X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki W poczekalni do pełni szczęścia :)
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5

21 lipca 2016, 12:59

Wczoraj byłam u endokrynologa. Zawiozłam komplet badań. Mam mało wit. D3, mimo że od marca biorę vitrum D3 forte, tj. 2000 jednostek. Zdaniem lekarza mam więcej wychodzić na słońce, utrzymać tę dawkę, a od października brać 2 tabletki dziennie.
Poza tym mam insulinooporność, w związku z czym przepisał mi metforminę 500 i mam brać jedną dziennie do kolacji (haha zacznę jeść kolacje). Jak porównuję, co piszą dziewczyny na forum, to mam małą dawkę.
Mimo spadku TSH z 2,3 na 1,99 zwiększył mi dawkę euthyroxu z 37,5 na 50.

Konkluzje są następujące (i nie do końca przeze mnie zrozumiałe):
- jestem gruba przez insulinooporność
- mam insulinooporność, ponieważ jestem gruba
- obserwacje cykli i śledzenie wykresów to głupiego robota, bo owulacji zapewne nie mam, stąd nieregularne cykle
- w ostatnią ciążę w takim razie zaszłam (tu mętne tłumaczenie lekarza) bo jajko w jakiś cudowny sposób samo się wydostało z jajnika (???), a czy to właśnie nie nazywa się owulacją ???
- mam przyjść za pół roku, schudnąć min 5 kg ( meta plus ćwiczenia i dieta ) i zrobić następujące badania: TSH, insulina z glukozą (krzywa), LH, FSH, PRL, E2 (estradiol), testosteron SHBG, DHEA-S, androstenodion, oraz test hamowania deksametazonem w celu zbadania poziomu kortyzolu.

Uff... ile tego jest! Ciągnie nie wiem, czy mam PCOS. Nie mam typowych męskich objawów, np. zbędnego owłosienia, przeciwnie nawet nie muszę golić nóg, a pachy raz w miesiącu. Ale od chwili gdy po urodzeniu córki zaczęły wypadać mi włosy (normalne po ciąży), mam przerzedzony czubek głowy, ale nie łysinę! Jednak lekarz chce zbadać, czy nie mam za dużo hormonów męskich.

No i co do moich starań, to słuchając endo, a raczej interpretując jego słowa, bo w prost mi tego nie powiedział, nie mam szans na ciążę, póki nie wyreguluję hormonów. Mam sobie dać pół roku czasu i sprawdzić, co się zmieniło w moim organizmie. Czy w związku z tym zamierzam zrezygnować z obserwacji? Nie, bo dają mi dużą wiedzę, poza tym powinnam móc zaobserwować zmiany na wykresie, jeśli będzie się zmieniać moja biochemia. Czy zamierzam zawiesić starania na pół roku? Też nie, bo mam prawie 37 lat i bardzo mało czasu na urodzenie kolejnego dziecka. W jakiś sposób uspokaja mnie to, że coś się dzieje, idę naprzód. I jeszcze muszę iść do gina z tymi zaleceniami od endo, wypytać go o to rzekome PCOS, może zrobić jakiś monitoring... Tymczasem mam 5dpo. Po wczorajszej wizycie nie nastawiam się na sukces.

A jeszcze na poprawę humoru, na śmiech przez łzy, na autoironię:

funny-evolution04.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 lipca 2016, 13:03

24 lipca 2016, 23:12

Weekend dobrnął do końca. Mąż nie dał mi się sobą nacieszyć (musimy wykorzystać "miodowy" miesiąc bo córka na wakacjach). Niestety, miał masę pracy w komputerze i właściwie cały piątkowy wieczór, sobota od śniadania do 22 i niedziela od śniadania do obiadu zeszła mu na pracy. Był przez to struty i przemęczony, na szczęście parę chwil mu ukradłam.
No, a z pozytywnych rzeczy, odebrałam mój samochód od "blacharza", właściwie to mój były uczeń, ślusarz - złota rączka. Rozprawił się z rdzą, pospawał, pomalował i mogę jeździć i nie zbankrutowałam przy tym.
Poza tym w weekend rozprawiałam się z jagodami. Dżemy, musy do mrożenia, dziś ciasto. No i jeszcze czytałam powieść - jakieś historyczne romansidło.
A poza tym wcielam w życie "zdrowy plan" i dbam o ruch. Spacery, rowery, basen (uwielbiam pływać i pocić się w łaźni parowej). Zaczęłam wychodzić do lasu po wzięciu Euthyroxu, ponieważ i tak min. pół godziny po nim nie można jeść śniadania, więc wychodzę na spacer, dosłownie nasza posesja jest ostatnia pod lasem a dziś poszłam z mężem i chcąc nie chcąc nazbieraliśmy grzybów, same się pchały pod oczy, prawdziwki, podgrzybki, kozaki. Nie mieliśmy siatki, jakoś w ręce pozbieraliśmy, w koszulki. Nie był tego ogrom (no w końcu około 40 min. spacerek), ale duszone do obiadu wystarczyły dla nas i moich rodziców. W takie dni lubię mieszkać na wsi. Po śniadaniu kawa na balkonie, w otoczeniu pelargonii i zapach sosen, ptaszki, cisza i spokój. Mawiamy wtedy, że wielu ludzi może pomarzyć o takich widokach i powietrzu. Te wiosenno - letnie miesiące wynagradzają szary i zimny czas, kiedy trzeba palić w centralnym, odśnieżać podwórko, do miasta daleko, wszędzie trzeba jechać około godziny, by coś ważnego załatwić, tzn. pocztę, lekarza rodzinnego, szkołę, Biedronkę mamy ok 2 km od nas, ale urzędy, lekarze specjaliści, kultura - trzeba jechać.
Chciałabym czasem być taka bogata, żeby latem móc mieszkać na wsi, a na zimę zjeżdżać do miasta... ehh... klimaty z Jane Austen mnie nawiedzają, bo ostatnio sporo jej czytam - w Biedronce mają taką serię "Angielskie róże", a w niej wydania większości powieści Austen, np. "Duma i uprzedzenie", "Rozważna o romantyczna", "Perswazje". Bardzo je lubię i jak widzę coś nowego, to kupuję.

No tak poczytałam, o czym przynudzam i z radością stwierdzam, że nie ma smęcenia i nic o zachodzeniu w ciążę. No bo tak, 9dpo, a ja wczoraj pierwszy raz w życiu robiłam mojito, bo wpadła mi w ręce mięta i pomyślałam, że wystarczy "tylko" dokupić rum i limonki i trzcinowy cukier, więc czemu nie spróbować ;-) Oczywiście te ekskluzywne limonki i rum trzeba było przywieźć z miasta, bo na wsi nie uświadczysz. Czasem w "biedrze" mają, ale nie tym razem.
Przemknęła myśl rącza, "oj, a może ciąża?" A zaraz, "eee... głupia, przecież endo niemal cię wyśmiał, jak dopytywałaś o owulację, więc spoko loko, możesz pić". Pyszne było!

A w piątek mamy 10 rocznicę ślubu! Jak to zleciało! Kocham mojego Pawełka <3 ani chwili nie żałowałam, że złączyłam z nim swój los.
Z tej okazji jedziemy w piątek do Poznania na weekend, przy okazji będziemy zwiedzać okolicę, np. zamek w Kórniku. Zjemy romantyczną kolację, na tę okazję kupiłam sukienkę, a ja baaaardzo rzadko w nich chodzę. Mam nadzieję, że wyjazd będzie udany. Szkoda tylko, że hotele są takie drogie, popławiłabym się "luksusie", ale jak pomyślę, że za dwie noce musiałabym wydać 1/3 mojej ustawowej pensji, to mi się odechciewa tych zbytków. Nocujemy w hostelu, ze zdjęć i opinii wygląda na porządny, a łazienka będzie tylko dla nas.

No i jeszcze wspomnę, że z córką co wieczór gadamy na skype i jestem z niej bardzo dumna, bo chodzi po górach, zdobywa szczyty, jakieś kopalnie, ruiny i różne ciekawe miejsca, w których nie byłam, a jutro jedzie do Pragi. Ale szczerze, to chciałabym ją teraz uściskać, brakuje mi jej. Wraca za tydzień.
A, i jeszcze coś wyszperanego w sieci.

226nwata35so.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 lipca 2016, 23:15

27 lipca 2016, 11:59

No i dziś już nastrój słabszy. Znacie to uczucie "Ja to chyba nigdy nie doczekam pozytywnego zakończenia"? Tak jak na 99% przypuszczałam, dostałam wczoraj okres, w zasadzie plamienie, a okres zaznaczam od dzisiaj. Zaskoczona nie byłam, wprawdzie test pozytywny owulacyjny był, ale żadnego wyraźnego kłucia jajnika nie odnotowałam w tym czasie, więc raczej bez owulacji było, co powiedział endokrynolog. Tym bardziej, że z seksem trafialiśmy bardzo dobrze w tym cyklu. Lutealna znów tak ok 10 dni, bez rewelacji. Z takimi problemami to ja mogę pomarzyć o ciąży, a jeśli jeszcze cesarka i skrobanka (fuj, co za słowo!) zostawiły jakieś zrosty to już w ogóle bez sensu te moje mrzonki. Tylko niepotrzebnie czas tracę, pieniądze na badania i lekarzy i radość życia. I jeszcze córka nieświadomie wbija mi nóż w serce dopytując o braciszka lub siostrzyczkę, że ona bardzo by chciała itd, itp. Mówię, że też byśmy bardzo chcieli, ale nie da się tego zaplanować.
Dla zabicia czasu przerabiam wiśnie i fasolkę szparagową. Niech będzie ze mnie jakiś pożytek, skoro i tak siedzę w domu.
Trochę mi ten okres nie po myśli także z powodu wyjazdu do Poznania. Będę musiała zmieniać tampony po jakichś zaszczanych kiblach, martwić się, czy nie przeciekam no i z seksu raczej nici, a miało być romantyczno - erotycznie. Będzie za to z bólem brzucha, krwawo i śmierdząco :/ Już miesiąc temu @ pokrzyżowała mi plany, bo mieliśmy popłynąć na noc na ryby, akurat były bardzo ciepłe noce, a ja oczywiście po 45 dniach musiałam dostać ciotę! Jakby nie mogła poczekać jeszcze 2-3 dni, skoro tyle musiałam czekać, to różnicy by jej wielkiej nie zrobiło. No i teraz znów przychodzi nie w porę! Za to po 34 dniach - wynik znośny. Na tę chwilę czuję się poirytowana, wkurwiona i wredna!

3 sierpnia 2016, 00:51

No dobra, nie mam weny, ale skrobnę chociaż, jak mi się udał wyjazd rocznicowy. Organizm sprawił mi niespodziankę, co do której nie wiem, czy cieszyć się, czy martwić. Jak pisałam wcześniej, martwiłam się, że @ pokrzyżuje mi przyjemność płynącą z wyjazdu i uniemożliwi namiętne chwile.
Otóż stało się inaczej, bo przeżyłam najbardziej skąpy okres w życiu! To chyba sprawiła atmosfera Poznania ;-) Jak sknerzyć, to na wszystkim!
Czekałam, aż się krwawienie rozkręci, a tu po 2 dniach względnej normalności nastąpiło lekkie plamienie. Obrazowo mówiąc wyciągałam niemal białe tampony, aż dałam sobie z nimi spokój i wkładka wystarczyła, a i to bardziej dla mojej wygody i spokojności.
Więc tak, z jednej strony fajnie, a z drugiej rozkmina - dlaczego tak skąpo? Cykl mógł być bezowulacyjny - jak powiedział endo, poza tym nie czułam wyraźnego bólu jajnika w tym cyklu. Endometrium mogło być cieniutkie. Lutealna też coś koło 10 dni. Czyli dalszy ciąg problemów hormonalnych.
Od prawie 2 tygodni biorę metforminę i przytyłam 1 kg, zamiast schudnąć! I nie mam na myśli grzeszków kulinarnych na wyjeździe, ale wagę przed wyjazdem, a przecież zwiększyłam ruch i zmniejszyłam kalorie zgodnie z tym, co mówił endo o tym, żeby "pomóc" metforminie. Będę się dalej obserwować, może to chwilowe wahanie płynów w organizmie.

No, a ten weekend w Poznaniu spędziliśmy bardzo przyjemnie. Odwiedziliśmy zamek w Kórniku, pałac w Rogalinie, a w sobotę w Poznaniu załapaliśmy się na darmowe wstępy do muzeów. Ale nie samym zwiedzaniem człowiek żyje, spacerowaliśmy dużo, jedliśmy w restauracjach, zamawialiśmy piwo/drinki, byliśmy w kinie na francuskiej komedii "Facet na miarę" - bardzo przyjemny film! Było trochę wspomnieniowo, trochę romantyczne, trochę erotycznie. Poznań bardzo nam się spodobał, obsługa w większości lokali i przybytków kultury była dobra. Z jedzeniem różnie. Pierwszego dnia bardzo dobry obiad, drugiego pyszna pizza, a trzeciego paskudna "czeska" restauracja przy Starym Rynku. Za to z "ciekawymi" atrakcjami, bo siedząc przy stoliku na zewnątrz obserwowaliśmy, jak z jednego z lokali wyszło dwóch facetów "na solo". Koledzy (?) próbowali ich rozdzielać, wreszcie przybiegł pieszy patrol policji, a jeden z awanturników rzucił się na policjanta z pięściami. Jak go wreszcie skuli, to gościu zaczął wrzeszczeć i wyć na cały rynek. W ciągu 3 minut dojechały 3 wozy policyjne, z jednego wyskoczyło dwóch policjantów z karabinami. Nie wiem, czy to standardowe procedury w Poznaniu, czy wynik wprowadzonego na czas ŚDM statusu "Alfa". Ogólnie wyjazd pozwolił nam się zrelaksować, zobaczyć ciekawe miejsca, ale bardzo ucieszyliśmy wracając do domu, pijąc kawę na naszym balkonie wśród kwiatów. Stwierdziliśmy, że nie ma jak w domu.

Córka wczoraj wróciła z wakacji w górach, opalona, chudsza o 2 kilo, przylepna, pieszczocha stęskniona. W przyszłym tygodniu mam nadzieję, że mąż zacznie ten faktyczny 2 tygodniowy urlop i coś trzeba zaplanować. Zależy od pogody.

7 sierpnia 2016, 21:18

Wczoraj pojechaliśmy do 3miasta. Pretekstem było zaproszenie od mojej koleżanki ze studiów. Cieszę się, że kontakt pozostał, mimo dzielącej nasz ponad 100 km odległości i skończenia wspólnej edukacji ponad 15 lat temu. Umówiliśmy się w porze obiadowej, więc wcześniej zajrzeliśmy na Jarmark Dominikański, bo z córką nigdy nie byliśmy. Pogoda była w kratkę, ale mieliśmy parasole. Było dużo ciekawych stoisk, większość bardzo drogie rękodzieła. Naprawdę kreatywne pomysły! Trochę odpustowego barachła też było. Niestety trzeba było obejść się smakiem i podziwiać. Ale kupiłam tam mydła marsylskie, czy faktycznie z Marsylii, to nie wiem, ale ładnie pachną. Córka kupiła sobie drewnianego ptaszka i rzeczną perłę ze stoiska z minerałami. A mi wpadł w oko niepozorny wisiorek z białym bursztynem, a mąż mi go kupił. Potem pojechaliśmy na obiad do koleżanki, porozmawialiśmy z nią i jej mężem. Tylko brakuje mi takiej rozmowy w cztery oczy z koleżanką. Piszę o tym trochę a propos tego portalu, bo oni są małżeństwem 6 lat i nie mają dzieci. Koleżanka ma tyle lat co ja - 37, jej mąż ok 40 i jak dotąd im się nie udało :( Rozmawiałyśmy kiedyś, że z nią zdrowotnie jest wszystko w porządku, a przyczyny nie zna. A może to u niego tkwi problem. Właśnie przez takie kurtuazyjne spotkania "na szczycie", nie mam możliwości naprawdę szczerze z nią porozmawiać, a brakuje mi tego, bo zawsze mogłam jej się zwierzyć z wzajemnością. A teraz ta odległość nie ułatwia sprawy.
Oni są bardzo religijni, więc wątpię, by rozważali in vitro... ale może się mylę? Bo poglądy ludziom się zmieniają, jak ich życie przyciśnie. Szkoda mi tej pary, bo wiem, że byliby świetnymi rodzicami. Spokojni, bez nałogów, uwielbiają spędzać czas aktywnie, przy tym są skromni. Koleżanka jest również nauczycielką - szok, ile nauczycielek ma kłopoty z płodnością.
Pod wieczór pożegnaliśmy się i skoczyliśmy do IKEA, bo mąż polował na termometry do swojej wędzarni. Jak zwykle wydaliśmy tam dużo pieniędzy, bo nagle sporo rzeczy się przyda. Ale faktycznie, pościel dla córki i lampka dla niej były konieczne, żeby mogła czytać siedząc w łóżku (biurkowa ciężka, a nocna za słaba) różne pierdółki typu woreczki strunowe, serwetki i ponad 300 zł poszłooo! Wracaliśmy powoli, bo ulewa była iście tropikalna, ale grunt, że bezpiecznie i do celu.
A dziś pomagałam mężowi przy tej wędzarni, może ją w końcu ukończymy, bo idzie, jak krew z nosa. Głównie z powodu braku czasu.
Dziś do mnie dotarło, że za ok 3 tygodnie wracam do pracy. Marzyłam, że zdarzy się cud poczęcia i figę pokażę, a nie siebie w szkole. Ale cóż, trzeba pchać dalej ten wóz.
Wklejam zdjęcia wisiorka. Mała rzecz, a cieszy.

6ttm7il5kfge.jpg

10 sierpnia 2016, 10:59

Od paru dni zaliczam spadek formy psychicznej. Czuję, jak na karku dyszy mi szkoła i 1 września. Dzwoniłam dziś tam nawet (na szczęście odebrała koleżanka - sekretarka) i pytałam, kiedy rada.
Mąż ma od jutra urlop NARESZCIE! Ale jakoś nie umiem cieszyć się tym, że gdzieś mamy jechać. Teoretycznie powinnam od poniedziałku 15 sierpnia siedzieć na dupie i być do dyspozycji dyrektorki, a ponieważ jest nowa to nie wiem, czy czegoś nie wymyśli i nie będę musiała na gwałt wracać do domu, by stawić się w pracy. Do tej pory ze starym dyrem mieliśmy luz gdzieś do 25 sierpnia.
Wczoraj planowaliśmy z mężem, dokąd pojedziemy i jakoś nic mi nie dogadza. Najchętniej wyjechałabym z Polski. Dacie wiarę, że choć mam 50 km nad morze, to nie byłam tam tego lata ani razu? Lipiec do połowy był deszczowy, potem córka wyjechała na dwa tygodnie, a jak wróciła to też chłodno jest cały czas. Tak, że wczasów nad morzem nie robimy. Raczej jakaś objazdówka. Najchętniej pojechałabym do krajów skandynawskich, ale tam jest strasznie drogo. Byliśmy 4 i 2 lata temu w Danii i było bajecznie, ale tam mieszkaliśmy u mojej cioci, więc wydatki były mniejsze, teraz ciocia przyjeżdża do Polski.

Dziś zauważyłam brunatny śluz, niewiele i tylko po nocy. Ki diabeł? Na pewno nie efekt seksu, bo go nie było. Pobolewa mnie brzuch, tak delikatnie. Testy owu póki co blade, jak dupa.
Mój nastrój oddają utwory Rammsteinu. Jak nie cierpię metalu, ani języka niemieckiego i w sumie niewiele z niego rozumiem (ale od czego są google), tak okresowo uwielbiam słuchać ich muzyki. Nie rozumiem tego, ale po prostu katuję swoje uszy tym łomotem i bełkotem i czuję, że to oddaje stan mojego wkurwa na świat i poczucie niesprawiedliwości życia.

https://www.youtube.com/watch?v=IxuEtL7gxoM

11 sierpnia 2016, 16:58

Wyjeżdżamy. Będę zaglądać do Was, na forum, ale pisać będę mało. Jak to z telefonu. Mam zamiar mierzyć tempkę. Z seksem raczej będzie marnie, bo podróżujemy z córcią.
Pozdrawiam!

12 sierpnia 2016, 21:41

Dziś Warszawa, jutro Wilanów i przejazd do Sandomierza. A potem kto wie? Nie mam pojęcia, jaki mam śluz. Na pewno nie bj. Miałam robić testy owu, ale odpuszczam. Moze jutro. Nie mam siły u Was pisać. Ale poczytałam wszystkie nowe wpisy i komentarze. Pozdrawiam!

16 sierpnia 2016, 06:09

Jest mi wstyd, ze nic u Was nie piszę, a u niektórych dzieją się epokowe wydarzenia, a innym nalezą się słowa otuchy i wsparcia. Wiedzcie, ze odwiedzam kazdą z Was i wasze wykresy i tylko sił i cierpliwości na stukanie komentarzy na telefonie brak. Myślę o Was :)

Dziś wpadamy ostatni raz do Sandomierza, bo chcemy pozwiedzać, a w tych długoweekendowych tłumach jedynie spacer się udał. Wczoraj zwiedziliśmy fabrykę porcelany w Ćmielowie -ceny skorup powalają, liczące 5 tys. lat kopalnie krzemienia i ruiny zamku Krzyztopór. Wszystko bardzo ciekawe.
Dziś wieczorem będziemy juz w Zamościu. A potem się zobaczy :)

Co do kwestii staraniowych, to udało nam się 2 razy ;) Raz nad ranem, bo łózko było mega ciche, a drugi raz, jak mała pobiegła na plac zabaw na naszym agro.
Z cyklem dzieją się dziwne rzeczy. To bodajze 22 dc, tempka niska, owutest wczoraj blady, płodnego śluzu nie widać, pojawiały się za to plamienio-brudzenia. To ma być to cudowne działanie metforminy? Trzeba zobaczyć się z ginem po powrocie z wakacji.

17 sierpnia 2016, 23:40

Niedawno usłyszałam od tego mojego wiecznie niedospanego śpiocha, co to najchętniej kładzie się razem z kurami: "Nie dam ci zasnąć" wypowiedziane zmysłowym szeptem, kiedy było juz zgaszone światło, a córcia jeszcze coś pod nosem mruczała. Słowo daję, ze to była najseksowniejsza obietnica, jaką usłyszałam w ostatnim czasie. W głowie zabrzmiało mi: Alleluja, a dolnym partiom od razu odechciało się spać. Na szczęście chwilę pózniej mała juz spała. I jak to niewiele na wakacjach nam potrzeba, moze być ciemno i pod kołdrą, byle łózko w miarę ciche. I jak to fajnie nie móc się od męza opędzić, jak to dziś było. I zadnej koszulki sexy nie trzeba.

4 września 2016, 18:28

Nie powiem, że straciłam nadzieję, bo ona zawsze jest. Mała, bo mała, ale zawsze. Dziś jest 40 dzień cyklu i jeśli wierzyć OVU, to 7 dzień po owulacji i zaczyna się wielkie odliczanie. Nie, nie zaczyna się. Zaczyna się za to mierzenie tempki z jednoczesnym zezowaniem na termometr w ustach (boję się, że mi tak zostanie, ach te przesądy z dzieciństwa) i zaklinanie pomiarów, by były jak najwyższe.
Przechodzę to zaledwie 4 raz, a już mnie to serdecznie wkurza i mam dość tej huśtawki nastrojów. Czuję, że nadchodzi kolejna porażka, wszak endo powiedział, że owulacji u mnie nie ma, a do gina nie udało mi się dostać w czasie spodziewanej testami i objawami owulacji.

Mały update, co się u mnie działo od połowy sierpnia. Wyjazd wakacyjny się udał. Zwiedziliśmy wiele miejsc, spędziliśmy czas bardzo aktywnie. Ale niedosyt pozostał ;-)
Fajne było chociażby po powrocie do domu to, że mąż miał jeszcze tydzień urlopu i poranna rutyna wyglądała całkiem inaczej niż w pracujące dni. Było spokojnie, wesoło, wszyscy mieli dla siebie czas, praktycznie było bez sprzeczek.

Nastrój mi zaczął siadać wraz z rozpoczęciem szkolnych rad. Sytuacja ze złej zmienia się w jeszcze gorszą. Aż nie chce mi się opisywać. Tym bardziej, jak kania dżdżu wyczekuję drugiej ciąży, żeby móc sobie od tej pracy przerwę zrobić.
Dziś jest taka deszczowa niedziela, że tylko w domu siedzę. Nade mną wisi jeszcze masa roboty papierkowej. Muszę się wziąć. W przyszły weekend czeka nas impreza z okazji urodzin córeczki. Jedyna super wiadomość ze szkoły to taka, że nauczycielka, która napsuła nam tyle krwi na wiosnę, już nie będzie w tej klasie uczyć, a wróciła dawna pani, którą mała uwielbia. Już pierwszego dnia szkoły przyniosła 2 szóstki, co ją niesamowicie uskrzydliło! Takiego dzieciaka chcę oglądać, szczęśliwego, zmotywowanego...

Najbliższe plany, po wystąpieniu @ zaczynam 5 cykl starań i 27 września mam wizytę u gina i tam mam zamiar go docisnąć co do pomysłu na mnie. Myślę, że pół roku po poronieniu i zero efektów, a wręcz wątpliwa owulka daje mi takie prawo.

11 września 2016, 20:03

14 dpo, nie ma okresu, a tempka dziś skoczyła powyżej 37. Lutealna trwa długo, jak na mnie odkąd poroniłam. Żadnych plamień. Ale i żadnych objawów ciążowych, typu większe, bolące piersi itd, nie licząc zaparcia... :D Ale nawet nie wpisuję tego jako objaw, bo ovu za wszystko daje punkty, nawet za biegunkę, za zaparcie pewnie też. Obawiam się testować, bo 3 dni temu był negatyw, więc pewnie po prostu czekam na nieuniknioną @.
A może zatestować jutro... jeśli się udało, powinno wyjść pozytywnie. A jeśli wyjdzie negatyw, będę myślała, że głupio robiłam sobie nadzieje. Strasznie boję się rozczarowania. Nie testując zachowuję resztki "godności" i pozornego spokoju. Ehh...
A może poczekać do 16dpo? Może wcześniej dostanę okres. Tak sobie głośno myślę, bo z kim w domu pogadam... z córką - nie, z rodzicami - też nie, z mężem - po co go absorbować i jemu robić też nadzieje. Pozostają czytelniczki tego pamiętnika. To czekanie mnie wykończy ;-)

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 września 2016, 20:02

12 września 2016, 09:19

Ciąża rozpoczęta 27 lipca 2016

Nie mogłam dziś spać, chciałam już testować. Obudziłam się koło 5, wyleżałam do 5:30 i zmierzyłam tempkę, kilka setnych niżej niż wczoraj, ale może to przez to, że pomiar 1,5 godziny wcześniej niż zwykle. W każdym razie dzisiejszy test wygląda, jak na załączonym obrazku, a ja nic a nic nie czuję się pewniejsza. Jak już tu niejednokrotnie dziewczyny pisały, lęk po pozytywie, jeśli się wcześniej poroniło, wcale nie maleje, a wręcz rośnie. Boję się powtórki z rozrywki, ciąży biochemicznej, pozamacicznej, że za 2 tygodnie u gina nic nie zobaczę, że jak zobaczę, to bez serca, jak z sercem, to później będą jakieś wady, z racji wieku pewnie zalecana byłaby amniopunkcja... Ale po co wybiegać tak daleko myślami w przód. W styczniu - lutym tego roku już wybierałam imię, zastanawialiśmy się z mężem, jak przemeblować mieszkanie, ba! nawet myślałam o tym, kiedy iść na L4, co z 500+ i czy wózek po córce do czegoś się nada, bo byłam z niego zadowolona. Teraz nie wybiegam myślami dalej niż 2 tygodnie wprzód. I nie umiem przyjmować gratulacji od was inaczej, jak z wielką ostrożnością i pokorą. Boję się przechodzić na fiolet, bo upadek może być bardzo bolesny potem. Może przecież być tak różnie...

tg29t8q7sq6r.jpg

15.09.16 g 6 rano
Dalej nie mam smialosci pisac na fiolecie. Dzis chce jechac na bete+progesteron, a sobote powtórzyc. Nic a nic ciązowo sie nie czuje. Ten tydzien w pracy wlecze sie, jak smrod za wojskiem.

15.09.16 g. 16:30

Dzisiejsza beta beta 534

progesteron 27 ng/ml

w sobotę chcę powtarzać. Prócz tego ból gardła i uczucie, że bierze mnie choroba. Biorę paracetamol, pastylki isla, rutinoscorbin.

16.09.16, 19dpo
Męczący dzień, gardło nie boli, ale przyplątał się katar. Niby takie gówno, ale umęczy strasznie. Nos mam już czerwony i boli, więc teraz już po prostu wkładam kulki z chusteczek w dziurki w nosie, co by nie ciekło na laptopa. Nie wiem, jak zasnę, chyba utopię się w smarkach.
Do tej pory ZERO objawów ciążowych. Boję się przechodzić na fiolet. Jutro powtarzam betę i progesteron.

17.09.2016

Beta 1295 , progesteron 24

Łapie sie na tym, że traktuje to, jakbym mowila o kims innym, a nie o sobie. Z mezem prawie o tym nie gadamy. On tez sie boi.
Walcze z przeziebieniem. Maz wygania mnie w poniedzialek do lekarza. Ja mam nadzieje, ze do jutra po poludniu bedzie lepiej. Musialabym dac znac, ze mnie w pracy od rana nie bedzie. Nie chce, zeby w pracy wiedzieli.

20.09.16

Jestem od wczoraj na tygodniowym zwolnieniu od rodzinnego. Zapisał mi antybiotyk, ale nie biorę. Mówiłam, że prawdopodobnie jestem we wczesnej ciąży, powiedział, że daje mi małą dawkę. Ale jestem sceptyczna. Malinki + czosnek + rutinoscorbin + wapno i daję radę. Kaszel mam, ale nie nasila się, więc syrop jakiś naturalny popijam, nie mam już gorączki. Spokojne siedzenie w domu, możliwość poleżenia pod kocem to jest to, czego mi potrzeba.
Na ciążowym froncie na razie cisza. Odliczam dni do pierwszej wizyty, 27 września, czyli dokładnie za tydzień. Na razie nie denerwuję się, co tam zobaczę, ale wraz ze zbliżaniem się terminu pewnie będę kłębkiem nerwów. Robiąc poprawkę na mój dłuuugaśny cykl, to standardowo w chwili wizyty powinien być 6t2d ciąży. Tak pi razy drzwi.
Dalej objawów, jak na lekarstwo. Dziś pod wieczór poczułam ból sutków i mam ślinotok od 2 dni, ale pewnie przez to, że jestem chora. Dziękuję wszystkim dziewczynom, które u mnie komentują :-) To wielka radość, że mogę z kimś podzielić się moimi rozterkami, smutkami i radościami.

21.09.2016

Zdrowie powoli wraca, jeszcze kaszel został i chrypka. Ani nie przypuszczałam, że w czasie siedzenia na zwolnieniu czeka mnie stres związany z pracą. Rano, koło 10 przyjechały ze szkoły dwie panie by "sprawdzić jak wykorzystuję zwolnienie". Moje oburzenie sięgnęło zenitu! Tak wiem, że pracodawca ma takie prawo, fakt - dyrektorka mówiła na początku roku, że będzie wysyłała kontrole, ale k...a! Ja nie nadużywam zwolnień! Rozumiem, że co i rusz donosiłabym jakieś dziwne L4, migała się od pracy, miała jakieś wpadki. Jakby to był zakład z setkami pracowników. Ale to wiejska szkoła, każdy zna się z każdym. Poczułam się, jak oskarżona o oszustwo. Albo jakby mnie ochroniarz zatrzymał w sklepie i kazał opróżniać torebkę i kieszenie. Poczułam się "obmacana". Najlepsze to, że na zwolnieniu mam "2-kę", czyli "pacjent może chodzić". Czyli mogliby mnie nie zastać w domu i o czym by to świadczyło? Że pojechałam na imprezę, albo do kochanka? Czy ewentualnym ciążowym zwolnieniu też będą robić naloty? A, jak ktoś ma złamaną rękę, albo leczy się z depresji - nie ma prawa iść na spacer, do znajomych itd? Przecież to wręcz wskazane ruszyć się z domu, zażyć powietrza w takich sytuacjach! Ponad 10 lat tej szkole i jeszcze takiego braku zaufania nie doświadczyłam. A mało to razy chodziłam chora do pracy, zwolnienia na córkę wzięłam może 3 razy, jak już nie miał kto się nią zająć. A tak to mamę prosiłam, albo wręcz do drugiej babci chore dziecko na cały tydzień wywoziłam do miasta i na kontrole też babcia z nią chodziła, na bilanse, na szczepienia... Byle zaległości w robocie sobie nie robić. Żenada!

28.09.2016

Co to znaczy intuicja. Nie chciałam przechodzić na fiolet, odtrąbić sukcesu, z pewną taką nieśmiałością przyjmowałam gratulacje. Okazuje się, że intuicja nie zawiodła. Tak mi było trudno uwierzyć, że się udało, taki sobie dawałam margines nieufności i okazuje się (niestety), że słusznie. Wczoraj miałam wizytę u gina, pierwszą od kwietnia, pierwszą ciążową. Najpierw gadka szmatka, pokazałam mu wykres, żeby wykazać wiek ciąży (wszak owu była dopiero ok 33 dc!), pokazałam morfologię i mocz z września, a nawet tsh, progesteron i bety robione po pozytywnych testach ciążowych, wszystko spoko. Lekarz nawet zaczął się na głos zastanawiać, co z dalszym braniem mety (wie, że się w Polsce nie zaleca, ale na świecie się stosuje u ciężarnych i on by mi nie odstawiał), zastanawiał się czy nie zwiększyć mi dawki euthyroxu, mimo że mam piękne tsh (0,99). Potem hop na samolot, ze stresu zdjęłam nie tylko spodnie i majtki, ale nawet podkonanówki!!
Najpierw usg przez pochwę, nie widać macicy. Zdaniem lekarza mam ją bardzo wysoko. Potem przez brzuch i jest macica, jest pęcherzyk ciążowy 19mm, ale brak echa zarodka. :( Jeździł mi po brzuchu w te i wewte i NIC w tym pęcherzyku nie było. No cóż, bardzo mi przykro, może się jeszcze pokaże, pani ma trochę tej tkanki tłuszczowej, przez brzuch nie jest zbyt wyraźne w takiej młodej ciąży, proszę zrobić betę i powtórzyć, wyniki przesłać mi na maila, a ja w weekend odpiszę. Może się zdarzyć, że będzie pusty pęcherzyk wtedy farmakologiczne wywołanie poronienia. Ale na razie ta beta dwa razy i wizyta za 2 tygodnie. Dwa wygodnie?! Ja się wykończę nerwowo. Ok, w takim razie za tydzień. Ale najpierw niech pani prześle mi wyniki bety.
Na wizycie byłam sama, trochę poryczałam w aucie, więcej w domu, dziś w pracy, jak w transie. Po pracy na betę. Wynik ponad 33 tys. Nieźle. Zobaczymy, ile będzie w piątek. Tyle, że nic mi to nie powie nawet jeśli przyrost będzie książkowy.
Jestem w czarnej dupie. Ni ścięta ni powieszona. W zawieszeniu. Okropny stan! Myślę o najgorszym.

01.10.2016

Wczoraj zrobiłam drugi raz betę i tak mnie tknęło, by zrobić też progesteron. Beta 45824, czyli wzrost niezbyt duży. Progesteron 14. Napisałam do lekarza, tak jak się umawialiśmy. Szybko mi odpisał:
Pani Aniu wzrost hcg nie jest optymalny progesteron też jest niski. Jeśli ma pani Luteinę proszę stosować po 2 tabl co 12 godzin. Powinniśmy spotkać się we wtorek po południu wykonać usg.
Więc nie robię sobie wielkich nadziei. Z niechęcią, wstrętem i żalem myślę o tym, co mnie czeka, tzn. o kolejnym poronieniu. Ostatnio mówił coś o tabletkach na poronienie, czy dostanę je do domu, czy w szpitalu... Czy będzie bolało, czy to będzie po prostu jak okres. Jak się po tym pozbieram. Co dalej? Jakieś badania? Czytałam dziś, że w takich sytuacjach zalecane są badania kariotypów ojca i matki. Dochodzę do wniosku, że nasza córka jest cudem. Śliczna, mądra, dobra, zero problemów. Czy będzie miała rodzeństwo? Czy warto próbować i znów przeżywać stratę. Czuję się po prostu za stara. Dzieci mi się pod 40tkę zachciało. O min. 5 lat za późno. Stąd takie "mutanty". Stare jajka, więc zbuki wychodzą zamiast zdrowego, tłustego bobasa.

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 października 2016, 11:26

Przejdź do pamiętnika ciążowego i czytaj kontynuację mojej historii
1 2 3 4 5