Nie rozmawiałam z nią dobre 15 lat. Zawsze mnie zastanawia jak można obcą osobę zaskakiwać takimi pytaniani.
Tłumaczyła się, że ktoś na tym weselu jej potwierdził, że jestem w ciąży.
Poprawiny dziś, nie mam w ogóle ochoty.
Na prawym jajniku miałam jak dobrze pamiętam 11 pęcherzyków , nie wiem czy to dużo czy mało, bo słuchałam męża, nie podczytuje, nie porównuje się. Lewy jajnik, którego raczej wręcz nie ma wykrzeszył całe dwa pęcherzyki i to dużo mniejsze. Niby się spodziewałam, ale jednak było mi przykro, jestem juz na 100% pewna, że druga laparoskopia była niepotrzebna, przed nią jeszcze podejmował pracę, teraz zwyczajnie już tam nic nie ma, wycięli.
Pęcherzyki za to chyba nie rosną zadowolająco, dostałam większe dawki menopuru. Pojutrze znowu badanie hormonu i usg, zobaczymy. Mimo wszystko cieszę się, że będzie wreszcie coś wiadomo, jak to naprawdę ze mną jest.
Moja mama biegała za mną ostatnio po domu, że czy mi coś jest, czemu znowu jadę do lekarza, panikuje. No ale nie powiem jej, bo prosiłam ostatnio, żeby nikomu nie mówiła, że idę na laparoskopię, że nie chcę zainteresowania moją macica i jajnikami w rodzinie. Przytaknęła i powiedziała, że rozumie. A potem przyjechał mój brat z pytaniami jak wróciłam do domu, dzowniła bratowa, nawet kuzynka z Niemiec pisała co z moim zdrowiem. Mam wrażenie, że za moimi plecami się o tym rozmawiało.
Więc sorry mamo, ale nie, nie umiesz nic dotrzymać w tajemnicy.
Mąż uważa, że teściowa się domyśliła. To przewidywałam, mam wrażenie, że tylko po tym jak mąż powiedział, że byliśmy w Katowicach u lekarza to już wiedziała, że się zdecydowaliśmy. Sama mi napomknęła po pierwszej laparoskopii, że mają dużo rozwiązań ciąż po leczeniu w Katowicach. Naoglądała się papierów w szpitalu, do tego obraca się w kręgu anstezjologów, którzy w klinikach niepłodności też pracują, zna te tematy, więc już dobrze wie o co chodzi. Tylko akurat z nią jest tak, że wiem, że potrafi tego nie rozgadać.
Piąty dzień:
Jajnik prawy: 9,8,8,8,8,7,7,7,6,6,6
Jajnik lewy: 6,4
Dziś, ósmy dzień:
Jajnik prawy: 13,12,11,10,10,10,9,9,8,8,7,6
Jajnik lewy: 13,9,8
Endometrium 10.
W poniedziałek kolejny pogląd, punkcja między środą a piątkiem. No nie znam się, nigdy się in vitro nie interesowałam, ale wychodzi na to, że nie chcą zbytnio rosnąć.
Dziękuję ❤
Czuję się fatalnie. Mam okropną chorobę lokomocyjną, a wczoraj i dziś dużo jeździłam, teraz to muszę odchorować. 30km od domu odliczałam każdy przebyty metr, żeby nie zwymiotować. Niedobrze mi do tej pory, a wróciliśmy o 11.
Jak oddałam rano krew, mieliśmy 1,5h przerwy. Mąż usnął w samochodzie. Powiedział, że sniła mu się twarz dziecka, widział ją na szybie samochodu. Mówił to z takim szczęściem... facet jak to facet, nie zwierza się, ale jednak bardzo tą sytuację przeżywa.
A mąż obrażony, bo co my zrobimy z 8 zarodkami.
Chyba do mnie nie dociera, że to już. W niedzielę zmarła kuzynka, 38 lat. Wczoraj mieliśmy pogrzeb, po stypie zjechała się jeszcze rodzina. O 22 dotarłam dopiero do papierów, żeby doczytać, wypełnić i podpisać. Nie potrafiłam spać. Przed oczami mam cały czas kuzynke albo jej dzieci. Moje problemy stały się takie małe...
Dostałam pierwszą dawkę diphelerine, a jutro będę dzwonić czy coś się zapłodniło. Potencjalnych komórek było 8 jak przewidywaliśmy.
Nie zostało nic jak czekać.
A co jeśli się okaże, że z tej procedury nie będzie żadnego zarodka i wszystko się skończyło zanim się zaczęło?
Komórek dojrzałych było 5.
3 się zapłodniły. Pozostałe 2 jeszcze poobserwują.
1 zamrożą jutro. A 2 będą trzymać do 5doby.
Dzwonić mam w środę, a najlepiej w czwartek.
Skoro w sobotę oglądali i mrozili to mnie skręca, żeby zadzwonić i zapytać jaki był stan na sobotę... jak te pozostałe dwa...
Wiem, że w tej klinice praktykują jaknajrzadsze zaglądanie do zarodków i do środy nie będzie wiadomo jak się mają.
Nie chce znowu wychodzicna nachalną... z drugiej strony jak to moja mama mówi "przez telefon Ci nikt w pysk nie da", najwyżej opierdzielą, że niepotrzebnie dzwonię.
Za to nie wytrzymałam i przetrzepałam wątki z ivf, wyniki mnie przeraziły, z endometriozą naprawdę ciężko o dobre zarodki 😔
Póki co jestem bojowo nastawiona i bez walki się nie poddam. Wykupiłam trzy podejścia do procedury, teraz widzę, że po 1. laparo były największe szanse na ivf. Za to wtedy był wodniak, który mógł przeszkadzać, a pewnie nikt nie zwróciłby uwagi.
Tak widocznie miało być. I tak nie byliśmy wcześniej gotowi. Nie chcę się obwiniać, to mi nic nie da, wszyscy mówili - taka młoda, ze względu na wiek duże szanse.
A co tu ma wiek do chorowania.
Najbardziej mnie wpieniały komentarze innych pacjentek w szpitalach, takich koło 50tki, które zazwyczaj byłu na wycięciu macicy, mięśniaków "taka młoda i już choruje". I to takim głosem pełnego oburzenia, jakby mówiły do siebie, ale oczywiście na głos.
Odliczam dalej. Dziś zaplanowałam dużo zajęć, może szybciej zleci.
Hodowla pozostałych dwóch jeszcze trwa, jutro się dowiem czy przetrwały.
No nie wytrzymałam i zadzwoniłam za wcześnie.
Mamy 2dniowy zarodek klasy 5A oraz 6dniowy klasy 4BB.
❤
"a wiesz, że mamy jeszcze szansę na bliźniaki" "14 dnia dopiero się zarodek dzieli" "to 1 do 2% sznas"
"wiesz, zarodki dobre to takie aa,ab,bb,ba" "kurcze, lepiej, żeby było 5 zamiast 4, może trzebaby było naciąć osłonkę?"
A jaki podekscytowany.
No tak martwił się, że będzie 8 dzieci, to teraz sie martwi, że będą bliźniaki. A niby ja zawsze tylko wyszukuję problemy.
Słyszałam jego smutek jak mówiłam przez telefon, że mamy dwa zarodki "to z ośmiu komórek zostały nam tylko dwa zarodki?"
Tyle się ostatnio dzieje, że zbytnio nie mam się czasu pomartwić. Oby dwoje zgodnie stwierdziliśmy, że ta cała stymulacja odbyła się jakoś "w międzyczasie" i nie zdażyliśmy się zorientować, że już po. Może rzeczywiście całe in vitro jest zbyt mocno rozmuchiwane. Pisałyście mi wiele razy, że to w sumie nic wielkiego. I potwierdzam, dla wahających się. Przy tym, co czasem przechodzimy to pikuś.
Mega komfortowo (odpukać) czuję się w klinice. Jeżdzę tam z chęcią, uśmiechem i bez bólu żołądka.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 sierpnia 2021, 12:47
Odkąd zaczęłam się leczyć w klinice schudłam 9kg. -8cm w brzuchu.
Lepiej się czuje. Zwłaszcza psychicznie, a to z tego powodu, że wreszcie przestałam tyć. Nie ukrywam, martwiłam się skąd te tycie, a tutaj leczenie insulinoopornosci jak widać przynosi rezultaty.
Pierwszy miesiąc wyciszenia szybko mi minął. Ciekawe jak będzie teraz. Troche planów na wrzesień mam, więc może akurat. Ten pazdziernik wydaje się taki odległy, a mi odziwo w ogóle się nie śpieszy. Czuję dziwny spokój. Spokój przed burzą?
Noi cykl sztuczny od razu po diphelerine, też coś innego, są jakieś statystyki?
Daj spokój teraz będą tylko plotki. Byłoby mi przykro gdyby ktoś tak mi mówił. Czasem ludzie nie umieją się zachować. Mogliby język trzymac za zębami
Kurwa. I jeszcze pomacać 🤦♀️🤦♀️🤦♀️
Noo właśnie, jeszcze pomacac,co za babsztyl...
Co za tupet!!!!!