Znowu -.
Znikam. Chociaż na jakiś czas.
10dc.
Wczoraj byłam na wizycie u lekarki. I co? Powiedziała mi wprost - nie ma szans. Potrzebna jest operacja. ZNOWU. Zaczęłam dopiero 5cykl po laparoskopii. I znowu mam się kroić?
Układam wszystko w głowie, ale to jest tak ciężkie. Na początku nie zgadzałam się z tym. Lekarka dała mi nr do lekarza, który ma tym razem zrobić laparo dokładnie. Dała dwa nr do jej pacjentek, które były przez niego operowane. Pokazała zdjęcia córek pacjentki, która miała tez rozległą endometriozę. Zapewniła, że wtedy ostre starania, z dużą ilością progesteronu. Że miała pacjentkę, która miała się poddać czwartej laparoskopii i się opierała, dwa lata starała i dopiero jak się zdecydowała to się udało. Czyli co, pierwsza laparo niepotrzebna? Źle zrobiona? Nie ogarniam.
Dalej znikam.
Jak to jest?
9dc rano - monitoring, pęcherzyk 16mm.
15dc po południu - jajnik pusty, jedynie jest tzw. stygma poowulacyjna - taka gwiazdka.
Lekarz jednak twierdzi, że owulacji na pewno nie było, bo pęcherzyk byłby za mały, żeby doszło do owulacji. Twierdziłam, że się myli.
Od 15dc do dziś, czyli 4 dni codziennie mam tą samą temp - 36,61. Czy to nie dziwne? Zmienić baterie w termometrze? Skoku nie było. hmmmm, może lekarz jednak ma rację? Udostępniam swój wykres podglądowo.
Czuję nadchodzącą @, progesteron odstawiony, temperatura spada. I nie wiem czy w sobie mam złość, żal, smutek, wściekłość. Nie wiem. Cały cykl jest dobrze, jak tylko poczuję @ jest mi tak źle, jeszcze wczoraj spotkałam znajomą, z którą bardzo krótko chodziłam do 1. klasy średniej, miała wszystko w dupie, przenosiła się z klasy do klasy, ze szkoły do szkoły. Chociaż każde z innym facetem, ale ma dwoje dzieciaczków. I nie, nie jest to sprawiedliwe, że inny potrafią dosłownie rozmnażać się jak zwierzęta, a człowiek się stara, zdrowo odżywia, bierze witaminy, multum tabletek, zastrzyków. Nie rozumiem, że w małżeństwie pełnym miłości nie ma owocu, a tam gdzie jest bzyknięcie na imprezie zachodzi się w ciąże.
Z każdym cyklem jestem już bardziej zrezygnowana. Myślę, że to kwestia kilku cykli i odpuszczę.
Najgorsze, że mam też złość do siebie, że ja komuś zazdroszczę, że nie powinnam. Wczoraj przeczytałam "przestań być dobra dla innych, bądź dobra dla siebie". I chyba tak, chyba czuję, że mam wreszcie mieć prawo być zła na tą niesprawiedliwość.
Jutro mam lekarza nr 1. Tego co mnie operował. Kompletnie nie wiem co robić. Nie umówiłam się ciągle do tego, co mi poleciła lekarka wcześniej. Ciągle przed oczami mam miny lekarzy u których byłam. Ich krzywienie, wytrzeszczenie oczów, ich zakrywanie rękami twarzy. Czuję się beznadziejnym przypadkiem i boję się kolejnej konfrontacji z lekarzem.
Powinnam dziś dostać okres, jutro zapisałam się dodatkowo na usg, ciekawe czy 'wytrzymam'. Chciałabym zrobić te badanie, niestety boli mnie ostatnio również prawa strona, ogromnie się boję, ze dotychczas zdrowa strona też została zaatakowana. Poryczałam się w pracy po telefonie z przychodni. Mąż też przeżywa, on chodzi ze mną na wizyty, widzi miny tych lekarzy. Bo tu nie chodzi też o samą niepłodność, a agresywną endometriozę.
Byłam u starego w sobotę i powiedział dokładnie to samo co ta naprotechnolog, termin za miesiąc. Rozmawiałam z dziewczyną, która się leczyła u tej napro i miała u niego laparotomie. No właśnie, on bardzo często otwiera brzuch, co na dłużej wyłączyło by mnie z życia. Torbiele mają niestety to do siebie, że lubią się nawracać, mojego jajnika przed 1 laparo nie można było nawet znaleźć w gąszczu tych torbieli endometrialnych, nawet nie miałam policzone ile ich jest... Na rezonansie pisało, że "trudno wyróżnić prawidłowy miąższ" Lekarz nr 1 twierdził, że ten jajnik i jajowód należy usunąć, żeby się pozbyć na dobre endometriozy z tego jajnika. A ten lekarz ani razu nie wspomniał o usuwaniu. Wiem, że dobrze czułam się po jego laparo, miałam teraz okres bezbolesny, wiem jak to wyglądało w szpitalu... Zaufam. Ostatni raz. Mężowi po wizycie się śniło, że szliśmy z naszym małym synem na spacer. Uznałam to za dobry znak.
Cieszy mnie życie już bez niego. Nie mówiłam wcześniej, ale nie zdawałam sobie sprawy, że przy współżyciu bolało mnie właśnie to - uderzanie w tego guza, o którym istnieniu pojęcia nie miałam.
Kurczę całkiem zapomniałam jak się czułam po laparo. Jak to było po dwóch tygodniach.
Z wygrzebanych notatek miałam obronę 3 tygodnie po i dałam radę wysiedzieć te pół dnia na uczelni, aczkolwiek pamiętam, że jak wracałam to na dziurach już brzuch wołał pomocy.
No kto to wie jak będzie...?
Zawsze jak się pochwalę to potem jest źle, ale dopiszę, żeby nie było, że tylko marudzę, miesiąc temu okres bezbolesny, ten też. Oczywiście jestem osłabiona, mam minibiegunkę i spałabym tylko, ale daje sobie ostatnio w czasie @ taki czas. Przestałam walczyć z @. Celebruje ten czas, czas dla mnie, czas na poleżenie i poobijanie się. Jestem w pracy, ale jak wracam nie przewracam do domu nie jestem już na siebie zła, że mi się nic nie chce.
Boję się i denerwuje coraz bardziej. Laparo już w przyszłym tygodniu.
I ostatnio migła mi w kościele w małym dzieckiem. W momencie pomyślałam "zaadoptowali", bo nigdy przecież brzucha nie miała. I wyobraźcie sobie, że dowiedziałam się od cioci, że około 3 lat wyszły jej starania o adopcję i zaadaptowali trójkę!! rodzeństwa. Chcieli jedno, ale zaproponowali jej tą trojkę i w końcu się zgodziła. Podziwiam! Maluchy zostały odebrane matce, została pozbawiona praw, a dziećmi się opiekowała babcia, ale w końcu i ona nie dawała rady i oddała je do domu dziecka. I jest, mają nowy dom Nie dziwie się, że zaproponowali im całą trójkę, kto jak kto, ale chyba nikt inny nie zrobi tego lepiej.
W piątek jak wracałam z pracy widziałam ich jak szkli na spacer. Najmniejsze środkiem w wózku, a dwójka grzecznie trzymając się rączkami za wózek po bokach. Niemożliwie się wzruszyłam.
5dni temu był pecherzyk 19mm. Teoretycznie powinna byc na dniach owulacja, teoretyczne lekarka powiedziała, że jak się czuję na siłach to mogę próbować. Niby nic mnie nie boli, ale te szwy na brzuchu przerażają.
I teraz najgorsze 3miesiące. Niby tak się mówi, że wtedy są największe szanse. Obawiam sie, że wróci comiesięczny płacz, bo człowiek jakby nie patrząc robi sobie nowe nadzieje.
W szpitalu poznałam znowu kilka fajnych osób. Mam jakieś szczęście do osób otaczających mnie (puk puk). Suma sumarów mam swoje szczęście. Dobrze mi.
chyba ode mnie przeszedł do Ciebie ten dziwny wirus... tylko u mnie już @ :(
mi przeszło na drugi dzień, wieczorem jeszcze migrena dopadła... więc fatalnie... a za kilka dni @ więc jak to mówią, ch*j wielki trzy bombelki ;)
Wysłałam Ci zaproszenie do grona znajomych. Mamy podobne choroby i podobnie walczymy :) Przed okresem często miewam takie dziwne objawy, które opisujesz. Podobno tak może się zdarzyć.