Drugi zastrzyk poszedł trochę gorzej


Po zastrzykach czułam się kiepsko. Po kilku godz od podania (2-3) zaczynała mnie boleć głowa, nie chciałam brac nic przeciwbólowego (bo w sumie nie wiedziałam czy można), szłam spac licząc, że przejdzie - nie przechodziło, rano budziłam się z tym samym bólem głowy. Trudno wzięłam ibum - dopiero wtedy przeszło. Dodatkowo jeszcze biegunka z rana, zaraz nastepnego dnia po zastrzyku (brałam co 2gi dzień). No i mega totalne rozdrażnienie i wkurw. Wszystko mnie irytowało/irytuje. Mam ochotę ludzi pozabijać, a na klinikę prawie sie tak obraziłam (na kobity w rejestracji), że o mały włos zrezygnowałabym z wizyty





Po wczorajszej wizycie usg: na razie mamy dwa pęcherzyki po 11 mm, które być może szykują się do wzrostu (nie wiadomo), jeden z lewego jajnika, drugi z prawego, śluzówka dopiero 7mm. Inseminacja gdzieś pod koniec tygodnia prawdopodobnie.
Mam takie przeczucie, że się uda. Oby mnie nie zawiodło

Dziś było USG i mamy tak: dwa pęcherzyki, jeden na lewym jajniku 21mm, drugi na prawym jajniku 16mm. Doktor trochę zdziwiona, że po takiej dawce tak słabo rosną... ale na szczęście są




My już po


Generalnie dzisiaj oczywiście z przygodami od rana. Bo jakże mogło być inaczej.
Umówiliśmy się z mężem na 7:45, że on wyjdzie wcześniej z pracy, miał nockę. Załatwił sobie zmianę wcześniej (tzn. kumpla poprosił żeby ten przyszedł godzinę pietnaście wcześniej do pracy). Ja miałam czekać na męża pod jego pracą. Oczywiście się spóźniłam, bo jeszcze kanapki, jeszcze to, jeszcze tamto. Więc byłam pod robotą 7:55. No ale myślę, że zanim on zmiane przekaże to i tak mu zejdzie. I o 8, max 8:10 wyjedziemy. Warto dodać, że do kliniki mamy ok 100km i to się trochę jedzie. A wizyta na 9:40, google maps pokazuje czas przejazdu 1h 20. Więc czekam. 8:00 męża nie ma, 8:05, 8:10, 8:15 zaczynam się denerwować, dzwonie - już wychodzi, już wychodzi, 8:20 dalej stoje na tym parkingu i nic, 8:25 dzwonie znowu już wkurwiona, no on już idzie przeciez. 8:30 zaczełam ryczeć. Dzwonie kolejny raz i tym razem już dre się ze daje mu 2 minuty i jak nie przyjdzie to wracam do domu i chuj z tym wszystkim i wystawie mu walizki za drzwi, ale w tym momencie widze ze idzie! WRESZCIE!!!! Myślałam, że go zabije. Jedyne 45minut po czasie. W TAKIM DNIU I W TAKIM MOMENCIE. Kolega nie spóźnił się ani minuty, przyszedł punktualnie wcześniej tak jak się umawiali. NIe wiem co go zatrzymało, ale kurwa nic pilnego! Jechalam potem 160km/h, zeby zdazyć. Zdążyliśmy NA STYK i do tylko dlatego, ze taka prędkość. Kurwa, a jakby były jakieś światła, korek, wypadek, roboty drogowe, objazd no cokolwiek to cale dwa tygodnie moich zastrzyków, stymulacji, jezdzenia w te i z powrotem, mojego zwalniania się z pracy, złego samopoczucia psu w dupę!!!! (bo okazuje sie ze trzeba przyjechac 2h wcześniej przed wizytą, zeby przygotować nasienie, a umówiona na inseminacje bylam jako ostatnia, jeszcze doktor sie spieszyło dzisiaj, no wszystko jak na złość). Całą drogę sie nie odzywałam, potem wyrzuciłam mu jakim jest nieodpowiedzialnym dupkiem i że ma w dupie rodzine i że robota dla niego najważniejsze, i ze jeszcze raz tak zrobi w takim momencie to składam papiery rozwodowe a walizki wyrzuce mu na korytarz. Jeszcze teraz mam wnerw jak o tym pomyślę.
Potem się jakoś pogodziliśmy. Załagodził sprawę, nie chciał, żebym się denerwowała, bo owulacja, hormony, wszystko sie przesunie przez ten stres i bedzie lipa z tego zabiegu.
Sam zabieg, niezbyt przyjemny, troche bolało, ale do przeżycia, był problem ze znalezieniem ujścia szyjki (łudzę się, że może plemniki też miały problem jak sie staraliśmy całkiem naturalnie?). Ponoć gdyby nie było problemu z szyjką to nic bym nie czuła, zdarza się


od poniedziałku mam włączyć progesteron, 28.10 mam zrobić betę. I jeśli się nie uda to Pani Doktor by się skłaniała raczej ku in vitro, ale to sami się musimy zastanowić. Na tę chwilę chyba nie widzę większego sensu robienia drugiego IUI, więc w razie czego od listopada zaczynam długi protokół. Oby nie trzeba było.
Póki co muszę sobie znaleźć jakieś konkretne zajęcie, żeby odciągnąć myśli od tego wszystkiego!

Wiadomość wyedytowana przez autora 12 października 2019, 20:13
Dziewczyny wariuję


Cycki już bolą od wczoraj, dosyć mocno, podbrzusze też coś tam się dzieje, czasem jajniki zakłują... tylko, że u mnie tak co miesiąc więc to nic nowego... nic dającego nadzieję... osiwieję do końca przyszłego tygodnia




Schizu ciąg dalszy

zrobiłam test, żeby sprawdzić czy Pregnyl jeszcze utrzymuje się... Nic nie wyszło (no może jakiś delikatny zarys cienia pod światło, a może mi się wydaje), ale nie robiłam z porannego moczu








Obudziłam sie dzisiaj z przeczuciem, że znowu nic z tego. Piersi przestają boleć... Jutro pójdę na krew, żeby mieć 100%pewności co do odstawienia Duphastonu... ale obawiam sie, że doskonale wiem jaki wynik zobaczę...

Uwielbiam soboty bo bez wyrzutów sumienia mogę sobie zrobić "dzień lenia"


Dziś 1dc. @ zawitała. Muszę pojechać do apteki po leki które zamawiałam, na dzisiaj miały być... i zaczynamy długi protokół. 3 tygodnie antykoncepcji. Trzy długie listopadowe tygodnie. Ale dam radę. Chcę wierzyć, że jestem już bliżej niż dalej.
Edit: jednak chyba nie 1dc, na razie samo plamienie, za to brzuch potwornie boli... Więc antykoncepcja od jutra dopiero

Wiadomość wyedytowana przez autora 26 października 2019, 18:35
Dostałam od mamy książkę. Książkę, którą ona sama najpierw przeczytała. Wręczyła mi ją mówiąc, że to o mnie i koniecznie mam przeczytać. No to wzięłam się za czytanie. I co tam jest? Książka jest o dziewczynie, która jest w małżeństwie i 10 lat starają się bezskutecznie o dziecko. I akcja zaczyna się w momencie kiedy ona odchodzi od męża, bo nie może znieść jego oskarżeń, że przez nią nie mogą mieć dzieci (warto nadmienić, że sam się nie zbadał, bo uważa, że nie potrzebuje się spuszczać do kubeczka, bo na pewno jest zdrowy). Główna bohaterka mieszka z teściami, którzy non stop narzekają, ze ich syneczek mógłby miec inną żonę i by mu dała dziecko i takie tam, że autorka się nie stara o to dziecko, że jej nie zależy, że co to za żona która nie umie dać im wnucząt itp. A bidna dziewczyna lata od lekarza do lekarza, bierze setki tysiace lekow i nic, co miesiąc przychodzi @. Nie ma żadnych efektów. A mąż zapatrzony tylko w pracę i ma gdzieś żonę, sam też przytyki jej robi w tym kierunku.
Poczułam się trochę jak uderzona w twarz. Bo wiecie... moja mama myśli, że u nas tak jest. Że ja latam po lekarzach, rozkładam nogi gdzie sie da, biorę tonę leków (i do tego momentu jest w tym dużo prawdy, no nie da się ukryć), ale... uważa również, że niepotrzebnie bo jestem zdrowa (niby tak, w końcu niepłodność idiopatyczna) i... to jest wina męża plemników, bo nie chce się przebadać (nie wiem skąd jej się to uroiło, mąż się badał jakieś 7 razy, ale ona dalej uważa, że plemniki mojego męża są na pewno liche, ekhm...) -dokładnie tak jak w tej książce- że mąż zajęty pracą, ma mnie w doopie, nie wspiera, tylko na pewno cały czas naciska i wywiera presję, bo chciałby mieć dziecko. A ja robie te wszystkie badania itp bo mąż mnie zmusza do tego. I że jeszcze presja otoczenia i ja jestem taka biedna i zagubiona a to wszystko wina męża

Mąż jak to usłyszał to stwierdził, żebym w odwecie kupiła jej książkę Rozenkowej o in vitro, niech sobie poczyta i się trochę może dokształci

Podjęłam decyzję, że znikam z OF na jakiś czas. Z forum i z pamiętników. Ostatnio niczym innym nie żyję tylko tym co się tutaj dzieje. Tak jakbym nie miała już realnego życia, tylko to wirtualne. Relacje z mężem coraz gorsze, nie rozmawiamy ze sobą tylko sobie docinamy i się ciągle kłócimy, o znajomych już totalnie zapomniałam, a i nawet nie chce mi się zadbać o siebie... Siedzę tylko całymi dniami i gapię się w ten monitor i... w żaden sposób mi to nie pomaga. Czuję, że zatraciłam się całkiem w tych staraniach i w tym forum... a to do niczego dobrego nie prowadzi. Czas przystopować i zacząć żyć i zająć się sobą. Mam plan. Trzeba go zacząć realizować. Mam nadzieję, że wrócę z pozytywnymi wiadomościami

Brakuje mi pamiętnika, w tych ciężkich chwilach. Jednak tu wracam wcześniej niż sądziłam

Tak więc co u mnie? Na stymulacji jestem już 10ty dzień. Wtorek: estradiol 230, dwa dni póżniej 500, następna wizyta jutro. Chyba troche mało tego estradiolu no nie wiem sama

Na prawym jajniku mamy 9 pęcherzyków, na lewym 7. Prawy jajnik ładnie reaguje na leki, pęcherzyki są wielkości 16-19mm, lewy jajnik nie ruszył









Punkcja wyznaczona na środę.
Wyników hormonów nie mam, będą dopiero w poniedziałek.
Lewy jajnik trochę ruszył, do środy powinien być taki jak należy. Prawy za to szaleje


Z dodatkowych opcji bierzemy jony Ca i atosiban. Nie pytałam o plan B tym razem i nie zapytam. Musi się udać plan A. Bo ja nie wiem jak przeżyję porażkę taaaakiej skali... może nie być co zbierać.
Transfer 16tego w poniedziałek (jak będzie wszystko ok), testowanie... już liczyłam, że dzień przed Wigilią bedzie 7dpt, a w Wigilię 8dpt, pytanie czy chcę sobie zniszczyć Wigilię. I czy nie lepiej albo ten dzień wcześniej, albo może po świętach... Sama nie wiem czy wytrzymam tyle czekania


Estradiol z soboty 1600, z poniedziałku 2900 (ale wystrzeliły w kosmos, w czwartek było tylko 500). Prog na poziomie 0,8. WIęc jest szansa na transfer chyba, że coś by się skiepściło, ale oby nie. Mam plan pójść do kościoła się pomodlić jeszcze dzisiaj. Jutro punkcja. Dziś rano czułam się ok. Teraz już się stresuję. Mąż się tez stresuje jak to będzie i w ogóle. Takie mysli mi się tłoczą w głowie: żeby było co zapładniać... i żeby jakieś zarodki przetrwały do 5tej doby... Ale to są emocje. Poziom max

Zimno mi strasznie, ale to nie nowość. To chyba ten stresor

Ja już po punkcji


Pani doktor mówiła, że chciałam uciec z fotela podczas zabiegu i musieli mi podwójną dawkę leków zaaplikować, żeby mnie lepiej uśpić



Mamy 9 komórek




więc tak.
Komórek dojrzałych było w sumie 6.
Z tego 3 się zapłodniły (mamy 3 zarodki), 2 są niepewne jeszcze walczą, 1 padła na dzień dobry.
Transfer przesunięty na sobotę w 3ciej dobie (miał być w poniedziałek). Chyba embriolodzy się boją, że nic nie dotrwa z tych trzech do 5tej doby

Oby te 3 zarodki wytrwały, chcę wierzyć, że są tak silne jak mamusia, która o nie walczy. Mam nadzieję, że mnie nie zawiodą

To już jutro... już jutro... jutro...
Mam jeszcze wlew z atosibanu dostać przed transferem. Mam nadzieję, że dotrwa coś do tej 3ciej doby i będzie co transferować, obym jutro wróciła w dwupaku!


Dziewczyny, dziękuję za modlitwę! Ona działa cuda! 2 niepewne zarodki ruszyły i na stan dzisiejszy mamy 5 zarodków! Myślałam, że spadnę z krzesła jak się dowiedziałam!

Tak więc jestem w dwupaku, przygarnęłam kropeczka. Wierzę, że ze mną zostanie na te 9 miesięcy i bedziemy się tulić w ramionach

Moja przyjaciółka dziś się dowiedziała, że też jej się udało w 4cs i mówi, że przecież my zawsze wszystko robiłyśmy razem i że za chwilę ja zobaczę te 2 wymarzone kreseczki na teście! Testować niby mogę już w sobotę, ale nie wiem czy 7dpt trzydniowego zarodka będzie miarodajny. Zobaczymy czy dam radę doczekać do poniedziałku

Resztę zarodków trzymamy do 6tej doby i jeśli dotrwają (wierzę w nie!) to pójdą na zimowisko. Kciuki dalej potrzebne!

Nie mamy żadnych zarodków.... przestały się rozwijać po 3ciej dobie... Już wiem jaka beta wyjdzie w sobotę. Żyć mi sie odechciewa... ile jeszcze kobieta jest w stanie znieść?
beta z wczoraj 9dpt wynosi... 1.
Nie zero jak zawsze tylko 1... Coś drgnelo. I co teraz? Wiem że nic nie wiem...
Jutro zrobię powtórkę i się wyjaśni czy to biochemiczna czy baaaardzo pozna implantacja... Żałuję że nie poszłam 7dpt miałabym więcej informacji ale stchorzylam...
Dziewczyny życzę Wam Spokojnych Świat. Żebyśmy przetrwały ten trudny dla nas czas... 😘
Mi aplikowal mąż, takze jestes mega
Ja sama musiałam aplikować, później już nerwów nie było ~ a kiedy denerwuje się to mam nerwowy śmiech przy zastrzykach. Tj dopiero dziwne, mąż nie wiedział co myśleć kiedy to widział i słyszał. Hehe
Dałaś radę a to najważniejsze! Zuch Dziewczyna 👍
A jak się czujesz po zastrzykach?
Brawo! Ja jestem po uniw. Medycznym i wykonuje zawód medyczny ale przed igłami odczuwam strach ( na szczęście nie jestem pielęgniarką ;)) Nie wiem czy potrafiłabym sama sobie robić zastrzyki. Respekt i szacunek!
Jestes wielka, u mnie maz robil zastrzyki. Tylko dwa razy musialam zrobic sama jak go nie bylo.
Kilka zrobił Mąż, ale jak go nie było, to sobie śpiewałam pod nosem robiąc je :) a jak nie śpiewałam, to sobie tłumaczyłam "tylko spokojnie, to przecież nic nie boli". Tylko to takie dziwne uczucie, że sama siebie musisz kłuć.
i tak podziwiam samodzielne zastrzyki!
Hej, w styczniu robię... To będzie 5 miesięcy od leczenia, bo miesiąc po cytologii chcesz innymi lekami się podłe żyć, bo zawsze jak mi coś robią łapie infekcje wrr a i tak 10~14 dni czeka się na cytologie.
Sorry za błędy, autokorekta. Po cytologii jeszcze się podlecze z powodu infekcji które łapie po badaniach
no nie mialam wyboru, bo mąż na wyjazdach teraz - nikt mi inny nie zrobi, zresztą maż jest trochę niedelikatny w kwestii zastrzyków, a sama to jednak czuję czy boli czy nie boli, czy wolniej podawać itp :D Generalnie to wszystko jest kwestią psychiczną tylko i wyłącznie, bo nie boli, może delikatnie mrowi, naprawdę są gorsze rzeczy :D
Tak to prawda, zastrzyki nie są złe, gdy przed poronieniem lekarz kazał uzbroić się w nospe i przeciwbólowe to nie wspomniał że gorszy będzie ból krzyża, przy którym nic nie pomoże. Zastrzyki mała igielka to pikuś! Hehe kwestia psychiki i nastawienia.