Wczoraj moja znajoma dodała zdjęcie swojej córki z okazji 8miesiąca. Taka refleksja mnie naszła, że zaczęliśmy się starać w podobnym czasie co ona. Zaszła w pierwszym cyklu. Już się pogodziłam, że młodą mamą nie będę tak jak sobie zawsze chciałam.
Po za tym ja biorę aromek, mąż zaczął steryd. We wtorek idę na monitoring, zobaczymy czy coś hoduje.
I z super newsów złapał mnie wczoraj skurcz między żebrami. Do pracy się już nie dotoczyłam... Dziś dosłownie się dotoczyłam, ale boli nadal. Taka ironia losu, bo złapało mnie 15minut po tych jak pochwaliłam się mężowi za swój bezbolesny okres
W sobotę miałam spotkanie z dziewczynami ze średniej. Padło pytanie, której teraz kolej na dziecko. Żadna nie wymieniła mnie. Chyba się rozniosło, że mam problem zajść (?). W każdym razie ominęła mnie przykra sytuacja, żebym musiała coś opowiadać o niepłodności. Ze spotkania wróciłam naładowana pozytywną energią.
A jutro pogląd jajników. Nie chce mi się iść... Tak chciałam zawsze, żeby to przyszło jakoś 'samo'... Ale chyba wystarczająco dałam losowi czas... Jestem tyle do przodu, że mam zrobiony porządek w brzuchu i już nie jestem tak przerażona jak na początku. Jednak w tyle głowy jest jakaś lampka, że endomenda była bliska przejścia na płuca. Zresztą co mnie nie zaboli to już 'a czy to nie ona'. Teraz mam ten komfort, że nawet jakby znowu się gdzieś pojawiła to będzie mniejsza, łatwiejsza do opanowania.
Dziś idziemy na rekolekcje dla małżonków. Jutro jest dla rodziców, nie wiem czy dobrze zrozumiałam, że dla tych starających się też.. A może ksiądz użył słowa 'oczekujących' hmm... W każdym razie nie wiem czy to dla nas. Po co ma boleć.
Zamówiłam wczoraj mężusiowi profertil, bo mu się skończył. Na cena jest okropna. Wychodzi około 170zł/mc, a jeszcze przecież mamy inne leki, witaminy... Ale wreszcie udało mi się coś zaoszczędzić i myślę ponownie nad zrobieniem testów na nietolerancje pokarmowe... Może sobie codziennie szkodzę, a nie wiem.
Dziś ginek o 16stej. No ciekaweeeee co tam w środku robię.
Śnił mi się dziś nad ranem poród. Mężuś spisał się na medal, urodziłam śliczną dziewczynkę i nic nie pamiętałam prawie z porodu tylko początek i jak mi ją już dali. Urodziłam dość szybko i mało boleśnie. Ale dzidzia była przepiękna, zakochałam się w niej od razu. No i obudziłam się uśmiechnięta. To chociaż tyle
Zawsze zapomnę odkopać termometr (no ciekawe gdzie ja go schowałam) i zacząć mierzyć temp. Ale szczerze? Czy jest sens? Po co znowu się stresować. Tyle, że miałabym co do napro zabrać.
Lekarz patrzał na mnie jak na wariatkę jak powiedziałam, że brałam danazol, a jak powiedziałam, że aromek do stymulacji to, że pierwsze słyszy... I naprawdę pierwsze słyszał, bo jeszcze szukał w bazie leków. A potem na usg jak oglądał lewy jajnik to się pyta "bo lewego jajnika to nie wycinali? no właśnie, bo nie da się wyciąć całkiem endoemetriozy, więc albo nie wycieli wszystkiego, albo zdążyło urosnąć" - przypominam, że 10.02 byłam na usg, ale gdzie indziej i było czysto.
Wysiadłam psychicznie. Byłabym zdrowsza, gdybym nie wiedziała, że się nie nawraca.
Chłonę po wczorajszej wizycie i myślę. Nic nie zmieniam. Zaufam profesorowi na te trzy miesiące. Po za tym mam w kwietniu konsultację u ginekologa- naprotechnologa, zobaczymy co ona zaproponuje.
Teraz zostało modlić się, żeby ten pęcherzyk na prawym jajniku pękł, śluz płodny się pojawił, endometrium urosło i żeby znalazł się plemnik, który da rade dotrzeć do jajeczka... Trochę niepokoi mnie, że pęcherzyk jest już tak duży, endometrium tak małe i śluzu nie ma... Czy to się razem zgra?
Pozytyw mojego spadku humoru zaowocował wielką poprawą humoru mojego męża - próbuje mnie wiecznie rozśmieszać, zrobiło się w domu jakoś wesoło. Zauważyłam, że zdaje sobie sprawę z naszej walki z czasem, wiem, że też cierpi. Ja nie wiem co bym przeżywała, gdyby to on zachorował. Ja sobie tam spałam podczas operacji, a on sterczał na korytarzu. Jest mega dzielny.
Miałam mieć dziś usg... z racji, że mój lekarz przyjmuje tylko we wtorki i czwartki kazał mi przyjść na pogląd w piątek i poniedziałek do szpitala. Poszłam na oddział, stanęłam w pod pokojem, okazało się, że jestem pierwsza...Oddział wygląda jakby nie był remontowany od czasu budowy szpitala i pewnie tak jest... A brudno jak nie wiem... Odechciało mi się usg, ale myślę, nie wybrzydzam. Zaraz po minucie przychodzi dziewczyna z wielkim brzuchem do kolejki i poznaję ją, mieliśmy razem nauki przedmałżeńskie... To ich DRUGIE... potem wychodzi mój lekarz i mówi, że mają pilne zebranie i być może w zastępstwie za jakieś 40 minut przyjdzie inny lekarz. Myślę sobie jeśli przyjdzie inny to zwiewam, ale głupio to będzie wyglądać, bo jestem pierwsza. Po jakimś czasie wylatuje mój lekarz z pokoju i leci na parter... Szum, lekarze inni tez wychodzą i wychodzi ordynator "ooo to panie wszystkie na usg? nie wiem czy dziś będzie, bo mamy nieplanowaną cesarkę" kurtyna.
Zwiałam do pracy, w końcu ileż tam będę siedzieć, jak nie wiadomo czy zrobią w ogóle. Ochłonęłam i się popłakałam. Oni są już w ciąży z drugim, a u mnie pomimo prób, operacji, leczenia ciągle stoję w tym samym miejscu, wręcz wracam do punktu wyjścia... niesamowicie mi się chce wyć.
Zrobiłam drugie podejście i udało się zrobić usg. Na prawym pęcherzyki 23mm i 16mm, na lewym oprócz endomendy 16mm wyhodował się pęcherzyk o wielkim rozmiarze 9,9mm. Ale w szyjce macicy śluzu jak na lekarstwo. Lekarz powiedział, że jeśli dojdzie do owulacji to powinno być to w ten weekend. Endometrium 12mm. W poniedziałek mam przyjść sprawdzić czy pękł.
Jeśli miała być owulacja to byłaby w weekend. Niestety śluzu było 0 - słownie z e r o .
Więc popołudniowy monitoring to dla mnie formalność. Myślę już o następnych cyklach, wzięcia się wreszcie ostro za dietę i picia dużo, dużo, dużo wody.
Jeśli kiedyś rzeczywiście będę mamą to każdy miesiąc zbliża mnie do tego stanu. Więc pora się wziąć porządnie w garść! Przecież tak łatwo to się nie poddam.
Na czwartej wizycie monitoringu nie byłam. Nieeeee, czwarty raz usłyszeć w ciągu 2 tygodni, że nie jest dobrze? Niee i to jeszcze przed samymi świętami.
No więc czekam na @ i mam nadzieję, że chwilę poczeka, bo na weekend jedziemy z mężem się odstresować w góry Wreszcie!!
Po za tym bolą mnie piersi i to dość mocno, cieszę się, bo po tych menopazuowych atrakcjach doczekałam się jakiś kobiecych objawów. Poprosiłabym jeszcze o śluz przyszłym cyklu
Nanana, odliczam czas do weekendu!
Plus monitoringu jest taki, że nie wyszukuje objawów ciążowych, bo wiem, że to niemożliwe. Zawiesiłam jakoś myśli o staraniach. Ale trzeba by pomyśleć o zaopatrzeniu się w wiesiołek
Naładowałam akumulatorki, wypoczęłam, nacieszyłam się mężem. Niestety wieczorem zauważyłam, że zgubiłam pierścionek, który dostałam na 18stkę od męża. Nie rozstawałam się z nim nigdy, nigdy mi nie spadł sam, nie mam pojęcia jak mogłam go stracić... Miałam do niego wielki sentyment, była wygrawerowana w nim 'nasza' data. Nie umiem się jakoś z tym pogodzić, chociaż to 'tylko' pierścionek.
@ nie przyszła, chociaż się obawiałam, bo dzień przed wyjazdem brzuch mnie pobolewał jak na okres, ale przeszło i dalej się nie zanosi. Po przechadzce szlakiem zalał mnie wręcz śluz - jednym słowem rada na przyszłość - ruch, ruch, ruch.
W sobotę jakoś czas się zatrzymał, zapomniałam o całym świecie, łapałam słońce... Jednak upewniam się coraz bardziej, że dojrzewam i instynktu macierzyńskiego nie da się zagłuszyć. Myślę już jak prawie potencjalna matka. Tu bym dziecku pokazała, a w tym aquaparku poszłabym na tą zjeżdżalnię, a pokazałabym nowe smaki, a tutaj fajne miejsce na spacer z wózkiem, na tą kolejkę bym je wzięła itd. Najbardziej poczułam to przy święconce, gdzie jest zawsze masa dzieci... Zawsze też chciałam mu to pokazać. Wielka odpowiedzialność, ale jaka i frajda nowemu życiu pokazywać świat...
Mimo tego, że próbuje się pogodzić z losem i widzę, że małżonek jest jedynym i brak dziecka nie przekreśla naszej relacji, mam wewnętrzne poczucie, że się doczekamy. Ale podchodzę do tego z dużą pokorą. Dziwnie to zabrzmi, ale oddałam to woli Bogu. Wreszcie pogodziłam się z tym, że nie na wszystko mam wpływ.
Teraz pytanie, brac aromka znowu? Nie wiem co się stało w tymi pęcherzykami, które nie pękły... żebym sobie tym aromkiem nie zaszkodziła...
Dziś idę na monitoring. Mąż kazał się zapytać lekarza o zastrzyk na pęknięcie. Wątpię, żeby ten lekarz (on nie ma bladego pojęcia o staraniach, chodzę po prostu na usg) coś wybitnego zaproponował, ale w sumie zapytać czemu nie... Nie jestem pewna czy po jednym monitoringu, bez żadnych badań ma podstawy mi dać taki zastrzyk.
Już w przyszłym tygodniu w środę wizyta u ginekolog-naprotechnolog. Do swojego lekarza, który mnie operował 12.05. No, a potem zostaje już iść do kliniki, niech się ktoś wreszcie zajmie mną porządnie...
Powoli coraz to bardziej się cieszę, ze idę do tej nowej ginki. Zapisywałam się 4 lutego i miałam wątpliwości czy iść.. a teraz... potrzebuję rozmowy z kimś kto typowo zajmuje się niepłodnością. Liczę, że ktoś mnie wreszcie wysłucha. Czytałam, że u niej wizyta trwa godzinę. Więc chyba wreszcie ktoś mi odpowie na wszystkie moje pytania? Tylko ta droga fatalna... Mam nadzieję, że rzygać nie będę... Ale mąż mówi, że damy radę. Z nim to się jednak świetnie współpracuje
Wczoraj na monitoringu pęcherzyki 23 i 21mm. Lekarz wykonujący usg zasugerował mi pójście do kliniki i in vitro. Czułam się okropnie, pół dnia przepłakałam, bo czuję się jakaś taka... zostawiona bez pomocy. 12 cykl starań, ponad 6mcy po laparoskopii, a ja nie miałam nigdy badany progestereon, prolaktynę, lf, fsh itd... Sama zajęłam się swoją tarczyce i mam ładnie ustawioną. Ale ile mogę sama? Poszłabym do kliniki, ale boję się właśnie, że nie będą chcieli walczyć ze mną.
Jutro jadę do Rybnika, 12.05 mam gina, który mnie operował i dał zielone światło na starania. Trzeba iść i mu powiedzieć, że pęcherzyki to pękać nie chcą, mówił, że jak nie będą to będziemy rozmawiać co dalej.
Więc wdech wydech, spokój nas ratuje. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. Wiem, że starania o ciąże to nie wyścigi, ale czuję presję przez tą endometriozę
Uwaga długi w wpis z relacją. Najważniejsze!! - była owulacja! Był taki śmiesznie pofałdowany pęcherzyk i płyn
Siedzieliśmy u niej w gabinecie... 1h45minut!!!
- była niezadowolona, że po operacji mi nie kazali brać progesteron w drugiej fazie, bo on łagodzi endo;
- przepisała mi trzy rodzaje progesteronu: dziś zaczynam czeski zastrzyk co drugi dzień na zmianę z luteiną, w następnym cyklu mam spróbować innego - progesterone besins i sprawdzić jak się będę po nim czuć,
- od wczoraj przez trzy dni mam brać estrofem, żeby wspomóc zagnieżdżenie,
- po obejrzeniu już niby moich dobrych wyników tarczycy zapytała czy mam problemy z zimnymi rękami i stopami, powiedziała, że organzizm mając odpowiednią temp. ciała lepiej działa i zmieniła mi lek na tarczycę, mam od nowego cyklu stopniowo go wdrażać i obserwować a potem zrobić badania;
- przepisała mi ldn;
- acard powiedziała, że absolutnie nie mam brać od 16dc bo będę mieć krwotoczne miesiączki, tylko od początku cyklu do 20 i w razie pozytywnej bety od razu znowu zacząć brać;
- acard może być za mało, więc mam się skonsultować z hematologiem, który mnie przebada i zleci w razie czego heparynę, jeśli mi da kwitek to wtedy będę miała te zastrzyki refundowane i nie będę przepłacać,
- uważa, ze podczas laparo nie uwolnili mi lewego jajnika tylko go wyczyścili, trzeba by było go uwolnić ze zrostu z macicą, poleciła lekarza z Gorzowa Wlkp, który zrobi dokładnie kawałek po kawałku, ale zaznaczyła, że jeśli jest potrzeba to on otwiera brzuch w trakcie laparoskopii,
- po za tym oczywiście endometrioza jest z powrotem... ale mówiła, że miała kilka pacjentek, które nawet z torbielami zaszły w ciąże, ale one dobrze nie rzutują na przyszłość,
- mężowi poleciła wizytę u urologa, żeby zrobił usg czy nie ma żylaków, ze względu na ruch A 0% i potem poleciła dwa nazwiska lekarzy (z Lublina i Krakowa), żeby może spróbować się skonsultować e-mailowo i wysłać wyniki i zapytać co zalecają. powiedziała, że ten lek co maż bierze pofilin działa dość zbyt ogólnie, steryd kazała dalej brać jak bierze,
- aromka kazała mi brać, aczkolwiek dawkę zmniejszyć do 1tabletki dziennie,
- witaminę D kazała brać przez 2 mce 8tys. jendostek i sprawdzić,
- dobrze, ze nie piję mleka i mam także starać się ograniczyć gluten,
-zrobić badanie progesteronu (dzień wczesniej nie biorąc luteiny i przed zastrzykiem z progesteronu), prolaktyny i estriadolu,
Nowe leki mam wdrażać stopniowo i innych cyklach, żeby w razie czego wiedzieć, który mi nie służy. Gdybym po którymś czuła się źle to nie brać, bo organizm ma się czuć dobrze... Zapisałam się ponownie na najbliższy możliwy termin - 18 lipca.
Teściowa wczoraj była dać mi pierwszy zastrzyk z progesteronem agolutin (brał ktoś?) i przy okazji nauczyć męża jak to się robi. Teściowa mnie nastraszyła, że będzie boleć, ale nawet nie wiem kiedy się wkuła i kiedy podała. Słyszałam, że chwalą jej zastrzyki, ale mi nigdy nie dawała. Więc mówię, co mi tam strachu napędziła, a nie ma czym się przejmować. Ranooo ojeeeej, rzeczywiście boli! Chyba się wchłania albo rozpuszcza, bo to oleiste jest. Dziś wieczorem na szczęście luteina dopochwowo. Jakoś mi lepiej ze świadomością, że robię cokolwiek.
Zapomniałam już jak to jest pićset razy zaglądać na swój wykres. Od jutro mam wolneeee Będę się relaksować, z mężem ustaliliśmy, że teraz nic nie dźwigam i nie przemęczam się, aby w razie czego nie przeszkadzać w zagnieżdżeniu. Super sprawa, mąż sam się pali do podlewania ogródka
W sobotę mąż zrobił mi pierwszy zastrzyk, nawet nie bolało szczególnie, za to za drugi dzień przeglądając już na spokojnie kartkę z rozpiską okazało się, że agolutinu to ja miałam brać co drugi dzień, ale dwie ampułki. Już teraz rozumiem czemu tak dużo mam tego przepisane. Mąż się wnerwił, bo jak mantrę powtarzał, że lekarka mówiła o mieszaniu w strzykawce, ale nie umieliśmy rozszyfrować o co chodzi. A tu chodzi, żeby dwie ampułki zmieszać razem... No cóż, kazał mi wypiąć dupsko i rano w niedzielę dobił drugą ampułkę. Nigdy nie miałam tak ładnego wykresu, nigdy. Niestety za bardzo się nakręcam, oj jak przyjdzie @ będzie płacz...
młoda czy nie, ważne, że będziesz mamą - w końcu się uda