Dziś rozpoczęłam Nowennę Pompejańską. Wierzę, że dotrwam do końca za pierwszym podejściem
Mam nadzieję, że dane mi będzie pójść na tą laparoskopię w maju. Przywiozłam z wakacji pamiątkę w postaci zapalenia pęcherza (oh, yeah!) i... albo się wyleczę teraz i będę mieć nadzieję, że nie złapałam żadnego dodatkowego świństwa po drodze albo wyjdzie syf i bedzie trzeba sie leczyć ponownie i wtedy laparoskopia się przesunie o dwa miesiące i znowu czekanie czekanie czekanie... czyli to co tygryski lubią najbardziej :]
P.S już 5ta strona pamiętnika, a przecież miało się udać w 1cs
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 marca 2019, 21:51
Muszę Wam powiedzieć moje Drogie, że jest mi dużo lżej na duszy. Ta przerwa w staraniach to był bardzo dobry pomysł. I było mi to bardzo potrzebne jak się okazuje. Nie wiem który to dzień cyklu, nie wiem kiedy owulacja była (czy w ogóle była). Jedyne co to wiem, ze już po dniach płodnych (śluz się już skończył). Nie mam pojęcia ile zostało do okresu. Nie ma tego chorego czekania i odliczania do planowanej miesiączki... Czuję się zdecydowanie lepiej i jakoś łatwiej mi mam konkretny plan działania, który trzeba zrealizować i jego się trzymam. On daje mi nadzieję na lepsze jutro. Nie wiem czy uda się podejść za pierwszym razem do tej laparoskopii, ale nawet jesli nie, jesli by się okazało, ze trzeba to przesunąć... to i tak plan się nie zmieni tylko nieco opóźni. Inaczej już do tego podchodzę. Zdecydowanie mi lepiej psychicznie. Brakowało mi takiej beztroski chwilowej. Jednak jak się wpadnie w wir starań to potem ciężko z niego się wydostać, a on jest wyniszczający na dłuższą metę. Staram się też mniej zaglądać na OF, staram się nie czytać za dużo pamiętników, nie być za dużo na forum - też dzięki temu jest mi zdecydowanie lepiej. Zajmuję się sobą. Walczę z pryszczami (pozwoliłam sobie nawet na krem z retinolem w przerwie staraniowej ), żeby doprowadzić cerę do jakiegoś wyglądu, zaczęłam ćwiczyć kręgosłup, bo strasznie się garbię i mnie powoli zaczyna boleć, słucham dużo muzyki (ostatnio mi tego brakowało) i nawet mam czas na dobrą książkę! Zrobi się cieplej - zaczynam biegać.
Urlop pozwolił mi odciągnąć myśli od rzeczywistości i na razie chcę wykorzystać te kilka miesięcy na regenerację psychiczną i nie chcę chwilowo wracać do tego co było jeszcze niedawno. Za mną 21 nieudanych cykli. To sporo. Dla mnie o te 20 cykli za dużo w moim życiu i związku zaczęło się wiele rzeczy psuć przez te bezowocne starania. I myślę, że oboje z mężem potrzebowaliśmy takiej chwili, żeby odetchnąć. I to jest nasz czas. Zbieramy siły do dalszej walki.
Że co......? Niemożliwe.....!!! Przecież to dopiero 19 dc?! Plamienia?! Skąd one się pojawiły tak wcześnie?! Rano dziś myślałam, że mi sie przywidziało, ale teraz już jestem pewna, że zwidów wcale nie miałam Jak to możliwe, żeby okresowi się zachciało przyjść o 10 dni wcześniej?! Przecież ja mam już umówioną laparoskopię, wymazy i... i wszystko się zaczyna kitwasić przecież okres niemal zawsze mam jak w zegarku! Dlaczego taki psikus od losu? nie wiem czy uda mi się wyrobić na tą laparo majową... I znowu czekać kolejne miesiące... Ja już nie mam na to siły <załamka>
1dc! udało się mi jakoś przeciągnąć nie wiem czy to te dawki wit C, czy może jednak ten alkohol, czy może po prostu infekcja... plamię naprawdę dużo od wtorku i dopiero dziś się pojawiła żywa krew. Jeszcze może mam szansę się załapać na laparo o ile następna miesiączka nie przyjdzie za szybko zobaczę kiedy będzie owu, w razie czego wezmę duphaston, no co zrobić... trzeba jakoś sobie poradzić tak czy siak mamy poślizg 6 dni... sześć dni za wcześnie... liczyłam poślizgi, ale nie aż takie... cóż... hmmm...
Korci mnie od wczoraj, żeby coś tu skrobnąć. A niech tak będzie. Skrobnę co nieco
Dziś połowa cyklu (mniej więcej, bo juz nawet tego nie sprawdzam). Jest duuuużo śluzu, robię też testy owulacyjne. Testy wskazują, że owulacji jeszcze nie było (cudnie!). Tak więc podejrzewam, że jutro/pojutrze wystąpi. Dobrze się składa bo się wyrówna przesunięcie z poprzedniego cyklu i terminowo zmieszczę się do tej laparoskopii więc na razie pierwsza przeszkoda pokonana (mam nadzieję). Na pierwszy wymaz (bakteriologia) mam czekać ok 5 dni, więc mam nadzieję, że w poniedziałek już coś będzie wiadomo. Oby nic nie wyszło... ale to się okaże. Wierzę, że to Nowenna mi pomaga i że będzie dobrze. Tak, na razie udaje mi się ją ciągnąć, oby do końca - zostało jeszcze 21 dni! Kupiłam już sobie szlafroczek i koszulę nocną do szpitala... Także powoli się przygotowuję. W sumie nie mogę się nadziwić jak ten czas leci - zostały nieco ponad 3 tygodnie do zabiegu. Mam ogromną nadzieję, że albo się uda zlokalizować problem albo się usunie zrosty, przepłucze jajowody i... potem się uda zajść w tą upragnioną ciążę. Tak bardzo bym chciała...
Zaczynam z powrotem wierzyć, że jest szansa na szczęśliwe zakończenie. Zaczynam znowu brać kwas foliowy i zaczynam zbierać siłę i wolę walki na kolejne starania. Mam ogromną nadzieję, że to już niedługo. Ponoć "wiara czyni cuda - trzeba wierzyć, że się uda". Z drugiej zaś strony zaczynam się też stresować samym zabiegiem, czy wszystko będzie ok, czy nie będzie powikłań, czy nie wyjdą bakterie i nie będzie przesunięć z tego powodu, czy nie będzie potem złych wieści, że jajowody niedrożne, albo jeszcze coś innego... I czy faktycznie po tej laparoskopii coś zaskoczy...? I co jeśli nie... nie wiem jak przeżyję opcję B... Eh... takie kobiece rozkminy
Wczoraj koleżanka przyszła z 3letnim dzieckiem do pracy... No i wiadomo co się stało... zakochałam się to jest silniejsze ode mnie mąż się "martwi", że jak się uda zajść w tą ciążę to się tak zakocham w dzieciaczku, że on pójdzie w odstawkę hehe. No zobaczymy. Oby coś ruszyło w dobrym kierunku.
Przyjechała moja przyjaciółka z czasów studiów... z dzieckiem i mężem. Rzadko się bardzo widujemy, bo oni mieszkają daleko, w zupełnie innej części Polski. Pobyli 1,5h i pojechali... tyle ich widziałam. Nawet za bardzo nie zdążyliśmy porozmawiać. Mąż tłumaczy ich, że przeciez z dzieckiem byli. Ale dziecko było grzeczne, nie płakało, cieszyło się w nowym miejscu, doprawdy nie wiem czemu wpadli dosłownie na chwilę kurcze na studiach na wszystko był czas. Na naukę, zajęcia, imprezy i jeszcze dodatkowe rzeczy które robiliśmy tuż po nich... Gdzie to wszystko uciekło? Kiedy my się tak zmieniliśmy, że nawet nie mamy czasu na stare przyjaźnie? Strasznie mi smutno i przykro bo... nawet nie porozmawiałyśmy, a tak dawno się nie widziałyśmy... smutno mi bo oni mają dziecko, takie szczęśliwe, uśmiechnięte, strzelające miny, pięknie tańczące itp... a mnie się to marzy i... jest mi gorzej po tej wizycie... czy dorosłe życie musi tak właśnie wyglądać?
Wiecie najgorsza jest właśnie taka świadomość, że jak zostanę bez dziecka to... właśnie tak bedzie wyglądało moje życie. Każdy wpadnie tylko na chwilę, przelotem, zamieni dwa słowa i będzie uciekał do swojej rodziny, dzieci... a ja nie będę wiedziała co ze sobą zrobić bo... moja rodzina jest niepełna nawet tematy się za chwilę pokończą, bo moje przyjaciółki mają dzieci... a ja nie mam i nie wiadomo czy będę mieć. I nie wypowiem się na temat rozwoju dziecka, karmienia piersią, na temat słabego napięcia mięśniowego, pierwszego słowa, pierwszego kroczku, ząbkowania, nieprzespanych nocy itp... bo ja nie mam pojęcia jak to jest i jaki to rodzaj zmęczenia. Nawet jeśli jestem gotowa na trud wychowawczy to... i tak nie wiem nic o życiu i odpowiedzialności za drugiego człowieka... bo co innego teoria, co innego praktyka...
źle mi dzisiaj i nie pomogło zjedzenie całej paczki maczug (smak mojego dzieciństwa!) wraz z delicjami i popicie colą w zamrażarce mrozi się spritz, może on mi trochę rozchmurzy umysł...
Wygrzebałam badania sprzed pół roku i koleżanka dietetyk poradziła, żeby mojej krzywej cukrowej jednak się ktoś przyjrzał. Na czczo 83, po 1h - 98, po 2h - 106. Nie powinno rosnąć szkoda, że nie dostałam jeszcze do zrobienia krzywej insulinowej to by może coś się wyjaśniło i może tutaj tkwi problem? Ja pitolę.
Taki depresyjny nastrój dzisiaj mam, a okres przecież dopiero za tydzień. ech...
Coś dla duszy i ciała - zafundowałam moim biednym paznokciom manicure japoński, może odżyją ślicznie się świecą
Jutro wyniki wymazu bakteriologicznego. Ważą się losy najbliższej laparoskopii. No i zobaczymy co ciekawego tym razem przyniesie życie...
Dziewczyny nowa fryzurka już była z miesiąc temu może nawet trochę dłużej - już mi włosy zaczynają odrastać (swoją drogą strasznie mi szybko rosną, nie to co paznokcie)
Są wyniki wymazów niespodzianka -> wszystkich wymazów !!! nic nie wyszło, idę na laparoskopię za 2 tygodnie! teraz musze o siebie dbać, żeby się nie rozchorować i żadnej gorączki nie złapać jeszcze się zorientowałam, że w tym tygodniu muszę te badania dla anestezjologa zrobić... UPS... robią się zaległości.
Mam postanowienie - ograniczam słodycze. Nie wiem czy uda mi się całkiem je wyeliminować z diety... ale spróbujemy małymi kroczkami. Dziś byłam w sklepie - i nie kupiłam NIC słodkiego a mnie kusiło nieziemsko. Zamiast tego wzięłam sok marchwiowy świeżo wyciskany także zdrowo może dzięki temu moja cera się trochę poprawi, bo aktualnie jestem przed okresem i wyglądam jak truskawka... nawet cieżko to czymkolwiek zatuszować eh...
Ale ogólnie bardzo się cieszę, że ruszy wreszcie coś do przodu. Nie wiem jak bym była w stanie przeżyć jeszcze kolejne miesiące zwłoki... chociaż nie wiadomo co mnie czeka po tej laparo tak naprawdę. Oby było dobrze.
Wczoraj wieczorem mąż mi powiedział, że bardzo by chciał już mieć małego szkraba... i stwierdził, że jesteśmy tak fajnym małżeństwem, że szkoda by było gdybyśmy nie mogli mieć dziecka... Łzy same poleciały po policzkach... nawet już nie próbowałam powstrzymywać. Czy dane nam będzie kiedykolwiek spełnić nasze marzenie? Będziemy mieli kiedyś dzidziusia? Będzie miał kto płakać, wymuszać to co chce i froterować podłogi świeżo co kupionymi białymi spodenkami? Będę miała dla kogo poświęcić nieprzespane noce i zawalone dni w pracy? Będę kiedyś mogła usłyszeć "niepodobne do ciebie, wykapany tatuś"? (...)
Nie wyobrażam sobie takiego życia jak teraz nie chcę takiego życia dlaczego to mnie spotyka...? (...)
Czas bardzo powoli leci... Dni się dłużą jak nigdy... Właściwie to zdałam sobie sprawę, że po laparoskopii nie będzie wcale lepiej... kolejny miesiąc czekania i emocje pewnie sięgną zenitu... nawet nie chcę myśleć co będzie później i jak przeżyję porażkę... już boję się na samą myśl...
Dziś 1dc. Na szczęście bo już się zaczynałam denerwować, że okres się spóźnia i nie wyrobię się na laparoskopię! ach... i jak tu się nie stresować w takich warunkach? a prolaktyna pewnie tam sobie skacze
Zostało mi jeszcze 6 dni do skończenia Nowenny Pompejańskiej! Nie mogę w to uwierzyć, że dałam radę tyle czasu! Momentami było ciężko! Wierzę, że się uda skończyć!
Koleżanka mi tłumaczyła jakie to starania o dziecko są cudowne, że to były jej najlepsze miesiące życia... 5 miesięcy... także tego... To było niby po to, żebym zmieniła nastawienie Ja nie wiem skąd tacy ludzie się biorą i co gorsza jeszcze się rozmnażają! Jakby mało głupoty było na świecie
Dziś śniło mi się, że byłam w szpitalu, po zabiegu, nic mnie nie bolało, nawet nie zauważyłam, że już po. Nikt ze mną nie porozmawiał. Nie wiedziałam co mi jest. Ale wydawało mi się że jest wszystko super, no bo przecież tak to ktoś by na pewno przyszedł i mi powiedział. Wyszłam ze szpitala i byłam w szoku, że nic mnie nie boli, nic nie ciągnie, że gdyby nie to, że jak podniosę bluzkę to sa szwy, to bym nie pomyślała, że jestem już po laparoskopii. Cóż... u mnie sny się sprawdzają na opak więc zobaczymy co to będzie. Pewnie coś wyjdzie. Pytanie tylko co. Jutro się pakuję do szpitala. Jakby któraś z Was miała jakies rady co zabrać ze sobą, co mi się przyda w szpitalu to chętnie posłucham
Dziewczyny ale jazda... Mąż ma prawdopodobnie jelitówkę!!! Wczoraj rzyganko, biegunka na zmianę, dreszcie i gorączka! Nagle go tak złapało. Czy to możliwe, zeby to było zatrucie pokarmowe??? Po czym? Po serze żółtym zjedzonym na kolację? Ja pierdziu, czy naprawdę wszystko musi się kitwasić tuż przed zabiegiem? Teraz pytanie kto mnie zawiezie na zabieg... rodzice nic nie wiedzą o staraniach, o laparo, o niczym... rodzeństwo daleko... dramat.... i czy w ogóle pojadę na ten zabieg jeśli i mnie dopadnie? To jeszcze DWA dni, jest jakiś sposób, żeby się zabezpieczyć przed tym świństwem? Nie wiem co robić no załamka jakaś dlaczego zawsze takie rzeczy mnie się przytrafiają
To juz jutro..... Aaaaaaa....!
jestem juz po.
Czuje sie fatalnie psychicznie i fizycznie.
Bardzo mnie boli rana, nie jestem w stanie pojsc do lazienki o wlasnych silach, najchętniej bym tylko lezala i nie ruszala sie wtedy nic nie boli. Rana mi podkrwawia jeszcze, moze od przeciwbolowych. Co chwile dostaje w żyłę bo jest ciezko. Kazdy ruch sprawia mi ogromny ból. Ponoć cięzko bylo opanować krwawienie wiec moze dlatego mnie tak boli cholernie leki średnio pomagaja
Co wyszlo? Endometrioza 2stopnia głęboko naciekajaca, jest guzek endometrialny przy odbytnicy - w przyszlosci bedzie mnie czekala operacja prawdopodobnie rekonstrukcji jelita grubego. Mowila ze najlepiej u dr Olka albo u dr Songina.... pobrano tez wycinek do histopatologii, wynik za miesiac...
Te powierzchowne guzki zostaly skoagulowane, przez pol roku od teraz mamy najwieksze szanse na zajscie, 3 miesiace naturalnie sie staramy, jak nic to in vitro. Trzeba sie zmiescic w pół roku z in vitrem bo potem endometrioza sie bedzie odnawiać i nasze szanse spadaja... jajowody drozne. Tak to wszystko jest ok. takaa sytuacja na dofinansowanie do ivf sie nie zalapiemy bo nie zdazymy
Szanse sa, ale... dosyc niskie możliwe ze nigdy nie bede w ciąży
Jestem w rozsypce co tu duzo mowic...
Dochodzę do siebie powoli. I psychicznie i fizycznie jest już dużo lepiej. Już mogę chodzić, jeszcze ciągnie mnie tam w brzuchu przy jakichś pozycjach, no ale już niedługo trzeba wracać do pracy... L4 już się kończy... Ja nie wiem jak niektórzy są w stanie 2 dni po zabiegu uprawiać radosny seks z mężem i wznawiać starania ja nie byłam w stanie postawić kroku :> mąż mówi, że jestem lichej doopy . taaaa.
Także co... plan jest taki, że w poniedziałek idę do gina załatwić skierowanie na rezonans i potem umawiam się na termin. We wtorek jadę na zdjęcie szwów i kontroli rany i się wszystkiego dowiemy ze szczegółami (bardziej temat tego guzka). Plan starań mamy: 3 miesiące naturalnie i in vitro. Zapytam jeszcze może by zrobić inseminację na normalnym cyklu (2 starania+inseminacja), ale nie wiem czy to ma ręce i nogi. Także póki co czekam na okres i lecimy na dwa fronty. Starania z jednej strony. Sprawa guzka z drugiej mańki.
Obecnie przeszłam na restrykcyjną dietę przeciwzapalną. Koniec czerwonego mięsa, którego jadłam na wiadra, koniec z czarną herbatą którą również piłam na wiadra. No i same naturalne rzeczy, robione tylko przeze mnie... dużo pracy mnie z tym czeka, ale... damy radę. W sumie na razie do końca jeszcze nie wiem co mogę jeść, ale odnajdziemy się w temacie Mam przyjaciółkę dietetyczkę, która mi trochę w tym pomaga. Obiecała, że jak mężowi mojemu będzie układać dietę to zrobi taką wersję wspólną, żebym i ja mogła skorzystać
Doszliśmy z mężem do wniosku, że sprawa za daleko zaszła i nie damy rady dalej brnąć w te kłamstwa i trzeba powiedzieć o wszystkim moim rodzicom (teściowie wiedzą). To się wszystko wyda... a lepiej, żeby teraz mieli czas na przemyślenia niż jak zadzwonię w nocy o północy, że trzeba mnie o 5tej rano gdzieś zawieźć i wtedy mogą nie wykazać się zbyt dużym zrozumieniem sytuacji...
Tak więc wzięłam męża - moją ostoję. I mąż wszystko spokojnie, bez emocji przekazał mojej mamuśce (akurat taty nie było ). Nawet źle się to nie skończyło. Bez krzyków, płaczu i awantur (ale przy mężu nie odstawiają takich cyrków - przy mnie samej byłoby zupełnie inaczej, także tutaj cwana zagrywka z mojej strony )... Natomiast nic do mojej mamy oczywiście nie dotarło. Nic nie zrozumiała, nic nie dała sobie wytłumaczyć. Stwierdziła, że in vitro to zdecydowanie za wcześnie, że to trzeba się naturalnie starać (serio? a co my robimy przez ostatnie 2 lata?), bo jej koleżanka to robiła jak miała 40 lat in vitro, a my przecież tacy młodzi jesteśmy, tyle czasu mamy (40lat to ja już nie wiem czy będę chciała być matką, trzeba mieć jeszcze siły zeby wychować!). Że na endometriozę to dostanę tabletki i się wyleczy (to nie bakteria, że dostajesz antybiotyk i przechodzi, hello?!). Że to trzeba przecież najpierw badania zrobić (nie ma chyba takiego badania którego nie zdążyłam zrobić przez ten czas starań). No i najważniejsze hasełko które tak uwielbiam i które mi podniosło ciśnienie... ŻE TO TRZEBA WYLUZOWAĆ, BO WSZYSTKO W GŁOWIE SIEDZI!!!! (ja pierd*lę). I zdecydowanie za dużo pracuję! (a co mam robić?). No i muszę koniecznie zrobić badania tsh (???? - to nic, że od roku biorę Letrox, a tsh badam co miesiąc... a tam zróbmy jeszcze raz i jeszcze az w końcu wyjdzie jak należy ). Dobrze, że nie kazała mi się modlić (jeszcze tylko na to czekałam), ale może zapomniała, bo mężowi się spieszyło i powiedział co miał powiedzieć i szybko skończył rozmowę. O guzku coś tam wspomniał, ale tak pobieżnie. Właściwie to niewiele (żeby nie skłamać). Potem mi powiedział, że widział reakcję mojej mamy i stwierdził, że jednak trzeba dawkować informacje szczegółów znać nie musi na razie przynajmniej. Póki sami nie wiemy co i jak z tym guzkiem... także na razie czekamy, wszystko się rozwiąże w najbliższych miesiącach bardzo bym chciała się wam pochwalić niedługo dwoma kreseczkami... ale swoje nadzieje trzeba trzymać w ryzach, bo tylko to mnie chroni od tego, żeby nie oszaleć.
Dziewczyny, ale jestem wzburzona... sam na sam z mamą pierwszy raz po ostatniej rozmowie. I co? Zawiodłam się na całego. Po raz 101. Zresztą czego się można było spodziewać? Wiedziałam, że tak zareaguje, wiedziałam, że będzie miała takie poglądy i podejście. Już żałuję, że jej powiedziałam że po raz 101 dałam się nabrać, że może akurat tym razem będzie inaczej. Nie jest. Nigdy nie będzie. Trzeba się chyba z tym pogodzić. Taki ma charakter, a im starsza tym gorsza, mniej wyrozumiała itp.
Przyjechałam do rodzicow i od wejścia zaczęła się awantura (wyjątkowo łagodna w sumie, bo ja jakoś też bardzo pozytywnie byłam dzisiaj nastrojona, nieskora zupełnie do kłótni). Że my się staramy krótko (ona naprawdę sobie ubzdurała, że 2 miesiące i się dziwimy, ze się nie udaje - argument? jeszcze w styczniu mówiłam, że nie chce mieć dzieci i takie tam, ja pierdzielę), ona nie łapie, że 2 lata to nie jest to samo co dwa miesiące. Że zamiast uprawiać seks z mężem to ja latam na zabiegi (kto po dwóch miesiącach starań by mnie wziął na laparoskopię?). Że nie był potrzebny ten zabieg (no ale przecież wiemy ze mam endomendę dzięki temu!). Że ta endometrioza to wymyślona (ekhm???), że to wcale nie przeszkadza w zajściu w ciążę, że ja jestem zdrowa i wszystko tkwi w mojej głowie! Że pochodzę z taaaakiej płodnej rodziny, że skoro moja ciotka zaszła w wieku 40 lat w pierwszą ciążę (w 1cyklu starań-szczęściara) to ja tym bardziej zajdę (co ma piernik do wiatraka?). Że mam wreszcie wyluzować. I ona wyluzowała i ma dzieci! A tak to miała problemy z poronieniami. I to dzięki temu, że WYLUZOWAŁA i dopóki ja nie wyluzuję to nie uda nam się (2 ciąże poroniła i 3cia to ja). I że powinnam się nie stresować. I że ona mnie DOSKONALE rozumie, bo przechodziła to samo kiedyś. I że to nie wystarczy raz czy dwa się pokochać, że to trzeba się wstrzelić w odpowiednim momencie (ja pierdziele, serio? Amerykę odkryła). No i mam iść do kościoła się pomodlić (tak, czekałam na ten argument, nie ukrywam, brakło mi go ostatnio). A i wysyła mnie na badania do mojej ciotki lekarki, że mam porobić wszystko. Na argument, że już robiłam - odp: straciły ważność aaaa... no i bym zapomniała. Lekarze się w ogóle na niczym nie znają. Mam się słuchać tylko i wyłącznie jej i żebym nie odważyła się brać żadnych hormonów to bo NISZCZY CZŁOWIEKA...! OMG!!! TAK. Czuję się zniszczona. I to niestety psychicznie. Przez własną matkę
Szwy ściągnięte. Pani doktor powiedziała, żeby na razie nie robić rezonansu tylko skupić sie na staraniach. Że ciąża usypia endometriozę. Oho jeszcze żeby sie chciała przytrafić.
Jestem na diecie przeciwzapalnej. Bardzo się jej trzymam na razie (2 tyg). Widzę już pierwsze efekty: nie mam ani pół pryszcza na twarzy! Szok! Dieta dała mi coś, czego żaden dermatolog przez 15 lat nie potrafił! Mam wreszcie gładką i piękną buzię! SZOK! No i czekam na @, żeby móc zacząć już nowy cykl. Cykl pełen nadziei. Oj upadek z takiej wysokości będzie bolesny, jeśli się nie uda
Dziś 2dc. Miesiączka bolesna i obfita jak zawsze... Jedyne co to nie mialam skrzepów dzisiaj. No chyba, że jutro się pojawią... Zobaczymy... Rozpoczynamy cykl pełen nadziei.... już się go boję, już się boję wracać do starań i do tego emocjonalnego kołowrotka... wcale mi tego nie brakowało... Byli u nas znajomi... przynieśli ciasto... auć skusiłam się na jeden kawałek kurde... reszte wywaliłam do kosza, żeby mnie znowu nie skusiło już widzę tę twarz całą w pryszczach od tego jednego kawałka
Mam takie poczucie beznadziei od kilku dni mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie (to akurat prawda). Mam wrażenie, że moje życie jest okropne. Nie lubię swojej pracy z mężem oddalamy się od siebie, bo on tylko żyje swoją pracą z kolei. Są wakacje, ciepło, pięknie, a my nawet na spacerze nie byliśmy. Nigdzie... Od znajomych się odseparowaliśmy (pytanie dlaczego?). Moje życie wygląda tak jak nigdy nie chciałam, żeby wyglądało. Przez to, że całe dnie spędzam w pracy nie mam czasu na siebie, na książkę, na to, żeby poćwiczyć, nawet żeby się pocieszyć piękną pogodą Zmartwił mnie też ten okres. Że nic się nie zmieniło. Czy na pewno tak powinno być? Wiele dziewczyn pisało, że po operacji i usunięciu ognisk endomendy jest duża poprawa. U mnie nie ma żadnej. I to mnie zastanawia. Dlaczego? Boję się, że się znowu nie uda. A mi już powoli brakuje sił. W tym miesiącu mija dokładnie 2 lata jak rozpoczęliśmy starania. W lipcu rozpoczniemy 3 rok starań... Nawet nie chcę myśleć kiedy to zleciało. Nic nie zrobiłam dla siebie, a życie ucieka mi jak przez palce... a ja tylko siedzę w pracy od rana do wieczora, w weekendy jestem tak padnięta, że nie mam siły na nic... i od poniedziałku to samo No i te starania które nas dobijają... I znowu do nich trzeba wrócić strasznie się boję, że ta laparoskopia nic nie pomoże... i że będzie się trzeba chwytać ostatniej deski ratunku... in vitro... a potem co? moje serce rozpadnie się na kawałki? i będę wegetować? Będę najnieszczęśliwszą kobietą na świecie? Już teraz, nawet jak o tym przez chwilę tylko pomyślę to nie potrafię się z tym pogodzić. Nie potrafię sobie pomyśleć - trudno, życie bez dzieci też jest fajne. No właśnie moje życie nie jest fajne robimy to wszystko dla rodziny. Rodziny, której może wcale nigdy nie być... nie tak to sobie wszystko wyobrażałam
Z drugiej strony zastanawiam się czy to dobra decyzja pozostawić tego guzka na jelicie samego sobie bez kontroli. A jak pęknie? Jak coś się z nim stanie? A jak bede w ciaży i wtedy zacznie dawać objawy? I co wtedy? przecież w ciąży jakiekolwiek operacje to jest dopiero hardcor! nie wiem co robić, z kim to skonsultować. Czy w ogóle to konsultować z kimkolwiek. Czy dać sobie spokój. Nie wiem czy ufać tej mojej lekarce... wiem, że jest mądra, ale czy zna się na endometriozie?
Nie wiem co się ze mną dzieje od kilku dni. Dawno takiej deprechy nie miałam. Najchętniej nie wychodziłabym z łóżka, gdyby nie to, że do pracy trzeba zapierdzielać. A może to jest właśnie początek lepszych zmian?
16dc, 22 cykl starań, pierwszy po przerwie i pierwszy po laparoskopii. Już po owulce - cykl maksymalnie wykorzystany
Wczoraj przeleciał mi przed samochodem bocian moja mama mówi "o, będą dzieci" oby to był dobry znak miałabym przepiękny prezent na moją 30tkę... taaa... zaczyna się znajdowanie okazji
Czytam właśnie książkę Rozenkowej o in vitro. Bardzo ciekawy fragment przykuł moją uwagę. Pozwolę sobie zacytować.
"(...) kobiety są dla siebie bezlitosne. Żaden facet kumplowi, który właśnie wyszedł z kliniki po nieudanej próbie in vitro, nie wysłałby zdjęcia z córeczką w różowym serduszku z dopiskiem: <Bycie matką to wielki dar. Modlimy się za was> (...)"
Taaak. Dla mnie to jest też niepojęte. Nawet kobiety które starały się latami - jak się uda to zapominają w mgnieniu oka jakie to było bolesne oglądać takie zdjęcia i słyszeć takie głupie hasła. I szybko zapomniały, że to tylko rozwala psychikę drugiej osoby, ta ich potrzeba pochwalenia się swoim szczęściem. I tym sposobem mam 3 osoby w moim najbliższym otoczeniu, które przy pierwszej próbie kontaktu albo opowiadają non stop o swoim dziecku/dzieciach albo wysyłają zdjęcia. Efekt? Codziennie jestem bombardowana zdjęciami małych dzieci, w każdej możliwej pozycji (warto dodać, że to nie jest jedno czy dwa zdjęcia, tylko tak minimum 5). Aż mi się nie chce zerkać na telefon, bo po co sobie psuć humor z rana. Jedna z tych osób sama się starała 1,5 roku. Jak jeszcze jestem w stanie zrozumieć tamte dwie pozostałe osoby (nie mialy nigdy do czynienia z niepłodnością, nie były w takiej sytuacji, nie rozumieją tego). Tak tej trzeciej to za cholerę nie potrafię wytłumaczyć... Skąd u ludzi taki totalny brak empatii? Dla mnie niepojęte.
Wchodzę teraz w moją ulubioną fazę cyklu - tzw. wieczne czekanie i doszukiwanie się objawów ciąży i pewnie stąd teraz zwiększona wrażliwość na takie zachowanie ze strony innych kobiet. Do zobaczenia za 2 tygodnie, chyba, że wcześniej mnie coś natchnie
Wytrwałości w Nowennie!
Ja kiedyś uważałam, że Nowenna jest dla mnie za ciężka, ale odmówiłam całą. I Ty dasz radę! Ja jestem już w połowie drugiej. Niesamowite ile daje siły. Wierzę, że laparoskopia uda się w wyznaczonym terminie. Wracaj do zdrowia! :)
Ooo, a ja jestem na 5 dniu :) dotrwamy :)
wytrwałości i wiary :)