Chociaż w tej dziedzinie będę mogła się realizować, skoro jako matka nie mogę. Trzeba nauczyć się cieszyć tym, co się ma nie oczekując niczego więcej, tak chyba będzie prościej.
Ostatni ciepły weekend wakacji spędziliśmy nad jeziorem. W sobotę wyjątkowo bolesna w tym miesiącu @ trochę pokrzyżowała nam plany. Mieliśmy wybrać się na spływ kajakowy, ale zwijałam się z bólu, więc nie bardzo miałam ochotę na wiosłowanie. Ale w niedzielę już było lepiej, miło było powygrzewać się jeszcze na słoneczku zanim przyjdzie smutna i ponura jesień. Oczywiście wszędzie pełno ciężarnych i dzieci, nie da się ich nie zauważać, ale staram się na nich nie skupiać, podchodzić do tego na chłodno, bez emocji. Nie jest to łatwe, ale muszę się tego nauczyć, by nie zamykać się w domu i choć trochę cieszyć życiem.
W dupie mam te całe starania, jestem tym tak strasznie umęczona i chyba właśnie przekroczyłam jakąś granicę. Zwyczajnie nie chce mi się już starać, łykać tych tabletek, jeździć po lekarzach i w nieskończoność wypatrywać tych dwóch kresek. Mam zwyczajnie dość życia od okresu do okresu, oglądania śluzów i zastanawiania się co znaczy każde ukłucie w brzuchu, czy żyłka na piersi. To normalnie jakiś obłęd. Czas pogodzić się z tym, że może nigdy nie będę matką, że jestem bezpłodna. No bo jak to inaczej wytłumaczyć,że przez 29 cykli nic się nie dzieje. Jest owulacja, są plemniki, śluzy i nic kompletnie NIC z tego nie wynika. Widocznie ktoś tam u góry taki scenariusz dla mnie zaplanował i czy chcę, czy nie muszę go wziąć na klatę. Olewam więc mierzenie temperatury i inne pierdoły, bo i tak do niczego mi to niepotrzebne. Koniec starań. Czas żyć i realizować inne marzenia, na które mam przynajmniej jakiś wpływ, bo inaczej życie upłynie mi na czekaniu na coś, co może nigdy nie przyjść. Ustaliliśmy wczoraj mężem, że na drugi rok pojedziemy gdzieś na wymarzone, zagraniczne wakacje. Przynajmniej będę miała na co czekać. Coraz częściej myślę o tym , żeby mieć psa, kogoś kim będę mogła się opiekować, kogoś, kto zawsze będzie się cieszył, że mnie widzi. Na razie nie bardzo mamy warunki na psa w tym malutkim mieszkanku, ale może w przyszłym roku coś się zmieni. Są plany żeby wprowadzić się do rodzinnego domu męża. Trochę się obawiam mieszkania z teściową, ale jeśli się tam wprowadzimy, to najpierw zrobimy remont i oddzielne wejście. Myślę, że tak będzie lepiej dla naszych zdrowszych relacji, każdy będzie miał swobodę w swojej części domu. I tam piesek miałby dobrze, mógłby wychodzić na podwórko. Tak muszę mięć takie realne marzenia i plany, takie, które jestem w stanie zrealizować.
Panie Boże dziękuję Ci za wszystko, co mam, co przeżyłam, czego doświadczyłam. Na wszystko się godzę, wszystko przyjmuję, z wyjątkiem tej jednej rzeczy, tej niesprawiedliwości w kwestii posiadania potomstwa. Może kiedyś będę w stanie to przyjąć, na razie jest we mnie zbyt dużo emocji i żalu. Wiem, że Ty możesz wszystko, że w każdej chwili możesz uczynić dla mnie cud, ale jeśli Twoja wola jest inna, czy mogę ją w jakiś sposób zmienić?? Nie rozumiem od czego to zależy, jakimi kategoriami się kierujesz, w jaki sposób można zasłużyć/zapracować na dar rodzicielstwa. To Ty uczyniłeś mnie wrażliwą kobietą, rozbudziłeś we mnie pragnienie macierzyństwa, powołałeś do życia w rodzinie. Nie wiem czemu nie zasługuję nawet na jedno dziecko, na to by, choć jeden raz zostać mamą. Dać komuś siebie i miłość, to przecież takie piękne marzenia, chyba nie ma piękniejszych.A jednak nie mogą się się spełnić, choć wołam do Ciebie Panie, staję przed Tobą bezbronna, bezsilna i pukam do Twych drzwi. Czasem zastanawiam się czy to rzeczywiście Ty zsyłasz rodzicom dzieci, czy to raczej kwestia przypadku, szczęścia, dobrego lub złego losu. Ty jesteś przecież Miłością, sprawiedliwością, więc tym bardziej nie rozumiem czemu tak się dzieje, czemu taka niesprawiedliwość spotyka nas kobiety pragnące całym sercem dziecka. Niedawno jedna z moich tutejszych przyjaciółek po raz czwarty straciła swoje maleństwo, cztery razy doświadczyła tak ogromnego, bólu rozrywającego jej serce i mimo, że miała tyle osób, które ją wspierały, które się za nią modliły nie wysłuchałeś Panie naszych próśb. Tymczasem te, które nie szanują daru życia, zabijają je, dostają ten dar ponownie. Choć bardzo się staram doszukać w tym wszystkim sensu, nie umiem, nie potrafię, nie rozumiem.
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 sierpnia 2016, 13:36
Choć tęsknię naprawdę mocno do Ciebie,
Już nigdy więcej nie będziesz sama,
Pamiętam o Tobie, Mamo kochana.
Aniołek mały na chmurce siedzi,
Patrzy jak bawią się inne dzieci.
On sam nie pływa, nie fruwa, nie skacze,
Bo tam, na dole, jego Mama płacze.
Mamo, już dobrze, nie płacz, kochana.
Jestem tu, blisko Naszego Pana.
On ból Twój ukoi, a mnie przytuli,
Najświętsza Mateczka do snu utuli.
Nie pytaj, Mamo, ciągle:"Dlaczego?".
To tajemnica, nawet dla Niego.
On kocha nas wszystkich, Ciebie i Tatę,
I kiedyś też Was zaprosi, tu do nas, na herbatę.
Nie płacz, już Mamo, zostałaś wybrana,
Na Matkę Anioła, przez Naszego Pana.
On wie, co robi, choć teraz to boli,
Większego nie możesz krzyża nieść
- On nie pozwoli.
Pamiętam jak po operacji wszyscy mnie pocieszali, że skoro raz zaszłam w ciążę, to na pewno zajdę po raz drugi, że teraz, to na pewno szybciej się uda. Wszyscy, którzy nie doświadczyli nawet przez moment mojej sytuacji z uśmiechem na ustach zapewniają mnie, że na pewno już niedługo będę mamą, tylko skąd ja mam mieć taką pewność. Ciekawe czy oni mieliby taką pewność, gdyby ponieśli tyle porażek. Oni nie mają nawet pojęcia przez co ja przechodzę każdego dnia i jak bardzo mi to wszystko ciąży, jak bardzo boli. Czasem denerwuje mnie ten optymizm innych w stosunku do mojej sytuacji.
Brak zapału do starań dalej się u mnie utrzymuje. Nie chce mi się mierzyć temperatury, zaznaczać danych na wykresie i podniecać się, ze może się udało. Zbliżam się do końca cyklu, dobrze znam finał i nie ma we mnie ani odrobiny nadziei, że tym razem mogło się udać. W tamtym cyklu były objawy, nadzieja, podniecenie, a teraz czuję tylko wypalenie i zmęczenie materiału. Poprzedni cykl był dla mnie trudny, ponieważ obok tej ogromnej nadziei, że mogło się udać miałam bóle po lewej stronie promieniujące na kręgosłup i nogę. Bóle utrzymywały się parę dni po @. Strasznie się bałam, ze to cp, ze dwie noce nie mogłam zmrużyć oka, co chwilę oblewałam się zimnym potem. Poszłam do lekarza do którego chodziłam wcześniej zanim zaczęłam się leczyć u profesora. Na szczęście nie zauważył nic podejrzanego, nie mam też żadnych torbieli, owulacja się odbyła. Bóle przeszły, może były na tle nerwowym. Będąc na wizycie opowiedziałam o cp i zapytałam co dalej powinnam zrobić według niego. Niestety nie usłyszałam nic optymistycznego, powiedział, że skoro miałam cp to mam bardzo duże szanse na kolejną i najlepiej już nie tracić czasu, bo najmłodsza nie jestem tylko iść na in vitro, dał mi namiar na klinikę. No bo po co próbować najlepiej od razu iść na łatwiznę. To była moja ostatnia wizyta u tego lekarza, a szkoda, bo kiedyś miałam do niego zaufanie. Profesor to przynajmniej stara się mnie nastawić optymistycznie, daje nadzieję, ale może tylko tak mnie zwodzi, a ten powiedział wprost jakie są moje szanse. Jedno jest pewne in vitro jest na końcu mojej drogi i jeszcze nie jestem na nie gotowa, jeszcze będę walczyć, jeszcze mam kilka opcji, jeszcze wierzę, że Bóg pozwoli mi zostać mamą naturalnie. Od następnego cyklu będą ostre starania, pokaże temu patafianowi-lekarzowi, że zajdę w ciążę bez niego i bez in vitro.
Panie Boże chciałam Ci podziękować za nową pracę, dzięki niej nie mam czasu na zbyt długie dołowanie się, zadręczanie. Początki w przedszkolu są trudne i absorbujące zanim dzieciaki się zaadaptują i przyswoją zasady funkcjonowania w przedszkolu. Wracam do domu po zajęciach i padam, a tu jeszcze trzeba przygotować dekoracje, zrobić plany miesięczne, wychowawcze, obserwacje itp. No ale jak przebrnę przez wrzesień i się wdrożę do wszystkiego, to powinno być już lżej. Trochę rzadziej tu przez to zaglądam, pochłania mnie praca, ale o każdej z moich przyjaciółek pamiętam i często myślę, życząc każdej z Was wszystkiego, co najlepsze
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 września 2016, 18:02
Czasem, a nawet bardzo często mam takie dni, że ciężko wstać z łóżka, czuję się smutna, zmęczona, przygnębiona, bez energii. Ale praca sprawia, że muszę się ogarnąć, moje dzieciaki dodają mi tej energii, bo jak wchodzę do sali nie mogę być smutna, więc zostawiam za drzwiami moje smutki i działam, wtedy jest dobrze, wtedy zapominam o mojej niepłodności, zostawiam ją na chwilę w domu.
Zawsze jak się trochę wyciszę, uspokoję, to wtedy jak grom z jasnego nieba pojawia się wiadomość o kolejnej ciąży w rodzinie. Cieszę się, a jednocześnie to mnie przybija, sprawia ból, wyzwala jakąś taką złość. W czerwcu byliśmy u nich na weselu i rach ciach, ciąża jest, a ja już czekam trzeci rok i NIC. Jak ja bardzo im zazdroszczę...
Czy moje marzenie się kiedyś spełni, czy do końca życia będę musiała zazdrościć innym??
Tak bardzo tego nie chcę, tak bardzo bym chciała zostać mamą choć raz, chociaż jeden raz...
Zaczął się październik, miesiąc poświęcony Matce Bożej, a ja zaczęłam odmawiać trzecią już Nowennę Pompejańską. Ciągle chcę wierzyć, że ta modlitwa ma moc, mimo trudów, mimo niepowodzeń. Błagam o CUD, zrezygnowana, bezsilna, padam do stóp naszej Matki. Nie pozwól mi Matko stracić wiary, nie odrzucaj mojej prośby, ulituj się i otocz matczyną miłością i wsparciem.
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 października 2016, 18:08
Mimo zabiegania w pracy i mnóstwa obowiązków. Z mężem dużo się mijamy, jak ja wracam z pracy on wychodzi i odwrotnie. Wiem, że po kilku latach związku już nie ma tych fajerwerków, ale chciałabym, żeby chociaż raz na jakiś czas bardziej pokazał, że mu na mnie zależy. Wiem, że codzienne sprawy, praca, zabieganie, kłopoty, stresy sprawiają, że czasem trudno o romantyzm, ale tego romantyzmu czasem bardzo mi brakuję. Ale tak to jest z facetami, czasem zapominają, że o nas trzeba się starać cały czas, że my bardzo tego potrzebujemy. Muszę z nim porozmawiać, szczera rozmowa jest dobra na wszystko.
Brakuje mi też rozmów i spotkań z przyjaciółkami. Rozumiem, że są bardzo zabiegane, wszystkie pracują, mają dzieci i swoje kłopoty. Nasze spotkania i rozmowy są w biegu i niestety coraz rzadziej się spotykamy, bo zawsze coś. Smutne to jest, że świat wariuje, że ciągle gdzieś biegniemy, gubiąc po drodze to, co najważniejsze. Tak bardzo brakuje mi dzieciątka, które wypełniłoby tą pustkę i samotność w moim sercu. Tak bardzo chciałabym być w zdrowej ciąży...
No nic tak to jest, dobrze, ze tu na Ovu mam wsparcie i zawsze mogę się wygadać. Zawsze znajdzie się ktoś, kto doda siły w najtrudniejszym momencie. I to jest piękne, za to jestem wdzięczna.
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 października 2016, 23:20
Wierzę, że jesteś, że gdzieś tam istniejesz
i że rozumiesz dlaczego
wierzę, że nic się bez celu nie dzieje
tyle spotkało nas złego
żyję nadzieją, że znów się spotkamy
a wtedy światu wybaczę
żyję nadzieją, że nie brak Ci mamy
nie mogę myśleć inaczej
niewiele tak czasu nam było dane
zaledwie kilka tygodni
to jakby nuty raz tylko zagrane
fragmentu twojej melodii
lecz ja nauczyłam się ich na pamięć
i będę po cichu nucić
czasami tylko mój głos się załamie
bo wiem, że nie możesz już wrócić.
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 października 2016, 19:33
Może jutro będzie lepiej, może to oczyszczenie pomoże na parę kolejnych dni. Zaczęłam nowy cykl numer 32. Nowy cykl, nowe nadzieje jak mówią dziewczyny. Smutne to jest człowiek trzyma się tej nadziei, znajduję sobie jakiś objaw i łudzi się, że może tym razem. A potem to wszystko pęka jak bańka mydlana i na nowo trzeba zbierać w sobie siły na nową walkę. Łudziłam się, że zajdę w ciążę naturalnie, ale miesiące mijają i tak jak wtedy nic się nie dzieje. Trzeba wstać spiąć poślady i iść dalej. Daję nam ostatni naturalny cykl, w tym czasie odświeżę swoje badania hormonalne i zrobię wreszcie to badanie na insulinooporność. Jak się ze wszystkim wyrobię, to ruszam do profesora błagać go o pomoc, o cud.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 października 2016, 22:58
A plan na ten cykl to starania, starania, starania. Od jutra można zaczynać
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 października 2016, 23:05
Mam już wyniki badań hormonalnych. Robiłam w 4dc ( czytałam, że wtedy najlepiej je zrobić i tak też mi kazał ginekolog jak robiłam poprzednie badania). Podaję wyniki. Normy podaję dla fazy folikularnej, bo w tej właśnie się badałam.
TSH 1,72
LH 5,71 (1,9-12,5)
FSH 8,67 (2,5-10,2)
TESTOSTERON 45,45 (14-76)
ESTRADIOL 58,59 (19,5-144,2)
ANDROSTENDION 2,38 (0,30-3,30)
DHEA-S 182,5 (25,9-460,2)
PROLAKTYNA 26,50 (2,8-29,3)
PROLAKTYNA po obciążeniu Metoclopramidem po 1 godzinie 271,00
Czyżbym miała hiperprolaktynemię ???? Wzrost po obciążeniu prawie 10-krotny. Czytałam, że prawidłowy wzrost po godzinie powinien być 2-5krotny. No to mam co konsultować z lekarzem. Pozostałe wyniki niby w normie, choć stosunek LH/FSH wynosi 0,66. Trochę jeszcze brakuje do 1, ale i tak jest lepiej niż wcześniej, poprawił mi się poziom FSH w stosunku do poprzednich badań. TSH też cały czas ładnie mi się trzyma na Euthyroxie.
No to za tydzień jeszcze krzywa cukrowa i insulinowa i rozważam jeszcze badanie poziomu żelaza we krwi. Witaminę D badałam, wyszły niedobory, więc od jakiegoś roku suplementuję.
Dziewczyny jak macie jeszcze jakieś pomysły, co mogłabym jeszcze zbadać, jakie badania zalecili wam Wasi zaufani lekarze będę wdzięczna za każdą sugestię.
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 października 2016, 20:49
Ze spraw przyziemnych niestety nie udało mi się zrobić krzywej cukrowej i insulinowej. Liczyłam na poniedziałek 31.10, bo miałam wolne, ale żadne laboratoria nie robiły w tym dniu badań No i nie wiem kiedy teraz zrobię te badania, bo przed pracą nie zdążę, bo przecież trzeba tam siedzieć 2 godziny. Jak nic nie wykombinuję, to będę musiała poczekać do zimowej przerwy świątecznej.
A tak poza tym, u mnie bez zmian. Dni pełne wiary, optymizmu, pokory, przeplatają się z dniami, w których mam wszystkiego serdecznie dość. Ale w tym cyklu jestem w ciąży, żarty się skończyły...
JESTEM W CIĄŻY!!!!!
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 listopada 2016, 22:49
Ponieważ im więcej zajęć, tym mniej niepotrzebnych myśli, ostatnio dość mocno rozważam studia podyplomowe z angielskiego. Chyba potrzebuje nowych wyzwań, żeby choć trochę podnieść to moje kiepskie poczucie własnej wartości. Potrzebuję coś robić, działać, a nie tylko czekać i patrzeć jak życie przecieka przez palce. Zobaczymy co z tego wyjdzie, czy zbierze się grupa, czy uda mi się dostać dofinansowanie od dyrektora. Ale póki co jestem pozytywnie nakręcona
Aha, dzięki dziewczyny za wsparcie, kciuki i mnóstwo ciepłych słów, które płynie do mnie od Was. Jestem w ciąży, za parę dni zaznaczam plusik, a potem wszystkie szybciutko zabieram ze sobą. AMEN.
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 listopada 2016, 23:03
Pokłóciłam się z mężem dość mocno. Mamy kryzys jeśli chodzi o wprowadzenie się do jego domu rodzinnego, do teściowej. Ja mam wątpliwości i mam wrażenie, że czasem on myśli tylko o sobie, że moje uczucia, marzenia są mniej ważne. W ogóle ostatnio czuję się mało ważna. Bardzo źle mi w takie dni. Nie dość, że ogólnie czuję się beznadziejna, to jeszcze czuję się w tym pogubiona. Doszłam do jakieś ściany moich marzeń i rzeczywistości i najgorsze jest to, że nic nie mogę.
Oczywiście dalej jestem w ciąży, choć nic specjalnego nie czuję, pojawia się za to od czasu do czasu znajome ćmienie w dole w brzucha, zwiastujące wiadomo co, ale ja dalej jestem w ciąży i pewnie będę w niej jeszcze dzień, góra dwa. Boże jak ja bardzo pragnę być w tej ciąży, doświadczyć takiej prawdziwej, bezinteresownej miłości. Nie wiem już jak mam prosić Boga, jakimi słowami. To wszystko jest takie trudne i tak bardzo przytłacza.
Wczoraj pojechałam do Warszawy żeby skonsultować te moje wyniki badań z profesorem i pocałowałam klamkę. Okazało się, że profesor wyszedł wcześniej. Wkurzyłam się jak nie wiem. Wyprawa do Warszawy (a mam tam ponad 100km) na darmo. Wkurza mnie, że lekarze choć zgarniają grubą kasę dzięki nam nie szanują nas. Skoro lekarz podaje, ze przyjmuje od-do, to powinien tam być nawet jak nie ma pacjentek. Wcześniejsze wyjście bez uprzedzenia to dla mnie brak szacunku. Wszędzie same kłody pod nogi, same trudności, przeciwności. Zwyczajnie nie mam już sił. Mam dość tej szarpaniny, tej walki z wiatrakami...
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 listopada 2016, 21:56
Fajnie było się połudzić, pomarzyć, uwierzyć, że jestem normalną, pełnowartościową kobietą i ciąża jest możliwa ot tak. Dobrze było choć przez chwilę żyć złudzeniami. W tym cyklu byłam pozytywnie nastawiona, bardzo wierzyłam w Cud, o który tak gorąco się modlę, ale niestety nie wydarzył się. Nadal wierzę w cuda, ale chyba na nie nie zasługuję. Im bardziej pozytywnie człowiek się nastawia, tym ciężej się pozbierać i przyjąć po raz kolejny @. Nie cierpię siebie i swojego ciała w te dni. Wierzyłam do końca mimo tych znajomych bólów w podbrzuszu, mimo pierwszego plamienia. Choć rozum wiedział, że nic z tego, serce tak bardzo pragnęło...
A wykres był taki piękny. Już tyle razy był piękny i nic z tego nie wynikało, ale człowiek za każdym razem wmawia sobie, że przecież teraz może być inaczej, że przecież teraz może się udać. Nie wiem już co myśleć. Wszystkie złote rady nie sprawdzają się w moim przypadku. Nie sprawdzają się cykle z mierzeniem, celowaniem w owulację, nie sprawdzają się cykle bez mierzenia, bardziej spontaniczne, nie sprawdzają się cykle urodzinowe, wakacyjne, nie pomaga nowa praca, nawał pracy, brak pracy, nie pomaga codzienne serduszkowanie, serduszkowanie co drugi dzień, spontaniczne, nie pomagają różne pozycje, różne witaminy, suplementy, nie pomaga pozytywne nastawienie, pozytywne afirmacje, nie pomaga zwątpienie, nie pomaga nawet modlitwa. Bez względu na wszystko, na to co zrobię i czego nie zrobię @ zawsze przychodzi.
Jest takie powiedzenie, że pewna jest tylko śmierć i podatki. Mam ochotę dopisać, że pewna jest tylko śmierć i podatki i to, że na koniec miesiąca dostanę okres.
Jest mi tak cholernie smutno, tak ciężko na sercu. Rano już prawie popadłam w otchłań czarnej rozpaczy, ale musiałam się jakoś pozbierać i iść do pracy. Podniosę się po raz kolejny, ale czy po tylu (32) nieudanych próbach mogę jeszcze na coś liczyć, mieć nadzieję?
Gdybym nie pocałowała klamki u profesora tydzień temu, może w tym cyklu miałabym znów jakieś leki, jakąś stymulację, a tak kolejny zmarnowany cykl się szykuje.
Jestem zła, smutna, rozgoryczona i nie mogę pojąć, że dla innych spłodzenie dziecka jest tak proste jak splunięcie. Nie wiem już jak mam się modlić, jak prosić, jakimi modlitwami, do jakich świętych. Mam ochotę zapytać dziewczyn którym się udało, jak to zrobiły, co zrobiły, że Bóg im pomógł. Ja już nie błagam o miłość, błagam o litość, o litość nad moim cierpieniem, nad moją samotnością.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 listopada 2016, 22:11
A tak, żeby mnie dobić mamy nowych sąsiadów z małymi dziećmi Do tej pory mieszkanie przez dłuższy czas było puste. A teraz ciągle słyszę płacz lub głosy maluchów. Ehh ciężko będzie, ale co poradzić, co poradzić.
Trzeba walczyć dalej, muszę zrobić kolejne podejście do profesora, mam nadzieję,że drugi raz nie wyjdzie wcześniej z gabinetu.
W końcu BĘDZIE DOBRZE, musi.
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 listopada 2016, 20:29
A u mnie cykl na luzie, nie mierzę temperatury, postawiłam na mały reset w tym cyklu. Starania marne, bo się pokłóciliśmy, potem dopadły mnie dolegliwości żołądkowe, wiec kiepski nastrój na serduszkowanie, ale nic na siłę. Staram się nie zaglądać do kalendarza, ale po tylu obserwacjach, to człowiek nawet jak nie chce, to i tak wie kiedy ewentualnie są "te dni". Pewnie jakieś tam serduszka uda się przemycić, żeby nie było, że się lenimy. Ale tak jak napisałam na nic nie liczę w tym cyklu, powoli godzę się z tym, że nie mam szans na taką niespodziewaną, naturalną ciążę. Za tydzień wizyta u profesora i walczymy dalej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 listopada 2016, 22:55
A u mnie nic nowego. Cykl na luzie, nie mierzę, nie obserwuję, nie serduszkuję na przymus, na nic się nie nastawiam i tak jest lepiej. Wiem, że w ciąży nie jestem, że za tydzień przyjdzie @, nawet jestem już gotowa na jej przyjęcie.
Dużo pracuję, angażuję się w nowe rzeczy i to mi pomaga nie myśleć, nie rozpamiętywać, nie zadręczać się.
Wczoraj skończyłam odmawiać trzecią Nowennę Pompejańską. Kiedyś myślałam, że nie dam rady jej odmówić, ale tak silne pragnienie dziecka sprawiło, że dałam radę. Mam nadzieję, że Matka Boża wysłucha tak jak obiecała, że nie odmówi pomocy każdemu, kto zwróci się do niej za pośrednictwem tej modlitwy.
Mojemu mężowi śniło się dziś, że mieliśmy dziecko, które raczkowało sobie po naszym dywanie Słodki sen, wierzę, że kiedyś się spełni.
Dopóki trwa życie jest nadzieja
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 listopada 2016, 19:57
Profesor potwierdził owulację z prawego jajnika ( czyli tam, gdzie nie mam jajowodu). Endometrium piękne i grube 14,4 mm. Aż się zdziwiłam, że przy moich skąpych miesiączkach takie ładne endometrium wyhodowałam Według profesora wszystko wygląda prawidłowo i nie ma się do czego przyczepić.
Zapytałam o laparoskopię. Powiedział, że hsg, histeroskopia, laparoskopia to są bardzo inwazyjne metody i zawsze jest ryzyko powikłań, więc lepiej zostawić je na koniec. Zaproponował mi taki plan: popróbować jeszcze ze stymulacją, a jak się nie uda, to wtedy zrobić laparoskopię diagnostyczną.
Dostałam więc taki sam zestaw leków, jak wtedy w tym szczęśliwym i nieszczęśliwym cyklu czyli :
Clostilbegyt: 1 tabletka dziennie od 3 do 7 dc
Metformax: 2x1 tabletka po obiedzie i kolacji
Polfilin Prolongatum 2x 1
Ovarin 2x1
Witamina D3 2000j.m. 1x1
No i jestem w kropce. Bardzo chciałam tej stymulacji, bo bez niej nie dzieje się kompletnie nic. Mija już prawie rok po stracie maluszka i trzeci rok starań, a ciąży nie ma. Cieszę się, że będę działać, a jednocześnie tak się boję, że z tym moim jajowodem jest coś nie tak, boje się bardzo ponownej cp. Nie chcę przez to wszystko znów przechodzić. Ale chyba nie mam wyjścia muszę zdać się na los i wierzyć ,że swój limit pecha już wyczerpałam i teraz będzie dobrze.
Opiszę jeszcze nieprzyjemną sytuację z poczekalni u profesora, bo jak sobie to przypomnę to mi źle. Jedną z pacjentek była taka młoda mama z góra dwumiesięcznym synkiem, który zaczął popłakiwać. W pewnym momencie ta młoda mama wypaliła do innej kobiety siedzącej na przeciw niej bardzo nieprzyjemnym tonem:
- Czy pani przeszkadza, że mały płacze, bo pani tak krzywo się na mnie patrzy, ja to widzę, jeszcze jedno takie spojrzenie
Na to ta zaatakowana zaczerwieniał się i odpowiedziała: - Absolutnie nie przeszkadza mi płacz pani dziecka, patrzę, bo pani zazdroszczę. Mam ośmioletnia córkę i bardzo bym chciała mieć drugie dziecko, ale niestety nie mogę.
Na to ta wredna- Nie wiem czy jest czego zazdrościć, nieprzespane noce i niedogodności.
Na tym rozmowa się urwała. A we mnie się wszystko zagotowało. Bo nie pojmuję jak można być takim bezczelnym i zadufanym w sobie. Pewnie laska wpadła lub zaszła w ciążę za pierwszym razem i nie docenia jakie szczęście ją spotkało i co może czuć ta zaatakowana przez nią, albo inne kobiety które walczą o dziecko i jaki ból może to sprawiać. Strasznie mi się zrobiło szkoda tej pani. Wiem, co czuła, pewnie w jej spojrzeniu był smutek i żal, że sama nie ma takiego maleństwa, a nie jakiekolwiek negatywne uczucia do niewinnego dziecka. Miałam ochotę jej coś odpowiedzieć, ale doszłam do wniosku, że nie ma co się zniżać do jej poziomu, bo ona i tak niczego nie zrozumie. MASAKRA jak można być takim nieczułym.
Gdy tak sobie siedziałam ściskając pudełko z Clostilbegytem w garści i zastanawiałam się co robić, dokładnie w tej chwili zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka. Chyba telepatycznie wyczuła, że potrzebuję pomocy. Wygadałam się jej, wypowiedziałam cały mój strach i niepewność, a ona jakoś tak mnie uspokoiła, napełniła pozytywną energią. Oni też starają się o drugiego maluszka, więc przyjaciółka wymyśliła plan, że razem zachodzimy teraz w ciążę. A, że ona tak wymyśliła, to tak ma być Podchodzę do tego wszystkiego z dużym dystansem, bo wiem, że robienie sobie zbyt dużych nadziei nie jest dla mnie dobre. Nie zdziwiłabym się jakby im się udało, a ja dalej będę się bujać z tą swoją niepłodnością.
No, ale będzie, co ma być, nie mam na to żadnego wpływu i czy chcę, czy nie muszę przyjąć na klatę cokolwiek się stanie.
Zła jestem jak nie wiem, bo od środy przypałętała się do mnie jakaś infekcja i to akurat teraz jak mam stymulację i garść leków, jak były cykle naturalne, to nic mi nie było. Nie mam ani kaszlu, ani kataru, tylko czuję się cały czas tak, jakby coś mnie brało, boli głowa, trochę gardło, węzły chłonne na szyi i wieczorami mam stan podgorączkowy. Dziś rano jak zmierzyłam temperaturę, aby zanotować na wykresie to miałam aż 37 stopni. Wysoko jak na pierwszą fazę cyklu, ale to przez tą infekcję, mam nadzieję, że nie zaburzy ona owulacji. Ehh, zawsze pod górkę, powinnam się do tego przyzwyczaić.
Tymczasem zbliżają się święta, które wcale, a wcale mnie nie cieszą. Jedyne co mnie cieszy, to parę dni wolnego, żeby trochę odsapnąć od pracy. Po świętach termin @ więc sobie już wyobrażam jaki będę miała nastrój, bo to będzie zapewne ten moment, w którym zacznę sobie uświadamiać, że znowu nic z tego. Nawet nie marzę, że mogłoby się udać na święta. Tyle już było tych marzeń, tych nadziei, rozczarowań.
Będzie, co mam być. Wola Twoja Panie - jak mówi, moja ukochana mama.
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 grudnia 2016, 20:18
Życzę Wam wszystkim i każdej z osobna ciepłych, rodzinnych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Abyście zawsze nie tylko od święta czuły się kochane, potrzebne, ważne i wyjątkowe. By nigdy nie brakło Wam miłości i życzliwości ludzi, by spełniały się plany i marzenia. By to dobro i wsparcie, które dajecie innym zawsze do Was wracało.
Ściskam każdą z Was bardzo mocno i dziś stojąc przy wigilijnym stole będę miała Was wszystkie w pamięci i sercu
Ostatnio moje samopoczucie przez dłuższy czas było dobre, pomagały codzienne obowiązki, zaangażowanie w pracę, zdanie na los. To zatrzymanie i wolny czas bardzo mi nie służy, zaczynam rozmyślać o tym, czego tak bardzo mi brakuje. Bardzo się starałam pozytywnie nastawić się na święta. I na początku było ok, pochłonęły mnie przygotowania, w wigilię też dzielnie się trzymałam. Ale wczoraj dopadły mnie ze zdwojoną siłą te wszystkie negatywne uczucia, przed którymi się tak broniłam. Typowo przedmałpowe samopoczucie. Wiem, że znów nici z ciąży. Niby na nic się nie nastawiałam, ale skoro to był cykl stymulowany, z takim samym zestawem leków, jak w tym szczęśliwym cyklu, jakaś malutka iskierka nadziei się pojawiła. Tymczasem nie czuję nic, oprócz czającej się za rogiem @. Tak mi się chciało wczoraj ryczeć. Ale z mężem i mamą wypiliśmy flaszkę i dzięki temu nie rozsypałam się na milion kawałków i trochę mi się humor poprawił. Mój biedny mąż nawet nie ma z kim się napić w święta. Ja nie mam rodzeństwa, on nie ma więc szwagrów. Teściowa i siostra męża są specyficzne i nie za bardzo go do nich ciągnie. A bracia męża, którzy są super są daleko. Tak więc pustka i samotność. Zazdroszczę ludziom, którzy mają duże rodziny, rodzeństwo, kuzynów, siostrzeńców i razem w dużym gronie spędzają wigilię i święta. Wtedy na pewno jest wesoło, a u nas cicho i spokojnie i pusto.
Właśnie wróciliśmy od mojej mamy do naszego mieszkania. Cisza i pustka, a u sąsiadów za ścianą słychać śmiech i głosy dzieci.
Jak ja mam się cieszyć, jak czuć tą wszechobecną radość z Bożego Narodzenia???
Wszędzie roześmiane dzieci, za ścianą, na Facebooku wszyscy dodają zdjęcia swoich dzieci pod choinką z Mikołajem z prezentami. Nawet jak byliśmy w kościele to akurat trafiliśmy na chrzty. Jak ja mam się cieszyć Panie z Twojego narodzenia jak moje serce krwawi, jak czuje do Ciebie żal. Stworzyłeś najpiękniejszy dar dla ludzi - dziecko, jako owoc miłości małżeńskiej. Ale ten dar jest tylko dla wybrańców, nie dla wszystkich jest dostępny. Rozumiem, że życie jest niesprawiedliwe, że ludzie są niesprawiedliwi, że od ludzi spotykają mnie czasem przykrości i niesprawiedliwość, ale tej niesprawiedliwości od Ciebie nie jestem w stanie pojąć w żaden sposób.
Czuję, że to jest tak, jakby kochający ojciec miał kilkoro dzieci dla których przygotowałby najpiękniejszy prezent, jaki tylko można sobie wymarzyć, a potem ten prezent dał połowie swoich dzieci, a drugiej połowie kazał tylko patrzeć, jak Ci obdarowani się cieszą. Niektórzy obdarowani wcale nie szanują prezentu, nie cieszą się z niego, a nawet wyrzucają go do śmieci. Ci którzy nie dostali prezentu przez cały rok proszą ojca, by im też dał ten piękny prezent, starają się na niego zasłużyć. I mija kolejny rok, znów są święta i znów Ci którzy cały rok prosili o prezent nie dostają go, dostają go inni, dostają Ci, co nie prosili, dostają go nawet Ci którzy rok temu wyrzucili go do kosza. Ci którzy po raz kolejny nie dostali prezentu próbują się cieszyć szczęściem obdarowanych, życzą im jak najlepiej, ale nie potrafią, bo ich serce rozrywa ból, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. I choć starają się wyzbyć tych uczuć, zawierzyć ojcu, że nie zostawi ich z krwawiącym sercem, że w końcu się nad nimi ulituje, to właśnie w takie dni jak święta cierpią najbardziej.
Staram się wierzyć, że wszystko jest po coś, że wszystko ma swój sens. Ale jakoś tak trudno mi doszukać się pozytywnych stron tego, że prawie od 3 lat walczę z niepłodnością. Przez ten czas stałam się bardziej nerwowa, płaczliwa, drobnostki potrafią mnie wyprowadzić z równowagi, chodzę smutna, przygaszona, cały czas jest we mnie stres i pytanie czy kiedykolwiek nam się uda. Moje poczucie własnej wartości bardzo spadło, choć i tak nigdy nie było wysokie, schudłam mimo, że i tak miałam niedowagę, zachorowałam na niedoczynność tarczycy i Hashimoto, nasiliły mi się nerwobóle, na widok ciąż i malutkich dzieci robi mi się smutno i przykro, zazdroszczę innym rodzicielstwa, straciłam sens i taką zwykłą radość życia, a przed staraniami cieszyły mnie drobnostki. Jeśli chodzi o wiarę, to przed staraniami też się modliłam, chodziłam do kościoła, starałam się dobrze żyć. Naprawdę trudno znaleźć mi choć jeden pozytyw tej sytuacji.
Wczoraj dowiedziałam się, że kuzynowi urodziło się dziecko, dziś na Facebooku znajomi powstawiali zdjęcia z brzuszkiem, inni zdjęcia usg. Czasem czuję się jakbym żyła w dwóch światach. W świecie Ovufriend, gdzie mnóstwo kobiet cierpi tak samo jak ja, zmaga się z tym samym problemem. Tu w tym świecie czuję się wartościowa i rozumiana. I ten drugi świat, ten z mojego otoczenia, gdzie wszyscy mają dzieci, zachodzą w ciążę zgodnie z planem, nie przeżywają poronień, ciąż pozamacicznych, gdzie bez problemu maja po 3 dzieci, gdzie wszystko, od nich zależy. W tym świecie czuje się jak czarna owca, gorsza, wybrakowana, pusta, naznaczona, gdzie jestem jakimś marnym substytutem kobiety. Niby wyglądam jak kobieta, na pierwszy rzut oka niby wszystko ok, ale jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że do niczego się nie nadaję.
Ostatniego dnia pracy przed świętami miałam spotkanie wigilijne z rodzicami w mojej grupie. Mamy moich dzieciaczków rozmawiały o dzieciach, ciążach, a ja stałam i uśmiechałam się tylko, no bo co ja wiem o ciąży, porodzie, wyprawce, wybieraniu imienia dla dziecka. Połowa mam ma po 3 dzieci, dwie są akurat w ciąży z trzecim dzieckiem i mają śliczne brzuszki. Mam w grupie tylko 2 jedynaków, ale mamy młode więc pewnie jeszcze będzie rodzeństwo, w ogóle większość tych mam, to takie młode kobitki, młodsze ode mnie i maja po 2,3 dzieci,a ja ani jednego. Słyszałam jak mama jednego z tych moich jedynaków mówiła, że jakoś tak nie może się zdecydować na drugie dziecko. Pomyślałam sobie: Boże kobieto, jakie Ty masz szczęście, że Ty możesz decydować, czy chcesz mieć dziecko, czy nie ile chcesz mieć dzieci, dużo bym dała żeby też mieć taki wybór. Ciekawe, czy te kobitki zdają sobie sprawę jakie WIELKIE maja szczęście. Pewnie dla nich to takie normalne, naturalne, że mają dzieci i nie rozpatrują tego w kwestii Cudu. No nic pora chyba kończyć to smęcenie.
W świąteczny wieczór zamiast radować się świętami, siedzę przed monitorem, rozmyślam o moim cierpieniu i czytam Wasze pamiętniki. Dzięki Wam, długodystansowym staraczkom, nie czuję się taka samotna, myślę o Was i przytulam Was do serca.
Teraz marzę tylko o tym, żeby schować się pod kocem i płakać, płakać, płakać, aż wypłaczę choć połowę tego żalu i bólu.
Ale jeszcze chwila, jeszcze moment i święta się skończę. Na Sylwestra jedziemy z mężem do jego brata na Śląsk, więc mam nadzieję, że już nie będę miała takiego wisielczego humoru, bo u nich zawsze jest przyjemnie i wesoło. A potem wrócę do pracy, do obowiązków, planów, dekoracji i będzie lepiej.
Niech Nowy Rok będzie dla Was łaskawy moje Kochane, niech przyniesie dużo radości i spełnienie marzeń
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 grudnia 2016, 18:41
Na początku trzymam kciuki za pierwsze dni w pracy :) Na pewno poradzisz sobie śpiewająco! Cieszę się, że będziesz robić to co lubisz i będziesz się w tym realizować :) Cieszę się że robisz plany na przyszłość, stawiasz sobie cele bo na coś czekać trzeba i do czegoś dążyć. A jak się życie poukłada to nigdy nie wiadomo, może w najmniej oczekiwanym momencie los zaskoczy Cię piękną niespodzianką :)
Lenko myślę, że to dobry pomysł, żebyś sprawiła sobie pieska i żebyście zaplanowali sobie wymarzony wyjazd wakacyjny:)takie oderwanie myśli od jednego, może Ci bardzo posłużyć, bo najwyżej wyjazd odwołacie, a pieska przy dzieciaczku możesz mieć:)trzymam kciuki za wszystko czyli i za spełnienie marzeń i za satysfakcję w pracy:)ja też lubię zajęcia z dzieciakami, tylko te cholerne rady i papiery wrrrr, ale w przedszkolu będziesz miała zdecydowanie mniej.
Jesteś silną kobietą, Bóg Ci to wynagrodzi. Pod wieloma rzeczami w Twoim wpisie spokojnie mogę się podpisać. Żyjmy tu i teraz, cieszmy się tym, co jest nam dane, zmieniajmy to, co zmienić możemy, ale nie szarpmy się z tym, na co wpływu nie mamy - szkoda na to życia :) Jutro Twój pierwszy dzień w nowej pracy - życzę Ci, żeby spełnił Twoje oczekiwania i był pełen pozytywnych emocji. Pozdrawiam cieplutko!
Lenko... jak tam pierwsze dni w nowej pracy??