodniowy urlop, a to zawsze u mnie gorący okres, kiedy trzeba przygotować asystentkę, pozamykać co się da. Dodatkowo na budowie mamy opóźnienie, a w przyszłym tygodniu wchodzi ekipa od posadzek, trzeba podgonić. No nie ma czasu na użalanie się nad sobą i jakieś dolegliwości przy stymulacji.
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 września 2023, 08:27
Stymulacja dała mi jednak w kość. Podczas brania letrozolu nie było jeszcze najgorzej. Aczkolwiek senność, jaka mnie ogarniała była... Dziwna. Takie uczucie senności, którego nie jesteś w stanie przezwyciężyć. Chodziłam taka przysypiająca cały tydzień. 😴 I w sumie miło mnie to zaskoczyło, bo naprawdę spodziewałam się całej gamy skutków ubocznych, a tu wystarczyło spać. 🤣 Za to po odstawieniu tabletek... Oho... Mój organizm odbił sobie trzydniową migreną z aurą. Tak, trzydniową, nie trzygodzinną. Dopiero dzisiaj koło południa udało mi się dojść do siebie.
Za mną pierwszy monitoring pod IUI. Jest pęcherzyk dominujący 13-14 mm na lewym jajniku. 👍 Na USG widać jeszcze jednego rekruta, który próbuje go gonić. 💪🤞 Estradiol 70,09 pg/ml, więc szału nie ma, ale też mamy się nie przejmować.
Kolejny monit w czwartek. Też z USG i badaniem estradiolu, wiec zobaczymy jak postępy.
IUI w piątek lub sobotę. 🥺 To się dzieje!
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 września 2023, 22:02
Wczorajszy monit wypadł świetnie. Na USG pokazały się dwa pęcherzyki - 17 i 20 mm. Estradiol skoczył do 120. Decyzja - IUI jutro. Jeszcze w klinice dostałam Ovitrelle, co w sumie mnie ucieszyło, bo nie musiałam się martwić samodzielnym robieniem zastrzyku. Z kliniki wychodziłam z trzęsącymi się rękoma i łzami w oczach. Łzami wzruszenia i podekscytowania. W drodze do domu już wyobrażałam sobie nasze bliźniaki.
Dzisiaj na 9.20 Mąż pojechał oddać nasienie. Ja miałam się pojawić 2 godziny później na inseminację.
Kiedy zadzwonił, wszystko runęło. Nie udało się, w klinice nie dał rady oddać nasienia. Podchodził dwa razy, ale nie pykło, konar nie zapłonął. Znowu się cała trzęsłam, a z oczu popłynęły łzy. Łzy bezsilności i beznadziei.
IUI odłożona. Pani Doktor proponowała nam jeszcze przyjazd w późniejszej godzinie razem, ale nie zdecydowaliśmy się. W Mężu było już za dużo nerwów. Wrócił do mnie wściekły jak szerszeń. Kiedy próbowałam Go podnieść na duchu i mówić, że nic się nie stało i podejdziemy jeszcze raz, miał całą listę - "stracone pieniądze, czas, nerwy, leki i Twoje łzy, przecież widzę, że płakałaś".
Jest jeszcze szansa na naturalne starania po wczorajszym zastrzyku. Postaramy się ją wykorzystać dziś wieczorem, może jutro rano, ale... Ta presja nie pomaga.
A miało być tak pięknie...
Nie jestem zła na Męża, nie mam do Niego pretensji. Pretensje i żal mam do losu, że rzucił na nas tę cholerną niepłodność. Podobno Bóg (czy los, wszechświat, jak kto woli) daje nam tylko tyle trudu w życiu, ile jesteśmy w stanie znieść. Ktoś tam na górze chyba uważa mnie za jakąś siłaczkę. Ja sama nie wiem, ile jeszcze jestem w stanie dźwignąć.
Miał być wspólny wieczór. Mieliśmy odreagować razem. Mieliśmy się przytulić i być razem. Mieliśmy spróbować.
Tymczasem Ty najzwyczajniej się spiłeś i poszedłeś spać. Znowu zacząłeś palić. Nie wziąłeś nawet supli. Nie przytuliłeś, nie objąłeś. Zostawiłeś mnie samą.
Próbowałam rozmawiać, ale padały złe słowa. "Żebyś w końcu przestała jojczyć" brzmi mi w uszach niczym wrzucony do głowy granat. Nie to chciałam usłyszeć. Chciałbym usłyszeć... Co? Jest mi przykro, liczyłem na tę inseminację razem z Tobą, widziałem jak znosiłaś stymulację, wiem że pakujesz w siebie hormony i też nie jest Ci lekko, dziękuję że jesteś, kocham Cię, damy radę, jeszcze będziemy rodzicami... Cokolwiek innego niż to, że pojechałeś tam dla mnie. Nie chcę tego dla mnie.
W dzień nawet Cię rozumiałam, starałam się być najlepszą żoną, przyjaciółką, choć też nie było mi łatwo. I nie, nie mam do Ciebie pretensji o to, że się nie udało. Stało się, trudno. Boli mnie, że nie jesteśmy w tym razem. Odtrąciłeś mnie. Teraz... rozpadłam się na kawałki. Czuję się sama. Jest mi tak okropnie źle. I niby wiem, że nie stało się nic wielkiego, nikt nie umarł, a jednak... Czuję pustkę. Czuję, że coś we mnie jest już zupełnie inne. Czuję, że nie mam już siły. Rozpadam się. I jestem w tym samiusieńka. I to mnie rozrywa i boli najbardziej. Nie ma wspierającego ramienia, nikt mi nie powie, że będzie dobrze, że damy radę, że jest i będzie, że na kolejne wizyty u lekarza pojedzie ze mną i będzie mnie trzymał za rękę, że jesteśmy w tym razem, bo razem chcemy tego dziecka. Ty... Zostawiłeś mnie samą. I choć jesteś obok czuję się... okropnie sama w tym.
😭😭😭
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 września 2023, 22:19
Przegadaliśmy całą sytuację z Mężem. Zajęło nam to dwa dni, a kolejne kilka oswojenie się z informacjami. Okazało się, że Mąż się wstydził... Mnie, kurna, do dziś tego nie rozumiem. I generalnie stąd cały ten kryzys. Męskie ego, stereotyp samca alfa, kult "chłopaki nie płaczą"... No nie wiem nawet, jak to skomentować. Stwierdził, że spłynęło po Nim, co sobie myślały Panie Pielęgniarki, ale mi nie mógł spojrzeć w oczy. 🤦♀️ Pieprzone stereotypy!
Ostatecznie jednak jakoś wyszliśmy na prostą.
Między nami jest dobrze.
Cała sytuacja jednak dała mi dużo do myślenia. Starania o dziecko, zwłaszcza te przedłużające się, to ogromna próba dla związku. I albo się pozabijamy (emocjonalnie) albo wyjdziemy z tego silniejsi. Silniejsi jako ja i On, ale również silniejsi jako związek. Wiem, że jesteśmy dobraną parą i w naszym przypadku mam nadzieję na to drugie rozwiązanie. Chociaż wiem też, że nasz związek należy do wymagających wiele dobrej woli z obu stron, bo oboje nie mamy najłatwiejszych charakterów. Co nas jednak nie zabije, wzmocni nas.
Dziewczyny, dbajcie o swoich Facetów! Dla nich te starania też nie są łatwą sprawą. W ich głowach również dzieją się przeróżne, przedziwne rzeczy, chociaż najczęściej nam o tym nie mówią, bo "chłopaki nie płaczą". Dbajcie o nich! I Dbajcie o swoje relacje! Nie możemy zapominać, że w całych tych staraniach o dziecko, musimy również dbać o nasze relacje - związki, małżeństwa.
Czekam na 🐒 i w kolejnym cyklu spróbujemy ponownie. Nie poddamy się!
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 września 2023, 11:39
Czekam na 🐒 i czuję się tym strasznie skołowana, rozerwana.
Chciałabym, żeby przyszła jak najszybciej, bo wiem, że z tego cyklu nic nie będzie. I jednocześnie boję się tego nadchodzącego cyklu.
Z jednej strony już wiem, z czym wiąże się to całe przygotowanie do IUI i już mnie to nie stresuje. Z drugiej strony boję się, że znowu coś pójdzie nie tak.
Z jednej strony wiem, że zrobimy wszystko najlepiej jak umiemy z Mężem. Z drugiej strony też wiem, że ta presja nie pomaga - ani mnie ani tym bardziej Jemu.
Nawet nie wiem, jak opisać to, co dzieje się w mojej głowie.
No i przyszła 🐒, trzy dni spóźniona. Tym razem nie było mi przykro, czekałam na nią, wiedziałam że gdyby się udało zajść w ciążę to trzeba byłoby zgłosić gdzieś jakiś cud. Przed owu mieliśmy zakaz zbliżeń aż do dnia IUI, w trakcie owu – no cóż…
Plan na ten cykl jest dokładnie taki sam, jak na poprzedni.
- 3-7 dc letrozol,
- 10- 12 dc badanie estradiolu + monitoring (muszę dzisiaj zadzwonić i się jakoś umówić, ciekawie będzie, bo "najlepsze" dni na monit wypadają akurat w weekend),
- później jeszcze jeden monit, pewnie Ovitrelle dla pewności pęknięcia pęcherzyka ,
- no i IUI.
Robimy tylko jedną zmianę. Z punktu widzenia poprzedniego podejścia - kluczową. W dniu IUI zabawimy się w "szybkich i wściekłych" i będziemy dowozić nasienie do kliniki z domu. Stary ostatnio stwierdził, że "trudno, jak mnie Policja zatrzyma to powiem im gdzie jadę i jak muszą to niech wstawiają mandat, ale na miejscu, bo ja się nie zamierzam spóźnić, bo mam w słoiku zamknięte dzieci". 🤣 To będzie emocjonująca trasa - co prawda, teoretycznie mamy do kliniki jakieś max. 20 minut, a nasienie dostarczyć musimy w ciągu pół godziny, ale wiadomo jak to jest, jak się człowiek śpieszy - zawsze coś...
Staram się nie myśleć o tej inseminacji. W zasadzie chyba bardziej nawet Mąż ostatnio zagaduje o ten temat jak ja. A ja? Nie wiem. W sumie czuję się trochę wypalona. Jakieś takie surrealistyczne wydaje się być to, że w ogóle będę w ciąży. Oczywiście, suple łykam, dbam o siebie i suple Męża i podejdę do IUI, ale jakoś tak... Jakoś tak nie ma we mnie tych emocji, co ostatnio.
W tym cyklu letrozol znoszę znacznie gorzej. Od wczoraj boli mnie głowa. W nocy ledwo spałam. Jestem senna, a jednocześnie ból nie pozwala na sen. Samopoczucie też gorsze, jakieś dziwne wahania nastrojów. Jestem jak tykająca bomba. Na szczęście Mąż chyba rozumie. W sobotę mieliśmy moment zapalny, który skwitował mniej więcej tak: "z letrozolem się kłócił nie będę". No i tyle było z kłótni.
Dzisiaj muszę zrobić papiery w pracy, ale zastanawiam się nad telefonem do lekarza rodzinnego, żeby wystawił mi zwolnienie lekarskie na najbliższe dni. Stracę na tym w pracy, nie dam rady obsługiwać klientów, ale... Czy to ważne? Czy nie ma w tej chwili ważniejszych spraw? Zawsze byłam tym typem pracownika, który stawiał pracę na pierwszym miejscu i z byle powodu nie chodził na zwolnienia, nie chcę zrzucać swojej roboty na asystentkę, zwłaszcza tak nagle, ale... Czy w tej chwili to praca jest najważniejsza?
Ehh... Ciężko mi dzisiaj.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 października 2023, 08:07
Wczoraj skończyłam letrozol. Uff... Ostatecznie nie zadzwoniłam do tego lekarza rodzinnego, bo w poniedziałek się przemęczyłam, a od wczoraj już dużo lepiej się czuję (odpukać!). Pierwszy punkt odhaczony.
Teraz w sobotę monit. Zastanawiam się, czy przy okazji nie zbadać sobie poziomu witaminy D3. 🤔 Nigdy tego nie robiłam, a w sumie to podobno ważna informacja przy staraniach. Krew i tak muszę spuścić na estradiol.
Patrząc w kalendarz, IUI będzie gdzieś wtorek/środa w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że tym razem obędzie się bez komplikacji.
Dzisiaj miałam pierwszy (i okazuje się, że ostatni) monit przed IUI. Na USG pokazały się dwa pęcherzyki po 18mm każdy. Jeden na lewym, drugi na prawym jajniku. Estradiol wyszedł zacny, bo 156,3 pg/ml. Przy poprzedniej stymulacji w tym samym dniu cyklu wynosił ledwo 70!😯 Jak do tego doszło nie wiem, chciałoby się zanucić. 😅 Nic nie zmieniałam w stosunku do poprzedniego cyklu, nic nie dodawałam, nic nie odejmowałam. No, może jest mniej stresu tą procedurą całą. Faktycznie bywały dni, kiedy myślałam sobie "na UJ mi to". Nawet dzisiaj, czekając na monit.
Także IUI w poniedziałek. Na 9.00 Mąż ma dowieźć nasienie. Dostałam od Pani Doktor receptę na dopalacze dla Niego, żeby tym razem nie było niespodzianek. Jeszcze Mu nie powiedziałam. Poczekam na odpowiedni moment. Póki co przyjechaliśmy na budowę, trochę działamy, trochę się spinamy. Na szczęście te spiny to bardziej efekt stresu, więc trochę się poobrażam, a wieczorem i tak zaciągnę chłopa do łóżka. Co prawda mamy od dzisiaj zakaz ⛔️ zbliżeń, ale i tak musimy "spuścić" stare plemniki.
Na marginesie - czy tylko ja jestem bardziej drażliwa w dni płodne?
Sama IUI w poniedziałek na 11.00. Mogę przyjechać sama, mogę z Mężem, co by trzymał mnie za rękę. Jutro muszę jeszcze zapodać sobie Ovitrelle. Ostatnio było łatwiej, bo podała mi je Pielęgniarka w klinice. Teraz muszę zrobić to sama. No cóż... Jakoś dam radę. Nie mam wyjścia innego.😉 Mąż jak tylko widzi igłę to blednie, więc nie pomoże.
Przy okazji zbadałam witaminę D3. Wynik wyszedł 36,14 ng/ml. Jak na suplementację 50 µg (2000 IU) to chyba szału nie ma, chociaż w normie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 października 2023, 13:42
To był emocjonujący dzień. W zasadzie z pełnym wachlarzem emocji. Wstaliśmy rano, ja zjadłam śniadanie i wyszłam z psem, Mąż chciał jeszcze poleżeć. Spacer dobrze mi zrobił, bo mimo tego, że do tej IUI podchodziłam bardziej "na chłodno" to podprogowo stres jednak robił swoje.
W klinice umówieni byliśmy na 9.00.
8.45. Kiedy Mąż stwierdził, że "idzie zrobić swoje", ja akurat kończyłam się ogarniać. Z łazienki wyszedł bardzo szybko, wkurzony. Wiedziałam, że coś jest nie tak, zanim się odezwał. Nie wyszło. Odczekaliśmy chwilę, pogadaliśmy, poprzytulaliśmy się, zaproponowałam Mu, że może jakoś Mu pomogę (😈) albo skoczę jednak po te tabsy od Pani Doktor (ale chyba Jego ego nie pozwalało na ich łyknięcie), podjął drugą próbę. 9.15 Nic, zero, null. Chłop wściekły jak szerszeń, nic poza tym. Kiedy spytał, co robimy, odpowiedziałam tylko, że nie wiem.
Znowu zaczęły się wywody pt. "dałem ciała i wszystko przeze mnie", jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Przytuliłam się do niego i tak leżałam. Kiedy spytał po raz kolejny, co robimy, byłam w stanie z siebie tylko wydusić, że odwołujemy, nie ma nasienia, nie ma wyjścia. I co, będziemy tak co miesiąc przekładać? Nie, kolejny raz już po prostu nie podejdziemy, nie będziemy mieli po prostu dzieci. I w tej chwili pękłam, popłakałam się, wypowiadając ostatnie słowa. Nie miałam nawet siły tego ukrywać. 9.30. Przebrałam się w dresy, zmyłam makijaż. Koniec. Poddaję się. Ja nie mam siły już tego dźwigać.
Nawet nie zauważyłam, że Mąż się gdzieś zawinął. 9.40. Wyskoczył "jak Filip z konopi" z tekstem: "Zośka, jedziemy, zbieraj się". Zanim ogarnęłam, co to znaczy, On już miał na nogach buty. Udało się. Podszedł trzeci raz i się udało. Narzuciłam na siebie szybko ciuchy i polecieliśmy do samochodu. Nie odzywaliśmy się. Kiedy byliśmy w połowie drogi do kliniki, zadzwonił telefon. Telefon z kliniki. "Tak, wiem, mieliśmy komplikacje, ale jedziemy, będziemy za 10 minut". Nawet nie dopuściłam do siebie myśli, że jedziemy spóźnieni... Godzinę. Dobrze, że jej nie dopuściłam, bo na miejscu nikt nie robił z tego problemu. Dojechaliśmy po 20 minutach od oddania nasienia, na drodze nie było żadnych niespodzianek, na szczęście.
W klinice mieliśmy czekać razem, ale ostatecznie pogoniłam stamtąd Męża. On nie lubi takich miejsc, stresują Go, więc wprowadzał nerwową atmosferę, a ja tego nie potrzebowałam. Wyszłam z Nim na parking, tam mnie przytulił tylko mocno i szepnął, że „wszystko będzie dobrze, najsłabsze ogniwo za nami”. Tyle mi wystarczyło. W tej sekundzie pomyślałam, że kocham tego człowieka najbardziej na świecie.
Po 1.5 godziny okazało się, że... Mamy to! Podchodzimy do IUI.
Mąż oddał minimalną możliwą próbkę nasienia (1,5 ml), ale było w niej mega dużo plemników, bo 45 mln/ml (wartość referencyjna to 15 mln/ml (!), więc koncentracja rewelacyjna). Wyniki nasienia bardzo dobre. Ostatecznie w wyniku mamy napisane, że podano mi 65 mln plemników, 90% z nich było hiperaktywowanych (czyli, z tego co przeczytałam już później: tych szybkich i najbardziej dynamicznych).
Sam zabieg to chwila. Położyłam się na fotelu ginekologicznym. Ekspresowe USG, celem potwierdzenia, że nie urosło więcej pęcherzyków – pęcherzyki były OK, enodometrium „super grube”. Podłączenie cewnika to uczucie trochę jak przy cytologii. Najbardziej dyskomfortowe było chyba to, że miałam zalecenie zgłoszenia się z pełnym pęcherzem, więc siku już mi się chciało niesamowicie. Przez cewnik wstrzyknięto mi płyn, zawierający plemniki Męża i… To tyle. Później musiałam sobie jeszcze poleżeć 10 minut na fotelu z nogą założoną na nogę i do domu.
Teraz zalecenia: nie przemęczać się, dbać o siebie i nie stresować. Dzisiaj i jutro możemy jeszcze próbować wykorzystywać dodatkowo podstymulowany cykl i zwiększać szanse. Za 14 dni test ciążowy. Wcześniej nie ma sensu, bo było Ovitrelle.
Po wszystkim Mąż zabrał mnie na kawę, która skończyła się obiadem i deserem… Mieliśmy jechać podłubać coś na budowie, ale Mąż stwierdził ostatecznie, że mam o siebie dbać i nie marznąć, więc dzisiaj świętujemy. Zjedliśmy więc smacznie w knajpce, do której chodziliśmy na pierwsze randki, porozmawialiśmy, pośmialiśmy się. Teraz czekamy na nasze bliźniaki. 😊 Dzisiaj pozwalam sobie w to wierzyć. Dzisiaj w to wierzę. 😊
2 jajka i 65 mln plemników to dobra statystyka, nie? 😊 Z tego muszą być dzieci! 🤞
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 października 2023, 17:30
Czekam.
Staram się nie nastawiać na nic.
Zgodnie z zaleceniami dbam o siebie, staram się nie przemęczać i nie stresować.
Czy mam jakieś objawy?
Nic, czego nie obserwowałabym w żadnym innym cyklu.
Bolą mnie jajniki. Raz lewy. Raz prawy. Raz obydwa.
Stąd też może apka twierdzi, że owu jednak była później.
Ja po temperaturze obstawiam jednak dzień IUI. Po śluzie... Ha! Po śluzie to bym obstawiała, że owulacji w ogóle nie było.
Czekam.
Starania uczą jednak cierpliwości.
Mamy XXI wiek, a nikt nie wymyślił jeszcze sposobu, żeby podejrzeć, czy ten najwaleczniejszy plemnik dostał się do komórki jajowej. Ciekawe, nie? Latamy w kosmos, a nie potrafimy podejrzeć kiełkującego, nowego życia.
Czekam.
Łapię się na tym, że mam już ochotę zrobić test ciążowy.
Wiem jednak, że w tej chwili będzie zupełnie niemiarodajny.
Czuję się, jak w pierwszych cyklach starań, kiedy to oczekiwanie na testowanie było takie pełne... Nadziei.
Czekam.
Chciałabym się obudzić za 2 tygodnie i już wiedzieć. Nikt jednak nie opracował jeszcze takiej możliwości.
Czekam.
W weekend się rozchorowałam.
W nocy z piątku na sobotę złapało mnie zapalenie pęcherza. Coś, czego nie znoszę najbardziej na świecie.
Całą sobotę "leczyłam się" żurawiną i gorącymi napojami z cytryną, miodem i imbirem.
Bałam się wziąć sprawdzony uroFuraginum, bo przecież "nie należy stosować w pierwszych trzech miesiącach ciąży (I trymestr)".
Tylko wieczorem pozwoliłam sobie wziąć PolopirynęS, bo działa przeciwzapalnie, bo już nie dawałam rady...
Na szczęście szybko przeszło. W niedzielę wygrzewałam się w domu już chyba tylko "na wszelki wypadek".
Dzisiaj wstałam z bólem głowy, który przypisałam brakowi świeżego powietrza, bo po spacerze i śniadaniu przeszło.
Jak na złość po IUI wiszą nade mną jakieś ciemne chmury infekcji i obniżonej odporności.
Wiem, sama to powtarzałam dziewczynom na forum - dopóki nie ma ⏸️ żyjemy normalnie i lepiej szybciej się pozbyć infekcji z lekami niż męczyć się bez nich.
Kiedy jednak przyszło co do czego i mamy za sobą IUI - uważam podwójnie. Nie chcę przeszkodzić w potencjalnej implantacji zarodka.
Przestały mnie boleć jajniki.
Jeszcze tydzień... Jeszcze tydzień i będę mogła wykonać test ciążowy i przekonać się, czy IUI się powiodła.
Tak bardzo na to liczę...
Wciąż czekam.
Czekam na Ciebie, Maleństwo.
5:00. Obudziłam się na pomiar temperatury. Za oknem słyszę deszcz. Chciałam dzisiaj siknąć na test, ale ostatecznie stwierdzam, że nie ma to sensu. Idę siku i idę spać dalej. Zasypiam z jakimiś smutnymi myślami, które docierają do mnie bardzo mgliście.
6:10. Mąż daje mi buziaka i wychodzi do pracy. Taki nasz mały-wielki rytuał. Rozbudzam się. Wiem, że już nie zasnę. Podciągam roletę. Wieje wiatr. Pada deszcz. Jest szaro. Smutno. Mi jest smutno. Biorę test i jednak idę siknąć. Jest biało.
Wiem, że jest wcześnie. Wiem, że to drugi sik (a może nawet i trzeci, bo w nocy też wstawałam do łazienki). Wiem, że to nic nie znaczy.
Czyżby? Kładę się z powrotem do łóżka. Leżę. Zaczynam się zastanawiać, co dalej. Czy udźwignę to, że IUI nie pomogła? Czy dam sobie radę z kolejnym niepowodzeniem? Czy mam jeszcze siłę walczyć? Czy podejdziemy do procedury jeszcze raz? Wiem, że Męża to wszystko bardzo dużo kosztuje. Z oczu płyną łzy.
Na tym teście powinien wyjść chociażby cień Ovitrelle, a jest zupełnie biało. No cóż...
W całym tym smutku czuję też wdzięczność. Wdzięczność za to, że nie trafił mi się nigdy felerny test, robiący złudną nadzieję. Wdzięczność za to, że nie musiałam nigdy przeżywać biochemu. Wdzięczność za to, że nie musiałam się mierzyć z poronieniem. Wdzięczność za to, że po prostu nie wychodzi, a nie że "Bóg dał, Bóg zabrał".
Wiem, że jest jeszcze wcześnie. Wiem, że ten dzisiejszy test jest zrobiony zbyt wcześnie. Wiem, że może się wydarzyć jeszcze wszystko. Wiem to. I wciąż po cichu na to liczę. Nadzieja umiera ostatnia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 października 2023, 08:50
Dzisiaj zobaczyłam swoje pierwsze w życiu dwie kreski na teście ciążowym. 😭 Nie mogę w to uwierzyć. 🥺
Ale dwa testy, dwóch różnych firm, z dwóch sików nie mogą się przecież mylić. Prawda?
Były już momenty, że nie byłam sobie w stanie wyobrazić, że stanie się to kiedykolwiek... 🥺
A to się dzieje... Dzieje się?
Maleństwo, kochane, trzymaj się i zostań ze mną. 🥺
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 października 2023, 07:57
31.10.2023 beta-HCG wynosiła 120 mlU/ml.
Dzisiaj - 349 mlU/ml - przyrost 190.8%. 🥹😭
Do dzisiaj nie mogłam w to uwierzyć.
Dzisiaj pozwalam już sobie wierzyć, że właśnie dzieje się mój osobisty cud.
Cud, na który czekałam ponad 2 lata. 28 miesięcy.
Kiedy otwierałam dzisiejszy wynik beta-HCG serce mi omal nie wyskoczyło.
Kiedy dotarł do mnie ten wynik - rozpłakałam się.
Ujście znalazły wszystkie emocje.
Płakałam i pierwszy raz w tych staraniach to były łzy ulgi i szczęścia.
Jestem w ciąży.
Chwilo, trwaj!
Maluszku, zostań z nami.
Cud nadal trwa, ale chyba jeszcze nie potrafię o tym pisać i głośno, oficjalnie się cieszyć.
Wciąż to do mnie dociera tak jakby przez mgłę?
Pierwszą wizytę u ginekologa umówiliśmy na 22.11.2023. Będzie dokładnie 7+0.
Kusiło mnie szybciej, ale wspólnie ze Starym ustaliliśmy, że nie ma się co spieszyć i lepiej umówić wizytę już bezpiecznie, żeby zobaczyć serduszko. ❤️ Tak bardzo na nie czekam... 🥰
Najbardziej stresujący był chyba dzień spodziewanej 🐒. Cały dzień, chodząc do toalety spodziewałam się zobaczyć krwawienie, ale... Nie nadeszło do dzisiaj. 🙃 Z objawów czuję w zasadzie cały czas jajniki i podbrzusze. Mam zwiększony apetyt, bardzo zwiększony. I dzisiaj rano miałam pierwszy raz mdłości, przedziwne uczucie.
***
Dziękuję Wam wszystkim za każde dobre słowo i każdą ciepłą myśl.
Każdej z Was odpiszę, obiecuję. Tylko jestem aktualnie jeszcze na takim rollercoasterze, że jeszcze nie ogarniam. 🤦♀️
Wiadomość wyedytowana przez autora 8 listopada 2023, 14:52
Łapię się ostatnio na "złych" myślach.
Zaczęło się od tego, że zaczęłam się czuć zazdrosna. Zazdrosna i smutna, że dla mnie to wszystko jest "pierwsze" i "nieznane", a mój Mąż już to przeżywał, już zna te emocje. Z kimś innym. Przez chwilę dusiłam to w sobie, bo głupio mi było przyznać się do tego nawet przed Nim. Bo co miałam Mu powiedzieć? Że jestem zazdrosna o co? W końcu się jednak przełamałam. Pogadaliśmy i to był dobry krok. W ogóle rozmowa zawsze jest dobrym pomysłem, to tak na przyszłość. I owszem, Stary ma już córkę, ale tamto oczekiwanie, tamta ciąża z tamtą kobietą, tamten Stary, to zupełnie inna bajka. Zazdrość odpuściła.
Wczoraj natomiast zaczęłam liczyć (dosłownie!), czy my sobie w ogóle poradzimy i jak. Budowa w trakcie, kasa na budowę na wyczerpaniu, a tu jeszcze ciąża, badania, wyprawka, dziecko... Skąd na to wszystko i jak to wszystko pogodzić? Głupie myślenie, bo przecież od dawna to planowaliśmy, wiedzieliśmy, że tak będzie. I wiedzieliśmy, że sobie poradzimy! Skąd teraz te głupie wątpliwości?
Nie wiem, czy to strach / panika przed nieznanym czy hormony. Pewnie po trosze jedno i drugie.
Przez cały ten czas starań wyobrażałam sobie, że jak już się uda to będzie wielka radość, szczęście i miłość. Aha... Pewnie, że są. Wciąż jednak jakby za mgłą, czekają na swój czas.
Poza tym czekam. Czekam na tę pierwszą wizytę. Przebieram nóżkami i czekam. Jeszcze tydzień.
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 listopada 2023, 08:34
Fakt, kliniki mają dość "surowe" nazwy ale nie taki diabeł straszny ;) z resztą niedługo sami się przekonacie :) kciuki na pokładzie <3
Mocne kciuki 😘😘