Ostatnio dużo słucham muzyki, chyba pozwala mi ona w jakiś sposób przeżyć te wszystkie emocje, których mam w sobie całe mnóstwo. Natknęłam się właśnie na piosenkę Andrzeja Piasecznego Wszystko trzeba przeżyć. Bardzo mądry tekst. Dedykuję ją Wam moje Kochane
WSZYSTKO TRZEBA PRZEŻYĆ
Nie mów mi, nie to miejsce
Nie mów mi nie twój czas
Co nie uda się raz pierwszy - za trzecim
Drogą chodźmy przed siebie
Drogą chodźmy przez świat
Chociaż upadniemy częściej masz wiedzieć
Że nie raz z nieba rzucą nam
Cud i cios jakbym już to znał
A wszystko trzeba przeżyć
Co do dnia każdy cal
To wszystko trzeba przeżyć
Słabość jest siłą w nas
Nie mów mi nie to miejsce
Choćby wątpił i świat
Zawsze o nią pytaj siebie - o nadzieję
Drogą chodźmy przed siebie
Choćby zima i strach
Jeszcze zmieni się na lepsze - bądź pewien
Że nie raz z nieba rzucą nam
Cud i cios jakbym już to znał
A wszystko trzeba przeżyć
Co do dnia każdy cal
To wszystko trzeba przeżyć
Słabość jest siłą w nas
A wszystko trzeba przeżyć
Co do dnia każdy cal
To wszystko przezwyciężysz
Słabość jest siłą w nas...
Nie chcę rozbudzać w sobie tych negatywnych uczuć,które mnie niszczą, czyli tego zwątpienia, rozpaczy i takiej strasznej złości na tą wielką niesprawiedliwość jaka spotyka nas kobietki pragnące dziecka całym sercem. Staram się otaczać pozytywnymi myślami, cieszyć się drobiazgami dnia codziennego tak jest na pewno lżej...
Do pracy wracam dopiero po świętach. Na początku przerażała mnie taka bezczynność, bo przecież po tej operacji nie za wiele mogę robić, ale są też pozytywne strony tej sytuacji. Wreszcie mogę odpocząć, bo ostatni czas był bardzo intensywny, dużo się działo. A teraz cisza, spokój. Mamy z mężem więcej czasu dla siebie, a to było nam bardzo potrzebne, mam też dużo czasu dla siebie na czytanie, słuchanie muzyki, oglądanie filmów. Powoli odzyskuję siły i zabieram się za domowe prace. Posprzątałam półki i szuflady w których miałam zrobić porządek kiedyś tam jak będę mieć więcej czasu, więc przyszła odpowiednia pora.
Postanowiłam też, że będę spędzać tu mniej czasu. Będę prowadzić wykres, tak dla obserwacji swojego ciała po tym wszystkim, będę pisać pamiętnik, bo mi to pomaga, oczyszcza. No i oczywiście będę zaglądać do moich przyjaciółek, o których często myślę i nie wyobrażam sobie nie wiedzieć co u nich słychać
Ale nie będę wczytywać się we wszystkie możliwe pamiętniki, fora. Zrobię wszystko co w mojej mocy aby zawalczyć o bycie mamą, ale i tak co ma być to będzie, choćbym zrobiła nie wiem co i tak nie mam na to wpływu. Porównywanie się z innymi nic nie daje, każdy organizm jest inny, każdy inaczej reaguje, czegoś innego potrzebuje. Nie wiem czy ciąża jest wynikiem idealnych wyników, to raczej wielka niewiadoma, cud, szczęście i myślę, że jest możliwa mimo wielu przeciwności. Przecież nam się udało mimo mojej niedowagi, niedoczynności, tarczycy, Hashimoto, krótkich cyklów, plamień, niskiego progesteronu i kiepskiego nasienia mojego męża. Niestety nie będzie szczęśliwego finału, ale ważne, że coś zaskoczyło, coś się zadziało. Mojego Aniołka zawsze będę miała w sercu. Chyba prawdą jest, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Ciężko mi jest, ale mimo wszystko czuję się jakaś tak silniejsza. Chyba to, że byłam w ciąży przez chwilę dało mi nadzieję, że w ogóle w tej ciąży mogę być.
Będę mamą, tak jestem pewna, że będę kiedyś mamą...
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 marca 2016, 18:35
Dziś Dzień Kobiet, spędziłam go bardzo miło w towarzystwie mojego kochanego męża .
Na początek dnia dostałam moje ulubione czerwone róże, potem poszliśmy na obiad do naszej tutejszej małej knajpki. Mieliśmy czas żeby tak po prostu pobyć razem porozmawiać.
Mimo wszystko czuję się dziś szczęśliwa...
Wczoraj minęła też 9 rocznica śmierci mojego taty, taki zbieg okoliczności. Zawsze będę o was pamiętać, bo człowiek żyje tak długo, jak długo żyje w pamięci innych. Tatusiowie moi kochani w moim sercu i pamięci będziecie więc nieśmiertelni
Mojego Aniołka też mi bardzo brakuję, żal tych wszystkich marzeń, wyobrażeń, które pojawiły się razem z pozytywnym testem ciążowym. Niestety, te marzenia na razie się nie spełnią. Ogólnie się trzymam, aż sama się sobie dziwię. Pamiętam jak mówiłam do męża, że nie przeżyję tego, jak coś stanie się mojemu dziecku. A jednak żyję i jakoś się z tego wszystkiego podnoszę, sama nie wiedziałam, że znajdę w sobie tyle siły. Czasem przychodzi smutek, szczególnie jak widzę kobietę w ciąży przychodzą myśli, że pewnie też miałabym już zaokrąglony brzuszek. Często myślę o moim maleństwie, zastanawiam się czy było chłopcem, czy dziewczynką, jak by wyglądało, gdyby mogło się urodzić.
Jak byłam w strasznej rozpaczy bardzo pomógł mi wpis, że Pan Bóg zabrał moje dziecko ponieważ go potrzebował, dlatego, że było wyjątkowe. Esmeralda 89 bardzo Ci dziękuję za tamten wpis
Panie Boże powoli godzę się z tym, co się stało, przyjmuję Twoją wole, ofiaruję Ci cały mój, ból i cierpienie. Ale proszę Cię całym sercem, nie opuszczaj mnie, ulituj się nade mną i pozwól mi być mamą chociaż jednego maleństwa tu na ziemi. Wierzę, że mnie wysłuchasz, proszę nie pozwól mi stracić tej wiary.
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 marca 2016, 16:19
Powoli odzyskuję siły by znów się modlić. Dziś byłam na rekolekcjach i u spowiedzi. Trafił mi się całkiem fajny ksiądz, który powiedział mi kilka ciepłych słów i naprawdę był przejęty tym, co mówiłam.
Poczytałam też trochę ewangelii wg św. Marka i oto jaki cytat mi się trafił:
,,Przechodząc rano, ujrzeli drzewo figowe uschłe od korzeni. Wtedy Piotr przypomniał sobie i rzekł do Niego: "Rabbi, patrz, drzewo figowe, któreś przeklął, uschło". Jezus im odpowiedział: "Miejcie wiarę w Boga! Zaprawdę, powiadam wam: Kto powie tej górze: "Podnieś się i rzuć się w morze", a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie. A kiedy stajecie do modlitwy, przebaczcie, jeśli macie co przeciw komu, aby także Ojciec wasz, który jest w niebie, przebaczył wam wykroczenia wasze".
Czy ja wierzę w to, o co się modlę? Tak wierzę, w głębi serca bardzo wierzę, że wysłuchasz moich próśb, ale czasem jak znowu się nie udaje i znowu i znowu przychodzi zwątpienie, przygnębienie. Będę się starać, ale pewnie nie raz jeszcze upadnę, bo czasem tak zwyczajnie, po ludzku brakuje sił...
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 marca 2016, 21:04
Z nudów posprzątałam już chyba wszystko, co było do posprzątania, posegregowania i ułożenia. Mąż chyba ma mnie dość Ponieważ nie mogę dźwigać, ciągle go angażuję, żeby coś podniósł, przestawił, wyniósł. Ale kochany jest, pomaga mi
Wczoraj pierwszy raz po operacji wyrwałam się z domu na dłużej. Poszłam na zakupy, wstąpiłam też na kawę do znajomej. Fajnie było tak trochę się oderwać od tych czterech ścian. Po świętach wracam już do pracy, także znów się będzie działo.
Po niedzieli wybieram się na wizytę kontrolną do mojego profesora. Staram się być dobrej myśli, ale w głębi serca jest strach czy ten mój jeden jajowód jaki mi pozostał jest drożny i wszystko z nim ok. Ten co mi wycieli był podobno pokręcony i prawdopodobnie przez to pęcherzyk ciążowy nie mógł przejść dalej i utknął w jajowodzie. Teraz pewnie czeka mnie hsg lub laparoskopia. Mam nadzieję, że profesor coś wymyśli, żeby uniknąć znów takiej sytuacji i da mi nadzieję.
Dziś 11 dc. Program wyznaczył mi owulację na 8dc. Nigdy tak wcześnie nie miałam, mam nadzieję, że to wszystko powoli wróci do normy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 marca 2016, 19:51
No i tu zaczynają się moje wątpliwości, wszyscy lekarze każą robić hsg, a on jeden na jakiego trafiłam ma inne zdanie na ten temat. Niby to profesor człowiek z większą wiedzą i doświadczeniem niż zwykły lekarz, a jednak czy mogę mu ufać na 100%? Zastanawiam się czy nie iść na konsultację do innego i u niego zrobić hsg, z drugiej strony leczenie u dwóch lekarzy to też tak średnio widzę, powinno się słuchać jednego. Wracając do hsg, jak byłam w szpitalu, to leżałam na sali z dziewczyną, która też miała ciążę pozamaciczną. Tylko niestety ją przywiozła karetka, miała operację biegiem, bo już jej pękł jajowód i miała krwotok do brzucha. Potem sobie gadałyśmy o tym, jak nas leczono. Ona miała hsg przed zastosowaniem Clo, no i jak widać nie zapobiegło to ciąży pozamacicznej. Mówiła, że podczas hsg wyszło jej, że jeden jajowód ma drożny, a drugi był trochę przytkany, ale podobno miał się udrożnić w trakcie badania. Po operacji powiedzieli jej, że miała stan zapalny w tym jajowodzie i że ma 70% szans, że znów będzie miała ciążę pozamaciczną. Ona dużo lepiej znosiła tą całą sytuację niż ja, ale ma już syna, więc wie co to znaczy być matką, ja niestety tego nie wiem.
O ciąży pozamacicznej wiedziałam, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę musiała przez to przechodzić, jeśli już to miałam świadomość, że może przytrafić mi się poronienie. O ile starając się o ciążę, miałam często, chwile zwątpienia, to gdzieś w głębi serca miałam takie wewnętrzne przekonanie, że jak już się uda, to będzie dobrze, naprawdę w to wierzyłam. Jak zobaczyłam te upragnione dwie kreski, to naprawdę miałam ogromną nadzieję, że będzie dobrze, no bo czemu miałoby nie być. Potem zaczęły się obawy, moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że jednak coś jest nie tak, jakoś tak nie czułam tej ciąży, nic się nie działo, czułam się normalnie, piersi były miękkie, małe, nie byłam senna, nie biegałam często siku. Jedynym objawem było to, że nie miałam apetytu i czasem czułam, że mi ciężko na żołądku. Ale starałam się odrzucać złe myśli, dziewczyny dodawały otuchy, pocieszały, że nie każda ma objawy. Nawet jak zaczęły mi się te beżowe plamienia, to starałam się być dobrej myśli, bo przecież leżę, biorę luteinę, będzie ok. Jak byłam na wizycie, to nie było nic widać, ale to był dopiero 5tc, miało prawo jeszcze nie być widać. Wtedy wszystko wyglądało dobrze endometrium grube, idealne warunki do rozwoju ciąży. Profesor obejrzał moje wyniki bety, gdzie w dwóch kolejnych badaniach przyrost hcg był prawidłowy i kazał już nic nie badać, tylko odpoczywać nie stresować i być dobrej myśli. No ale gdybym jednak poszła później jeszcze na betę, to mogłabym wcześniej wykryć ciążę pozamaciczną, a tak to prawda jest taka, że ten jajowód mógł mi pęknąć w każdej chwili, wcześniej może dałoby radę go jednak uratować. No ale czasu nie cofnę, muszę godzić się tym co jest i iść dalej.
Ostatnio poczytałam też trochę o ciąży pozamacicznej. Niestety jak raz się przytrafiła, to zwiększa się prawdopodobieństwo jej ponownego wystąpienia. Niestety czytałam też, że leczenie niepłodności i branie Clo również zwiększa prawdopodobieństwo ciąży pozamacicznej. Ciekawe czy to przypadek, czy tak na mnie działa ten lek. Ale przecież tyle dziewczyn go bierze, nawet tutaj prawie każda brała i wszystko było dobrze. Pewnie znów będę musiała sięgnąć po ten wspomagacz. Bez niego prawie dwa lata starań i nic, w pierwszym cyklu z Clo udało się, ale skończyło się tak, jak się skończyło. No i dylemat co dalej, nie brać go i być może nie mieć możliwości zajścia w ciążę, czy brać wiedząc, że ryzyko jest większe niż u przeciętnej kobiety. Ja i jeszcze dwie inne dziewczyny którym przytrafiła się pozamaciczna wszystkie brałyśmy clo. Przeczytałam na forach mnóstwo szczęśliwych historii, gdzie kobiety w podobnej sytuacji miały nawet po dwoje dzieci i wszystko było ok. Ale niestety są też takie, które miały dwie, a nawet trzy ciąże pozamaciczne.
Nie wiem już co mam robić, mam straszny mętlik w głowie. Chętnie dowiem się co Wy o tym myślicie moje Kochane.Chociaż staram się być dobrej myśli gdzieś z tyłu głowy jest okropny lęk przed powtórką. No bo to moja ostatnia szansa, jak wytną mi drugi jajowód, to już będzie koniec, koniec wszystkiego. Ale będę próbować, nie wyobrażam sobie życia beż dzieci. Na razie przegrałam bitwę, ale mam nadzieję, że wojnę wygram...
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 marca 2016, 14:59
Wszystko fajnie się zapowiadało, w dobrym humorze przyjechałam do mojej fryzjerki, która też jest moją dobrą znajomą. Akurat robiła włosy innej dziewczynie. Wchodzę rozbieram się, a ona już od progu z uśmiechem na twarzy mówi mi radosną nowinę: Jestem w ciąży.
W jednej sekundzie prysł cały mój dobry humor, cała siła jaką zbierałam przez ostatnie dni. Czułam się jakbym dostała obuchem w łeb. Musiałam bardzo się starać, żeby zatrzymać łzy. Powiedziałam, że jej gratuluję i nic więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić. No bo jak to? To przecież ja miałam jej powiedzieć, że jestem w ciąży, albo przynajmniej odpowiedzieć, że ja też jestem w ciąży. Głupie to jest, ale przez chwilę poczułam jak gdyby ona mi coś zabrała, jakby ona miała coś, co miało być dla mnie.
Kiedyś zawsze bardzo się cieszyłam jak ktoś mówił mi o ciąży, nie ważne czy ktoś bliski, czy jakiś dalszy znajomy. Nigdy nie myślałam, że na dźwięk słów ciąża będę czuła taki przeszywający ból w sercu. Miałam ochotę uciec stamtąd jak najdalej, zaszyć się w ciasnym i ciemnym kącie i płakać. Dziewczyny przez jakieś pół godziny gadały jeszcze, o ciąży, usg, o tym jak cieszy się rodzina i przyszły tatuś. Szczęśliwa przyszła mama opowiadała, że nasłuchała się o problemach z zajściem w ciążę, a im udało się od razu. Największą torturą było chyba słuchanie o tym, jak wygląda dzidziuś na usg w 8tc, myślałam, że pęknie mi serce. Siedziałam tam milcząca, nieobecna, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Ta moja znajoma zauważyła, że jestem jakaś smutna. Powiedziałam jej tylko, że ostatnio mieliśmy sporo przykrych wydarzeń, pogrzeb itp. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć jej o wszystkim, ale pomyślałam, że nie mam prawa psuć jej tej radości. Przecież ona niczemu nie jest winna, nie wie o naszych nieudanych i długich staraniach, nie chciała mi sprawić bólu, nie miała pojęcia, co ja przeżywam, miała prawo się cieszyć, dzielić się tą radosną nowiną. Pewnie ja też bym tak robiła. To fajna dziewczyna i zasługuje na szczęście i swoje dzieciątko, cieszę się jej szczęściem, teraz jak ochłonęłam mogę to szczerze powiedzieć, ale nic nie poradzę na to, że takie informacje w pierwszej chwili sprawiają mi ogromny ból. Jakoś wzięłam się w garść, potem dziewczyny zmieniły temat i udało mi się z nimi normalnie pogadać. Jak wyszłam to już nawet nie płakałam, dopiero jak wróciłam do domu i powiedziałam mężowi, nie wytrzymałam i popłynęły łzy. Nic nie powiedział, tylko mnie mocno przytulił, ale chyba nie potrzebowałam, żeby coś mówił, potrzebowałam, żeby po prostu był.
Na pocieszenie zaszalałam i kupiłam sobie trzy bluzeczki na lato i bukiet pięknych wiosennych tulipanów. Ale prawda jest taka, że to tylko na chwilę poprawia humor. Muszę przygotować się na takie sytuację, przecież kobiety nie przestaną zachodzić w ciążę, dzieci nie przestaną się rodzić, często będę słyszała takie nowiny i muszę sobie z tym radzić. Tylko jak wyrzucić z serca ból i smutek, jak pozbyć się tego cholernego poczucia krzywdy i niesprawiedliwości, które codziennie pali moje serce. Szkoda, że nie ma na to jakiegoś cudownego suplementu diety...
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 marca 2016, 18:57
Wesołych radosnych Świąt Wielkiej Nocy. Niech Zmartwychwstały Pan błogosławi nam wszystkim i obdarza nas swoimi łaskami.
Zostawiam dla każdej z Was cieplutkie, wiosenne buziaki
Były to pierwsze święta bez teścia, a to zawsze on był tą osobą wprowadzającą rodzinną atmosferę. Teraz pusto i smutno. Nic już nie będzie takie samo.
Nie tak miało być, to miały być radosne święta z maleństwem w brzuchu i z nadzieją na pełną rodzinę. Nie da się o tym nie myśleć, nie pamiętać.
Często przychodzą myśli, że teraz byłabym w 13tc i pewnie zaczynałabym mieć ten wymarzony brzuszek. Było mi cholernie smutno, ale trzymałam się dla męża i dla mamy, żeby ich nie martwić. Tak bardzo zazdroszczę dziewczynom, którym dane jest urodzić swoje dzieci, przytulić i patrzeć jak rosną.
U mnie chyba tradycją staje się, że w każde święta przyłazi do mnie @. Tym razem nie było inaczej, w poniedziałek wielkanocny obudziłam się z bólem brzucha. Zawsze miałam krótkie cykle , ale teraz to już szczyt. Mój poprzedni cykl trwał 19 dni, a od 17dc już miałam plamienia. Chyba jednak wszystko mi się całkiem rozregulowało . Profesor mówił, ze tak może być, dlatego na razie muszę odpocząć.
Pierwszy dzień świąt spędziliśmy z moja mamą, a w drugi mieliśmy gości. Przyjechał męża brat z rodziną. Fajnie było, gadaliśmy, żartowaliśmy, na chwilę zapomniałam o wszystkim, gdy nagle temat zszedł na taką dziewczynę z rodziny. Ona zostawiła męża i zadawała się z różnymi facetami, straciliśmy już rachubę z kim jest aktualnie. Początkowo miała ze sobą ośmioletnią córkę. Niestety alkohol był na porządku dziennym, aż w końcu zostawiła tą córkę na tydzień z jakimiś obcymi ludźmi i przepadła. Na szczęście ojciec dziewczynki ją znalazł i zabrał do siebie. Od tamtej pory matka praktycznie wcale nie kontaktuje się dzieckiem. Ale jej to na rękę, może teraz bez żadnych przeszkód melanżować, pić i nie wiadomo, co jeszcze robić. Matką to ona nigdy dobrą nie była, dzieckiem się nie interesowała, tylko siedziała przed komputerem z piwem i tak dzień w dzień. Oczywiście dziecko było z wpadki i tylko jej przeszkadzało. No i co ja się wczoraj dowiaduję, że ona teraz znów jest w ciąży. Normalnie brak słów, chla, pali papierosy jeden za drugim, nie dba o siebie, nie wiadomo gdzie i z kim się szlaja i co jest w ciąży. Taka to przecież nie ma żadnych problemów z płodnością, jest płodna jak cholera. Normalnie nie ogarniam tego świata. My cierpimy bo nie możemy mieć dzieci, takie laski też cierpią, bo wcale tych dzieci nie chcą, a przede wszystkim cierpią te dzieci, które wychowują się bez miłości i ciepła rodzinnego i nikt o nie nie dba. Tak bardzo mi szkoda tego dzieciątka, jaki los je czeka. No i znów prysł mój humor i chciało mi się wyć.
Wszyscy mówią, że czas leczy rany, generalnie tak jest, ale obawiam się, że mojej rany czas nie wyleczy. Niestety wraz z upływającym czasem nie zmniejsza się pragnienie macierzyństwa, wręcz przeciwnie to wszystko narasta. I nawet jak poukładam sobie wszystko w głowie, nastawię się pozytywnie, to takie historie jak ta dzisiejsza wyprowadzają mnie z równowagi.
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 marca 2016, 23:49
Cały czas jestem na takiej huśtawce emocjonalnej od wiary, nadziei, pozytywnych myśli, modlitwy po straszne doły, strach i zwątpienie. Ale tak po prostu będzie i trzeba z tym żyć. Wszystkie tak mamy, wiem, że nie jestem sama z tymi uczuciami, wiem, że mam dużo dobrych duszyczek, które wszystko rozumieją w 100% i wspierają całym serduchem
Tak sobie czytałam ten pamiętnik i myślę sobie, że to jest raczej anty pamiętnik. Zwykle w pamiętniku zapisuję się wszystko, czego nie chce się zapomnieć. Ja zdecydowanie chciałabym zapomnieć większość tego, co tu zapisuję, chciałabym, żeby te wszystkie smutki i negatywne uczucia zniknęły. Niestety nie znikają, ale czasem opisanie ich, wyrzucenie z siebie przynosi ulgę. Prawdziwy pamiętnik jest dopiero na Belly, gdzie każda z nas chce pamiętać każdą chwilę tego najpiękniejszego okresu w życiu. Mam nadzieję, że kiedyś tam wrócę i zostanę na dłużej.
Dziś 5dc, mam nadzieję, że będzie trwał chociaż te 24 dni tak, jak przed operacją. Od operacji minęło już ponad 6 tygodni, czyli czas, jaki lekarze kazali odczekać przed współżyciem. Wczoraj odbyło się więc pierwsze serduszko po długiej przerwie Generalnie mamy się teraz nie starać, więc starać się nie będziemy, ale zastanawiam się czy mamy się w ogóle w jakiś sposób zabezpieczać. Śmieszne to trochę dla mnie, prawie dwa lata starań i nic i co nagle teraz mam uważać, żeby nie zajść w ciążę,dobre sobie To raczej niemożliwe, żeby udało się tak po prostu, bez żadnych leków i wspomagaczy. Chyba daruje sobie te wszystkie zabezpieczenia, w naszym przypadku najskuteczniejszą metodą antykoncepcyjną jest ogromne pragnienie dziecka - ot taki paradoks
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 kwietnia 2016, 13:51
Właśnie dostałam informację, że w szkole w której wcześniej pracowałam, ma się otworzyć nowy oddział. Postanowiłam, że powalczę o lepszą pracę. Ale na nic się nie nastawiam, wszędzie są układy i układziki, a ja niestety nie mam żadnych dobrych znajomości. Pan dyrektor jest bardzo za mną, zawsze mówił, ze jest zadowolony z mojej pracy, no, ale niestety, może być tak, że dostanie kogoś z góry i on wtedy nie będzie miał nic do powiedzenia. Będzie co ma być.
Dzisiaj przepiękna wiosenna pogoda Zdecydowanie łatwiej z nadzieją patrzeć w przyszłość. Zaklinam rzeczywistość i wmawiam sobie, że będzie dobrze.
Lekko nie jest. Niedawno odwoziłam ciocię, która przyjechała w odwiedziny do mojej mamy. Ciocia mieszka w tym samym bloku co inna ciocia. Ta druga siedziała na ławce ze swoimi córkami, a moimi kuzynkami. Jedna kuzynka była z 3 letnią córką i teraz jest znów w zaawansowanej ciąży, a druga kuzynka była z wózkiem, a w wózku jej 3 tygodniowa córeczka. Przywitałam się z nimi, ale nie byłam w stanie podejść do tego wózka, pogratulować, zapytać jak mała ma na imię. Powiedziałam, że się śpieszę i uciekłam. Jeszcze kilka miesięcy temu zatrzymałabym się z nimi na dłużej, pogadała, wypytała o malutką, o ciążę, poród, a teraz po prostu nie mogłam, nie umiałam...
Pracuję z dziećmi i w pracy jakoś potrafię się do tego wszystkiego zdystansować, uśmiechać się, ale ciążę w moim najbliższym otoczeniu rozwalają mnie na łopatki. Wcześniej potrafiłam udawać, że wszystko jest ok. Odkąd straciłam moje maleństwo, nawet nie umiem udawać. Robię się okropną zgorzkniałą babą, choć wcale tego nie chcę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 kwietnia 2016, 20:24
Denerwują mnie prawa jakie rządzą tym światem, niesprawiedliwość,ludzka głupota, chamstwo, znieczulica i obłuda. Szkoda słów, nie będę tego wszystkiego opisywać, choć usiadłam tu z takim zamiarem.
Znów mam kryzys modlitwy, nie potrafię się modlić, jestem zła na Pana Boga, że on zgadza się na taką niesprawiedliwość. Czemu jednym błogosławi, daje kilkoro dzieci, nawet jak go nie proszą, nie wierzą, a drugich tak bardzo doświadcza mimo, że starali się dobrze i uczciwie żyć i proszą całym sercem chociaż o jeden maleńki cud. Nie potrafię tego zrozumieć, ani wytłumaczyć sobie w żaden sposób. I to mnie tak bardzo denerwuje, frustruje. Byłoby mi łatwiej, jak znałabym odpowiedzi na pytania, co zmienić, poprawić, jak zasłużyć na dziecko.
Dlaczego jednym się udaje tak od razu, zgodnie z ich planem, a innym nie, mimo walki i wielkiego poświęcenia.
Przeżywam to wszystko strasznie gdzieś głęboko w sobie. Tak bardzo się boję, że nie uda mi się znowu zajść w ciążę, a jak się uda, to znowu coś się stanie, że stracę drugi jajowód, że stracę szansę, cel, chęć życia, resztki wiary, nadziei...
Czasem są lepsze dni, uśmiech, nadzieja, wiara. Kładę się do łóżka z uśmiechem, spokojem. Ale te moje lęki są bardzo mocno zakorzenione gdzieś w podświadomości. Często przeżywam to wszystko w nocy, śnią mi się głupoty, rano budzę się od razu z niepokojem i natłokiem myśli w głowie. Dwa lata starań zrobiły swoje, dwa lata żyję w ciągłym napięciu, oczekiwaniu, podporządkowaniu życia tak, aby stworzyć jak najlepsze warunki dla ewentualnej ciąży. Tylko Wy wiecie jakie to jest wielkie obciążenie psychiczne, jakie cierpienie, nikt inny tego nie rozumie i nigdy nie zrozumie. Dwa lata stoję w miejscu i czekam rezygnując z wielu rzeczy, ze swoich ambicji, planów. Nie żałuję tego, zrezygnowałabym ze wszystkiego, żeby tylko zostać mamą.
Chciałabym zmienić pracę, tą obecna lubię, ale warunki na jakich jestem nie do końca mi odpowiadają. Ale cały czas mam w głowie, że jak zmienię pracę, to nie wiem jak tam będzie, może będzie za ciężko, może będzie duży stres, a jak będę się przemęczać, denerwować to nie zajdę w ciążę. A jak zajdę w ciążę na samym początku i zaraz będę musiała iść na zwolnienie, to szef pomyśli, że tylko go chciałam naciągnąć. A to znów, że nie będę mogła wziąć wolnego jak będę chciała pojechać do lekarza, na badania itp. A w obecnej pracy mam taki komfort, że mogę sobie poustawiać godziny pracy tak jak mi pasuje. Myślę też czasem o własnej działalności, mam pomysły, marzenia, ale też cały czas skupiam się na ciąży, że jak się uda, to co z tym dalej, kto to poprowadzi. Nie wiem co robić, miotam się, w głowie tysiąc myśli, obaw, niepewności. A prawda jest taka, że czas ucieka, a ja nie mam ani dziecka, ani fajnej satysfakcjonującej pracy. Może gdybym ją miała byłoby lżej, przynajmniej mogłabym się w pełni realizować zawodowo, skoro nie mogę jako matka.
Druga sprawa to nasz przyszły, wymarzony dom. Urządzanie nowego gniazdka też byłoby fajnym zajęciem, odskocznią. Na razie mamy nie za duże mieszkanie. Myślimy o czymś własnym, ale też nie chcemy wyciągać wszystkich oszczędności, brać kredytów. A jeśli naszą ostatnią szansą okaże się in vitro, to skąd później na to weźmiemy pieniądze, przecież na rządowe już nie ma co liczyć. Przecież dla tych co mają swoje dzieci bez problemu, nasza choroba i cierpienie jest tylko fanaberią. Prawda jest taka, że zawiesiliśmy swoje życie w oczekiwaniu na nasz cud, na to co jest dla nas najpiękniejsze i najważniejsze. Bo co nam z pięknego domu jak będzie pusty i tak nie będzie nas cieszył.
Inni radzą, żeby wyluzować , zainwestować w siebie, jakieś kursy, spa, egzotyczne wakacje, tylko ja się pytam skąd ja mam brać na to wszystko pieniądze. Praktycznie cała moja wypłata idzie na leczenie. Ginekolog, endokrynolog, badania , leki , suplementy, dojazdy do tych lekarzy. Niestety leczenie niepłodności na NFZ jest żadne, szczególnie jak się mieszka w małej miejscowości i nie ma w w czym wybierać. Ale nie żal mi kasy, to tylko pieniądze, wolę sobie czegoś odmówić aby mieć pewność, że zrobiłam co w mojej mocy, żeby zawalczyć o swoje szczęście.
I tak te wszystkie myśli, rozterki, dylematy kłębią się w mojej głowie, nie dając mi spokoju. Bardzo bym chciała umieć to wszystko odrzucić od siebie i cieszyć się chwilą obecną, danym dniem. Czasem tak się udaje i jest dobrze, ale czasem jest bardzo, bardzo ciężko...
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 kwietnia 2016, 23:44
Wszystko zaczyna kwitnąć.
Uwielbiam wiosnę, to zdecydowanie najpiękniejsza pora roku.
U mnie nic nowego, wróciłam w pełni do codzienności sprzed operacji. Żyję ostatnio nadzieją na nową pracę, w moim zawodzie, dokładnie taką, jaką chciałabym mieć. Już tam pracowałam wcześniej na zastępstwo i bardzo miło wspominam ten czas. Mogłabym się rozwijać, iść naprzód. Druga taka okazja na pewno nieprędko się trafi.
Mimo, że mam wsparcie dyrektora i pracowników, to zobaczymy jak to będzie, bo to placówka państwowa, także czasem decyzje podejmuje ktoś u góry. Na razie muszę czekać, do końca czerwca powinno się wszystko wyjaśnić. A ewentualna praca byłaby dopiero od nowego roku szkolnego. Staram się myśleć pozytywnie, może chociaż raz będę mieć szczęście. Mam nadzieję, że już wykorzystałam swój limit pecha
Jestem właśnie w końcówce 3 cyklu po operacji cp. Zgodnie z zaleceniem lekarza starań nie było. Dziś 23 dc i nadal nie ma @, także mam nadzieję, że wszystko powoli wraca do normy i długość cykli będzie taka, jak przed operacją. Czasem chciałabym już wrócić do starań, ale chyba rozsądniej posłuchać lekarza i poczekać jeszcze trochę, aby znów nie było przykrych niespodzianek. W końcu minęły dopiero 2 miesiące.
Marzę sobie wieczorami, że dostaję tą wymarzoną pracę, a wkrótce potem zachodzę w zdrową ciążę i cała ta moja historia kończy się happy endem. Tak, byłoby cudownie...
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 kwietnia 2016, 23:42
CZASAMI LEPIEJ NIE MYŚLEĆ, NIE WYOBRAŻAĆ SOBIE, NIE ZADRĘCZAĆ.
PO PROSTU ODDYCHAĆ I WIERZYĆ, ŻE WSZYSTKO SKOŃCZY SIĘ DOBRZE.
Z dobrych wiadomości poprzedni cykl trwał 27 dni, czyli długo jak na mnie. Miałam porządną fazę lutealną Chciałabym żeby tak zostało i żeby już wszystko się unormowało. Chociaż martwi mnie trochę to, że mam skąpe miesiączki, ale tak już było przed operacją, przed ciążą.
To kolejny cykl bez starań. Postanowiłam, że poczekam jeszcze ten miesiąc do wizyty u lekarza, poczekam na zielone światło. Mam nadzieję, że w tym czasie wyjaśni się też sprawa z moją ewentualną nową pracą.
Dłuży mi się ten czas bez starań, stresuje mnie trochę ten bezpowrotnie uciekający czas. Z jednej strony chciałabym być w ciąży tu i teraz, natychmiast, z drugiej myślę o pracy, bo taka szansa jest jedna na milion. Ta myśl o pracy dodaje mi trochę sił. Tak bardzo potrzebuje jakiegoś innego celu w życiu, bo niespełnione macierzyństwo przesłania cały świat, czyni go szarym i smutnym. Uczepiłam się myśli o nowej pracy jak koła ratunkowego w którym mogłabym znaleźć nowy sens i trochę więcej radości, spełnienia, zadowolenia.
Prawda jest też taka, że podświadomie boję się powrotu do starań. Teraz wiem, że @ przyjdzie i przychodzi, nie ma rozczarowania, zawodu. Gdzieś w głębi serca chyba wierzę, że jak zaczniemy się strać, to szybko się uda i jednocześnie boję się zderzenia tych moich marzeń, nadziei z rzeczywistością. Że to znów będzie długa walka, comiesięczny ból i cierpienie. Tak bardzo się boję kolejnych rozczarowań i strat. Nie chcę o tym myśleć, staram się wierzyć, że będzie dobrze, ale czasem nie udaje się odgonić tych natrętnych myśli powracających jak bumerang.
Staram się skupiać na codzienności, zrobiłam sobie listę drobnych celów, które powolutku realizuję. Jest dobrze dopóki nie dowiem się danego dnia, że ktoś jest w ciąży, to jest ok. Chyba tylko ciąże ovufriendowe nie sprawiają mi bólu, bo Was znam, Wasze przeżycia, Waszą długą walkę i cierpienie. Wręcz przeciwnie Wasze historie napawają nadzieją, że wszystko jest możliwe, że nawet po długich staraniach i walce z przeciwnościami można doczekać wymarzonego cudu. Tak bardzo bym chciała żebyśmy wszystkie jak najszybciej poszły na ten wymarzony fiolet.
Ze spraw codziennych niedługo mamy komunię mojej kochanej chrześniaczki. To najstarsza córka mojej przyjaciółki z dzieciństwa. Udało mi się przypadkiem kupić fajną sukienkę z czego jestem bardzo zadowolona. Miałam na tą okazję kupić ciążową sukienkę, ale cóż, życie zadecydowało inaczej. Troszkę się obawiam tej uroczystości, będzie to moje pierwsze po operacji spotkanie z większą liczbą osób, będzie sporo małych dzieci. Jak nietrudno się domyślić jesteśmy jedyną bezdzietną parą w tym towarzystwie, także na pewno łatwo nie będzie, ale trzeba będzie dać radę i uśmiechać się mimo wszystko. To ma być piękny dzień dla mojej Małej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 kwietnia 2016, 12:42
Tak mało mam słońca w życiu i tak tęsknie za tym prawdziwym słoneczkiem, które dodaje sił do walki z codziennością.
Jest mi smutno, wracają moje dołki. Wczoraj w pracy spotykałam same kobiety w ciąży i z maleńkimi dziećmi. Czemu to jest takie trudne, czemu tak bardzo boli. Jak widzę takie maleństwo czuję jak zaciska mnie w klatce piersiowej, nie mogę się zbliżać do niemowlaków, po prostu nie mogę, nie potrafię. Jeśli chodzi o starsze dzieci, jest ok.
Często muszę słuchać rozmów o ciąży, dzieciach. Dla nich to wszystko jest takie proste, zajść w ciążę, donosić, urodzić, a dla mnie to wspinaczka na MOUNT EVEREST. Czuję się wtedy jakbym stała za szybą, jakbym była wykluczona z tego społeczeństwa.
Jak to zrobić, żeby mieć w sobie cały czas tę niezachwianą wiarę, jak nie nie dawać się tym złym emocjom. Choć bardzo się staram myśleć pozytywnie, jest we mnie tyle cierpienia.
Tak bardzo pragnę być w ciąży, czuję tak ogromny głód macierzyństwa, całe moje ciało i dusza, każda część tak bardzo pragnie dziecka, czuję że usycham, więdnę.
Teraz jak się nie staramy przynajmniej choć przez chwilę mam złudne poczucie, że nad tym panuję, że nie ma ciąży, bo niema starań. A jak znów zaczniemy się starać, to będzie ciąża, no bo to przecież takie proste, takie naturalne. Seks w dni płodne = ciąża.
Na szczęście cały weekend pracuję i całą majówkę, więc będę musiała się spiąć. I dobrze, bo inaczej najchętniej nie wychodziłabym spod kołdry.
Kochane moje Wam życzę miłej majówki, by był to miły, relaksujący czas
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 kwietnia 2016, 10:49
Zastanawiałam się trochę czemu tak źle znoszę widok ciężarnych kobiet i tych słodkich maluszków. Doszłam do wniosku, że nie cierpię z tego powodu, że ktoś jest w ciąży, ale z tego że ja sama w tej ciąży nie mogę być. Po prostu na widok ciążowego brzuszka wszystko mi się przypomina, moja niepłodność, bezsilność, niemoc, poczucie że jestem gorszą niepełnowartościową kobietą. Tak samo jest jak widzę maleńkie dziecko, wtedy wracają te wszystkie uczucia, które przeżywałam w szpitalu, jak dowiedziałam się, że nie będzie mi dane urodzić i przytulić mojego maleństwa.
Nigdy nikomu źle nie życzę, nie boli mnie szczęście innych, ale własne nieszczęście, własne przeżycia i osobiste tragedie. Tak pewnie już zostanie, ciąże innych będą zawsze impulsem wyzwalającym we mnie moje smutki. Wszystkim ciężarnym, wszystkim mamusiom życzę jak najlepiej, by mogły w pełni cieszyć się swoim stanem i pięknem macierzyństwa, które pewnie też bywa czasem trudne. Myślę, że niektóre kobiety nawet nie zdają sobie sprawy jakie mają szczęście, że tak po prostu mogą mieć zdrowe dzieci, że nie muszą przeżywać tego wszystkiego, co my tu przeżywamy. Ale pewnie za to mają inne problemy, jakoś tak nie wierzę, że ktoś ma idealne życie bez żadnych zmartwień.
Parę dni temu odwiedziła mnie moja przyjaciółka ze swoimi trzema córkami. Dziewczyny są świetne, spotkanie z nimi dało mi dużo radości, cieszę się , że mogę dla kogoś być ulubioną ciocią, cieszę się, że je mam.
Dziś 12dc czyli okres okołoowulacyjny, starań nie ma, bo akurat nie widzimy się teraz z mężem przez parę dni. I wiecie co, dobrze mi z tym, nie ma spiny, nie ma poczucia, że akurat dzisiaj muszę uprawiać seks, choć wcale nie mam na to ochoty. Moje libido chyba spadło po tej operacji, ale trzeba będzie je na nowo w sobie rozbudzić, bo przecież kocham tego mojego męża i zależy mi żeby było nam razem fajnie. Przecież mamy tylko siebie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 maja 2016, 17:41
Pamiętam jak dwa lata temu zaczynaliśmy takie pełne starania. Byłam taka podekscytowana, czułam, że w naszym życiu wydarzy się teraz coś cudownego, niesamowitego, na co czekałam całe życie. Były cudowne kolacje przy świecach, chciałam pamiętać moment w którym damy życie maleńkiej istotce. Czekaliśmy na owoc naszej miłości. Naprawdę byłam przekonana, że w pierwszym cyklu się udało. Przecież seks bez żadnych zabezpieczeń w dni płodne = ciąża, wszyscy tak mówią. Teraz śmiać mi się się chce z mojej głupoty i naiwności.
W pierwszym cyklu się nie udało, pomyślałam sobie, że chyba jednak takich rzeczy nie da się ot tak zaplanować, staramy się nadal, niedługo powinno się udać. Przez pierwsze miesiące byłam naprawdę spokojna. Byłam u lekarza przebadał mnie, sprawdził czy mam owulację, pęcherzyki rosły, pękały, wszystko wydawało się ok. Kazał wrócić po nowym roku jakby się nie udało, ale do tego czasu na pewno będę już w ciąży. Starałam się być spokojna, wierzyłam, że się uda, ale miesiące mijały i nic się nie działo, @ zawsze przychodziła za każdym razem sprawiając mi coraz więcej zawodu i przykrości.
Zaczęliśmy się badać. Bez sensu, że lekarze zalecają czekać rok, w tym czasie naprawdę wiele już może się wyjaśnić, możemy zacząć działać zamiast tracić tak cenny czas. Badania jednak nie były dobre, wyszła moja niedoczynność tarczycy, Hashimoto, u mojego męża kiepskie nasienie, które nie chce się za bardzo poprawić. Przybiło mnie tez moje niskie AMH. Od tamtej pory nieustannie towarzyszy mi lęk, że moje największe marzenie może nie nie spełnić.
Drugi rok starań upłynął na wizytach u lekarzy, badaniach, pomiarach, obserwacjach, faszerowaniu się lekami, suplementami. Każde kolejne niepowodzenie boli coraz bardziej, wszystko narasta, że momentami nie chce się żyć. Oddala się wizja dziecka jako owocu miłości. Seks przestaje cieszyć, staje się mechaniczny, pod dyktando, kojarzy się z syzyfową pracą, a efektu wciąż nie ma. A wokół toczy się życie, koleżanki, kuzynki zachodzą w kolejne ciąże, rodzą się dzieci a u nas cisza, pustka.
W końcu w 21 cyklu udaję się, są dwie dwie wymarzone, wyczekane kreski na teście ciążowym. Wydaje nam się, że jesteśmy tak blisko wymarzonego celu, że teraz już będzie dobrze, że skończy się wreszcie to nieustanne cierpienie. Niestety naszym szczęściem cieszymy się tylko 2 tygodnie, zostaje ból i jeszcze większa pustka.To były najpiękniejsze dwa tygodnie, przez chwile byłam naprawdę w ciąży, nie byłam tą gorszą, tą niegodną, tą odsuniętą. Teraz wydaje mi się to takie abstrakcyjne, jakby ta ciąża była tylko pięknym snem.
Pamiętam jak w tamtym roku kupiłam sobie różowy kalendarz na ten rok, bo to miał być dobry rok, miałam w tym kalendarzu zapisać datę urodzenia mojego dziecka. Byłam już tak blisko...
Cieszę się, że znalazłam Ovu, znalazłam tu tak wiele ciepła, wsparcia, życzliwości, poczucia, że nie jestem jedyna na świecie z takimi problemami. Dopiero tu zrozumiałam, że niepłodność jest wielkim problemem w dzisiejszym świecie, że tak wiele par się z tym zmaga. Wcześniej nie miałam o tym pojęcia, w moim otoczeniu nie widać niepłodności, jak rozejrzę się wokół siebie wszyscy mają dzieci.
Mimo wszystko staram się dalej marzyć, staram się nie dopuszczać by tląca się cały czas w moim sercu nadzieja zgasła. Będzie dobrze, przecież musi być. Jezu ufam Tobie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 maja 2016, 17:12
Dziękuję, że tu zaglądacie i czytacie te moje smętne wypociny wkoło o tym samym. Jesteście po prostu niesamowite Skoro wszystkie tak bardzo w nas wierzycie, to nie ma wyjścia i musi się udać. Z takim wsparciem nie może być inaczej
Ja też często o Was myślę. Sosenko, Rutelko, Ruda Wredna, Apaczko ogromnie się cieszę Waszym szczęściem, z niecierpliwością wypatruję kolejnych wieści z przebiegu ciąży i nowinek z rozwoju Waszych maluchów. Cieszę się, że Wasze przykłady to właśnie te z happy endem. Jesteście dowodem, że jednak można Kamilam8 o Tobie też cały czas myślę Słonko i wierzę, że będzie dobrze.
Ufająca, mk, Zabayonne, Adin, Nika77, snowhite, margemergi, She Wolf, Martusiu 29, Ewciu85 Wy wierzycie we mnie, a ja całym sercem wierzę w Was. Uda się w końcu nam wszystkim. A potem wszystkie się spotkamy i zrobimy wieeeeelką imprezę i będziemy celebrować nasze szczęście
U mnie dziś pierwszy dzień nowego cyklu. Cyklu nr 26. @ dziś mnie zaskoczyła, przyszła rano bez żadnego plamienia wcześniej. Nastrój mam dobry, bo na ciąże bez seksu nie liczyłam, a w tym miesiącu nie widzieliśmy się z mężem przez parę dni akurat w środku cyklu. Przez ten czas bez starań trochę odpoczęłam od tej comiesięcznej spiny. Może w tym miesiącu zaczniemy starania, ale muszę przyznać, że jest we mnie jakiś taki lęk. Dalej czekam też na decyzję odnośnie tej ewentualnej nowej pracy.
Wczoraj spędziłam bardzo miły dzień. W tą niedzielę moja kochana chrześniaczka ma komunię i tak w sumie w ostatniej chwili dowiedziałam się, że bardzo chciałaby rower. Ruszyłam więc na poszukiwania i udało mi się kupić fajny model w przystępnej cenie i jeszcze w jej ulubionych kolorach. Na pewno będzie zadowolona, cudownie jest móc spełnić czyjeś marzenie . Rower od razu zawiozłam do mojej przyjaciółki, żeby już w niedzielę się z nim nie gramolić. Rodzice schowali go na razie i dostanie dopiero po komunii. Oczywiście jak już u nich byłam, to przyjaciółka nie wypuściłaby mnie do domu bez kawy i małych ploteczek. Moja chrześniaczka ma jeszcze dwie młodsze siostry, uwielbiam się z nimi bawić, a dziewczyny to są takie kochane przytulaski. Wymęczyły mnie trochę, ale dały mi też dużo pozytywnej energii . Teraz się spotkam z nimi w sobotę, żeby trochę pomóc tej mojej przyjaciółce w przygotowaniach. Cieszy mnie to bardzo, fajnie jest czuć się komuś potrzebnym
Buziaki dziewczyny i miłego weekendu
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 maja 2016, 14:30
I takie wpisy lubię. Wierzę, że to jednak nie cisza przed burzą i z dnia na dzień będzie już tylko lepiej! Za co mocno trzymam kciuki<3
Dobrze, że jest lepiej. Muzyka ma siłę dać nam siłę, wiarę i nadzieję. Cieszę się, że "wstajesz". Kibicuję Ci każdego dnia. Jeszcze zmieni się na lepsze. :)
Ciesze sie ze zaczelas zbierac sily i odzyskiwac nadzieje :* lezac w szpitalu tez serce uspokajala muzyka. Slucham Andree Bocelli m.in Dare to live i The prayer. Polecam Ci na uspokojenie i wylanie lez.. trzymaj sie cieplutko :*