Udało mi się coś! Popsułam pluszowego bociana roznoszącego dzieci
taki gorzki żart...
Na transferze okazało się że z 4 zostały 3. Dwa kropki zabraliśmy ze sobą. Podano mi atosiban, są to wlewy z aparaturą jak do dializ. Dodatkowo kosztowało nas to 500zł. Chcieliśmy mieć poczucie że zrobiliśmy absolutnie wszystko. Wróciliśmy pełni nadziei, rozmawialiśmy z brzuchem dokładnie z Jasiem i Gałganiarą. Prosiliśmy by z nami zostali już na zawsze. Rozmawialiśmy i planowaliśmy gdzie postawimy dwa łóżeczka. Dwa tygodnie jakoś zleciało, dwa dni po transferze zaczełam mieć sny o seksie. Podobno tak jest jak jest sie w ciąży. Sny skończyły się w czwartek a test mieliśmy zrobić we wtorek, nie wytrzymaliśmy i pojechaliśmy w niedzielę. Wynik 0,1
Oczywiście Emek wygadał sie mamusi o naszych planach. Dwa dni później zadzwonił do mnie teść. Znalazł jakieś auto w dobrym stanie, pytał o moje oczekiwania względem auta. Jak w matrixie nie wiedziałam o co mu chodzi. Tekst oni nam dołożą do auta. My nie potrzebowaliśmy kasy na auto tylko na ivf. Auto było dla nas tematem zastępczym, żeby tym razem nie wczuwać sie tak w ivf. A on swoje, co mamy kupić,jaki rocznik itp. Pokłóciłam się z nim. Nie mogę po prostu z nimi. Kasę nam dali, może jestem głupia, sama nie wiem. Po prostu uważam że coś jest nie tak. Od maja widziałam się z nimi 2 razy chyba. Teściowa zadzwoniła do mnie w zeszłym tygodniu co słychać. Dobrze wie bo syn gada z nią codziennie, a ja od 6 tygodni siedzę w domu ze złamaną nogą. Hmm ciekawe co u mnie słychać. Jest mi ciężko a jeszcze jutro chyba jedziemy do nich i to na noc
Nie chcem
Podsumowanie: 7 lat starań, 4 inseminacje, 4 pełne próby ivf, 0 śnieżynek, mnóstwo badań, niezliczona ilość wizyt, drożność jajowodów, histeroskopia, lek Atosiban, ocean wylanych łez, strata maleństwa w 9 tc
.....chyba wystarczy. Na pewno wystarczy. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy a nawet ciut więce. Wszystko co było w naszym zasięgu. Czy można robić próby w nieskończoność, badania, konsultować z lekarzami, wyszukiwać kolejnych możliwości??? Oczywiście że można. Każdy ma jednak swoje granice, swoją ścianę do której się dochodzi, kres sił i wytrzymałości. My przekroczyliśmy naszą granicę. Nie damy rady więcej, psychicznie, fizycznie... Oprócz poczęcia dziecka trzeba mieć też siły i zdrowie je wychować. Znam parę której udało się za 15 razem, podziwiam ale to nie dla nas. Proponowano nam dawce komórki lub nasienia. My ustaliliśmy na samym początku, że albo dziecko będzie "całe" nasze albo " całe" nasze nie będzie. Znam też pary którym się udało a dziecko wychowuje się bez taty. Ciężko powiedzieć koniec, jest to jednak mądra i odpowiedzialna decyzja. Podjeliśmy ją RAZEM, jest to dla mnie duża wartość. Razem przetrwaliśmy próbę ciężką na którą ktoś postanowił nas wystawić. Wyszliśmy z tej próby silni, pewni siebie, utwierdzeni w przekonaniu że damy radę bo jak nie my to kto

Nie wyobrażam sobie naszego życia bez dziecka... taka jest prawda. Zaczęliśmy temat adopcji. Już podczas starań podjęłam temat. Emek nie chciał słuchać, nie był gotowy. Poprosił o czas do namysły, czas do września. Wrzesień nadszedł, ni z tego ni z owego Emek zaczął temat adopcji. Myślałam że nie myśli, że zapomniał. A jednak. Nie jesteśmy zdecydowani na 100%, mamy mnóstwo wątpliwości, obaw i lęków. Spróbujemy jednak. Jako pierwszy krok postanowiliśmy skierować na rozmowę z rodziną adopcyjną. Umówiliśmy się z rodziną z naszego miasta. Mają 4 adoptowanych dzieci, troje nastolatków i cudownego 3-letniego Aniołka. Spotkaliśmy się z nimi w zeszłym tygodniu.
Ja boję się tylko jednego, że nas odrzucą, znajdą jakiś powód i nie przejdziemy procedury. Po za tym spokój. Jest to dla mnie nowe uczucie....
Mam mieszane uczucia co do tej wizyty. Długa i ciężka droga przed nami. Pierwszą przeszkodą z jaką musimy sie zmierzyć jest stan mojego zdrowia. Czepiają się moich dolegliwości neurologicznych z przeszłości. Zanim zaczniemy procedure potrzebują zaświadczenia od neurologa że wszystko ze mną dobrze. Nie wiem czy coś z tego wyjdzie. Na zaświadczeniu nasze starania mogą się zakończyć. Sama nie wiem co o tym myśleć... Wkurzyłam się, że incydenty z przeszłości mogą odebrać mi ostatnią szansę na bycie matką. Mój entuzjazm został zgaszony. Emek twierdzi, że damy radę. Nie zniechęcą nas. Pokażemy im jak bardzo chcemy i żaden lekarz nam w tym nie przeszkodzi. Emek powiedział do pani pedagog, że my się nadajemy i jesteśmy wzorowymi kandydatami tylko, że oni jeszcze o tym nie wiedzą. Byłam dumna z niego.
No nic spokojnie, bez nerwów małymi kroczkami.
Muszę na nowo nauczyć się cierpliwości....

