Chcę aby ten pamiętnik był swego rodzaju autoterapią i pomocą w moich zmaganiach w dotarciu do upragnionego celu. Może będzie mi dzięki temu łatwiej znieść przeciwności losu.
Tak więc zaczynam ten wpis po roku starań, konkretnie jest to 13 cykl starań, z czego to jest 5ty cykl z potwierdzoną owulacją (czy aby na pewno to okaże się w przyszłym tygodniu). Jak się czuję? - raz lepiej, raz gorzej, raz ciężej, raz sie mega nakręcam, raz jestem bardzo spokojna... Czasem od razu wiem, ze nic z tego nie będzie, czasem już jestem w ciąży (urojonej), bo np. bolały mnie cycki w jednym cyklu, a wcześniej nie (to na pewno znak!), ostatnio bolało mnie podbrzusze od tygodnia to tez już miałam nadzieję no i za każdym razem skończyło się tak samo. A już nawet też podejrzewałam, że testy zwyczajnie mnie okłamują i powinny pokazać drugą kreskę a tam nic
Umówiliśmy się na wizytę do Kliniki Leczenia Niepłodności w Katowicach, wyczytałam wiele dobrych opinii na temat Pani Dr Paligi (piszę, może komuś się przyda ta wiedza), ja przetrzepałam cały internet wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu kto jest dobry no i idę do niej. mamy wizytę w październiku. Będziemy dojeżdzać (mamy trochę km), ale z tego co sie naczytałam to zdecydowanie warto. Może coś ruszy w dobrym kierunku. Może jeszcze jakieś dodatkowe badania mi zrobi? (chociaż zrobiłam już ich naprawdę sporo!). Może zrobi wymaz na chlamydię? (aczkolwiek i tak chcę zrobić już teraz, żeby się znowu nie okazało, że pociskamy tyle czasu na marne!). Zobaczymy. W przyszłym tygodniu znowu monitoring.
Znalazłam przypadkiem bardzo poruszający filmik. Osobiście popłakałam się na nim.
https://www.youtube.com/watch?v=yCmI7jqqhcw
Zapomniałam zrobić testów owulacyjnych - może jutro je ogarnę, owulka powinna być na dniach...
Boję się, co będzie jak tak za jakiś czas naprawdę zacznę się mocno nakręcać na punkcie posiadania dzieci... czy nasz związek będzie na tyle silny, żeby przetrwać wszystkie przeciwności losu?
Z drugiej strony zdaje sobie sprawę że w każdym związku są chwile gorsze i lepsze. U nas tych gorszych bywa coraz więcej... Ale ja na pewno też nie jestem bez winy. Mąż mi zarzuca że się nie staram i nie doceniam go a on bardzo dużo pracuje żeby zarobić na kredyt i remont... I tylko jestem wiecznie niezadowolona bo nie wiadomo co bym chciała mieć... Ja nie wiem, kiedy my się tak zmieniliśmy. Wtedy kiedy przyszło dorosłe życie?
Zaczynam się poważnie zastanawiać nad zawieszeniem starań. Najpierw trzeba naprawić swój związek a potem starać się o dziecko... Nie chce żeby moja kruszynka potem cierpiała widząc swoich rodzicow wiecznie toczących wojny... a z drugiej strony może to jakiś znak od niebios żeby na tych fundamentach nie budować przyszłości? Mam straszne myśli, czuję że moje życie wisi na włosku. Sama nie wiem co robić. Mąż zapytał czy chce się rozstać... A ja go ciągle kocham... moje serce rozpada się na milion kawałków...
Z mężem... Ech jak to w związku bywa po wielkiej burzy wyszło nieśmiało słońce. Od niedzieli się nie odzywaliśmy. Dziś chciał się pogodzić. Kocha mnie. Ja go też. To najważniejsze. Poradzimy sobie ze wszystkim. W końcu jesteśmy razem we dwoje. Jeszcze pewnie niejeden kryzys przed nami. Ważne że jest już ok starania przerwaliśmy tuż przed owulacja. Dziś też nic nie było, chociaż pani doktor kazała. Nie chciałam na siłę... Trudno. Tyle się staramy ze jeden miesiąc nie zrobi mi różnicy. A może te plemniki z 11dc dadzą radę dotrwać i spotkać się z jajeczkiem i coś z tego się utworzy? zobaczymy. Zostaną nam 2 miesiące/2cykle do kliniki. Chyba zacznę odliczać od następnej notki wiążę z tą klinika duuuuuże nadzieje
Roztapiam się dziś 33 stopnie w cieniu, w pracy nie da sie wytrzymać - nie mamy klimy
na przeprosiny dostałam od męża masaż wczoraj postanowiłam, że zrezygnuję z nadgodzin w pracy - jestem przemęczona i może to prawda, że właśnie dlatego nam się ciągle nie udaje? nie da się pracować 12h/dobę przez cały tydzień chcę iść na siłownię, podejście nr sto któryś ale jak to mówią nie wolno się poddawać albo może zacznę biegać? taka piękna pogoda jest
dzisiaj urodziło się dziecko mojej przyjaciółki... Cudny słodziak jak tak patrzyłam na to zdjęcie to... ech... co tu dużo mówić. Też na pewno doskonale znacie te odczucia...
Przyjaciółka zasypuje mnie milionem zdjęć swojego maleństwa. Ja wiem, że ona sie cieszy, zresztą i ja cieszę się, że jej się wreszcie udało, zasłużyli na to. Męczyli się dłużej niż my na dzień dzisiejszy. Też nie było kolorowo. Ale jednak mimo wszystko mogłaby wykazać więcej empatii, bo nie jest mi łatwo patrzeć na to maleństwo... bo też bym chciała móc takiego kruszynka tulić i nawet uspokajać jak płacze... przecież doskonale pamięta jak to było jak oni się starali i jak im nie wychodzi i jak przeżywała każdą porażkę.... i serce mi się kroi na pół, bo z jednej strony uwielbiam takie maluszki i jak tak patrzę to chętnie bym porwała, a z drugiej strony odzywa się taki żal, smutek i pragnienie bycia matką... Ech... trzeba przetrwać ten gorszy okres. Podejrzewam, że będzie dużo gorzej jak sie spotkamy na żywo... cóż...
@ dopiero za 2 tygodnie, a mnie od owulacji bolą cycki. Sutki właściwie. A tak naprawde to jeden. Prawy dziwne uczucie. W ogóle mój organizm szaleje odkąd wróciły mi owulacje - chyba nie może się przestawić na taką zmianę i raz mnie bolą cycki, raz mnie boli podbrzusze, raz jajniki (wszystko oczywiście w okresie poowulacyjnym, żebym mogła sobie trochę nadziei porobić). Tak więc nie nakręcam się, bo nie ma sensu. Poczekamy grzecznie na @ i zobaczymy, raczej przyjdzie. W tej kwestii mnie od roku nie zawodzi :]
Cios prosto w serce... żona kuzyna jest w ciąży... była wśród nas trzech staraczek rodzinnych i jej się udało. Ale jej zazdroszczę... Chyba nie zasnę przez to w nocy okropne uczucie, powinnam się cieszyć, a ja zamiast tego jestem zawistna. Czuję się przez to podwójnie podle... ech... żeby te dni do tej kliniki szybciej leciały...
Nie mogę uwierzyć. Druga kuzynka również zaszła w ciążę... Zostałam sama na polu bitwy jak jakaś czarna owca w rodzinie dzisiejsza wiadomość mnie już po prostu dobiła totalnie. Czemu im się udało, a mnie nie? ja sie staram najdłużej z nas 3, one zaszły, a ja się męczę tak strasznie mi smutno dzisiaj, że nawet nie potrafiłam się cieszyć, a tą kuzynkę bardzo lubię i baaaardzo jej kibicowałam... przyjaciółka non stop wysyła mi zdjęcia swojego maleństwa... Nic tylko siąść i płakać myślę jutro zrobić progesteron, bo szykuje się nam wesele w ten weekend i nie wiem czy pić czy nie pić jak progesteron będzie niski lub w normie to piję, jak będzie wysoki to nie nie mam siły za każdym razem rezygnować z takich rzeczy, a potem i tak się okazuje, że nic z tego nie wyszło testować mogę dopiero kilka dni po weselu...
Progesteron mnie zaskoczył. 23,87ng/ml (normy 1,5-20). Nigdy nie miałam takiego wysokiego proga. WOW. Albo błąd w laboratorium, albo to przez to, że rano przed badaniem wzięłam Letrox, może on wpłynął na wynik? Albo może bardzo dobrej jakości owulacja była? Albo ciałko żółte nawaliło i zrobiła się torbiel? ... I teraz nie wiem co robić - pić, nie pić? Szkoda mi tego wesela jeśli by mialo się znowu okazać, że lipa chyba powtórzę proga w sobotę w Diagnostyce i zrobię betę. To będzie 11dpo , jak wyjdzie nieoznaczalna to będzie wszystko wiadomo i nie zmarnuję wesela wynik powinien być już mniej więcej wiarygodny planowana @ dopiero w środę 15tego. Proszę trzymajcie kciuki...!
nic mnie nie boli, nie czuję się jakbym miała być w ciąży. Ten progesteron to na pewno fałszywy alarm a ja się po raz kolejny napaliłam jak głupia, a jutro z tej bety nic nie wyjdzie czuję to... ech co za życie...
przeczucia mnie nie myliły... Beta nieoznaczalna Co miesiąc to samo nie mam już siły niby bardzo wysoki prog, niby owulacja piękna, więc ja sie pytam: gdzie do cholery jest problem?!?!
Moja psychika powoli się rozsypuje... Im dłużej to trwa tym jest coraz gorzej i coraz mniej sił na całą tę walkę... walkę o szczęśliwe zakończenie... Trzymałam się dzielnie, do czasu...
Wesele udane, dawno się tak nie wybawiłam i bez kaca następnego dnia oczywiście wścibskie ciotki musiały wypytać kiedy dzieci, że już tyle jesteśmy po ślubie a ciągle nic... Odpowiedziałam coś na odczep i poszłam. Myślałam, że mnie to nie ruszyło... ale jednak zadra pozostała może stąd te dzisiejsze przemyślenia...
Teraz czekam na @, która jak na złość nie chce przyjść wcześniej, chciałabym już móc zacząć odliczać kolejny cykl (to już będzie 14ty)... cycki mnie bolą od wczoraj, sutków nie mogę dotknąć (czy to normalne?!?!), trądziku wprawdzie nie mam (też dziwne!), za to jestem tak potwornie wkurzona na cały świat i na wszystkich dookoła... że koszmar jakis PMS daje o sobie znać pełną parą. Wmawiam sobie, że może dzięki temu jakoś te hormony się tam normują i że w końcu się uda o niczym innym nie marzę!
Chcę zacząć ćwiczyć od tego cyklu - wzmocnić kręgosłup, zmniejszyć cellulit (na te wakacje już sie nie uda, ale na przyszłe lato czemu nie ), poćwiczyć kondycję. Może to dobry czas na zadbanie o siebie po prostu? Muszę zająć się czymś innym, bo czuję, że za chwilę oszaleję.
@ dzisiaj przyszła (wreszcie!!!) dawno jej tak nie wyczekiwałam jak teraz :p zaczynamy 14 cykl starań. Za mną 13 nieudanych. Ile jeszcze takich porażek mnie czeka...?
Jaki mocny środek przeciwbólowy polecacie?? Ibum i ketonal mi już przestały pomagać na moje bóle miesiączkowe
Odpowiem na Wasze komentarze z poprzedniego postu:
Dziewczyny może i tak nlpz obniżają płodność ale ja umieram podczas każdej @. Nie jestem w stanie wytrzymać bolu, nie mogłabym pracować ani nic robić. Paracetamol w ogóle nie działał na to nigdy, zawsze brałam ibum i było ok, a teraz już nawet on nie pomaga w najwyższych dawkach. Może i upośledza płodność ale ja go biorę tylko w pierwszy i drugi dzień @ a on nie działa przewlekle więc myślę że to nie ma znaczenia. Nie jestem w stanie funkcjonować bez czegoś przeciwbolowego. Nie życzę nikomu takich boli okresowych i tego co ja muszę co miesiąc przechodzić.
Zastanawiam się czy nie mam endometriozy - mam bardzo obfite miesiączki, ze skrzepami, najmocniejszy tampon + podpaska daja radę godzinę (!!!) i muszę wymieniać. W te dni muszę być ciągle w pobliżu łazienki. Plus te okropne bóle na które nie pomagają już tabletki chociaż lekarze gin twierdzą że jest ok. Ale to tylko na laparo wyjdzie na 100% czy nie ma endomendy. No i muszę się mocno pilnować i robić co jakiś czas badania czy nie mam anemii z powodu zbyt dużej utraty krwi podczas miesiączki... Eh...
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 sierpnia 2018, 09:36
Miałam dzisiaj nic nie pisać - bo właściwie o czym? Skończył mi się okres, za chwilę się zaczną dni płodne, więc wzniecamy nową nadzieję. Potłukłam termometr na początku cyklu - w dodatku już drugi w ciągu tego roku starań i kupiłam sobie teraz nie szklany, tylko zwykły elektroniczny. Trudno, że nie dokładny - lepszy taki niż żaden tamte w moich rękach giną śmiercią tragiczną Także tak... Ogólnie nic ciekawego.
Ale... skorzystaliśmy z pięknej pogody, pojechaliśmy z mężem w góry. Tylko we dwoje, jak za czasów studenckich, jak byliśmy jeszcze niezobowiązującą parą przypomniał mi się ten beztroski okres mojego życia było cudownie, pogoda dopisała, pochodziliśmy po górkach, zmęczyliśmy się, poogladaliśmy piękne widoki, pobyliśmy sami ze sobą wśród natury, lasów, porozmawialiśmy... wreszcie mogliśmy spędzić czas tylko ze sobą, bez pośpiechu, pooddychać świeżym powietrzem, uwolnić głowę od niepotrzebnych mysli i codziennych trosk, od pracy, od życia, powygłupiać się, pośmiać... Tak jak kiedyś... Taki niesamowity odpoczynek, którego mi brakuje ostatnimi czasy (samo życie...). Fantastyczny dzień, nabrałam nieco energii do walki na najbliższy tydzień/cykl pozdrawiam cieplutko, powodzenia dziewczyny, oby serduszkowanie przyniosło w najbliższych miesiącach wymarzony efekt!
NIEDZIELA
Dzisiaj siedzę i myślę, siedzę i myślę i myślę i już mnie głowa lekko rozbolała od tego myślenia. W takim geście rozpaczy wymyśliłam:
-> jutro idę na wymazy: chlamydia, ureaplazma i mykoplazma
-> zrobię jeszcze test PCT (na wrogość śluzu)
i już więcej nie mam pomysłu na dodatkowe badania, niech się resztą zajmie klinika. Zbadałam już chyba wszystko co było możliwe przez ten okres czasu.
PS. nowy termometr bardzo fajny! I pamięta ostatni pomiar! i jest nadzieja, że się tak szybko nie potłucze
ŚRODA
Od kliku dni nie daję sobie rady z tym wszystkim. Przechodzę chyba jakiś ciężki okres... Rozpłakałam się dzisiaj na ramieniu męża. Biedny chyba myśli, że mamy jakiś kryzys w związku... od kilku dni sie nieziemsko stara mi poprawić humor... a ja... po prostu chyba sobie nie radzę z życiem. W pracy mi się nie układa, wszystko mnie denerwuje, ja chyba nie powinnam pracować z ludźmi nie radzę sobie z trudnymi klientami w domu pokłóciłam się z rodzicami i tak jest nieswojo jak do nich przyjeżdzam, szczególnie jeśli chodzi o mamę, bo tacie przeszło
Po ostatniej kłótni z mężem mam dosyć starań... Padło tyle nieprzyjemnych słów, które mogłyby nie paść - nie były zupełnie potrzebne, a jednak zostały wypowiedziane... i ciągle kłębią się w mojej głowie... nie mogę przestać o tym wszystkim myśleć... I to powoduje, że mam dosyć naszych starań, że nie mam ochoty na żadną bliskość, a dotyk męża mnie drażni... Dziś 10dc, a ja przeżywam rozterki i strach co będzie jutro/pojutrze bo już trzeba zaczynać cisnąć (już i tak późno)... mąż pytał czemu nie będziemy serduszkować od 11dc tak jak zawsze... a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć? Że mam dosyć? Że nie chcę? Że nie znoszę naszego mechanicznego seksu, gdzie wracamy ledwo żywi z pracy, po cieżkim dniu a tu jeszcze trzeba wykrzesać trochę energii na łóżkowe wygibasy? Że nie tak to sobie wszystko wyobrażałam? Że te starania zabijają w nas namiętność i powodują tylko wzajemną niechęć? Te starania miały zbliżać ludzi do siebie a nie ich oddalać
Bańka mydlana, w której do tej pory się chowałam - pękła. Nie wiem jak sobie z tym poradzić, moja psychika nie daje już dłużej rady. Są chwile, że się poddaję, są chwile, że będę walczyć (ale tych jest coraz mniej). Mam ochotę odpuścić, zrobić sobie przerwę w tym wszystkim... A jednak coś mnie jeszcze trzyma - klinika i ta myśl, że tylko tam mi mogą pomóc, że jak znów zrezygnuję to wszystko się wydłuży i te wszystkie badania stracą na aktualności i będzie trzeba je robić od nowa i... co najgorsze - przechodzić od nowa to samo a już tak niewiele czasu zostało do pierwszej wizyty w klinice...
Zrobiłam te wymazy dzisiaj, bo dopiero wczoraj nie było plamienia po @ . Pani laborantka mnie wymiziała tak, że chyba wszystko mi tam wyczyściła, włącznie z nabłonkiem nie jestem przekonana czy ona wiedziała jak to sie robi - brzuch mnie bolał pół dnia potem (a wymazów już trochę mialam w swoim życiu i nigdy mnie nic nie bolało) i jeszcze zaczęłam plamić!!! Pojechała mi tam równo ta kobita przeczyściła całą szyjkę macicy! Ja ostrożniej się obchodzę ze szczotką do kibla! teraz sie stresuje czy ten wynik bedzie miarodajny, jak pobrała wszystko aż do krwi jak sie okaże, że cos wyszło nie tak to nie będę już u nich powtarzać. Dziękuję za takie doznania. Jeszcze jakaś infekcja mi się przyplącze z moimi zdolnościami. Tak czy siak, wynik w poniedziałek.
A no i znalazłam miejsce gdzie można zrobić badanie PCT (co nie było łatwe, bo mało kto to robi!). Zobaczymy najpierw jakie wyniki wyjdą z wymazów.
CZWARTEK
Dziś bez histerii, powoli obojętnieję na to wszystko. Przestają mnie już ruszać ciąże wokół. Są to są, nie ma ich to nie ma. Nawet zaczęłam myślec, że może nie nadaję się na matkę i dlatego los mnie nie chce obdarzyć dzieckiem? Czy ja w ogóle będę potrafiła sie takim maluchem zająć? I czy starczy mi sił na to? Przy takim dziecku jest kupa pracy, człowiek niewyspany itp. Powoli jakbym się oddalała psychicznie od celu. Pamiętam miałam podobne uczucia jak czekałam na pierścionek zaręczynowy. Może to teraz, moze na święta, może na urodziny? A gdy go nie było, to po roku też miałam dosyć i miałam to w tyłku, do tego stopnia, że jak w końcu go dostałam to już nawet nie potrafiłam się z tego cieszyć martwię się, że tutaj też tak bedzie. Że tyyyyle czekam na tę ciążę, że jak już w nią zajdę to nie będę umiała się z tego cieszyć i też będzie taka... obojętność
Dziś 11dc. Zrobiłam testy owulacyjne. Wyszło (-). Tempka się unormowała i jest niziutka w tym cyklu w tej fazie (czyżby Castagnus zadziałał? Albo zioła o.Sroki?). I tak po cichu liczę, że skoro jeszcze nic nie wychodzi to może się owulka przesunie i będę miała jeszcze kilka dni wytchnienia od póki co niechcianego obowiązku serduszkowania...
Ech... macie racje dziewczyny, muszę poważnie porozmawiać z mężem. Chwila odpoczynku dobrze nam zrobi, nie wiem jak on to przyjmie, bo się tak napalił na dzidzię, że aż mi słabo jak o tym pomyślę... a nie chcę znowu awantur i kryzysów. Jest teraz bardzo dobrze między nami... Czemu życie jest takie cholernie ciężkie?!
PIĄTEK
dzis 12dc, od rana mnie pobolewa okolica lewego jajnika. Z czego na wieczór to już tak dość mocno. Czyżby owulacja? aczkolwiek test owu dzisiaj znowu ujemny... może za późno zaczęłam testować? Już sama nie wiem.
Było serduszko. Na początku sie opierałam ale mąż mnie skusił... <wstydzioch> przypomniało mi się że przecież lubię seks... Zawsze lubiłam i czemu to sie miałoby zmienić? Te starania to złoooooo...!
Ja wczoraj też byłam u dr Paligi:) udało mi się umówić z dnia na dzień bo akurat jedna pacjentka zwolniła termin:) także 26 dzwoniłam a 27 już byłam u niej. Naprawdę fajna kobieta, myślę że będziesz zadowolona :)