A jednak się odzywam dużo wcześniej niż planowałam.
Kiedyś, może z pół roku temu nabazgrałam post, że się zastanawiam czy mówić mamie o staraniach czy nie. W końcu ostatecznie po kilku miesiącach od tych rozkmin podjęliśmy decyzję z mężem, że lepiej bedzie jesli powiemy. Człowiek niby już dawno dorosły, a dalej głupi. Nie uczę się na błędach dzisiejszego dnia z całego serca ŻAŁUJĘ, że jej powiedzieliśmy - chyba nigdy niczego bardziej w swoim życiu nie żałowałam.
Temat niepłodności u moich rodziców krąży jak mucha wokół g*wna. Dzisiaj usłyszałam, że mam nie brać tyle leków (biorę tylko Letrox hello!), że za duża dawka, że od tego dzieci się rodzą chore. Że jak zrobię in vitro to Pan Bóg mnie ukarze i bede miala same nieszcześcia do końca życia. Że będę miała ciężko chore dziecko, że mąż mnie zostawi i sobie pójdzie do innej. Że zostanę sama z niepełnosprawnym dzieckiem. Że zmarnuję sobie życie. Że dostanę raka. Że to trzeba NATURALNIE i ABSOLUTNIE NIE WOLNO brać ŻADNYCH LEKÓW!!! Że ciąża ma być naturalna. I że jakbyśmy się starali (uwaga!) 10 lat to wtedy dopiero można zacząc MYŚLEĆ o in vitro!!!! Mam zrezygnować z pracy (hm... ciekawe co na to mężuś ) i tylko leżeć i pachnieć. Kazała mi odstawić Letrox! Ja pierdziu! I nic nie dociera, że nie moge odstawić bo nie będę miała owulacji, to ta twierdzi, że to wcale nie wpływa, że sobie wymyśliłam, że to ma jakikolwiek związek i że to RODZINNE, że mamy torbiele krwotoczne. Że ona miała, ciotka miała, babka miała i jeszcze ku*wa może i dziadek miał nie rozumie, że przecież to było sprawdzone i przy tsh mniej niż 2 nie mam torbieli, ale jak skoczy to wtedy się robią... No i oczywiście mam się wreszcie zacząć modlić!!! ... Jestem przerażona zacofaniem umysłowym mojej matki. Nie wiem, takie rzeczy w internecie pisza? Gdzie ona to wyczytala? Co się z nią dzieje? Zaczęła płakać, histeryzować, szantażować mnie emocjonalnie... Czuję się zmiażdżona psychicznie. To była ostatnia rzecz o której jej cokolwiek powiedziałam. KONIEC. Od dziś nic już się nie dowie na ten temat. Od dziś dla niej staramy się tylko naturalnie. Może nawet powiem, że odstawiłam leki. Trzeba się nauczyć kłamać i mieć spokojną głowę. Jak ja mam w takich warunkach wyluzować? Aż plamień dostałam (jakaś niedomoga lutealna?). To chyba niezbyt dobry znak 6dpo, chyba muszę się przygotować na kolejną porażkę na szczęście nie mam żadnych ciążowych objawów, więc nie mam sobie co wkręcać. Gorzej, że jak nie zajdę w ciążę w najbliższych cyklach to oszaleję z rodzicami Boże dopomóż mi...
chciałam wsparcie i pomoc a co otrzymałam? Jakiś dramat psychiczny, zero wsparcia, na żadną pomoc nie mogę liczyć. Jeszcze tylko mnie będą niszczyć psychicznie i nakłaniać do zaniechania leczenia Czym ja sobie zasłużyłam na takie traktowanie?
9dpo (w poprzednim wpisie był 5dpo, nie 6 - mój błąd)
od tamtego czasu do wczoraj plamienie bylo naprawdę mocne - musiałam aż podpaskę założyć, bo wkładki nie dawały rady... a dziś... bolą mnie jajniki na zmianę (co z nimi?!), do tego bardzo mnie boli brzuch jak na @ ale plamienie zniknęło... szok. Czyżby...? Nie wiem czy wolno mi tak marzyć... Człowiek tyle czasu się stara, a dalej taki głupi... cycki nie bolą, może troszeczkę, czuję się rozchwiana emocjonalnie tak jak przy PMSie... sama nie wiem co o tym sądzić. Boję się, że się znów nakręciłam niepotrzebnie, a potem będzie OGROMNE rozczarowanie... We wtorek lub środę myślę pojść na betę... chyba, że @ przyjdzie wcześniej...
Napiszę jeszcze wieczorem czy dalej tego plamienia nie ma.
EDIT popołudniowy: dupa, plamienie dalej jest, za długo jak na implantację stawiam na niedomogę lutealną właśnie czar prysł. KURTYNA W DÓŁ.
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 czerwca 2019, 13:36
11dpo, biel vizira... także tego...
Beta hcg <0,5. Nawet nie drgneła Czułam, że ten sen był proroczy i nic z tego nie mam już sił czekam na @ i zaczynamy 23cykl starań...
12dc, owulacji na razie ani widu ani słychu. Śluz dopiero dziś się zaczął. Wszystko się opóźni. Ech... dłużej będę musiała czekać na wynik cyklu no ale... Tym razem kolejny cykl zaczęłam obstawiona lekami. Metformax, Castagnus, Duphaston po owulacji. Jeszcze zrobię testy na trombofilię wrodzoną i zobaczymy czy będzie trzeba brać dodatkowo Acard czy nie. Jutro też sprawdzę moje nieszczęsne TSH taki plan. No i co. I nic. Czekamy na te cholerne dwie kreski.
Był moment, kiedy myślałam, że przegapiliśmy owulację. Bo śluz był, dużo, nagle zanikł, testy LH ujemne cały czas, był moment że była troche bardziej widoczna kreska na teście, a potem biel biel biel. Już oczywiście czarna rozpacz, że zmarnowałam szansę, a mamy ich tylko 3! I przez moją głupotę (bo nie mialam siły na serduszka) straciliśmy jedną z niewielu szans na dziecko i dół na maxa... nawet bałam się cokolwiek powiedzieć mężowi bo byłby zły... ale na szczęście nie! los się do mnie uśmiechnął i wczoraj śluz wrócił razem z drugą, bardzo wyraźną kreseczką na teście LH. Co za ulga... jednak jestem przed owulacją także działamy działamy
Zauważyłam natomiast ciekawe zjawisko. I zastanawiam się czy to wynik brania Metforminy, czy to wynik diety i ćwiczeń mojego męża (aczkolwiek to jest świeża sprawa i nie sądzę, żeby w ciągu miesiąca plemniki się tak zreorganizowały), ale... po seksie nic ze mnie nie wypływa. W sensie wcześniej po każdym stostunku miałam wrażenie, że wszystkie plemniki ze mnie dosłownie wypływają i się czasem zastanawialiśmy czy coś tam w ogóle zostało w środku... a teraz nie ma tego efektu. Mało co ze mnie wypłynie, aż za pierwszym razem się zastanawiałam czy mąż w ogóle doszedł czy mnie nie okłamał ale sprawdzałam to kilka razy i za każdym razem te plemniki zostają w środku. Czyżby działanie metforminy??? Nic innego takiego nie biorę. Castagnusa już brałam wcześniej kiedyś i nie było takiego efektu. Mam nadzieję, że to jest dobry znak
I po owulacji
9dpo
Niech się zdarzy cud... proszę...
No i doopa nic z tego... szkoda gadać
Już powoli rozkręca się plamienie, lekkie bóle podbrzusza. Najpóźniej w poniedziałek powinna przyjść @. Będzie to ostatni bądź przedostatni cykl nadziei na naturalne zajście w ciążę...
Dziś poruszyłam z mężem poważną rozmowę. Ostatnim razem rozmowę takiej wagi przeprowadzałam z nim jak chciałam, żeby podjął decyzję czy planuje ze mną być na stałe i się chajtamy czy byłam tylko fajnym umilaczem czasu i się rozchodzimy a tak. Czasem taka konkret ze mnie babka potrafi być
Otóż rozmowa była na temat który nurtuje mnie od jakiegoś czasu... coraz mocniej im bliżej zmierzamy ku procedurze in vitro... Otóż... Co będzie jeśli się nie uda? Co wtedy? Czy wchodzi w grę dawstwo komórki, plemników bądź nawet całego zarodka??? Czy wchodzi w grę adopcja dziecka z domu dziecka?? Jaki możemy mieć plan B w razie niepowodzenia? ... Porozmawialiśmy, rozważyliśmy różne argumenty, za i przeciw... Nie doszliśmy do żadnego rozwiązania (no bo jak skoro nie mamy konkretów na razie?), ale... potrzebowałam tej rozmowy. Tak po prostu psychicznie. Wiem, że co by się nie stało mąż będzie ze mną. Powiedział, że zawsze wiem, że w razie czego rozważa opcję dawstwa zarodka/komórki jajowej/plemnika, być może jeśli trzeba to i adopcję dziecka. Ale to nie są tematy na które mogę zadać pytanie i otrzymać od razu odpowiedź. To są tematy do których trzeba dojrzeć, przeanalizować, zastanowić się na spokojnie. Ale wiem, że jeśli będzie taka konieczność to mąż nie przekreśla takich opcji. A to już dużo. Myślę, że w miarę upływu starań i w zależności co przyniesie nam życie będziemy się zastanawiać co dalej. Ja sama do wielu rzeczy nie jestem przekonana. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji i ryzyka wielu decyzji które być może będziemy zmuszeni podjąć... Ale jakoś tak nadzieja mi się zapaliła. Że być może pomimo wielu trudów jednak kiedyś będę mamą niezależnie już czy naturalnie, czy z pomocą medycyny, czy po prostu mamą swoich adoptowanych dzieci Dzięki tej rozmowie zyskałam takie poczucie, że jakkolwiek sytuacja się potoczy w naszym życiu to razem i tak stworzymy naszą cudowną, pełną ciepła, radości i miłości rodzinę (i już nie tylko we dwoję!). Bardzo bym tego chciała i życzę żeby każda z nas odnalazła wreszcie to swoje szczęście na które tak wyczekujemy... :* w końcu "im bardziej ma się w życiu pod górkę, tym piękniejsze będą później widoki"
Mam taki niewypowiedziany żal do matki o tą całą sytuację ilekroć tam do nich przyjeżdżam. Niby obie udajemy, że jest dobrze, ale obie wiemy, że dobrze nie jest. Każda jest zafiksowana w swoich poglądach. Nie rozmawiamy prawie ze sobą... bo nie ma o czym. Ja nie mam ochoty słuchać na temat jej problemów z wyborem butów, a i ona nie chce poruszać tematu starań, bo będzie wojna... Zresztą może i lepiej. Po co nam te awantury do niczego nie prowadzące?
Obie gdzieś dryfujemy w powietrzu pretensji, żalu, troski i niezrozumienia... Mąż mi niedawno powiedział, że nie potrafi przyjąć do wiadomości tego, że można się tak zachować wobec własnej dorosłej (!) córki. Że to jest dla niego niepojęte i nie potrafi się z tym pogodzić... Spodziewał się być moze i takiej pierwszej reakcji... ale liczył, że po przemyśleniu dojdą do rozsądnych wniosków... a tu mija drugi miesiąc i żadnych wniosków na horyzoncie nie widać... cóż. Życie nie jest idealne, a ludzie to już na pewno nie... ale ta cała sytuacja ciąży mi na sercu...
Dziś 4dc. Być może uda się zrobić stymulację jeszcze w tym cyklu. Mamy nowe badania nasienia. Morfologia spadła do 4% (z 5%) w porównaniu z wynikami 1,5 roku temu. Ale... nie mamy już aglutynacji - prawdopodobnie musiała być spowodowana bakterią. Także uff, przynajmniej tyle. Szkoda, że wynik nie powala, ale mogło być zawsze gorzej.
5dc rozpoczynamy stymulację Clo z nowym lekarzem! Oh yeahhh...! Coś się wreszcie dzieje! nowy doktor wczuł się w rolę i twierdzi, że w moim przypadku on widzi szanse na naturalną ciążę. Aha. Pożyjemy zobaczymy.
Kupiłam sobie rolki w ramach programu "rusz wreszcie 4 litery" i będę śmigać wieeeeki na rolkach nie jeździłam, mam nadzieję, że jeszcze potrafię no i długi weekend też napawa entuzjazmem
Doktor pojechał na urlop. Tak więc zostawił mnie w trakcie stymulacji... i nawet nie było podglądu usg jak tam te jajka czy rosną czy co tam z nimi... Mam w poniedziałek sobie załatwić, żeby mi ktoś pregnyl podał, może spróbuję w swojej przychodni, może mi pielęgniarki dadzą szkoda, że to tak na ślepo będzie, ja pierdziu zawsze pod górkę
Za 3 tygodnie wizyta w klinice w sprawie in vitro. Być może to jednak będzie ostatni cykl starań. Zobaczymy jak doktor zadecyduje. Nie mogę uwierzyć, że doszliśmy do tego momentu. Tak mi przykro, że nie możemy mieć dzieci naturalnie, jak większość ludzi i że musimy się chwytać takich procedur, wbrew rodzinie i tak naprawdę światu ostatnio czytałam komentarze kobiet (!) na fb pod jakąś reklamą kliniki, która poszukiwała dawczyń komórek. Dramat. Kobieta kobiecie wilkiem. A mówią, że to faceci charakteryzują się zmniejszoną empatią. Mam wrażenie, że czasy sie zmieniły i obecnie kobiety są totalnie bez serca i bez zrozumienia wobec innych kobiet/ludzi. Faceci w wielu sytuacjach potrafią się o niebo lepiej zachować.
znów nic z tego. Stymulacja nie pomogła. Nieudany kolejny cykl. A sutki mnie taaak bolały, zrobily nadzieję, a tu klops . Minely 3 cykle po laparo i nadal tkwimy w tym samym punkcie. Powoli tracę siły do walki... obojetnieje... Jak długo jeszcze? Czy kiedykolwiek się doczekam swojego szczęścia?
Dziś szwagierka rodzi... A my jutro mamy wizytę w klinice ws in vitro. Takie koleje losu...
2dc, 25 cykl starań
Minęło już ponad 2 lata odkąd zdecydowaliśmy, że chcemy powiększyć naszą rodzinkę... i na razie jesteśmy na podobnym etapie co wtedy. No może poza niezliczoną ilością wszelakich możliwych badań efekt póki co ten sam
No ale... jestem po wizycie w klinice. Plan udało mi się nieco sforsować na swoją stronę JEDNAK robimy najpierw inseminację (max 3, ale może zrobimy tylko jedną - to od nas zależy) i dopiero potem in vitro mam czas na przygotowanie się psychiczne do tego czasu podchodzimy niestety z rozpoznaniem "niepłodność idiopatyczna" czyli "cholera wie co wam jest". Bo Pani Dr mówi, że endometrioza mojego stopnia nie powinna przeszkadzać w ciąży, a tu nic nie pykło po laparoskopii, jajowody drożne, macica czysta, endometrium prawidłowe, wszystko książkowo, a efektu brak ale dostałam serię badań do wykonania, no i zaczynamy od października! ten rok ma jeszcze szansę zakończyć się pozytywnie
10dc, za chwilę okołoowulacyjne wygibasy zaczniemy
ostatni cykl z lekami, z pierwszym dniem miesiączki odstawiam wszystko. Nie pomogło, znaczy - nie tu problem. Dziś zrobiłam już biocenozę, jutro robię badania z krwi. Będzie komplecik i spokojnie mogę jechać sobie na urlop dobrze, że namówiłam męża na ten odpoczynek, bo bym chyba zeschizowała do października. To czekanie mi się dłuży przeokropnie, wpadam w jakiś taki marazm życiowy... A może to już depresja? Mam straszny zjazd emocjonalny od czasu ostatniej wizyty. Nie wiem dlaczego. Niby wizyta przebiegła przecież pomyślnie, plan jest taki jak chciałam, po wyjściu byłam bardzo zadowolona. Sama nie wiem w czym problem. Może w tym, że to wszystko za długo już trwa? Na szczęście przyjechała moja przyjaciółka, wzięła mnie na babskie ploty, od razu mi się lepiej zrobiło bardzo się też cieszę, że szwagierka nie wysyła mi w ogóle zdjęć małego - przynajmniej tyle.
Teraz, żeby tylko ta IUI mnie nie zniszczyła psychicznie... Ale może się uda
Wróciłam z urlopu... a czuję się tak jakbym na nim w ogóle nie była zdecydowanie trwał za krótko!
Jak tylko pomyślałam o tym, że może by tak sobie siknąć na test to niemalże w tym momencie rozpoczęły się mocne plamienia. Test zaoszczędzony O ironio losu. Tak czy siak. Liczę, że jutro @ się rozkręci i będę mogła zadzwonić do kliniki i umawiać się na stymulację. IUI zaczynamy! NARESZCIE!
dziś 2dc. Na usg wszystko ok, żadnych torbieli, żadnych przeciwwskazań do stymulacji. Tak więc dostałam Fostimon i zaczynamy kłucie od poniedziałku w następną sobotę podgląd jajeczek
Rodzice nic nie wiedzą, bo przecież mam 'zabronione' takie rzeczy. I jeszcze hormony będę brać, fuj! A niby jesteśmy dorosłymi ludźmi. Jak żyć ja się pytam
Tak czy owak: IUI czas start! Ale się cieszę! mam nadzieję, że wreszcie się uda
troche się martwię, bo wzięłam jedną refundację na te leki, mogłam w sumie zostawić do in vitro ale już po ptokach. Mam nadzieję, że 3 in vitra nie będą potrzebne, bo do trzeciej już nie będę miała. Że te refundacje co sobie zostawiłam wystarczą... Oby. Nadzieja poziom max
Pierwszy zastrzyk z Fostimonu za mną. Strasznie się bałam... a to nic takiego poradziłam sobie bez niczyjej pomocy zobaczymy jak się po tym będę czuła. Mam nadzieję, że ok następny w środę i potem jeszcze jeden w piątek. Oł jeeeee!
Rany. Współczuję. Nic jej nie mów więcej. Po co się denerwować... niech sobie myśli, że ma rację skoro żadne argumenty nie docierają. Plamienie 6dpo może byc implantacja, także bądź w dobrej myśli! Ja trzymam kciuki! :*
Kochana, trzymaj się! Ja swojej mamie nie mówiłam prawie nic, tylko tyle, że się na razie nie udaje. Też wolę mieć spokojne życie, bo miałabym to samo, co Ty... A plamienia 6dpo to myślę, bardzo dobry znak :)
Widzisz, wiedziałaś że tak będzie, ale byłaś szczera... Nie którym lepiej nic nie mówić, niech żyją w blogiej nieświadomości, nie którym średniowiecze pasuje, otwartość i szczera rozmowa u nich to krytyka. W tej chwili doceniam moich rodzicow~ nie wracali się i nie mają takich poglądów na szczęście, nie wiedzą przez co przechodzę, lecz wiem że nie będą się wtrącać. I od kiedy nie mieszkam z nimi to przynajmniej lepiej się dogaduje, nikt nie działa na nerwy. Życzę cierpliwości z Waszej strony.
Współczuję, nie wyobrażam sobie takiej reakcji matki wobec córki. My nie mówiliśmy rodzicom , invitro to nasza osobista sprawa. Nie wstydzę się tego i jak urodzę córkę to nie zamierzam ukrywać w jaki sposób została poczęta (trzeba walczyć z tym tematem tabu), choć mój lekarz uważa , że Polska to ciemnogród i nikt nie powinien się chwalić tym, że podchodzi do procedury, by dziecka i rodziców nie wytykali palcami.
Najważniejsze, że masz wsparcie w mężu, reszta się poukłada. Trzymaj się!
A ja uważam, że bardzo dobrze że powiedziałaś. Nie mniej do siebie żalu. Czasem potrzebujemy takiej kropeczki nad i, żeby przekonać się o tym co już w środku wiedzieliśmy od dawna. Koniec oszukiwania się, koniec złudzeń. Potrzebowałas powiedzieć, żeby się przekonać na 100%, że w tym miejscu wsparcia nie dostaniesz. Wszystko jest po coś. Teraz masz czas na pozbieranie się i ostateczne odcięcie pępowiny. Jesteś dorosła, Ty decydujesz o Twoim życiu i jak się potoczy, to Twoje ciało, Twoja przyszłość. Nie daj sobie spierdolic życia :) Czeka Cię ciężki czas, ale potem będzie łatwiej. Zobaczysz jaka jesteś silna i sprytna. Jeszcze tego nie wiesz, ale sama za jakiś czas o tym napiszesz :) trzymaj się kochana :)
Widzę że Twoja mama to jeszcze gorszy przypadek niż moja. Niewarto nic mówić, po pierwsze nie mieli takiego problemu, po drugie, inna epoka.
Jeszcze potrafię sobie wytłumaczyć zacofanie rodziców. Ale takich relacji to cięzko. Ewidentnie Twoja mama nie radzi sobie z tą sytuacją. Ale nie żałuj, że jej powiedziałaś bo byś później cały czas byś sobie wyrzucała. Jednak teraz już wiesz, że więcej nie warto jej mówić. Zrobiłabym to samo na Twoim miejscu. Udawała, że słucham jej rad i nie biorę żadnych leków. Dziewczyny mają rację najważniejsze, że masz wsparcie w mężu.
Teraz musisz isc do przodu nie obracac sie w tyl trzymam za Ciebie kciuki wyobrazam sobie co cxujesz oczekiwalas wsparcia ale zobacz ile go tutaj dostalas.... docen to ;) z podniesiona glowa.... 6 dpo i plamienie a moze implantacja kochana jesliby Ci sie udalo zycze Ci z calego serca nie chwal sie od razu rodzinie ;) odczekaj magiczne 3 miesiace tym bardziej ze wiesz jak mama zachowala sie teraz, bedzie dobrze ale sa tu osoby co przeszly co Ty maja wiele za soba psychika nadszarpana (chvialabym aby bylo inaczej) teraz ciezko cieszyc sie z zycia wiem bo sama mialam inne oczekiwania co do taty starszych ludzi nie zmienisz a rodzicow sobie nie wybierzesz oni maja swoj swiat jedni sa bardziej tolerancyjni inni nie jesli masz wsparcie u tesciowej docen to naprawde Ci tego zazdroszcze nawet jesli mieszkalaby 300 km nie wazne .... pamietaj w tym wyluzowaniu to chodzi o to zeby emocje wyciszyc a jak je wyciszysz jak przejmujesz sie opinia rodzicow zapomnij na poczatku bedzie ciezko ale nauczysz sie;)
O rany... zupełnie Cię rozumiem i mocno ściskam! Ja taką rozmowę odbyłam parę lat temu. Też płakałam i byłam mega rozgoryczona. Nie wiem czy na Twoim miejscu bym mamę oszukiwała, ale zrób przede wszystkim tak by samej czuć się dobrze psychicznie. Ja po prostu przez lata tego tematu nie poruszałam, a jak ona się pytała czasami, to mówiłam żeby się nie nastawiała, dzieci nie będzie bo temat jest zamknięty... Aż mama sama z rok temu zaczęła przebąkiwać, że chce wnuki, i że wszystkie chwyty dozwolone żeby osiągnąć cel :P Może Twoja z czasem też się opamięta. Wiem, że najgorsze jest, że to nie obca osoba, tylko mama, ale jesteś silna i na pewno przetrwasz tą chwilę smutku i będziesz walczyć dalej z mamą czy bez, ważne, że z ukochanym facetem :) Trzymam kciuki żeby te plamienia były prorocze :*
Przykro mi że masz taką mamę. Wiem że pewnie sobie myślisz że chciałabyś mieć normalnych rodziców, u których znajdziesz pocieszenie i poradę. Tak jak każdy inny. Jednak pamiętaj że to nie Twoja wina. Ty jesteś normalna, to z nią jest coś nie tak. Nie miej do siebie żalu, chciałaś być szczera. I TO Bóg doceni, a nie jej fałszywe modlitwy. To takie zadziwiające że jesteśmy z tej samej krwi a jednak potrafimy się różnić od siebie diametralnie. Ty masz te lepsze cechy i wierzę że przekażesz je swojemu dziecku. Bo na pewno je będziesz mieć! :)
Bardzo mi przykro, że nie znalazłaś u mamy wsparcia, jakiego potrzebowałaś:/ świetnie Cię rozumiem, bo u mnie było podobnie. Tylko moja mama nie jest wierząca, ale teksty w stylu "też tak miałam" a co gorsze "miałam gorzej" słyszę non stop:/ Jeszcze przed staraniami byłam przekonana, że braki miesiączek to moja uroda, bo przecież moja mam i babcia tak miały. Sęk w tym, że one urodziły świeżo po 20 a mi nakładły do głowy, że studia, praca, ślub a potem dopiero zakładanie rodziny. Pamiętaj, że to doświadczenie tylko Cię wzmocni i utwierdzi w Twojej niezależności i dorosłości. Bo wiek nic nie znaczy, jesteś dużo lepszą wersją swojej mamy ;)
Bardzo mi przykro, że nie znalazłaś u mamy wsparcia, jakiego potrzebowałaś:/ świetnie Cię rozumiem, bo u mnie było podobnie. Tylko moja mama nie jest wierząca, ale teksty w stylu "też tak miałam" a co gorsze "miałam gorzej" słyszę non stop:/ Jeszcze przed staraniami byłam przekonana, że braki miesiączek to moja uroda, bo przecież moja mam i babcia tak miały. Sęk w tym, że one urodziły świeżo po 20 a mi nakładły do głowy, że studia, praca, ślub a potem dopiero zakładanie rodziny. Pamiętaj, że to doświadczenie tylko Cię wzmocni i utwierdzi w Twojej niezależności i dorosłości. Bo wiek nic nie znaczy, jesteś dużo lepszą wersją swojej mamy ;)
Wspolczuje ci takich "dobrych rad" od mamy, ktora powinna wspierac. Nasi rodzice to starsze pokolenie, trzeba im mowic to co chca uslyszec :). Nic im wiecej nie mowcie.
Wiem, ze ciezko zrobic, ale nie zwracaj uwagi na mamy komentarze. Musisz robic to co bedzie dla ciebie szczesciem. Ja wierze, ze Bog pozwlil odkryc invitro wiec ludzie ktorzy maja problemy mieli szanse na dziecko.
Wiem, ze ciezko zrobic, ale nie zwracaj uwagi na mamy komentarze. Musisz robic to co bedzie dla ciebie szczesciem. Ja wierze, ze Bog pozwlil odkryc invitro wiec ludzie ktorzy maja problemy mieli szanse na dziecko.
Wiem, ze ciezko zrobic, ale nie zwracaj uwagi na mamy komentarze. Musisz robic to co bedzie dla ciebie szczesciem. Ja wierze, ze Bog pozwlil odkryc invitro wiec ludzie ktorzy maja problemy mieli szanse na dziecko.