Śnił mi się akurat dziś dzidziuś. Maleńka dziewczynka, Agnieszka. Przywieźliśmy ją do domu, położylismy na kanapie i nie wiem skąd ten spokój i zawieszenie jakby wszystkiego wokół, położylismy się obok niej i sobie patrzylismy na nią.
Sny u mnie zazwyczaj coś znaczą. Nigdy nie wybraliśmy takiego imienia. Czyżby to była adopcja? Moj organizm każe mi sobie nie robić nadziei?
To jest takie zabawne, bo obiecałam sobie tego nie przeżywać, ani nie robić sobie nadziei, ale libido mi jakoś dziwnie wzrasta, że zastanawiam się czy jednak nie wracam do prawidłowych funkcji A na pewno jest tysiąc razy lepiej niż przed operacją Skoro teraz tak mi się podoba to sobie pokorzystam, a co
Jeśli licząc, że te skąpe krwawienia to była @ to dziś były 7dc.
Jakbym ja miała wtedy kiedy trzeba tyle śluzu płodnego tyle co teraz kremowego byłabym w siódmym niebie.
Dopiszę, że przed operacją była całkowita pustynia, nawet w teoretyczne dni płodne zero. Nie było co w ogóle obserwować, więc wielki plus
Ale chyba najgorsza złość to złość na siebie. Jak mogłam zapomnieć? Chyba naprawdę sobie odpuściłam w tych staraniach, że zapomniałam... Gapa ze mnie i tyle.
Teraz mam czekać do @. Lekarz powiedział, że za 14 dni powinna przyjść. Dostałam aromka do lekkiej stymulacji, od 16dc mam brać acard. W razie ciąży mam dodać duphaston i encorton, zrobić badania, które ciągle wychodzą mi źle i zgłosić się na wizytę.
3 miesiące z tym aromkiem i acardem, mąż ma brać przez 10dni w ciągu cyklu swój steryd. W tym czasie mam również zrobić ocenę owulacji. Pytałam czy robić w tym czasie badania hormonalne, ale nieee, nic mam nie robić. Mam się zgłosić po tych 3 miesiącach z oceną owulacji i wtedy będziemy myśleć co dalej.
Jestem zadowolona, sprawdzę czy w ogóle pękają pęcherzyki, tyle się mówi, że pierwsze miesiące po laparo są najkorzystniejsze... I jestem spokojna, bo mam leki na podtrzymanie ciąży w razie czego, mam badania immuno zrobione, miałam owulację... No cóż, teraz pora uzbroić się w dalszą cierpliwość. Bardzo się uspokoiłam po tej wizycie.
Mam roboty po pachy, a i tak znajdę czas, żeby zajrzeć w kalendarzyk i stwierdzić, że czas tak wolno leci. Nic się nie zmieniło. Druga faza cyklu zawsze ciągnie się jak flaki z olejem. Niby czekam na @ żeby zacząć wreszcie starania, a jednocześnie się łudzę, że może się udało, że leki które ceną mnie powaliły są niepotrzebne. Ciężko mi się pogodzić z myślą, że będę biegać na monitoring. Teoretycznie w ten weekend powinna być @.
Po za tym rodzice chorzy, męża też zaczęło rozkładać, choć się nie dał(mleko z czosnkiem i miodem). Więc czekam czy też mnie coś nie dopadnie...
Że niby 13 dpo. Zastanawiam się powoli kiedy powinnam pomyśleć o testowaniu. Bo póki co żadnych oznak na @. Na ciążę tym bardziej.
Jest już co najmniej 16 dni po owu, ale nie mam pojęcia jak cykl po danazolu może wyglądać... chyba trzeba jutro zrobić sikańca wreszcie, ale znam siebie - stchórzę.
Ale z kolei moja witamina D to tragedia. Pezez mc kazał mi brać 10tys. jednostek, żeby wyrównac. Biorę w kropelkach. No i po woli leci.
Jutro testuję. Będzie co będzie. Trzeba wziąść to na klatę.
Chyba najgorsza sytuacja to ta kiedy test pokazuje negatyw a okresu nie widać...
Powoli mam tego dość i dziś po prostu mam to już w dupie.
No co on nie powie. Jak robiłam test to mnie opieprzył, że za wcześnie, że teraz odpuszczę sobie i na pewno dostanę okres(??), że po co sobie wkręcam, ze po co ten test. W niedzielę włączyło mu się to samo, pytał co dałoby 100% pewności. Jak @ naprawdę nie będzie przychodzić to chyba się skoczę na tą betę już dla samego jego spokoju. Bo sfiksuje mi w końcu. I na pytanie mnie, czym mam kogoś w środku to mówię mu ze szczerością, że nie, a ten w szoku. I tym razem pretensje do mnie, że zachowuje się olewawczo. No kurczak najpierw kazał mi odpuścić, a teraz pretensje, że żyję i cieszę się, a nie fiksuje na punkcie starań. Na samą myśl o monitoringu mam mdłości.
Jak do piątku nie przyjdzie @ to pójdę na betę. Ale ja w ogóle się nie czuję, żeby miało się udać. Żadnych oznak ciąży, czuję się wręcz obojniacko. Żadnych plamień, nie czuję piersi, nie boli mnie brzuch, niiic, zero. Ani na @ ani na ciążę. Moja menopauza się chyba jeszcze nie wyłączyła.
Mam serdecznie dość. To początek, a ja już chciałabym odpuścić. Mam chęć się nie starać. Jak się uda to super, jak nie to trudno.
Ja nie sądziłam, że się od razu uda, ale miałam nadzieję, że będzie to krok do przodu. A tutaj mój cykl jak w zegarku zwariował. Nie chce mi się myśleć. Najchętniej usunęłabym konto z ovf, z fejsa i zamknęła w domu. Szkoda mi tylko męża, że musi ze mną tyle przechodzić.
Wczoraj objawiła się wreszcie @ po 45 dniach od skończenia danazolu.
Przed chwilą wzięłam jedną nospę, wczoraj nic nie brałam. Za to jestem nie do życia - zmęczona, śpiąca i ciężko myśląca.