Mąż, punktualniś, zawitał o 16.30 i sam mnie popędzał do logowania. Odświeżamy, odświeżamy i nic. Przecież to musi być na pewno dzisiaj?
Mam jakąś ogólną złość na świat. Czuję niesprawiedliwość.
Co mnie wkurzyło, takie procedury, leków jeszcze mam nie odstawiać, bo najpierw powtórzyć bete. Więc jutro z tą złością idę oddać rano krew dla papierka.
No i kotłuje mi się w głowie- iść za ciosem i brać blastkę czy od nowa sprawdzać immunologię.
Gdy wracaliśmy w transferu dostałam wiadomość, że żona kuzyna męża urodziła. Stwierdziłam jak super - zwolnił się brzuch To dobry znak. No ale jednak nie. Byliśmy również powitać nowego członka rodziny - kuzynka męża urodziła. Byłam naprawdę dzielna, dałam radę. Wczoraj się dowiedziałam, że miał się nazywać inaczej. To było MOJE imię. Nasze. Wybrane chyba z 10 lat temu. I całe szczęście, że zmienili. Tak trochę te spotkania rodzinne zaczynają inaczej wyglądać, bo zachwyty, kupki, pieluchy itd. Ja siedzę, no i cóż mi tez mówić. Staram się, ale na własne doświadczenie się nie powołam. I oczywiście kuzynka męża podkreśliła, że nie miała parcia na macierzyństwo. I wierzę w to, bo dowiedziała się o ciązy dopiero w 3. miesiącu, więc szczególnie chyba nie dociekała.
W sobotę spotkałam się z koleżanką ze szkolnej ławki. Ślub w tym samym roku miałyśmy, nawet w tym samym miejscu. I też ciągle walczy. Moja przyjaciółka zaczęła starania - tez bez efektów. Nosz pierdziele, co z nami nie tak?
Mój chrzestny zmarł. Termin pogrzebu jeszcze nieznany. Cały rok na emeryturze i cały ten rok chorował. Najpierw śmierć kuzynki w wieku 38 lat, teraz On. Myślę i myślę. Mimo wszystko trzeba żyć tu i teraz. Nie ma na co czekać, bo nie wiadomo co może być jutro.
Dziś rano obudziłam się z potwornym bólem w klatce piersiowej. Takiego czegoś jeszcze nie miałam. Promieniowało do pleców i lekko na brzuch. Nie potrafiłam się przekręcić na bok, mogłam leżeć tylko na wznak, o wstaniu nie było w ogóle mowy. I tak trwało to z pół godziny. Mąż chciał mnie wieźć na pogotowie, ale ja wiedziałam, że to na tle nerwowym, bo nie potrafiłam uspokoić myśli. Napisałam do przyjaciółki, bo ona tez tak wczesnie wstaje, popisaliśmy, lekko puściło, dałam radę wstać i zmierzyć ciśnienie. 135/90. Poszłam pod prysznic, mąż zrobil melisę. I 118/75, z każdą czynnością fizyczną, która zajmowała głowę coraz bardziej puszczało.
No i można być twardą. Ale i tak się to odchoruje. Może już lepiej się wypłakać. Zaczynają mi oczy puszczać łzy.
Dziś różaniec za wujka. Nie wiem co ja mam cioci powiedzieć. Co zrobić, żeby się nie rozryczeć. To nie taki chrzestny, którego się widywało tylko w święta czy na urodziny. Trzymaliśmy się blisko.
No i wiem, że wujek najbardziej ucieszył się z komunii. A ja nie mogę iść do spowiedzi, a przynajmniej nie wyobrażam sobie tego. Nie czuje, żebym zrobiła coś złego, a wiem, ze kościół katolicki uważa in vitro za grzech ciężki. Nawet gdybym uważała, że zrobiłam coś źle, to też nie powiem, że żałuję i że więcej nie będę. Bo nie żałuję i będę próbować dalej. Świąt to już w ogóle sobie nie wyobrażam. Mądrego księdza bym potrzebowała. Żeby mi to wyjaśnił.
Ogólnie czuję się do dupy. To będzie mega ciężki tydzień.
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 listopada 2021, 08:23
Dziś pierwsza wizyta w klinice po nieudanym transferze. Boję się co dalej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 listopada 2021, 10:10
Kolejne 3 miesiące diphelerine.
Blastocysta 4bb. Encorton, heparyna, acard, relanium, scopolan, spaspolina, accofil, tractocile, duphaston, luteina, prolutex.
Znów mocne skurcze w tym czasie co powinno byc zagnieżdzenie, a potem kompletna cisza.
Dziś beta < 0,2.
Mój organizm nie chce naszych zarodków. Tak mi cholernie przykro.
Odkąd zaczęlam przygodę z ivf 4 kuzynki męża zaszły i urodziły. Dziś dowiedziałam się, że sąsiadka męża urodziła 4 dziecko. Dlaczego Boże nie chcesz obdarować mnie chociaż jednym?
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 marca 2022, 07:57
Znowu nie mam kiedy się wyryczeć. Wczoraj w pracy, czasem mi łzy leciały, ale musiałam się panować, wiadomo. W biedronce z nerwów potłukłam przy kasie sok pomidorowy.... wyglądał jak wielki rozlew krwi,
"no tak idzie spektakularny okres, w końcu ostatni raz miałam w listopadzie", potem ciocie wiozłam jak wracałam do domu, potem z mamą do lekarza, wrócilismy o 20 i byłam tak padnięta długą drogą, że uroniłam kilka łez... i usnęłam w ubraniu.
Teraz w pracy. Dziś środa popielcowa. No w kościele będzie opór, popłakać się i robić scen nie zamierzam. Ogólnie czuję taką złość do Boga, że nie wiem czy z takimi emocjami wypada iść do kościoła. W domu mam ciocię, na kilka dni przyjechała, więc też popłakać kiedy i gdzie.
Ja nie wiem czy bardziej jestem wściekła czy bardziej smutna. W każdym razie szarpią mną skrajne emocje.
Mam wrażenie, że znów byłam zbyt pewna siebie. Że życie dalej uczy mnie pokory. Naprawdę nie zasługuję, żeby zostać matką? Co ja takiego zrobiłam, że los mnie karze?
Nie mam komu się wygadać. Bo wszystko ukrywamy. Nie wie nikt, żadna przyjaciółka. Nawet na grupie '93 od starań, gdzie skrzyknęlismy się kilka lat temu i trzymamy utajniona grupę na fb. Próbowałam wyżalić mężowi, on stwierdził, że zrobiliśmy wszystko co mogliśmy.
Dzień po transferze, wręcz z samego rana wybuchła wojna. Bardzo przeżywał, co będzie jeśli się to rozpowszechnii, a tu noworodek. Może mu ulżyło? Bo nie pokazuje po sobie załamania. Nie odzywam się do niego. Skoro nie chce słuchać moich żali. Rano na niego wybuchłam.
On już przebąkiwał wcześniej, że jeśli teraz się nie uda to nie chce podchodzić do drugiej procedury. Wiadome było ile trwało, żeby się zdecydował na tą. Brak jajowodów trochę przycisnął go pod ścianą. Jeśli teraz znowu się uprze, a ja wykupiłam pakiet 2+1 z założeniem że do 30tki się nie poddaje to nie wiem. Ciężko widzę naszą przyszłość.
Chociaż kłóci się to z tym, że na wizycie w październiku pytał się czy mamy szansę pozyskać w kolejnej procedurze zarodki.
Ja zwariuję przysięgam. Nie przygotowałam się, że moje życie będzie tak wyglądać. Ja mam wrażenie, że ciągle żyje w zawieszeniu, bo czekam na upragnioną ciążę.
Koniec złudzeń😭😭😭
Dziś już dużo lepiej. Chcę jeszcze podejść do ewentualnych dwóch procedur. Mąż mówi, że nie chce, że to może najwyższa pora się pogodzić z losem i zaakceptować fakt jakim jest. No cóż, nie oszukujmy się, i tak zamierzam postawić na swoim.
Na razie spróbuję się wepchnąć w kolejkę do lekarki, żeby ustalić co robimy dalej. Na pewno chcę zbadać na nowo immunologię, może potrzeba coś więcej typu intralipid. Muszę odgrzebać temat gdzie, w których dniach i jakie zrobic badania. Odnaleźć immunologa z terminami. Ostatnim razem mowiła o trzech rzeczach, które możemy jeszcze zbadać. Immunologia, receptywność endometrium i co było trzecie?
W każdym razie trzeba od nowa łykać leki na poprawę komórek jajowych. Nie wiem czy mam tą kartkę jeszcze, muszę odkopać. Trochę tam tego było.
Do 30tki 9 pełnych miesięcy. Zanim się poddam, nie chce później sobie wyrzucać, że zatrzymałam się w połowie drogi.
Ale jak tam sobie popłakiwaliśmy i już próbowaliśmy pocieszać, stwierdziliśmy, że jedyny plus w tej sytuacji, że dzieci nie mamy, że nie musimy się martwić o ich przyszłość w obliczu tego co się dzieje tuż za naszą granicą. Dziś rano słuchając wiadomości trochę się przeraziłam. Putin robi się coraz bardziej nieobliczalny. Przecież zrobienie katastrofy na skalę Europy jest w zasięgu jego ręki...
72kg.
Ulubiona waga:54kg.
Pełnia szczęścia:60kg.
Jakbym tak konsekwentnie jechała 2kg/mc to w pół roku jestem przecież w stanie to zrobić...
Tak sobie obiecałam. Że jak ta próba nie wyjdzie to wezmę się za siebie. Skoro mąż ma niepłodną kobitę, to niech chociaż ma fajną laskę.
Dla siebie też to oczywiście robię. Nie czuję się komfortowo w rozmiarze 42. I ten ból kiedy w sklepie mało co na mnie leży
Z racji, że z konsekwencją u mnie na bakier to postaram tu co tydzień się ważyć dla swojej samodyscypliny.
W sobotę nie robiłam NIC. Jak przy jakiejś depresji. I dużo myślałam. I nie wiem.co robić. Rano się budzę, słyszę f16. W dzień okna zamknięte, radio podgłaśniam i tak słyszę f16. Ide spać, słyszę f16. Zawsze nad nami tankowali, ale to nie na tą skalę co się dzieje teraz. Od wybuchu wojny na Ukrainie latają non stop. Czy to odpowiedzialne podchodzić do kolejnej procedury przy tym wszystkim? Skąd mam wiedzieć co będzie... wszystko co się dzieje teraz jest tak mało logiczne. Policzyłam, że przy piątkowych cenach paliwa to 456zl miesięcznie na samo paliwo do pracy. A ponoć ceny dziś znów do góry, a mi mają drogę zamykać i będę mieć jeszcze większy objazd niż mam... pieniądz traci na wartości, nie mam pewności co to naszej stabilności finansowej, nie mam do niczego pewności.
Ale mi się kotłuje w głowie. Rozum co innego, serce co innego, a doszedł jeszcze rozsądek i też co innego.
Ze mnie taka kobieta jest co nie może zajść w ciążę, nie może urodzić dziecka. Nawet własne zarodki odrzuca.
Zero dziś radości. Niech ten dzień się szybko skończy.
W tym roku wypada nam pierwszy raz rocznica ślubu w sobotę. Chcę wyjechać na weekend, jak ze starych czasów, wycieczka po kosztach. Jakiś mały pensjonat, kanapki robione sobie na drogę, zjedzone gdzieś na szlaku. Chcę chodzić, chcę się zmęczyć, mieć zakwasy i zobaczyć góry.
A mąż mówi, że nie wypada, bo wojna. I że nie, bo zawsze przeciez mamy gości na rocznicy. No właśnie dlatego, nie chce gości, chcę spędzić ten czas we dwoje.
Minął tydzień, nie umówiłam się do kliniki, bo nadal nie wiem czy wracam do starań.
Zawsze uważałam, że nigdy nie ma odpowiedniego czasu na dziecko, i dlatego nie rozdrabniałam się na drobne.
Ale teraz? W tym czasie? Czy to odpowiedzialne? Czy nie jestem egoistką, że będę chciała na siłę pchać nowe życie na świat w tych warunkach?
Muszę poważnie porozmawiać z mężem... chyba bym z dwa miesiące się wstrzymała i zobaczyła co z tego wyjdzie, czy sytuacja się uspokoi. Poki co strasznie przeżywam... jak to jest że tam gdzieś na wysokich szczeblach ludzie decydują o tym, że mają ginąć ludzie. Co dla nich znaczy jedno ludzkie życie?
72,7kg. +0,7 🤦♀️
70,6.
Ehh ta diagnostyka ✊✊✊
Powinno być dzisiaj... Trzymam kciuki nadal!